- W empik go
Jeźdźcy Apokali - Atena - ebook
Jeźdźcy Apokali - Atena - ebook
Cykl Ekspresja Awangarda Surreali – Jeźdźcy Apokali
Wybrałam cię, właśnie tak. Nie wygrywam w jakiejś porytej loterii, po prostu wybieram, właśnie ciebie. Będziesz ze mną w podróży, w której na powrót odkryjemy upadły świat. On niemal umarł. Przez setki lat konał niczym śmiertelnie zranione zwierzę. Nie zdechł, choć z jego ran zajeżdża padliną. Jednak my, ty i ja, odnajdziemy w nim to, co jeszcze żywe. Jak my, bo jesteśmy wciąż żywi, prawda? Więc wsiadaj na swą maszynę. Zajrzymy pod maskę apokalipsy, ale też pod kieckę i w portki jej jeźdźców. Więcej, sami nimi zostaniemy, jeźdźcami. Już nimi jesteśmy. Prędkość jest naszą religią, się nie zatrzymamy!
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8221-598-4 |
Rozmiar pliku: | 156 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
No cześć, to ja. Ja, czyli kto, zapytasz? Mam wiele imion. Imiona, ksywki, przezwiska, wlepy. Lubimy to. Lubimy je sobie nadawać, ja i moja ekipa. Ekipa, zatem kto znowu? Luz, dojdziemy do tego. Więc, jak powinieneś się do mnie zwracać, żeby mnie poobracać? Na pewno nie jak matka! Nie jesteś nią, prawda? Ojcem również raczej nie? Ulga. Nie podejrzewam cię też, abyś był moją siostrą, czy bratem. Nie żyją, bywa. Sama się dziwię, gdy to co raz odkrywam.
Więc jesteś moim kumplem, kumpelą, się zgadza? Jasne, że tak. Inaczej by cię przy mnie nie było. A przecież jesteś. Już mnie czujesz. Tylko bez przesady, rączki przy sobie mówię tobie. Aż tak dobrze się… jeszcze nie znamy. Ale już na tyle, że możesz mi mówić Atena albo Kciuk. Tak wołają do mnie ludziki z Piątki czy Dłoni. Czym jest Piątka, Dłoń, Jeźdźcy Apokali? Dochodzimy do ekipy.
Zatem ekipa, choć czasem nazywamy ją gangiem, paczką, czy grandą. Wspominałam, lubimy nazwy, wymyślanie nowych. Naszym wspólnym mianownikiem, nie mylić z biernikiem, jest łaknienie nowości. Do niej możesz dodać wolność, przestrzeń, nieskrępowanie i przede wszystkim dziki pęd. Motocykle! To nasz konik i skrzydła na szosie, dzięki którym mamy największe odloty. Jak dzikie koty, jak dzikie koty! Bo lubimy być dzicy, agresywni, bezkompromisowi. Wrrr…
Czemu dzielimy skłonności charakterów i zainteresowania? Pewnie temu, że od urodzenia wszyscy się dobrze znamy, bo mieszkamy w jednej mieścinie. Witamy w Postapo Sydney!
Zatem Postapo Sydney. Wprowadzę cię do tego miasta jak zielonego turystę. Wyobraź sobie, będę twoją przewodniczką, prospektem i katalogiem w jednym. Choć już nie rozkładówką. Zaznaczyłam na wstępie, za szybko na to. Przecież dopiero poznałeś moje ksywko-imiona, wabiki! Kciuk? Atena? Już zdecydowałeś, kim dla ciebie jestem? Możesz mnie nazywać zamiennie lub naprzemiennie. Za to musisz się mnie mocno przytrzymać. Tak, w pasie, mój ty asie. Kasku nie zakładaj. To dla łajz. Dla nas jest dziki pęd powietrza jak uderzenia z liścia w twarz! I moskito między zębami, gdy w uśmiechu szczerzymy zębiska. To co, gotowy, gotowa? Nie ważne… jazda!
