- W empik go
Jeszcze dalsze burzliwe dzieje pirata Rabarbara - ebook
Jeszcze dalsze burzliwe dzieje pirata Rabarbara - ebook
Nieopublikowana dotąd trzecia część przygód pirata. Rabarbar w towarzystwie szczura pokładowego Apolla wyprawia się w rejs dookoła świata, docierając na odległe kontynenty. Najpierw jednak ratuje z opresji królewnę i za jej sprawą trafia do krainy bajek.
Rabarbar stał się postacią kultową w latach osiemdziesiątych, do czego przyczyniało się czytanie książek w radiu (Krzysztof Kowalewski i Wiktor Zborowski), druk w „Płomyczku”, adaptacje sceniczne i adaptacja telewizyjna.
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7551-224-3 |
Rozmiar pliku: | 4,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Najdzielniejszy pirat świata, niesamowity amator grochówki, ojciec Krztynka i Piranii (albo Ani), tudzież mąż Barbary – Rabarbar – ruszył w swój wielki rejs. Ledwo ruszył, a tu po morzu poczęło się nieść tajemnicze „cmok-cmok-cmok”.
„Wieloryby przesyłają mi całusy” – pomyślał.
Rozejrzał się więc uważnie, aby podziękować olbrzymom za miłe powitanie. Dziwne, nie było ani jednego.
„Co to może być?” – zaciekawił się i począł kierować szkuner w stronę owych cmoknięć. Raz w tę, raz w tamtą stronę, a raz w jeszcze inną, bo niewyjaśnione odgłosy dobiegały co chwila z innego kierunku. Słabły przy tym i słabły, aż wreszcie przepadły, ale tak skołowały Rabarbara, że już nie wiedział, ani w którą stronę płynie, ani po co, a nawet zwątpił w swe imię. Zdenerwowany zatrzymał szkuner, rzucając kotwicę, i wrzasnął:
– Kim jestem?! Co ja tu robię?!
– Znowu! Zaczyna się! – mruknął na to szczur pokładowy Apollo (właściwe: Marianek). – Co mnie podkusiło, żeby wstąpić na służbę do takiego pirata! Wstyd i hańba!
Rabarbar nie dosłyszał zaczepki, bowiem zamyślił się głęboko nad odpowiedzią na własne pytania. Myślał tak długo, że przez ten czas zdążymy wyjaśnić całą tajemnicę.
Pirat po prostu gonił echo pożegnalnych pocałunków z rodziną. Echo nie czuło się dobrze na morzu, bo nie bardzo miało się od czego odbijać, nadto nasiąkało wodą i traciło lotność, więc tak mocno osłabło, że ledwo zdołało dotrzeć do domu. Domem echa jest las. Tam zaraz wzmocniło się zielonym cieniem, po czym zapadło w mchy i usnęło. Do dzisiaj wszyscy chodzą więc po mchu cicho, miękko, by nie zbudzić niepotrzebnie echa.
A Rabarbar? Rabarbar najpierw doszedł do genialnego wniosku, że nazywa się Rabarbar, a następnie, że wyruszył w wielki rejs. Wielki rejs nie może być byle jaki, mdły, nieciekawy, więc pirat czym prędzej pośpieszył sprawdzić, czy stan morza gwarantuje odpowiednią jakość przygód. Rzucił za burtę brezentowe żeglarskie wiaderko na lince, a gdy się napełniło, wyciągnął i spróbował wody. Była jak zwykle dość gorzka i słona, ale nie dla Rabarbara. Zaraz utłukł w moździerzu kilogram pieprzu i gorczycy, dodał garnek soli, wsypał do wiadra, zamieszał, spróbował… i długo łapał oddech, a broda stanęła mu na sztorc. Tak, to ci dopiero była porządna morska woda!
– Wyciągam kotwicę, doprawiam morze tą esencją i ruszam. Teraz wszystko jest już w porządku.
Jak pomyślał, tak zrobił, ledwo jednak chlusnął za burtę, na powierzchni pojawił się znajomy rekin. Płakał, pluł na wszystkie strony, bezładnie machał płetwami i wrzeszczał:
– Kto tak zapaskudził morze?! Tą wodą można się udusić!
