- promocja
- W empik go
Joy. Przyjemność - ebook
Joy. Przyjemność - ebook
Joy ma dwadzieścia jeden lat i za wszelką cenę pragnie wyrwać się z zabitego deskami małego miasteczka. W rodzinnym domu dziewczyny panują purytańskie zasady, a ona sama po burzliwym związku z dealerem narkotyków trafia na odwyk i przymusowe leczenie. Kiedy tylko może ucieka z domu, by żyć na własnych warunkach. Joy jednak ma niezwykły talent do pakowanie się w kłopoty. Wpada w ręce Prince’a, przystojnego i władczego mężczyzny, który będzie chciał zatrzymać ją przy sobie na dłużej.
Kategoria: | Erotyka |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-831-8021-2 |
Rozmiar pliku: | 3,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Świat wokół niej wiruje. Zupełnie jakby była na karuzeli. Przepełnia ją gorąco, skóra jest wilgotna, a paznokcie mocno zaciśniętych dłoni wpijają się boleśnie w ciało. Joy nie ma odwagi otworzyć oczu. Boi się, że to, co przyjdzie jej zobaczyć, pozbawi ją sensu życia. Oddycha ciężko, jakby z trudem. Nagle zaczyna spadać. Budzi się dopiero, kiedy uderza o ziemię. Ze snu wyrywa ją ciepły, brzmiący nieco jak w zwolnionym tempie głos wypowiadający jej imię.
Ostatni raz miała ten sen dzień przed tym, kiedy przyszło jej wyruszyć w najdłuższą samotną podróż. Nie była do niej przygotowana, ale też nie miała wyboru. Pozostanie w rodzinnym domu nie wchodziło nawet w grę. Zgodnie z amerykańskim prawem do osiągnięcia pełnoletności pozostawała pod opieką dorosłych. To dlatego zadecydowali za nią. Do swoich dwudziestych pierwszych urodzin Joy musiała zapomnieć o marzeniach i mieszkać z rodzicami. Nie było łatwo, dlatego, kiedy tylko mogła, robiła im na przekór. Dzień, w którym spakowała swoje rzeczy, musiał być zatem jednym z ich najszczęśliwszych, myślała, kiedy siedząc już w autobusie przypominała sobie ich twarze. Wreszcie zdołali pozbyć się jej z miasta. Nikt więcej nie będzie burzył idealnie poukładanego życia, uporządkowanej codzienności szanowanego pastora i jego najbardziej oddanej wiernej. Rodzice Joy nie byli złymi ludźmi, jednak odkąd w życiu ich córki pojawił się ten chłopak, wszystko zaczęło się psuć. Damian zjawił się w mieście i od razu coś ich połączyło. Zauroczeni sobą stracili zupełnie poczucie rzeczywistości. Niekończące się imprezy, alkohol i narkotyki czyniły ich wspólną podróż niesamowitą. Nic nie wskazywało na rychłe opamiętanie i wtedy do akcji wkroczyli rodzice Joy. Damian trafił za kratki. Znajomy prokurator znalazł całkiem sporo zarzutów na niewygodnego chłopaka. Skończyło się dziesięcioma latami za posiadanie i handel narkotykami, a także seks z nieletnią. Karuzela, na której siedziała Joy, zatrzymała się, zgrzytając głośno i powodując niezliczone obrażenia i to nie na ciele, bo zadawanie tych nie przynosiło dziewczynie już oczekiwanej ulgi. Dusza Joy pękła na milion kawałków. Pochłonęły ją tęsknota i rozpacz. Skończyło się na odwyku i terapii. Z czasem poczuła się lepiej. Powoli zaczęła zapominać. Nauczyła się żyć w świecie bez Damiana, jego dowcipów i powiedzonek, które skrzętnie zachowywała w pamięci. Do tej pory zostało jej jedno, ostatnie z nich, które brzmiało jakoś tak: „potrzebuję ekstremalnych emocji, bo tylko wtedy czuję, że żyję”. Cóż, pozbawiono ją nie tylko ukochanego, ale również możliwości odczuwania czegokolwiek.
