Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Jonathan Strange i Pan Norrell - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
5 grudnia 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
79,90

Jonathan Strange i Pan Norrell - ebook

Anglia, początek XIX wieku. Tajemniczy pan Norrell jest jednym z nielicznych, którzy zajmują się jeszcze czarami. Ale to właśnie dzięki niemu i jego młodemu przyjacielowi - Jonathanowi Strange'owi, Anglia stanie się na powrót krainą tajemnej sztuki. Dwaj bohaterowie posiądą niezwykłą władzę, a sam rząd poprosi ich o pomoc w walce z Napoleonem. Lecz magia ma swoją cenę... „Bez wątpienia najwspanialsza angielska powieść fantastyczna, jaką napisano na przestrzeni ostatnich siedemdziesięciu lat – zabawna, wzruszająca, przerażająca, niesamowita, praktyczna i magiczna podróż poprzez światło i cień. Zachwycająca lektura, zarówno przez wzgląd na elegancję i precyzję w operowaniu słowami, którymi pani Clarke posługuje się równie roztropnie i niebezpiecznie jak niegdyś Wellington swoim wojskiem, jak i ze względu na rozmach opowieści, krętej i poplątanej jak uliczki starego Londynu albo mroczne angielskie lasy. Kiedy po ośmiuset stronach odkładałem Jonathana Strange’a i pana Norrella, żałowałem tylko jednego: że książka nie jest dwa razy grubsza… Od początku do końca, przyjemność doskonała”. Neil Gaiman, autor "Amerykańskich bogów"

Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67793-77-3
Rozmiar pliku: 2,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1. Biblioteka w Hurtfew

1

Biblio­teka w Hurt­few

_Jesień 1806–sty­czeń 1807_

Pewien czas temu ist­niało w Yorku towa­rzy­stwo magów. Spo­ty­kali się w trze­cią środę każ­dego mie­siąca i czy­tali sobie wza­jem dłu­gie, nudne wydane dru­kiem prace na temat histo­rii angiel­skiej magii.

Byli to mago­wie dżen­tel­meni, co ozna­cza, iż żaden z nich magią ni­gdy nie wyrzą­dził dru­giemu krzywdy – ale też ani odro­binę żad­nemu nie pomógł. Prawdę mówiąc, żaden z tych magów ni­gdy nie rzu­cił nawet naj­mniej­szego czaru, nie wpra­wił zaklę­ciem w drże­nie ani jed­nego listka, nie poru­szył nawet pyłku kurzu, nie trą­cił nikomu ani jed­nego włosa na gło­wie. Z wyjąt­kiem tego drob­nego zastrze­że­nia mago­wie z towa­rzy­stwa cie­szyli się repu­ta­cją naj­mę­dr­szych, naj­bie­glej­szych w magii dżen­tel­me­nów w hrab­stwie York­shire.

Pewien wielki mag powie­dział kie­dyś o swej pro­fe­sji, iż ci, któ­rzy ją prak­ty­kują, „muszą się nie­źle natru­dzić, aby wbić sobie do głowy choćby odro­binę wie­dzy, za to kłót­nie i swary zawsze przy­cho­dzą im bez naj­mniej­szego kło­potu”¹, zaś mago­wie z Yorku przez wiele lat dowo­dzili praw­dzi­wo­ści tych słów.

Jesie­nią 1806 roku do ich towa­rzy­stwa wstą­pił pewien dżen­tel­men nazwi­skiem John Segun­dus. Pod­czas pierw­szego spo­tka­nia z jego udzia­łem pan Segun­dus powstał i prze­mó­wił do zebra­nych. Zaczął od skom­ple­men­to­wa­nia pozo­sta­łych dżen­tel­menów za nie­prze­ciętną histo­rię towa­rzy­stwa. Wymie­nił wielu sław­nych magów i histo­ry­ków, któ­rzy w swym cza­sie nale­żeli do zgro­ma­dze­nia z Yorku. Nad­mie­nił, iż ist­nie­nie towa­rzy­stwa było dla niego nie­małą zachętą do zamiesz­ka­nia w tym mie­ście. Mago­wie z pół­nocy Anglii, jak przy­po­mniał zebra­nym, zawsze cie­szyli się więk­szym sza­cun­kiem niż ich sza­nowni kole­dzy z połu­dnia. Pan Segun­dus zdra­dził też, że stu­diuje magię od wielu lat i zna histo­rie wszyst­kich wiel­kich magów z daw­nych wie­ków. Czyta nowe publi­ka­cje w tej mate­rii, a nawet sam wydał dru­kiem to i owo, ostat­nio jed­nak zaczął się zasta­na­wiać, dla­czego wiel­kie magiczne doko­na­nia, o któ­rych czy­ty­wał, pozo­stają mar­twe na kar­tach ksią­żek i nie widuje się ich już dziś na uli­cach ani nie wspo­mina o nich w gaze­tach. Pan Segun­dus chciałby wie­dzieć, czemu współ­cze­śni mago­wie nie umieją sami upra­wiać magii, o któ­rej piszą. W skró­cie, pra­gnąłby się dowie­dzieć, dla­czego w Anglii magii się już nie prak­ty­kuje.

Było to naj­zwy­klej­sze pyta­nie na świe­cie. Pyta­nie, jakie prę­dzej czy póź­niej każde dziecko w kró­le­stwie Anglii zadaje guwer­nantce, nauczy­cie­lowi czy rodzi­com. Uczo­nym człon­kom towa­rzy­stwa nie podo­bało się jed­nak, iż pyta­nie takie padło, a to z tej pro­stej przy­czyny, że sami rów­nież nie znali na nie odpo­wie­dzi.

Pre­zes towa­rzy­stwa (dok­tor Foxca­stle) zwró­cił się do Johna Segun­dusa i obja­śnił, iż to pyta­nie nie­wła­ściwe.

– Zakłada bowiem, że na magach spo­czywa nie­jako obo­wią­zek upra­wia­nia magii, a to czy­sty absurd. Nie suge­ruje pan, jak mnie­mam, iż zada­niem bota­ni­ków jest wymy­śla­nie nowych kwia­tów? Albo że astro­no­mo­wie mają się tru­dzić zmianą pozy­cji gwiazd na nie­bie? Mago­wie, sza­nowny panie, stu­diują magię, jaką upra­wiano przed laty. Niby czemu ocze­ki­wać od nich wię­cej?

Star­szy dżen­tel­men o bla­do­błę­kit­nych oczach, w stroju podob­nie bla­dej barwy (nazwi­skiem Hart albo Hunt – pan Segun­dus nie dosły­szał) powie­dział rów­nie bla­dym gło­sem, iż nie ma naj­mniej­szego zna­cze­nia, czy kto­kol­wiek tego ocze­kuje. Dżen­tel­me­nowi bowiem nie przy­stoi upra­wiać magii. Magią trud­nią się uliczni guśla­rze, aby sku­bać dzieci z mie­dzia­ków. Magia (w sen­sie prak­tycz­nym) jest już sztuką upa­dłą. Upra­wianą w pół­światku. Naj­lep­szą przy­ja­ciółką zaro­śnię­tych łachu­drów, cyga­nów, wła­my­wa­czy. Bywal­ców podej­rza­nych spe­lu­nek za brud­nymi żół­tymi zasłon­kami. O, nie! Dżen­tel­men ni­gdy się magią nie para. Dżen­tel­men może stu­dio­wać histo­rię magii (nie ma nic szla­chet­niej­szego), ale sam jej w żad­nym razie nie upra­wia. Star­szy pan posłał panu Segun­dusowi słabe spoj­rze­nie zatro­ska­nego ojca i wyra­ził nadzieję, iż pan Segun­dus nie pró­buje rzu­cać zaklęć.

Pan Segun­dus poczer­wie­niał.