– Nie masz do mnie szczęścia, kosiarko – uśmiechnął się Rabarbar.
– Ty też zaraz nie będziesz miał szczęścia – odpalił rekin. – Zbliża się okręt z prawdziwymi piratami.
– Też mi coś! – zlekceważył Rabarbar. – Pirat piratowi oka nie wykolę. A zresztą najprawdziwszym piratem jestem ja! I zaraz mogę ci to udowodnić pomidorem na nosie.
Na to rekin nic już nie odpowiedział, tylko zamknąwszy oczy i zatkawszy nos płetwą, popłynął na oślep – byle dalej od miejsca doprawienia morza.
Rychło okazało się, że rekin mówił prawdę. Na wprost Rabarbarowego szkunera poczęły się wypiętrzać ponad horyzont złowrogie czarne żagle w trupie główki. Rabarbar jednak nie był zbyt pewny, czy rzeczywiście pirat piratowi oka nie wykolę, i już chciał zmienić kurs, by ominąć z daleka podejrzany okręt, gdy wtem usłyszał rozpaczliwe wołanie: „Ratunku! Ratunku!”. Im oba okręty były bliżej, tym krzyk stawał się wyraźniejszy.
„A to dranie! Porwali kogoś. Nie ujdzie im to na sucho!” – pomyślał gniewnie. Nabił wszystkie armaty, a także karabiny maszynowe ładowane strąkami grochu (oryginalny, trzymany dotąd w tajemnicy, wynalazek Rabarbara) i ostro ruszył na spotkanie.
Po chwili rozłożył lunetę i przyglądał się wrogiemu okrętowi. Na pokładzie pod czarnymi żaglami mrowiło się około czterdziestu drabów spod najciemniejszej gwiazdy. Kilku, ze świeżo obandażowanymi głowami, raz po raz wygrażało kułakami w stronę bocianiego gniazda, wykrzykując przy tym tak okropne przekleństwa, że fale wokół okrętu płaszczyły się ze wstydu, chociaż niejedno na morzu słyszały. Oko Rabarbarowej lunety skierowało się więc zaraz w górę. W bocianim gnieździe stała dziewczyna w królewskim płaszczu, ale boso. Pantofelki na wysokich ostrych obcasach trzymała w rękach… i śmiała się w nos całemu ponuremu towarzystwu na dole. Co jakiś czas jednak jakby sobie coś przypominała i krzyczała owe: „Ratunku! Ratunku!”.
„Podoba mi się ta dziewczyna – pomyślał Rabarbar, nie bez racji kojarząc opatrunki na pirackich głowach z obcasami pantofelków.
– Nie da sobie w kaszę dmuchać. Żeby nie ten królewski płaszcz, rzekłbym: piracka krew! ”
„Ciekawe, kto ją porwał?” – dumał dalej. Spojrzał na mostek kapitański… i omal nie upuścił lunety do morza.
Na mostku stał słynny Romeo, pirat o tak przeraźliwie dzikim, groźnym, a nade wszystko szpetnym wyglądzie, że w ogóle nie używał lusterka, by się nie wystraszyć własnym widokiem.
Właśnie dostrzegł szkuner Rabarbara i rozrechotał się tak, jak mogłaby się rozrechotać żaba wielkości słonia, a cała banda zawtórowała mu równie pięknie. Pokazywali sobie nawzajem zbliżający się okręt i klepali po brzuchach i udach, przysiadając ze śmiechu.
– Brońcie się! – ryknął rozzłoszczony Rabarbar.
– Słuchajcie! Pływający ogrodniczek, w kwiatowe płatki skubany, nam grozi! Cha, cha, cha! – odkrzyknął Romeo. I śmiałby się pewnie dalej, ale zamilkł zagwożdżony pomidorem z Rabarbarowej armaty.
– Brońcie się! – powtórzył Rabarbar, ale, o dziwo, na wrogim okręcie nikt nie nabijał armat. Cała banda pochowała się za masztami, beczkami, zwojami lin. A nad nimi niczym skowronek na niebie dźwięczał śmiech z bocianiego gniazda.
