Jeszcze w zielone gramy - ebook
Jeszcze w zielone gramy - ebook
Los, splatając drogi tych trojga ludzi, odmieni ich życie w sposób, jakiego żadne z nich nie było w stanie przewidzieć.
Kiedy po wielu latach prób Edycie i Sewerynowi nie udaje się zostać rodzicami, podejmują decyzję o adopcji. Wystarczyło jedno spojrzenie małej Jassi, by wytworzyła się między nimi z pozoru niemożliwa więź. Garść wspomnień, jaka pozostała dziewczynce po biologicznej matce, to całe dziedzictwo, które niesie na swoich wątłych barkach.
Anna H. Niemczynow bierze na warsztat drogę dążenia do rodzicielstwa, na której tak trudno o kompromis, i z czułością maluje obraz rzeczywistości, z jaką boryka się wiele par. Prowokuje i skłania do przemyśleń, swoim zwyczajem nie podsuwając jednak gotowych odpowiedzi, lecz pozwalając czytelnikom samodzielnie zagłębić się w tę piękną i mądrą historię.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8195-518-8 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
tak trudno mi uwierzyć, że jeszcze niedawno nosiłam Cię pod sercem. Kiedy patrzę na Twoją zaspaną o poranku twarz, dostrzegam zmiany, jakie w Tobie zaszły w zaledwie kilka godzin. Twoje kości policzkowe wydają się większe, usta pełniejsze, a nos… Hm… Jakby bardziej zadarty. Pochylam się, aby Cię ucałować, i cieszę się, że jesteś jeszcze na tyle mała, że Cię to nie złości.
Kiedy gotuję dla Ciebie owsiankę, dopada mnie przerażenie. Czas mija tak szybko, a ja… w żaden sposób nie potrafię nad nim zapanować. Zanim upiję pierwszy łyk kawy, bywam wystraszona. Martwię się, że coś w tej rutynie dnia mi umknie i niechcący prześpię jakiś niedający się powtórzyć moment.
Nigdy się nie dowiem, czy moje „zaraz” nie zraniło Twojej duszy. Czy moje „jutro też jest dzień” nie zniechęciło Cię do odkrywania świata. Czy przez nieuwagę, lekkomyślność, niedopatrzenie nie zraniłam Cię do żywego.
Ty na pewno mi o tym nie powiesz. Twoja pamięć jest taka krótka. Jak Ty to robisz, że rejestrujesz tylko te dobre chwile?
Nie zawsze jestem dobrą mamą. Chociaż Bóg jeden wie, że każdego dnia bardzo się staram. Szczerze? Nie zawsze jestem taka, jaką chciałabym być.
Czasami jestem ciepła, czuła i wyrozumiała, a czasami zwyczajnie brak mi cierpliwości. Wtedy krzyczę, chociaż wiem, że pod wpływem tego krzyku Twoje serce się kurczy. A potem mam wyrzuty sumienia i przepraszam, a Ty, o zgrozo, przytulasz mnie jeszcze mocniej i mówisz… że to nic nie szkodzi.
Codziennie popełniam błędy, chociaż tak bardzo pragnę być wspaniała. Czasami mi się udaje i robię wszystko dobrze, a czasami, zwłaszcza kiedy zdenerwuje mnie ktoś inny, puszczają mi hamulce i zwykle obrywa się Tobie. Prawię wtedy kazania, narzekam, rozkazuję i nie zadam sobie trudu, by spytać, jak Ci minął dzień. To egoistyczne. Wiem. Przepraszam. Wiedz, że gdy wieczorem przykładam głowę do poduszki, bardzo tego wszystkiego żałuję.
Tak często się mylę i tak często popełniam błędy. Z Twojego krystalicznego, nieskażonego doświadczeniem świata mogłabym czerpać garściami. Czemu tego nie robię? Nie wiem.
Jestem zmęczona, jestem smutna, jestem rozgoryczona, jestem zawiedziona. Jestem zagubiona i tak często zwyczajnie nie mam pojęcia, co robić. Tak bardzo chciałabym być dla Ciebie wzorem… Tymczasem walczę z tym, czego się boję.
Boję się o przyszłość, o zdrowie, finanse, pracę i moje małżeństwo z Twoim tatą, ale wiedz… że moje lęki NIGDY nie mają nic wspólnego z Tobą.
To wina izolacji, w której żyję, osamotnienia, nigdy Twoja.
Nigdy. Nigdy. Nigdy.
Kiedy na Ciebie patrzę, pękam z dumy. Promienieję, gdy widzę mądrość i dobro w Twoich oczach. Jesteś najcenniejszym, co mam, i wybacz, że zapatrzona w swoje ego czasem o tym zapominam. Masz takie dobre i czyste serce. Wiesz, że pocieszam się, myśląc, że to moja zasługa?
Nie masz na świecie wierniejszej fanki niż ja. Jesteś piękna, delikatna, mądra, odważna, skromna, uprzejma, troskliwa. Zawsze, ale to zawsze stoję po Twojej stronie. Choćby waliło się i paliło.