Po raz kolejny oka­zała się jed­nak praw­dziwa słynna mak­syma magów: jeśli dwóch magów – w tym wypadku dok­tor Foxca­stle i pan Hunt czy też Hart – w czymś się zga­dza, zawsze dwóch innych jest dokład­nie prze­ciw­nego zda­nia. Kilku z obec­nych tam dżen­tel­me­nów przy­znało, iż są cał­ko­wi­cie zgodni z panem Segun­du­sem i że w całej nauce o magii nie ma waż­niej­szego zagad­nie­nia. Jed­nym z głów­nych poplecz­ni­ków pana Segun­dusa był dżen­tel­men nazwi­skiem Honey­foot, miły, przy­ja­zny jego­mość w wieku lat pięć­dzie­się­ciu pię­ciu, o rumia­nej twa­rzy i siwych wło­sach. W miarę jak zebrani coraz bar­dziej się zacie­trze­wiali, a dok­tor Foxca­stle kie­ro­wał ku panu Segun­du­sowi coraz bar­dziej sar­ka­styczne komen­ta­rze, pan Honey­foot zwra­cał się do tego dru­giego wie­lo­krot­nie, doda­jąc mu szep­tem otu­chy takimi słowy jak: „Niech pan nie zwraca na nich uwagi, pro­szę trwać przy swym zda­niu” oraz „Tra­fił pan w sedno! Doprawdy! To wła­śnie nie­za­da­nie odpo­wied­niego pyta­nia powstrzy­my­wało wcze­śniej nasz roz­wój. Teraz, z panem w naszym gro­nie, doko­namy rze­czy wiel­kich”.

Słowa te John Segun­dus przyj­mo­wał z wdzięcz­no­ścią, choć był wyraź­nie wstrzą­śnięty.

– Oba­wiam się, iż nie zaskar­bi­łem sobie ich sym­pa­tii – wyszep­tał do pana Honey­fo­ota. – Nie mia­łem takiego zamiaru. Żywi­łem nadzieję, iż pano­wie się ze mną zgo­dzą.

Z początku pan Segun­dus był skłonny zacho­wy­wać spo­kój, w końcu jed­nak obu­rzyła go pewna szcze­gól­nie zja­dliwa tyrada dok­tora Foxca­stle’a.

– Nasz nowy sza­nowny kolega – powie­dział dok­tor Foxca­stle, mro­żąc pana Segun­dusa lodo­wa­tym spoj­rze­niem – wydaje się prze­ko­nany, iż powin­ni­śmy podzie­lić nie­szczę­sny los towa­rzy­stwa magów z Man­che­steru!

Pan Segun­dus nachy­lił się do pana Honey­fo­ota i przy­znał:

– Nie spo­dzie­wa­łem się, iż mago­wie z York­shire będą tacy zawzięci. Jeśli magia nie może liczyć na przy­ja­ciół w hrab­stwie Yorku, to gdzie można ich zna­leźć?

Życz­li­wość pana Honey­fo­ota wobec pana Segun­dusa nie skoń­czyła się na zebra­niu. Zapro­sił go do swego domu przy High Peter­gate na dobrą kola­cję w towa­rzy­stwie pani Honey­foot i swych trzech uro­czych córek, a pan Segun­dus, nie­zbyt zamożny kawa­ler, chęt­nie zapro­sze­nie przy­jął. Po kola­cji pani Honey­foot zagrała na for­te­pia­nie, zaś panna Jane zaśpie­wała po wło­sku. Naza­jutrz pani Honey­foot wyra­ziła przed mężem obawę, iż choć John Segun­dus posiada wszel­kie cechy dżen­tel­mena, nie przy­nie­sie mu to korzy­ści, nie są bowiem dziś w modzie ludzie skromni, cisi i dobrego serca.

Zaży­łość mię­dzy oboma panami rosła z dnia na dzień. Pan Segun­dus już wkrótce spę­dzał dwa, trzy wie­czory w tygo­dniu w domu przy High Peter­gate. Pew­nego razu zastał tam cał­kiem sporą grupę mło­dzieży, co natu­ral­nie zakoń­czyło się tań­cami. Lecz nawet w podob­nie uro­czych oko­licz­no­ściach pan Honey­foot i pan Segun­dus czę­sto wymy­kali się razem, aby dys­ku­to­wać o tym, co ich obu naprawdę inte­re­so­wało – mia­no­wi­cie dla­czego w Anglii nie upra­wia się już cza­rów. Roz­mowy (czę­sto do dru­giej czy trze­ciej nad ranem) nie przy­no­siły jed­nak żad­nej odpo­wie­dzi. I może nie było to wcale takie dziwne, wszy­scy mago­wie, anty­kwa­riu­sze i uczeni sta­wiali bowiem to pyta­nie od ponad dwu­stu lat.

Pan Honey­foot był wyso­kim, weso­łym, nie­zmien­nie uśmiech­nię­tym dżen­tel­me­nem z wielką ener­gią do dzia­ła­nia. Lubił mieć jakieś zaję­cie albo coś pla­no­wać, rzadko jed­nak zasta­na­wiał się nad celem swo­ich poczy­nań. Pochy­la­jąc się nad obec­nym zada­niem, poczuł w sobie ducha wiel­kich śre­dnio­wiecz­nych magów², któ­rzy sta­jąc przed jakimś nie­moż­li­wym do roz­wią­za­nia pro­ble­mem, wybie­rali się w podróż na rok i jeden dzień w towa­rzy­stwie kilku sług – istot magicz­nych, które były im prze­wod­ni­kami w dro­dze. Na koniec zaś wra­cali, na­dal nie zna­la­zł­szy odpo­wie­dzi. Pan Honey­foot zdra­dził panu Segun­du­sowi, iż jego zda­niem wprost wspa­niale byłoby podą­żyć śla­dem owych wiel­kich mężów, z któ­rych część w wie­kach śred­nich zaszyła się w naj­od­le­glej­szych zakąt­kach Anglii, Szko­cji i Irlan­dii (gdzie magia jest naj­sil­niej­sza), inni nato­miast roz­je­chali się po świe­cie i nikt nie ma pew­no­ści, dokąd się udali ani czym się póź­niej zaj­mo­wali. Pan Honey­foot by­naj­mniej nie suge­ro­wał aż tak dale­kiej wyprawy – wręcz nie chciał się zbyt­nio odda­lać od domu, ponie­waż nastała zima i drogi były w opła­ka­nym sta­nie. Upie­rał się nie­mniej, iż powinni dokądś się udać i u kogoś zasię­gnąć rady. Przy­znał panu Segun­du­sowi, że wedle niego obaj stra­cili świe­żość spoj­rze­nia, stąd też opi­nia uczo­nego z zewnątrz przy­nio­słaby nie­oce­nione korzy­ści. Nie nasu­wał się jed­nak żaden cel podróży. Pan Honey­foot wpa­dał już w roz­pacz – ale wtedy przy­po­mniał sobie o pew­nym magu.

Kilka lat wcze­śniej do towa­rzy­stwa dotarła wieść, jakoby w York­shire żył pewien nie­znany innym mag. Miesz­kał w odle­głej czę­ści hrab­stwa, gdzie (podobno) całe dnie i noce stu­dio­wał magiczne księgi w swej wspa­nia­łej biblio­tece peł­nej bia­łych kru­ków. Dok­tor Foxca­stle zdo­łał usta­lić, jak ów mag się nazywa i gdzie go można odna­leźć. Napi­sał uprzejmy list zapra­sza­jący go w poczet człon­ków towa­rzy­stwa magów z Yorku. Mag odpi­sał, dzię­ku­jąc za ów wielki zaszczyt, wyra­żał jed­nak ubo­le­wa­nie: żadną miarą nie może – York i Hurt­few Abbey dzieli zbyt wielka odle­głość, drogi są nie naj­lep­sze, nagląca praca wymaga jego sta­łej obec­no­ści i tak dalej, i tak dalej.