– Co wam jest? – zaciekawił się Rabarbar. – Zdawało mi się, że bardzo przejmujecie się swoją rolą, nawet żagle macie czarne w trupie główki, a nie potraficie odpowiedzieć salwą?
– Nie możemy… ona… wyjadła nam… całą amunicję – wyjaśnił kwaśno Romeo, plując pomidorowymi pestkami i wskazując na dziewczynę nadal zanoszącą się śmiechem w bocianim gnieździe.
– To mi coś przypomina – zauważył Rabarbar. – Mniejsza z tym. Oddajcie dziewczynę i płyńcie sobie dalej. Będzie między nami zgoda.
– Nie żadną dziewczynę, ale królewnę! – prychnął gniewnie Romeo. – Ciekawe tylko, jak ją nam odbijesz, skoro jest na maszcie?
– Umiała wejść, to i zejść potrafi – powiedział całkiem rozsądnie Rabarbar.
– Oczywiście, że potrafię – zapewniła królewna.
– A my ją cap na pokładzie i do aresztu – ucieszył się Romeo.
– To wam się nie uda – odrzekł Rabarbar i dodał: – Nie bój się, królewno, i schodź. Mam tu coś na nich!
– Ja bym się miała bać? Już prędzej oni mnie – odpowiedziała królewna i poczęła schodzić po drabinie z lin.
Romeo tymczasem coś szeptał swoim zbirom, ci machali łapami, jakby opędzali się od diabelskiej pokusy, wskazywali na obandażowane głowy, ale kiedy zirytowany tym herszt krzyknął w głos: „Kto ją złapie, dostanie beczkę rumu!”, kilku pobiegło i skryło się w pobliżu masztu, z którego schodziła dziewczyna.
Ledwo nogi królewny dotknęły pokładu, wypadli z kryjówki z przeraźliwym wyciem… i padli skoszeni celnymi seriami z maszynowo-grochowych karabinów Rabarbara. Leżąc na deskach pokładu, wytrzeszczali nic nierozumiejące oczy i rozcierali ułożone w ścieżki siniaki, a tymczasem uratowana z niewoli dziewczyna przeskoczyła zgrabnie na pokład szkunera o żaglach w kwiatki, gdzie zaraz rzuciła się w ramiona Rabarbara z okrzykiem:
– Wybawco, jestem twoja! Masz mnie i pół królestwa!
Rabarbar zbaraniał nie mniej od drabów zaskoczonych pierwszym w historii użyciem broni maszynowej, wypuścił z rąk ster i bąknął:
– Królewno, ryby patrzą!
– Co z tego? – zdziwiła się panienka.
– Jak to co? Będą plotki. Szprotki nadzwyczaj lubią plotki. Rozniosą po całym morzu. Jak się Barbara dowie… O rany!
– Jaka znowu Barbara?
– Moja żona.
– Masz żonę i ośmieliłeś się mnie uratować?! – zdenerwowała się królewna. – Jak wybrniemy z tej sytuacji? Tata, o, tata będzie wiedział, co zrobić! Płyniemy.
– Płyniemy? Dokąd?
– Ale mi się trafił nierozgarnięty wybawca! Płyniemy do taty.
– Dokąd? Jakim kursem? – obstawał przy swoim Rabarbar.
– Żadnym kursem, twoim okrętem.
„Królewny nie mają zielonego pojęcia o nawigacji” – pomyślał Rabarbar, a głośno rzekł:
– Powiedz chociaż, w którą mniej więcej stronę płynąć do twego taty. Przepraszam, do Jego Królewskiej Mości.
– Żadne tam mniej więcej. Płyniemy prosto na tę chmurkę.
– Na chmurkę? Chmurka raz tu, raz tam na niebie, nie trafimy…
– Trafimy. Ta chmurka jest zawsze nad naszym królestwem, bo to nie jest zwyczajna chmurka, tylko specjalna, żeby nigdy nie nudziło się małym dzieciom, które leżą na wznak w wózeczkach. Przypatrz się i ty.
