- W empik go
Justka: miniatura z życia powszedniego - ebook
Justka: miniatura z życia powszedniego - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 276 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Warszawa. – Druk S. Orgelbranda Synów, Bednarska Nr 20.
Na ganeczku we Dworze Baranowieckim stała dziewczynina, mała… chuda, żółta, z włosami rozrzuconemi, z zapłakanemi oczyma, w rękach zapracowanych i zasmolonych mnąc koniec fartuszka, którym łzy musiała ocierać, teraz już osychające. Na głowie w rozplecionym warkoczyku tkwił na pół zwiędły kwiateczek żółty łotoci, tylko co rozkwitłej – bo wiosna niebieskiemi oczyma pogodnego lazuru uśmiechała się ziemi.
W ganku nie było oprócz niej nikogo, ale we wnętrzu domu słychać było Sędzinkę, dziedziczkę Baranówki, która, jak burza odciągała właśnie, burcząc i warcząc na niesforne dziewczę. W uszach jej brzmiał jeszcze ostatni wyraz gniewu, którym odchodząc rzuciła, raniąc nią serce: Błaźnica!
Dziewczynka (mogąca mieć lat około dziesięciu), powtarzała sobie pocichu to połajanie, niewiedzieć dlaczego biorąc je daleko goręcej do serca, niż wszystkie inne, jakie się jej na głowę posypały.
– Błaźnica! Tego przezwiska tak niemile brzmiącego, właśnie może dlatego, iż znaczenia jego nie rozumiała – mała Justka nie mogła przełknąć i strawić.
Poruszała główką, rzucała ramionami i mruczała ciągle – błaźnica!
Westchnęła głęboko. Spójrzała na bose, zbłocone nóżki, na chude ręce, na grubą, zgrzebną koszulinę, na wyblakły fartuszek – owe dobrodziejstwa, jakiemi ją okrywała Sędzinka; na pamięć przyszła kasza ze starą słoniną i kartofle, któremi ją karmiono; praca, którą się od dnia do późnej nocy zamęczać musiała – i jeszcze raz powtórzyła: błaźnica!
Trzeba zaś wiedzieć, że tak zwana Sędzinka, pani Petronela ze Zbojewskich Karandaszewska, wdowa po panu Władysławie, dziedziczka Baranówki i Żubrzyniec na skraju Puszczy Kobryńskiej – najzacniejsza w świecie osoba – oile była dobrą, litościwą, czynną, pracowitą i wzorową gospodynią, a troskliwą matką, dla włościan sprawiedliwą panią i t… d., o tyle w pożyciu powszedniem temperament czynił ją nieznośną. Potrzebowała dla konkokcyi gniewać się, wykrzyczeć, wydąsać, a czasem dochodziła do tego stopnia rozdrażnienia, iż bezbronne dziewcząta, jak oto dziś Justkę – poszturchała. Nie było w tem nic strasznego, ani bolesnego; sama Sędzinka się potem wstydziła tej porywczości – ale na razie – wstrzymać się nie mogła. Kuksaniec się wyrwał – niespostrzeżony.
I tak właśnie dziś dostał się, nie jeden, ale para ich, tej biednej Justce, do której Sędzinka partykularną (jak się wyryżała) miała "ansę".
Z Justki był biegus sławny, więc gdy pośpiesznie chciała Sędzina kogoś zawiadomić, dać rozkaz, otrzymać potrzebną informacyą, zwykle – "nogi za pas" – wyprawiała tę Justkę, która znowu, wolałaby była stokroć w garderobie siedzieć nad elementarzem, który chciwie studyowała. I tym razem wysłana Justka na folwark do gospodyni po wiadomóść ważną: ilu faskami masła Sędzinka rozporządzać mogła? licho nadało, skusiła się wycieczkę zrobić na łąkę za folwarkiem, aby urwać łotoci i wetknąć ją sobie we włosy. Był to kryminał w oczach Sędziny – bo i nieposłuszeństwo, samowola i symptom zdradzający płochość. Justka spóźniła się z powrotem; we włosach przyniosła dowód swej winy i Sędzinka, rada ze zręczności, wyłajała, wyszturgała, nagroziła, nafukała, tak, że aż na błaźnicy się skończyło.
– Proszę ja kogo! Smarkata ta jakaś, będzie mi sobie za kwiatkami po łąkach biegać! i czupiradło to stroić się chce jeszcze! Dam ja ci! nauczę ja ciebie, będziesz ty mi kwiatki zbierała….
Justka po kilka razy na dzień podobne łajania, przy najmniejszej okoliczności musiała znosić, czasem nawet bez żadnej dobrej racyi, tym razem wszystko się w niej zburzyło, zawrzało i w duszy bunt podniosło.