Mago­wie z Yorku prze­czy­tali jego odpo­wiedź i gre­mial­nie wyra­zili wąt­pli­wość, czy kto­kol­wiek kre­ślący tak drobne litery może być w ogóle przy­zwo­itym magiem. Następ­nie – nieco żału­jąc, iż nie będzie im dane obej­rzeć wspa­nia­łej biblio­teki peł­nej bia­łych kru­ków – cał­kiem prze­stali zaprzą­tać sobie nie­zna­jo­mym magiem głowę. Jak jed­nak zauwa­żył pan Honey­foot w roz­mo­wie z panem Segun­du­sem, pyta­nie „Dla­czego w Anglii nie upra­wia się magii?” miało tak wielką wagę, iż nie można było lek­ce­wa­żyć żad­nego tropu. Kto wie, może ten mag miałby coś cie­ka­wego do powie­dze­nia? Pan Honey­foot napi­sał zatem list powia­da­mia­jący, iż on sam wraz z panem Segun­du­sem będą mieli zaszczyt zło­żyć magowi wizytę w trzeci wto­rek po świę­tach Bożego Naro­dze­nia o pół do trze­ciej po połu­dniu. Rychło nade­szła odpo­wiedź. Pan Honey­foot, jak zwy­kle dobro­duszny i uczynny, natych­miast posłał po pana Segun­dusa i poka­zał mu list. Drob­nym cha­rak­te­rem pisma mag powia­da­miał, iż cie­szy się na spo­tka­nie. To wystar­czyło. Pan Honey­foot był wielce zado­wo­lony i natych­miast udał się do Watersa, woź­nicy, by zapo­wie­dzieć, kiedy będzie potrzebny.

Pan Segun­dus został sam w pokoju z listem w dłoni. Prze­czy­tał: „Przy­znam, iż jestem nieco zdu­miony tym nie­spo­dzia­nym zaszczy­tem. Trudno uwie­rzyć, iż mago­wie z Yorku, któ­rzy tak zna­ko­mi­cie czują się w swym towa­rzy­stwie i dzielą się wza­jem mądro­ścią we wła­snym gro­nie, czują potrzebę wysłu­cha­nia zda­nia uczo­nego zamknię­tego w swej samotni jak ja…”.

W liście dało się wyczuć sub­telną nutę sar­ka­zmu. Jego autor każ­dym sło­wem pod­kpi­wał z pana Honey­fo­ota. Pan Segun­dus był rad, iż pan Honey­foot nie odczy­tał ukry­tej iro­nii i w tak dobrym nastroju pośpie­szył roz­mó­wić się z Water­sem. W isto­cie list był do tego stop­nia nie­przy­jemny, iż pan Segun­dus stra­cił wszelką ochotę na wyprawę do nie­zna­jo­mego maga. Cóż, jed­nak muszę jechać, pomy­ślał, ponie­waż tego życzy sobie pan Honey­foot, a poza tym co wiel­kiego może się stać? Poroz­ma­wiamy, spo­tka nas roz­cza­ro­wa­nie i tyle.

W przed­dzień wizyty u maga pogoda była paskudna. Na gołych bru­nat­nych polach deszcz utwo­rzył dłu­gie bajora o poszar­pa­nych brze­gach. Mokre dachy przy­po­mi­nały lustra z zim­nego szli­fo­wa­nego kamie­nia. A kola­ska pana Honey­fo­ota jechała przez świat, w któ­rym sta­lo­wego, zło­wróżb­nego nieba było znacz­nie wię­cej niż zwy­kle, zaś bez­piecz­nego gruntu pod nogami znacz­nie mniej.

Od pamięt­nego pierw­szego wie­czoru pan Segun­dus zamie­rzał zapy­tać pana Honey­fo­ota o Uczone Towa­rzy­stwo Magów z Man­che­steru, o któ­rym wspo­mniał dok­tor Foxca­stle. Zagad­nął go więc teraz.

– Towa­rzy­stwo man­che­ster­skie zało­żono cał­kiem nie­dawno – obja­śnił pan Honey­foot. – Nale­żeli do niego nie­za­możni duchowni, a także sza­no­wani byli kupcy, apte­ka­rze, praw­nicy, jak rów­nież eme­ry­to­wani fabry­kanci, któ­rzy liznęli tro­chę łaciny i innych mądro­ści. Wszyst­kich ich można by okre­ślić wspól­nym mia­nem „pół­dżen­tel­me­nów”. O ile mnie pamięć nie myli, dok­tor Foxca­stle ucie­szył się, kiedy ich towa­rzy­stwo roz­wią­zano. Uwa­żał, iż osoby tego pokroju nie mają prawa parać się magią. Było pośród nich jed­nak parę tęgich głów. Podob­nie jak pan posta­wili sobie za cel przy­wró­ce­nie światu magii prak­tycz­nej. Sami byli ludźmi o prak­tycz­nym nasta­wie­niu do życia i chcieli zasto­so­wać do magii zasady logiki oraz nauki, tak jak każdy z nich czy­nił to wcze­śniej w swym daw­nym fachu. Nazy­wali to „cudo­twór­stwem racjo­nal­nym”. Kiedy jed­nak nie podzia­łało, roz­cza­ro­wali się, znie­chę­cili. Cóż, nie można ich winić. Pozwo­lili jed­nak, aby roz­cza­ro­wa­nie zawio­dło ich na manowce. Zaczęli sądzić, iż magia w ogóle nie ist­nieje i nie ist­niała ni­gdy. Twier­dzili, że mago­wie Zło­tego Wieku byli oszu­stami albo sami zostali oszu­kani. I że Kru­czego Króla wymy­ślili Anglicy z pół­nocy w obro­nie przed tyra­nią połu­dnia. Takie myśle­nie było bli­skie ich sercu, ponie­waż sami pocho­dzili z pół­noc­nej Anglii. O, argu­menty mieli bar­dzo sprytne, nie pamię­tam już jakim spo­so­bem tłu­ma­czyli ist­nie­nie magicz­nych istot. Jak już mówi­łem, ich towa­rzy­stwo się roz­wią­zało, a jeden z nich, chyba nazwi­skiem Aubrey, zamie­rzał całą tę histo­rię spi­sać i wydać dru­kiem. Kiedy się za to zabrał, opa­dła go jed­nak nie­prze­mi­ja­jąca melan­cho­lia, i nie miał sił zasiąść do pisa­nia.

– Bie­da­czy­sko – wes­tchnął pan Segun­dus. – Może to kwe­stia cza­sów? Nasz wiek nie sprzyja magii ani nauce, prawda? Pro­spe­rują rze­mieśl­nicy, mary­na­rze, poli­tycy, ale nie ludzie magii. Nasz czas prze­mi­nął. – Zamy­ślił się na chwilę. – Trzy lata temu – ode­zwał się znowu – pozna­łem w Lon­dy­nie pew­nego ulicz­nego maga, wędrow­nego sztuk­mi­strza, czło­wieka jak ci zza żół­tych zasło­nek. Miał na ciele dziwne prze­bar­wie­nia. Nakło­nił mnie, abym roz­stał się ze sporą sumą pie­nię­dzy, a w zamian przy­rzekł zdra­dzić mi wielki sekret. Kiedy mu zapła­ci­łem, oznaj­mił, iż pew­nego dnia dwóch magów przy­wróci Anglii magię. Natu­ral­nie w żad­nej mie­rze nie wie­rzę w prze­po­wied­nie, jed­nakże to wła­śnie reflek­sja nad tymi sło­wami pchnęła mnie do odkry­cia prawdy o naszym upa­dłym sta­nie. Czy to nie dziwne?

– Ma pan cał­ko­witą rację, prze­po­wied­nie to wie­rutne bzdury – odparł pan Honey­foot ze śmie­chem. A potem, jakby przy­szło mu to rap­tem do głowy, zauwa­żył: – My jeste­śmy dwoma magami. Honey­foot i Segun­dus. – Wypo­wie­dział oba nazwi­ska z namasz­cze­niem, jakby spraw­dzał, jak będą pre­zen­to­wać się obok sie­bie w gaze­tach i pod­ręcz­ni­kach histo­rii. – Honey­foot i Segun­dus. Brzmi dosko­nale.

Pan Segun­dus pokrę­cił głową.

– Tam­ten jego­mość wie­dział, czym się param, i nale­ża­łoby się spo­dzie­wać, iż będzie mnie prze­ko­ny­wał, że to ja jestem jed­nym z tej dwójki. Ale on cał­kiem wyraź­nie zazna­czył, iż to nie o mnie. Z początku wyda­wało się jed­nak, że nie był pewien. Coś we mnie dostrzegł… Kazał mi napi­sać moje nazwi­sko i przy­glą­dał mu się dobrą chwilę.

