- W empik go
Józia Kłopotek i otchłań klęsk - ebook
Józia Kłopotek i otchłań klęsk - ebook
Stanęła po stronie koleżanki, dostała karę. Miała poprawić test z przyrody, przegapiła termin. Chciała uratować małżeństwo rodziców, podpaliła kuchnię.
Z tą Kłopotek są same kłopoty, niby chce dobrze, a zawsze wychodzi odwrotnie. Może po prostu taka już jest i nic nie można na to poradzić? Najzwyczajniej w świecie urodziła się pod nieszczęśliwą gwiazdą i tyle. A może właśnie wszystko jest inaczej?
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8118-081-8 |
Rozmiar pliku: | 6,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Choć to może się wydawać absurdalne, ostatni dzień tego roku szkolnego był najgorszym dniem w całym moim życiu. Stałyśmy z Tośką na chodniku, obie w galowych strojach, ściskając w dłoniach świadectwa ukończenia czwartej klasy, lecz z minami, jakby poddawano nas najgorszym torturom. Boisko za płotem powoli pustoszało, a wielkie kałuże, rozlane tu i ówdzie na mokrej od deszczu asfaltowej powierzchni, przypominały szarobure ślepia, łypiące za oddalającymi się ostatnimi uczniami, by upewnić się, że znikną stąd na kolejne dwa miesiące i dadzą okolicy trochę wytchnienia.
– Tosia, zaraz przyjadą po nasze meble! – Ciotka Zuza, mama mojej najlepszej przyjaciółki, nie pozostawiała nam żadnych złudzeń. Tego właśnie dnia miałyśmy się rozstać na zawsze.
Wiedziałyśmy, że ta chwila nadejdzie, i od marca urządzałyśmy pożegnalne nocowania tak często, jak to tylko było możliwie, jednak nic nie opisze uczucia rozpaczy, jakiego doświadczałyśmy w tamtym momencie. Dzień był dość chłodny, zwłaszcza jak na koniec czerwca. Zapięłam na zamek błyskawiczny jasnoniebieską kurtkę, którą miałam na sobie, ale zrobiłam to tak, jakbym chciała w niej zmieścić i skryć cały swój smutek, niezgodę na tę sytuację i wszystkie nasze wspomnienia z ostatnich dziesięciu, prawie jedenastu lat życia, bo znałyśmy się właściwie od urodzenia.
– Będę pisać codziennie – wybąkałam rozżalona. – Przysięgam.
– Ja też – wtórowała mi Tosia. – Dzwonić też będę, mama obiecała kupić mi wreszcie telefon.
– Antonino, błagam! – Ciotka Zuza odpaliła silnik samochodu.
– Przyślij koniecznie numer! – Rzuciłam się Tosi na szyję i rozbeczałam na dobre, a przyjaciółka objęła mnie mocno.
Stałyśmy tak po raz ostatni, nierozdzielne, a podmuchy porywistego wiatru plątały nam włosy – moje rude, proste i Tosine czarne, mocno skręcone kosmyki. Na kałużę za plecami mojej przyjaciółki spadały jedna za drugą ciężkie deszczowe krople, tworząc bulwiaste bąble na brejowatej powierzchni.
Tosia ruszyła do samochodu. Pomachała mi jeszcze, otwierając drzwi, po czym zniknęła w środku. Powlokłam się pustym chodnikiem w drugą stronę. Płakałam nadal rzewnymi łzami, żegnając to, co już nigdy nie mogło się powtórzyć, bo Tosia była jedyna w swoim rodzaju – nie do zastąpienia. Czułam się tak przybita, że perspektywa wakacji w ogóle mnie nie cieszyła. Gdyby nie deszcz, można by pomyśleć, że to moje oczy wypłakały tę całą wodę na ulicy.
I pewnie długo jeszcze bym tak rozpaczała, gdyby nie fala czarnego błota, która znienacka spadła mi na głowę, sprowadzając mnie natychmiast na ziemię.
– No, wspaniale! – jęknęłam. Jakiś rozpędzony samochód przemknął koło mnie tuż przy krawężniku, nie zwracając uwagi na to, że jest tam kałuża. Błotnista maź ściekała po mnie, zostawiając na jasnoniebieskiej kurtce sinoczarne plamy.
Na szczęście kamienica, w której mieszkałam, znajdowała się kilka domów dalej. Dobiegłam do drzwi wejściowych i otworzyłam je kluczem. Nie byłam pewna, czy ktoś jest w domu. Mama i tata na pewno jeszcze pracowali. Na babcię Eugenię raczej nie liczyłam, zazwyczaj o tej porze była na ćwiczeniach albo w pracowni malarskiej, albo na jakimś wykładzie, którego nie mogła opuścić. Wbiegłam na górę, zostawiając na schodach część błota, po drodze odpięłam kurtkę, by ją zdjąć, i już miałam złapać za klamkę, gdy drzwi otworzyły się same. Stali w nich babcia Eugenia oraz mój zwariowany pies Bzik, kudłaty mieszaniec w typie teriera. No tak, mama prosiła, żeby babcia wyszła z nim na dodatkowy spacer, i pewnie stąd jej wizyta. Na mój widok babcia pobladła, a Bzik, zamiast jak zawsze skoczyć na mnie z radością, zaczął szczekać, jakby zobaczył mnie po raz pierwszy.
– Józefino Kłopotek! – krzyknęła babcia. – Gdzieś ty była?!
– Zdałam do piątej klasy, babciu! – Wyjęłam z kieszeni kurtki świadectwo, by to udowodnić, lecz mina babci mówiła, że szary, mokry papierowy klops, błotna pulpa zmięta w mojej dłoni, absolutnie jej nie przekonał. – Naprawdę!!!
Ten rok był dla mnie wyjątkowy i zdanie do następnej klasy okazało się wielkim wyczynem. Od zawsze wpadałam w kłopoty, ale tym razem to były po prostu megakatastrofy. Lecz zacznę od początku, bo to, co już tutaj opowiedziałam, wydarzyło się dopiero na samym końcu tej historii…