Rabarbar znowu wyciągnął lunetę, przyjrzał się owej chmurce i musiał przyznać królewnie rację. To nie był zwyczajny obłok, lecz taki, jakby wyfrunął z kalejdoskopu – cały czas układał się w fantastyczne, różnokolorowe wzory.
– No cóż, płyniemy! – rzekł po dłuższej chwili, bo chociaż na pewno nie był już dzieckiem w wózeczku, z trudem zdobył się na odłożenie lunety. – Cześć, dranie, nie przejmujcie się tak swoją rolą! Czy warto pływać pod takimi paskudnymi żaglami?! – krzyknął jeszcze w stronę oddalającej się ponurej łajby.
– Cześć, ty zakało piractwa! Ty przywiędły kwiatuszku morski! -dobiegł Rabarbara wściekły głos Romea. – Nie ma sprawiedliwości na tym świecie! Takiemu szykuje się druga żona, a ja do śmierci będę starym kawalerem! Żegnajcie, me sny o szczęściu. Żegnaj, luba „ słodka Jago!
– Ale się złości! – ucieszył się nieoczekiwanie Rabarbar i zapytał: – Nie wiesz, o jakiej Jadze mówił Romeo?
– O Babie-Jadze.
– Nic nie rozumiem – wyznał szczerze Rabarbar.
– Nie szkodzi. Wszystko zrozumiesz na miejscu. Płyń szybko do taty, bo ja bardzo lubię pomidory, a w końcu nie wypada rozbroić wybawcy. Co innego porywaczy…
– Masz rację – przyznał pirat i wysterował szkuner ostro na wiatr, aż syczała na burtach woda.O MĄDRYM RYBAKU
Rabarbar tak rozpędził szkuner, że kalejdoskopowa chmurka wprost rosła w oczach. Już nie trzeba było używać lunety, by podziwiać jej nieustanne zmiany kształtu i kolorów.
– Gdzie on się pcha? Co to za dziwy? Znowu kobieta na pokładzie, to się może źle skończyć – marudził w kubryku Apollo, zerkając skrycie zza firanki. Na pokład nie wychodził, gdyż po smutnych doświadczeniach z żeńską połową Rabarbarowej rodziny bał się, że znowu mógłby zostać nazwany myszą! – Taki despekt, taka plama na honorze wzorowego, zasłużonego pirackiego szczura okrętowego! – westchnął sobie smutno.
W ogóle od czasu gdy zaobserwował chwilę rodzinnego szczęścia Rabarbara, stał się jakiś smętny, małomówny… bo nie mógł opędzić się od natrętnej myśli o porzuceniu służby i założeniu gniazda w jakiejś dobrze zaopatrzonej piwnicy.
– To byłoby życie… – zaczął marzyć, gdy wtem załopotały opuszczane żagle, plusnęły rzucone kotwice. „Nieustraszony Krwawy Mściciel, Pogromca i Postrach” stał u brzegu.
Na brzegu rósł zielony dąb opasany łańcuchem, po którym chodził kot, powtarzając uparcie, że jest uczony. Opodal, przed stareńką chatą siedział na ławeczce siwiuteńki rybak i patrzył na prosię wylizujące jakieś resztki z rozpadającego się koryta. Co chwila w uchylonych drzwiach ukazywała się babina i coś tam tłumaczyła, najwyraźniej ze złością, staruszkowi, ale on tylko uśmiechał się z pobłażaniem i dalej wygrzewał się pod ścianą.
Rabarbar drapał się obiema rękami po głowie, bo coś mu to wszystko przypominało, a nie wiedział co.
– Gdzie jesteśmy? – zapytał wreszcie.
– U mnie w domu – odparła dziewczyna – w krainie baśni. Jestem królewna Bajolita, córka króla Bajsława I i królowej Bajdany. Pędzę do zamku – tu wskazała na wyzierające zza wzgórz zaiste baśniowe wieże – bo rodzice, chciałam powiedzieć Ich Królewskie Moście, pewnie się niepokoją, a ty, mój wybawco, rozejrzyj się po okolicy i czekaj na dalsze polecenia.