Jałowa i nieszczęśliwa wróciła do domu po prawie roku. Jedyną osobą, na widok której rozświetlił się na chwilę mrok jej duszy, była Anabelle, z którą spędziła najpiękniejsze lata dzieciństwa. Całą tęsknotę przelała na przyjaciółkę i dzięki temu dźwignęła się z kolan. Zaczęła rysować. To przynosiło jej ogromną ulgę, a z czasem zastąpiło terapię i wypełniło luki w pamięci, które dotąd zapełniał on – Damian. Wreszcie, kiedy zdołała się uporać z demonami przeszłości, wybrała kierunek studiów. Animacja to było coś, czemu pragnęła się poświęcić.
W domu jej rodziców ponownie zaczęło wrzeć, jak w ulu. Uniwersytet, na który Joy złożyła dokumenty, mieścił się prawie sześćset mil od rodzinnego Buffalo. Nie wyrazili zgody. Uznali, że jest za wcześnie. Dlatego została. Przez rok nie tylko zmagała się z coraz częściej nawracającymi zmorami, ale zaczęło ją również nękać uczucie bezsilności. A walka z nim przynosiła tylko szkody. Równo rok później, po osiągnięciu nie tylko pełnoletności, ale również szczytu możliwości, wściekła i zdeterminowana Joy oznajmiła, że opuszcza rodzinny dom. Jedyne, na co przystała, to zamieszkanie u dalekiej kuzynki pastora. Rodzice skontaktowali się z Brianą, a Joy załatwiła przeniesienie na animację w DePaul University¹. Spakowała najpotrzebniejsze rzeczy, zamówiła transport do Chicago i wyjechała, nie oglądając się za siebie.
*
Dotarła na miejsce jakąś godzinę przed południem, kiedy palące słońce zdawało się wyciągać z jej ciała ostatnią kroplę wody. Usiadła na schodkach pierwszej kamienicy mieszczącej się przy urokliwym skwerku i czekała na swój rychły koniec. Nie miała siły. Obeszła okolicę dwukrotnie w poszukiwaniu właściwego domu, jednak za każdym razem numeracja kamienic urywała się ni stąd ni zowąd na liczbie pięćdziesiąt osiem. Wyjęła telefon i zadzwoniła do Anabelle. Dźwięk oczekiwania sprawiał jej nieopisaną wręcz przyjemność. Joy czuła się tak, jakby za moment miała paść w objęcia przyjaciółki.
– Jesteś?
– Jestem. – Spryskała twarz resztką wody i pomyślała, że entuzjazm Any niezmiennie podnosi ją na duchu. – Ale za nic nie mogę trafić pod właściwy numer. Jest tak gorąco, że czuję, jak tłuszcz się ze mnie wytapia.
– Dramatyzowanie nie zmieni stanu faktycznego. Poza tym wyjechałaś studiować animację, nie dramaturgię. Tak tylko przypominam.
– Jestem wdzięczna. Bo nie miałam pewności, czy to wpływ słońca, czy też naprawdę dzieje się ze mną coś złego.
– A jak jest?
W reakcji na to pytanie Joy rozejrzała się dookoła. Właściwie robiła to po raz pierwszy. Szukając odpowiedniej kamienicy, nie zwróciła nawet uwagi na okolicę.
– Pięknie. Zielono i trochę jak w filmie „Słodki listopad”. Pomiędzy dwiema ulicami mieści się skwer. Porastają go drzewa, ale raczej rachityczne, żadnego szaleństwa. Przed kamienicami rosną klomby, a niektóre ściany pokrywa całkowicie bluszcz. Do każdych drzwi prowadzi osiem schodów. Jest uroczo. Naprawdę bajecznie.
– Taki trochę drobnomieszczański styl… – Ana zaryzykowała stwierdzenie, chcąc całkowicie rozładować napięcie przyjaciółki.
– Wiesz – Joy prychnęła – to nie jest Nowy Jork, maleńka, tylko Chicago. Ale dokonałam wyboru i nie ma już odwrotu. Zamierzam być tu szczęśliwa i zbudować swoje życie na nowo.
– I bardzo podoba mi się twoja postawa! A teraz wstań i jeszcze raz, bez spiny, obejdź wszystkie kamienice. Im szybciej trafisz na właściwą, tym prędzej weźmiesz kąpiel i przestaniesz się topić.
Joy pożegnała się i zrobiła, jak zaleciła Ana. Otrzepała spodenki, związała burzę rudych włosów na czubku głowy w niedbały kok i wsunęła na nos słoneczne okulary. Sięgnęła również po komórkę i wybrała numer telefonu Briany.
– Widzę cię…
Tuż za nią rozbrzmiał przyjemny głos a oczom Joy ukazała się niewiele od niej starsza, piękna kobieta. Pomiędzy jej łydkami kręcił się pies.