Ulica jest idealnie prosta, idealnie płaska, bo trafiasz do idealnego miasta. Otoczone szklaną kopułą i wysokimi murami ma wszystko, by mieszkańcy nie musieli się przemęczać, tylko w dobrobycie gnuśnieć. Odpowiednie granty zapewnia ultra rozwinięta technologia, genetyka, botanika i co tam byś jeszcze ultra chciał. Mamy tu wszystko na bogato. Jest jasno, czyściutko, świeżutko i… piekielnie nudno! Nie ma tu wyzwań, możliwości zdobycia czegoś, wygrania, przeżycia przygody. Przepisy, restrykcje, rozporządzenia, regulaminy. O tak, tego mamy pod dostatkiem, a nawet w nadmiarze. Nawet w barze! Co jeśli podpadniesz pod paragrafy? Biczowanie i ukrzyżowanie! Żart, spokojnie, nikt ci tu karku nie złamie. Złamią cię inaczej. Gdzie, jak? Przechodzimy do punktu trzeciego – ośrodek resocjalizacyjny imienia Mahatmy Gandhiego.
Zatem ośrodek…
– Nie, błagam, wypuśćcie mnie! Już nigdy nie wyrzucę na chodniczek papierka po batonie energetycznym! Byłam przekonana, że to biodegradacyjna prezerwatywka, która po kontakcie z nasieniem się zmienia w motyle i tyle!
– To był papierek.
– Naprawdę? Ha! Co ze mnie za zdzira, to jest niezdara! Więc co teraz?
– Przeprowadzisz staruszkę przez jezdnię.
– Chuch, więc nie mam przejebane, to wszystko, panie władzo, naprawdę?!
– Najpierw zajęcia ustne.
– Ustne? Z języczkiem?! Uwielbiam się lizać!
– Powtarzaj za mną, tylko uprzejmie: przepraszam, dziękuję, dzień dobry, do widzenia…
– Prze, prze… AAA! Pierdolę! Tylko nie to! Moje gardło, kurwa, nie mogę, za trudne słowa! Się Duszę! Co za katusze!
Dobra, trochę przegięłam, czasem mi odwala, a nawet często. Właściwie to zawsze, tak z nudów! Nie wystraszyłam? Nie? To dobrze, znaczy może raczej źle.
Co do tego ośrodka, nawracają tam nudą, tak w skrócie. Wymyślają ci najnudniejsze z nudnych zadania i wykonujesz je tak długo, aż się zanudzisz na śmierć. Albo… z uśmiechem cały dzionek będziesz lutować elektroniczne płytki. Czy coś w ten deseń. Czyli radośnie się weźmiesz za odwalanie pracy, którą normalnie odwalają roboty. Robisz tak dla zasady, aby samemu się stać robotem. Kimś, kto będzie wykonywał program i nawet nie pomyśli o pierdnięciu na ulicy, nie wspominając o żonglerce papierkami, czy obnoszeniu się po mieście z gołymi jajami. Szlajanie po zmroku, nietypowe zainteresowania? Zapomnij, u Gandhiego cię wykastrują, wysterylizują i nafaszerują hormonami szczęścia. Wypuszczą w biodegradacyjnym kaftaniku i jako roślinę zdolną już tylko do wegetacji, choć bardziej zwiędnięcia niż rozkwitu. Bez kitu! Potem siup na kompost. Bo to taki kompromis. Nazywa się społecznym dostosowywaniem, czy adekwatnością stosowaną. Kurwa, co za nazwy! Jak jebane rozgwiazdy! Tak czy srak, po tej procedurze się tak dostosujesz, że już cipy sobie nie wydepilujesz. Rozumiesz, pełna akceptacja nawet wrzodów na dupie. Nie znajdziesz już w sobie motywacji, by dosiąść dwukołowej bestii. Robić, co kochałeś. Przekroczyć dozwoloną prędkość!