– Naj­pew­niej się zorien­to­wał, iż wię­cej pie­nię­dzy od pana nie wycią­gnie – stwier­dził pan Honey­foot.

Hurt­few Abbey leżało jakieś czter­na­ście mil na pół­nocny zachód od Yorku. Dum­nie brzmiąca nazwa nie odzwier­cie­dlała jed­nak stanu obec­nego. Opac­twa nie było tam od dawna³. Obecną rezy­den­cję wybu­do­wano za pano­wa­nia kró­lo­wej Anny⁴. Była oka­załą, sta­ro­świecką, solidną budowlą. Stała oto­czona pięk­nym par­kiem peł­nym upio­rów mokrych drzew (dzień bowiem był dość mgli­sty). Przez park pły­nęła rzeczka (zwana Hurt), nad którą prze­rzu­cony był kla­sy­cy­styczny mostek.

Mag, do któ­rego przy­je­chali (nazwi­skiem Nor­rell), cze­kał na gości w holu. Był drob­nej budowy, niski jak kró­ciut­kie kre­ślone przez niego litery, a jego głos, gdy powi­tał ich w Hurt­few, brzmiał cicho, jakby jego wła­ści­ciel nie przy­wykł do gło­śnego wypo­wia­da­nia myśli. Pan Honey­foot, który był nieco przy­głu­chy, nie dosły­szał.

– Sta­rzeję się, sir, powszechna dole­gli­wość. Mam nadzieję, iż nie straci pan do mnie cier­pli­wo­ści.

Pan Nor­rell zapro­wa­dził gości do oka­za­łego salonu, w któ­rym nie paliły się żadne świece. Wpraw­dzie w kominku pło­nął raźno ogień, a przez dwa wiel­kie okna wpa­dało dużo świa­tła, ale było to świa­tło ponure, dale­kie od wesela. Pan Segun­dus nie­ustan­nie miał wra­że­nie, iż w pokoju płoną polana w jesz­cze jed­nym kominku lub palą się świece, dla­tego stale obra­cał się na krze­śle i roz­glą­dał, pró­bu­jąc odna­leźć owo źró­dło świa­tła. Jego wzrok na żadne jed­nak nie natra­fiał – jedy­nie na lustro i stary zegar.

Pan Nor­rell wyznał, iż czy­tał dokładny opis istot magicz­nych oraz ich zadań w służ­bie Mar­tina Pale’a, księgę pióra pana Segun­dusa⁵.

– Godne uzna­nia dzieło, sir, nie wspo­mniał pan jed­nakże o mistrzu Fal­low­tho­ugh­cie. Natu­ral­nie był led­wie pomniej­szą istotą magiczną, a jego uży­tecz­ność dla wiel­kiego dok­tora Pale’a stała pod zna­kiem zapy­ta­nia⁶. Nie­mniej pana drobny opis jest nie­pełny bez jego postaci.

Nastą­piła chwila ciszy.

– Magiczna istota zwana Fal­low­tho­ught, sir? – zapy­tał pan Segun­dus. – Oso­bi­ście… To zna­czy… Przy­znam, iż ni­gdy o kimś takim nie sły­sza­łem, w tym świe­cie ani w żad­nym innym.

Pan Nor­rell po raz pierw­szy się uśmiech­nął, choć uśmie­chem jakby wsob­nym, skie­ro­wa­nym do wewnątrz.

– Oczy­wi­ście – powie­dział. – Stale zapo­mi­nam. O tym wszyst­kim trak­tuje dzieło Hol­gar­tha i Pic­kle’a, histo­ria ich wła­snych kon­tak­tów z mistrzem Fal­low­tho­ugh­tem, a trudno, aby pan ją czy­tał. Moje powin­szo­wa­nia zresztą, para z nich była paskudna, bar­dziej prze­stępcy niż istoty magiczne, im mniej kto o nich sły­szał, tym lepiej.

– Ach, sir! – wykrzyk­nął pan Honey­foot, podej­rze­wa­jąc, iż pan Nor­rell odnosi się do jed­nej z ksiąg w swym posia­da­niu. – Sły­sze­li­śmy cuda o pań­skiej biblio­tece. Wszy­scy mago­wie z York­shire zzie­le­nieli z zazdro­ści, kiedy usły­szeli o tak wiel­kiej licz­bie tomów na pań­skich pół­kach!

– Ach tak? – odparł chłodno pan Nor­rell. – Zaska­kuje mnie pan. Nie mia­łem poję­cia, iż tyle o mnie wia­domo… Podej­rze­wam, że za sprawą Tho­ro­ugh­go­oda – dodał w zamy­śle­niu, mając na myśli sprze­dawcę ksią­żek i oso­bli­wo­ści przy Cof­fee Yard w Yorku. – Chil­der­mass ostrze­gał mnie wie­lo­krot­nie, iż Tho­ro­ugh­good to gaduła.

Pan Honey­foot nie cał­kiem rozu­miał. Gdyby to on miał taką liczbę ksiąg magii, uwiel­białby o nich roz­pra­wiać, przyj­mo­wać pochwały oraz wyrazy podziwu dla tej całej zgro­ma­dzo­nej mądro­ści. Nie mógł uwie­rzyć, że pan Nor­rell aż tak się od niego różni. Chcąc zatem zacho­wać się uprzej­mie, aby pan Nor­rell nie czuł skrę­po­wa­nia (był bowiem prze­ko­nany, iż gospo­darz jest nie­śmiały), nale­gał:

– Czy wolno mi będzie wyra­zić, sir, życze­nie obej­rze­nia pań­skiej wspa­nia­łej biblio­teki?

Pan Segun­dus był prze­ko­nany, iż Nor­rell odmówi, ale ten wpa­try­wał się w nich dłuż­szą chwilę (wyda­wało się, że jego małe nie­bie­skie oczy zer­kają na nich z jakie­goś tajem­nego miej­sca we wnę­trzu jego ciała), a potem, nie­mal łaska­wie, zgo­dził się speł­nić życze­nie pana Honey­fo­ota. Panu Honey­fo­otowi wprost trudno było wyra­zić wdzięcz­ność i nie­zwy­kle był rad, iż zado­wo­lił zarówno pana Nor­rella, jak i sie­bie samego.

Pan Nor­rell popro­wa­dził obu dżen­tel­me­nów kory­ta­rzem. Cał­kiem zwy­kłym, pomy­ślał pan Segun­dus. Ściany i pod­łoga, wyło­żone deskami z pole­ro­wa­nego dębu, pach­niały psz­cze­lim woskiem. Były też schody, a wła­ści­wie trzy czy cztery sto­pieńki, a potem kolejny kory­tarz, gdzie powie­trze było dziw­nie chłod­niej­sze, zaś na posadzce leżały płyty z porząd­nego oko­licz­nego kamie­nia, wszystko cał­kiem pospo­lite. (A może drugi kory­tarz nastę­po­wał przed scho­dami czy też sto­pień­kami? I czy w ogóle były tam jakieś schodki?). Pan Segun­dus nale­żał do tych szczę­śli­wych osób, które zawsze potra­fią stwier­dzić, czy patrzą na pół­noc, na połu­dnie, na wschód czy na zachód. Talent ten nie był dla niego powo­dem do szcze­gól­nej dumy, przy­cho­dził mu natu­ral­nie, jak świa­do­mość, że głowa zawsze spo­czywa na ramio­nach, a jed­nak w domu pana Nor­rella dar ten cał­ko­wi­cie go opu­ścił. Ni­gdy potem nie potra­fił odtwo­rzyć w myślach kolej­no­ści kory­tarzy i pomiesz­czeń, któ­rymi prze­cho­dzili, ani też oce­nić, jak długo szli do biblio­teki. Nie umiał także okre­ślić geo­gra­ficz­nego kie­runku. Miał wra­że­nie, jakby pan Nor­rell odkrył jakiś piąty punkt kom­pasu – nie wschód, nie połu­dnie, nie zachód i nie pół­noc, ale jakiś zupeł­nie inny kie­ru­nek i wła­śnie tam ich pro­wa­dził. Pan Honey­foot nato­miast zupeł­nie nie zauwa­żał, aby działo się cokol­wiek dziw­nego.