Justka była sierotką, siostrzenicą gumiennego Rabickiego, wziętą na usilne prośby jego, przez litościwą Sędzinkę; kilka już lat znosiła tę edukacyą ostrą; a że sama pani ząb do niej i ansę miała, szli za jej przykładem wszyscy we dworze i kto co mógł na Justkę wymyślał i donosił.
Sędzince najbardziej to się w dziecku niepodobało, że zamiast do szycia, do pończochy, do robótek kobiecych, miała niezmierny pociąg do elementarza i gwałtem uczyć się chciała. Odbierano jej, konfiskowano, palono po kilkakroć książczyny, które ona niewiedzieć jakim sposobem i zkąd dostawała. Nie pomagało nic. Justka chowała elementarz za koszulinę, kryła go w drewka, podsuwała pod szafy – a niespodziany napad łapał ją na gorącym uczynku syllabizowania.
Sędzinka widziała w tem objaw jakiegoś buntowniczego ducha, symptomat najgorszych skłonności, kryjących się w tem dziecku, które chciała koniecznie złamać i zmusić do posłuszeństwa.
Lecz im więcej starała się Justkę pokierować według swej myśli, do kur, do motków, do igły – tem silniej dziewczę się jej wyrywało.
Zkąd ten duch oporu i ta ochota wykształcenia się instynktowna, wzięły się w dziecku opuszczonem, poniewieranem, tegoby nikt pono wytłómaczyć nie potrafił, chyba cudem jakiegoś atawizmu. Rodzice jej byli biedni, matka czytać nie umiała. Wuj, gumienny, prosty biedny człowiek, wprawdzie na drukowanej książce nabożnej czytał powoli modlitwy, ale pisał jak kura i regestra jego odznaczały się nieforemnoscią swoją, Poczciwość, wierność i niewielkie wymagania jedne mu miejsce zapewniały.
Rabicki nie miał na całym świecie nikogo oprócz tej siostrzeniczki; kochał to dziecko, uważał za wielkie szczęście, że Sędzinka się podjęła ją wychować i w garderobie na – panienkę wykształcić. Wyobrażał on sobie wszelkie wychowanie jako ostry nowicyat, w którym środki surowe były nie do uniknienia: więc, gdy mu się Justka skarżyła, pocieszał ją, jak mógł, i skłaniał, jak umiał, aby miała cierpliwość i starała się sobie zjednać serce Sędzinki.
Tymczasem szło coraz – to… gorzej. Pani się gumiennemu skarżyła na wychowankę. Justka słuchała, mówiąc, że nie wytrzyma, a Rabicki wzdychał, to Sędzinie się do nóg kłaniając i prosząc aby miała zlitowanie nad głupią, to Justce wmawiając, że powinna była cierpieć, milcząc, i znosić kaprysy pani – ażeby się to – dał Pan Bóg, zmieniło na lepsze, co… w jego przekonaniu nieohybnie nastąpić miało.
Justka wprawdzie starała się przebłagać Sędzinkę i zjednać ją sobie, ale przychodziło to z trudnością wielką, bo miała przeciwko sobie uprzedzenia i ten nieszczęsny elementarz, ku któremu ją jakaś siła ciągnęła. W innych rzeczach uległaby zresztą, lecz nauczyć się czytać chciała koniecznie. Zdawało jej się to wrota do nowego życia otwierać.
Zkąd ta myśl – przyleciała do niej, siadła w jej głowinie i zagnieździła się? ona sama niewiedziała. Sędzinka byłaby może kazała się jej uczyć, i zmuszała do elementarza, gdyby ona go sobie nie życzyła, ale ten pociag w oczach jej był podejrzany. Upatrywała w nim niepotrzebną i zawczesną ambicyą.
Z sercem przepełnionem bólem, Justka, otarłszy łzy w ganku, zamiast pójść zaraz do garderoby i zasiąść do cerowania pończoch – obejrzała… się dokoła i zuchwale poskoczyła ku stodole, w której się spodziewała zastać wuja.
Był to jedyny człowiek, któremu się poskarżyć mogła, bo w garderobie dziewczęta rówieśnice i' starsze panny wyśmiewały się z niej i prześladowały. Rabicki, choć nie pochwalił nigdy, przynajmniej pogłaskał, pocieszył dobrem słowem, wlał w serce jakąś nadzieję. Ilekroć jej cierpienie stawało się nieznośnem – uciekała się do niego. Dnia tego w stodole roboty nie było, ale stary gumienny, pokaszlując… zimiatał około kup zboża na toku, znaczył je, i chodził właśnie, opatrując wszystkie kąty.
