- W empik go
Już nie przyjaciel - ebook
Już nie przyjaciel - ebook
Druga część historii Tru i Jake’a z powieści Dawny przyjaciel!
Coś, co dla wielu ludzi mogło wydawać się niemożliwe, stało się faktem. Jake Wethers się ustatkował, a u jego boku pojawiła się dziewczyna, która dużo dla niego znaczy. Jednak jeżeli myśleli, że teraz nastanie sielanka, byli w błędzie.
Tru tęskni za przyjaciółkami i Londynem. Życie w Kalifornii jest dalekie od tego, co sobie wyobrażała. Jakby tego było mało, za Jakiem i za nią krążą żądni krwi paparazzi i daje o sobie znać mroczna przeszłość mężczyzny. Wisienką na torcie staje się deklaracja Jake’a, że ten nie chce mieć dzieci.
To wszystko okazuje się tylko kroplą w morzu problemów. Przed Tru i Jakiem największy kryzys, z jakim do tej pory mieli do czynienia. Tym razem oboje mogą zrozumieć, że miłość prawdopodobnie nie wystarczy.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8178-828-1 |
Rozmiar pliku: | 2,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Tru…
Ściągam okulary przeciwsłoneczne i zakładam je na czubek głowy. Wystawiam twarz w kierunku nadal gorącego, wczesnowieczornego słońca. Machając nogą na brzegu leżaka, wpycham palce stóp w miękki biały piasek. Jake jest obok mnie na swoim leżaku, trzymamy się za ręce, nasze palce są splecione, a on rozmawia przez telefon ze Stuartem.
– Po prostu im powiedz, żeby robili to, za co im płacę. Jeśli mają z tym problem, to przypomnij, że nie są niezastąpieni… Wiem. Pieprzeni idioci… Aha, a ta rzecz, o którą cię prosiłem… zrobiłeś to? Super, dzięki.
Kończy rozmowę z westchnieniem i rzuca iPhone’a na stojący obok stolik.
– Wszystko gra? – pytam, odwracając głowę, by spojrzeć na Jake’a.
Boże, jest taki cudowny. Nie wiem, czy kiedykolwiek przywyknę do tego, jak obezwładniająco piękny jest Jake.
Tutaj wygląda jeszcze bardziej oszałamiająco, ze skórą pokrytą pocałunkami słońca, przez co jego piegi na nosie stają się wyraźniejsze. Jest absolutnie do schrupania.
– Hmm? Tak, wszystko okej – odpowiada lekko zamyślony. – Po prostu ludzie nie wywiązują się z obowiązków, za które im płacę.
– Chcesz o tym pogadać?
– Nie. – Podnosi moją rękę do ust i przesuwa wargami po kostkach dłoni, po czym składa pocałunek na pierścionku. – Jest wiele rzeczy, które chcę z tobą tutaj robić, Tru, i rozmawianie o pracy nie jest jedną z nich.
Ignoruję to, że nie chce o tym gadać, i pytam:
– Chcesz wrócić wcześniej do LA, żeby rozwiązać ten problem?
Jake obraca się na bok, przodem do mnie.
– Nie. Ty i ja spędzamy tutaj wspólnie czas, sami. Nic i nikt nie jest w stanie wyrwać mnie z tej wyspy ani od ciebie. Mam w planach spędzić kolejne pięć dni z tobą w minimalnej ilości ubrań, jeśli nie całkowicie bez nich, i pieprzyć cię do utraty tchu.
Po kręgosłupie przebiega mi dreszcz.
Uwielbiam, kiedy tak do mnie mówi. Sprośnie i dominująco. To takie niesamowicie podniecające.
– Jesteś taki romantyczny. – Z rozbawieniem przewracam oczami.
– Nie chciałabyś mnie, gdybym był inny.
Rzucam mu poważne spojrzenie.
– Masz rację, nie chciałabym.
Sięgam do stołu i biorę butelkę wody. Piję, jednocześnie sycąc wzrok piękną scenerią rozpościerającą się przede mną.
Jesteśmy na jednej z wysp Fidżi. A dokładniej na Turtle Island w archipelagu Yasawa. To miejsce, gdzie była kręcona Błękitna Laguna. Jest prywatna i ekskluzywna. Znajduje się na niej tylko czternaście willi, ale Jake, jak to Jake, wynajął całą wyspę na tydzień. Tydzień totalnej izolacji dla mnie i dla niego. Oczywiście są z nami Dave i Ben, ale mieszkają osobno na drugim końcu wyspy. Praktycznie ich nie widziałam, odkąd tu przybyliśmy. Poza personelem, który mieszka na Turtle Island, jesteśmy sami, tylko ja i Jake.
Tak jest od dwóch dni i to raj. Absolutny raj.
Po koncercie w Madison Square Garden, kiedy Jake zwiał ze sceny, żeby pobiec za mną i poprosić mnie o rękę, wszystko stało się trochę szalone… cóż, bardziej szalone, bo życie z Jakiem zawsze jest szalone.
Krótko mówiąc, po tym wszystkim, co zdarzyło się tamtej nocy, nie myślałam jasno i nie byłam tak sprytna, jak powinnam. Nie schowałam pierścionka. Kiedy weszliśmy z Jakiem do hotelu po zakończonym koncercie, jeden z dziennikarzy czekających na nas zauważył go i rozpętało się piekło.
Przez następne dwa dni byliśmy praktycznie uwięzieni w hotelu. Prasa i fani gromadzili się przed budynkiem i krzyczeli. To było przytłaczające. Więc kiedy Jake zaproponował, żebyśmy wyjechali z kraju na jakiś czas, od razu się zgodziłam.
Wszystkie przygotowania zostawiłam Jake’owi. Nie obchodziło mnie, dokąd jedziemy, dopóki mogliśmy być sami.
I jesteśmy sami.
Uwielbiam być z nim. Po raz pierwszy, odkąd znowu jesteśmy razem, jesteśmy zupełnie sami, tylko ja i on.
Wiem, że właśnie zaproponowałam mu powrót do LA, ale szczerze mówiąc, miałam nadzieję, że się nie zgodzi. Nie chcę tego stracić – tego, co mamy tutaj – zupełnej swobody, by robić co chcemy i kiedy chcemy.
Ale wiem, że coś związanego z pracą go martwi. Słyszałam to w tonie jego głosu, kiedy rozmawiał ze Stuartem. I nawet teraz jestem pewna, że jego myśli krążą daleko stąd, gdy tak patrzy na ocean, a jego palce niespokojnie stukają o moją dłoń.
Nie podoba mi się, że nie dzieli się ze mną tymi sprawami. To dlatego, że nie chce mnie martwić, ale ja chcę, żeby mnie zmartwił. Chcę, żeby dzielił się ze mną wszystkim. Żyjemy teraz razem i nie chcę, żeby wszystko dźwigał sam. Ostatnim razem, kiedy to zrobił, wrócił do nałogu i w efekcie się od siebie oddaliliśmy.
Jake jest czysty dopiero od kilku tygodni i chciałabym, żeby tak pozostało.
Cieszę się, że jest tutaj, z dala od wszelkich pokus. To znaczy od wszelkich pokus poza mną. Ale martwię się, jak to będzie wyglądało, kiedy w końcu wrócimy do rzeczywistości.
– Masz ochotę popływać przed zachodem słońca? – Kiwam głową w kierunku wody obmywającej biały piasek, postanawiając nie drążyć tematu. Problemem naszej komunikacji zajmę się później, kiedy Jake będzie bardziej zrelaksowany.
