- W empik go
Kacper Ryx i król żebraków - ebook
Kacper Ryx i król żebraków - ebook
W niewyjaśnionych okolicznościach ginie Garbus - dotychczasowy Król Żebraków, władca podziemnego Krakowa.
Zaczyna się krwawa walka o jego tron i schedę, a miasto z każdym kolejnym dniem pogrąża się w coraz większym chaosie. Czy Ryx podoła powierzonemu mu zadaniu ratowania miasta przed anarchią i bezprawiem?
"Kacper Ryx i król żebraków" to opowiadanie napisane przez M. Wollnego w ramach akcji crowdfundingowej na portalu wspieram.to, której celem było zebranie środków na wydanie gry planszowej o tym samym tytule. Premiera gry planowana jest na styczeń 2016, ale już teraz możecie się wczuć w jej klimat poprzez lekturę niniejszego tekstu.
"Nazywam się Ryx" to seria opowiadań napisana po zamknięciu powieściowego cyklu Kacper Ryx, a wydarzenia w niej opisane dzieją w tak zwanym międzyczasie. Sugerujemy najpierw przeczytać wszystkie cztery powieści (które znajdą Państwo wśród naszych ofert), a dopiero potem zabrać się za opowiadania.
Kategoria: | Opowiadania |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 9788393900466 |
Rozmiar pliku: | 727 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
pomysłodawcy gry planszowej pod tym samym tytułem.
Opowiadanie to nie powstałoby, gdyby nie kampania crowdfundingowa, której celem było wydanie gry planszowej „Kacper Ryx i Król Żebraków”. Wsparcie kilkuset osób przyczyniło się do wspólnego sukcesu i powodzenia całego przedsięwzięcia. Gdy startowaliśmy z kampanią 2 października 2015 AD, obiecałem, że jeśli się powiedzie, wówczas napiszę zupełnie nowe opowiadanie z Ryksem seniorem, sławnym pogromcą XVI-wiecznych złoczyńców. Oto ono, zatem akcja się udała. Jesteście wspaniali!
W tym miejscu pragnę serdecznie podziękować wszystkim osobom zaangażowanym w stworzenie i promowanie kampanii na portalu wspieram.to oraz wszystkim wspierającym, a szczególnie MECENASOM gry – wypróbowanym przyjaciołom Ewie i Waldkowi Tomankiewiczom, tudzież Panu Janowi Mitkowskiemu, którego literackie alter ego będziecie mieli okazję poznać za kilkadziesiąt stron.
Na ogromną wdzięczność zasługują również KOLEKCJONERZY (kolejność przypadkowa):
Michał Kowalski, Robert Ciombor, Joanna Olszewska, Waldek Wołyński, Tymoteusz Tobała, Radosław Górski, Łukasz Pakuła, Jan Słomski, Sebastian Ohnesorge, Aga Ły, Joanna Tomankiewicz, Marcin Kowalik, Marek Sawicki, Daniel Przyborowski, Andrzej Borkiewicz, Wojciech Mikulski, Daniel Porada, Łukasz Wołyńczuk, Wojciech Uchto, Dariusz Kościelniak, Adam Borowik, Błażej Prus, Helena Jaskowska-Kowalska, Przemysław Leśko, Krzysztof Konopka.
Jeszcze raz wszystkim biorącym udział w naszej akcji bardzo, bardzo dziękuję
Mariusz WollnyKRÓL ŻEBRAKÓW
...
Ściskając w garści nowy nabytek ruszyłem w dalszą drogę, ani przypuszczając, że dokonałem zakupu w ostatniej chwili. Na rogu Mikołajskiej i Szpitalnej i tak zamierzałem skręcić w tę ostatnią, lecz okazało się, że żadnego wyboru nie mam. Drogę na wprost zagradzało mi bowiem trzech barczystych drapichrustów w obszarpanych opończach, z kapturami nasuniętymi głęboko na oczy, którzy wyłonili się z bocznej furty cmentarza Mariackiego. Po chwili z narożnej „Gospody Hultajskiej” wyszło trzech następnych i szybko zaszło mnie od tyłu, tak że gdybym nawet chciał się wycofać, nie miałem jak, ani dokąd. Musiałem iść przed siebie.
