Jezu, ratuj! - ebook
Jezu, ratuj! - ebook
Odkąd lepiej poznaliśmy życie i cuda ojca Dolindo Ruotolo, zastanawiamy się, w jaki sposób ten skromny i kruchy fizycznie kapłan znosił codzienne krzyże, ból, zniewagi i niesprawiedliwe oskarżenia.
Joanna Bątkiewicz‑Brożek, autorka bestsellerowej biografii ojca Dolindo, w najnowszej książce rozważa wypełnione cierpieniem życie kapłana z Neapolu w świetle aktu zawierzenia Jezu, Ty się tym zajmij!. Odwołując się do licznych świadectw, przypomina, że przylgnięcie do Jezusa jest dla nas jedyną drogą ratunku podczas szalejących wokół burz.
W książce znajdziesz modlitwy mistyka z Neapolu. Zawierz i módl się, by doświadczyć łask, jakimi obdarzony został ojciec Dolindo.
Kategoria: | Wiara i religia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66407-69-5 |
Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Mając na uwadze dekrety papieża Urbana VIII, autorka podkreśla, że fakty opisane i przedstawione w tej książce mają charakter świadectwa wiary. Autorka w żaden sposób nie uprzedza osądu Kościoła w jakiejkolwiek sprawie.TESTAMENT KSIĘDZA DOLINDO¹
„Nie bój się, wierz tylko!”
Mk 5, 36
Zaledwie dziesięcioletnia dziewczynka mieszka w domu dziecka. Potwornie cierpi z powodu braku miłości rodziców. Tęskni za ojcem, który od wielu lat siedzi w więzieniu, i za przebywającą w areszcie domowym matką, której odebrano prawa rodzicielskie do córki. Pewnego dnia dziewczynka wchodzi do kościoła, żeby przeprosić Jezusa za to, że próbowała popełnić samobójstwo…
W pokoju, który dzieliła z innymi dziećmi w jej wieku, otworzyła okno. Chciała skoczyć, żeby już dłużej nie cierpieć. I kiedy później zapytałem ją, co pomyślała w tamtym momencie, odpowiedziała: „Przypomniałam sobie twoje słowa: «Jezu, Ty się tym zajmij!»”… Zupełnie jakby dziewczynka chciała oddać swoje cierpienie w ręce Boga, tak żeby – jak w bajce – uniknąć męki i bólu, na zawsze zawierzając się Panu. Drążąc temat, spytałem: „Ale kto cię ocalił?”. Dziecko ze łzami w oczach odpowiedziało: „Złapała mnie siostra zakonna i mocno przytuliła”. Ów gest w tamtym momencie wyzwolił w duszy dziewczynki płacz uwolnienia, ponieważ po raz pierwszy w życiu poczuła czuły matczyny uścisk, nieznany jej od urodzenia.
Nasza rozmowa jeszcze trwała. W prostych słowach wyjaśniłem dziewczynce, że skierowane do Jezusa słowa, wypowiedziane przez nią w chwili, kiedy chciała skoczyć z okna, nie pochodzą ode mnie, ale że spisał je ksiądz Dolindo. Te słowa są dla każdego, kto nie znajduje światła w swoim sercu. Zapewniłem, że Jezus bardzo ją kocha i że w chwili, kiedy wypowiedziała te słowa z aktu oddania, On je usłyszał i przyszedł do niej, uratował ją przez tę siostrę. „Za każdym razem, kiedy poczujesz w sercu ból, zwróć się do Jezusa słowami tej modlitwy – powiedziałem dziewczynce na zakończenie naszej rozmowy – a Jezus cię wysłucha i pomoże ci tak, jak to obiecuje w akcie zawierzenia: «Zamknij oczy i daj się ponieść prądowi Mojej łaski. Zamknij oczy i skoncentruj się na chwili obecnej, odwróć wzrok od przyszłości jak od pokusy; odpocznij we Mnie, ufając w Moją dobroć, a zapewniam cię na Moją miłość, że kiedy zwrócisz się do Mnie stanowczo tymi słowami: Ty się tym zajmij, oddam się tej sprawie całkowicie, pocieszę cię, wyzwolę i poprowadzę»”.
Ten akt otwiera niebiosa!
Zawahałem się trochę, kiedy moja droga przyjaciółka Joanna Bątkiewicz-Brożek poprosiła mnie o napisanie wstępu do jej kolejnej książki, tym razem o akcie zawierzenia księdza Dolindo Ruotolo. Zawahałem się z prostego powodu: czym innym jest o tym mówić, a czym innym pisać. Tytus Flawiusz, cesarz rzymski, w jednym ze swoich przemówień do senatu, sugerując ostrożność w piśmie, mówił: Verba volant, scripta manent („Słowa są ulotne, to, co zostało napisane, pozostaje”). Spisane tu słowa mają ważne zadanie utrwalenia tego, czym żył pełen Ducha Świętego, wielkiego kalibru kapłan z Neapolu – ksiądz Dolindo Ruotolo.
Ostatecznie przekonało mnie jedno ze zdań, jakie Joanna napisała w liście wysłanym pocztą elektroniczną: „Jesteś ważny, bo to Bóg wybrał Cię na proboszcza tej parafii, a jednocześnie strażnika i opiekuna kościoła księdza Dolindo, który stał się punktem odniesienia w życiu tak wielu ludzi”. Bycie wezwanym do głoszenia miłości Jezusa poprzez osobę i świadectwo księdza Dolindo jest zatem dla proboszcza zadaniem niezwykle odpowiedzialnym, ale też z całą pewnością cudownym i pasjonującym.
Przypomina mi się zdanie wypowiedziane przez Hioba, który pragnął niezniszczalnym i mocnym słowem głosić każdemu pokoleniu istnienie Boga: „Oby me słowa zostały spisane, oby w księdze utrwalone! Żelaznym rylcem i ołowiem na skale wyryte na wieki!” (Hb 19, 23–24). Ksiądz Dolindo dodał mi odwagi: „Zamknij oczy i powiedz: «Jezu, Ty się tym zajmij!»”.
Czuję wielką odpowiedzialność związaną z niesieniem innym świętości kapłana z Neapolu. Minęliśmy się właściwie na tej ziemi, bo niespełna rok po tym, jak ja przeszedłem jej próg, ksiądz Dolindo przekroczył próg raju, rodząc się dla nieba. Ale Opatrzność zechciała, żebyśmy się spotkali w inny sposób, zacieśniając cudowną przyjaźń w Panu, bo dzisiaj jestem proboszczem kościoła, który nie tylko strzeże pochowanego tu ciała tego kapłana, ale także był świadkiem jego kapłańskiej misji w latach, gdy proboszczem był tutaj brat księdza Dolindo, ksiądz Elio Ruotolo, mój daleki poprzednik.
Jeśli chodzi o akt zawierzenia, w wielu aspektach modlitwa ta przybliża nas do modlitwy Karola de Foucaulda (1858–1916), szlachcica i żołnierza, który odnalazł Chrystusa w ciszy pustyni i który nawet na pustyni pragnął być na ostatnim miejscu, tak by to Jezus był sterem i przewodnikiem jego życia. Ale o ile Błogosławiony Karol sam, własnym piórem stworzył akt oddania², o tyle ten spisany przez księdza Dolindo jest – jak potwierdził to kapłan z Neapolu – modlitwą przekazaną mu przez samego Jezusa.
Jezus zwrócił się do księdza Dolindo pewnego dnia:
Ja jestem Jezus, cierpienie, a ty Dolindo Jezus . Ponieważ Ja jestem w tobie, a ty we Mnie. Choć żyjesz, tak naprawdę Ja żyję w tobie. Piszesz, ale tak naprawdę to Ja piszę za ciebie³.