Chciałabym, abyś była nieustraszona. Pragnę, byś w chwilach słabości potrafiła odnaleźć w sobie odwagę. Modlę się o to, byś umiała wstać, kiedy upadniesz. Byś nie pielęgnowała swoich rozczarowań tak, jak ja pielęgnowałam własne.
Nie zawsze będziesz szczęśliwa, ale zawsze możesz walczyć o swoje szczęście. Przyjmuj porażki jak trofea, niech dodają Ci skrzydeł. Mocno wierzę, że tak właśnie będzie.
Nie uciekaj przed życiem. Ono zawsze, prędzej czy później, nas dogania.
Nie unikaj odpowiedzialności. Noś w sobie prawdę.
Niech prawda rozświetla Twe serce, a dobro w nim nigdy nie gaśnie.
MamaROZDZIAŁ 1
Przez kolejne grudnie, maje człowiek goni jak szalony, a za nami pozostaje sto okazji przegapionych.
„Wszystko, co przykre, przyjmuj jako naukę, a wszystko, co piękne, jako dar od życia” – napisała w starym pamiętniku. Ileż to razy obiecywała sobie wypełniać go regularnie. Miało to jej pomóc w zaakceptowaniu każdego dnia takim, jaki jest, bez nadmiernego zastanawiania się nad słusznością doznanych zdarzeń. Pożółkłe, niezapisane karty kajetu bezlitośnie przypomniały o braku dyscypliny w zakresie rozwoju osobistego. Powinna była mu się poddać, jeśli chciała zmienić coś w swojej codzienności.
Powinność…
Im była starsza, tym bardziej nie lubiła się z tym słowem. Nie darzyła też sympatią ludzi, którzy go nadużywali. Udzielać rad jest tak łatwo. Zrób tak, idź tam, zapytaj tu, posłuchaj, co inni mają do powiedzenia, może się czegoś ciekawego dowiesz? Czegoś, co zmieni twoje podejście. Tak… Powinna zmienić podejście. Odpuścić. Wyluzować. Podobno wtedy rzeczy dzieją się same. Czy była na to gotowa? Trudno powiedzieć.
Zaufanie życiu wymaga nie lada odwagi. Ona, Edyta, wolała sztywno trzymać lejce swojej egzystencji, w zamian otrzymując poczucie złudnej kontroli i jeszcze bardziej złudnego bezpieczeństwa. Kochała przewidywalność i nienawidziła niespodzianek. Jednak, o zgrozo, w życiu osobistym to właśnie one wiły się na jej ścieżkach niczym żmije w trawie. W pracy wszystko szło jak po sznurku. Edyta dokładnie wiedziała, czego chce i którędy powinna iść, by stało się tak, jak zaplanowała. Irena twierdziła, że jej córka karierę w dużej mierze zawdzięczała urodzie. Podobno już jako mała dziewczynka wyglądała niczym żywcem wyjęta z baśni o Królewnie Śnieżce. Z czasem jej czar nabierał szlachetności, dzięki czemu nie tylko męskiej części populacji na jej widok wrzała krew w żyłach. Zazdrosnym spojrzeniom kobiet nie umykały pełne usta, mały nosek, wydatne kości policzkowe i niskie czoło, będące tłem dla tajemniczych, błękitnych oczu, w których głębi można było utonąć. Edi zdawała się jednak nie koncentrować na fizyczności, chociaż skłamałaby, mówiąc, że nie lubi swoich długich, smukłych nóg, wąskiej talii i krągłych, proporcjonalnych piersi. Z wiekiem przestała przejmować się tym, że za jej plecami szeptano o rzekomych operacjach plastycznych, jakim miała się poddać. Kto, jak kto, ale ona dobrze wiedziała, że Bóg dzieli sprawiedliwie. Jednym daje urodę, pieniądze, dobrego męża, sukces zawodowy, a innym…
Literatura i muzyka kochają dramaty. Edyta – choć na pierwszy rzut oka nikt by tego nie powiedział – przeżyła ich na tyle dużo, by wiedzieć, że nawet najczarniejsze dni taktowane są tak, by melodię istnienia znów wypełnił strumień światła, koniec jednej opowieści czyniąc początkiem kolejnej.
– Wciąż nie wierzę, że znów ci ulegam – powiedział Seweryn, stając za nią i obejmując ją w pasie.
Odsunął z jej ramion kaskadę luźno opadających długich pukli i nachylił się, by pocałować miękką szyję. Przechyliła głowę, wciągając w nozdrza zapach świeżego, dochodzącego z zewnątrz powietrza, po czym odwróciła się powoli i nie zamykając oczu, pocałowała męża w usta. Smakował kawą i obietnicą kolejnego przeżytego wspólnie dnia.