Dozwolona prędkość i jej przekraczanie. Ech, zatem punkt czwarty i teraz się zacznie. Powiedziałabym, zapnij pasiaki. Ale na motocyklu to raczej karkołomne zadanie. Więc cóż, spinaj poślady i nie opuszczaj mnie. Bo, coś ci zdradzę… Potrzebuję cię, same se, kurwa, nie poradzę!II. Idea
– Nie pierdolę! Zaparował mi wskaźnik prędkości. Nie widziałam, ile jadę! Ale czułam, że wolno! Żółwio wolno! Zawsze jeżdżę żółwio wolno, a wręcz ślimaczo-robaczo! Bo… bo jestem spowolniona, jakbym była upośledzona i nawalona! Tak mam od urodzenia i pępowiną się duszenia, chrrr. – Ściemniam, gasząc w motocyklu światła. To teraz gra na litość: – Panie władzo. Mija właśnie rocznica, jak moje rodzeństwo zostało porwane z tego cudownego miasta i zajebane! Wspominałam tę tragedię, byłam tak roztrzęsiona jak galaretka z tufu serwowana przez wuja Parkinsona. Wiem, nie powinnam była wsiadać na motor. O ja głupia, dziurawa cipa. Za to pan, panie władzo. – Czas na podkręcanie ego. – Panie policjancie, pan to na pewno potrafi zapanować nad emocjami. Jak nad kobietami! Jak nad kobietami! Te kamienne rysy twarzy, sztywna sylwetka, bardzo sztywna. Ta sztywność! – Niedyskretne zerknięcie na urocze krocze. U lala. O nie, do tego się nie posunę. Dać się posunąć, by uniknąć kary?! Aż przechodzą mnie ciary! Co mi tam, przecież jest gorąco, sama jestem gorąca. Płonąca i chcąca, och tak, chcąca i nogi rozkładająca! Rozrywam skórzany stanik i wyrzucam w przestrzeń. – Kurwa, bierz mnie! Panie władzo, bierz mnie! Przejedź się po mnie, jak po autostradzie, wjedź mi w garaż. Zaparkuj tam parówkę-ciężarówkę! – Rozkładam na motocyklu nogi jak hot dogi. I wtedy, wtedy…!
– Dość, wystarczy. – Apollo, mój niby chłopak, zwany też Wskazujący, jak palec, chowa twarz w dłoniach.
– Hej! Daj jej, kurwa, dokończyć! Teraz będzie dojeba! – rzuca Hera vel Środkowy Palec. Ten zostaje przez nią wysunięty, kiedy Apollo dłonią z sygnetami zasłania mi usta. Z kolei wysunięty paluch Hery zostaje wciśnięty z powrotem między resztę jej paluszków przez Hermesa. Jej Hermesa, Serdecznego. Wiadomo już, że też palucha. To żadna podpucha! A Serdeczny to żaden mięczak, chyba. Za to miły skubaniec z niego, taki bez ego. To mój przyjaciel.
Kim jest przyjaciel? Kimś, na kogo naiwnie liczysz, że w zamian za pomoc nie zechce cię zerżnąć. Ciekawa ta przyjaźń, nie uważasz? Dlatego Apollo nie jest moim przyjacielem. Jako mój niby chłoptaś za pomoc zdecydowanie chce mnie wyruchać i to ostro. Ma też całkiem sprytny… wskazujący paluszek. Przyznaję, że sprawdza się przyzwoicie. Takie porżnięte me pojebane życie!
– Apollo ma rację – mówi Hermes, jak to on, w opanowany sposób. – Atena przekroczyła prędkość, słup ją zatrzymał i wklepał bilet na ośrodek Gandhiego. To wszystko.
Słysząc to, Hera poważnieje jak na detoksie, czyli w jej przypadku konkretnie.
– Ile dostałaś? – rozdziawia mordkę.
– Pół roku i rekonstrukcję kroku.
– Przestań, kurwa, rymować. To wszystko nie jest zabawne. – Apollo poważniula znowu zasłania mi twarz dłonią. Co mam robić, oblizuję mu paluszki. Slip, ślurp. Possać?
– Wyjdziesz rośliną. – Hera patrzy na mnie, jak na… roślinę. – Zrobimy z ciebie skręty – rzuca obojętnie. Na co tajemniczo przemawia Apollo. Wiesz, tak dumnie, jak chuj dyktator:
– Jak Kciuk odwiedzi Gandhiego to pozostałe Palce też.
– Kurwa czemu? – ciska się Hera. Sama powiedziałabym; czemu, bo nie ma dżemu. Za to od lizania Wskazującego mam już kisiel. Powiedzieć gdzie?
– Słup zeskanował maszynę Ateny. Wykrył podrasowane komponenty. Po nitce doszedł do Jebanego Kłębka – mówi Apollo.