W tej wyjątkowej modlitwie Jezu, Ty się tym zajmij!, spisanej z inspiracji samego Jezusa, ksiądz Dolindo zaprasza każdego chrześcijanina do całkowitego oddania się Bogu, oddania się Mu całym sercem. Taki akt zaufania staje się koniecznym warunkiem, by w człowieku wypełniła się wola Boża. Często zdenerwowanie, wzburzenie, wątpliwości, żale, lęki wkradają się do naszego serca i nie pozwalają Jezusowi działać w nas i przez nas.
Akt oddania Jezu, Ty się tym zajmij! jest modlitwą, która prowadząc nas śladem Boskiego Mistrza, odsyła do wielu epizodów z Ewangelii. Do scen, gdzie tak wiele osób całkowicie oddaje się Jezusowi, rzucając wyzwanie ludzkiemu myśleniu o braku możliwości uratowania, uleczenia sytuacji⁴.
I tak dzieje się w epizodzie, którego bohaterem jest Jair, jeden z przełożonych synagogi. Ten człowiek mocnej wiary nosi w sercu rozrywający ból: jego dwunastoletnia córeczka umiera. Jair zwraca się więc do Jezusa o pomoc (por. Mk 5, 21–43), a jego wiara jest wręcz niezniszczalna. Czeka cierpliwie na Jezusa, choć stan dziecka jest tragiczny. Wyobrażam sobie, że ten czas – Jezus, otoczony przez tłum, musi odnaleźć kobietę cierpiącą na krwotok, która się chwyciła Jego szat – jest z perspektywy Jaira wypełniony niekończącym się i przeszytym bólem oczekiwaniem. Mimo to mężczyzna, nie tracąc nadziei nawet na moment, nie przestaje ufać i oddawać się Jezusowi. Ufa nawet wtedy, kiedy jego ludzie przybiegają i mówią, by nie zawracał dłużej Mistrzowi głowy, gdyż jego córka już nie żyje. „Nie bój się, wierz tylko!” (Mk 5, 36) – mówi Jezus, spoglądając na zbolałego ojca. Co mógł pomyśleć Jair, kiedy dowiedział się o utracie dziecka, jedynego powodu i sensu swojego istnienia? Był wzburzony, przygnębiony, zrozpaczony? Jednak słysząc pełne nadziei słowa Jezusa, całkowicie się im poddaje, powierza się Mistrzowi, bo jest pewien, że Jezus nie zostawi go samego, nie porzuci go w rozpaczy… Zupełnie jakby powtarzał w swoim sercu: „Jezu, Ty się tym zajmij!” i przyjmował wolę Mistrza.
Także setnik prosi Jezusa o uzdrowienie, w tym przypadku swojego sługi (por. Mt 8, 5–14), który leży sparaliżowany w domu i okrutnie cierpi. „Powiedz tylko słowo, a mój sługa odzyska zdrowie” (Mt 8, 8) – mówi setnik do Jezusa, całkowicie i bez reszty Jemu się powierzając. I dalej: „Bo i ja, choć podlegam władzy, mam pod sobą żołnierzy. Mówię temu: «Idź!» – a idzie; drugiemu: «Chodź tu!» – a przychodzi; a słudze: «Zrób to!» – a robi»” (Mt 8, 9). Setnik poddaje się władzy Jezusa, jakby chciał powiedzieć: „Czekam na Twoje wytyczne, Twój rozkaz. Ja, który jestem przyzwyczajony do wydawania poleceń, będę dokładnie, co do joty robił to, co mi wskażesz i powiesz w danym momencie”. W ten sposób także setnik wypowiada swój akt wiary i oddania się Bogu, zupełnie jakby i on mówił: „Jezu, Ty się tym zajmij!”.
Sam Jezus dał przykład, jak można i jak trzeba żyć aktem pełnego oddania się woli Bożej. Na krzyżu, w kulminacyjnym momencie swojego życia, Jezus woła donośnym głosem: „Boże mój, Boże mój, czemuś Mnie opuścił?” (Mt 27, 46; Mk 15, 34), przywołując pierwszy werset Psalmu 22⁵. Zgodnie z tradycją żydowską recytowanie pierwszych słów jakiegoś psalmu oznacza uchwycenie go w całości. Psalm 22 jest psalmem pochwalnym, a przede wszystkim psalmem nadziei. Mesjasz, Syn Boży, stając w obliczu dramatu śmierci, z jednej strony doświadcza potężnej samotności, ciężaru opuszczenia, zdrady, odrzucenia. Otoczony przez szyderców, przez tych, którzy wyśmiewają się z niego i drwią, jest zmiażdżony cierpieniem krzyża. Z drugiej strony jednak żadną miarą nie odmawia wypełnienia swojej misji. W pełnej jedności Trójcy wypełnia plan zbawienia, pokładając wszystkie swoje oczekiwania i nadzieje w Bogu Ojcu. Jezus pokazuje w ten sposób swoje całkowite zaufanie do Ojca. To jest Jego pełen akt oddania. Ten akt otwiera niebiosa! Bo jest wyznaniem pewnej i silnej wiary, wiary bez cienia nawet wątpliwości, dalekiej od jakiegokolwiek przygnębienia i rozpaczy. I tak pełen cierpienia lament Jezusa staje się jednocześnie wychwalaniem i przyjęciem woli Ojca. Tym aktem Jezus na krzyżu uczy nas, jak w pełni ufać i pokładać nadzieję w Bogu. Zwłaszcza w chwilach trudnych, w chwilach zniechęcenia. Od tamtego momentu możemy modlić się z wiarą i wierzyć, że Bóg wysłucha naszego krzyku o pomoc i przemieni go z lamentu w pieśń pochwalną i dziękczynną, jak to stwierdza psalmista: „Biadania moje zmieniłeś mi w taniec; wór mi rozwiązałeś, opasałeś mnie radością” (Ps 30, 12).
Ktoś mógłby pomyśleć, że akt zawierzenia Jezusa na krzyżu oznacza rezygnację z własnej wolności. Nic podobnego. Co więcej, ona się w pełni tu realizuje: jako człowiek Jezus w wolności dokonuje wyboru oddania swojego życia, aż po kenozę, śmierć na krzyżu. Z własnego życia składa ofiarę miłą Bogu. Cierpienie w ten sposób przemienia się w najwyższy akt miłości, którym Jezus wykupił ludzkość z grzechów. Wolność Jezusa rozumiana jest jako pełne poddanie woli Ojca. Wolny wybór Jezusa oznacza przemienienie i uwznioślenie swoich uczuć.
Każdy może tego doświadczyć. Każdy z nas może z cierpienia wznieść się ku radości, z bólu ku nadziei, wpatrując się w przykład Jezusa Chrystusa aż po przyjęcie Go w sercu. Doświadczył tego Święty Paweł z Tarsu. Apostoł Narodów zanim skończył swoją ziemską pielgrzymkę, w pełni zjednoczył się z Chrystusem w całkowitym i pozbawionym jakichkolwiek wątpliwości akcie oddania. I to do tego stopnia, że mógł przyznać: „Któż nas może odłączyć od miłości Chrystusowej? Utrapienie, ucisk czy prześladowanie, głód czy nagość, niebezpieczeństwo czy miecz? Ale we wszystkim tym odnosimy pełne zwycięstwo dzięki Temu, który nas umiłował” (Rz 8, 35.37).
Każdy może w sercu powtórzyć za Świętym Pawłem: „już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus”! Tak powinna brzmieć chóralnie i jednogłośnie modlitwa Kościoła, który przyjmuje Chrystusa, staje się Jego przedłużeniem i którego misja jest niczym innym, jak jednym wielkim aktem oddania w każdym obszarze codziennego życia.