Wyglądali identycznie jak ci, którzy napadli na kram Izaaka, zupełnie jakby wszyscy wyszli spod jednej sztancy. Musieli mnie od tamtej pory obserwować. Widzieli, jak wchodziłem do domu Balcera i czekali, aż go opuszczę. Mieli dużo czasu na zastawienie pułapki. A teraz byłem jak szczur w potrzasku i miotałem się, nie mogąc znaleźć wyjścia. Powinienem skręcić do Kącika, ale nie jestem człowiekiem trzymającym się utartych ścieżek. W zaistniałej sytuacji nie zamierzałem się upierać przy pierwotnym postanowieniu i uznałem, że pójście dalej Szpitalną lub skręt w Świnią w kierunku Świętego Krzyża będą równie dobrym wyborem – aż tak mi się do celu nie spieszyło, mogłem sobie pokrążyć. W moim wieku powinno się zażywać jak najwięcej ruchu, sam zalecałem swoim pacjentom: spacer to zdrowie.
Kłopot w tym, że i tak mogłem skręcić tylko ku Kącikowi (choć przestało mi na tym zależeć), ponieważ pozostałe możliwości odcinali mi kolejni prześladowcy. Powinno mi pochlebiać, że wysłano ich aż tylu na mnie jednego, ale jakoś nie umiałem tego docenić. Mrówki zaczęły mi chodzić po karku. Dawno nie byłem w takiej obieży. Polowali na mnie jak na dzikiego zwierza. Było dość późno, na ulicach niewielki ruch, ale przechodnie i tak na widok gromady obdartusów czym prędzej dawali drapaka. Choćbym wołał o pomoc ile sił w płucach, nikt by mi nie pomógł – w ostatnim czasie w mieście zrobiło się tak niebezpiecznie, że ludzie pilnowali własnego nosa bardziej niż zazwyczaj, a na interwencję drabów miejskich nie należało liczyć.
Zanim jeszcze doszedłem do Floriańskiej, już wiedziałem, że postanowili rozprawić się ze mną właśnie tutaj – na krótkim odcinku między Szpitalną a Floriańską, bo od tamtej strony zbliżała się kolejna trójka natrętów z obnażonymi kordami w rękach. Do tej pory nie spieszyłem się, nawet utykałem bardziej niż zwykle, by zmylić przeciwników. Nagle zmieniłem taktykę. Skoczyłem tym z przodu naprzeciw i zaskoczyłem ich. Nie musiałem nawet wyciągać żelaza – rozdałem nierozdzielonym granatem kilka solidnych ciosów na odlew i to wystarczyło, by dwóch łotrów upadło, otwierając mi drogę. Przeskoczyłem ich, pchnąłem trzeciego i już przecinałem w poprzek Floriańską, rozdając razy na prawo i lewo, ponieważ obstawili i tę okolicę. Wpadając w Kącik, zwany też ulicą Wąską, byłem dwa razy niegroźnie draśnięty, ale cały i sprawny. Dobra nasza! Nie było ze mną jeszcze tak źle, a niedobrzy chłopcy nie odrobili lekcji – najwidoczniej nie wiedzieli o tym, że znajdowałem się prawie u celu, do którego od początku zmierzałem.
Była nim znajdująca się na wprost kościoła świętego Jana gospoda „U Balcera”, w której spędziłem ponad połowę swego żywota. Prowadząca ją cioteczka Balcerowa, matka Jędrzeja i moja piastunka, nie żyła już, zaś gospodę prowadził jej dawny posługacz a mój druh serdeczny, poczciwy olbrzym Niziołek. Już widziałem zadnią ścianę kościoła i choć tupot podkutych buciorów na burku za mną narastał, wiedziałem, że ratunek jest tuż, na wyciągnięcie ręki. Za moment wpadnę w gościnne progi i będę tam bezpieczny jak za młodych lat.
I wówczas zza załomu, któremu zaułek zawdzięczał nazwę, wyłonili się kolejni prześladowcy, tym razem pięciu. Razem z tymi, którzy nadciągali z tyłu, ich liczba urosła do kilkunastu. Cóż, sowita nagroda wystarczy dla wszystkich. Nie miałem żadnych szans. Oparłem się o mur, zdecydowany nie oddać łatwo skóry. Zbliżali się jednak ostrożnie. Teraz dopiero mogłem im się dokładniej przyjrzeć. Niektórzy nosili lśniące medaliony, które już widziałem. A przewodził im ciemny typ, którego ostatnio miałem nieprzyjemność oglądać o wiele częściej niżbym sobie życzył. I _vice versa_, jak się okazało.
– Wszędzie cię pełno, Ryx – powiedział wysoki drągal, w którym mimo kaptura domyśliłem się Smoka. – Niektórym to się nie podoba. Przyszła na cię kryska – wskazał mnie swoim i rozkazał: – Zabijcie go!