Przygląda mi się, pożerając wzrokiem każdy centymetr mojego ciała i powodując, że wszystkie mięśnie mi się napinają. Zwłaszcza te między nogami.
– Pytasz, czy chcę cię oglądać mokrą w tym bikini? – dopytuje, unosząc brew, a na jego cudownych ustach pojawia się uśmiech.
Spoglądam w dół na moje ulubione i nowo zakupione bikini. Jest białe z różowymi kwiatami i wszytymi maleńkimi diamencikami. Kupiłam je na lotnisku. To była miłość od pierwszego wejrzenia.
– Jakim sposobem moje zwykłe pytanie o kąpiel obracasz w seks? – pytam, chichocząc, gdy wstaję z leżaka.
Ściągam okulary z głowy i rzucam je na ręcznik. Kładę ręce na biodrach i patrzę na Jake’a z góry.
Ponownie przesuwa wzrokiem po moim ciele.
– Z tobą w pobliżu wszystko kojarzy mi się z seksem, kochanie.
Zsuwa się z leżaka, wstaje jednym płynnym ruchem i podchodzi do mnie.
Całe moje ciało pragnie jego dotyku. Jestem głodna Jake’a.
Po prostu nigdy nie mam go dosyć. I nie chcę mieć go dosyć. Nigdy.
Jake przyciska się do mnie. Moje ręce natychmiast wędrują na jego twardy brzuch, palcami naciskam napięte mięśnie i patrzę w przepiękne, niebieskie oczy. W oczy, w które mogłabym patrzeć bez końca.
Na jego ustach pojawia się szatański uśmiech, gdy sięga wielkimi dłońmi i łapie mnie za pośladki, zmuszając, bym się uniosła i oplotła go nogami.
Oczywiście z wielką ochotą spełniam to niewypowiedziane życzenie.
Obejmuję go za szyję, wsuwam palce w gęste, czarne włosy i całuję w usta, czując przyciskającą się do mnie natychmiastową erekcję.
– Jesteś twardy? – Uśmiecham się.
– No cóż, a ty jesteś seksowna – odpowiada, wzruszając ramionami.
Przyciska usta do mojej szyi i pieści skórę czubkiem języka, jednocześnie idąc w stronę fal.
Wchodzi ze mną w ramionach do nagrzanego słońcem oceanu, aż woda sięga mu do klatki piersiowej.
Końcówki moich długich włosów już i tak są mokre, więc, trzymając się Jake’a za ramiona, odchylam głowę i moczę je całe.
Kiedy się podnoszę, widzę, że Jake znowu się we mnie wpatruje.
– Nie mogę uwierzyć, jak to się stało, że mam ciebie. Jestem takim szczęściarzem
Nagle widzę w jego spojrzeniu niepewność.
Cokolwiek go niepokoi, chcę to przegnać i go uspokoić.
– Codziennie zadaję sobie to samo pytanie w stosunku do ciebie – mruczę. Jake musi zdać sobie sprawę, że nie jestem lepsza od niego. Ma swoje wady, ale ja także.
Wzdycha, przymyka oczy, po czym pochyla się i mnie całuje. Tym pocałunkiem zmywa wszelkie wątpliwości.
Zatracając się w Jake’u, rozchylam usta, by jego język mógł w nie wtargnąć. Styka się z moim i tańczą razem powolnymi, nieśpiesznymi ruchami.
Wiedząc, dokąd to wszystko zmierza, szepczę:
– Chcesz wrócić do willi? – Z wielką radością położyłabym się obok niego nago.
– Nie. Chcę cię tu i teraz. – Jego głos jest tak samo stanowczy jak jego dłonie, które zaciskają się mocno na moim tyłku, przyciskając mnie do jego wzwodu.
– Podobają ci się takie ekshibicjonistyczne igraszki, co, Wethers?
Śmieje się nisko i gardłowo.
– Nie, ty mi się podobasz. Cały. Kurwa. Czas. – Każde słowo to kolejny pocałunek na moim ramieniu.
Przesuwa zębami po skórze. W odpowiedzi na to moje sutki twardnieją i nagle piersi ciążą mi w staniku od bikini.
Pospiesznie rozglądam się dookoła.
– A jeśli ktoś nas zobaczy?
Z błyskiem w oku Jake również taksuje wzrokiem okolicę.
– Jesteśmy pośrodku niczego. W oceanie. Kto, do kurwy nędzy, miałby nas zobaczyć?
– Ludzie, którzy tu pracują. Albo Dave. Albo Ben.
– To będą mieli niezłe przedstawienie.
– Jake! – Klepię go po ramieniu.
Zbliża swoją twarz do mojej i stykamy się czubkami nosów.
– Wiedzą, że mają się trzymać z daleka. Jesteśmy tu tylko ty i ja, skarbie.
Nieskrępowana, jak czuję się wyłącznie przy nim, mruczę:
– Skoro tak mówisz… – Przyciskam usta do jego szyi i całuję. Tańczę językiem po skórze i zbliżam się do tego wrażliwego miejsca, tuż pod uchem, o którym wiem, że doprowadza go do szału, kiedy je pieszczę.
Jake drży i obejmuje mnie mocniej, jednocześnie przyciskając się do mnie biodrami.
Sięgam dłońmi w dół, wkładam ręce pod wodę i wsuwam je w kąpielówki Jake’a.
Od razu czuję jego jedwabisty, twardy jak skała członek. Przesuwam ręką wzdłuż całej długości, tak jak lubi.
Jego usta szukają moich. Jęcząc, całuje mnie, jakby był spragniony.
Uwielbiam to, że ciągle ma na mnie ochotę. Odkąd przybyliśmy na wyspę, kochaliśmy się niezliczoną ilość razy – pożera mnie i wyczerpuje do cna, a za każdym razem jest tak samo intensywnie jak na początku.
Przesuwa dłonie na moje piersi i obejmuje je. Ściąga mi górę od bikini i drażni kciukiem już i tak twardy sutek. Drugą ręką sięga od tyłu do majtek.
Znajduje wejście i wsuwa we mnie palec.
Jęk rozkoszy wyrywa mi się prosto w jego usta.
– Kurwa – jęczy. – Nie mogę się doczekać. Muszę w ciebie wejść. Teraz.
Uwielbiam, kiedy staje się taki wymagający i zachłanny.
Opuszczam nogi z jego bioder i zsuwam mu kąpielówki, po czym sięgam do swoich majteczek i odsuwam je na bok.
Jake ustawia główkę penisa naprzeciwko mojej cipki, po czym bardzo powoli się wsuwa. Zazwyczaj przygotowuje mnie na swój rozmiar palcami i językiem, rozluźniając mięśnie, ale teraz jestem na niego tak napalona przez miejsce, w jakim to robimy, że nie przejmuję się, że może boleć.
Chcę czuć go w sobie. Najwyraźniej potrzebuję tego bardziej, niż podpowiada mi instynkt samozachowawczy.
Jake pragnie tego samego, kładzie mi ręce na pośladkach, chwyta je mocno i wsuwa mnie na całą swoją długość.
– Kurwa – syczę przez zaciśnięte zęby, kiedy rozciąga mnie aż do przyjemnego bólu.
– Wszystko okej? – Szuka mojego wzroku.
– Tak… – Poruszam biodrami. – Tak, dobrze… świetnie – dyszę, reagując na to niesamowite uczucie, gdy Jake jest we mnie.