– Briana?
– To ja. – Kuzynka rozłożyła szeroko ramiona i przeczesała palcami włosy. Były długie i ciemne. – Jestem naprawdę szczerze zaskoczona, że trafiłaś. Zazwyczaj wszyscy, którzy pojawiają się przy Lincoln Park, mają ten sam problem ze znalezieniem odpowiedniej kamienicy.
– Numeracja się urywa.
– Dokładnie tak. Tamta strona jest ponumerowana, nasza już nie. Może po tej mieszka więcej nieszczęśników mających nadzieję na ucieczkę przed kłopotami.
Jeśli miało to zabrzmieć zabawnie, nie wyszło. Jednak Joy nie szczędziła kuzynce uśmiechów.
– Czyli trafiłam pod właściwy adres – spuentowała i zebrała swoje rzeczy.
Bri zeszła do niej i pomogła.
– To już cały twój bagaż?
– Nie. Jutro przed południem ma przyjechać reszta. Zamówiłam transport.
Odstawiły walizki w holu.
– Pewnie jesteś zmęczona, ale zanim pozwolę ci odpocząć, chodź, pokażę ci dom.
Najpierw był salon. Mieścił się zaraz po lewej stronie na parterze. Od niego odchodziły część kuchenna i mała jadalnia. Po prawej stronie od holu znajdował się jeden pokój. Dość duży i zdobiony przedziwnymi stiukami. Nieco różnił się od całości, jednak z uwagi na urządzoną w nim garderobę, sprawiał wrażenie teatralnej przebieralni jakiejś wziętej aktorki. Briana musiała lubować się w piórach, tiulu i falbanach. W pokoju było ich mnóstwo. Nie brakowało tam również cekinów i butów. Joy nigdy nie widziała takiej liczby szpilek, koturnów i sandałków.
– Czy ty jesteś aktorką? Pracujesz w teatrze? – zapytała, nie kryjąc zachwytu.
– Można tak powiedzieć. Dzięki temu teatrowi stać mnie na utrzymanie kamienicy. Podobają ci się?
– Są absolutnie cudowne!
Przez twarz opanowanej Bri przemknęło zadowolenie. Jej uśmiech szybko jednak zgasł, pozostawiając ten obojętny wyraz.
– Mnie też się podobają. Nie sądziłam nawet, że okażę się aż tak sentymentalna i nie będę potrafiła pozbyć się tych, w których już nie chodzę.
– Spędzałabym tu cały wolny czas…
Potem weszły na piętro. Tam mieściły się tylko dwa, acz niezwykle przestronne pokoje. Każdy z nich miał swoją łazienkę.
– Ten z widokiem na front jest twój.
Bri nie omieszkała jednak pokazać Joy swojego królestwa. Tu również znajdowało się wiele pięknych kreacji, a po wzięciu w rękę kilku z nich, Joy zorientowała się, że wszystkie pochodzą od znanych i cenionych projektantów. Zawiesiła na kuzynce spojrzenie, zastanawiając się, czy na tym etapie ich znajomości może pozwolić sobie na poufałość i uściślenie tematu profesji, jaką parała się Briana. Nie mogła być aż tak znaną aktorką, bo Joy by o tym wiedziała. Poza tym, młodsza miała do czynienia z pieniędzmi. Będąc z Damianem zdarzało jej się jadać w restauracjach. Kilka razy nawet kupiła sobie coś ładnego, ale nigdy nie miała przyjemności dotykać kreacji wartych kilka tysięcy dolarów. Zrezygnowała jednak, nie chcąc okazać się nietaktem wobec dalekiej krewnej. Wniosła swoje rzeczy, wzięła upragnioną kąpiel i zeszła do jadalni, gdzie miały zjeść wspólnie obiad. Uznała, że wróci do tematu innym razem.II
Kiedy skończyły, Joy pomogła sprzątnąć ze stołu, wstawiła naczynia do zmywarki i wyszła w ślad za Brianą do ogrodu. Nie sądziła, że kuzynka ojca okaże się zupełnym przeciwieństwem wyznawanych przed pastora zasad. I chyba dlatego tak szybko ją polubiła – działanie na przekór pastorowi sprawiało Joy nieopisaną przyjemność. A przy okazji zależało jej na zrobieniu na Bri dobrego wrażenia. Ogród mieścił się za domem. Był śmiesznie mały, ale zapewniał niezbędne poczucie komfortu. Joy nie przeszkadzały jego rozmiary, nie zrażało jej sąsiedztwo tuż za wysokim żywopłotem. Zamiast tego pokładała w nim ogromną nadzieję na odzyskanie spokoju i wewnętrznej równowagi. Zrzuciła japonki, wiedziona widokiem bosych stóp Bri, związała wysoko włosy i zeszła po betonowych stopniach. Usiadła na rozwieszonym hamaku. Kuzynka od razu wręczyła jej butelkę piwa i przypaliła papierosa.
