Jeszcze się kiedyś spotkamy - ebook
Jeszcze się kiedyś spotkamy - ebook
Są takie historie, które zostają w nas na zawsze.
Są takie osoby, których nigdy nie zapominamy.
Ja już nie czekam. Chwytam każdy dzień i się do niego uśmiecham. Wierzę, że będą w nim cudowne chwile.
Ile razy zadawali sobie pytania jak potoczyłoby się ich życie, gdyby nie wojna?
Adela, Franciszek, Janek, Rachela, Joachim i Sabina mieli wielkie plany i marzenia. Przeżywali pierwsze miłości i prawdziwe przyjaźnie. Nie było ważne, że ktoś ma nazwisko żydowskie, niemieckie czy polskie. Po prostu byli przyjaciółmi. Wojna zmieniła wszystko. Wiele lat później, wnuczka Adeli, Justyna, przeżywa kryzys małżeński. Dopiero wówczas poznaje historię swojej babki i jej przyjaciół. Historię, która zmienia ją na zawsze.
Wzruszająca opowieść o różnych obliczach miłości wykradzionych wojnie, życiowych wyborach i rodzinnych tajemnicach, które wpływają na nas bardziej niż myślimy.
Bo to, kim jesteśmy nie zależy wyłącznie od naszych genów, czy wychowania, ale również od przeżyć naszych przodków. Od wszystkich tajemnic, które krążą w naszych rodzinach do kilku pokoleń wstecz.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8075-710-3 |
Rozmiar pliku: | 1,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Dzisiaj (2017)
Mówi się, że aby kogoś poznać, należałoby z nim zjeść beczkę soli. Jestem ciekawa, ile herbat czy kaw trzeba by z kimś wypić z porcelanowych filiżanek lub tekturowych kubków, aby wiedzieć, że to właśnie jest ktoś, na kogo czekałaś całe życie.
Historia mojej miłości zaczęła się od kartonowego kubka z kawą latte, przyniesioną z Warsu na trasie Szczecin–Gdańsk, natomiast historia mojej babci to delikatne porcelanowe filiżanki z pozłacanym brzegiem i motywem niezapominajek. Stoją u mnie w gablotce za szkłem. Już nieco wyszczerbione, zarysowane przez czas i wojenną zawieruchę. Babcia nie pozwalała nikomu z nich pić. Ja staram się czasem je wyciągnąć z szafki, nalać do nich świeżo zaparzonej herbaty czy naszej ulubionej kawy z lekką mleczną pianką. Nie chcę o nich zapomnieć, nie chcę zapomnieć tego, czego się dzięki tej całej historii nauczyłam. Są symbolem tego, że w życiu nie zawsze warto czekać. Tego, że należy się cieszyć chwilą i każdego dnia być wdzięcznym za to nasze życie.
Są po to, bym pamiętała o tym, co było kiedyś i co z pewnością miało wpływ na to, kim byłam i kim jestem teraz. Niebieskie niezapominajki, zdobiące delikatne porcelanowe brzegi, zdają się przypominać słowa dziadka Franciszka wypowiadane do babci Adeli…
Gdy wyruszał na wojnę, obiecał jej: „Jeszcze się kiedyś spotkamy”.
Nigdy nie interesowałam się historiami rodzinnymi. Jako dziecko nie rysowałam drzewa genealogicznego. Wśród rodowych pamiątek było kilka podniszczonych już zdjęć. Szczególnie pamiętam jedno. Zrobione pod nieistniejącym już starym kinem Gryf w Grudziądzu. Wiem, że babcia bardzo lubiła tam chodzić.
Uśmiechnięta babcia Adela w towarzystwie trzech młodych mężczyzn i ciemnowłosej dziewczyny. Po prawej stronie babci stał dziadek Franciszek, władczo ją obejmując, jakby całemu światu chciał pokazać, że ta kobieta należy do niego. Po stronie lewej był wujek Janek. Przyjaciel od zawsze. Na śmierć i na życie. Zawsze jakby trochę z boku, ale na tyle blisko, by w razie potrzeby podać pomocną dłoń. I jak się później miało okazać, często ta dłoń była potrzebna.
Obok wujka Janka stoi jasnowłosy mężczyzna spoglądający z wyraźnym zachwytem na wpatrującą się w niego szczupłą, czarnowłosą dziewczynę.
Babcia Adela… Pewna siebie kobieta w sukience w kwiatki. Spoglądająca prosto w obiektyw i patrząca z optymizmem w przyszłość. Kobieta być może marząca o spokojnym życiu u boku któregoś z tych mężczyzn stojących obok niej.