– Przepraszam, że byłem samolubny… ale… kurwa, Tru – jęczy cicho. – Nie sądzę, żebym kiedykolwiek ogarnął to, jak niesamowicie jest być w tobie. Jesteś tak cholernie ciasna. Tak cholernie seksowna.
– Aaach – jęczę, kiedy Jake porusza biodrami i uderza w ten szczególny punkt w samym środku mojego ciała.
– Dojdziesz dla mnie – dyszy w moją szyję. – Właśnie tu, w Pacyfiku. Będziesz krzyczeć moje imię, kiedy doprowadzę cię do orgazmu. – Liże moją dolną wargę, po czym wsuwa mi język głęboko w usta, a pchnięcia jego kutasa stają się coraz mocniejsze.
Przyspiesza, a ja trzymam się go mocno, wbijam mu paznokcie w skórę. Słona woda chlupocze między nami.
– Nigdy nie będę miał cię dość, Tru. Nigdy – mruczy mi do ucha, wchodząc we mnie mocnymi, pewnymi ruchami, dogłębnie penetrując.
Upewnia mnie w tym, że mówi prawdę, kochając się ze mną w falach Pacyfiku, gdy słońce zachodzi, kończąc swoją podróż w wodach oceanu.
***
Zapadł zmierzch, a ja leżę z Jakiem w łóżku z baldachimem w naszej willi.
To nowoczesna, gustowna rezydencja. Nie jest krzykliwa. Pasuje do nas.
Cała przestrzeń jest otwarta, jedno pomieszczenie płynnie przechodzi w drugie. Czujemy się tu swobodnie. Mamy wolność, do której Jake nie jest przyzwyczajony.
Zastanawiam się, czy to był powód, dla którego wybrał dla nas właśnie to miejsce.
Sypialnia jest jasna i przestronna, a pościel czysta i śnieżnobiała. Chociaż jest to przystań, którą wielu celebrytów wybiera na swoje miejsce wytchnienia, nie jest przesadzona. Jest bezpretensjonalna.
Idealna.
Z powodu niesamowitego upału skopaliśmy prześcieradła. Nasze nogi są splątane, stykamy się ciałami wciąż pokrytymi solą morską i piaskiem. Leżę na klatce piersiowej Jake’a, a on bezmyślnie bawi się moimi włosami, nucąc pod nosem.
Uważnie słucham, kiedy zaczyna cicho śpiewać.
Brzmi przepięknie. Uwielbiam słuchać jego śpiewu. Zwłaszcza a cappella.
– Co to za piosenka, którą śpiewasz? – pytam, unosząc głowę.
– Nasza piosenka.
– Nie wiedziałam, że mamy piosenkę. – Uśmiecham się. Mamy z Jakiem wiele kawałków, które przypominają nam o dzieciństwie, ale żaden nie jest tylko o mnie i o nim, o nas jako parze.
– To You Started zespołu Ou Est Le Swimming Pool. – Widząc moje zaskoczenie, dodaje: – Nigdy wcześniej jej nie słyszałaś?
Kręcę głową.
– I ty nazywasz siebie dziennikarką muzyczną? – Cmoka językiem z udawaną naganą. – To zespół z UK. Słabo, kochanie, słabo z twojej strony.
– Zamknij się. – Wystawiam język.
Chwyta go kciukiem i palcem wskazującym, lekko ściskając, a po chwili puszcza.
– Dlaczego to jest nasza piosenka? – Opieram podbródek o jego klatkę piersiową.
– Bo to my – odpowiada tak po prostu.
– Okej… – mówię, ale chcę wiedzieć więcej. – A kiedy zdecydowałeś, że ta piosenka jest nasza?
Widzę, że przez jego twarz przebiega grymas bólu. Nie lubię tego, jak się przez to czuję.
– Pierwszy raz usłyszałem ją dzień po tym, jak mnie zostawiłaś w Bostonie. – Przez te słowa chwyta mnie ból w piersi na wspomnienie czasu, który spędziliśmy osobno. – Byłem w samochodzie z Dennym. Zmusił mnie, żebym wyszedł z pokoju i poszedł coś zjeść. Miał w aucie tę płytę. Kiedy usłyszałem ten utwór, poczułem się, jakbym słuchał naszej historii, Tru. – Skupia na mnie wzrok i patrzy głęboko w oczy tak, jak tylko on potrafi. – Nawet gdybym wtedy nie był przekonany, że muszę cię odzyskać, to ta piosenka by mi uzmysłowiła, że… – Przerywa i wypuszcza powietrze.
– Że co? – dopytuję.
– Że muszę o ciebie walczyć. Że muszę zrobić wszystko, żeby cię odzyskać. Nawet gdybym musiał grać nie fair. – Gładzi mnie swoimi szorstkimi palcami po policzku. – Nie ma dla mnie nikogo innego. Jesteś moim początkiem i końcem.
Sięga po moją rękę, podnosi ją i składa ze swoją, dłoń do dłoni.
– Mogę jej posłuchać? – pytam zdławionym głosem. – Masz ją?
– Jest na moim telefonie. Mam ją ustawioną jako twój dzwonek – dodaje, sięgając po iPhone’a.
– Czemu o tym nie wiem? – Mrużę oczy.
– Bo kiedy do mnie dzwonisz, jesteś z reguły gdzie indziej. – Robi do mnie idiotyczną minę.
– Ale z ciebie głupek – rzucam ze śmiechem, dając mu kuksańca.
Rechocząc, Jake naciska przycisk na wyświetlaczu telefonu i kładzie go sobie na piersi pomiędzy nami. Kilka sekund później słyszę delikatne brzmienie syntezatora i pianina.
Dźwięki wypełniają całą willę. Poza tym słychać jedynie szum fal rozbijających się o brzeg i dudnienie mojego serca w piersi.
Wokalista zaczyna śpiewać, a ja natychmiast mam gęsią skórkę na całym ciele. Wsłuchuję się w każde słowo. A później zaczyna się refren i nie mogę powstrzymać łez.
Wiem dokładnie, o czym mówił Jake. To o nas. O nim. O mnie. O wszystkim. O dobrym i złym czasie.
Kończy się drugi refren i w tle słychać dźwięki skrzypiec, a łzy już swobodnie płyną mi po policzkach.
– Hej, nie płacz – uspokaja mnie Jake, ocierając łzy palcami.
– Przepraszam, ale nie mogę. Jest obłędna. I jest o nas, totalnie. Masz rację.
– Bo ty… zaczęłaś moje życie – wyznaje, cytując tytuł piosenki. Wplata palce w moje włosy, po czym obejmuje dłońmi za policzki.
– A ty moje – odpowiadam, wspinając się na niego. Przyciskam wargi do jego ust.
Łapie mnie ręką za plecy i przyciska mocno do siebie, a jego język delikatnie łączy się z moim. Zasysa moją dolną wargę, wdmuchując w usta delikatny oddech.
– Ty mnie nie uzupełniasz, Tru. Ty czynisz mnie tym, kim jestem. Sprawiasz, że jestem lepszy. Bez ciebie byłbym niczym. Niczym. Byłem już tam raz i więcej nie zamierzam. Już nigdy nie pozwolę ci odejść.
Na te słowa przechodzą mnie dreszcze.
– To dobrze, bo ja się nigdzie nie wybieram.
– Nie żałujesz? – pyta.
– Ani trochę. Jestem dokładnie tu, gdzie powinnam – gdzie od zawsze miałam być.