Nie spodziewał się Justki o tej godzinie i zobaczywszy ją, stanął zdziwiony, sądząc, że Sędzinka po niego przysłała.
Stary, przygarbiony nieco wiekiem i pracą, Rabicki był flegmatyk, powolny, a życie, do którego nawykł oddawna już mu się zdawało jedynem, do jakiego był przeznaczony. Nic nie pragnął tylko tak pobożnie dożyć końca, a doczekać, aby mu Justka dorosła i wyszła na ludzi. Tak się wyrażał niezdarnie, mówiąc o niej.
Wyraz twarzyczki, z jakim wpadło dziewczę, przestraszył go; oparł się na szufli, którą trzymał w ręku, i wielkie oczy otworzył.
– A tobie co?
Justka płakać nanowo zaczęła. Uderzyła się rękami w chude swe piersi.
– Nie wytrzymam! tak mi Boże dopomóż! nie wytrzymam! – zawołała. Po całych dniach byle co, łaje i łaje, szturga, znęca się. Ot i dziś… posłała mnie na folwark, a żem zbiegła na łąkę i łotoci sobie urwawszy, we włosy wetknęła, to mnie od błaźnic zbeształa! Od błaźnic! Rabicki stał i wyraz ten nie zdawał się na nim czynić żadnego wrażenia, głową potrząsał milczący.
– No to co? – odezwał się wreszcie – no? to co? – Mówiłem ci… nie raz… lecz sto razy… trzeba wszystko znieść! To darmo. Ona zła nie jest.
– Jędza! – wykrzyknęła Justka.
Rabicki się obejrzał wystraszony.
– Milczże ty mi – odparł – cicho! Jeszcze kto usłyszy, nietylko ty ale i ja pokutować będę, tego tylko brakowało. Korona ci z głowy nie spadnie, a pocóżeś za tą głupią łotocią biegała? hę?
Justka płakała tak… że mówić nie mogła. Spodziewała się współczucia, pociechy, a znajdowała u wuja tylko naganę i nakaz milczenia. Rabicki stał, spoglądając na nią z politowaniem.
– Mówiłem ja tobie nieraz i powtarzam: trzeba wszystko przecierpieć. Ona zła nie jest, ale nie lubi, żeby się jej kto sprzeciwiał. Pokora niebiosa przebija, a ty się dąsasz; ona to rozumie.
No – i ten przeklęty elementarz – dodał ciszej.
Justka rękę podniosła.
– Cóż to złego, że ja się chcę uczyć Pana Boga chwalić i duszę pocieszyć? Innym każą gwałtem, a mnie to ma być zakazane?
Rabicki ramionami poruszył.
– Otóż widzisz, głupia – rzekł – i tobie – by nato przyszedł czas, ale ona swawoli nie cierpi.
Pierwsze posłuszeństwo, niż nabożeństwo. I naco tobie tak wiele rozumu!! na co? Justce dziwnie się usta wykrzywiły, spojrzała na wuja, duma jakaś odpowiedź jej wstrzymała. Otarła oczy i poczęła się przechodzić po toku zadumana, a Rabicki gonił za nią wejrzeniem.
– Już niechaj sobie co chce będzie – poczęła cicho. – Pójdę ztąd… bodaj o żebraczym chlebie, pójdę! nie wytrzymam!
Wuj, który szuflę jeszcze trzymał w rękach, załamał je, zapomniawszy się… i padła z wielkim hałasem na tok. Miał się schylić, aby ją podnieść, gdy Justka podbiegła i podała. Mógł teraz zajrzeć w jej oczy zaczerwienione, przypatrzeć się twarzyczce wychudłej, zmęczonej, i litość go przejęła. Zwolna rękę położył na główce dziewczęcia, pogłaskał ją i zamruczał.
– Bądź cierpliwa. Wszystko to są bzdurstwa; przejdzie to, zapomni się.
Dziewczę, zadumane, zdawało się myśleć o czem innem.
– Kochany wuju – szepnęło – a czy to już dla mnie tyle świata, co w Baranówce? Czyż ja sobie, choć smarkata, nie mogłabym na kawałek chleba i gdzieindziej zarobić, aby tu tego poniewierania nie cierpieć. Dobrze tobie mówić, co nie widzisz, ani słyszysz, jak ona po całych dniach znęca się nademną. Gdybym nie wiem co zrobiła, zawsze źle. Pójdę w świat! pójdę w świat! Rabicki oglądał się wylękły.
– Cicho ty… szalona! Nie pleć i nie bałamuć. Dokąd pojedziesz? Myślisz, że tak łatwo znaleźćsłużbę i przytułek! Psami cię wyszczuwać będą. Z głodu – by ci przyszło mrzeć, gdyby nie jej łaska.