– Naprawdę chcesz się stąd wynieść? – Próbował się upewnić, nie wypuszczając ukochanej z ramion. Mimo że nie należała do niskich kobiet, to przy nim, mierzącym niewiele mniej niż dwa metry, czuła się jak drobinka.
– Drewniany dom w otoczeniu natury, ekologiczny ogród, niewielka odległość od miasta to…
– Tak, racja. To był mój pomysł – potwierdziła smutno.
Przypomniała sobie, jak nie pozwalała tępić mszyc, gdyż bała się, że wraz z nimi wyginą biedronki. Zaprzyjaźniony ogrodnik powiedział jej, że tam, gdzie nie ma biedronek, nie ma też ptaków. Zdecydowanie nie tego chciała dla przyrody. Kochała wszystkie fruwające stworzenia i bardzo wierzyła, że kiedyś, przy akompaniamencie ich śpiewu, ukołysze do snu słodkiego dzidziusia.
Kiedyś…
– Och, Sewi… – jęknęła, odsuwając się od męża.
W tym jęku zawarta była odpowiedź na wszystkie pytania, które teraz zamierzał jej zadać. Tyle już razy rozmawiali o sprzedaży domu, że doprawdy nie miała ani sił, ani chęci, by tłuc ten temat na nowo. Seweryn, dostrzegłszy jej irytację, uniósł dłonie w obronnym geście, co miało oznaczać: „Poddaję się, nie mam więcej pytań, zrobię tak, jak chcesz, bylebyś tylko była szczęśliwa”.
– Happy wife, happy life – bąknął tylko, na co nie zareagowała.
Dochodziła dziewiąta, a on był już po porannej przebieżce i prysznicu. Przygotowywał zdrowe śniadanie z produktów kupionych u pani Mieczysławy, która wraz z mężem prowadziła niewielki warzywniak z produktami z ekologicznych upraw. Uśmiechał się do żony, a dołki w jego gładko ogolonych policzkach niezmiennie ją rozczulały. Lubiła na nie patrzeć. Mimo że byli ze sobą od czasów studiów – a od tamtej pory minęło prawie dwadzieścia lat – wciąż jej się podobał. Podobnie jak wielu innym kobietom. Kiedyś strasznie jej to przeszkadzało i powodowana nieuzasadnioną zazdrością potrafiła rozkręcić niezłą awanturę, ale teraz? Teraz, chociaż powodów do zazdrości miała zdecydowanie więcej, puszczała je wolno, nie zasilając ich zbytnią uwagą. Patrząc z boku na ich małżeństwo, można byłoby wysnuć wniosek, że jest doskonałe. Gdyby nie jedna, dość widoczna rysa…
– Jakie plany na dziś, kochanie?
Wzruszyła ramionami, wbijając wzrok w rozciągający się za oknem ogród. Rozchyliła usta, by mu odpowiedzieć, lecz nie wydobyły się z nich żadne słowa. Jedyne, co zdołała uczynić, to złowić kilka nerwowych wdechów, niczym ryba wyrzucona z wody.
– Wszystko okej?
– Tak, tak – zapewniła.
– Nie wyglądasz na spokojną, Edi. Jeśli chcesz, to…
– Nie, nie. Nie ma takiej potrzeby. Idź do pracy. Ja… – zrobiła pauzę, by wymyślić coś, co mogłoby go uspokoić i co jednocześnie nie byłoby kłamstwem – ja chciałabym popakować resztę rzeczy. Wiesz, wyrzucić to, co stare, oczyścić przestrzeń. – Z jej tonu przebijało głuche skamlanie determinacji. Nie chciała, by zostawał z nią w domu. Nie dziś. Jedyne, czego dziś pragnęła, to samotność.
Znał ten ton na pamięć. Miał wystarczająco dużo czasu, aby nauczyć się rozumieć jego brzmienie. Kiedyś reagował na niego prawie histerycznie. Podbiegał do Edyty i łapał ją za ramiona, mówiąc, że to nie była niczyja wina. Zwykle w takich momentach zaczynali płakać, tłumacząc sobie, że jeszcze raz spróbują, że przecież świat jutro się nie kończy, że najważniejsza jest miłość i to, że mają siebie. Czasami, z braku sił, pokornie chowała głowę w jego ramionach, lecz zdecydowanie częściej łkała, zadając pytania, na które nie znał odpowiedzi. Teraz, po wielu latach prób, z którymi przyszło im się zmierzyć, nauczyli się swoich reakcji i robili wszystko, by w trudnych momentach jeszcze bardziej sobie nie dokładać. Psychologowie pewnie uznaliby, że poprzez brak rozmowy Lorscy omijają problem, lecz oni mieli gdzieś dobre rady fachowców. Ile można grzebać się w tym samym? Rok, dwa lata, pięć lat? W ich przypadku trwało to o wiele dłużej.
– W takim razie może wrócę wcześniej? Zjemy razem kolację, kupię wino. Co ty na to?