Sięga pomiędzy nas, zabiera telefon i kładzie go na łóżku, gdy piosenka dobiega końca.
Kładę się na jego piersi, zamykam oczy i wdycham zapach Jake’a, a on mocno obejmuje mnie ramionami.
– Mamy plany na kolację – mówi po chwili, sięgając po telefon i sprawdzając godzinę.
– Naprawdę?
– Tak i musimy się zbierać, jeśli mamy zdążyć.
Przewraca mnie na łóżko i wstaje.
– Poczekają, Jake. Przecież nie mamy żadnej rezerwacji ani nic. Wracaj do łóżka. – Klepię ręką puste miejsce obok siebie.
Naprawdę nie mam ochoty wstawać. Wolałabym zostać tutaj i przytulać się do niego.
Wyciąga ręce ponad głowę, przeciągając się i dając mi pełny widok na swoje apetyczne ciało, po czym pochyla się i składa karny pocałunek na moich ustach.
– Ustąp mi choć raz – prosi, po czym idzie do łazienki, zostawiając mnie zdezorientowaną.
Ustąpić mu? O czym on, do cholery, mówi?
Słyszę, że zaczyna lać się woda pod prysznicem.
– Masz pół godziny, żeby się zebrać, więc lepiej ruszaj swój słodki tyłeczek – woła Jake z łazienki.
Jest taki apodyktyczny.
Z westchnieniem schodzę z łóżka i idę do łazienki, by dołączyć do niego w ogromnej, podwójnej kabinie prysznicowej.
***
– Pięknie wyglądasz – stwierdza Jake, pojawiając się za mną i obejmując mnie w pasie.
Stoję przed wielkim łazienkowym lustrem i dopracowuję kreację. Zapinam naszyjnik – ten, który Jake kupił mi w Paryżu – i uśmiecham się do jego odbicia.
– Ty też. Uwielbiam to, że twoje piegi są bardziej widoczne od słońca.
Krzywi się.
– Przez nie wyglądam, jakbym miał czternaście lat.
Obracam się w jego ramionach i przejeżdżam mu palcem po nosie.
– Nie, przez nie wyglądasz seksownie. Bardziej seksownie niż zazwyczaj. – Staję na palcach i całuję go w czubek nosa.
Na Turtle Island nie zakładam wysokich obcasów – bardzo za nimi tęsknię. Tutaj chodzę albo boso, albo w klapkach, które założę dziś do białej sukienki na ramiączkach.
Robię krok do tyłu, opieram się o umywalkę i podziwiam mojego mężczyznę, który ma na sobie postrzępione jeansowe szorty oraz podkoszulkę na ramiączkach z wizerunkiem Pearl Jam. Wygląda jak ucieleśnienie gwiazdy rocka, zwłaszcza gdy eksponuje tatuaże. Możesz wyrwać gwiazdę rocka z LA, ale nie wyrwiesz jej z Jake’a.
– Gotowa? – pyta, głaszcząc medalion na mojej piersi.
– Tak.
Bierze mnie za rękę, splata nasze palce i wyprowadza z łazienki. Przechodzimy przez willę i wychodzimy na księżycową noc.
Tu jest niesamowicie. Na niebie widać każdą gwiazdę. Nie ma smogu, który by je zasłaniał – tylko czyste niebo jak okiem sięgnąć.
Idziemy skrótem na plażę do głównego domu, w którym jest restauracja. Gdy dochodzimy do zakrętu, zaczynam iść w tamtym kierunku, Jake jednak ciągnie mnie do tyłu. Potrząsa głową.
Zaintrygowana przekrzywiam głowę, ale pozwalam mu się prowadzić bez zadawania zbędnych pytań.
Wychodząc zza zakrętu wyspy, zauważam stolik na plaży, niedaleko brzegu, nakryty dla dwojga.
– Kolacja na plaży? – Rozjaśniam się w uśmiechu.
– Wszystko co najlepsze dla mojej dziewczyny – odpowiada, całując mnie w czoło.
Wokół stołu wiszą lampiony, umocowane do kijków wbitych w piasek. Ale to nie one przyciągają mój wzrok, tylko światełka tuż za stołem.
Puszczam rękę Jake’a i podchodzę do świec ustawionych na piasku.
Wyjdź za mnie.
Napis otoczony sercem tworzą tealighty ustawione na piasku.
Serce podchodzi mi do gardła i dostaję zawrotów głowy. Odwracam się do Jake’a.
– Prosisz mnie, żebym za ciebie wyszła?
Patrzy na mnie w bezruchu i potwierdza.
– Tak.
– Czy już tego nie zrobiłeś? – Rzucam mu zaskoczony uśmiech, podnosząc lewą rękę i pokazując mój przepiękny pierścionek zaręczynowy.
Jake podchodzi do mnie. Nie wiem dlaczego, ale serce zaczyna mi mocniej bić. Cała się trzęsę, zupełnie tak, jakby to był pierwszy raz, kiedy mnie o to prosił.
Chwyta moje obie ręce.
– Tru, poprosiłem cię o rękę na zapleczu Madison Square Garden, w trakcie koncertu. Niezbyt romantyczne otoczenie i nie tak to sobie wyobrażałem. – Bierze głęboki wdech. – Więc teraz robię to tak, jak należy, poproszę cię o rękę we właściwych okolicznościach, tak jak zawsze tego pragnąłem.
– Jake, nie ma dla mnie znaczenia, jak ani gdzie mnie prosisz… ważne, że prosisz.
Gładzi kciukiem mój pierścionek.
– Chcę dać ci wszystko, co najlepsze, wszystko, na co mnie stać. I nie chodzi o pieniądze, Tru. Chodzi o wspomnienia. O nasze wspólne życie. Poprosiłem cię o rękę po tym, jak oboje przeszliśmy przez emocjonalne piekło. Teraz wszystko się uspokoiło i jest nam dobrze…
– Cudownie – poprawiam go.
– Cudownie. – Uśmiecha się. – Więc pytam cię ponownie, kiedy jesteś już świadoma, że moje pytanie nie było chwilą słabości. Ty, na zawsze, to wszystko, czego chcę. I chyba… – Patrzy w dół, niespokojnie przestępując z nogi na nogę, zanim spogląda mi w oczy. – I chyba dla siebie samego też chcę wiedzieć. Chcę wiedzieć, że poślubienie mnie jest tym, czego chcesz. Że nie zgodziłaś się tylko dlatego, że czułaś na sobie jakąś presję. – Jego ręce mocno zaciskają się na moich, prawie do granicy bólu. – Tamtej nocy nie przyjąłbym innej odpowiedzi, prawda?
– No, chyba nie. – Uśmiecham się, potrząsając głową i przypominając sobie słowa Jake’a z tamtego wieczoru. – Ale nie jestem osobą, na której można coś wymóc. Nie zgodziłabym się, gdybym tego naprawdę nie chciała. Kocham cię. Zawsze cię kochałam – dodaję zaskoczona, że w moich oczach pojawiają się łzy.
– Ja ciebie też kocham, skarbie. – Bierze moją twarz w dłonie i całuje delikatnie. – Czy to oznacza „tak”? – pyta z ustami przy moich wargach.
– Tak! – Rozpromieniam się, a szczęście buzuje w moim ciele. – Teraz mamy podwójne oświadczyny, o których będziemy mogli pewnego dnia opowiadać dzieciom.
Czuję, że Jake się spina. I nie w ten dobry sposób.