– Ale piękna mi łaska! – wyrwało się dziewczęciu. – Ja mrę i schnę, a ona litości nie ma.
I płakać zaczęła, znowu. Rabicki się zamyślił.
– Wracaj mi zaraz do domu – rzekł. – Znowu biedy napytasz i mnie jej naprowadzisz. Sędzina zawoła. Spytają, gdzieś była: domyśli się, żeś ze skargą biegała do mnie. Idź! idź!
Justka podniosła ku niemu oczy, jakby błagające jeszcze litości, lecz, dostrzegłszy w nim tylko wielką obawę, nie powiedziała już ani słowa. Milcząc, pocałowała jego zawalaną rękę, przyłożyła fartuszek do ust i – pobiegła.
I tu dla niej nie było pociechy! Pędem powróciła do dworu, wpadła do garderoby i wprost pobiegła do twardego stołka, który na nią czekał z kupą starych pończoch do cerowania na stole. Siadła na swojem miejscu, nie spojrzawszy na nikogo, porwała pierwszą lepszą dziurawą piętę i wypórkami poczęła ją łatać. Cała gromadka dziewcząt znajdująca się tutaj, która już wiedziała o łotoci i łajaniu, przyjęła ją znaczącem milczeniem. Nikt ani się zbliżył do niej. Starsza panna Hanna, przymrużonemi oczyma popatrzyła na buntownicę i odezwała się ostro:
– Pończochy do prania potrzebne, a tu i początku z niemi nie ma. Mówiłam pani, że Justki posyłać nie można nigdzie, bo ledwie za próg, to i przepadnie, przywiązać by ją chyba do stołka, i to patrzeć, aby się nie urwała.Śmieszki się słyszeć dały i prychania, bo to miało być dowcipne, a dziewczęta się przypochlebiały pannie Hannie tym sposobem. Justka z głową spuszczoną nie odpowiadała ani słowa, nie podniosła oczu: zdawała się nie słuchać i nie słyszeć. Włożyła chudą rączynę w piętę pończochy i igła chodziła już żywo, aby nagrodzić czas stracony.
Najbliższą sąsiadką Sędzianki była pani Porochowa ze Zdunowa, o granicę, jak ona wdowa, jak ona mająca córkę i syna, równego niemal majątku i na jednem z nią stopniu wykształcenia i stosunków. Wiek obu pań był przybliżenie równy, chociaż Sędzinka utrzymywała, że była młodszą o trzy lata, a pani Porochowa liczyła sobie mniej od niej pięciu wiosnami.
Żyły ze sobą na pozór dosyć przyjaźnie, lecz zazdrościły sobie wzajemnie, przekomarzały się, rywalizowały i Wistocie nie cierpiały się serdecznie. Temperamenta też i natury ich jak niebo do ziemi były do siebie niepodobne. Sędzinka chuda, szczebiocząca, ciągle w ruchu, zajęta, gderliwa, choleryczna, miała najlepsze serce, a charakter nieznośny, pani Porochowa wydawała się pobłażaniem i łagodnością, chwaliła wszystko, uśmiechała się, ale zamknięta w sobie w gruncie była najstraszniejszą egoistką i miała instynkta niedobre, które wiek stwardnił i uczynił nałogami.
Podejrzliwa, posądzająca, ciekawa, myślała tylko o sobie, a reszta świata wcale jej nie obchodziła, jeśli z niej dla siebie jakiejś korzyści lub przyjemności wyciągnąć nie mogła. Otyła, ociężała, rumiana, poruszająca się leniwo, Porocliowa miała jeszcze małe pretensyjki do resztki wdzięków i uśmiechała się zalotnie, co Sędzinkę gorszyło.
Obie sąsiadki szpiegowały się wzajemnie z ciekawością wielką i obie pilnowały, aby oko obce nie wglądało w ich sprawy, ale Sędzinka mniej była gorliwą, a pani Porochowa nienasyconą. Co się tylko ważniejszego przygodziło w Baranówce, o tem w Zdunowie natychmiast wiedzieć musiano.
W każdą prawie niedzielę równie Porochowa, jak Sędzinka jeździły na mszę do parafialnego kościoła; Sędzinka, przywoziła z sobą cały fraucymer. Zwyczajem było szczególniej na wiosnę i w lecie przybywać zawczasu, i nim wyszła summa, dziewczęta zabawiały się ze znajomemi na cmentarzu, kościołek okalającym. Pani Porochowa się tak jakoś urządzała, że zawsze którąś z dziewcząt baranowieckich potrafiła przyciągnąć i wybadać. Szczególniej zaś lubiła Justkę, bo ta… naiwna i szczebiotliwa, wypaplała jej zawsze najwięcej, a że do Sędzinki żal miała, nada – wała więc plotkom swym mimowolnie złośliwą cechę.