Biblio­teka była może odro­binę mniej­sza od salonu, który wła­śnie opu­ścili. W kominku maje­sta­tycz­nie pło­nął ogień, a całe pomiesz­cze­nie było przy­tulne i ciche. Tutaj rów­nież świa­tła wypeł­nia­ją­cego salę było wię­cej, niż mogło wpa­dać przez trzy wyso­kie okna o dwu­na­stu szyb­kach, pan Segun­dus zatem kolejny raz poczuł się nie­swojo. Miał nie­od­parte poczu­cie, iż w pokoju jest jesz­cze jakiś otwór okienny albo inny komi­nek. Widoczne okna wycho­dziły na roz­le­głą prze­strzeń zale­waną stru­gami sza­rego angiel­skiego desz­czu, pan Segun­dus nic zatem nie umiał za nimi dostrzec ani też zgad­nąć, w któ­rej czę­ści domu się znaj­do­wali.

Nie byli w biblio­tece sami. Przy stole sie­dział pewien czło­wiek, który wstał, gdy weszli. Pan Nor­rell lako­nicz­nie przed­sta­wił go jako Chil­der­massa, swego zarządcę.

Panom Honey­fo­otowi i Segun­du­sowi, rów­nież magom, nie trzeba było obja­śniać, iż biblio­teka Hurt­few Abbey jest dla jej wła­ści­ciela bez­cenna, droż­sza niż wszel­kie inne bogac­twa, jakie mógł posia­dać. Nie byli też zdzi­wieni wia­do­mo­ścią, że pan Nor­rell skon­stru­ował biblio­tekę niczym prze­piękną szka­tułę, która miała skry­wać naj­droż­sze jego sercu skarby. Wyko­nane z angiel­skiego drewna regały z folia­łami usta­wione wzdłuż ścian przy­po­mi­nały gotyc­kie łuki bogate w rzeź­bie­nia. Były tam rzeź­bione liście (suche i skrę­cone, jakby arty­sta w zamie­rze­niu przed­sta­wiał jesień), spla­ta­jące się korze­nie i gałę­zie, jagody oraz pną­cza – wszystko mister­nie wyko­nane. Piękno rega­łów było jed­nak niczym w porów­na­niu ze wspa­nia­ło­ścią ksiąg.

Pierw­szą rze­czą, jakiej dowia­duje się uczeń sztuki magicz­nej, jest to, iż ist­nieją księgi o magii i księgi magii. A w dru­giej kolej­no­ści uczy się, że cał­kiem przy­zwo­ity egzem­plarz z tej pierw­szej kate­go­rii dosta­nie za dwie czy trzy gwi­nee u dobrego księ­ga­rza, te dru­gie foliały warte są zaś wię­cej niż rubiny i szma­ragdy⁷. Księ­go­zbiór towa­rzy­stwa magów z Yorku uwa­żano za wręcz zdu­mie­wa­jąco zasobny. Pośród wielu tomów w posia­da­niu zgro­ma­dze­nia znaj­do­wało się pięć dzieł napi­sa­nych mię­dzy rokiem 1550 a 1700, które cał­kiem słusz­nie można by nazwać księ­gami magii (choć jedna z nich była w isto­cie zbio­rem led­wie kilku poszar­pa­nych kart). Księgi magii są rzad­kie i ani pan Segun­dus, ani pan Honey­foot w żad­nej pry­wat­nej biblio­tece nie widzieli dotąd wię­cej niż dwóch czy trzech. W Hurt­few nato­miast wzdłuż wszyst­kich ścian od pod­łogi po skle­pie­nie stały regały z pół­kami ugi­na­ją­cymi się od ksiąg. Wszyst­kie te foliały, albo pra­wie wszyst­kie, były stare. Stare księgi magii. Och, oczy­wi­ście wiele z nich miało nowo­cze­sne oprawy, ale z całą pew­no­ścią to pan Nor­rell oddał je intro­li­ga­to­rowi do ponow­nego opra­wienia (naj­wy­raź­niej gusto­wał w wolu­mi­nach opraw­nych w cie­lęcą skórę, z tytu­łami wyci­śnię­tymi zgrab­nymi srebr­nymi kapi­ta­li­kami). Wiele tomów jed­nakże było sta­rych, sta­reń­kich, z kru­szą­cymi się grzbie­tami i rogami.

Pan Segun­dus spoj­rzał na grzbiety ksiąg na naj­bliż­szej półce. Pierw­szy tom nosił tytuł _Jak Ciem­no­ści pyta­nia sta­wiać i odpo­wie­dzi czy­tać wła­ści­wie_.

– Mądro­ści wiele w tej księ­dze nie ma – zauwa­żył pan Nor­rell.

Pan Segun­dus drgnął. Nie wie­dział, iż gospo­darz stoi tak bli­sko.

Pan Nor­rell cią­gnął:

– Radził­bym nie tra­cić na nią czasu.

Pan Segun­dus spoj­rzał zatem na kolejny tom, _Instruk­cye_ Bela­sisa.

– Znają pano­wie Bela­sisa, jak mnie­mam? – zapy­tał pan Nor­rell.

– Jedy­nie o nim sły­sza­łem – odparł pan Segun­dus. – Mówią, iż znał odpo­wie­dzi na wiele pytań, ale dotarło rów­nież do mnie, i wszy­scy się co do tego zga­dzali, że wszel­kie egzem­pla­rze _Instruk­cyj_ znisz­czono dawno temu. A tu pro­szę! To nad­zwy­czajne, pro­szę pana! Zdu­mie­wa­jące!

– Widzę, iż po Bela­si­sie wiele się pan spo­dziewa – odparł Nor­rell – i kie­dyś abso­lut­nie podzie­la­łem pań­skie zda­nie. Pamię­tam, jak przez wiele mie­sięcy na stu­dio­wa­nie jego dzieł poświę­ca­łem osiem godzin z każ­dych dwu­dzie­stu czte­rech. Żad­nego innego autora ni­gdy nie spo­tkał z mej strony taki kom­ple­ment. Osta­tecz­nie jed­nak Bela­sis oka­zał się roz­cza­ro­wu­jący. Jest nad­mier­nie mistyczny tam, gdzie powi­nien być kla­rowny, a kla­rowny tam, gdzie powi­nien być nie­ja­sny. Pew­nych rze­czy nie należy ujaw­niać dru­kiem przed całym świa­tem. Oso­bi­ście zatem nie darzę Bela­sisa zbyt wiel­kim powa­ża­niem.

– A o tej księ­dze ni­gdy nawet nie sły­sza­łem, sir – przy­znał pan Segun­dus. – _Wybit­no­ści chrze­ści­jań­sko-judej­skiej magii_. Co może pan o niej powie­dzieć?

– Ha! – wykrzyk­nął pan Nor­rell. – Pocho­dzi z wieku sie­dem­na­stego, nie mam jed­nak o tym dziele zbyt wyso­kiego mnie­ma­nia. Jego autor był kłamcą, pija­kiem, cudzo­łoż­ni­kiem i łotrem. Cie­szę się, iż zupeł­nie o nim zapo­mniano.

Wyda­wało się, że nie tylko żyją­cych magów pan Nor­rell nie powa­żał. Wyra­ził też zda­nie o każ­dym magu, który już zszedł z tego świata. Im wszyst­kim rów­nież wedle pana Nor­rella wiele bra­ko­wało.

Tym­cza­sem pan Honey­foot, ze wznie­sio­nymi dłońmi niczym meto­dy­sta chwa­lący Pana, cho­dził szybko od regału do regału. Led­wie miał czas prze­czy­tać tytuł jed­nej książki, kiedy jego oko padało na inny, pod drugą ścianą biblio­teki.

– Och, drogi panie! – wykrzyk­nął! – Tyle ksiąg! Bez wąt­pie­nia znaj­dziemy odpo­wie­dzi na wszel­kie nasze pyta­nia!