Odchylam głowę do tyłu i widzę w jego oczach coś, co powoduje, że ściska mi się żołądek.
Niedobrze. Bardzo niedobrze.
– Oczywiście nie chodzi mi o to, że teraz mamy mieć dzieci. – Czuję, że muszę to powiedzieć. – Dopiero za jakiś długi, długi czas.
Trzy, cztery lata maks.
Jake się nie odzywa, nadal tylko patrzy na mnie z nieprzeniknionym wyrazem twarzy. Ale nawet w tym przyćmionym świetle widzę, że zbladł.
I teraz czuję, że muszę zadać to pytanie.
– Ale chcesz mieć dzieci, prawda?
Ja chcę. Nie mogę wyobrazić sobie życia bez nich.
Odchrząkuje.
– Ja… hmm… no cóż, nie wiem. – Wzrusza ramionami. To taki dziwny i niezręczny gest. – To znaczy nigdy o tym nie myślałem. Chyba nigdy nie rozważałem dzieci w mojej przyszłości. Tej inwestycji nie brałem pod uwagę.
Inwestycji? Od kiedy to dzieci stały się towarem?
Naprawdę nie jest dobrze. Jest tak daleko od „dobrze”, że nie wiem, jakim innym słowem mogłabym to określić.
– Och – mówię.
Cóż więcej mogę powiedzieć? Nagle przez moje ciało przebiega zimny dreszcz, który nie ma nic wspólnego z chłodnym wieczornym powietrzem. Robię mały krok w tył.
– Słuchaj, Tru. – Jake patrzy mi prosto w oczy. – Wiesz, że nie miałem najlepszego przykładu, gdy dorastałem. Nic nie wiem o byciu ojcem… i o dzieciach… Chryste, one zupełnie nie pasują do mojego świata, prawda? To znaczy, nie miałbym pojęcia, od czego zacząć. Moim światem jest muzyka. Ty i muzyka. – Nie wiem, czy to coś w wyrazie mojej twarzy, czy język mojego ciała, czy może opętał go kompletny idiotyzm, bo dodaje: – Ale słuchaj, jeśli chcesz mieć dzieci, będziemy mieli dzieci. – Całuje mnie w czoło. – Cokolwiek zechcesz, skarbie. To nic wielkiego. Chodź, pójdziemy coś zjeść.
Jestem tak oszołomiona, że w ciszy idę za Jakiem do stolika, nie mówiąc nic z tego, co chciałam powiedzieć. Słowa utknęły mi w gardle, dławiąc mnie prawie na śmierć.
To nic wielkiego, powiedział. Nic wielkiego.
Ma rację, to nic wielkiego. To coś ogromnego. Właściwie: kurewsko gigantycznego.
Moje serce właśnie przeleciało przez to coś kurewsko gigantycznego i leci gdzieś w stronę zapomnienia.
Nie można mieć dziecka z kimś tylko dlatego, że ta druga osoba tego chce, że jest to coś, co ją uszczęśliwi. Zwłaszcza kiedy to coś – coś tak poważnego jak posiadanie dzieci – jest czymś, czego najwyraźniej nie chcesz. Dzieci ma się z kimś, kiedy oboje tego chcecie, razem.
A to jest to, czego ja zdecydowanie chcę w przyszłości. Jake, najwyraźniej nie za bardzo.
Jak mogłam o tym nie wiedzieć?
Nagle w klatce piersiowej czuję pustkę.
Jake nie chce mieć dzieci. A ja chcę.
To stawia nas na przeciwnych biegunach.
Kurwa.
Jak to się stało, że od przepełniającego mnie szczęścia z powodu drugich oświadczyn w ciągu kilku minut przeszłam do wszechogarniającej pustki?
Pieprzyć mnie i moją niewyparzoną gębę.ROZDZIAŁ 2
Budzę się w ciemności z dziwnym uczuciem w żołądku.
Zbiera mi się na wymioty.
Zasłaniam usta dłonią, wygrzebuję się z łóżka i biegnę do łazienki.
Zdążyłam w ostatniej chwili. Podnoszę klapę sedesu i wymiotuję.
Kolejną rzeczą, jaką kojarzę, jest to, że Jake odgarnia mi włosy z twarzy, a drugą ręką głaszcze uspokajająco po plecach.
Kiedy żołądek mam już pusty, Jake spuszcza wodę, a ja kładę głowę na jego ramieniu. Pot spływa mi po twarzy i szyi.
Jake sięga na umywalkę i bierze moją gumkę do włosów, po czym zbiera mi je i wiąże w luźny kucyk.
Słyszę lejącą się wodę, a potem czuję chłodny ręcznik na karku.
– Źle się czujesz?
– Obudziłam się z uczuciem, że zaraz zwymiotuję. No i stało się, jak widać…
Kładzie mi rękę na czole.
– Jesteś bardzo rozpalona.
– Wszystko jest rozpalone – mamroczę.
– Chodź z powrotem do łóżka. – Bierze mnie na ręce i niesie do sypialni.
Kładzie mnie na łóżku. Prześcieradło natychmiast przykleja mi się do spoconego ciała.
Czuję się bardzo niekomfortowo i nadal jest mi okropnie niedobrze.
Słyszę, że Jake krząta się po sypialni, a potem siada obok i podaje mi szklankę z wodą.
– Proszę, napij się trochę.
Podpieram się na łokciu, biorę szklankę i powoli zaczynam pić.
Gdy tylko odstawiam naczynie na stolik nocny, od razu czuję kolejną falę mdłości.
– Znowu – rzucam, zakrywając usta dłonią.
Jake natychmiast bierze mnie w ramiona i biegnie do łazienki, sadza mnie przy toalecie, klęka obok i znowu głaszcze moje plecy, kiedy zwracam wodę, którą dopiero co wypiłam.
– Dzwonię do lekarza – oznajmia, ledwie kończę.
Znika na chwilę, by przynieść komórkę, ale zaraz jest już z powrotem u mojego boku. Zwijam się w kłębek na jego kolanach na łazienkowej podłodze i słucham, jak rzuca polecenia do telefonu, jednocześnie czule odsuwając mi kosmyki włosów ze spoconej twarzy. A ja z każdą chwilą czuję się coraz gorzej.
***
– Uch – jęczę, mrużąc oczy od dziennego światła.
Obracam się i widzę, że Jake leży obok mnie w samych bokserkach, opiera się o zagłówek, a na kolanach trzyma laptopa.
Rzucam okiem na ekran i widzę rzędy cyferek.
Jake minimalizuje otwarte okno, odstawia laptopa na łóżko i pochyla się nade mną.
– Jak się czujesz? – pyta. Zbliża rękę do mojej twarzy i delikatnie gładzi palcami po policzku, odgarniając z niego włosy.
– Jakbym spędziła całą noc na rzyganiu. Która jest godzina? – jęczę, pocierając bolące oczy.
– Pierwsza po południu.
– Chryste, przespałam cały ranek.
– Potrzebowałaś tego.
– Pewnie tak. Bardzo chce mi się pić – mówię, odwracając głowę w poszukiwaniu szklanki z wodą, którą odstawiłam na szafkę.
– Wyniosłem ją – oznajmia Jake. – Była ciepła. Przyniosę ci świeżą.
Przed wyjściem z łóżka całuje mnie w czoło, po czym wstaje i idzie do minibarku.
Otwiera butelkę wody. Pomaga mi usiąść i podaje napój.