Na odwrocie zdjęcia widnieje data napisana zamaszystym pismem dziadka. Dzisiaj wiem, że to jego pismo. Wtedy, gdy pierwszy raz zobaczyłam tę fotografię, było to dla mnie zupełnie nieistotne. Grudziądz, 15 sierpnia 1939 roku.
Teraz żałuję, że zaczęłam zagłębiać się w historie rodzinne tak późno. Zbyt późno… Zrobiłam to dopiero wtedy, kiedy wszyscy, których mogłam zapytać, jak było naprawdę, już dawno spoglądali na mnie z nieba, obstawiając, jakie to decyzje życiowe tym razem podejmę i czy będą one trafne, czy nie. Pewnie babcia Adela też patrzyła na to wszystko. Spoglądała na całe moje życie, nic nie komentując.
Nigdy nie podważała moich wyborów, tak jak i nie chciała mówić o swoich. Nawet moja mama i wujek Staszek, brat mamy, niewiele wiedzieli o rodzinnej przeszłości. W ich domu zupełnie się o tym nie mówiło. Babcia Adela chyba chciała zapomnieć o tych trudnych wojennych latach, kiedy to przyszłość, nawet ta najbliższa, była tak niepewna.
Cieszę się, że wreszcie, po tylu latach, znalazła swoje szczęście. Może nie tyle znalazła, ale je w końcu dostrzegła. Może trochę później, niż by chciała, ale wiem, że z pewnością była bardzo szczęśliwa. „Na własne życzenie, Justynko – mówiła. – Gdyby to człowiek taki głupi nie był i wcześniej podejmował trafne decyzje. Albo gdyby chociaż wiedział, które decyzje są trafne. A tak? Człowiek niezdecydowany, nie wie, którą z dróg ma pójść. Czasem jest podejrzliwy i zamiast tej jasnej drogi wybiera tę najciemniejszą, bo ma wrażenie, że jasna jest pułapką. A niekoniecznie. Czasem życie trzeba brać po prostu takie, jakim jest. Nie można dopowiadać sobie czegoś, co nie istnieje”.
Tuż przed śmiercią wyznała mi wszystko. Historia, którą wtedy usłyszałam, wydawała mi się nieprawdopodobna. Po raz pierwszy opowiedziała mi o całym swoim życiu. Rozmawiałyśmy bardzo długo. A w zasadzie to ona mówiła prawie cały czas. Opowiadała o swojej życiowej ścieżce, która była niemalże taka sama jak moja, i o wyborach, jakich dokonała przez te wszystkie lata. Tak bardzo byłyśmy do siebie podobne!
Porządkując jej mieszkanie, znalazłam kilka pożółkłych zdjęć, dokumentów i listów. Siedząc w tym starym mieszkaniu, byłam tak blisko niej, jak nigdy dotąd. Wręcz czułam jej obecność. Dlaczego tak późno mi to wszystko opowiedziała?
O tyle rzeczy jeszcze chciałam zapytać, ale już nie zdążyłam…
Gdy wracałam z Grudziądza pociągiem, przez zupełny przypadek w moje ręce wpadł pewien artykuł. Może kiedyś zignorowałabym taki tekst, jednak po rozmowie z babcią spojrzałam na to wszystko zupełnie inaczej…
Całe szczęście, że zwróciłam na niego uwagę! Artykuł w kolorowym czasopiśmie dla pań uświadomił mi, że to, kim jesteśmy, nie zależy wyłącznie od naszych genów czy wychowania, ale również od przeżyć naszych przodków. Od wszystkich tajemnic, które krążą w naszych rodzinach, do kilku pokoleń wstecz. Każda śmierć, każde narodziny, niechciane ciąże i zdrady, które miały miejsce w naszej rodzinie w przeszłości, mogą mieć wpływ na to, jakimi ludźmi jesteśmy.
Epigenetyka, psychologia transgeneracyjna. Wtedy nic mi to jeszcze nie mówiło, ale wkrótce miało stać się dla mnie naprawdę istotne, a przede wszystkim miało pomóc mi odpowiedzieć na kilka ważnych życiowych pytań.
Tamtego dnia, gdy babcia zaprosiła mnie na herbatę, a tak naprawdę zaprosiła, bym się z nią pożegnała przed ostatnią z najdłuższych życiowych podróży, poznałam wiele historii, a nawet kilka rozwiązanych tajemnic. Jednak dopiero po śmierci babci uzmysłowiłam sobie, jak duży wpływ miały one na moje życie, które dzięki temu zupełnie się zmieniło. Na lepsze. Chyba wreszcie dorosłam. Przestałam na wszystko CZEKAĆ. Czekać, jak prawie przez całe swoje życie czekała moja babcia Adela.