Następnej niedzieli dwie bryczki, fornalskiemi końmi zaprzężone, zabrały pannę Hanuę i jej podkommendne do kościoła. Sędzinka z córką swoją, osobno czterma końmi w lejc, nadążała za swym dworem.
Parobczaki, fornale byli w tak dobrym humorze wioząc dwie fury dziewcząt, iż konie popędzali rzeźko, i gdy stanęli przed kościołem, jeszcze Sędziny widać nie było, a przed wielkim ołtarzem odprawiała się wotywa. Było to na rękę i pannie Hannie, która, chociaż już nie pierwszej młodości, spotykała się tu z pisarzem prowentowym, starającym się o nią. Dziewczętom więc dana była swoboda rozpierzchnięcia się po cmentarzu, pókiby na summę w dzwony nie uderzono.
Pani Porochowa już tu w cieniu lip, świeżo się rozwijających, oczekiwała na którą z wychowanie Sędziny, a traf jej nastręczył najulubieńszą Justkę, mającą jeszcze na sercu owo połajanie, a w głowie myśli ucieczki, z któremi się nosiła ciągle.
Justka dostała jakąś łakoć, z worka dobytą, pocałowała dobroczynną rękę i poczęła się skarżeć i boleć na swą dolę, a że pani Porochowa zawsze jej wiele okazywała współczucia, choć wistocie miała ją za kapryśnicę nieznośną, Justka się wygadała przed nią nawet z tą swą nieszczęśliwą myślą ucieczki i puszczenia się w świat.
Pani Porochowej taki wypadeczek, któryby poparł jej sądy o charakterze Sędziny i obchodzeniu się z wychowanicarni, był bardzo na rękę. Nie mogła więc i nie myślała dziewczyninie odradzać i owszem, zaczęła od ubolewania.
– Już jak mi cię żal… moje dziecko – odezwała się – to wypowiedzieć trudno. A! Jezu miły! jabym cię wzięła i przytuliła u siebie, toby ci było jak u Boga za piecem, ale to niepodobieństwo. Sędzinka u mnie we dworze ma swoich szpiegów. Tegoż dnia-by się zaraz dowiedziała… i dopieroby burza się zerwała! Pomogłabym ci, ale, jak? jak? Już tu… gdy ja z tobą rozmawiam, pewnie kto podpatruje lub podsłuchuje.
I chwilę pomyślawszy, szepnęła sąsiadka:
– Zobaczymy. Niechno ja się rozpatrzę, może ci dam jaką radę. Tymczasem, co robić? musisz jakiś czas cierpieć. Milcz, nie odburkuj.
Justka przy tej sposobności mnóstwo powszedniego życia szczegółów z Baranówki udzieliła ciekawej Porochowej, a gdy na summę dzwonić zaczęto i ekwipaż pani Sędziny zbliżył się ku bramie cmentarza, wyszła witać sąsiadkę z serdecznością największą. Twarz jej tem była weselszą i milej się uśmiechającą, im większą miała nadzieję dokuczenia kochanej sąsiadce, dopomagając Justce do ucieczki.
Co się potem stać miało z biedną sierotą, o to Porochowa się wcale nie troszczyła, będąc tego przekonania, że biedactwo zawsze się jakoś wygrzebie.
Dwie wdowy i dwie ich córki, powitawszy się u bramy, wejrzeniem troskliwem zrobiwszy inwentarz swych toalet i gałganków, powoli udały się do pełnego już kościoła, w którym panna Hanna z fraucymerem, dzięki potężnej protekcyi ramion pisarza prowentowego, znalazła przyzwoite pomieszczenie.
Justce na sercu było lekko, modliła się gorąco, przekonana, że Pan Bóg się ulitował nad nią i zesłał jej Porochową… aby ją wyzwolić z niewoli tej babilońskiej. Bolała tylko nad tem, że poczciwa, dobra, serdeczna opiekunka sama wziąć jej nie mogła.
Skutkiem tej krótkiej rozmowy na cmentarzu było, iż Justka wbrew radom wuja, pomimo obawy puszczenia się tak na włóczęgę bez grosza, bez opieki, bez odzieży, bez niczego, postanowiła jak najmocniej myśl swą płochą, dziecinną doprowadzić do skutku.