– Wąt­pię, sir – stwier­dził sucho pan Nor­rell.

Jego zarządca par­sk­nął urwa­nym śmie­chem – ewi­dent­nie drwiąc z pana Honey­fo­ota. Mimo to pan Nor­rell nie zga­nił go ani spoj­rze­niem, ani sło­wem. Pan Segun­dus zasta­na­wiał się, jakie to inte­resy pan Nor­rell powie­rza takiej oso­bie. Z jego dłu­gimi, potar­ga­nymi wło­sami, leją­cymi się niczym strugi desz­czu, czar­nymi jak grzmot, tutej­szy zarządca lepiej czułby się na jakimś wietrz­nym ugo­rze lub w ciem­nej uliczce, albo może w powie­ści pani Radc­liffe⁸.

Pan Segun­dus zdjął z półki _Instruk­cye_ Jacqu­esa Bela­sisa i, pomimo nie­przy­chyl­nej opi­nii pana Nor­rella, natych­miast tra­fił na dwa wyborne ustępy⁹. Następ­nie, świa­dom upły­wa­ją­cego czasu, jak rów­nież spoj­rze­nia dziw­nych, czar­nych oczu zarządcy, który świ­dro­wał go wzro­kiem, otwo­rzył _Wybit­no­ści chrze­ści­jań­sko-judej­skiej magii_. Była to, wbrew jego ocze­ki­wa­niom, nie księga dru­ko­wana, a ręko­pis zło­żony z nie­zwy­kle pośpiesz­nych zapi­sków na rewer­sach prze­róż­nych kar­te­lusz­ków, w więk­szo­ści sta­rych rachun­ków z piwiarni. Tutaj pan Segun­dus prze­czy­tał o wspa­nia­łych przy­go­dach. Sie­dem­na­sto­wieczny mag uży­wał swych skrom­nych magicz­nych mocy, aby odpie­rać ataki potęż­nych wro­gów – żaden czło­wiek nie powi­nien był się na to pory­wać. Zapi­sał opo­wieść o barw­nym ciągu zwy­cięstw, jakie odniósł nad okrą­ża­ją­cymi go nie­przy­ja­ciółmi. Autor, jak sam napi­sał, dobrze wie­dział, iż nie zostało mu wiele czasu i mógł liczyć w naj­lep­szym wypadku na śmierć.

W biblio­tece zapa­dał zmrok. Ręko­pis sta­wał się coraz bar­dziej nie­wy­raźny, a jego lek­tura coraz trud­niej­sza. Wtedy weszli dwaj lokaje i pod okiem zarządcy, który na takiego nie wyglą­dał, zapa­lili świece, zacią­gnęli kotary w oknach i pod­sy­pali węgla do pale­ni­ska. Pan Segun­dus uznał, iż nie­długo trzeba będzie przy­po­mnieć panu Honey­fo­otowi, po co tu przy­byli, nie obja­śnili bowiem jesz­cze panu Nor­rel­lowi przy­czyny ich odwie­dzin.

Kiedy opusz­czali biblio­tekę, pan Segun­dus zauwa­żył coś dziw­nego. Do ognia przy­su­nięto krze­sło, a przy krze­śle stał nie­wielki sto­lik. Leżały na nim deski okładki i skó­rzana oprawa bar­dzo sta­rej księgi, a oprócz tego para nożyc i okrut­nie wielki, ciężki nóż, jakim ogrod­nik zwy­kle wycina chwa­sty. Ni­gdzie jed­nak nie było śladu stro­nic tej księgi. Może, pomy­ślał pan Segun­dus, gospo­darz ode­słał je do intro­li­ga­tora, aby dać im nową oprawę. Stara wyglą­dała jed­nak dość solid­nie, a poza tym czemu pan Nor­rell zadał sobie trud oddzie­le­nia kart od grzbietu, ryzy­ku­jąc ich znisz­cze­nie? To prze­cież zada­nie dla wpraw­nego intro­li­ga­tora.

Kiedy ponow­nie usie­dli w salo­nie, pan Honey­foot zwró­cił się do pana Nor­rella.

– To, co dzi­siaj tu zoba­czy­łem, sir, utwier­dza mnie w prze­ko­na­niu, iż jest pan wła­ściwą osobą, aby nam pomóc. Wraz z panem Segun­du­sem jeste­śmy zda­nia, że współ­cze­śni mago­wie kro­czą złą ścieżką. Mar­nują siły na bła­hostki. Zgo­dzi się pan, sir?

– O, bez wąt­pie­nia – potwier­dził pan Nor­rell.

– Szu­kamy odpo­wie­dzi na pyta­nie – cią­gnął pan Honey­foot – dla­czego w naszym wiel­kim naro­dzie nie ma już miej­sca dla magii, która nie­gdyś była tu w roz­kwi­cie. Pytamy, sir, dla­czego w Anglii magii się już nie upra­wia?

Małe nie­bie­skie oczy pana Nor­rella zmru­żyły się i roz­iskrzyły, wargi się zaci­snęły, jakby ich wła­ści­ciel chciał stłu­mić ogromny, trzy­many w sekre­cie zachwyt. Zupeł­nie jakby, pomy­ślał pan Segun­dus, nasz gospo­darz bar­dzo długo cze­kał, aż ktoś zada mu to pyta­nie, i od lat miał już gotową odpo­wiedź.

Pan Nor­rell odrzekł:

– Nie mogę panu odpo­wie­dzieć, sir, albo­wiem nie rozu­miem pyta­nia. Jest źle zadane. Magia w Anglii nie zani­kła. Sam jestem cał­kiem przy­zwo­itym magiem prak­ty­kiem.7. „Taka okazja może się więcej nie powtórzyć”

7

„Taka oka­zja
może się wię­cej nie powtó­rzyć”

_Paź­dzier­nik 1807 roku_

– Pro­szę bar­dzo! Oto pań­ska zemsta! – wykrzyk­nął pan Draw­li­ght, poja­wia­jąc się rap­tem w biblio­tece przy Hano­ver Squ­are.

– Zemsta? – zdzi­wił się pan Nor­rell. – Nie bar­dzo rozu­miem.

– Och! – odparł pan Draw­li­ght. – Narze­czona sir Wal­tera, panna Win­ter­towne, nie żyje. Zmarła dziś po połu­dniu. Mieli się pobrać poju­trze, ale z bie­daczki zimny trup. Tysiąc fun­tów rocz­nie! Niech pan sobie przed­stawi jego roz­pacz! Gdyby zechciała była zacze­kać ze zgo­nem do końca tygo­dnia, jakże ina­czej wszystko by się poto­czyło! Sir Wal­ter roz­paczliwie potrze­buje pie­nię­dzy, sza­leje z despe­ra­cji. Nie zdzi­wił­bym się, gdy­by­śmy jutro usły­szeli, iż pode­rżnął sobie gar­dło.

Pan Draw­li­ght wsparł dło­nie na opar­ciu porząd­nego, wygod­nego fotela przy kominku i spo­glą­da­jąc w dół, dostrzegł przy­ja­ciela.

– A, Lascel­les! Chowa się pan za gazetą. Jak się pan miewa?

Tym­cza­sem pan Nor­rell wpa­try­wał się w pana Draw­li­ghta.

– Mówi pan, iż ta młoda kobieta nie żyje? – powtó­rzył zdu­miony. – Ta młoda dama, którą widzia­łem w pokoju u sir Wal­tera? Nie mogę w to uwie­rzyć. Ogromne zasko­cze­nie.

– Ależ wprost prze­ciw­nie – odparł Draw­li­ght. – To było do prze­wi­dze­nia.

– No ale ślub! – wykrzyk­nął pan Nor­rell. – Wszyst­kie przy­go­to­wa­nia! Nie mogli prze­cież nie wie­dzieć, jak ciężko jest chora.

– Zapew­niam pana – odparł Draw­li­ght – iż wie­dzieli. Każdy wie­dział! Pewien czło­wiek nazwi­skiem Drum­mond widział ją pod­czas świąt Bożego Naro­dze­nia na pry­wat­nym balu w Leaming­ton Spa i zało­żył się z lor­dem Car­li­sle o pięć­dzie­siąt fun­tów, iż umrze w ciągu mie­siąca.