Ja już nie czekam. Chwytam każdy dzień i się do niego uśmiecham. Wierzę, że będą w nim cudowne chwile. Myśląc o tym, że wydarzą się w moim życiu miłe doświadczenia, nie zapeszam. Ja je wizualizuję.
Nie martwię się jutrem. Po co się przejmować? Jutro i tak nadejdzie i to, jakie będzie, zależy w dużej mierze od tego, jakie jest nasze dziś i jakie było nasze wczoraj. A staram się, by każda chwila mojego życia była jak najlepsza. I nawet mi to wychodzi.2
„Gazeta Ludowa”, dawniej „Gazeta Grudziądzka”,
15 sierpnia 1939
Czy się na manewrach skończy?
Dwa miliony Niemców pod bronią
Wskutek ostatnich powołań na ćwiczenia wojska niemieckie według oceny zagranicznych rzeczoznawców wojskowych liczą obecnie półtora miliona ludzi pod bronią, a mają się zbliżyć do 2 milionów, gdy na jesieni nastąpią nowe powołania. Niezależnie od powołania w pierwszych dniach sierpnia kilkudziesięciu 26-33-letnich, ostatnio można zanotować następujące zarządzenia wojskowe:
1) Ruchy wojsk w Prusach Wschodnich, na Pomorzu i w Południowych Niemczech w przygotowaniu do manewrów, które mają się rozpocząć za 10–14 dni.
2) Przy udziale około tysiąca samolotów w Niemczech Północnych na całym terenie między granicą holenderską a granicą polską odbywały się manewry lotnicze, zakończone we czwartek wieczorem.
3) Prace przy żniwach przyspieszane gorączkowo nie tylko przy użyciu wielu tysięcy ochotników rekrutujących się spośród studentów wyższych uczelni, Hitlerjugend itp., ale także przy odkomenderowaniu do prac żniwnych wielu urzędników biurowych i robotników fabrycznych.
4) Przyspieszenie umocnień na granicy zachodniej i wschodniej.
Rzeczoznawcy zagraniczni są zdania, że w tym roku przygotowania wojskowe osiągną swój punkt kulminacyjny o dwa tygodnie wcześniej niż w ubiegłym roku. Obecnie Niemcy mają stałego wojska 700.000. Do tego dodać należy 400 tysięcy poborowych roczników 1906, 1907, 1910–11 i 1913, których 24 kwietnia powołano na trzymiesięczne przeszkolenie wbrew pierwotnym planom nie zwolniono. Dalej 400.000 powołano 17 lipca. Mają oni przejść skrócone wyszkolenie do końca sierpnia. Wreszcie 9 września ma być powołany trzeci kontyngent liczący również około 400.000 ludzi. Koncentracje na manewry obejmować będą po kilkaset tysięcy ludzi. Terenem manewrów mają być Prusy Wschodnie, Pomorze Zachodnie i Niemcy Południowe przy granicy z Czechami i Morawami. Podczas, gdy na Pomorzu drugi korpus prowadzić będzie manewry oparte na założeniu wojny ruchomej, w Prusach Wschodnich odbędą się ćwiczenia w obronie umocnień z udziałem formacji stale przydzielonych do linii obronnych i pospolitego ruszenia do 55 lat. Manewry w Niemczech Południowych na terenie obszarów sudeckich mają na celu wypróbowanie sprawności jednostek zmotoryzowanych.
15 sierpnia 1939
– No i co? – Adela wzruszyła ramionami, kończąc czytać artykuł z „Gazety Grudziądzkiej”. – Co ja mam z tym zrobić?
– Wojna będzie – stwierdził Janek.
– Będzie. – Joachim pokiwał głową.
– Bzdury! – Adela cisnęła w chłopaków gazetą. – Tam wciąż są manewry wojskowe. Po co mnie straszysz?
– No właśnie, po co ją straszycie? – zapytał Franciszek. – Nie martw się, ja się tobą zaopiekuję. I nie będę cię straszył. – Puścił do niej oko.
– Zobaczycie jeszcze, wspomnicie moje słowa – upierał się Janek.
– Czarnowidztwo – prychnęła Adela.
– Ja też się boję – jęknęła Rachela, a Joachim objął ją ramieniem.
Stali przed kinem Gryf. Umówili się tam, by spędzić kolejne beztroskie popołudnie, a Franciszek i Joachim, zamiast zastanawiać się, na co iść do kina, roztaczali jakieś przerażające wizje rzekomo nadchodzącej wojny.
– Strasznych filmów dziś nie grają – powiedział Franek. – Możemy iść na „Wrzos”.
– To romans? – Janek skrzywił się.