Nadal jestem bardzo słaba. Wszystkie kończyny trzęsą mi się jak galareta. Opadam na zagłówek i z wdzięcznością łapczywie piję wodę.
– Lekarz zostawił ci lekarstwa, które masz wziąć, gdy już przestaniesz wymiotować. Dalej jest ci niedobrze?
Potrząsam głową, nie przerywając picia.
Jake bierze z szafki buteleczkę z tabletkami, otwiera, wytrząsa z niej dwie pigułki i mi je podaje.
Wkładam obie do ust i szybko popijam wodą. Wzdrygam się na smak, jaki zostawiły na języku.
– Nie cierpię brać leków.
– Biedactwo – rozczula się nade mną Jake.
– Przypomnij mi, żebym już nigdy nie jadła krewetek. – Uch, na samą myśl o nich znowu wywraca mi żołądek.
Kiedy doktor przybył do nas hydroplanem kilka godzin po tym, jak zaczęłam wymiotować – wyciągnięty z łóżka nieznoszącymi sprzeciwu żądaniami Jake’a, aby natychmiast zobaczył mnie lekarz – zbadał mnie i postawił diagnozę, że mam lekkie zatrucie pokarmowe.
Doszliśmy do wniosku, że to przez krewetki. Jake ich nie lubi i to jedyna rzecz, której nie jadł.
– Chcesz, żebym zwolnił kucharza? – pyta.
Gdybym myślała, że żartuje, powiedziałabym, że tak, ale znając Jake’a, wiem, że byłby w stanie to zrobić. Nie chcę tego. To nie wina kucharza, że zjadłam podejrzane krewetki.
– Nie – odpowiadam z uśmiechem, sięgając ręką do jego twarzy i gładząc po policzku.
Przymykając powieki, całuje mnie lekko w nadgarstek.
– Chcesz się jeszcze położyć i odpocząć?
– Nie, jedyne, czego teraz chcę, to wziąć prysznic i umyć zęby. Czuję się jak żul.
– Żul? – śmieje się Jake, rzucając mi spojrzenie spod ciemnych rzęs. – Czy ty właśnie wymyśliłaś to słowo?
– Nie. – Pokazuję mu język. – Najwidoczniej zapomniałeś, jak to jest być Brytyjczykiem.
Ze śmiechem podnosi się z łóżka.
– Przygotuję ci prysznic.
Znika w łazience, a ja dalej piję wodę.
Opieram głowę o zagłówek i zamykam oczy, wsłuchując się w szum wody płynącej za drzwiami.
Jake nie chce mieć dzieci.
Męczący szept pojawił się znikąd w mojej głowie.
Ściska mi się żołądek. Nie mogę teraz się tym zadręczać. Pomyślę o tym później.
To mi przypomina o tym, żeby wziąć pigułkę antykoncepcyjną. Ciąża nie jest czymś, z czym chciałabym się teraz mierzyć. Albo nigdy, skoro jestem w takiej sytuacji.
Sięgam na podłogę, podnoszę torebkę i wyjmuję pigułkę.
Właśnie ją przełykam, gdy Jake wychodzi z łazienki. Przechodzi przez drewnianą podłogę, podchodzi do mnie i wyjmuje mi butelkę wody z ręki, po czym ją odstawia.
– Jesteś gotowa na prysznic?
– Tak. – Zsuwam trzęsące się jak galareta nogi z łóżka i próbuję wstać, ale Jake nie daje mi szansy. Podnosi mnie i bierze w ramiona.
– Mogłam pójść – zapewniam, składając głowę na jego ramieniu.
– Nie musisz testować tej teorii, skoro ja tu jestem i mogę się tobą opiekować.
Wchodzi ze mną pod wielki, dwugłowicowy prysznic i sadza mnie na szerokiej półce po przeciwległej stronie.
Para wodna natychmiast mnie uspokaja.
Jake podaje mi szczoteczkę do zębów z nałożoną już pastą. Uśmiecham się, myśląc o jego opiekuńczości, i zaczynam myć zęby, a on klęka przede mną i zaczyna ściągać ze mnie spodenki od piżamy i majtki.
Kończę myć zęby, spluwam pod bieżącą wodę i płuczę usta pod prysznicem, po czym odkładam szczoteczkę na półkę obok siebie.
Wstając, Jake pochyla się, łapie za brzeg mojej koszulki i podciąga. Podnoszę ręce, pozwalając mu ściągnąć ją przez głowę. Rzuca bluzkę na podłogę obok prysznica razem z resztą moich ubrań.
Widzę, że jego wzrok ślizga się po moim nagim ciele. I zauważam też, że ma już erekcję, kiedy ściąga własne spodenki. Cóż, przy takim rozmiarze trudno byłoby ją przeoczyć.
To niesamowite, że nawet gdy jestem chora, nadal mu się podobam.
– Nawet chora i brudna jak żul, nadal cię kręcę. – Uśmiecham się do niego.
– Nawet chora i brudna jak żul – mruczy, biorąc moją twarz w obie dłonie i składając miękki pocałunek na ustach.
Sięga po gąbkę i żel pod prysznic, po czym zaczyna mnie delikatnie myć.
Dotyk jego rąk na moim ciele jest szalenie podniecający. Naprawdę wolałabym czuć się teraz lepiej.
– Byłoby dużo łatwiej, gdyby w tej willi była wanna – stwierdzam, myśląc o tym, jak miło byłoby siedzieć w niej razem. – Ale świetna z ciebie pielęgniarka.
– To tylko wymówka, żebym mógł cię dotykać – mówi napalonym głosem.
– Możesz mnie dotykać, kiedy tylko zechcesz – odpowiadam poważnym tonem.
– Moja – mruczy, wkładając mi namydloną dłoń pomiędzy nogi i obejmując cipkę.
Moje ciało reaguje natychmiast. Między nogami rozlewa się pożądanie. Zasycha mi w ustach na myśl o tym, jak smakuje Jake. Nawet chora – pożądam go.
Kiedy Jake skończył już myć każdy zakamarek mojego ciała, klęka przede mną i mówi:
– Muszę cię spłukać i umyć ci włosy, skarbie, ale te cholerne głowice są wmurowane w ścianę. Chodź, opleć mnie nogami i trzymaj się mnie mocno rękami za szyję.
Zakładam, że dałabym radę stać sama, ale nie chcę się z nim kłócić – i szczerze mówiąc, podoba mi się jego troska – więc robię, co każe.
Jake wstaje ze mną owiniętą wokół niego jak koala i wprowadza nas pod lejącą się wodę.
W jego ramionach czuję się bardzo bezpieczna i kochana.
Sięga po szampon i zaczyna myć mi włosy. Dotyk jego palców na mojej głowie jest niebiański.
– Odchyl głowę pod wodę – instruuje mnie.
Robię to i pozwalam, aby woda spłukała pianę. Bez proszenia Jake nakłada mi na włosy odżywkę, wiedząc, że moje gęste loki jej potrzebują.
Rozprowadza ją palcami na całej długości.
– Kocham cię, totalnie i całkowicie – zapewniam, patrząc na jego perfekcyjną twarz. – Dziękuję, że tak się mną zajmujesz.
– Nie musisz mi dziękować, kochanie. Chcę się tobą zajmować. I ja ciebie też kocham, totalnie i całkowicie, wiesz? – Uśmiecha się do mnie jednym z tych swoich charakterystycznych uśmieszków. Ale nie tym, którym obdarza fanki. Nie, ten uśmiech jest zarezerwowany wyłącznie dla mnie. Tak jak sam Jake. Jest mój i tylko mój.