– Musisz mi wybaczyć, ale zostało mi tylko piwo. Rzadko robię zakupy. Z reguły jem w pracy. Jeśli zatem będziesz głodna, musimy najpierw zadbać o jakieś zapasy.
– Mam oszczędności, zrobię zakupy.
– O to nie musisz się martwić. Twoi rodzice zapłacą mi miesięczny czynsz i zobowiązali się dorzucić coś na twoje wyżywienie. – Zerknęła na przełykającą nerwowo dziewczynę i zrozumiała, że ta nie wiedziała o podjętych przez nich działaniach. – Zaskoczyłam cię?
– Odrobinę…
– Twoi starzy sprawiali wrażenie niezwykle zdeterminowanych. Zaakceptowali moje warunki, bez urazy, ale nie sądziłam, że okażesz się taką osobą. – Wskazała butelką na Joy. – Zdziwiło mnie to. Spodziewałam się raczej buntowniczki, skoro tak chętnie pozbywali się ciebie z domu, naburmuszonej panny. Ty zaś nie sprawiasz nawet wrażenia kogoś z przeszłością, o której wspominali.
– Mówili o mojej przeszłości? – zaskoczona czuła narastającą złość. Nie spodziewała się, że pastor i jego wierna wyznawczyni okażą aż taką bezwzględność.
– Wiesz, nie opowiedzieli twojego życiorysu – Briana skłamała widząc, jakie wrażenie na Joy robią jej słowa. – Wspominali, że sporo przeżyłaś i potrzebujesz złapać równowagę. Opowiesz mi o sobie? – Przystawiła butelkę do ust i zerknęła na Joy.
– Spotykałam się z kimś, kogo nie tolerowali. Ćpałam, piłam i żyłam, jak na wielkiej karuzeli. Moje życie było niekończącą się imprezą.
– A szkoła?
– Chodziłam do szkoły, a kiedy zabronili mi wyjazdu na wymarzony kierunek, podjęłam studia tam. Mama mi je wybrała. Nie wolno mi było opuścić zasięgu ich wpływu.
– Odczekałaś, aż skończysz dwadzieścia jeden lat i postawiłaś sprawę jasno? – Briana wyglądała na zrezygnowaną. Odczekała, aż Joy potwierdzi i pociągnęła swoją wypowiedź: – Nie chcę ich bronić, ale wiesz, takie życie nie potrwałoby długo. Jesteś ich jedynym dzieckiem. Nie chcieli źle, jednak nie najlepiej się za to zabrali. Co się stało z tym chłopakiem?
– Posadzili go za posiadanie, handel i seks z nieletnią.
– Komuś bardzo zależało na usunięciu go z twojego życia. – Po tych słowach Joy zrozumiała, że zyskała przyjaciółkę. Przytaknęła i uciekła w bok wzrokiem. – Na ile?
– Dziesięć lat.
– Masz problem z narkotykami? – Twarz Briany spoważniała, a spojrzenie stało się przenikliwsze niż dotąd.
– Nie. Od czasu do czasu palę trawkę, ale to wszystko. Nie ciągnie mnie.
– To o co chodzi?
Zaskoczona Joy poczuła, jak przez jej ciało przechodzą ciarki. Podążanie tą drogą znaczyło, że Briana doskonale poruszała się w temacie. Musiała zatem przeżyć coś podobnego albo doświadczyła czegoś równie dotkliwego. Chyba tylko człowiek zraniony potrafi patrzeć w ten sam sposób i dostrzega rzeczy takie, jakimi są naprawdę, zrzucając powłokę udawania i robienia dobrej miny do złej gry. Przez chwilę dziewczyny mierzyły się zamyślonymi spojrzeniami. Każda z nich musiała przeżywać na nowo swoje dramaty.
– Nie musisz mówić, jeśli nie czujesz się z tym dobrze. Każdy skrywa jakieś tajemnice. Nic mi do tego.
