Jestem Wandzia. Wesołych psiąt - ebook
„Jestem Wandzia. Wesołych psiąt” to czwarty tom pełnej ciepła i humoru serii o rezolutnej Wandzi – bohaterce, która z dziecięcą szczerością i uważnością obserwuje świat wokół siebie. Dziewczynka ma na głowie nie tylko szkołę i obowiązki w domu, ale także masę pomysłów, które nieustannie wprawiają w ruch całą rodzinę Wilków.
Gdy listopad niespodziewanie przynosi pierwszy śnieg, Wandzia cieszy się na myśl o zbliżającej się zimie. Pisze list do Mikołaja (choć nie wszyscy wierzą, że ten w ogóle istnieje!) i wpada na pomysł, jak połączyć magię świątecznego oczekiwania z pomocą potrzebującym. Wraz z przyjaciółmi angażują się w akcję wsparcia dla zwierząt ze schroniska, a jej dziecięca determinacja i ogromne serce sprawiają, że każdy, kto ją spotyka, daje się wciągnąć w tę radosną, pełną dobra inicjatywę.
Seria o Wandzi została stworzona z myślą o dzieciach w wieku 6-8 lat. Dzięki lekkiemu językowi i przystępnemu stylowi mali czytelnicy łatwo utożsamiają się z bohaterką, a jej zabawne przygody rozbawią także dorosłych. Książeczka napisana jest z humorem, ale i czułością – pokazuje, że nawet w codziennych sytuacjach kryje się magia, jeśli tylko patrzy się na świat oczami dziecka.
„Jestem Wandzia. Wesołych psiąt” to opowieść o przyjaźni, rodzinie i odpowiedzialności, a także o tym, jak wielką moc ma dziecięca wyobraźnia i chęć niesienia pomocy innym.
Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.
| Kategoria: | Dzieci 6-12 |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-8425-789-0 |
| Rozmiar pliku: | 3,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Marek Wilk (tata)
Jest ortodontą. Bywa pogromcą tornad i jeleni. Pachnie miętą, śpiewa „Dzisiaj w Betlejem” tak głośno, że pękają ściany, i jednak wie, jak rozpalić w kominku. Ulubione słowo: „kurrropatwa”.
Magda Wilk (mama)
Uaktywnia się po wypiciu kawy i założeniu soczewek. Pachnie mamowo, ma miękki brzuch, a jej buziaki działają przeciwbólowo. Umie zwinąć język w rurkę i wyszykować się w sekundę. Ulubione słowo: „Mhm”.
Wandzia Wilk (ja)
Mam siedem lat, dwa stałe zęby i chomika Kotleta. Mieszkam w Nowej Lipie, choć tej zimy nazwaliśmy ją Śnieżną Lipą. Unikam niedźwiedzi polarnych i umiem czarować kredkami. Ulubione słowo: „Cudnie”.
Mikołaj Wilk (brat)
Chodzi do liceum, w przyszłym roku chce zostać kierowcą, do twarzy mu w swetrze z bałwanem i ma cudną dziewczynę Lenę.
Filip Wilk (brat)
Trzecioklasista. Oszczędności wydał na mikroskop, więc teraz jest spłukany, nawet bez prysznica. Zna gwiazdozbiory, wie, która godzina jest w Laponii, i wydłubuje rodzynki z sernika.
Kuba Wilk (brat)
Chodzi do szóstej klasy, mówi, że nie wierzy w Mikołaja, ale zostawia na parapecie mleko, ciastka i marchewki. W wolnym czasie ściga się w Formule 1. Ciągle mówi „bez-na-dzie-ja”.
Kotlet
Puszysty chomik syryjski. Mieszka na szafce nocnej, a czasem w mojej kieszeni. W nocy trenuje do maratonów. W dzień chrapie pod trocinami.LISTOPAD. ROZDZIAŁ 1. PIERWSZY ŚNIEG
Jestem Wandzia. Wandzia Wilk. Mieszkam w Nowej Lipie z mamą, tatą i braćmi – Filipem, Kubą i Mikołajem. Mam siedem lat i tej zimy wypadł mi kolejny ząb. Nie sam.
Ale po kolei.
Najpierw spał śnieg. W pewien listopadowy poranek ktoś usiadł na puszystej, szarej chmurze, która zawisła nad Nową Lipą, i rozsypał go jak cukier puder na szarlotkę.
Obudziłam się tego dnia pierwsza z całej rodziny Wilków. Nakarmiłam Kotleta, mojego chomika, i usiadłam na parapecie. Białe drobinki opadały na trawę i znikały. A może to był tylko sen? Uszczypnęłam się z całej siły w ramię.