– Wieczorem mam pokaz – odparła z obojętnością, dobrze wiedząc, że nie wyrazi chęci, by jej towarzyszyć.
Nie był z tych, którzy odnajdywali satysfakcję w grzaniu się w ciepełku znanej żony. Szanował jej pracę w zawodzie projektantki i uważał, jak najbardziej obiektywnie, że Edyta ma naprawdę świetny gust. Co zresztą wielokrotnie udowodniła, urządzając ich dom. Lecz jeśli chodzi o bywanie z nią na tak zwanych salonach to… migał się od tej czynności całkiem skutecznie, gdyż bardzo męczyła go konieczność przyklejania do twarzy wystudiowanego, dobrze wyglądającego na zdjęciach uśmiechu. Edyta to co innego. Ona, nawet gdy była smutna, wyglądała pięknie. Z powodzeniem mogłaby zostać modelką, lecz wybrała projektowanie, w którym odnajdywała się z godną szacunku klasą. Seweryn był dumny z żony i z jej licznych osiągnięć. Jako najbliższa jej osoba, doskonale zdawał sobie sprawę, iż każdy medal ma dwie strony. Sukces, jaki odniosła ukochana, okupiony był niezliczoną ilością godzin spędzonych na pracy i bezsennymi nocami z ołówkiem w ręku, w trakcie których niestrudzenie poszukiwała idealnych linii tworzonych przez siebie dzieł. Tak, ubrania projektu Edyty Lorskiej były dziełami – jak ona sama. Niemalże wszystko, czego tknęła, zmieniało się w złoto. Może dlatego, że jeśli już za coś się zabierała, wkładała w to całe serce i energię, nie zastanawiając się nad tym, czy powinna zostawić coś na potem, na czarną godzinę, czy też na godzinę „w” – jak kto woli.
„Trzeba żyć tu i teraz, jakby świat miał się jutro skończyć!” – krzyczała na całe gardło pełna radości, ściskając w rękach dyplom wyższej uczelni. Właśnie wtedy uświadomił sobie, że kocha ją na zabój i że to z nią chce spędzić całe swoje życie. Był od niej pięć lat starszy i czuł za nią odpowiedzialność. Chciał wybudować dom, posadzić drzewo i… mieć z nią dzieci. Najlepiej chłopca i dziewczynkę. Banalne? Być może. Ale takie właśnie było jego marzenie…
A gdyby nie czekali z decyzją o potomstwie tak długo? Może wtedy wszystko potoczyłoby się inaczej? – dumał. Wiele razy przypominał sobie słowa rodziców przestrzegających go przed chwilami zapomnienia, których konsekwencje ciągną się potem przez całe życie. Może gdyby chociaż raz z Edi się zapomnieli i zrobili wszystko na odwrót?
Nie… Nie zapomnieli się. Nigdy się nie zapomnieli. Niestety.
Cała ich spontaniczność była dokładnie zaplanowana i skrupulatnie odmierzona w czasie. Najpierw długie narzeczeństwo, potem ślub i huczne wesele na sto pięćdziesiąt osób (które zgodnie z przewidywaniami ciotki Ireny nawet w połowie się nie zwróciło), potem kupno mieszkania, praca, praca, praca i wreszcie fundusze na zakup wymarzonej działki pod budowę domu. Dopiero kiedy się urządzili, zapadła decyzja o dziecku. A dziecko to nie rzecz, której zakup można wpisać w kalendarz. Nie da się go rozłożyć na raty. Chociaż od dawna gotowi byli na przyjęcie pod swój dach maleństwa, ono się nie pojawiało.
– Dziś już się raczej nie zobaczymy – powiedziała Edyta, krzyżując ramiona na piersi i opierając się o masywną drewnianą futrynę. – Wrócę w nocy – dodała.
Pokiwał głową z akceptacją.
– Ale może jutro zjemy razem śniadanie? – zreflektowała się po chwili, zauważywszy jego zawiedzioną minę.
– Bardzo chętnie.
– Pewnie wrócę późno. Po pokazie będę musiała udzielić kilku wywiadów. Wiesz, jakie to…
– Tak, wiem, jakie to ważne – dokończył, zbliżając się do niej.
Złożył pocałunek na jej ustach, wyznając miłość. Patrząc sobie w oczy, wymienili oddechy, których żar niczym nie ustępował tym, jakie oddawali sobie dwadzieścia lat temu. Wtedy, kiedy wszystko było o wiele łatwiejsze.
– Znalazłam dla nas kilka mieszkań. Zerkniesz później? Zdecydujemy, które chcemy obejrzeć. Agentka powiedziała, że na tym pułapie cenowym jest w czym wybierać.
– Tak powiedziała?
– Yhm.
– To nieprofesjonalne z jej strony.
Roześmiali się beztrosko. Był to pierwszy nieprzyprawiony lękiem odgłos tego dnia.
– Jest moją koleżanką.