Jestem wielką szczęściarą, że odzyskałam tego cudownego mężczyznę. Jest idealny. Perfekcyjny.
– Przepraszam, że się rozchorowałam i zepsułam nasze wakacje – mówię.
– Hej. – Podnosi mi brodę palcem. – Przecież to nie twoja wina. Przyjechałem tu, żeby spędzić czas sam na sam z tobą, chorą czy nie. I to właśnie robimy, prawda?
– Tak – przyznaję z uśmiechem. – Wiesz… – kontynuuję cicho z uwodzicielską nutką w głosie. – Gdybym nie była chora, padłabym teraz przed tobą na kolana, wzięła cię do ust i zlizywała tę wodę.
Czuję, jak Jake się napina, a jego uścisk staje się mocniejszy.
– A ja wcale bym ci w tym nie przeszkadzał. Kiedy tylko poczujesz się lepiej?
– Absolutnie.
Wychodzimy spod prysznica, a Jake otula mnie miękkim ręcznikiem i zanosi do sypialni. Z wielką troską i precyzją osusza mnie, po czym ubiera w czystą piżamę, kładzie do łóżka i sam wdrapuje się na miejsce obok.
Nagle czuję się kompletnie wyczerpana i opadam na pościel, kładę głowę na twardej piersi Jake’a i zamykam oczy. Obejmuje mnie ramieniem, całuje w mokre włosy i szepcze:
– Śpij, skarbie.
Natychmiast zasypiam.
***
Budzę się na dźwięk wkurzonego głosu Jake’a, dochodzącego gdzieś z pobliża.
– To jakiś pieprzony żart. Nie wierzę w to. Za co my płacimy tym skurwielom? Nie powinni wcześniej zauważyć takiego gówna? Nie wierzę, że to się wymknęło.
Teraz słyszę drugi męski głos, którego nie rozpoznaję.
– Wiem. Myślałem, że można na nich polegać. Pracowali dla nas od lat i nigdy niczego nie przeoczyli. Biorę za to pełną odpowiedzialność, Jake. To ja ich zatrudniłem.
– Nie, to nie twoja wina, Zane. Tylko tego skurwysyna, który nas kantuje od pół roku. Przysięgam, że jak go dorwę…
Rozglądam się wokół i widzę na zegarku, że jest siódma trzydzieści rano. Nie mogę uwierzyć, że tak długo spałam.
Czuję się dużo lepiej niż wczoraj i, chcąc się dowiedzieć, co tak wkurzyło Jake’a, wychodzę z łóżka i idę do salonu.
Siedzi przy stole i prowadzi wideorozmowę na laptopie.
Podnosi na mnie wzrok, ma napiętą twarz i przenikliwie niebieskie oczy, ale na mój widok natychmiast się rozluźnia.
Zane mówi dalej:
– Księgowy nadal rozpracowuje konkretną kwotę, ale zakłada, że chodzi o jakieś pięćset. Kiedy tylko się do mnie odezwie, natychmiast do ciebie zadzwonię.
Widzę, że Jake zaciska szczękę. Jego wzrok podąża znowu na monitor.
– Dobra. Pogadamy później.
Zamyka laptopa.
– Czemu wyszłaś z łóżka? – pyta miękkim głosem. Dużo miększym niż pełne napięcia zmarszczki dookoła jego oczu.
– Tęskniłam za tobą. – Podchodzę do niego.
Odsuwa krzesło, pozwalając mi usiąść na swoich kolanach. Kładę głowę na jego piersi. Pachnie Jakiem – żelem pod prysznic, papierosami i miętą. Nigdy nie przypuszczałam, że mogę pokochać taką mieszankę, dopóki nie zaczęłam z nim być. Ale też muszę przyznać, że do czasu Jake’a nie sądziłam, że jestem zdolna do wielu innych rzeczy.
– Jak się czujesz? – pyta.
– Lepiej.
– Jesteś głodna?
Potrząsam głową. Na samą myśl o jedzeniu znowu chce mi się rzygać.
– Kochanie – całuje mnie w czubek głowy i czuję na włosach jego gorący oddech – bardzo dawno już nie jadłaś, naprawdę powinnaś coś przekąsić. Co powiesz na tosty?
Odchylam głowę i patrzę mu w twarz.
– Będziesz mnie męczył, dopóki czegoś nie zjem?
– To bardzo prawdopodobne.
– Okej – mówię z westchnieniem. – Mogę spróbować tosta.
Jake podnosi telefon ze stołu i dzwoni do restauracji.
***
Po śniadaniu na tarasie idziemy pospacerować po plaży. Jedzenie trochę mnie ożywiło.
Wiem, że Jake nadal myśli o rozmowie z Zane’em. Przez całe śniadanie był wyjątkowo cichy i nadal taki jest.
Domyślam się, że to coś związanego z wytwórnią. Coś się dzieje, a ja chcę wiedzieć co.
– Zamierzasz mi kiedyś powiedzieć, o czym była ta wideorozmowa?
Jake zaciska swoją dłoń na mojej.
– O niczym.
– Jake… – naciskam.
– To nic takiego. Porozmawiamy o tym później. Dopiero doszłaś do siebie po zatruciu pokarmowym, a poza tym nadal jesteśmy na wakacjach.
Zatrzymuję się, obracam i staję przodem do niego. Obejmuję go w pasie i odchylam głowę, by na niego spojrzeć.
– Nic takiego, tak? Więc dlaczego brzmiałeś, jakbyś był na maksa wkurwiony, kiedy rozmawiałeś z tym całym Zane’em?
– Zawsze brzmię, jakbym był wkurwiony, kiedy rozmawiam z pracownikami – odpowiada z uśmiechem.
– Przestań – rzucam, robiąc krok w tył.
Unosi brew.
– Z czym mam przestać?
– Przestań mnie spławiać, Jake. Chciałabym, żebyś ze mną o tym porozmawiał. Żebyś mi mówił, kiedy coś się dzieje. Może będę mogła pomóc.
Podchodzi bliżej, kładzie mi ręce na ramionach, po czym przeczesuje palcami moje włosy.
– Nie spławiam cię. Po prostu nie chcę, żebyś się niepotrzebnie martwiła. Nie ma takiej potrzeby, skoro mogę się tym zająć.
– Bardziej się martwię, kiedy nie wiem, co się dzieje. Wtedy włącza się moja wyobraźnia, a sam wiesz, jaka jest nieobliczalna.
– Wiem – przyznaje czule, gładząc mnie kciukiem po policzku.
– Słuchaj, Jake, ja tylko nie chcę… – Wypuszczam oddech. – Nie chcę, żeby sprawy cię przytłoczyły, żebyś… wrócił do nałogu, żebyśmy skończyli tak jak wtedy w Bostonie.
Jego ciało się napręża, a wzrok ciemnieje.
– To się więcej nie zdarzy. Już ci to mówiłem. Nie stracę cię więcej. Nie mogę.
– Wiem. I wierzę w ciebie, naprawdę. Ale czułabym się dużo lepiej, gdybyś dzielił się ze mną swoimi sprawami, zamiast trzymać mnie od nich z daleka. Wiem, że chcesz dla mnie jak najlepiej, ale dla mnie najlepszy jesteś ty – zdrowy i szczęśliwy.
Pochyla się, bierze moją twarz w dłonie, przyciska swoje czoło do mojego i zamyka oczy.