Rzucili się całą hurmą, pewni że zmiażdżą mnie samą liczbą, lecz srodze się pomylili. Owszem, zardzewiałem ostatnimi czasy, przyznaję bez bicia. Przestałem nosić rapier, który odstraszał pacjentów i zawiesiłem ulubioną broń na ścianie swojego gabinetu, będącego zarazem biblioteką, krzyżując rapier z szablą batorówką otrzymaną od króla Stefana.
Ale nie zapomniałem ze szczętem wszystkiego, czego nauczyłem się samodzielnie z traktatów sprowadzanych przez Jędrka oraz od wybornych preceptorów w rodzaju messera Ventury. Poza tym Janka dość regularnie zmuszała mnie, bym z nią fechtował dla zabawy, utrzymując, że to dobrze mi robi na figurę, która zaczęła się ponoć zaokrąglać. Bzdura, lecz dla świętego spokoju nie oponowałem. Teraz mi się to przydało.
Wyszarpnąłem żelazo z granatu, kiedy byli tuż. To ich zaskoczyło. Pierwszy szereg stanął jak wryty – wszyscy chwalebnie zapragnęli nagle ustąpić innym przodka w zawarciu bliższej znajomości z toledańską stalą. Jednak ci z tylnych rzędów napierali tak, że cały szyk, i tak bezładny, skotłował się jeszcze bardziej. Nie omieszkałem tego wykorzystać. Rozdałem mniej więcej po równo cięć, pchnięć i kopniaków. Powaliłem trzech, z tego jeden wyglądał na zaprawionego ostatecznie, a drugiemu niewiele do tego brakowało. Cofnęli się i jakby ostygli w zapale.
– Naprzód, tchórze, bo pożałujecie, żeście się urodzili! – wrzasnął mniemany Smok i zaczął najbliżej stojących okładać pięścią.
Runęli na mnie ławą. Było gorzej niż w trakcie utarczki z Moskwicinami i Tatarami na moście przez Turopończę podczas kampanii wielkołuckiej króla Stefana, której zawdzięczałem nobilitację. Poradziłem sobie, acz z najwyższym trudem. Oni odciągnęli na bok kolejne dwa trupy, ale ja także oberwałem kilka ciosów i otrzymałem parę ran. Odzienie wisiało na mnie w strzępach, krwawiłem i dyszałem z wysiłku niczym miech kowalski.
– Szybciej, łajzy, nie możemy tu sterczeć bez końca! – herszt zagrzał swoich do walki.
Wiedziałem, że trzeciego szturmu nie przeżyję. Byłem rozczarowany, bo narobiliśmy sporo hałasu, a jednak nikogo to nie zainteresowało ani w gospodzie „U Balcera”, ani w kamienicy należącej do ekspoczmistrza Prospera Provany, który pierwszy zawiadywał pocztą królewską. Na szczęście nie zależało mi na dyskrecji tak jak tamtym – spieszyli się, bo jednak w końcu ktoś mógł przybyć mi w sukurs. Sięgnąłem pod kaftan za plecy i wyjąłem pistolet. Wycelowałem w Smoka i pociągnąłem za spust, rachując na to, że przy odrobinie szczęścia zarazem powalę łotra i podniosę alarm. Widział, że w niego celuję, a może także słyszał, że nigdy nie chybiam, bo trwał w miejscu jak sparaliżowany. Nie mogłem go nie trafić. Tylko że pistolet nie wypalił. Zdążyłem nim cisnąć w gębę najbliższego zbója, gdy znów rzucili się na mnie, tym razem z dzikim, tryumfalnym wyciem. Zanim zalali mnie niczym lawina błotna, zdążyłem zrobić tylko jedno, co mi jeszcze zostało – wrzasnąć wielkim głosem:
– Niziołek! Sam tu bywaj! – a potem już tylko siekłem żelazem i tłukłem kułakami na odlew ile wlazło, drapałem, gryzłem i kopałem niczym furiat, rycząc przy tym jakby mnie obdzierano ze skóry, co zresztą niewiele odbiegało od prawdy.