– To wszystko tłumaczy. Ci agenci nieruchomości potrafią być… Zresztą, żeby nie było, że szufladkuję ludzi…
– A nie robisz tego?
– Jak bym śmiał, skarbie – przekomarzał się jeszcze przez chwilę, po czym spoważniał i ponownie zapytał ją, czy aby na pewno chce się wynieść z tego domu. Domu, który z taką starannością budowali, a następnie wykańczali, by móc planować w nim spokojne życie.
– Nie chcę już żyć zgodnie z planem, Sewi.
– Czyżby czytała w jego myślach?
– Zostawmy to wszystko. Jestem już zmęczona. Może… Może, jak odpuścimy, to coś się zmieni? Nie wiem.
– Edi, co się zmieni?
Westchnęła, wzruszywszy ramionami.
– Masz rację – odparł, po czym wsunął stopy w sneakersy, narzucił na siebie marynarkę i już go nie było.
***
Przyglądał się rozwieranej bramie garażowej, przypominając sobie własną radość, gdy ją montowano. Sprzedawca usiłował go przekonać, że ten typ bramy to już przeżytek i że trudno będzie zamontować do niej napęd, lecz Seweryn się uparł i dopiął swego. Zgodnie z przewidywaniami, działała bez zarzutu. Otwarcie skrzydeł wymagało wiele miejsca, lecz i z tym nie było kłopotu. Na działce Lorskich spokojnie zmieściłyby się co najmniej trzy domy. Zanim ruszył do auta, rozejrzał się dookoła, wzdychając z rezygnacją. Wiedział, dlaczego Edyta chce opuścić to miejsce, ale nie do końca się z tym zgadzał. Owszem, nie doczekali się dzieci, jednak czy to powód, by wywracać wszystko do góry nogami? Był tuż po czterdziestce, miał świetną pracę i poukładane życie, a czas chęci udowadniania sobie czegokolwiek dawno już za sobą. To pozwalało mu oddychać pełną piersią. Już się nie zabijał, nie dwoił i nie troił o to, by trafiła mu się lepsza sprawa, za większą kasę. Nie zależało mu na rozgłosie. Chciał spokojnie żyć. To dlatego jako adwokat wycofał się ze spraw rozwodowych. Był nimi zmęczony. Patrzenie, jak dwoje kochających się kiedyś ludzi skacze sobie do gardeł, wprawiało go w rozczarowanie spowodowane prawdopodobnie utratą dystansu. Pół biedy, jeśli walczyli o majątek, ale gdy w grę wchodziły dzieci i żonglerka ich emocjami, nie dawał rady. Może dlatego, że sam tak bardzo pragnął zostać ojcem i najzwyczajniej w świecie żal mu było tych istot?
„Wrogi śluz” – usłyszał od lekarza. Nie bardzo zdawał sobie sprawę, co to właściwie znaczy. Na nic się zdały profesjonalne tłumaczenia. Był prawnikiem, specem od paragrafów. Nie miał pojęcia o ludzkiej fizjonomii.
– W skrócie można powiedzieć, że pańska żona nie powinna być tą kobietą, z którą, jeśli chce mieć pan dzieci, powinien spędzić pan życie – wycedził lekarz, lekko poirytowany, wykazując się brakiem profesjonalizmu.
– Że co, kurwa? – wyrwało się Sewerynowi. – Jakim prawem obcy facet w białym kitlu mówił mu o tym, z kim powinien być, a z kim nie?
Lekarz przeprosił go potem kilkanaście razy, tłumacząc się zmęczeniem. Ponoć ciągnął trzeci z rzędu dyżur. W końcu i Seweryn przeprosił za użyte słowo i niewyparzony jęzor, który w zawodzie prawnika niewątpliwie był atutem, lecz w innych sytuacjach niekoniecznie. „Niekompatybilne istoty pod kątem płodności” – brzmiała diagnoza i nic dziwnego, że wywołała szok.
– To nie oznacza stuprocentowej pewności, że nie będą mieli państwo dzieci. To przypuszczenia. Zarówno u pana, jak i u żony pod kątem zdrowotnym wszystko jest w porządku. Proszę się nie poddawać. Medycyna wielokrotnie była świadkiem cudów.
Cudem było to, że Seweryn nie rozszarpał tego lekarza na kawałki. Dobrze, że Edycie w ostatniej chwili coś wypadło i nie poszła z nim do lekarza. Dzięki temu miał szansę przekazać jej tę wiadomość w bardziej humanitarny sposób, chociaż emocje szargały nim z siłą huraganu. Można powiedzieć, że wziął wszystko na klatę. No bo jak inaczej miał postąpić? Od dzieciństwa uczono go, że mężczyzna jest tą silną osobą w związku. Wiedział, że to jego barki powinny przyjąć siłę ciosu wymierzonego w nich przez ślepy los. Czy próbowali? Oczywiście, że tak. I to ile razy! Każdą z tych prób Edyta przeżywała jednak coraz bardziej i z każdą kolejną podawała w wątpliwość swoją rolę w ich małżeństwie. Nie zdołałby zliczyć, ile razy padły z jej ust słowa: „Znajdź sobie taką, która da ci dziecko”. Przytulał ją wtedy i tłumaczył, że nikogo nie zamierza szukać, że to, co mu pisane, od dawna ma przy sobie. Usta mówiły jedno, a serce… Serce czuło swoje. Bo i on, Seweryn, cierpiał, i czasami miał po dziurki w nosie huśtawek nastroju własnej żony.