Jako buon napoletano
Bez wątpienia w budowie aktu oddania księdza Dolindo odbija się duch kultury neapolitańskiej. Jako buon napoletano, dobry neapolitańczyk, żyjąc ludową obyczajowością, przesiąknął tą kulturą, co bez wątpienia wpłynęło na jego dojrzałość duchową, kapłaństwo i świętość życia. Dolindo doskonale wiedział, co oznacza dla neapolitańczyka oddać swoje sprawy i codzienne doświadczenie w ręce dobrego Boga. Z tego punktu widzenia ciekawe jest to, w jaki sposób akt oddania Jezu, Ty się tym zajmij! przeniknął do serc mieszkańców Neapolu. Dobrze to widać w niektórych popularnych powiedzeniach, z których wyraźnie przebija ton zawierzania się i pełnego oddania Bogu. Jedna z bardziej znanych ludowych neapolitańskich sentencji brzmi: Lassammo fa’ Dio!⁶ (Niech Bóg się tym zajmie!). Salvatore di Giacomo (1860–1934), znany dziennikarz i poeta neapolitański, zatytułował tak jeden ze swoich poematów. Także w wielu komediach słynnego reżysera, pisarza oraz poety Eduarda De Filippo (1900–1984) bohaterowie nierzadko używają tego wyrażenia, kiedy stają wobec życiowych dramatów. W ten sposób neapolitańczyk oddaje swój problem Bogu. Tak naprawdę w kulturze partenopejskiej (neapolitańskiej) istnieje jeszcze sporo zwrotów czy przysłów, którymi w prostocie codzienności można wyrazić swoje oddanie woli Bożej. I tak na przykład mówimy: I male guvernate, ’i gguverna Dio⁷ albo l’aseno pota e Dio fa’ l’uva⁸ czy Voce ‘e Dio risponne a tiempo⁹.
Jako duszpasterz, proboszcz parafii księdza Dolindo, spróbuję wyrazić w formie modlitwy kilka właściwych neapolitańskiemu myśleniu rysów:
O Panie, pomóż mi, bądź przy mnie blisko,
wzmocnij mojego ducha;
oddaję Ci moje zmartwienia,
wszystkie moje wątpliwości i wahania!
Ty zajmij się wszystkimi, którzy potrzebują wsparcia i poczucia bycia kochanym;
O Panie, daj mi wiarę, nadzieję i miłość,
tak bym mógł głosić Ewangelię, być jej świadkiem i żyć nią naprawdę.
Ty się tym zajmij,
w każdej sytuacji i wszędzie, o Panie!
Wiele osób nosi w sobie rysy tej modlitwy… Na wstępie podzieliłem się już historią dziesięcioletniej dziewczynki, która próbowała popełnić samobójstwo. Poruszyło mnie też inne wydarzenie. Pewni rodzice opowiedzieli mi o nadprzyrodzonej interwencji za wstawiennictwem księdza Dolindo w życiu ich drugiego syna, Marca. Z powodu ciężkiej choroby chłopak musiał się poddać trudnej operacji. Jego matka i ojciec spacerowali przygnębieni w tę i we w tę wzdłuż szpitalnego korytarza. Lekarze nie dawali im nadziei. Mama Marca nagle zobaczyła przed sobą staruszka w sutannie. Próbował nakłonić ją do modlitwy. Tata z kolei, targany nerwami, chciał usiąść i na krześle znalazł akt oddania Jezu, Ty się tym zajmij! ze zdjęciem ojca Dolindo. Rodzice wymienili między sobą znaczące spojrzenia, po czym zaczęli czytać i odmawiać tę modlitwę. Niemal natychmiast do ich serc spłynęły pokój i pocieszenie. Minęły niekończące się dla nich godziny, kiedy lekarz wyszedł i oznajmił, że zagrożenie życia dziecka minęło. Rodzice Marca nauczyli się, że wspólne odmawianie aktu zawierzenia księdza Dolindo oznacza nic innego jak bezwarunkowe oddanie się woli Bożej.
Wzruszył mnie też inny epizod. Pewna starsza kobieta, mieszkająca sama w olbrzymim domu, popadła w głęboką samotność i rozpacz. Którejś nocy we śnie zobaczyła staruszka w sutannie, który zapraszał ją na spotkanie w pewnym kościele w Neapolu. Zapamiętała jedynie, że chodzi o jakiś kościół pod wezwaniem Matki Bożej z Lourdes. Tego ranka obudziła się wyjątkowo radosna, z dobrym samopoczuciem. Od razu postanowiła udać się na poszukiwania tego nieznanego jej miejsca. Ponieważ w Neapolu jest dużo świątyń pod wezwaniem Matki Bożej z Lourdes, staruszka włożyła niemały wysiłek w odnalezienie tej właściwej. Dzięki Bogu już za drugim podejściem trafiła do mojej parafii. Pamiętam, jak weszła i zaczęła mi o wszystkim opowiadać. I kiedy wyjąłem i pokazałem jej zdjęcie księdza Dolindo, od razu go rozpoznała! Od tamtego dnia często przychodzi i puka do jego grobu. Prosi nie tylko o siłę i o to, by nie czuła się tak bardzo osamotniona, ale także by mogła pomóc tym, którzy są w podobnej sytuacji. I po raz kolejny wybrzmiewają szerokim echem słowa z aktu oddania Jezu, Ty się tym zajmij!: „Czemu we wzburzeniu ulegasz zamętowi? Oddaj Mi swoje sprawy, a wszystko się uspokoi”.
Dar
Jestem przekonany, że autorka książki poprzez swój prosty – choć w żadnym razie nie banalny w treści – a zarazem poruszający i wciągający styl opowieści przykuje uwagę Czytelnika, tak jak to miało miejsce w przypadku jej poprzednich książek. To lektura dla tych, którzy szukają treści duchowych, ale i dla poszukujących sensu i znaczenia wiary i miłości oraz wskazówek, jak żyć Chrystusem, a więc tym, co wcielał w życie i kapłańską misję ksiądz Dolindo. Joanna jest także kobietą wiary, która doskonale uchwyciła najgłębsze znaczenie aktu oddania Jezu, Ty się tym zajmij!. Sama zresztą podkreśla, że tej potężnej modlitwy nie można w pełni zrozumieć, nie znając uprzednio życia księdza Dolindo. Bo on niemal ją wchłonął i żył nią we wszystkich momentach swojego życia. Rzeczywiście modlitwa ta jest jednocześnie opowieścią o cierpieniu i wierze tego kapłana. Joanna zaznacza, że ksiądz Dolindo spisał akt zawierzenia z inspiracji samego Jezusa. Modlitwa ta stała się darem dla niego samego, który potem przekazał niczym testament jednej z najbliższych córek duchowych, Elenie Montelli.
Akt oddania Jezu, Ty się tym zajmij! jest darem łaski dla każdego z nas, dla wszystkich chrześcijan, bo przez niego możemy całkowicie powierzać się Bogu. Opisana dynamika daru odnosi się bezpośrednio do różnicy między głoszeniem a dawaniem świadectwa życia Ewangelią. Kiedy ksiądz Dolindo przekazuje Elenie ten swoisty testament, nie tylko głosi Ewangelię, ale przez swoje życie staje się jej świadkiem. On oddał się woli Boga, przyjmując cierpienia i przeciwności życia jako doświadczenie miłości i posłuszeństwa Ojcu. Ponadto ta modlitwa jest tak prawdziwa i głęboka, że naprawdę warto ją czytać i odmawiać. Jak podkreśla Joanna w tylu rozdziałach: „Tysiąc modlitw nie jest warte tyle, co ten jeden akt oddania się: zapamiętaj to dobrze!”.