Rabarbar zastanawiał się, jakby tu grzecznie a zdecydowanie dać Bajolicie do zrozumienia, że piraci nie zwykli słuchać żadnych poleceń, ale ponieważ swoim zwyczajem zastanawiał się długo (tak na wypalenie dwóch fajek), kiedy więc już się porządnie zastanowił, po królewnie nie było śladu.
„To i dobrze, kłopot z głowy” – pomyślał, wyskakując na brzeg (skakać powoli nie sposób, więc tym razem musiał pomyśleć szybciej).
Dostrzegł go staruszek i zapraszał serdecznie, szerokim gestem wskazując miejsce obok siebie na ławeczce.
„Miły człowiek” – pomyślał pirat, przystając oczywiście na zaproszenie.
– Jestem Iwan Iwanowicz Iwanow, najsłynniejszy rybak – rzekł starzec.
– Jestem Rabarbar Rabarbarowicz Rabarbarow, najsłynniejszy pirat. – Rabarbar nie chciał być gorszy.
– Czyżbyś pochodził z moich stron, że się tak przedstawiasz?! -ucieszył się rybak.
– Nie, z całkiem innych, ale jestem grzeczny, więc jak ty mnie, tak ja tobie.
– Szkoda – westchnął stary – ale co tam, pogadać i tak możemy. Ludzie morza zawsze się zrozumieją.
W drzwiach pojawiła się znowu starucha o złej, zaciętej twarzy i jak rozpuści język…
– Pogadać, pogadać – przedrzeźniała – tylko to potrafi! Siedzi tak i siedzi, i nic tylko wzdycha, że go dusza boli! A popłynąłby i wreszcie złapał złotą rybkę!
– Cicho, stara! – mruknął rybak. – Kwasu byś przyniosła, barszczu i pierogów uwarzyła. Gość ze świata, widzisz, nas zaszczycił.
Babina zatrzasnęła drzwi, a Rabarbar trzasnął się otwartą dłonią w czoło, aż mu świeczki stanęły w oczach:
– Toś ty, bracie, z bajki o rybaku i złotej rybce!
– Nie inaczej – zgodził się stary. – I co w tym dziwnego?
– To dlaczego nie płyniesz po złotą rybkę?
– Taki głupi to ja nie jestem. – Rabarbar wybałuszył oczy, w których malowało się absolutne niezrozumienie, więc rybak dodał: – Zaraz żona da kwasu, za chwilę obiad. Po co się spieszyć? Popijemy, podjemy, pogadamy, wszystko ci wyjaśnię. O, widzisz, już mamy kwas, nawet z winogronami. Dobra z niej kobieta, a że pokrzyczy? Widać lubi. Myśmy tu sobie żyli jak dwa gołąbki i dalej tak żylibyśmy, gdyby nie bajka. Dobry kwas, na gawędę w sam raz.
– Opowiedz wreszcie, co się stało?
– Dziwny z ciebie człowiek. Morzem wędruje, a niecierpliwy… O, widzisz i pierożki już mamy. Jedz, proszę. Co to za opowiadanie z pustym brzuchem?
– Co to, to racja. Z pustym brzuchem nic nie jest dobre – zgodził się Rabarbar.
– Taki mądry, a niecierpliwy? – zdziwił się staruszek.
Nie było rady na filozoficzno-kulinarne nastawienie rybaka. Dopóki nie zniknął ostatni pierożek, nic konkretnego nie powiedział. Inna sprawa, że nie trwało to długo, bo Rabarbar, choć podjadał i zajadał właściwie przez cały rejs, nigdy przecież nie był dość najedzony, by coś tam jeszcze się nie zmieściło.