Przez chwilę stoimy w milczeniu i słucham tylko jego oddechu.
Czasem czuję, jakby Jake oddychał przeze mnie. Dzięki mnie. Że jestem powietrzem, którego potrzebuje do życia. A ja żyję ze świadomością, że jestem dla niego niezbędna.
– Ktoś wyprowadza pieniądze z firmy.
– Co?! – Odchylam się od niego i aż mnie zatyka.
Jake wzdycha, po czym chwyta moją rękę i zachęca, bym usiadła obok niego na piasku.
– Od sześciu miesięcy ktoś mnie kantuje. I nie chodzi mi o kasę, Tru. – Wzdycha. – Z kasą sobie poradzę. Chodzi o sam fakt, że ktoś mnie, kurwa, okrada. Kradnie to, co stworzyliśmy z Jonnym. – Przeczesuje palcami włosy. – To tak, jakby szczał na pamięć o nim, wiesz. – Wzrusza ramionami, po czym zwiesza je ciężko.
Cierpienie w jego głosie przenika mnie na wskroś.
Nienawidzę tego, że po tym wszystkim, co przeszedł, teraz, kiedy życie zaczęło mu się w końcu układać, ktoś robi mu coś takiego. Zalewa mnie gniew, ale nie okazuję tego. Nie chcę, żeby Jake wiedział, że tak ta sytuacja na mnie wpływa. Chcę, żeby nadal ze mną rozmawiał.
– Wiem, kochanie – zapewniam, chwytając go za dłoń i starając się ukoić jego ból i frustrację. – Masz jakieś podejrzenia, kto to może być?
– Jeszcze nie – wyznaje, kręcąc głową. – Trzymamy to w tajemnicy, nie chcemy, żeby inni się dowiedzieli, żebyśmy mogli przyłapać tego skurwiela na gorącym uczynku. A skoro zabrał się za to Zane, to nie potrwa długo. Ten koleś potrafi wyniuchać gówno w koszu na śmieci.
– Kim jest Zane? – pytam.
Patrzy na mnie, zaskoczony.
– Zane Fox. Wiceprezes wytwórni.
Jak mogłam tego nie wiedzieć? Powinnam wiedzieć takie rzeczy. Wkrótce poślubię tego mężczyznę, a tak mało wiem o jego interesach i ludziach, którzy dla niego pracują. Czuję się przez to okropnie.
– Jak długo Zane dla ciebie pracuje? – Gładzę jego zrogowaciałą skórę na opuszkach palców.
– Od samego początku. Jonny i ja zatrudniliśmy go, gdy tylko ruszyliśmy z wytwórnią. Ta sytuacja wkurwia go tak samo jak mnie.
Okej, do zapamiętania: lepiej poznać pracowników Jake’a. Poza tym, który z nim pogrywa. Temu gnojkowi z radością skopałabym tyłek.
– I naprawdę myślisz, że będzie w stanie namierzyć złodzieja bez ciebie na miejscu?
– Tak. – Wpycha palce w piasek i rysuje głębokie linie.
Nie brzmi pewnie, nie wydaje mi się jednak, żeby spowodował to brak pewności co do Zane’a. Myślę, że to przez poczucie, że w jakiś sposób zawiódł Jonny’ego, dopuszczając do tego, co się wydarzyło. I nie ma go tam, żeby to wyprostować, bo jest tutaj ze mną.
Był ostatnio tak zatracony we mnie, że w ogóle nie skupiał się na interesach. Wiem, że teraz czuje się rozdarty pomiędzy lojalnością wobec firmy i wobec mnie.
Nie cierpię tego bardziej, niż potrafię wyrazić to słowami.
– Wracamy do LA – decyduję.
– Nie ma mowy. – Jego ton jest stanowczy.
Zmieniam taktykę i szukam innego argumentu.
– Ile pieniędzy zniknęło? – pytam.
Odwraca się i patrzy na ocean, zanim odpowiada:
– Księgowy szacuje, że około pięćset tysięcy dolarów. Czekam na konkretną kwotę od Zane’a, kiedy porozmawia znowu z księgowym.
– Pięćset. Tysięcy. Pieprzonych. Dolarów – sapię. – Ktoś ukradł ci pięćset tysięcy dolarów?
Jeśli wcześniej byłam wkurzona, teraz zalewa mnie wściekłość.
Rzuca na mnie okiem.
– Z wytwórni, ale ogólnie tak.
– Musimy wracać do Los Angeles, Jake. Musisz wrócić i to ogarnąć.
– Nie, zos…
– Nie – przerywam mu stanowczo. – To wielka sprawa. Mówimy tu o defraudacji. Defraudacji w twojej firmie. Ogromnej, pieprzonej defraudacji! Kiedy się o tym dowiedziałeś?
– Wczoraj.
Rzucam mu wkurzone spojrzenie.
– Powinieneś był mi powiedzieć już wczoraj.
– Tru, nie bądź śmieszna, byłaś chora. Mówię ci teraz, jak prosiłaś. – Unosi moją dłoń do ust i całuje. – Wiem, że się martwisz, a to jest dokładnie to, czego chciałem uniknąć, ale cóż. I nie ma mowy, żebyśmy wyjechali stąd przez kolejne trzy dni. Jestem na wakacjach z moją dziewczyną. I nie, nie odciągasz mnie od interesów – dodaje, widząc, że otwieram usta, by zaprotestować, i nie pozwalając mi na to. – Tak, wytwórnia ma pewne problemy. Problemy, z którymi Zane poradzi sobie przez te trzy dni, dopóki nie wrócę.
Patrząc mi prosto w oczy, przesuwa palcem po mojej dolnej wardze, lekko ją odchylając.
Widzę, że rozszerzają mu się źrenice, a powietrze pomiędzy nami gęstnieje.
Twardnieją mi sutki. Nie mam stanika pod bluzką, więc Jake od razu to widzi.
Jego oczy stają się jeszcze ciemniejsze, kiedy opuszcza wzrok na moje piersi.
– Jeśli chcesz pomóc, Tru, to pozwól mi spędzić ze sobą czas – prosi napiętym głosem. – Tego teraz potrzebuję. Potrzebuję ciebie.
Wiedząc dokładnie, czego potrzebuje Jake, i bardzo chcąc mu to dać, wspinam się na jego kolana i usadawiam się na nim.
– Okej – ustępuję. – Zrobimy to po twojemu.
Uśmiecha się do mnie seksownie, a jego wielka dłoń spoczywa na moich plecach.
– Co chcesz dzisiaj robić? – pyta z pożądaniem w głosie.
Sięgam ręką w dół i dotykam go przez spodenki.
– Chcę poczuć cię w sobie…
Nie muszę mówić nic więcej. Podnosi się jednym ruchem, bierze mnie na ręce i w rekordowym czasie zanosi do naszej willi.
W chwili, kiedy zamykają się za nami drzwi, stawia mnie na podłodze i zdziera moją koszulkę. I tak, dokładnie to mam na myśli przez „zdziera”.
Cholera, jest taki silny i tak cholernie seksowny.
Następne są spodenki i majtki. Na szczęście ich nie niszczy, tylko jednym płynnym ruchem zsuwa je do kostek.
W ciągu kilku sekund jestem zupełnie naga. Tylko Jake potrafi tak mnie rozbierać, pokazując, jak silna jest jego miłość do mnie.
Uwielbiam to, że przy nim czuję się taka kochana i pożądana.