Uległem jednak w końcu i zwaliłem się na burk niczym podcięte drzewo, a napastnicy runęli na mnie całą hurmą. Kiedy byłem już bliski uduszenia, a przygniatający mnie ciężar zdawał się nie do wytrzymania, ucisk nagle zelżał. Odzyskawszy widzenie zobaczyłem, jak jakaś potężna siła po kolei unosi w górę zalegających na mnie importunów i odrzuca na bok z taką łatwością, jakby to były zwykłe rzepy albo co najwyżej uprzykrzone małe kundle. Namacałem wytrącone mi przez kogoś i odkopnięte na boki obie części granatu, złożyłem je w całość, podparłem się i jakoś poradziłem powstać, a nawet kopnąć w zadek ostatniego z prześladowców, który nie dość szybko zbierał się do ucieczki.
– Co tak późno? – zwróciłem się do olbrzyma o myląco niewinnej gębie wiejskiego przygłupka, trzymającego właśnie za karki dwóch przedostatnich zbirów.
Wisieli w powietrzu bezradnie wierzgając giczałami, z wysadzonymi na wierzch oczyma, bliscy uduszenia. Cisnął ich w końcu w ślad za poprzednikami i dopiero wtedy mi odpowiedział przepraszającym tonem:
– Wybacz. Ucho mi się zatkało, przez co trochę niedosłyszę.
– Wybaczam – odparłem łaskawie.
Ale to jeszcze nie był koniec. Hultaje byli pokiereszowani i rozbici, lecz jeszcze nie pokonani. Pewnie jednak daliby za wygraną, gdyby naczelnik groźbami nie zagonił ich z powrotem do kupy. A ponieważ oprócz Niziołka nikt inny nie przybył mi w sukurs, tedy poczuli się ośmieleni, niczym wilcy otoczyli nas półkolem i przyparli do muru. Domniemany Smok powstrzymał swoich gestem, uczynił krok naprzód, podwinął rękawy opończy i powiedział do Niziołka:
– Spróbuj się ze mną, osiłku.
Mój druh bez słowa postąpił ku niemu i zwarli się niczym dwie skały, aż niemal usłyszałem trzeszczenie kości. Objęci w pół dreptali w miejscu, usiłując pozbawić tchu jeden drugiego i zmiażdżyć przeciwnika w mocarnym uścisku. Herszt zbójców był młodszy i ciut wyższy od Niziołka, ale chudszy. Może zwrotniejszy i szybszy od mojego przyjaciela, któremu brzuch zaczynał się wyraźnie rysować pod odzieniem, lecz w zwarciu stracił swoje ewentualne atuty, więc niedźwiedzia siła Niziołka zaczęła brać górę.
– Puść! – wychrypiał w końcu zbir. – Wygrałeś…
Ale Niziołek, bardzo w tych sprawach skrupulatny, zamierzał doprowadzić dzieło do końca i wydusić z łotra żywot. W tym celu zmienił uchwyt, lecz tamtemu też nie brakowało doświadczenia w tego rodzaju zapasach, natychmiast więc wykorzystał ten moment, by z całej siły przydepnąć stopę olbrzyma, a gdy ten pod wpływem bólu jeszcze bardziej rozluźnił chwyt, ofiara mu się wyrwała, odskoczyła wstecz i ryknęła do swoich:
– W nich!
Straciliśmy już element zaskoczenia, jakim było wkroczenie do akcji Niziołka i mimo jego nieludzkiej mocy, wobec nieustępliwości wroga musieliśmy ulec przemożnej sile, to nie ulegało wątpliwości. Wtem rozległ się przeraźliwy gwizd. I my i oni jak na komendę zgodnie obróciliśmy wzrok w głąb zaułka, gdzie nowa postać właśnie wkraczała na scenę.
...
------------------------------------------------------------------------
Pełna wersja książki do kupienia w księgarni internetowej KOOBE.PLNOTKA HISTORYCZNA
Nie było „wojny gangów” w XVI-wiecznym Krakowie, a przynajmniej nie została odnotowana przez kronikarzy. Ale czas bezkrólewia był zawsze niespokojny i w II połowie tego wieku właśnie, z powodu jakby czasowego ustania, czy raczej zawieszenia władzy państwowej i autorytetu królewskiego, aż do elekcji (a _de facto_ do koronacji obranego króla, co trwało miesiącami) dochodziło w stolicy do tumultów, czyli krwawych awantur na tle religijnym (czasem także politycznym) pomiędzy katolikami a protestantami. Korzystał z tego motłoch, w tym element przestępczy, rad przyłączając się do wyznaniowych fanatyków, by palić, grabić i mordować kogo popadło. Ciężko było powstrzymać ten żywioł z powodu nieobecności w mieście większości wojska oraz szlachty zajętej wybieraniem nowego władcy. Szczupłe siły pachołków miejskich i niewiele silniejsze starosty krakowskiego (tzw. starościńscy) z trudem radziły sobie (albo i nie) z uśmierzeniem zamieszek.