– A co, nie lubisz romansować? Dwa tygodnie temu grali „Cnotliwą Zuzannę”. Na niecnotliwą pewnie byśmy poszli z większą przyjemnością, prawda? – Roześmiał się i klepnął przyjaciela po plecach.
Franek nic nie odpowiedział. Adela, Rachela i Joachim podeszli do tablicy, na której przypięte były filmowe plakaty. Franciszek skorzystał z okazji, że nikt poza Jankiem nie może go usłyszeć.
– Stary, odpuść ją sobie – mruknął, patrząc mu w oczy. – Odpuść… Kocham cię jak brata, ale nie każ mi, proszę, wybierać między wami.
– A może niech ona wybierze? – Jan zacisnął usta.
– Ona już wybrała.
– Jak to wybrała?
– Wybrała – powiedział pewnie Franciszek. – Wczoraj.
– A co z twoimi studiami? Przecież za chwilę zdajemy maturę.
– Poczeka na mnie. Obiecała, że poczeka.
– Ojciec cię zabije. – Janek z niedowierzaniem pokręcił głową.
– Dlatego na razie nic nikomu nie mówimy. Tobie mówię, żebyś, wiesz…
– Wiem – westchnął. – Teraz już wiem.
– Janek… – zaczął Franciszek. – Ty tak na poważnie z tą wojną?
– No co ja mam ci powiedzieć? – Wzruszył ramionami. – To, co chcesz usłyszeć, czy to, o czym jestem przekonany?
– Nic nie mów. Ale przyrzeknij mi jedno… Zaopiekujesz się nią, jakby mnie nie było? – Franciszek spoglądał z nadzieją na Janka.
– Franek, co ty mówisz?
– Nic, nic… Chodźmy do kina – szybko zmienił temat.
– Franek! Janek! Chodźcie, pan Stanisław zrobi nam zdjęcie! – Adela stała uśmiechnięta obok potężnego mężczyzny z aparatem.
– Chodźmy. – Franciszek poklepał przyjaciela po plecach. – Będzie dobrze. Kto, jak nie my?
Franek objął władczo dziewczynę, Jan stanął trochę z boku. Obok Rachela i Joachim. Pstryk i gotowe. Uwiecznieni na kliszy młodzi ludzie u progu najbardziej tragicznego wydarzenia dwudziestego wieku. W ich oczach tliła się nadzieja na dalsze beztroskie życie. Na miłość, rodzinę, dzieci… przyszłość pełną blasku i szczęścia.
Adela, Rachela, Franciszek, Jan i Joachim. Przyjaciele od dziecka, pełni marzeń i planów, nieprzyjmujący do wiadomości tego, co wisiało w powietrzu.3
16 sierpnia 2006
Śmierć babci nie była dla nikogo niespodzianką. Sama nas na to przygotowała. Chociaż czy można się przygotować na to, że kogoś już się nie zobaczy? Chyba nie. Zdążyliśmy się jednak wszyscy z nią pożegnać. Babcia złamała kość biodrową i ostatnie tygodnie życia spędziła w łóżku. Opiekowała się nią mama, trochę pomagałam ja. Nie chciała przyjechać do Gdańska, chociaż pewnie znacznie ułatwiłoby to wszystko. Zmarła w swoim domu. Czasem tak sobie myślę, że umarła tylko dlatego, że nie mogła się pogodzić z utratą samodzielności. Zawsze była przebojowa, można powiedzieć: samowystarczalna. Musiała mieć ostatnie zdanie. Zodiakalny skorpion… Zawsze się kłócę ze skorpionami. Z nią też się kłóciłam. Może właśnie dlatego, że ja też jestem z tych, co lubią postawić na swoim?
Na pogrzeb przyjechała cała rodzina. Babcia została pochowana na starym cmentarzu w Grudziądzu, przy parku miejskim, tuż obok swojego męża i Ralfsa, przyjaciela z czasów wojennych.
Po raz pierwszy wtedy miałam do czynienia ze śmiercią kogoś tak mi bliskiego. Moje dzieci nie rozumiały, co się dzieje. Tłumaczyłam im, że babcia odeszła, że kiedyś się z nią spotkamy. Starałam się im wytłumaczyć, że taka jest kolej losu. Rodzimy się i umieramy. I że każdy z nas kiedyś umrze.
– Nawet ty, mamusiu? – zapytał mój syn.
– Nawet ja.
Nie spodobała mu się ta odpowiedź i skrzywił się, jakby zaraz miał się rozpłakać. Cóż, mnie było trudno pogodzić się ze śmiercią babci, a co dopiero dziecku, które właśnie dowiedziało się, że nie zawsze będzie blisko matki.