– Auć.
Jednak to prawda.
– Śnieg! Śnieg! Śnieg! – Wybiegłam na korytarz i obudziłam moje wilcze stado.
– Wandziu, jest piąta rano – jęknął tata.
– Czyli środek nocy – dodał Kuba.
– Mmmm – mruknął Mikołaj jak niedźwiedź w gawrze.
– Śnieg? – Filip, najmłodszy z moich braci, wynurzył się ze swojego pokoju, włożył okulary i zszedł ze mną na dół.
Przykleiliśmy nosy do szyby okna w salonie. Chociaż według Kuby był środek nocy, w ogrodzie trwało już wielkie śniadanie. Wiewiórka zbierała ostatnie orzechy spod leszczyny, a wróble walczyły o znalezione w ziemi robale. Koty pani Honoraty, mojej sąsiadki, którą kiedyś wzięłam za czarownicę, usadowiły się na murowanym ogrodzeniu. Nie spuszczały wzroku z ptaków i oblizywały się jak ja na widok lodów jagodowych.
– Uciekajcie, bo zaraz same zostaniecie śniadaniem! – Zastukałam w szybę, a małe szare ptaszki wzbiły się w powietrze.– Co tu się dzieje? – Mama szła w stronę ekspresu do kawy.
Po drodze potknęła się o deskorolkę Kuby i moją torbę ze strojem na wuef. Mruknęła coś pod nosem.
– Śnieg! Śnieg się dzieje! – zawołałam.
– Śnieg? – Mama zmrużyła oczy i wycelowała palcem w czerwony guzik, dzięki któremu z ekspresu zaczęła się lać kawa.
– Śnieg. Odśnieżanie. Korki. Ślizgawica. I wymiana opon. – W kuchni pojawił się tata.
– O co tyle hałasu? Przecież pada co roku. – Kuba zszedł do nas zaraz za tatą. Poprawił górę od piżamy i usiadł na krześle przy kuchennej wyspie. – Poza tym co z tego, że pada, skoro zaraz znika.
– Ale to pierwszy śnieg w tym sezonie i pierwszy śnieg w naszym nowym starym domu! – powiedziałam, bo właśnie to do mnie dotarło. – Czy Mikołaj do nas trafi? Wie, że się przeprowadziliśmy? – spytałam.
– Mhm. – Mama upiła łyk espresso.
– Oczywiście, Wandziu. – Tata włączył gofrownicę i wbił do srebrnej miski cztery jajka.
– Mikołaj? – parsknął Kuba.
– Ja? – Do kuchni wszedł mój najstarszy brat.
Też Mikołaj.
– Nie ty. Ten prawdziwy. – Wspięłam się na krzesło obok Kuby.
– A ja jestem plastikowy? – Mikołaj usiadł z drugiej strony i poczochrał mi włosy.
– Wanda dalej wierzy… w sam wiesz kogo. – Kuba zarechotał.
Uważał, że ani Mikołaj, ani wróżka zębuszka, ani nawet yeti nie istnieją.
– Gofry podano! – Tata zaserwował chrupiące śniadanie, zanim zdążyłam strącić któregoś z braci z krzesła.
Wiedziałam, że Święty Mikołaj istnieje. Przecież miałam dowody. Co roku, szóstego grudnia, ktoś zostawiał prezenty pod moją poduszką.
– Chłopcy. – Mama usiadła z drugiej strony kuchennej wyspy i założyła soczewki kontaktowe. – Zamiast dokuczać Wandzi, zjedzcie śniadanie i szykujcie się do szkoły.
Tata nie musiał nawet mówić „Szybko, bo się spóźnimy”. Dojedliśmy gofry i rozpoczął się codzienny bieg z przeszkodami w domu Wilków. Kuba zapomniał, że ma kartkówkę z biologii, Filip zgubił zeszyt do polskiego, Mikołaj rozkopał stertę ubrań w poszukiwaniu ulubionych dżinsów, a mama pobiegła do sypialni ubrać się w sekundę. Ja w tym czasie znalazłam w szufladzie pod regałem nową kremową kopertę. Schowałam ją do plecaka i ruszyłam do przedpokoju. Sięgnęłam do wnęki pod schodami, tej, w której mieszkają długonogie pająki, i wyjęłam śniegowce.
– Cześć – powiedziałam.
Nie odpowiedziały, bo były to bardzo nieśmiałe śniegowce, ale wiedziałam, że cieszą się na tę zimę. Prawie tak jak ja.