Historia milczy także o krakowskim Królu Żebraków, czyli swoistym (i swojskim) _capo di tutti capi_, przywódcy podziemnego przestępczego świata. Niewątpliwie jednak działali herszci lokalnych band, rywalizujący ze sobą o wpływy i terytorium, bo to zjawisko ponadczasowe. Czy istniał wszak jeden „szef wszystkich szefów”? A kto to wie? Ostatecznie nie darmo mówimy o „przestępczym podziemiu” – większość tego, co tam się dzieje, nigdy nie wypływa na powierzchnię. Jednak w literaturze popularnej, zwłaszcza francuskiej, pojawiają się takie postacie, trzęsące podziemnym Paryżem, i autor tej książki (oraz całego cyklu o Ryksie) poszedł wytyczonym przez klasyków gatunku tropem.
Niektórzy historycy nie wykluczają teorii, jakoby wybitnego artystę włoskiego Bartłomieja Berecciego, twórcę wawelskiej Kaplicy Zygmuntowskiej („najpiękniejszego przykładu sztuki renesansowej na północ od Alp”), zadźgał w 1537 r. nie zazdrosny o jego talent współpracownik, a wysłannik sycylijskiej mafii. Za tą teorią przemawia fakt, że syn artysty, Sebastian (albo Adrian – źródła podają różnie), również został zamordowany kilkanaście lat po ojcu. Prawdą jest także, że Berecci prowadził życie raczej skryte i całkowicie zerwał kontakty z ojczyzną. Dlaczego jednak mafia tak zawzięcie miałaby ścigać Toskańczyka? Tego nie wiadomo, dlatego pozwoliłem sobie na kartach tego opowiadania przedstawić własną hipotezę.
Istnieje natomiast i ma się doskonale willa Decjusza w Woli Justowskiej. Justus Decjusz młodszy, wybitny syn jeszcze wybitniejszego ojca, zmarł w listopadzie 1567 r., a jego żona Konstancja z Konarskich oraz ich domniemane (wedle Polskiego Słownika Biograficznego Decjusz jr nie miał dzieci) dwie córki nie przeżyły go o wiele (jeśli w ogóle), zaś młodszy brat Ludwik umarł nagle i bezpotomnie w 1576 r. W 1590 r. willę Decjusza kupił Sebastian Lubomirski, żupnik i burgrabia krakowski, którego syn, wojewoda krakowski Stanisław Lubomirski, po 1620 r. kazał swemu nadwornemu architektowi, Włochowi Maciejowi Trapolowi, rozbudować budowlę. Przybrała ona wówczas wygląd z grubsza podobny do dzisiejszego (choć pałacyk był potem kilkakrotnie przebudowywany przez kolejnych właścicieli, jednak z zachowaniem swego pierwotnego, renesansowego charakteru). Kilkunastoletnią lukę w ciągłości zamieszkania willi Decjusza postanowiłem wykorzystać, aby wynająć ją importowanemu z Sycylii „Ojcu Chrzestnemu”, którego obecności w Krakowie historia jednak nie odnotowała.
Natomiast innych Włochów nie brakowało i bardzo się zasłużyli dla rozwoju Krakowa. Było ich tak wielu, że kamienica Pod Jaszczurką _vel_ Pod Jaszczurami (Rynek Gł. 8) w XVII i XVIII w. stała się siedzibą Bractwa Włoskiego, czyli Kongregacji albo Konfraterni Włoskiej, potężnego i zamożnego narodowo-religijnego stowarzyszenia skupiającego włoskich katolików mieszkających i aktywnie uczestniczących w codziennym życiu miasta i wszystkich miejskich uroczystościach, świeckich i kościelnych.
W Krakowie pod koniec XVI w. mieszkali i działali (nie licząc artystów, z których najsłynniejszymi w II poł. XVI w. byli Jan Maria Mosca zwany Padowano i Santi Gucci zwany Florentino) Santini i Puccini z Lukki, bracia de Piccioni zwani Tedesco, włoski Żyd Fontanini, Negroni, sławny aptekarz Jan Alantse – wszyscy z Wenecji, bracia Cellari z Mediolanu, zaś w kamienicy Fontaniowskiej (Rynek 12) w 1571 r. mieszkał Jan Chrzciciel Fontani z Como w Lombardii, rajca krakowski. Najliczniejsza kolonia pochodziła jednak z Florencji: Nelli, Thedaldi, Cecchi, bracia del Pace, Forzoni, bracia Lenzi. Florentczykami byli też najpotężniejsi z Włochów: Sebastian Montelupi i bracia Bernardo i Carlo (trzeci, Gasparo, przybył do Krakowa najpóźniej, w 1584 r.) Soderini (faktorzy potężnych i wpływowych Torregianich z Norymbergi), którzy mieli kantor i mieszkali w Starej Mennicy.