Po pogrzebie zjedliśmy obiad w restauracji Leśniczówka. Babcia Adela bardzo lubiła to miejsce. Podobno chodziła tam na tańce, a z dziadkiem po raz pierwszy się całowała w rosarium. Tak mówi przynajmniej jedna z rodzinnych anegdot.
Nie było z nami przyjaciół babci, z którymi szła przez życie. Pożegnała się ze światem jako jedna z ostatnich. A może wcale się nie pożegnała, tylko stwierdziła, że nie chce dłużej leżeć bezczynnie, tylko musi działać gdzieś tam, w przestworzach, gdzie powłoka cielesna jest jej zupełnie niepotrzebna, a wręcz mogłaby przeszkadzać w realizacji jakichś ważnych misji?
Po pogrzebie postanowiłam jeszcze przez jakiś czas zostać w Grudziądzu, potrzebowałam być jeszcze blisko niej. Bo wydawało mi się, że ona wciąż jest tuż obok… Mój mąż musiał wracać. Wzywała go korporacja, nieczuła na rodzinne smutki. Ja z mamą i tatą pojechałam do mieszkania przy ulicy Legionów, które zajmowała od dziesięciu lat. Podobno wcześniej mieszkała tam jej przyjaciółka, jeszcze ze szkoły. Wielki, okrągły stół, masywna szafa z porcelaną za szybą… Jak bardzo tam jej brakowało!
Babcia siadywała zawsze na krześle, wyprostowana jak struna. Słuchała tego, co mamy jej do powiedzenia, a sama niewiele opowiadała. Nie była typem babci, która bierze swoje wnuki na kolana, przytula i jest lekiem na całe zło. Była oschła, a nawet surowa. Czasem nieco zbyt surowa i wymagająca. Potem trochę się zmieniła, złagodniała. Ale zawsze niezmiennie spoglądała na mnie badawczo, nie komentując moich poczynań.
O sobie, o swoim życiu też niewiele mówiła. Za wyjątkiem kilku chwil, tuż przed tym, jak odeszła.
– Mogę wziąć pamiątki, które są w komodzie? Zdjęcia? – zapytałam mamę. – Chciałabym je przejrzeć.
– Zdjęcia? – zdziwiła się i spojrzała na ojca.
– Tak, zdjęcia i zapiski. Przepisy… I to pudełko po bombonierce, to z listami.
– Jasne, możesz – zgodziła się mama, otwierając szafę z obrusami. – Wezmę ten. Na święta będzie – powiedziała, gładząc haft richelieu pamiętający czasy wojny.
– Mamo, może poczekaj z tym jeszcze? Nie musisz tego robić teraz. Nie musisz porządkować tego wszystkiego – zasugerowałam nieśmiało.
– Masz rację. Nie mogę… – westchnęła, a w jej oczach pojawiły się łzy. – To nie był dobry pomysł.
– Mania, przyjedziemy tutaj przecież. Na spokojnie zdążysz wszystko poukładać. – Tata poklepał ją po ramieniu. – Teraz nie jest dobry czas na to wszystko. Jeszcze za wcześnie…
Mama pokiwała głową.
– Ale ten obrus wezmę. – Włożyła go do torby. – I serwetę. To trochę tak, jakby mama była z nami.
– Dobrze – zgodził się tata. – Ale wracajmy dzisiaj do domu.
– Ja zostanę…
– A co ty tu, dziecko, będziesz robić? – zdziwił się tata. – Jak potem chcesz wracać?
– Pociągiem. Jutro albo pojutrze.
– No a co z dziećmi? – zapytała mama.
– Mamo, przecież mają ojca. Dzisiaj będą jeszcze u babci Hani, a jutro już wrócą do domu.
– A jak u was? – zaniepokoiła się mama.
– Mamo, to nie czas i miejsce na rozmowę o moim małżeństwie.
Tata spojrzał porozumiewawczo na żonę. Ta wzruszyła ramionami.
– Chcę po prostu pobyć sama. Potrzebuję tego – powiedziałam.
– Dobrze. – Potaknęła głową mama. – Rozumiem. – Chociaż pewnie nie rozumiała nic.
Wypiliśmy wspólnie herbatę, a potem rodzice pojechali w stronę Gdańska. Ja chciałam sama pooglądać zdjęcia, popatrzeć na to, co było dla babci na tyle drogocenne, że zdecydowała się schować to do pudełka po czekoladkach i puszki po herbacie.