Mimowolnie pani Sędzina w ciągu następnych dni kilku nietylko nie rozproszyła tych marzeń
i nie uspokoiła biednej sierotki, ale ją podrażniła mocniej jeszcze. Skutkiem nikczemnej denuncyacyi Ewusi, lizusa, który się wszystkim przypochlebiał… zabrano ostatni elementarz biednej Justce i kazano jej publicznie klęczeć w garderobie za ukrywanie tej zakazanej niebezpiecznej książki. Sędzina skorzystała z doniesienia, ale na Ewunię spojrzała z pogardą, a do panny Hanny odezwała się pocichu:
– Paskudne to stworzenie; trzeba się go pozbyć będzie, przy pierwszej sposobności.
Wujowi już się nawet nie poskarżyła Justka, lecz wkrótce go mając opuścić… – a był to jedyny człowiek na świecie, którego kochała i który jej okazywał przywiązanie… – biegała czyściej ku stodole, łapała go w dziedzińcu i ze łzami w oczach całowała po rękach.
Stary uśmiechał się jej głaskał ją po główce i powtarzał: – Miej tylko cierpliwość; wszystko będzie dobrze. Sędzina ma serce litościwe, tylko taki nałóg gderania; a co ja się od niej w życiu nasłuchałem! – aż nieraz uszy więdły.
Ze spuszczoną główką dziewczę nic już nie odpowiadało, ale stałe miało postanowienie: – "Niech się dzieje co chce, ja muszę ztąd precz w świat, gdzie oczy poniosą. Kogo Pan Bóg stworzył, tego nie umorzył. "
Każda z dziewcząt u Sędziny miała swoję skrzyneczkę i wyprawę bardzo skromną, którą powiększały małe podarki, jakie czasem od gości się dostawać trafiło. Justka była tak dumna, że ani myślała zabierać z sobą tego, co od Sędziny miała; chciała się obejść jak najmniejszem, jedną sukienczyną na sobie, dwiema koszulami, trzewikami staremi, które na nogach miała, chusteczką, podarowaną niegdyś przez panią krewną Sędziny i t… p. Resztę lepszą, swych rzeczy postanowiła w kuferku zostawić i – nie tknąć. Brała co było najgorszego, ale niezbędnego.
Postanowiwszy uciec, myślała teraz tylko, jak się to da wykonać. Sama jedna nocą się puścić, nie miała odwagi, a była pewna, że za nią i wuj i Sędzina gonić będą. Czekała na radę pani Porochowej, która jakoś następnej niedzieli w kościele się nię pokazała. Czekała więc Justka… ale nie zmieniła myśli. Wuj był pewnym, że jej to przeszło, że zapomniała, gdy właśnie, im dłużej trwało oczekiwanie, tem dziewczę mocniej się utwierdzało w postanowieniu. Chodziła posępna, milcząca i aż panna Hanna, spostrzegłszy w niej zmianę, zaczęła ją strofo ać łagodnie; zalecała jej, aby się otrzęsła z tych fumów. Justka nie powiedziała nic, ale została, jak była. Sędzina nazywała to niegodziwą krnąbrnością, a na krnąbrność innego nie widziała środka, tylko przełamanie jej siłą. Zwracała więc tem większą uwagę na dziewczę, wołała ją i kazała szyć pod oczyma w swoim pokoju, gderząc nieznośnie.
W niedzielę następującą złożyło się tak nareszcie, iż Justka mogła na chwilę panią Porochową pochwycić.
– A, dobrodziejko moja – zawołała, całując ją po rękach – ratuj mnie, bo ona zamęczy. Jednej godziny-bym nie wybyła, ale jak tu uciec? Nocą się boję, a we dnie patrzą, szpiegują.
Porochowa klapsem po głowie przerwała jej.
– Przysiążże mi, na ten kościół i Boga, co na nas patrzy i słucha, że mnie nie wydasz, że nigdy nikomu nie powiesz, iż ja ci pomogłam!
Dziewczę, skrzyżowawszy ręce na piersiach, pośpieszyło zaprzysiądz. a sąsiadka litościwa schyliła się jej do ucha.
– We Środę, w nocy, wymknij się z dziedzińca ku gościńcowi. Będzie tam stać furmanka, człowiek pewny. Ten cię podwiezie, a nim rano się opatrzą, będziesz o mil kilka. Na, masz, karteczkę do mojej siostry do Strzyżowa; ona już będzie wiedziała co zrobić z tobą, ale jak ty mi piśniesz co, to Pan Bóg cię srodze ukaże.
Porochowa byłaby może udzieliła jeszcze jakiej informacyi, ale w tej chwili Sędzinka się ukazała już na cmentarzu, a sąsiadce szło o to… aby jej w towarzystwie Justki nie zobaczyła, odskoczyła więc jak oparzona, niechcąc już ani jej znać, ani wiedzieć, a Justka z kartelusikiem w ręku, który za sukienkę wsunęła, pozostała sama i pośpieszyła do kościoła. Teraz już się tak składało wszystko, że Justka – musiała uciekać. Dreszcz po niej przebiegł, lecz zarazem z dumą pomyślała, że postawi na swojem, że będzie wolną, że tam, gdzie się znajdzie, elementarza jej zakazywać nie będą mogli i t… d.