Tyle szczęścia co willa Decjusza nie miała inna wspomniana w opowiadaniu sławna krakowska budowla – Pałac Królewski w Łobzowie, którego ocalała pozostałość niewiele przypomina pierwotną budowlę. W murach istniejącego do dziś pałacu uchowały się jedynie ślady kazimierzowskiej gotyckiej fortalicji (murowana była tylko wieża mieszkalno-obronna) oraz kilka kamiennych barokowych portali z czasów przebudowy zarządzonej przez Zygmunta III Wazę (po podpaleniu Wawelu na skutek eksperymentów alchemicznych, król z królową przeprowadzili się do Łobzowa i tutaj przyszedł na świat królewicz Władysław) i na tym koniec. Pałac zniszczyli bowiem Szwedzi podczas „potopu” i choć Jan III Sobieski odbudował go do postaci „drugiego Wersalu”, aby luba Marysieńka w godnych warunkach mogła tam czekać na powrót męża spod Wiednia, budowla wkrótce znów popadła w ruinę. Podupadły pałac odnowili Austriacy w XIX w. i przeznaczyli na Szkołę Kadetów, zaś po odzyskaniu przez Polskę niepodległości ulokowano tu Szkołę Podchorążych Piechoty. Od zakończenia II wojny światowej do dziś pałac należy do Politechniki Krakowskiej, zaś teren dawnego pięknego ogrodu przejęło wojsko i w latach 50. XX w., przy okazji budowy stadionu dla klubu „Wawel”, barbarzyńsko zniszczyło kopiec Esterki (król Stanisław August Poniatowski podczas wizyty w Krakowie w 1787 r. kazał go częściowo rozkopać w poszukiwaniu szczątków Esterki, lecz nic podobnego nie znaleziono, więc przypuszczalnie kopiec jako centralny element dekoracyjny kazał usypać Santi Gucci, gdy dla króla Batorego obok manierystycznego pałacu tworzył piękny renesansowy ogród) oraz wycięło starodrzew. I tym sposobem niewielu krakowian ma świadomość, że okazały budynek („Podchorążówka”) przy ulicy Podchorążych jest pozostałością sławnej ongi letniej rezydencji królów polskich.
Na koniec muszę przeprosić za swoją przewrotność i oddać, co się należy, zacnej rodzinie Gutteterów-Dobrodziejskich, którzy jak mało kto mieli dopasowane nazwisko. Zapisali się oni (kilka pokoleń) złotymi zgłoskami w dziejach Krakowa jako rajcy, burmistrzowie, przedsiębiorcy i filantropi, zaś wspomniany w tekście Kasper Gutteter (zm. w 1614 r.) przewodniczył komisji, która uporządkowała sprawy wewnętrzne miasta i jego sądownictwo. Od 1582 r. był rajcą i wielokrotnym burmistrzem, ożenił się z Brygidą Morsztynówną, co powiększyło majątek rodzinny o folwark Morsztynowski, zwany odtąd Gutteterowskim, leżący między Kotłowem a Starą Wisłą. Bardzo zasłużony i przyzwoity. Zaś jego zbrodniczy brat Jonatan nigdy nie istniał. Za to postacią historyczną jest francuski księgarz Jan Thenaud.
I jeszcze jedno. Być może niektórych Czytelników tego opowiadania uderzyły pojawiające się tu i ówdzie anachronizmy oraz inne drobne rozbieżności w stosunku do spraw i ludzi poznanych w tetralogii o Ryksie, ale pamiętajmy o tym, że to, co tu opisano, nie zdarzyło się naprawdę, tylko przyśniło Ryksowi.
Szanowni Czytelnicy! Niniejsza książka, powstała jako dodatek do gry planszowej pod tym samym tytułem, rozpoczyna krótką serię opowiadań z Kacprem Ryksem seniorem, inwestygatorem J.K.M., które będą się pojawiały cyklicznie do czasu, aż urodzi się nowy cykl powieściowy z zupełnie innym bohaterem. Zatem – do następnego spotkania.