Babcia miała kilka takich „skrzyń skarbów”. W jednej z nich, tej metalowej po herbacie, chowała guziki. Jako dziecko bardzo lubiłam się nimi bawić. Przekładałam je, układałam z nich kolorowe obrazki. Nawet grałyśmy z babcią w kółko i krzyżyk guzikami. Dla mnie na zawsze pozostała zabawą w guziki i dopiero dużo później dowiedziałam się, jak naprawdę nazywa się gra, przy której spędziłyśmy wiele wakacyjnych wieczorów. Zastanawiałam się, do czego one były przyszyte czy w jakich okolicznościach ktoś je oderwał. Był tam jeden taki duży, kolorowy. Bardzo go lubiłam. Zawsze wymyślałam historie z nim związane. Co roku wydawało mi się, że należał do kogoś innego, a nie do mojej mamy. Otworzyłam teraz puszkę i wysypałam wszystko na stół. Uśmiechnęłam się na widok tego właśnie starego kolorowego guzika. Gdy byłam mała, wydawał mi się dużo większy.
– Twoja mama urwała go sobie od płaszcza – mówiła kiedyś babcia.
– Nakrzyczałaś na nią?
– Nie. – Uśmiechała się.
– Moja mama by na mnie nakrzyczała.
– Z pewnością nie! Nie wiesz, w jakich okolicznościach oderwał się jej ten guzik!
Słyszałam to już wcześniej wiele razy. Za każdym razem babcia dopowiadała trochę i już sama nie wiedziałam, co w tej historii było prawdą, a co nie. Podobno kiedyś wujek Staszek był chory i mama poszła do apteki po lekarstwa. Miała może osiem lat. Biegła i spotkała kominiarza. Pomyślała życzenie i tak mocno złapała za ten guzik, że go urwała. Do apteki nie dotarła, bo uznała, że to już jest zupełnie niepotrzebne, skoro pomyślała życzenie, by brat wyzdrowiał. Wujek faktycznie wyzdrowiał, a mama nie pozwoliła sobie przyszyć tego guzika. Myślała, że wtedy czar pryśnie i wujek znowu zachoruje. Taki mały talizman…
Albo ten metalowy, z napisem „Levi Strauss”. Od dżinsów Michała. Kiedyś babcia wyjechała do sanatorium, a ja miałam podlewać jej kwiaty. Oczywiście oficjalnie miałam to robić sama, ale prawda była taka, że tak intensywnie je „podlewałam”, że Michałowi urwał się guzik od jego ukochanych lewisów. Nie mogliśmy go znaleźć i oboje panikowaliśmy, bo bardzo chcieliśmy zatrzeć ślady naszej schadzki. Nawet nie wiedziałam, że babcia go znalazła. Nie pytała, skąd się tam wziął. Babcia miała swoje tajemnice i akceptowała to, że ktoś może mieć je również.
Zakłuło mnie w sercu. Jaka szkoda, że nie mogę z nią już o tym wszystkim porozmawiać. Popytać… Część historii odeszła wraz z nią, a to, co opowiadała tuż przed śmiercią, było mieszanką jej wspomnień, niespełnionych marzeń i oczekiwań.
Zebrałam całą garść guzików ze stołu, przesypując je między palcami. Tak, były wyjątkowo cenne. Pełne wspomnień… Tych ludzi, którzy nosili je przyszyte na swoich ubraniach, dawno już nie było, a one zostały. Było tam więcej talizmanów. Niektóre chyba nawet od wojskowego munduru. Takie metalowe, z wybitym numerem III i inne, jakby w drobne kropeczki. Każdy miał inną historię…
Odłożyłam puszkę na stół. Chciałam ją zabrać do domu. Oczywiście mogłam poczekać na to, gdy kiedyś przyjadę tu samochodem, ale chciałam je mieć w Gdańsku już teraz. Wiedziałam, że będę często powracać do związanych z nimi opowieści. Może jakimś cudem moje dzieci w dobie wszechobecnych gier komputerowych i filmów również zainteresuję guzikami? Chyba jednak nie. Uśmiechnęłam się do siebie. Guzikami ja będę się bawić, wspominając z sentymentem babcine historie.
Do tej komody nie zaglądałam już dawno. Nie potrafiłam sobie nawet przypomnieć, kiedy ostatnio. Po ślubie rzadziej odwiedzałam babcię. Potem, kiedy zaczęła chorować, to ona częściej była gościem w Gdańsku niż my w Grudziądzu. Nie zaglądałam do tych pudełek przez ten czas. Otworzyłam pierwsze z brzegu. Na wierzchu kilka ususzonych gałązek niezapominajek, a pod spodem listy. Listy dziadka do babci.
Mam czas, więc piszę do Ciebie ten list, bo tak mi bardzo tęskno za Tobą, więc żeby sobie ulżyć, trzeba choćby tylko pisać – przeczytałam fragment nakreślony pięknym pismem dziadka.