– Czuję gniew. Pali mnie w środku, jakby drążyło mnie coś, z czym nie potrafię sobie poradzić. Nie było tak. Ja nie mam żalu o Damiana. Z perspektywy czasu nauczyłam się dostrzegać powagę sytuacji. Jednak im to nie wystarczyło. Zamknęli mnie w domu, jak więźnia, człowieka niezdolnego do decydowania o swoim życiu. Zakazali wyjazdu na studia, spotkań z ludźmi spoza ich kościoła. Dusiłam się tam, aż wreszcie coś we mnie pękło i wszystko stało mi się obojętne. Wiesz, co mówił Damian? – Briana zaprzeczyła ruchem głowy. – Że tylko zaakceptowanie siebie i pogodzenie się z tym, kim jesteśmy, przyniesie nam uleczenie. Należy nauczyć się zrzucać maskę przed sobą samym. Tylko wtedy będziemy w stanie żyć w zgodzie ze swoim strachem, pragnieniami i niedoskonałościami.
– I co? Umiesz zrzucić maskę przed samą sobą? – Joy opuściła wzrok i wlepiła go w ściskające butelkę dłonie.
– Nie. Patrząc na siebie, widzę wielką przegraną. Ujarzmioną i upokorzoną. Sama nie wiem, czego chcę, czego pragnę. A jeśli coś zaczyna mi się podobać i cieszyć, bardzo szybko ulegam presji i staram się dopasować. Robię wszystko, żeby zrobić wrażenie i zaskarbić sobie sympatię.
– Moja droga, nawet przed samą sobą należy przybierać inną twarz. Ludzie mają ich wiele. Myślę, że nie umiemy już żyć w zgodzie z pradawnym porządkiem. Zawsze ulegamy presji, podporządkowujemy się komuś bądź czemuś. Ulegamy pragnieniom i dajemy się im ponosić, a wszystko to w imię czegoś. Może właśnie tej potrzeby znalezienia równowagi?
– Jesteś psychologiem? – Na to pytanie Briana zaśmiała się głośno i dźwięcznie, czym wzbudziła zachwyt młodszej.
– Studiowałam psychologię, ale nie pracuję w zawodzie. Jednak na co dzień mam z nią wiele wspólnego. – Popatrzyła na Joy w taki sposób, że ta nawet nie próbowała drążyć. – Moja propozycja jest następująca. Póki nie znajdziesz pracy, wyprowadzaj w ciągu dnia Bena. Ja pracuję głównie nocami, za dnia odsypiam. Nie gotuję, ale chętnie zjem coś ciepłego, więc jeśli ty gotujesz, dorzucę się do zakupów. Nie mam problemu z gośćmi. Jeśli się z kimś zaprzyjaźnisz, możesz ich zapraszać. Tylko daj znać wcześniej, nie lubię być zaskakiwana.
Wszystko zdawało się układać w idealnie pasujące do siebie fragmenty puzzli. Zanim Briana wyszła tego wieczora do pracy, obie wybrały się na spacer z Benem. Dzięki temu Joy uniknęła niepotrzebnego stresu i niepewności. Pojawienie się nowej osoby na ulicy nie umknęło uwadze zainteresowanych. Mieszkańcy Lincoln Park okazali się niezwykle empatyczni i otwarci, co sprawiło Joy ogromną przyjemność. Szczególnie jej rude włosy cieszyły się zainteresowaniem, a ich objętość doczekała się pochwał ze strony kobiet. Wieczorem, kiedy Bri wyszła już z domu, a Joy dochodziła do siebie w ogrodzie po upalnym dniu, miała o czym rozmawiać z Anabelle.