Jak widać w tej książce, akt zawierzenia odmawia się nie tylko w sytuacjach wyjątkowo trudnych w naszym życiu, ale i w każdym jego momencie i każdego dnia. Jest to wyjątkowy wyraz naszej przyjaźni z Jezusem i całkowitego powierzania się przez Niego Ojcu. Każdego ranka zatem, kiedy się obudzisz, powinieneś powtarzać: „Jezu, Ty się tym zajmij! Tak byś również dzisiaj mógł żyć we mnie, tak bym mógł oddawać się cały Bogu”.
W chwili gdy na całym świecie szaleje epidemia spowodowana przez koronawirusa, siejąc wszędzie panikę, niosąc cierpienie i śmierć, codzienna modlitwa tym aktem oddania staje się konieczna i pilna. Spróbujmy więc ten czas „w izolacji”, która ma nas chronić przed niebezpieczeństwem zakażenia, potraktować jako okazję do troski o życie innych i dostrzeżenia światła Chrystusa rozpraszającego nasze lęki i zmartwienia. Każdego dnia na zakończenie Mszy Świętej podchodzę do grobu ojca Dolindo i pukam trzy razy, by za jego wstawiennictwem Bóg wyzwolił nas z plagi koronawirusa oraz wlał w nasze serca pokój.
Ks. Pasquale Rea,
proboszcz parafii San Giuseppe dei Vecchi e Immacolata di Lourdes w Neapolu,
gdzie pochowany jest sługa Boży ojciec Dolindo Ruotolo
przeł. Joanna Bątkiewicz-BrożekPROLOG
Pan umacnia kroki człowieka
i w jego drodze ma upodobanie.
A choćby upadł, to nie będzie leżał,
bo rękę jego Pan podtrzymuje.
Ps 37, 23–24
1 stycznia 2020 roku o 20.26 zapikał mój telefon. Pomyślałam, że to kolejne noworoczne życzenia, więc wlewając jedną ręką wrzątek z czajnika do kubka z herbatą dla synka, drugą otwarłam SMS: „Joasiu, Zuzia wczoraj wieczorem odeszła. Odeszła, tak jak żyła – po cichutku. W miłości, pokoju, modlitwie. Patrzy teraz na nas wszystkich z ramion Ojca i się uśmiecha :)”.
Czajnik wylądował z hukiem na blacie. Szklącymi się oczami spojrzałam na Męża, który wbiegł do kuchni, żeby sprawdzić, co się stało. Odczytałam raz jeszcze SMS od Piotra Zworskiego. Nie było w nim rozpaczy, była za to nadzieja. Na koniec Piotr wkleił nawet buźkę z uśmiechem. Chciałam zapytać, kiedy i o której pogrzeb, ale to ostatnie słowo nie pasowało mi do Zuzi ani do SMS-a jej taty. Zapytałam o Mszę. I kiedy 7 stycznia o 7.30 rano wsiadłam za kierownicę, modląc się nie „za” dwunastoletnią Zuzię, ale do niej, byłam przekonana, że za trzysta kilometrów nie będzie mnie na żadnym pogrzebie. To, co wydarzyło się potem, dziś wydaje mi się swoistym preludium czy zapowiedzią tego tak bardzo innego od poprzednich lat roku.
Na parkingu przed kościołem Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny na warszawskim Chotomowie wcisnęłam się w ostatnie wolne miejsce, ryzykując blokadę wyjazdu. Wjechałam jednocześnie z czarnym karawanem, z którego po chwili wysunęła się na szynach biała trumna z ciałem dziewczynki. Świątynia była już nabita po brzegi. I tonęła w bieli. Łączące ze sobą wszystkie ławki białe, szerokie na około metr pasy tiulu spięto świeżymi kremowymi różami i margerytkami. Bielą była otulona ambona, w rączkach wszystkich dzieci (kuzynek i kuzynów Zuzi), które siedziały w ławkach obok rodziców, tkwiły białe pąki róż. Czterech mężczyzn położyło trumnę na przykrytym białą tkaniną katafalku. Obok stanęło wielkie, opasane białą szarfą zdjęcie z Pierwszej Komunii Zuzi: w zaplecionym na głowie warkoczu i białymi różyczkami we włosach – miałam wrażenie, że Zuzia patrzy na każdego z nas z osobna.
Kiedy jej rodzice i bracia: Tomasz – lat jedenaście i Filip – lat dziewiętnaście, obaj w pięknie skrojonych garniturach, usiedli na przygotowanych czterech białych krzesłach tuż przy trumnie, trudno było się oprzeć wrażeniu, że dzieje się coś wyjątkowego.
W czasie pożegnania Zuzi wszyscy zakosztowaliśmy nieba. Doświadczenie było tak realne i silne, że kończący Mszę i liturgię biskup pomocniczy ks. Marek Solarczyk ze szklącymi się oczami skwitował: „Pasują mi do tej sytuacji tylko dwa słowa: Chwilo, trwaj!”.
Zuzia¹⁰ urodziła się 25 listopada 2007 roku w dwudziestym pierwszym tygodniu ciąży.
– Najpierw walczyliśmy o jej życie, a potem już tylko o jego jakość – mówiła mama Zuzi. Ubrana w białą garsonkę, w jasnoszarym płaszczu, wpatrywała się w dużą fotografię, z której jej córeczka uśmiechała się do wszystkich.
– Tego uśmiechu będzie mi najbardziej brakować – dodała Ania, dusząc wzbierające łzy. – Nie wiem, czy dam radę dalej… – zawiesiła głos. Chwyciła kurczowo dłoń stojącego obok męża. W końcu wzięła głęboki oddech:
– W domu panowała gęsta cisza, przerywały ją tylko co chwila fajerwerki za oknem. Był przecież sylwester… Trzymałam Zuzię na rękach, przytuloną do piersi. To trwało cztery godziny…
Zuzia nigdy nie chodziła, nie mówiła, nie potrafiła nawet usiąść. Jej mięśnie były za słabe, mózg niedotleniony. Za to głośno się śmiała.
– Kiedy wychodziliśmy razem z synami, a zdarzyło się to w ciągu dwunastu lat życia Zuzi tylko kilka razy, ona na nas czekała. Jeśli w porze, kiedy Zuzia zwykle spała, zamiast nas w domu była tylko zaprzyjaźniona pielęgniarka, Zuzia czuwała. Dopiero gdy każdy z nas po powrocie ją utulił i wycałował, spokojnie zasypiała. Czekała też codziennie na dzwonek do drzwi. O tych samych godzinach, kiedy Filip i Tomek wracali ze szkoły. Zawsze wydawała okrzyk radości, że już są.
– Panowie, dziękuję wam, bo byliście bardzo dzielni! – dodał tata Zuzi, patrząc z dumą na synów siedzących przy zamkniętej w trumnie siostrze. – Wyjątkowo dzielni!
– Dziękujemy Bogu dzisiaj, w tym miejscu, za to, że dał nam się potykać o zabawki rozrzucone przez Tomka w salonie. Bóg dał nam Tomka krótko po urodzeniu Zuzi. Dziękuję Filipowi za każde przykrycie mnie kocem i ciepłą herbatę, żebym choć na chwilę odetchnęła. Mojemu mężowi – za to, że choć nieraz był moim workiem treningowym, na którym po przyjściu ze szpitala czy w trudnych dniach w domu wyładowywałam emocje, dzielnie to znosił.
Piotr przytaknął potwierdzająco głową. W napięciu słuchaliśmy dalej Ani:
– Mamie za to, że kiedy słyszała mój zmęczony głos w słuchawce, nic nie mówiła, tylko wsiadała do samochodu i po trzech godzinach wchodziła do naszego mieszkania, wołając: „Wyjdź z domu, teraz ja siedzę przy Zuzi!”.