Babcia nie pozwalała mi wyciągać zbyt często tych listów. Pewnie bała się, że je poniszczę. Albo może doczytam coś pomiędzy wierszami?
List z Ameryki, pewnie od tego przyjaciela, który podarował mi kiedyś moje marzenia, kupując mi lalkę Barbie. Zerknęłam tylko.
Hartford, USA, marzec 1947
Adelo!
Mam nadzieję, że ten list do Ciebie dotrze. Nie wiem, gdzie teraz mieszkasz, ale podobno poczta dochodzi. Piszę, bo chcę, byś wiedziała, że żyjemy. Mamy nadzieję, że Ty też cieszysz się dobrym zdrowiem.
Nie czytałam dalej. Będzie na to jeszcze czas, gdy wrócę do domu.
W tym samym pudełku była kopia niemieckiego dokumentu, poświadczającego, że dziadek zmarł. Tego samego, który przysłał mi Konrad kilka dni po tym, jak się poznaliśmy. Babcia poskładała go równiutko i włożyła do pudełka z listami. Nie chciała, bym dociekała tego, co wydarzyło się w przeszłości. Próbowałam wtedy z nią rozmawiać, ale później mi zapał osłabł. Na świat przyszły dzieci, nie było na nic więcej czasu. Nie było czasu na rozmowy o tym, co teraz, a co dopiero o tym, co wydarzyło się kiedyś. Moje małżeństwo się sypało, więc nie miałam natchnienia do tropienia rodzinnych tajemnic.
W kolejnym pudełku, tym po czekoladkach Goplana, były zdjęcia. Dziadek, przystojny mężczyzna w krawacie, tuż przed wyjazdem na front. Kolejne czarno-białe zdjęcie uśmiechniętej babci, prowadzącej rower wzdłuż ulicy, kilka zdjęć z dziadkiem i jeszcze z innym mężczyzną, wujkiem Jankiem. Na samym spodzie kolorowe zdjęcie, nieco wcześniejsze. Ja je robiłam. Tak, to było zaraz po tym, jak zrobiłam prawo jazdy, gdy babcia się uparła, że musi zobaczyć znajomego sprzed lat. Zachowała jego zdjęcie. Teraz już wiem, że był dla niej kimś ważnym. Bardzo ważnym… Nie tylko dla niej zresztą.
Spojrzałam na starszego mężczyznę ze zdjęcia. W dłoniach trzymał filiżankę z niezapominajkami. Tę samą, która stała w witrynce. Uśmiechnęłam się do niego. Szkoda, że jego już też o nic nie mogłam zapytać. Teraz już było za późno…
Następnego dnia rano siedziałam już w pociągu relacji Grudziądz–Gdynia. Musiałam się chyba zdrzemnąć, bo nawet nie zauważyłam, gdy obok mnie usiadła starsza pani.
– Przepraszam, obudziłam panią. Przysiadłam tutaj, bo bardzo nie lubię sama podróżować – mówiła, uśmiechając się do mnie.
– Nie szkodzi. – Odwzajemniłam uśmiech. – Nie wzięłam nic do czytania i pewnie dlatego zaraz zasnęłam. Nie planowałam spać w pociągu.
– No tak, w dzisiejszych czasach to może być bardzo niebezpieczne… Przeczytałam już wszystko. – Zamachała trzymanym w rękach czasopismem. – Tak myślę, że panią może tam coś zainteresować. – Spojrzała na mnie badawczo. – Ja zaraz wysiadam. Proszę. – Nie zważając na moje protesty, wręczyła mi gazetę, złapała torebkę i ruszyła w stronę drzwi.
– Ale… – Próbowałam za nią iść, ale staruszka zniknęła w tłumie wysiadających na stacji.
Odłożyłam gazetę na stolik. Bolała mnie głowa, nie miałam ochoty czytać. To nie były łatwe dla mnie dni.
Wkrótce obok mnie usiadł młody chłopak ze słuchawkami na uszach. Od Gdańska dzieliło mnie dwadzieścia minut, więc zaczęłam się zbierać do wyjścia. Gdy pociąg się zatrzymywał, a stałam już przy drzwiach, dogonił mnie chłopak z przedziału, trzymając w ręku gazetę, którą dostałam od starszej pani.
– Zostawiła to pani. – Uśmiechnął się. – Proszę.
Podziękowałam. Przecież nie musiał wiedzieć, że gazeta tak naprawdę nie należała do mnie.