Jeśli zaś koniecznie chcecie wiedzieć, kto wygrał rywalizację o tron Króla Żebraków i jak skończyło się decydujące starcie, pozostaje Wam tylko jedno – musicie zagrać we wspomnianą grę, do czego serdecznie zachęcam.SŁOWNIK
Balneola – łazienka
Bielak – albinos
Brona – tu: brama miejska
Buksztaba – litera
Burk – bruk
Dubium, dubia – wątpliwość, wątpliwości
Ekstraordynaryjny – nadzwyczajny
Facimiech (chwacimiech) – rzezimieszek, złodziej, rabuś
Faktotum – totumfacki, człowiek zaufany, prawa ręka
Importun – natręt
Indygen – tubylec
Inwestygator – badacz, śledczy, detektyw
Jakmiarz – prawie
Jurgieltnik – najemnik
Jurydyka – obszar w mieście wyłączony spod miejskiej jurysdykcji
Justycjariusz – stróż prawa
Konfekty – cukry, słodycze
Madzar – wino węgierskie
Mińce – monety
Obież – sidła, pułapka, tarapaty
Onegdaj – przedwczoraj
Opona – zasłona, kotara
Otrok – wyrostek
Oźralec – pijak; oźralstwo – pijaństwo
Permisja – urlop
Pośledni – ostatni
Przeczcić – przeczytać
Przenajem – przekupstwo, korupcja
Przysiężnik – ławnik miejski
Samokat – samobójca
Samowtór – we dwóch
Sc(y)jencja – nauka, wiedza
Signum – znak
Siurpryza – niespodzianka
Skoma, oskoma – ochota
Socjusz – tu: wspólnik
Spektator – widz
Substytut, substytutor – zastępca
Szampierz, sząpierz – rywal, konkurent
Szlakować (za kimś) – śledzić, tropić
Traktament – poczęstunek
Tret – chodnik, trotuar
Trianguł – trójkąt
Turbacja – kłopot
Tuz – as
Wokabularz – słownik
Wyżenąć – wyrzucić, usunąć
Zabaczyć – zapomnieć
Zadź – podwórze na tyłach budynku (z oficyną)KACPER RYX I KRÓL ŻEBRAKÓW
gra planszowa
Kacper Ryx i Król Żebraków to łotrzykowska, planszowa gra strategiczna oparta na motywach cyklu powieściowego autorstwa Mariusza Wollnego o XVI-wiecznym krakowskim detektywie Kacprze Ryksie. Twórcy gry – Łukasz Wrona, Piotr Krzystek i Daniel Budacz – odwracają tu jednak role, ponieważ głównymi bohaterami gry są przestępcy, mordercy, złodzieje, dziewki wszeteczne i inne typy spod ciemnej gwiazdy. W tej dynamicznej i pełnej emocji „planszówce” gracze wcielają się w role hersztów gangów, którzy stają do walki o władzę nad przestępczym półświatkiem renesansowego Krakowa i tytuł mitycznego Króla Żebraków. Gracze walczą między sobą, ale mają też wspólnego wroga, który nie spocznie póki nie zakończy tej krwawej, doprowadzającej miasto do ruiny wojny. Postacią tą jest oczywiście Kacper Ryx, który tropi i piętnuje przestępstwa graczy, znacząco utrudniając im ich poczynania. Partnerem gry jest Krakowskie Biuro Festiwalowe, które włączyło ją do programu Kraków Miasto Literatury UNESCO.
Zapraszamy na stronę internetową gry:
www.krolzebrakow.comKRONIKI DYMITRIAD
Akcja trzytomowych _Kronik dymitriad_ toczy się na początku XVII wieku. Bohaterem trylogii jest Kacper Turopoński, syn krakowskiego detektywa Kacpra Ryksa. W _Krwawej jutrzni_, pierwszej części trójksięgu, Ryx junior jedzie do Moskwy z sekretną misją, zleconą mu przez królewski dwór, po drodze przyłączając się do orszaku Maryny Mniszchówny zdążającej na ślub z Dymitrem Samozwańcem. Zakochany w Marynie Ryx cierpi katusze, do tego ściera się z awanturnikami towarzyszącymi wyprawie, a na koniec uczestniczy w jej dramatycznym finale. W kolejnym tomie, _Straceńcach_, sekundujemy bohaterowi w jego miłosnych i wojennych perypetiach, przy okazji zapoznając się z największymi tryumfami polskiego oręża – zwycięstwem nad Rosjanami i Szwedami pod Kłuszynem oraz wkroczeniem Polaków do Moskwy. Ostatni tom (_Mściciel_) przedstawia los polskiego garnizonu w Moskwie, a następnie przenosi nas na kresy dawnej Rzeczypospolitej. Jednak nie te znane z Trylogii Henryka Sienkiewicza, ale inne, zupełnie już zapomniane, choć znacznie bliższe i nie mniej egzotyczne od tamtych, naddnieprzańskich.