– Księdzu Piotrowi Urbanowskiemu¹¹, który tyle razy odprawiał Msze w naszym domu, przy Zuzi, który nas podtrzymywał. Po południu 31 grudnia, kiedy zadzwoniłem do niego i powiedziałem, że Zuzia zaczyna odchodzić, natychmiast przyjechał. Tak jak pani doktor, która w sylwestra przyjechała do nas z mężem, żeby czuwać przy Zuzi – mówił ciepłym i spokojnym głosem Piotr. – Dziękuję rodzinie, pielęgniarkom, moim przyjaciołom z TVN24 i radia Profeto, bez których serca i dobrego słowa, wsparcia z fundacji TVN nie dalibyśmy rady. To jest zupełnie niewiarygodne, ile my doświadczyliśmy dobra i miłości, bezinteresownej pomocy, od tylu ludzi!
– Nigdy nie miałam pretensji do Boga, że nie mogę nigdzie wyjść, wyjechać na wakacje, iść do sklepu, do pracy. Nigdy. Nigdy nie miałam pretensji, że dał nam chore dziecko. Zuzia to był nasz największy skarb w życiu – dodała z uśmiechem Ania.
– W sylwestrowy wieczór – kontynuował Piotr – siedząc przy Zuzi, odmawialiśmy Różaniec. Tajemnice chwalebne. Po każdej dziesiątce sprawdzałem słuchawką bicie serduszka córeczki. Przy czwartej dziesiątce aparatura zapiszczała, pokazując długą poziomą kreskę, ale sprawdziłem: serce jeszcze biło. Kiedy skończyliśmy piątą dziesiątkę, po ostatnim Zdrowaś, Maryjo, serce Zuzi stanęło.
– Na tę chwilę Bóg i Zuzia przygotowywali mnie od kilku miesięcy – mówiła łamiącym się głosem Ania.
Po czym z jej ust padło zdanie petarda, zdanie, które mną wstrząsnęło:
– O 21.00 oddałam ze spokojem Zuzię w ramiona Mamy Maryi… – Ania ułożyła ręce na kształt kolebki i powtórzyła spokojnie i pogodnie – Oddałam Maryi moje dziecko.
W usłanym śnieżnobiałym tiulem i białymi różami kościele zaległa cisza. Ubrani w białe szaty liturgiczne kapłani i wielu mężczyzn w ławkach, którzy do tej pory dzielnie walczyli ze łzami, polegli. Ale wszystkie oczy, choć zaszklone, były wpatrzone w Anię i Piotra. Ich świadectwo miało siłę rażenia pocisku. Zworscy wlali w nas po prostu niebo.
– Nie mamy wątpliwości, gdzie jest teraz Zuzia – uśmiechnęła się Ania, poprawiając bordowe oprawki okularów. – Dlatego ta biel, jasne stroje…
Przy wejściu na cmentarz chotomowski od ulicy Kościelnej w niekończącej się alei, niczym małe pudełka zapałek, jeden za drugim wyrastają nagrobki z napisami: „żył/żyła jeden dzień, dwa dni, miesiąc, rok, dwa, cztery lata… nasz aniołeczek”. Trudno oderwać od nich wzrok, a wrażenie jest jeszcze silniejsze, kiedy człowiek idzie w kondukcie za trumną z kolejnym dzieckiem. Stopy zdrętwiały mi z zimna, przenikliwy chłód w parze z wilgocią przynaglał do postawienia kapturów i wyłowienia rękawiczek z głębokości stwardniałych od zimna torebek. Po krótkiej modlitwie kapłanów ciało Zuzi miało zostać zanurzone w czeluści ziemi. Zwykle na pogrzebie jest to najtrudniejszy moment. Ale Zworscy i tu nie oszczędzili nam kolejnego zaskoczenia: kiedy na białych wstęgach spuszczano trumnę z ciałem Zuzi, nagle z ustawionych obok głośników rozbrzmiało: „Czy rozpoznasz mnie, gdy spotkamy się w niebie?”. Tekst i melodia słynnego Tears in heaven Erica Claptona, najpierw po polsku, potem w oryginale wybrzmiewały przez całą godzinę, kiedy około dwustu osób wymieniało uściski z Anią i Piotrem nad grobem Zuzi. Zamiast: „Współczuję”, z wielu ust padło radosne, choć wypowiedziane przez łzy: „Dziękuję!”. Gdy przypatrywałam się tym scenom, z niezwykłą siłą narzuciły mi się słowa, jakie Jezus po spotkaniu z setnikiem skierował do tłumu: „Takiej wiary nie znalazłem nawet w Izraelu!” (Łk 7, 9).
Aniu, Piotrze, dziękuję Wam za to, że daliście mi skosztować nieba. Że waszą postawą mówicie: wiara to życie. Nie formułki, deklaracje, uniesienia, ale rzeczywistość, praktyka. Wiara to jest coś bardzo serio. Bo Bóg to jest Ktoś bardzo serio i Ktoś bardzo blisko. 7 stycznia było to widać, słychać i czuć w Was, w kościele, na cmentarzu i przy nakrytych białymi obrusami stołach, kiedy przy zapachu świeżego, gorącego rosołu wszyscy na wielkim ekranie oglądaliśmy zdjęcia Zuzi i słuchaliśmy razem z Wami jej wyrażającego chęć życia śmiechu, uchwyconego kamerą przez dwanaście lat życia Waszej córeczki…
Tą historią dzielę się na początku, w formie prologu, dlatego że nie znam lepszej ilustracji i szkoły tego, jak w realu żyć słowami: „Jezu, oddaję Ci się, Ty się wszystkim zajmij!”. Bez ciągłego męczenia Boga pytaniami z nutą wyrzutu, bez cienia pretensji. To nie znaczy, że bez walki, zmagania, upadków…
Przed dwoma laty mama Zuzi mówiła mi: „To nie jest łatwe, ale ufamy Bogu, że On wie, co jest dla nas najlepsze”¹². Ania i Piotr dali się poprowadzić. Dokładnie według zostawionej przez Jezusa „instrukcji”: „Jezu, Ty się tym zajmij!”. Ta historia pokazuje, że akt zawierzenia to coś dużo więcej niż krótka formułka, coś sięgającego znacznie głębiej. Że to styl życia wszczepiony w Boga.DIO SOLO! –
CZYLI PO CO TA KSIĄŻKA?
nie robię nic, zanim przedtem nie oddam tego całkowicie Bogu, Jego Woli. Robię tak nawet w najdrobniejszych sprawach.
ksiądz Dolindo Ruotolo
w liście do Lindy Lancerotto, rok 1916
Powierz Panu swoją drogę i zaufaj Mu:
On sam będzie działał.
Ps 37, 5
Na rogu Borgo Santo Spirito i via dei Penitenzieri w Rzymie, w kościele Santo Spirito in Sassia, rzymskim sanktuarium Miłosierdzia Bożego, pewnego wiosennego popołudnia 2019 roku rektor ksiądz Józef Bart w czasie homilii opowiadał, jak zgłosiła się do niego pewna kobieta z mnóstwem skomplikowanych problemów.
– Czy zna ksiądz kogoś – zapytała – kto mógłby mi w tym pomóc?
– Jasne, że znam! – odparł natychmiast.
– A kto to taki? – W oku kobiety pojawił się błysk nadziei.
– Jezus Chrystus!
– A… – zwiesiła głowę zawiedziona – tylko On… Myślałam, że zna ksiądz kogoś ważnego…
Tak często wierzysz w ludzkie siły i możliwości. Że trzeba mieć czyjeś poparcie, być w jakiejś frakcji, zjeść z tym czy tamtym kolację, wypić kieliszek wódki i wszystko załatwione. Albo że coś sam zorganizujesz, zakasasz rękawy, będziesz się spalać w gigantycznej akcji i tak ulepszysz świat i siebie. Tylko że „to właśnie zagłusza Moje słowa i utrudnia Moje działanie” – mówi Jezus w akcie Jezu, Ty się tym zajmij! spisanym przez ojca Dolindo¹³. I dodaje: „Ach, jak bardzo pragnę twojego oddania”.