Długo nie mógł sobie poradzić z panującym w jego otoczeniu stereotypowym i powszechnym wizerunkiem herosa, zdobywcy kobiet, ojca przynajmniej dwójki, trójki dzieci. Ci, których nigdy nie dotknęły podobne przeżycia, nie zdają sobie sprawy, co może czuć facet, który założył rodzinę, oczekuje dziecka, a ono… się nie pojawia. Odnosił wrażenie, że koledzy bezgłośnie śmieją mu się w twarz, wypowiadając słowa: „Zobacz, jakie to proste, nawet nastolatki to potrafią. Poznajesz kobietę, bierzesz ją do siebie i bach!”.
Proste? Naprawdę? Dla Seweryna proste było zdobycie dyplomu renomowanej uczelni, prosta była aplikacja adwokacka, proste było nauczenie się biegle angielskiego, niemieckiego i francuskiego. To były sprawy, z którymi radził sobie bez mrugnięcia okiem. Spłodzenie dziecka do nich nie należało. Szczególnie trudne było dla niego badanie mające na celu wykluczyć bądź potwierdzić jego bezpłodność. Nie, nie bolało. Było jedynie… dość krępujące. Miał oddać nasienie do pojemnika i musiał sobie z tym poradzić sam. Na myśl o dyskomforcie, jakiego wtedy doświadczył, pociekła mu po plecach strużka potu. Pogrążony w myślach, dopiero teraz zauważył, że przez cały czas nie odpalił silnika. Siedział w aucie i rozmyślał o swoim dobrym, szczęśliwym życiu, w którym brakowało tylko jednego…
Wracając do tegoż „nieszczęsnego” badania – wyniki miały być po tygodniu. Ileż to myśli w tym czasie zdążyło okrążyć głowę Seweryna, tylko on raczył wiedzieć. Zastanawiał się, co będzie, jeśli okaże się, że faktycznie to z jego powodu nie mogą mieć dzieci. To go przerażało, odbierało sen, odsuwało głód i pragnienie… Żył tylko tymi myślami. Nie zliczy, ile razy spytał siebie o to, czy nigdy żadnej kobiecie nie będzie w stanie dać dziecka. Może to śmieszne, ale myślał też o rodzicach. Tak bardzo pragnęli, by uczynił ich dziadkami, i co? Nie uczyni? Zawiedzie ich na całej linii? W oczekiwaniu na wyniki badań puls przyspieszał mu z każdym dniem. Na szczęście wynik był… pozytywny.
Poczuł ulgę.
To nie była jego wina.
Pogrążony w rozmyślaniach, o mały włos przejechałby na czerwonym. Wymuskany, jeszcze pachnący nowością rodzinny mercedes, wyłapując przed sobą przeszkodę, zahamował za niego. Sewerynem zarzuciło w przód. Złapał się za serce, po czym starł krople potu z czoła. W aucie rozległ się dźwięk nadchodzącego połączenia. Spojrzał na wyświetlacz – to była Edyta.
– Słuchaj, Sewi… – zaczęła, jak to ona, spokojnym tonem. Ten ton też znał. Legato jego nut przyprawiło go o szybszy oddech zwiastujący ciszę przed burzą. – …Wszystko dokładnie przemyślałam.
– Co przemyślałaś, kochanie? – westchnął.
Silił się na spokój, chociaż przewidywał, co za chwilę na niego spadnie.
– Znajdziesz sobie taką, która da ci dziecko.
Nie zważając na pisk popychających go klaksonów, zjechał na pobocze. Był zirytowany. Ile jeszcze razy będzie musiał deklarować jej, że nie ma zamiaru nikogo szukać?
– Edi, jadę do pracy. Powiedziałaś, że nie potrzebujesz rozmowy.
– Bo nie potrzebuję.
– To po co dzwonisz? Aby znów dać mi błogosławieństwo na drogę bez ciebie?
Cisza.
Wyrzuty sumienia.
Dupek, idiota, kretyn – jak mogłeś to powiedzieć? – spytał siebie w myślach.
– Skarbie, nie myśl o tym, dobrze? Przecież wiesz, że to nie twoja wina. Przejdziemy przez to razem. Spróbujemy jeszcze raz i jeszcze jeden, i jeszcze. Aż do skutku. Na szczęście stać nas na to.
– Ale ja już nie chcę próbować, Sewi.
– Jak to nie chcesz? Przecież… Edyta, nie będę z tobą rozmawiał na ten temat przez telefon. Wrócę do domu.