– Pierdolisz. – Herą zaczyna dygotać. To już nie obraz głodu bez prochów, raczej głodowania.
A ciekawi cię czym/kim jest Jebany Kłębek? To nasza specjalistka od podrasowywania maszyn, która ma pewien problem ze swoją, cóż. Delikatnie mówiąc sferą intymną. Bardziej dosadnie ma chorą chcicę. To jebnięta nimfomanka po czterdziestce. Podobno wtedy kobietom bardziej się chcę. Rżnąć. No chyba, że wcześniej flirtowały z Gandhim, jak moi rodzice po spłodzeniu mnie. Wtedy nic im się już nie chce, chuj ile mają lat. Przez to nie zostałam uraczona młodszym rodzeństwem, czyli dodatkowym przekleństwem, czy innym bezeceństwem. Zaś co do Kłębka, tego Jebanego, to w jej warsztacie kłębi się nie tylko od nielegalnego sprzętu, ale i kochanków-ruchanków. Ma to swoje plusy, nie jak kolczaste kaktusy, bo Wskazujący z Serdecznym dostawali duże upusty na sprzęt. Rozumiesz, duże upusty za duży, ichni… sprzęt. Czyli pały, że tylko wytrzeszczać gały!
– Mamy przejebane. Zajebie cię. – Hera ujmująco się uśmiecha do mnie. Bo niby do kogo ma się szczerzyć, hę? Ubrana jest podobnie jak cała Dłoń. Nie, nie w rękawiczkę! Chodzi o TĘ Dłoń! No wiesz, którą, bo już wiesz, prawda? Więc Hercia nosi czarne i śliskie skórki, zwiewne pelerynki, siatki jako element garderoby. Majtek nie nosi, jakby cię interesowało. Podobno gryzą ją w tyłek. Też byś ugryzł? Wracając do ciuchów, te niby skóry to ze sztucznych materiałów. Ale wyglądem budzimy respekt i razem wyglądamy jak kompletna graba, a nie tak, że każdy paluch przyszywany z inszego łapska.
Dobra, jak jeszcze tu jesteś, to powinieneś już zajawiać, że cosik przed tobą zatajam. I, kurwa, racja! Bo jest Kciuk, Wskazujący i Serdeczny, a także Środkowy Palec. Ale co z Małym Paluszkiem, hm?
Powiedziałabym chuj z nim, ale bym skłamała. Wybacz, to trudny temat na inną okazję. Może nawet na eutanazję. Bo taką mam, kurwa, fantazję! Choć Mały Palec vel Zefir jest, istnieje, ale… on się nie śmieje. To trudna sprawa jest, no!
– Ile dostaniemy za nielegalny sprzęt? – Hera przechodzi do konkretów. Kompetentnej odpowiedzi udziela kompetentny Hermes:
– Dwa, trzy miesiące.
– Wystarczy, aby ocipieć – zauważa Środkowy Palec.
– Albo ochujeć – doprecyzowuję tym razem ja, aha! No co, korzystam z okazji, że Apollo wyciera zaślinioną rękę o swoje skóry na klacie.
– Dwa, trzy miechy – wzdycha Hera. Czyni to w jakiś taki natchniony sposób. Już się godzi z losem? Jak ja z kosmosem? Może nawet widzi pewne pozytywy detoksu? Zamiast ciągłego wpierdalania koksu. Czyżby…? Naprawdę…? – Ty kurwo! – rzuca się na mnie z pazurami. – Dwa miechy, zajebie cię, zapierdolę, pizdo! – Wspominałam, że umiem karate? Pewnie nie, bo nie umiem. Za to w samoobronie wyprowadzam prawy prosty w zakolczykowany nos Hery. Bum! – Kurwa… zraniłaś mnie. – Biedne dziewczę zgina się wpół i smarcze krwią. Hermes niczym jakiś przydupas markiz podaje jej chusteczkę. Och mój Serdeczny… Dwujajeczny. Kurwa, romantyk z niego! Nie to co Apollo, który jak zwykle stąpa platfusem twardo po asfalcie i wskazuje nam… jedynie słuszny kierunek:
– Zróbmy to. – Wyciąga rękę prosto na zachód, bo nie krzywo i wschód. Wygląda w tej pozie jak ten, no, Hitler, czy jak mu tam było. Taki jebnięty dyktator z dawnego świata. Za to miał fajne wąsy. Nawet się wzoruję, nosząc podobne nad pizdą. Bo ten koleś to pizda był. Jak komuś chciał dojebać, wypadało łapać bejsbola i napierdalać, a nie jakąś szczujnię na pół świata odpierdalać! A wracając do tematu…
– Mamy… uciec z miasta? – Hera jak na komendę przestaje krwawić. Zdolna jest spryciula, co? Ciekawe czy potrafi siłą woli powstrzymać okres? Jajeczkowanie?!