Czy wierzysz w moc Jezusa Chrystusa? Czy zdajesz sobie sprawę, co to jest za moc?! I kim On jest, że „nawet wichry i jezioro są Mu posłuszne” (Mt 8, 27)? Czy może jesteś jak apostołowie na jeziorze Genezaret…
Wyciągnąć rękę
W jednej z emitowanych przez portal mediolańskiej gazety „Corriere della Sera” relacji video ze szpitali we Włoszech podglądnęłam pracę sanitariuszy w czasie pandemii. Ubrani od stóp do głów w białe kombinezony, maski, okulary, rękawiczki wyglądają bardziej na przybyszów z innej planety. Zabierają jednego z zakażonych koronawirusem do szpitala. Pacjent w przezroczystej plastikowej tubie, na noszach, trafia do karetki. Samochód rusza na sygnale. Zza szczelnych kombinezonów oraz foliowej tuby nie widać twarzy. Pacjent po kilku sekundach jazdy przykłada dłoń do przezroczystej folii, próbując złapać jakikolwiek kontakt z siedzącą obok noszy sanitariuszką. Kobieta natychmiast reaguje. Przybliża się do chorego i odpowiada tym samym gestem: przykłada swoją opakowaną w niebieską rękawiczkę dłoń do tej pacjenta: „Proszę się nie bać, zaraz dojedziemy”. Powtarza to kilkakrotnie. Samochód pędzi pewnie ze sto pięćdziesiąt kilometrów na godzinę. Chory na COVID-19 pacjent cofa dłoń, jakby uspokojony, po chwili wyciąga ją ponownie w kierunku sanitariuszki. Nie potrafią się złapać, pozostaje tylko dotyk… Jak przez szybę. Noszę tę scenę cały dzień przed oczyma. Nie daję za siebie żadnej gwarancji – nie wiem, jakbym się zachowała w takiej tubie, zakażona koronawirusem. Czy ze spokojem ducha odmawiałabym Zdrowaś, Maryjo czy krzyczała z serca „Jezu, ratuj!”? A może coś zupełnie innego?
Są sytuacje, w których po prostu już nie ma odwrotu. Zaczynasz tonąć. I wtedy masz trzy wyjścia: albo się będziesz szarpać, miotać i robić po swojemu lub według jakiegoś ludzkiego scenariusza, z wysokim ryzykiem utonięcia, albo zrezygnujesz i utoniesz, albo też wyciągniesz rękę do Boga: Jezu, Ty ratuj! On odpowie – tego jestem pewna! – takim samym gestem. Jak ta sanitariuszka. Będzie obok, kiedy będziesz pędził na sygnale twojej życiowej próby. Wyciągnie dłoń jak przed dwoma tysiącami lat nad wzburzonymi odmętami wód jeziora Genezaret i wszystko uciszy. Wierzysz?
Pewna Włoszka – po tym, jak nagle, w nocy, straciła osiemnastoletnią córkę, a trzy miesiące potem zmarł jej mąż i zaraz po nim ojciec, a ona została bez pracy, mieszkania i z dwójką jeszcze oszołomionych ciągiem wydarzeń córek – wyznała mi niedawno nad talerzem gorących tortellini: „W takiej sytuacji masz tylko dwa wyjścia: balkon albo Jezusa!”. I kiedy dziś przytula wilgotną od łez twarz do płyty nagrobka księdza Dolindo w Neapolu, a potem w imię Trójcy – jak chciał ksiądz Dolindo – puka do grobu trzykrotnie, ukradkiem dostrzegam w jej oczach ulgę. Bo stąd płynie ciągłe wezwanie: wbrew wszystkiemu – ufaj Bogu!
Scenariusz do szuflady
Ta książka miała zaczynać się zupełnie inaczej. Miała ukazać się już ponad pół roku temu (mój Wydawca wykazuje anielską cierpliwość, za co mu tutaj dziękuję). To miał być tylko modlitewnik… Ale kiedy oddasz coś w ręce Boga, swój scenariusz możesz schować do szuflady! Mój scenariusz Bóg zmienił całkowicie, co chwila rzucając światło na nowych ludzi, historie, reżyserując wydarzenia. Do ostatniego momentu wybuchu epidemii COVID-19, kiedy z uwagi na dynamikę sytuacji przesuwaliśmy druk książki z tygodnia na tydzień.
Kapłan z Neapolu przeżywał coś, a potem to opisywał. Spróbuję iść tym tropem, wejść w konkret, podzielić się tym, co widziałam, jak namacalnie doświadczam realnego działania Boga i jak zdarzyło się to w życiu wielu ludzi, których świadectwo mnie poruszyło.
Na spotkaniach oraz w czasie rekolekcji z ojcem Dolindo od trzech lat słyszę podobne pytania: jak on to wszystko znosił, te wszystkie krzyże? Jak przetrwał głód, biedę i przemoc ojca, psychiczny mobbing ze strony ojca duchowego, wyrzucenie ze zgromadzenia¹⁴, ostracyzm rodziny, zdradę najbliższych córek duchowych, odsunięcie na dziewiętnaście lat od posługi przy ołtarzu, wpisanie komentarzy do Pisma Świętego na indeks ksiąg zakazanych oraz fakt, że do końca życia był niczym bezpański pies – od chwili przymusowego opuszczenia zgromadzenia¹⁵ przez długie lata nieinkardynowany do żadnej diecezji, nieprzypisany do żadnej parafii… Jak wynika z ustnych relacji księży w Neapolu, dopiero na początku lat czterdziestych (czyli po ponad trzydziestu sześciu latach kapłaństwa) kardynał Alessio Ascalesi miał przydzielić księdza Dolindo do parafii San Giuseppe dei Vecchi e Immacolata di Lourdes, gdzie proboszczem był jego starszy brat ksiądz Elio Ruotolo i gdzie dziś jest pochowany Sługa Boży¹⁶. Ksiądz Dolindo twierdzi jednak w zapiskach autobiograficznych, że do końca życia nie był inkardynowany do diecezji Neapolu i tym samym wypełniło się na nim jedno z proroctw Świętego Alfonsa de Liguoriego: kapłani nieinkardynowani do diecezji wpłyną w historii poważnie na losy Kościoła. Ich drogą będzie droga cierpienia i wielkich trudności¹⁷.
Co go trzymało, kiedy nie mógł przystępować do Komunii i odprawiać Eucharystii? (Dziś jak inaczej to brzmi… może lepiej rozumiesz, Czytelniku, co znaczy być odciętym od Eucharystii…) Jak można w takiej sytuacji być wiernym i posłusznym Kościołowi?
Co to za pomysł, żeby klękać przed kimś, kto cię zranił? Jak ksiądz Dolindo przeżywał cierpienie? Jak mam sobie z tym moim cierpieniem, samotnością, odrzuceniem, może brakiem pracy czy dziś jakichkolwiek perspektyw materialnych radzić? I niczym bumerang powraca to samo konkretne pytanie – co to znaczy: „Jezu, Ty się tym zajmij!”? Jak się tym aktem zawierzenia modlić? Czemu raz „działa”, a raz „nie działa”? Odpowiedzi na wszystkie te pytania kryją się w samym akcie zawierzenia, czy też bardziej – jak ja to nazywam – w przelanej na papier piórem mistyka z Neapolu kilkustronicowej „instrukcji” Jezusa do odmawiania aktu strzelistego: „Ty się tym zajmij!”.