*
Nazajutrz rano, zanim jeszcze słońce zdążyło rozpocząć męczącą wędrówkę po niebie, w drzwiach pokoju Joy pojawił się Ben. Skomląc niemiłosiernie, domagał się wyprowadzenia na dwór. Dziewczyna zerknęła na zegarek i choć jej przyzwyczajenia naprawdę nie przewidywały wstawania o tak nieludzkiej porze, wyszła z nim przed dom. Pierwszą rzeczą, jaką zamierzała wprowadzić w czyn, było odzwyczajenie psa od wychodzenia o świcie. Ubrana zaledwie w koszulkę na ramiączka i króciutkie spodenki, z burzą rozwianych i nieuczesanych włosów, kiedy to minimum anonimowości zapewniały jej słoneczne okulary, stanęła przed drzwiami wejściowymi i obserwowała biegającego po skwerze psa. Zawsze marzyła o własnym czworonogu, ale jej matka, gospodyni domowa ceniąca ponad wszelką wątpliwość lśniący porządkiem dom pastora, nigdy nie zgodziła się na pupila. Z pewnością dlatego Joy z tak nieskrywaną miłością podchodziła do psa swojej kuzynki. Posprzątała po nim i wróciła do łóżka. Na dłuższy spacer przyszło Benowi poczekać, aż wyspana i po śniadaniu zeszła ponownie na dół w chwili, kiedy przed dom zajechała ciężarówka z dostarczonymi z Buffalo rzeczami. Oczywiście jej pojawienie się szybko zwróciło uwagę sąsiadów. Wśród nich znalazł się również Carlos, którego poznała poprzedniego wieczora. Chłopak od razu zaoferował pomoc przy wnoszeniu rzeczy Joy.
– Bardzo ci dziękuję, ale nie trzeba. Nie wszystko tu należy do mnie. Ja mam tylko tę lampę, kilka pudeł z książkami i materiałami ze studiów – próbowała się wymigać od obowiązku okazania wdzięczności.
Carlos, podobnie jak Damian, był Latynosem, co od razu windowało jego akcje niebezpiecznie w górę. Joy chwyciła pierwszy z kartonów i szybko ruszyła z nim do domu. Nie chciała się dłużej tłumaczyć. Dopiero gdy zobaczyła chłopaka za sobą, a właściwie trzy kartony, a dopiero za nimi podążającego Carlosa, zrozumiała, że niewiele wskórała.
– Dokąd to zanieść? – zapytał, dysząc ciężko.
– Na piętro. Pierwsze drzwi po lewej.
Od razu wyszła na zewnątrz i wróciła do pokoju z lampą. Carlos minął ją w drzwiach. Joy w ostatniej chwili złapała Bena za obrożę. Pies chciał wykorzystać chwilę nieuwagi i uciec, co podobno zdarzało mu się dość często. Chłopak wrócił z ostatnimi trzema kartonami. Odstawił je na podłodze i zaczął się rozglądać po pokoju.
– Ładnie tu u ciebie, Ruda.
– Mam na imię Joy.
– Pięknie. Ale „Ruda” idealnie do ciebie pasuje. Dawno nie widziałem kogoś z tak ogniście czerwonymi włosami. Wyglądasz, jakbyś stała w płomieniach.
– Jaka wrażliwa dusza – odparła zawstydzona, unikając jego wzroku. – Dawno? To znaczy, że kogoś z rudymi włosami jednak widziałeś? – Jego uśmiech zgasł.
– To literaturoznawstwo odpowiada za moje metafory – odpowiedział wymijająco.
– Co? – Joy prychnęła, a to zazwyczaj przysparzało jej upokorzeń, bo Anabelle twierdziła, że wydawany przez nią dźwięk przypomina świnkę wietnamską.
Hodowało je pewne małżeństwo w Teksasie, ale na prośbę o zwierzątko matka Joy uznała to za zbyteczną fanaberię i działanie absolutnie nieuzasadnione żadnymi korzyściami, czym raz na zawsze ucięła ten temat. Zawsze, kiedy jej córka chrumkała jak świnka niewietnamska, karciła ją też pełnym pogardy wzrokiem. Dlatego Joy wlepiła teraz zażenowane spojrzenie w przechadzającego się po jej pokoju chłopaka. On jednak zaśmiał się głośno na wydawany przez nią dźwięk i usiadł obok na łóżku.
– Studiuję literaturoznawstwo.
– Ach, jasne. Nie sądziłam, że ty… – Zaskoczona, zapętlała się w wypowiedzi z każdym kolejnym słowem.
Wzięła Carlosa za snującego się po okolicy bezczynnie dilera, dlatego poprzedniego dnia nie zwróciła na niego większej uwagi. I z tego też powodu planowała trzymać go na dystans. Matka dziewczyny niejednokrotnie powtarzała, aż wreszcie i córka uwierzyła we wmawianą jej teorię, że przyciąga do siebie tylko element, a zamiast poddawać wszystkich poznanych mężczyzn jakieś kategoryzacji – dokładnie takiego słowa użyła – Joy gotowa była wszystkim oddać nie tylko swoje ciało, ale i serce.