– Wolność albo niewola. To nasz obecny wybór – wyrokuje Serdeczny Dwujajeczny jak jakiś jebany mecenas, choć czyni to… serdecznie.
W tym momencie wszystkie oczy się kierują na mnie. Mianowicie błękitne Apolla, zielone Hery i piwne Hermesa. Moje są szare. Przez chwilę chcę zrobić nimi takie maślanki, jak u kiciusia. Albo głupkowatego zeza, jakby pod czołem tkwiła mi zamiast mózgu proteza. Ale… ile można rżnąć głupa, jak myślisz? Właśnie. Dlatego, kurwa, staję na wysokości zadania! Jak mej brygady niania! Wysuwam przed siebie dłoń i ustawiam kciuk! W poziomie. Tak, mój słynny kciuk. Czekam, potęguję napięcie, stając na pięcie, a w sumie to dwóch. No gdzież to gdzie powędruje mój kciuk?! W górę, czy w dół, góra czy dół, jak myślisz? Podpowiem ci. Tą decyzję pozostawiam Tobie. Podejmiesz ją ty! To ty nami pokierujesz!
– No dalej, Atena. – Naiwny Apollo zamiast ciebie, to mnie do podjęcia decyzji dopinguje. A to chujek.
– Czekamy, Kciuk… – Hera przewraca oczyma, tymi zielonymi i naćpanymi.
– Atena… – Hermes zawiesza głos. Swoją drogą sam ma niezłe zawieszenie. Obcinam jego zgrabny tyłeczek z tyłu jajeczek zapakowany w przyciasną skórę. To mi imponuje!
No dobra. Czas podjąć decyzję, gdzie nie ma miejsca na hipokryzję.
Zatem…
Zatem?
Zatem?!
Wdajemy się w romans z Gandhim, czy jedziemy się bratać ze światem?
Kciuk do dołu.
Ożesz… No to pojechałeś. Aż mi jajniki urwałeś.
Jak se, kurwa… chcesz. Uważasz.
Pierdolę… Ja chromolę, pierdolę!
I tu się kończy nasza historia żałośniejsza niż dinozaurów prehistoria. Nie uciekamy z miasta, tylko jak ostatnie łajzy trafiamy do Tiffaniego, to jest Gandhiego. Tam zasiewają w nas ziarna miłości. Kiełkujemy współczuciem, dobrocią i prawością. Tryskamy jebaną tęczą. Szczamy nią, rzygamy na kolorowo i promieniujemy, byle nie radioaktywnie i wielobarwnie krwawimy. To w przypadku płci przepięknej i co miesiąc. Zamiast motocykli kupujemy urządzenia do recyklingu i przez resztę życia, czytaj wegetacji, zajmujemy się dbaniem o Matkę Ziemię. Tak, właśnie tę ździrę, co się ponoć gziła ze Słońcem, a nawet Księżycem. Bo miała, kurwa, kosmiczną chcicę! A ciebie, cóż. Miło było poznać, naprawdę, zaprawdę! Bo teraz wszyscy są dla mnie mili i ja jestem miła. Dla wszystkich. Kocham cię – cmok. Tak mówi we mnie miłości smok!
No nie no…
Kurwa, cięcie!
Stop!
Do góry, ciśnij do góry!
No dawaj ten mój kciuk.
Mówiłam, sama nie dam rady!
Pomóż!
Jeszcze trochę!
To już!
Dochodzę!
Stanął!
On stoi!
Jest w pełnym wzwodzie!
Mój kciuk stanął dumnie jak chuj!