Widać świat postanowił, że z różnych przyczyn powinnam tę gazetę mieć, a może nawet przeczytać. Teraz już wiem dlaczego. Przekonałam się o tym dwa tygodnie po powrocie od babci. A dokładniej w tym momencie, kiedy skręciłam nogę w kostce, odprowadzając pierwszy raz po wakacjach dzieci do niani, i potem uziemiona leżałam w domu, a niania, która zaczęła opiekować się zarówno dziećmi, jak i mną, na moim stoliku położyła stos czasopism. Na wierzchu była właśnie ta z podróży pociągiem. Znalazłam w niej artykuł także, jak można powiedzieć, o pewnego rodzaju podróżach. O podróżach do czasów przodków i o wpływie ich biografii na nasze współczesne marzenia, plany, działania i życiowe wybory.
Po chwili siedziałam zaczytana. Miałam wrażenie, że ktoś na mojej drodze postawił tę starszą panią, potem młodego chłopaka w słuchawkach na uszach, a w końcu nagle dziwnym trafem wyrósł przede mną krawężnik, o który się potknęłam i skręciłam nogę. Wszystko po to, bym wreszcie znalazła chwilę i poczytała o tym, co spowodowało, że moje życie było takie, jakie było i o tym, co zrobić, by mogło stać się lepsze.
Im bardziej zagłębiałam się w artykuł, tym więcej rozumiałam. Przed moimi oczami pojawiały się migawki z mojego życia, przypominałam sobie ważne decyzje, które wreszcie potrafiłam sobie w rozsądny sposób wytłumaczyć. Czułam, że właśnie stało się coś bardzo ważnego. Że ta chwila ma związek z tym, co było dawniej i tym, co działo się właśnie teraz. I byłam pewna, że to wszystko będzie miało wpływ na moją przyszłość.
Czasem się zastanawiałam z przyjaciółkami, dlaczego nasze życie wygląda tak, a nie inaczej. Dlaczego są ludzie, którym się wszystko udaje. Tacy, którzy wychodzą na zewnątrz w czasie deszczu, a okazuje się, że właśnie zaświeciło najpiękniejsze słońce. Są też tacy, którym zawsze wiatr wieje w oczy i choćby się starali nie wiadomo jak, zawsze mają gorzej niż inni. Nie dopuszczałam do siebie myśli, że czasami sami jesteśmy twórcami naszej przyszłości, że sami możemy decydować o wielu sprawach, jakie nas spotkają w życiu.
Kluczem do kreowania naszej przyszłości jest często nasza podświadomość. Ma ona wielką moc sprawczą budowania świata rzeczywistego. Nasze nastawienie do życia odgrywa olbrzymią rolę w tym, co się nam przydarzy później. Podświadomość wpływa praktycznie na każdą sferę naszego życia. Tak wiele jest ukrytych mechanizmów, blokad, przekonań, emocji i myśli, z których istnieniu nie zdajemy sobie nawet sprawy.
Ten czas po śmierci babci pozwolił mi zrozumieć więcej, ale pomógł mi przede wszystkim zrozumieć siebie, a co za tym idzie – świat wokół mnie. Moje niezbyt udane małżeństwo i tęsknotę za czymś, co było kiedyś i za tym, co nie miało szans powrócić.
Dowiedziałam się, że tego, kim jesteśmy, nie zawdzięczamy tylko genom, jakie przekazali nam przodkowie, ale też temu, co w ich życiu się wydarzyło. Wszystkie sekrety, czyny naszych przodków, zarówno te chwalebne, jak i naganne, odgrywają ogromną rolę w naszej codzienności. Ten emocjonalny spadek po naszej rodzinie można przyjąć z uśmiechem, ale też można odrzucić. Trzeba tylko sobie uświadomić jego istnienie. Ja właśnie wtedy sobie to uświadomiłam… Zobaczyłam, że podążam dokładnie takimi samymi ścieżkami, jakimi zmierzała moja babcia Adela.
Teraz wiem, że gdy się przypatrzeć losom naszych rodzin, można z łatwością zaobserwować powtarzalność pewnych wydarzeń w różnych pokoleniach. Aby przerwać ten łańcuch zdarzeń, należy czasem dokończyć jakąś starą sprawę, która przez lata czekała na rozwiązanie, komuś przebaczyć albo coś zrozumieć. Mnie się w końcu udało. Mogłam po tym wszystkim przytulić się do męża i wypić z nim herbatę z porcelanowych filiżanek w niezapominajki, które odgrywały tak ważną rolę w tej całej historii. Ale wtedy jeszcze nie wiedziałam, że się uda. Wtedy myślałam, że jedynym rozwiązaniem jest rozwód, którym miałam się zająć, gdy uspokoi się nasze życie po śmierci babci.
Ciąg dalszy w wersji pełnej