Przekopałam jednak stosy pism księdza Dolindo, by tam znaleźć odpowiedź, jego interpretację explicite tej modlitwy. I nic. Tym bardziej nie chciałam się mierzyć z próbą jej interpretacji. Co ja, jako żona, mama i ktoś, kto nie jest profesorem teologii, mogę na ten temat napisać? Aż pewnego przedpołudnia, na zakończenie „nieplanowanego” (zostałam dosłownie „zgarnięta” z ulicy) spotkania z diakonami i kapłanami w krakowskim Seminarium Duchownym pytanie o akt Jezu, Ty się tym zajmij! zadał mi dojrzały już kapłan. Siedział w ławce, w sutannie i spojrzał na mnie badawczo zza okrągłych okularów. Na sali zaległa cisza. Zastygłam na chwilę: „Mnie się ksiądz pyta o interpretację takiego aktu?”. „Tak” – odparł. Trudno mi wyjaśnić dlaczego, ale to był moment kluczowy.
Kiedy dziś, z perspektywy najpierw wcześniejszego domowego „aresztu” i różnych ograniczeń, do których zmusiła miliony ludzi na świecie pandemia COVID-19, przyglądam się wydarzeniom i emocjom, jakie te obostrzenia budzą na świecie, kurczowo chwytam się tej modlitwy: „Jezu, Ty się tym zajmij!”. I kiedy widzę, że sama naprawdę tonę, zaczynam rozumieć jej sens. Rośnie we mnie też przekonanie, że to jest ten moment, najlepszy, jaki mógł się wydarzyć, dla próby życia tym, co kryje się w tym tak potężnym akcie zawierzenia. Życia tajemnicą, którą odkrył ksiądz Dolindo. Co to za tajemnica?
Klucze do Jezu, Ty się tym zajmij!
Misjonarze Świętego Wincentego a Paulo nauczyli mnie, że nie da się uchwycić głębokiego sensu aktu Jezu, Ty się tym zajmij! w oderwaniu od słowa Bożego. Ten „akt pachnie słowem Bożym” – mówią nawet Księża Misjonarze. Pismo Święte w wielu miejscach jest przeniknięte duchem tej modlitwy: „Kto trwa we Mnie, a Ja w nim, ten przynosi owoc obfity, ponieważ beze Mnie nic nie możecie uczynić” (J 15, 5b). Albo: „Powierz Panu swoją drogę i zaufaj Mu: On sam będzie działał” (Ps 37, 5), „Pan umacnia kroki człowieka i w jego drodze ma upodobanie. A choćby upadł, to nie będzie leżał, bo rękę jego Pan podtrzymuje” (Ps 37, 23–24) czy też „Pan światłem i zbawieniem moim: kogóż mam się lękać? Pan obroną mojego życia: przed kim mam się trwożyć?” (Ps 27, 1).
W słowie Bożym odnajduję właściwie synonimy aktu spisanego przez księdza Dolindo: „Jezu, ulituj się nade mną!” (Mt 15, 22; Mk 10, 47; Łk 18, 38), „Ulituj się nad nami, Synu Dawida!” (Mt 9, 27; Mt 20, 30), „Jezusie, Mistrzu, ulituj się nad nami!” (Łk 17, 13), „Panie, ratuj, giniemy!” (Mt 8, 25). Jezus zresztą mówi ojcu Dolindo: „każdy akt prawdziwego, ślepego, pełnego oddania się Mnie przyniesie owoc, jakiego pragniesz, i rozwiąże najbardziej napięte sytuacje”. Każdy akt oddania. Nie muszą więc być to słowa „Jezu, Ty się tym zajmij!”. Tu chodzi o coś więcej, o coś sięgającego głębiej…
Wielu księży ze zgromadzenia, do którego wstąpił i w którym przyjął święcenia kapłańskie ksiądz Dolindo, mówi dziś o nim z miłością. W Neapolu, przy grobie Sługi Bożego spotkałam misjonarza, który po dwudziestu latach wrócił do tego zgromadzenia dzięki świadectwu księdza Ruotolo. Co ciekawe, wielu superiorów, braci i ojców dopiero poznaje swojego współbrata z Neapolu (w moim przekonaniu to największy święty, który pochodzi od lazarystów). U niektórych budzi nawet kontrowersje…
Ale to właśnie z Księżmi Misjonarzami udało się nam już poprowadzić w ich domu rekolekcyjnym Vincentinum w Krzeszowicach sześć serii rekolekcji z duchowością ojca Dolindo dla świeckich i dla kapłanów („Wpatrzeni w Chrystusa” i „Eucharystia – moje wybaczenie i uzdrowienie”)! Odbyły się też pierwsze rekolekcje dla studentów i dla parafii w kościele NMP z Lourdes prowadzonej przez Księży Misjonarzy w Krakowie. Uważam to za naprawdę wielką łaskę. I – napiszę wprost – za robotę padre Dolindo! Dziękuję tu z serca Księżom Misjonarzom za zaufanie i za to, że razem możemy odkrywać głębię apostolatu księdza Dolindo i z nim wpatrywać się w Jezusa Chrystusa! Do końca życia pozostał w sercu misjonarzem Świętego Wincentego a Paulo! Mimo że przez wiele lat nosił żywą ranę z tego powodu. Jednak kiedy kuria w Neapolu konsekwentnie odmawiała wydania zgody na inkardynację (po licznych interwencjach rodziny), ksiądz Dolindo… się cieszył! Dlatego „jeśli zostanie wyniesiony na ołtarze, będzie to un santo vincenziano” (święty wincentyjski) – mówił w czasie sesji teologicznej w Neapolu 7 grudnia 2019 roku ojciec Giuseppe Guerra, Postulator Generalny Zgromadzenia.
Drugim kluczem do zrozumienia głębokiego znaczenia modlitwy zawierzenia jest życie ojca Dolindo – to niemal wpoiła mi Grazia Ruotolo, dziewięćdziesięciodwuletnia krewna Sługi Bożego. I denerwowała się za każdym razem, kiedy pytałam ją o interpretację aktu zawierzenia: „Jaka interpretacja, Giovanna? Jaka interpretacja?! Życie padre Dolindo to jest interpretacja Jezu, Ty się tym zajmij!”.
– Czy padre w ogóle modlił się aktem, który zostawił mu Jezus? – zapytałam ją w czasie jednej z naszych wielu rozmów¹⁸.
– Bez przerwy – odpowiedziała z entuzjazmem. – Ciągle powtarzał: Gesu pensaci Tu! Jezu, Ty się tym zajmij! I dawał się prowadzić za rękę jak dziecko. Ufał Bogu bezgranicznie, a zawierzając Mu każdy moment dnia, każdą czynność, burze i huragany, przyjmował wszystko jako Wolę Bożą¹⁹. On to wyniósł z domu. Jego matka Silvia powtarzała zawsze: w moim domu je się chleb i Wolę Bożą. I był w tym pokorny, pokorny, pokorny! „Nic beze Mnie uczynić nie możecie” – przypominał nam często słowa Jezusa.
Życie kapłana z Neapolu pokazuje, że akt Jezu, Ty się tym zajmij! to droga i styl życia. To uniwersytet wiary, a jednocześnie miłości do planów Boga i Woli Bożej. Może uda się nam razem dostrzec to w kilku scenach z życia mistyka, może uda się podejrzeć, jak on w ogóle się modlił. I czym była dla niego modlitwa. W książce tej znajdziesz sporo myśli ojca Dolindo, niektóre nie ujrzały jeszcze światła dziennego…
„Najbardziej ranią Mnie
grzechy nieufności”
Jezu, Ty się tym zajmij! to przede wszystkim akt na burze Twojego i mojego życia. Na sztormy. Na sytuacje, z których nie potrafisz wyjść, kiedy toniesz lub stoisz pod ścianą albo na krawędzi parapetu, jak przywoływana przez księdza Pasqualego dziesięciolatka w Neapolu. To akt na czas pandemii i na czas, który po niej nastąpi. Żeby to zrozumieć, dobrze jest choć raz stracić grunt pod nogami, poczuć głębię fal. W przeciwnym razie istnieje ryzyko, że ciągle będziesz mówić: „Ty się tym zajmij!” i jednocześnie wierząc we własne siły, powiosłujesz nie w tę stronę, którą wyznaczy ci Bóg.