– Nie. Nie wracaj. Mówię po raz ostatni: znajdź sobie inną. Nie mogę patrzeć na to, jak się męczysz.
– Ale ja nie chcę innej. To ciebie kocham. Przyjmiesz to wreszcie? Temat jest zamknięty. Poza tym nie męczę się. Jesteśmy razem na dobre i na…
Pik. Pik. Pik.
– Nie wierzę. Znowu to zrobiła. Ja pier….
Trzasnął ze złości w klakson. Miał dość.
***
Martini przed śniadaniem? Dlaczego nie? Potrzebowała czegoś, co ją znieczuli przed pójściem na strych. Nalała czerwonego płynu do trójkątnej lampki, przechyliła ją i wypiła duszkiem, nawet się nie krzywiąc. Dolała jeszcze, by tym razem zacząć delektować się smakiem. Podeszła do lustra i przyglądając się swojemu nieskazitelnemu odbiciu, roześmiała się w głos. Była zdrowa, piękna, zgrabna. Ostatnio jakaś koleżanka, patrząc na jej piersi, westchnęła, po czym wyrzuciła z siebie z zazdrością, że na pewno oklapną, jak tylko urodzi dzieci.
– Ciesz się ciesz, póki możesz. Na naleśniki – w tym miejscu zerknęła w swój dekolt – to i najdroższy push-up nie pomoże. No, ale ty to możesz sobie pozwolić na operację, w razie jakby… no wiesz… Seweryn miał z tym problem – mrugnęła, pożal się Boże, ciotka „dobra rada”.
Edyta udała, że żart ją bawi, chociaż tak naprawdę miała ochotę zdjąć but i wbić koleżance obcas w czoło. Powstrzymała się jakoś, wyszedłszy z pomieszczenia pod pretekstem wykonania telefonu. Nie miała w zwyczaju zwierzać się nikomu, to i skąd jej przyjaciółki mogły wiedzieć, z jakimi problemami się boryka? Wolała „sprzedawać” wymyślony przez siebie wizerunek niezależnej bizneswoman, której nieśpieszno do pieluch. Chociaż, o ironio… Oddałaby wiele, aby miejsce krągłych piersi wypełniły niepożądane przez większą część kobiecej populacji naleśniki. Zanurzyła pełne usta w trunku, nie spuszczając wzroku ze swego odbicia, i zadarła jedwabny szlafrok, skanując wzrokiem gładką skórę na idealnych, proporcjonalnie długich nogach. Dobijała czterdziestki i nie miała cellulitu. Jak to możliwe? Geny? Zdrowa dieta? Sport? Tak. Dokładnie tak. Dbała o siebie, uważała na to, co je, biegała i starała się regularnie medytować. Wszystko po to, by pustą przestrzeń w jej ciele wypełniła wreszcie maleńka istotka, dla której zrobiłaby wszystko. Edyta pragnęła rozstępów, nie mogła się doczekać cellulitu, bolących brodawek, nieprzespanych nocy i podkrążonych oczu. Z medycznego punku widzenia nic nie stało na przeszkodzie, aby ona i Seweryn zostali rodzicami. Nic, oprócz tego… wrogiego śluzu. Co za durna diagnoza. Czy do końca trafna?
Po pięknej twarzy Edyty spłynęła łza. Kobieta puściła skrawek szlafroka, by szybko ją zetrzeć.
– I co ci po tej urodzie? – wyszeptała do siebie, wypiwszy do końca alkohol.
Wróciła do kuchni, włożyła szkło do zmywarki i zapatrzyła się w przestrzeń rozciągającą się za oknem. Kochała ogród równie mocno, jak dom, i wiedziała, że będzie tęsknić za tym miejscem. Mimo to nie potrafiła w nim zostać. Nawet te odurzająco pachnące bzy, które tak pięknie kwitły na wiosnę, nie były w stanie jej zatrzymać. Nie uczyniłyby tego również pnące się po pergolach róże ani rosnąca od dziesięcioleci jabłoń. Właśnie ona, ta jabłoń, skłoniła Lorskich do kupna tejże działki. Edyta zakochała się w niej od pierwszego wejrzenia, oczami wyobraźni widząc siebie, jak zbiera owoce i chwilę później uciera je na posiłek dla ich wyczekanego maleństwa. Dziecko miało pojawić się w ich życiu w odpowiednim momencie. Tyle, że… odpowiedni moment, chociaż już dawno ustalili, że to już, jakoś nie nadchodził. I wszystko wskazywało na to, że nieprędko nadejdzie. O ile w ogóle.
– Przestań się mazać, Edi – powiedziała na głos, próbując przywołać się do porządku.