Modliła się ze łzami.
Trzy dni ją dzieliły od tej nocy. Jakby na przekorę temu postanowieniu, Sędzinka… która miała serce i w końcu zawsze miękła, poczęła trochę łagodniej się obchodzić z dziewczęciem. Pozwoliła jej powrócić z robotą do garderoby i nie prześladowała gderaniem, które spadało na Ewusię pochlebnicę, tembardziej znienawidzoną, im się więcej upadlała przed panią. Sędzinka wyraziła się nawet, mówiąc o dziewczętach z panną Hanną:
– Z tej krnąbrnej Justki, jak się to nałamie, może jeszcze być co poczciwego, ale z Ewusi, co się tak liże, nic dobrego nie wyrośnie, nic! nic!
We Wtorek potajemnie miała już tobołek swój gotowy Justka. Poszła do wuja tęskna, nie śmiąc się mu przyznać co miała począć, – rozpłakała się. Stary ją pocałował i tak rozstali się z sobą.
Noc była ciemna, chmurna bezksiężycowa, gdy pocichu, na palcach, trzewiki niosąc w ręku. Justka się wyśliznęła tak z garderoby i z sionek do ogrodu, że nikt ani słyszał, ani się przebudził. We dworze było cicho, a w starych drzewach wiatr nawet się nie dawał słyszeć. Z bijącem sercem, dziewczę znaną sobie dobrze furtką, która się zasuwała od ogrodu, wyszło ku gościńcowi, ale tu obiecanej furmanki nie było nigdzie. Wybrała się z niecierpliwości zawcześnie, a co gorzej, zaczynała wątpić, czy Porochowa słowa jej dotrzyma i przyśle po nią.
Upłynęła godzina przepłakana, która się jej wiekiem wydała. Od wsi psy zaczęły naszczekiwać, coś jakby turkot cichy wozu dało się słyszeć w dali; zbliżał się bardzo powoli i nareszcie pod płotem ogrodowym, ostrożnie, cichutko wóz przystanął.
Justka nie dała mu odpoczywać długo, zaledwie dostrzegła go i przygarbionego woźnicę, który chciał wysiadać, gdy już nadbiegła ku niemu. Nie pytając jej o nic, człowiek przysłany pośpiesznie nazad się na wiązce siana swej usadowił, biczem wskazał jej drugą w koszyku z tyłu i ledwie miała czas się wgramolić na wóz, już koń połechtany biczyskiem zwolna się poruszył, koła zaskrzypiały. Justka była, jak chciała, sama jedna, na Bożej opiece, w drodze życia.
Oburącz objęła twarz pałającą i płakać, płakać zaczęła. Strach niewysłowiony ją opanował. To dreszcze to płomienie przechodziły po niej.
– O, doloż ty moja, dolo – szeptała do siebie – o, matko ty moja, coś mnie tak odumarła sierotą, ulitujcie się nademną. O, Boże miłosierny, aniele stróżu mój… matko bolesna i ty patronko moja!
Wszystkie tak posługi niebieskie z kolei wywoływała Justka, a łzy się jej lały strumieniem, aż nareszcie ze znużenia, z bólu się ich przebrało. Senną być zaczęła, choć zasnąć się obawiała. Wkoło panowały ciemności, otaczał ją las czarny, straszny jakiś, ponury, w którym dziwne odzywały się głosy. Stary woźnica, który w początku się jej przypatrywał, parę razy zagadnął i nie otrzymał odpowiedzi, w końcu też drzemać poczynał. Koń zwolnił kroku i wóz się wlókł tak, że Justce strach się robiło, aby jej nie napędzono.
– Zmiłuj się, mój dobry człecze – odezwała się do woźnicy. – Zmiłuj się, pośpiesz choć trochę; ja się boję.
Nie śmiała się przyznać, iż pogoni się lękała, ale stary był dobrze poinformowany i obrócił się do niej z uśmiechem.
– Me napędzi nas tu nikt – rzekł, bo to nie gościniec. Jam nie głupi wielką drogą pannę wieźć, kiedy pani kazała, żeby uchowaj Boże nas nie przyłapali! Nie bójcie się: ta droga w las potrwa, a potem i bez wszelakiej drogi pojedziemy dla bezpieczności.
Po mowie poznała Justka w woźnicy dworaka. Wistocie był to stary fornal ze Zdunowa, który na ten raz przywdział siermięgę i bawiło go to, że dziewczynę wykradał.