Dlatego kiedy szukając ratunku, wyciągasz do Boga rękę, przestań kombinować i panikować i nie pytaj Go już: „po co?” ani: „czemu tędy, a nie tamtędy?”. Gdyby Ania i Piotr ciągle dręczyli Boga pytaniami: „po co?” i „czemu tak?”, oszaleliby. Oni Mu bezgranicznie zaufali. On tak lubi. „Najbardziej ranią Mnie grzechy nieufności” (Dzienniczek, nr 1076) – mówi Jezus do siostry Faustyny. To jest podstawa każdej ludzkiej relacji: zaufanie.
Pamiętasz tabliczkę z płyty nagrobnej księdza Dolindo Ruotolo z Neapolu? „Kiedy przyjdziesz do mojego grobu, zapukaj. Nawet zza grobu odpowiem ci: ufaj Bogu!”. To testament duchowy mistyka. Tak jak akt zawierzenia Jezu, Ty się tym zajmij!.
Kiedy zaufasz Bogu tak do końca, wtedy choćbyś szedł ciemną doliną (a nieraz pewnie tak się czuli rodzice Zuzi), zła się nie ulękniesz, bo On będzie z Tobą (por. Ps 23)!
„Twoja wiara cię uzdrowiła!”
Oddaję tę książkę z drżeniem serca w Twoje ręce, Czytelniku (pozwól, że będę zwracać się do Ciebie bezpośrednio, może trochę w formie listu…). I choć zostawiam tutaj kawałek własnego serca, to chcę nią powiedzieć jedno: „Tylko Bóg! Dio solo!” – jak robił to ksiądz Dolindo. Piszę tu wszystko jako grzesznik – będę to podkreślać. Upadam, ale jest Ktoś, kto chwyta mnie za rękę i mówi: „Wstań i pójdź za Mną” (por. Mt 9, 9). I tym powtarzaniem się nie męczy. Nigdy.
Zapraszam Cię, Drogi Czytelniku, byś idąc akapit po akapicie aktu zawierzenia Jezu, Ty się tym zajmij!, zanurzył się w Słowie, w kilku kluczowych dla zrozumienia tej modlitwy scenach Ewangelii. Wiele już przywołał we wstępie ksiądz Pasquale Rea, proboszcz parafii w Neapolu, gdzie pochowany jest ojciec Dolindo. Jemu także z serca dziękuję za gotowość do włączenia się w tę książkę, za wsparcie i serce.
Bóg mówi przez Słowo, dlatego będzie ono towarzyszyć każdemu z rozdziałów. Te kilka kadrów z Pisma Świętego niech wejdzie w Twoje i moje serce, niech – jak to pisał ksiądz Dolindo – odbije się w nim niczym taśma filmowa wyświetlana z projektora w kinie, żebyś mógł świadomie i skutecznie wołać: „Jezu, Ty się tym zajmij!”. Żebyś mógł tym żyć.
Ty i ja pilnie potrzebujemy tego aktu wiary: „Jezusie, Synu Dawida, ulituj się!” (Łk 18, 38), czyli „Jezu, Ty się tym zajmij!”. A Jezus odpowiada na takie wołanie: „Twoja wiara cię uzdrowiła” (Łk 18, 42). Właśnie teraz akt zawierzenia spisany przez ojca Dolindo staje się naprawdę, jak nigdy dotąd, niczym bijący dzwon, którym Bóg przypomina o swojej mocy. Ufaj i módl się, bo – jak to powtarzał z uporem ksiądz Dolindo – Bóg zawsze odpowiada! Doświadczam tego co chwila: wyciągam rękę, a On ją chwyta. Pytam – odpowiada.
Bóg ma plan. Dla Ciebie, dla mnie i dla ludzkości. Ten najlepszy plan. Ufasz Mu?
Jezus mówi do księdza Dolindo: „Tysiąc modlitw nie jest warte tyle, co ten jeden akt oddania się: zapamiętaj to dobrze. Nie ma bardziej skutecznej modlitwy niż ta: O Jezu, oddaję Ci się, Ty się tym zajmij!”.
A Różaniec, a litanie, a „pompejanki”, a Eucharystia? No właśnie…
Nie bój się! Wypłyń na głębię!
W drugiej części książki, gdzie kilka scen z życia księdza Dolindo będzie się splatać z doświadczeniem rekolekcji i spotkań wokół tego duchownego, chcę Cię zaprosić do jeszcze głębszego spotkania z Panem. Żywym, Sakramentalnym. Jak spotykał się z Nim ojciec Dolindo? Czemu godziny spędzał przed Najświętszym Sakramentem? I czemu lepiej zamienić Internet (nawet ten w tak zwanym Bożym wydaniu) na czas twarzą w twarz z żywym Bogiem? Co i czy o tym pisał mistyk spod Wezuwiusza? Będzie i o cierpieniu, i o Krzyżu. Nie sposób też przemilczeć burzy, jaką bez wątpienia jest czas epidemii COVID-19. Przewinie się tu subtelnie. Także piórem samego ojca Dolindo (sic!). „Wszystko to jest wielkim miłosierdziem, a nie złem!” – notuje kapłan w czasie jednej z przeżywanych lokucji wewnętrznych. Kilkustronicowy tekst kapłan przypisuje samej Matce Bożej, Matce Miłosierdzia – jak pisze. To przeciekawy wątek: miejscami wydaje się precyzyjnie nakreślonym, dokładnie przed stu laty, scenariuszem obecnych wydarzeń. Pomogła mi go wydobyć Grazia Ruotolo, krewna Sługi Bożego.
– To kolejne z wypełniających się proroctw mojego wuja! – powiedziała mi z przekonaniem. – Giova, a ile jeszcze przed nami…²⁰.
I jak wszystko w życiu ojca Dolindo, także w tym wypadku mistyk wskazuje na Wolę i Miłosierdzie Boże.
Modlę się za Ciebie, Czytelniku. Za każdym razem, kiedy klęczę przy grobie mojego duchowego ojca w Neapolu, pukam też w Twojej intencji. Chcę Cię zaprosić i zachęcić, byś rozwinął skrzydła, byś odważył się postawić krok i jak Piotr stanął na tafli jeziora (widok jest bajeczny!). Jeśli tylko chcesz. Nie bój się upadków, wypłyń z Nim na głębię! Pamiętaj, że On jest Kapitanem! Nie lękaj się mgieł i porywów wiatrów. Przetrwasz każdy sztorm. Bo nie jesteś sam. Nawet gdyby wszyscy Cię opuścili, Jezus nigdy Cię nie zostawi, nie oszuka, nie zdradzi ani z Ciebie nie zadrwi. Rozumiesz? Nie ma takiej opcji!
Jezus nie opuści też nigdy swojego Kościoła. „Ja jestem z wami do skończenia świata” – pamiętasz to? Nic więcej poza Nim nie potrzeba, by ocaleć. Uwierz tylko i daj Bogu działać: „Jezu, Ty się tym zajmij!”. Ufaj wbrew wszystkiemu. Sama się tego uczę.
Zanim wejdziesz w głąb tej książki, proponuję, byś przeczytał sercem, przynajmniej raz, akt zawierzenia spisany przez ojca Dolindo.
Joanna Bątkiewicz-Brożek