Powoli zaczynały docierać do niej wyrzuty sumienia, wywołane telefonem do Seweryna. Ten facet miał do niej anielską cierpliwość. Po co do niego zadzwoniła i nagadała mu tych wszystkich rzeczy? Tyle razy zapewniał ją o swojej miłości. Szanował, hołubił, wznosił na piedestał. Przez to swoje paplanie mogła go do siebie zniechęcić, a przecież wcale tego nie chciała. Oklapła ciężko na fotel i chwyciła za smartfon, by zadzwonić do jedynej przyjaciółki, takiej od serca, jak by to powiedziała Ania Shirley. Zwyczajnie chciała się wygadać, lecz… zrezygnowała. Wiedziała, co usłyszy od Nadziei. Znała jej rady na pamięć. Niby były proste, a jednak trudne do zrealizowania. Zanim coś powiesz, pomyśl – powtarzała, znając emocjonalny i porywczy charakter Edyty. Przerażające było to, że słowa „znajdziesz taką, która urodzi ci dziecko” wypływały z ust Edi tak naturalnie, jak na przykład „mleko się skończyło”. Wypowiadała je na tyle często, że zaczynało zacierać się ich prawdziwe znaczenie. A co, gdyby Seweryn naprawdę sobie kogoś znalazł?
O nie, nie, nie, nie, nie, nie, nie.
Była to ostatnia rzecz, do której chciałaby dopuścić. Odpędziła od siebie tę myśl, wstała z fotela i ruszyła w końcu w stronę strychu. Sięgnęła po zwisającą rączkę i opuściła schody wiodące na górę. Rozłożyły się przed nią sprawnie, zapraszając w czeluści wspomnień. Chciała jeszcze raz zajrzeć do skrzyni, w której przechowywała kolorowe śpioszki, grzechotki, smoczki i butelki, przez wiele lat tak skrupulatnie dobierane pod kątem jakości. Ustalili z Sewerynem, że zostawią to wszystko dla nowych właścicieli domu. Kto wie, może ktoś wreszcie zrobi z tych przedmiotów użytek. Jakoś nie mogli się zebrać, by wywieźć je na przykład do domu samotnej matki, a nie chcieli, by się zmarnowały. To znaczy Edyta nie chciała. Sewerynowi zdawało się to obojętne. On i tak nie zaglądał w to miejsce, gdyż nie chciał dokładać sobie wzruszeń. Za każdym razem, gdy jego wzrok padał na te mikroskopijnej wielkości gadżety, przypominał sobie o swojej, jak zwykł to nazywać, niekompletności. Bóg jeden raczył wiedzieć, jak bardzo bolało to kobietę. Jak mocno rozdzierało serce, wciąż od nowa przywołując wspomnienia, których… wolałaby nie mieć.
Gdyby tak można było połknąć jakiś czarodziejski eliksir, wymazujący z podświadomości dawno przeżyte chwile, zrobiłaby to natychmiast. Magia magią, czary czarami, a życie życiem – pomyślała, biorąc w dłonie mały prostokątny przedmiot z wymalowanymi dwiema czerwonymi kreskami. Czas sprawił, że nieco wyblakły, odwrotnie proporcjonalnie do wyrazistości jej uczuć, wywołujących potok smutnych łez spod na wpół przymkniętych powiek. Zacisnęła przedmiot w dłoniach, przykładając go do serca. Oddałaby wszystkie pieniądze świata, by cofnąć czas i otrzymać szansę postąpienia we właściwy i jedynie słuszny sposób. Niestety. Nie ma, nie było i nigdy nie będzie na świecie takiej instytucji, w kolejce do której mogłaby się ustawić, by o to poprosić. Czas zawsze mija bezpowrotnie. Niby wszyscy to wiedzą, lecz tylko niewielu zachowuje się tak, jakby miało tego świadomość.
Wypłakawszy wszystkie przewidziane na dzisiaj łzy, odsunęła prostokąt od serca i wbijając w niego wzrok, złożyła na środku czuły pocałunek. Zamiast plastikowego przedmiotu wolałaby poczuć pod wargami ciepłe, dziecięce policzki. Zamiast wdzierającego się w nozdrza wszechogarniającego kurzu wolałaby zapach dziecięcego pudru, a pracę zapewniającą prestiż w społeczeństwie, bez mrugnięcia zamieniłaby na możliwość pchania przed sobą wózka.
Za późno.
Wpatrując się w stary, pozytywny test ciążowy, zadała sobie pytanie, które męczyło ją od lat: „Czy moja szansa na macierzyństwo, wtedy, tamtego pięknego, ciepłego dnia, minęła bezpowrotnie?”. Przecież zapewniano ją, że postępuje słusznie. Uśmiechano się do niej, głaskano ją po głowie, mówiąc, że podjęła dobrą decyzję. Dlaczego posłuchała rozumu? Bicie dwóch serc sugerowało przecież, by postąpić zupełnie inaczej.
Ale… To już było.
Przymknęła wieko bogato zdobionej drewnianej skrzyni, zabierając przedmiot ze sobą. Tylko to chciała zatrzymać. Resztę mogła oddać w cudze ręce.