Uspokojona Justka tak się czuła złamaną, że pochyliwszy się na siano i przyłożywszy zaledwie głowę do niego, usnęła. Wóz tymczasem lasera i zaroślami posuwał się dalej, a woźnica już nie drzemał, obawiając się zabłądzić.
Chłód wiosennego poranku i śpiewy przebudzonego ptactwa Justkę też ze snu otrzeźwiły. Wstała, czując na sobie wilgotną rosę i ze zdumieniem postrzegając, że na dworze było już jasno, a przez pnie przerzedzone lasu różowe przeglądało niebo, zwiastując blizki wschód słońca. Przeżegnała się i zaczęła modlić. Woźnica też mruczał ranny pacierz swój krótki.
Stanęli przy maleńkiej karczemce w lesie, u której nawet zajazdu nie było. Koń potrzebował trochę wytchnąć, napić się i przegryźć siana. Woźnica zastukał do okna… bo zimny ranek kieliszek wólki czynił koniecznym. Justce ani pić, ani jeść się nie chciało. Była na pustym, szerokim tym świecie, niby wyswobodzona, wistocie bezdomna i skazana – któż mógł odgadnąć na jaką przyszłość?
Strach jednak i łzy wkrótce się zmieniły w jakąś nadzieję odważną, która odżywiła ją i pokrzepiła.
– Już mi chyba nigdzie gorzej nie będzie! – szeptała do siebie – choćbym u żydów służyć poszła, choćbym za prostą dziewkę do krów się najęła.
Myśl jej pobiegła z trwogą znowu do dworu Baranowieckiego. Tam jeszcze pewnie spali wszyscy, ale wkrótce miała się przebudzić Sędzina, a panna Hanna zawsze ją usiłowała uprzedzić i być już na nogach. Może więc zobaczyła jej sienniczek pusty, i już szukała zbiegłej; może myśleli, że się wyrwała do ogrodu.
Sądziła, że ucieczki nierychło się chyba dorozumieją… a nim gonić zaczną, ona już znajdzie się bezpieczną – daleko.
Siostra pani Porochowej starsza, zamężna Powitowska, kobieta niemajętna, obarczona liczną rodziną, której mąż trzymał małą dzierżawę, a głównie zajmował się spekulacyą na koniach (niezawsze szczęśliwą), wcale się nie spodziewała przesyłki, jaką ją obdarzyć miała oddawna nie widywana, trochę zaniedbana sąsiadka Sędziny.
Siostry nie były z sobą w ścisłych stosunkach, odwiedzały się rzadko. Porochowa trochę się wstydziła Powitowskiej… krzywiąc na to, że jej mąż wywłokami frymaczył; Powitowska zaś gniewała się na nią za dumę i nieużyteczność, bo jej nigdy w najmniejszej rzeczy nie pomogła. Pięcioro dorastających dziatek, kłopoty gospodarskie, dość nieszczęśliwie prowadzone interessa, dom Powitowskich czyniły istnem piekiełkiem. Od rana do późnej nocy nie było tu spokoju.
Powitowski niesłodki, żona skwaszona zawsze, części goście z pretensyami końskiemi, kłótnie, potem swary i krzyki dzieci, gderanie jejmości, napełniały dom wrzawą. Dostatku też nie było tu nigdy i ledwie się końce schodziły. "Wysłanie sieroty do Powitowskich było tak nierozważnym krokiem, iż je chyba tylko gorącej chęci spłatania figla Sędzince kochanej przypisać było można.
Gdy Justka z kartką przyszła do dworku, i pocałowawszy w rękę gospodynię, oddała ją zdziwionej wielce, Powitowska długo nie mogła zrozumieć nawet o co to chodziło, nie przypuszczając, ażeby jej, przeciążonej rodziną, miał kto jeszcze jedno dziecko narzucać. Patrzała na Justkę… czytała, odczytywała, pluła, ruszała ramionami… i pobiegła z tem do rnęża, a dziewczę tymczasem, głodne, przysiadłszy na ławce w ganku, rozpatrywało się dokoła.
Dzieci, które krążyły zpoczątku zdaleka, zbliżać się i zaczepiać ją zaczęły. Zwolna robiły się znajomości. Justka nie wątpiła bynajmniej, że ją tu przyjmą. Tymczasem Powitowscy oboje przeciwko siostrze, która im kłopot nasłała, wykrzykiwali:
– Co ona myśli! Szpital u mnie czy co? A czemuż jej sama nie przyjęła, kiedy taka litościwa. Jedną gębą więcej w domu i na jednego więcej smarkacza patrzeć i dozorować – tego mi brakło!