Teraz czas na oklaski, wiwaty, wieńce, wiązanki. Ależ nie trzeba, nie trzeba. Ale jeżeli już musicie…
Podwijam skórzaną spódniczkę i wystawiam piczkę. Całujcie i se nie żałujcie!
– Atena, co z tobą?! – Hera uderza mnie w twarz z liścia, chyba klonowego. Otwieram oczy, które nie wiedzieć kiedy mi się zamknęły i film ucięły. – Odleciałaś? Co z twoim kciukiem?
Jak z przepowiadającym przyszłość krukiem…
Patrzę na swoją dłoń. Mój kciuk jest… ciągle w poziomie.
Nie, już nie jest. Powędrował do… góry, wskazując chmury!
– Czyli postanowione – wyrokuje grobowym tonem Apollo, jak jakiś grabarz. Ale nie taki od graby, a trupów kościotrupów. Hera patrzy na niego kwaśno i pukając mu w głowę, powarkuje:
– Houston, mamy problem. Jak sforsujemy bramę miasta?
Słuszna uwaga, bo nie jest z ciasta.
– Mamy wtykę. – Apollo spogląda na Hermesa, ale żadnego tam sedesa. Ten kiwa na potwierdzenie nie pukaną środkowym palcem głową, mówiąc.
– Załatwię elektronikę. Zhakujemy bramę.
– Ale wy wiecie, że jesteście… pojebani? – To pytanie Hera stawia poważnie. Niczym Wskazujący sama pokazuje zachód, siejąc defetyzm: – Do Sydney nie będzie już powrotu. A tam, za miastem… Podobno tam nie ma nic, zupełnie.
– Nikt nie wie, co tam jest – koryguje w ramach rozmowy korekcyjnej Apollo.
Tutaj należą ci się wyjaśnienia. Nasze miasto jest odizolowane od świata chuj wie jak długo. Ale raczej to długi jest chuj, bo długo. Natomiast o świecie poza Sydney nikt nie wie nic. Bo:
a) Nikt nie wyjeżdża z miasta.
b) Nikt z niego nie wylatuje.
Czemu nie ma stąd wyjazdów? Nie wiem. Czemu nie ma odlotów? Coś jest nie tak z przestrzenią powietrzną. Jest tam jakieś latające gówno. Ma ono ponoć genezę w wielkiej wojnie która rozpiździła świat na apokaliptyczne post kawałki. Przez to cokolwiek się wzniesie w przestworza, równie szybko z nich opada. Taki uwiąd, powietrzna impotencja. Hiper zmutowana grawitacja se z nami pogrywa i wygrywa. Dlatego gra się nie toczy już w powietrzu, jedynie na ziemi.
My zaś, cóż. Zawsze chcieliśmy zagrać w grę pod tytułem Jebany Obieżyświat! Ja natomiast postanowiłam ją ufundować. Bo co sobie, kurwa, żałować! I nie myśl, że ciała żem przed słupem dała, i ot tak zostałam na ostrym gazie zatrzymana. Oraz… przypadkiem! Zdjęłam zabezpieczenia maskujące z podrasowanego sprzętu. Ha! Wiedz, że całe to chujostwo z wpadką u słupa, i poniekąd wsypanie Dłoni, to moja sprawka! Taka potrawka.
Prawda czy fałsz? Prawda czy fałsz? Prawda. Ale tak naprawdę wyświadczam moim ludkom przysługę i tobie też. No przecie, kurwa, nie będziemy cały żywot gnić w jednej mieścinie! To jak ciągle oglądać jeden film w kinie. Dlatego sprawię, że będziemy gnić gdzie indziej. Choć marzenia mam takie, że nawet rozkwitniemy! Zanim zgnijemy. Gdzieś tam jest wielki świat i musimy go odkryć! Nim sam nas weźmie od tyłu, by pokryć. Zresztą maszyneria poszła już w ruch. Nie da się tego odwrócić. Jebanego wstecznego nikt nie wrzuci. Jedziemy na zachód! My, Jeźdźcy Apokali! A ty razem z nami, postapo świrami. To na razie, pa. Idę na pożegnanie dać buziaka mamusi. Ależ mnie kusi, ale mnie kusi! Aż popuszczam siusiu z mej pusi!