Atutem trylogii, podobnie jak wszystkich powieści Wollnego, obok wartkiej akcji jest maksymalna wierność prawdzie historycznej.KACPER RYX
Bohaterem tego czworoksięgu jest Kacper Ryx, wpierw student medycyny, potem zawołany medyk, lecz przede wszystkim inwestygator (prywatny detektyw) Ich Królewskich Mości, który rozwiązuje autentyczne sprawy kryminalne i afery polityczne nękające Kraków i Rzeczpospolitą w II połowie XVI wieku. Akcja każdego tomu toczy się za panowania innego króla, kolejno: Zygmunta Augusta, Henryka Walezego, Stefana Batorego i Zygmunta III Wazy. Pomocnikami i przyjaciółmi Ryksa są m.in. rubaszny olbrzym Niziołek, znany poeta Mikołaj Sęp-Szarzyński, czy przyszły hetman Stanisław Żółkiewski.Z KACPREM RYKSEM PO RENESANSOWYM KRAKOWIE
To nietypowy (pierwszy i jedyny taki w Polsce!) przewodnik po dawnej polskiej stolicy, po której oprowadza Czytelników tytułowy bohater tetralogii _Kacper Ryx_. Spacerując z Ryksem po mieście poznajemy ówczesny Kraków od strony, z której nikt go jeszcze w taki sposób nie opisał. Przewodnik powstał na zamówienie fanów Ryksa, pragnących dowiedzieć się całej prawdy o znanych z powieściowego cyklu miejscach, ludziach i wydarzeniach, ale gorąco polecamy go każdemu, kto chciałby poszerzyć swą wiedzę o Krakowie, zarówno mieszkańcom, jak i turystom. Atutem przewodnika są dwa załączone plany: miasta XVI-wiecznego oraz współczesnego z wytyczonymi szlakami, a także ilustracje Zuzy Wollny obrazujące dawny i już miniony Kraków.OBLICZE PANA
To napisana specjalnie na sześćsetną rocznicę bitwy pod Grunwaldem powieść sensacyjno-historyczna, której intryga osnuta jest wokół tak zwanego relikwiarza grunwaldzkiego znajdującego się w krakowskim kościele św. Floriana. Akcja powieści rozgrywa się na przestrzeni siedmiuset lat. Razem z ostatnimi templariuszami A.D. 1314, Krzyżakami A.D. 1410, hitlerowcami A.D. 1945 oraz tajnymi agentami kilku służb A.D. 2010 próbujemy rozwikłać fascynującą tajemnicę z odległej przeszłości i odnaleźć słynny zaginiony skarb templariuszy.Poniższe książki łączy jedno: są adresowane do Czytelników w każdym wieku, zatem doskonale nadają się do wspólnego, familijnego czytania.
TROPEM SMOKA to przewodnik po Krakowie, w którym oprócz rzeczy najważniejszych i niezbędnych do poznania dawnej stolicy Polski, znajdziemy mnóstwo ciekawostek o ludziach i wydarzeniach, a także wszystkie krakowskie legendy i podania. Jedynie z tym przewodnikiem oprócz magicznych miejsc jest okazja wytropić nie tylko liczne tutejsze smoki, ale i inne osobliwości: czarodziejów, wiedźmy, duchy, zjawy, diabły i upiory. Jest także angielska wersja przewodnika: _Tracing the dragon_.
JAK LOLEK ZOSTAŁ PAPIEŻEM to bardzo przystępnie napisana, głównie z myślą o młodych Czytelnikach, w miarę pełna biografia Jana Pawła II, ukazująca dzieciństwo Wielkiego Polaka, jego młodość, drogę do kapłaństwa i na Stolicę Piotrową. Znakomity prezent pod choinkę lub na I Komunię.
BARDZO BZDURNE BAJDURKI to zbiór zabawnych i zwariowanych historyjek, zdolnych rozbawić zarówno młodych, jak i dorosłych Czytelników, gdyż jedni i drudzy odnajdą w nich coś tylko dla siebie. Doskonała lektura na ponure dni i kiepski nastrój.