Pan Lascel­les skrzy­wił się z iry­ta­cją i odło­żył gazetę.

– Nie, nie – zapro­te­sto­wał. – To nie była panna Win­ter­towne. Idzie panu o pannę Hookham-Nix, któ­rej brat odgra­żał się, iż ją zastrzeli, jeśli dziew­czyna okryje rodzinę wsty­dem, a wszy­scy podej­rze­wali, że to prę­dzej czy póź­niej nastąpi. Ale to było w Wor­thing, i nie lord Car­li­sle przy­jął zakład, a książę Exmoor.

Draw­li­ght zasta­na­wiał się przez chwilę.

– Chyba ma pan rację – przy­znał w końcu. – Ale to i tak bez zna­cze­nia, bo każdy wie­dział, iż panna Win­ter­towne sła­buje. Oczy­wi­ście każdy oprócz star­szej pani. Ona uwa­żała córkę za uoso­bie­nie Dosko­na­ło­ści, a cóż Dosko­na­łość może mieć wspól­nego ze złym zdro­wiem? Dosko­na­łość należy wyłącz­nie podzi­wiać. Dosko­na­łość musi jedy­nie dosko­nale wydać się za mąż. Ale na cho­robę Dosko­na­łość ni­gdy nie dostała od pani Win­ter­towne zezwo­le­nia, mowy nawet nie było. Choć panna Win­ter­towne kasłała, osu­wała się w omdle­niu na pod­łogę, pole­gi­wała na sofie, ni­gdy nie sły­sza­łem, aby choć raz zbli­żył się do niej dok­tor.

– Sir Wal­ter oto­czyłby ją lep­szą opieką – stwier­dził Lascel­les, wstrzą­sa­jąc gazetę przed kolejną turą lek­tury. – O jego poli­tyce można mówić, co się chce, ale to roz­sądny czło­wiek. Wielka szkoda, iż dziew­czyna nie dotrwała do czwartku.

– Ale drogi panie! – powie­dział Draw­li­ght, zwra­ca­jąc się do Nor­rella. – Wygląda pan blado i nie­zdrowo! Wyraź­nie wstrzą­snęła panem ta śmierć. Młoda, nie­winna istota, a zaga­sła tak szybko. Jak zawsze, sir, pań­ska wraż­li­wość wspa­niale o panu świad­czy. Sam rów­nież abso­lut­nie podzie­lam pań­skie zda­nie. Na myśl, iż jej młode życie dobie­gło kresu tak nagle, tak bru­tal­nie, niczym młody kwiat zdep­tany pod butem… moje serce krwawi, sir… to wręcz nie do znie­sie­nia. Z dru­giej strony jed­nak była bar­dzo chora i prę­dzej czy póź­niej musiała umrzeć, a sam pan opo­wia­dał, iż nie potrak­to­wała pana zbyt uprzej­mie. Wiem, że to nie w modzie tak mówić, lecz bez­względ­nie będę bro­nić świata, w któ­rym mło­dzi ludzie sza­nują star­szych i mądrzej­szych, sir. Głę­boko pogar­dzam zuchwa­ło­ścią, tupe­tem i podob­nymi eks­tra­wa­gan­cjami.

Wyda­wało się jed­nak, iż pan Nor­rell nie sły­szy pocie­sze­nia, jakie jego przy­ja­ciel życz­li­wie mu ofe­ro­wał, a kiedy w końcu się ode­zwał, zda­wało się, że mówi głów­nie do sie­bie, wes­tchnął bowiem głę­boko i wymam­ro­tał:

– Ni­gdy bym nie przy­pusz­czał, iż magia jest tutaj w tak niskim powa­ża­niu. – Urwał, a potem szybko dodał cichym gło­sem: – To bar­dzo nie­bez­pieczna sprawa, wskrze­sza­nie zmar­łych. Od trzy­stu lat nikt tego nie robił. Nie mogę się tego pod­jąć.

Brzmiało to bar­dzo oso­bli­wie i pan Draw­li­ght z panem Lascel­le­sem spoj­rzeli na przy­ja­ciela z wiel­kim zdzi­wie­niem.

– W rze­czy samej, sir – potwier­dził pan Draw­li­ght – i nikt nie suge­ruje, iż pan powi­nien.

– Oczy­wi­ście, znam te for­muły – cią­gnął pan Nor­rell, jakby słowa Draw­li­ghta w ogóle do niego nie docie­rały – ale to dokład­nie ten rodzaj magii, z któ­rym wal­czę! Jego sku­tecz­ność zależy od… Zależy w takim wiel­kim stop­niu… Czyli wynik jest cał­ko­wi­cie nie­prze­wi­dy­walny… Żaden mag nie ma mocy, aby go okre­ślić. Nie! Nie podejmę próby. Nawet nie będę o tym myślał.

Nastą­piła chwila mil­cze­nia. Jed­nakże mimo posta­no­wie­nia, aby o tym nie myśleć, pan Nor­rell nie­ustan­nie popra­wiał się na krze­śle, gryzł paznok­cie, oddy­chał nie­spo­koj­nie i prze­ja­wiał wszel­kie oznaki ner­wo­wego pod­nie­ce­nia.

– Mój drogi panie – ode­zwał się ostroż­nie pan Draw­li­ght. – Zdaje mi się, iż zaczy­nam poj­mo­wać, co ma pan na myśli. I muszę przy­znać, że wedle mnie to zna­ko­mity pomysł! Idzie panu o wielką magiczną sztukę, świa­dec­two pana nad­zwy­czaj­nych umie­jęt­no­ści! Ależ, drogi panie! Gdyby się panu powio­dło, wszyst­kie panie Win­ter­towne i wszy­scy Pole’owie w całej Anglii będą u drzwi pań­skiego domu cze­kali w kolejce, byle tylko zawrzeć zna­jo­mość z nie­zwy­kłym panem Nor­rel­lem!

– A gdyby pan Nor­rell poniósł klę­skę – zauwa­żył sucho pan Lascel­les – wszy­scy w Anglii będą zamy­kać drzwi przed skom­pro­mi­to­wa­nym panem Nor­rellem.

– Mój drogi! – wykrzyk­nął Draw­li­ght. – Toż to far­ma­zony! Daję słowo, że dla każ­dej porażki naj­ła­twiej na tym świe­cie zna­leźć uspra­wie­dli­wie­nie. Wszak porażki wszy­scy nie­ustan­nie pono­simy.

Pan Lascel­les odparł, iż to nie ma nic do rze­czy, i już zaczęli się spie­rać, kiedy z ust ich przy­ja­ciela, pana Nor­rella, wyrwał się bole­sny okrzyk.

– Boże drogi! Cóż mam teraz począć? Co czy­nić? Tyle mie­sięcy pra­co­wa­łem w pocie czoła, aby przy­wró­cić mej pro­fe­sji sza­cu­nek w oczach ludzi, a mimo to cały czas mną gar­dzą! Sza­nowny panie – zwró­cił się do Lascel­lesa – pan zna świat, pro­szę mi powie­dzieć…

– Ogrom­nie żałuję, sir – prze­rwał mu szybko pan Lascel­les – ale mam zasadę, aby wszel­kie opi­nie zatrzy­my­wać dla sie­bie. – I powró­cił do swej gazety.