– Kiedy zmarł miłościwie nam panujący przez długie lata nasz ojczulek Bajcar – zaczął wreszcie opowiadać starzec – jego starszy syn, Bajsław ogłosił się zaraz królem, a młodszemu, Bajdurowi, nie dał nic. Co się Bajdur nie naprosił: „Daj, bracie, chociaż kawałeczek królestwa!”, ale gdzie tam, starszy nawet słuchać nie chciał. Zgniewała w końcu Bajdura taka niesprawiedliwość i zrobił Bajsławowi psotę. Chodził wszędzie i kogo tylko spotkał, opowiadał mu jego dalsze życie. Straż królewska przegnała Bajdura aż za siedemnaste morze, lecz psota została. Siedzi Bajsław na zamku i króluje, ale co warte jego królestwo? Bajki dziać się przestały, wkoło zamieszanie, rozprzężenie, bałagan…
– Ot, jak się rozgadał, jak słowik na wiosnę – przerwała rybakowi żona – a tu czas na morze, sieci rzucać. My nie ptaszyny, nas przyroda sama żywić nie będzie. I żebyś ty mi wreszcie tę złotą rybkę złapał! Chciałoby się na stare lata chociaż czas jaki pobyć wielką panią.
– Sto razy ci mówiłem: nie złapię złotej rybki – odparł spokojnie rybak. – Nie będziesz mną pomiatać na stare lata. Całe życie w zgodzie żyliśmy i w zgodzie pomrzemy.
– Całe życie ci służyłam, a ty przestałeś mnie kochać – lamentowała babina.
– Nie przestałem i właśnie dlatego nie złowię rybki. Posmakowałabyś bogactwa przez parę dni, a potem co? Do śmierci wielki żal, bo bieda najbardziej przykra temu, kto kiedyś był bogaty. Niech już lepiej zostanie, jak jest.
– Filozof się znalazł! I tak mi tę rybkę w końcu złapać musisz, przez przypadek chociażby. No, ruszaj! – sarknęła żona i znikła w chałupie.
Rabarbar pomógł staremu rybakowi załadować sprzęt i zepchnął łódź na wodę. Starzec usiadł na ławeczce, ujął wiosła, ale nie zanurzał ich w fale, jakby się znowu zamyślił, więc nasz pirat, nie chcąc przedłużać sprawy, jeszcze odepchnął łódź od brzegu.
– Żegnaj!
– Żegnaj, bracie! – odpowiedział rybak. – Idź i rozglądaj się! U nas może i nie najmądrzej, ale za to ciekawie. Nie znudzisz się!
Łódka była już dobry kawałek od lądu, a stary nadal nie wiosłował, ba, wnet odłożył wiosła i wychylił się nad wodę. Rabarbar zrozumiał, że chce mu coś powiedzieć w tajemnicy, więc przyklęknął na brzegu, by pochwycić szept po wodzie:
– A złotą rybkę już pięć razy złowiłem, ale zawsze, zanim cokolwiek zdążyła powiedzieć, wrzucałem do morza.JEDNO WIELKIE ZAMIESZANIE
Pośrodku stawu pływało szare, przypominające gęś, pisklę łabędzia, a wokół uwijały się jak oszalałe dorosłe kaczki, znoszące mu w dziobach różne ptasie smakołyki. Pisklak ze znudzoną miną przebierał i wybrzydzał – najwyraźniej był zapchany po sam dziób.
– Co wyprawiacie, kaczuszki? – zagadnął Rabarbar. – Rozpieszczacie dziecko, krzywicie mu charakter. Jest już wystarczająco duży, by samemu poszukać jedzenia.
– To jest brzydkie kaczątko – odpowiedziała jedna z kaczek – które będzie wspaniałym łabędziem.
– Co z tego, że będzie łabędziem? – zdziwił się pirat. – I dlaczego nazywacie pisklaka kaczątkiem, skoro przypomina raczej gąsiątko?
– To nie my – wyjaśniła inna kaczka – tylko pan Andersen był raczej kiepskim ornitologiem.
– Mniejsza o nazwę, ale dlaczego się tak podlizujecie? – ciągnął Rabarbar.
– Kto pierwszy, ten lepszy – odezwała się trzecia kaczka.
– Trzeba sobie zawczasu wyrobić chody u łabędzia. Będzie królował na tym stawie. Przy królach lizusom zawsze najlepiej.
– Przy głupich królach – sprecyzował pirat.