– Drogi panie – powie­dział za to Nor­rel­lowi Draw­li­ght (który nie cze­kał, aż ktoś go zapyta o opi­nię). – Taka oka­zja może się wię­cej nie powtó­rzyć. – (Ten wiel­kiej wagi argu­ment kazał panu Nor­rel­lowi ciężko wes­tchnąć). – I muszę przy­znać, iż sam bym sobie ni­gdy nie wyba­czył, gdy­bym pozwo­lił, aby wymknęła się panu z rąk. Za jed­nym zama­chem przy­wróci pan żywym tę uro­czą młodą damę, o śmierci któ­rej nie spo­sób wręcz myśleć bez ronie­nia łez, zacnemu dżen­tel­me­nowi przy­wróci pan for­tunę oraz na wiele poko­leń wskrzesi pan powa­ża­nie magii jako potęż­nej siły w tym świe­cie! A gdy dowie­dzie pan już swych nie­zwy­kłych umie­jęt­no­ści, jak rów­nież ich uży­tecz­no­ści dla kraju i tak dalej, któż będzie mógł odmó­wić magom należ­nego im sza­cunku i chwały? Będą powa­żani w stop­niu rów­nym admi­ra­łom, dużo bar­dziej niż gene­ra­ło­wie, naj­pew­niej tak samo jak arcy­bi­skupi i lor­do­wie kanc­le­rze! Cał­kiem nie był­bym zdzi­wiony, gdyby jego wyso­kość usta­no­wił natych­miast odpo­wied­nią hie­rar­chię stopni magów zwy­czaj­nych, magów kano­nicz­nych, magów na posa­dzie pry­wat­nej i tak dalej. Pan zaś, drogi panie, zaj­mo­wałby pozy­cję na samym szczy­cie tej dra­biny jako arcy­mag! A to wszystko osią­gnąłby pan za jed­nym zama­chem!

Draw­li­ght był zado­wo­lony ze swej prze­mowy. Lascel­les z iry­ta­cją sze­le­ścił gazetą, naj­wy­raź­niej miał wiele kontr­ar­gu­men­tów, nie mógł ich jed­nak ujaw­nić, gdyż chwilę wcze­śniej dekla­ro­wał, iż powstrzy­muje się od wyra­ża­nia opi­nii.

– Nie ma groź­niej­szej formy cza­rów! – obja­śnił pan Nor­rell prze­ra­żo­nym szep­tem. – To nie­bez­pieczne i dla maga, i dla obiektu zaklęć.

– Cóż, uwa­żam, sir, iż to pan naj­le­piej potrafi oce­nić nie­bez­pie­czeń­stwo, gdyż to pan by się na nie nara­żał. Nato­miast obiekt, jak to pan ujął, nie żyje. Cóż wię­cej może się dziew­czy­nie stać?

Draw­li­ght cze­kał chwilę na odpo­wiedź na to cie­ka­wie zadane pyta­nie, ale żadna nie nade­szła.

– Zadzwo­nię po stan­greta – oznaj­mił i tak wła­śnie uczy­nił. – Pojadę natych­miast na Brun­swick Squ­are. Pro­szę się nie lękać, drogi panie, spo­dzie­wam się, iż nasza oferta spo­tka się z nie­zwy­kle życz­li­wym przy­ję­ciem. Wrócę w ciągu godziny!

Kiedy Draw­li­ght pośpiesz­nie odje­chał, pan Nor­rell sie­dział przez dobry kwa­drans, po pro­stu wbi­ja­jąc wzrok przed sie­bie, i cho­ciaż Lascel­les nie wie­rzył w magiczne sztuki, które pan Nor­rell rze­komo miał wkrótce wyko­nać (a zatem rów­nież w zapo­wia­dane nie­bez­pie­czeń­stwo), teraz cie­szył się, iż nie ogląda tego, co naj­wy­raź­niej widział pan Nor­rell.

Potem pan Nor­rell wstał, w wiel­kim pośpie­chu zdjął z pó­łek pięć czy sześć folia­łów i otwo­rzył je – przy­pusz­czal­nie wyszu­ki­wał frag­menty z pora­dami dla magów, któ­rzy zamie­rzali wskrze­szać z mar­twych młode kobiety. Sku­piał się na tym przez kolejne trzy kwa­dranse, aż w końcu w holu za drzwiami dało się sły­szeć pewne zamie­sza­nie i dżen­tel­meni w biblio­tece naj­pierw usły­szeli głos pana Draw­li­ghta, a zaraz potem poja­wił się jego wła­ści­ciel.

– …naj­więk­szą przy­sługę na świe­cie! Jestem doprawdy wielce zobo­wią­zany… – Pan Draw­li­ght roz­tań­czo­nym kro­kiem wszedł do biblio­teki, uśmie­cha­jąc się sze­roko. – Wszystko zała­twione, sir! Co prawda sir Wal­ter naj­pierw zgła­szał obiek­cje, ale już wszystko w naj­lep­szym porządku! Począt­kowo pro­sił, aby prze­ka­zać panu od niego wyrazy wdzięcz­no­ści za życz­liwą tro­skę, ale nie uwa­żał, by mógł pan pomóc. Odpar­łem, że jeśli oba­wia się, iż rzecz się wyda i cały Lon­dyn będzie o niej roz­pra­wiał, nie musi się lękać, nie mamy bowiem naj­mniej­szego zamiaru sta­wiać sir Wal­tera w kło­po­tli­wym poło­że­niu. Pan Nor­rell jedy­nie pra­gnie mu słu­żyć, zaś ja i Lascel­les jeste­śmy cho­dzącą dys­kre­cją. Ale on odparł, iż nie oba­wia się drwin, ludzie bowiem zawsze znajdą powód, aby wyśmiać mini­stra, idzie mu jedy­nie o to, iż woli, aby na razie nie budzić panny Win­ter­towne ze snu, z sza­cunku dla jej obec­nego poło­że­nia. Drogi sir Wal­terze! – wykrzyk­ną­łem – jak pan może tak mówić? Naprawdę uważa pan, iż bogata, uro­dziwa młoda dama ocho­czo roz­stała się z życiem w przed­dzień wła­snego ślubu, i to z panem jako szczę­śli­wym oblu­bień­cem?! Och, sir Wal­terze! – powie­dzia­łem – może pan nie wie­rzyć w magiczne moce pana Nor­rella, ale co szko­dzi spró­bo­wać? Star­sza pani Win­ter­towne natych­miast pojęła, iż to roz­sądna oferta, i dodała wła­sne argu­menty. Opo­wie­działa mi o pew­nym magu, któ­rego znała w dzie­ciń­stwie, czło­wieku o wiel­kim talen­cie i odda­nym przy­ja­cielu całej rodziny, który prze­dłu­żył życie jej sio­stry o kilka lat ponad to, co prze­po­wia­dali dok­to­rzy. Powia­dam panu, że nic nie wyrazi wdzięcz­no­ści pani Win­ter­towne za pań­ską dobroć. Bła­gała, abym pana upro­sił, by przy­był pan nie­zwłocz­nie. A sir Wal­ter przy­znaje, iż nie widzi potrzeby odkła­da­nia tego w cza­sie. Kaza­łem więc Davey­owi, aby cze­kał przy wej­ściu i pod żad­nym pozo­rem ni­gdzie indziej nie wyjeż­dżał. Och, drogi panie! To będzie noc pojed­nań! Wszel­kie nie­po­ro­zu­mie­nia, nie­szczę­śliwe inter­pre­ta­cje jed­nego czy dwóch nie­for­tun­nie dobra­nych słów – wszystko to, wszystko odej­dzie w nie­pa­mięć! Niczym w sztuce Szek­spira!

Panu Nor­rel­lowi przy­nie­siono jesionkę, po czym wsiadł do powozu. Sądząc po jego zdu­mio­nej minie, gdy po otwar­ciu drzwi pan Draw­li­ght wsko­czył i zasiadł po jed­nej stro­nie, zaś pan Lascel­les natych­miast usiadł naprze­ciwko, pan Nor­rell nie zamie­rzał był jechać na Brun­swick Squ­are w towa­rzy­stwie obu dżen­tel­me­nów.

Lascel­les rzu­cił się na sie­dze­nie, pokła­da­jąc się ze śmie­chu. Jak mówił, w życiu nie sły­szał podob­nej nie­do­rzecz­no­ści, i porów­ny­wał wygodną podróż uli­cami Lon­dynu w powo­zie pana Nor­rella do przy­gód z daw­nych fran­cu­skich i wło­skich bajek, w któ­rych głupcy żeglo­wali w skop­kach na mleko, aby wyło­wić odbi­cie księ­życa z dna stawu. Wszystko to mogłoby głę­boko ura­żać pana Nor­rella, gdyby tylko jego myśli nie były aku­rat pochło­nięte czym innym.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: