- nowość
Kafka. Lata decyzji - ebook
Kafka. Lata decyzji - ebook
Drugi tom wieloaspektowej i wielowątkowej biografii Franza Kafki pióra Reinera Stacha, w przekładzie Sławy Lisieckiej, obejmuje lata 1910-1915. Wkraczamy w czas decyzji.
Bogactwo życia Kafki rodziło się przede wszystkim w sferze psychicznej, w tym, co niewidoczne. Kto znajduje się pod pierwszym wrażeniem lektury "Zaginionego" albo "Zamku", temu trudno będzie zrozumieć, że zawód autora, jego stan rodzinny, zamiłowania i antypatie nie mają prawie nic do rzeczy. Nawet dzienniki potwierdzają to wrażenie całkiem autonomicznej duchowości: zdolność Kafki do uchwycenia jakiejś sytuacji jednym spojrzeniem, a mimo to w największej rozdzielczości, wyodrębnienia znaczących szczegółów, wytropienia ukrytych zależności i utrzymania tego wszystkiego w języku nasyconym precyzyjnymi obrazami, unikającym wszelkiej nieostrości – to jest umiejętność, która graniczy z cudownością i wymyka się jakimkolwiek wyobrażalnym wyjaśnieniom natury społecznej czy psychologicznej. Takiego kogoś nazywano geniuszem.
Spis treści
Spis treści
Prolog: Czarna gwiazda . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 5
U Kafków . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 11
Kawalerowie, starzy i młodzi . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 36
Aktorzy, syjoniści, dzicy ludzie . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 51
Literatura i samotność: Lipsk, Weimar . . . . . . . . . . . . . . . . . . 71
Jungborn, stacja końcowa . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 88
Panna z Berlina . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 97
Ekstaza początku: Wyrok i Palacz . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 113
Nieomal skok z okna . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 127
Dziewczynka i kobieta . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 145
Miłość i żądza listów . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 157
Szczęśliwe tygodnie, małe intrygi . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 173
Rodzina Bauerów . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 184
Ameryka i z powrotem: Zaginiony . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 191
Z życia metafor: Przemiana. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 209
Lęk przed obłędem . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 225
Wojna na Bałkanach . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 247
Tysiąc dziewięćset trzynasty . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 253
Zaginiony: perfekcja i upadek. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 265
Wynalazek i przesada . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 277
Lęk przed seksem i oddanie . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 293
Światy pracy: high-tech i upiory biurokracji . . . . . . . . . . . . . . 310
Oświadczyny . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 328
Literatura, nic innego . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 358
Trzy kongresy w Wiedniu . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 386
Triest, Wenecja, Werona, Riva . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 406
Greta Bloch, posłanniczka . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 419
Niżej się nie da . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 432
Kafka i Musil . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 444
Program małżeński i asceza . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 457
Trybunał w Berlinie . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 478
Wielka Wojna . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 490
Samo-sąd: Proces i Kolonia karna . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 514
Powrót Wschodu. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 539
Wielkie zakłócenie . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 550
Do ziemi niczyjej . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 567
Skróty tytułów dzieł Franza Kafki stosowane w przypisach . . 578
Przypisy . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 580
Bibliografia. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 623
Podziękowania . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 640
Indeks osób . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 641
Indeks nazw geograficznych i topograficznych. . . . . . . . . . . . 664
Spis ilustracji . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 675
Kategoria: | Biografie |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8196-749-5 |
Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Środa, 18 maja 1910 roku. Do Ziemi zbliża się nieznane ciało niebieskie. Prasa od miesięcy trąbi o możliwym zderzeniu, gigantycznych eksplozjach, deszczu ognia i falach powodziowych, o końcu świata.
Kometa Halleya była znana już w epokach prehistorycznych, a ludzi średniowiecza przyprawiała o religijną trwogę. Jest to jednak zjawisko cykliczne – nie zesłany przez niebiańskie siły zwiastun nieszczęścia, lecz wędrująca eliptycznie wokół Słońca bryła zbudowana z porowatych skał i lodu, której pojawianie się można przewidzieć z dokładnością co do dnia i godziny. Co siedemdziesiąt sześć lat kometa wychodzi z mroku przestrzeni oddalonych od Słońca i ciągnie za sobą po niebie świetlny tren. Od czasu wynalezienia analizy spektralnej wiadomo, z czego składa się ów fajerwerk: z węglowodorów i sodu, pierwiastków i związków chemicznych znanych od dawna, a także z odrobiny kwasu pruskiego, zabójczego dla człowieka. Wówczas nikt jeszcze nie wie, że jądro tej komety jest czarne, czarniejsze niż węgiel.
Fachowcy nic sobie z tego nie robią. Halley, jak zawsze, ominie Ziemię, tym razem o ponad dwadzieścia milionów kilometrów. Jedynie ogon komety muśnie atmosferę: gaz i nieco pyłu w nieskończonym rozproszeniu. Groźniejsza byłaby pajęczyna dla idącego słonia – drwi pewien berliński astronom, aby położyć kres ciągłym pytaniom, w których wyczuwa się żądzę sensacji. Niewiele to daje. Kto chce wierzyć w koniec świata, trzyma się kwasu pruskiego.
Niekończąca się histeria panuje w Stanach Zjednoczonych, gdzie cwani prorocy z łatwością wyciągają ostatniego centa z kieszeni swojej trzódki. Oświecona Europa jest podzielona. Na peryferyjnych, wiejskich obszarach lęk przed kometą wprawia ludzi w posępny nastrój, a niektórych popycha wręcz do rozpaczliwych czynów, natomiast w metropoliach traktuje się owo zjawisko raczej z ironicznym dystansem – kometa to event, a „koniec świata” stanowi okazję do świętowania, która prędko się nie powtórzy. W Paryżu panuje uroczysty nastrój, restauracje są otwarte aż do świtu, a podniecone tłumy suną od baru do baru. Również w Wiedniu, gdzie lekkie trzęsienie ziemi wywołuje dodatkową ekscytację, na ulicach są tysiące ludzi. Na Kahlenbergu, loży usytuowanej nad miastem, od wielu dni biwakują całe rodziny.
Spokojniej jest w mniejszych miastach, tu górę bierze ciekawość. Nikt nie świętuje, nikt nie wpada w egzaltację, ale też nie chce niczego przegapić. Tak dzieje się na przykład w Pradze, gdzie most Karola – obserwowany przez policję – aż do późnych godzin nocnych jest miejscem spotkań spacerowiczów. Dzień był upalny; noc jest letnia. Kto chce mieć dobry widok na nocne niebo, maszeruje do wyżej położonych dzielnic, do parku Riegera, na Belvedere-Plateau. Kilkuset ludzi chodzi ostrożnie dokoła Wzgórza św. Wawrzyńca, wielu z lornetkami teatralnymi, a mrok wypełniają przytłumione rozmowy.
W jednej z tych grup toczy się szczególnie ożywiona dyskusja, gdyż zebrali się tu literaci: niejaki Franz Blei z Monachium, niespełna czterdziestoletni, w towarzystwie syna i żony Marii, dobrze zarabiającej dentystki; obok nich dwudziestosześcioletni Max Brod, urzędnik pocztowy i pisarz, który właśnie dostał kosza i potrzebuje rozweselenia; jego niezamężna jeszcze siostra Sophie; i wreszcie szczupły, żylasty, o rok starszy od Broda, przewyższający pozostałych o głowę, urzędnik Zakładu Ubezpieczeń Franz Kafka, którego piętnaście do tej pory opublikowanych stron jasno dowodzi, że jako pisarz zajdzie daleko.
To raczej panie oczekiwały pojawienia się komety, panowie mieli w głowach co innego i żaden z nich nie widział w szczególnych okolicznościach tego spaceru nic godnego wzmianki. Sprowadził ich tutaj nie koniec świata, lecz „interesy” literackie, uczestnictwo w płynnym, widmowym, złożonym ze słów antyświecie o najdelikatniejszej konstytucji, w którym na porządku dziennym są najbardziej przyziemne kłótnie, walki kogutów i grupowe naciski. Kto w jakim czasopiśmie polemizuje z kim, kto w jakiej redakcji znalazł schronienie, kogo obsypuje się ciągle nagrodami (i czemu akurat jego?), a także jakich bezwstydnych propozycji umów trzeba wysłuchiwać od tego lub tamtego wydawcy – wszystko to tworzy miąższ „literatury”, owego wrażliwego organizmu, który prędko by się rozpadł, gdyby raz po raz nie znajdowały się jednostki utrzymujące przemysł literacki w ruchu z taką samą wytrwałością, jak maklerzy giełdowi mrowie swoich interesów.
Ów przemysł stanowi zarazem podstawę porozumienia wszędzie tam, gdzie literaci natykają się na siebie nawzajem. Nie są to „prądy”, między którymi się poruszają, lecz wydawnictwa, czasopisma i kliki. Jeśli dwie osoby widziane jeszcze wczoraj przy tym samym kawiarnianym stoliku dzisiaj publicznie wymyślają sobie od trzeciorzędnych pismaków, jest to komiczne, ale i korzystne, wprowadza bowiem rzeczywistość nie tylko do samej literatury, lecz także do dyskusji na jej temat. Pytanie, kto z kim trzyma, wywołuje znacznie mniej nieporozumień niż kwestie czysto estetyczne, nazwiska zaś, które się liczą, stanowią bardziej jednoznaczne marki niż same dzieła, zazwyczaj nieporadnie interpretowane. Dotyczy to zwłaszcza pisarzy postrzegających siebie tyleż jako producentów, co raczej – tu kłaniają się Max Brod i Franz Blei – jako pośredników. Można więc wyobrazić sobie, o czym rozmawiano w ciemnościach na Wzgórzu św. Wawrzyńca.
Brod i Blei nie byli nowicjuszami, od lat istniało między nimi coś na kształt współpracy wynikającej z podobnych zamiłowań literackich. Blei omówił pierwszą książkę Broda, opowiadania Tod den Toten! (Śmierć umarłym!) z 1906 roku; wspólnie przełożyli na niemiecki dzieła Jules’a Laforgue’a. Blei cieszył się sławą człowieka, który wszystko potrafi, literackiego kameleona, przede wszystkim jednak znano go jako tłumacza i wydawcę erotyczno-literackich czasopism o tak wymyślnych tytułach jak „Der Amethyst” i „Die Opale”, do których Brod pisywał różne drobiazgi.
Kafka czytał te pisma i lubił je, a nawet zaliczał się do ich nielicznych prenumeratorów, co trochę ułatwiało Brodowi (który jednak zbyt poważnie traktował tę sympatię) nakłonienie nieśmiałego przyjaciela, aby porzucił rolę widza i posłał Bleiemu własne teksty. W ten sposób nazwisko „Kafka” można było po raz pierwszy zobaczyć w dwumiesięczniku „Hyperion” – wielkoformatowej trybunie literackiego estetyzmu. Zamieszczono tam osiem utworów prozatorskich zebranych pod tytułem Betrachtung (Obserwacja)¹. Później Kafka opublikował w „Hyperionie” jeszcze kilka fragmentów Opisu walki – antypowieści, nad którą pracował od lat – wkrótce jednak miał tego żałować; ukazała się tam również jedna z niewielu recenzji, jakie w życiu napisał, poświęcona książce Bleia. Kiedy zaś stało się jasne, że pomysł na „Hyperiona” się wyczerpał, zaledwie po dwóch latach istnienia pisma, Kafka napisał miły, ale dwuznaczny nekrolog: „Czasopismo, które zasnęło na wieki”².
Blei recenzuje Broda, Brod pośredniczy w sprawie Kafki, Kafka recenzuje Bleia, Blei drukuje Kafkę i Broda – zarysowują się tutaj kontury jednego z wielu towarzystw wzajemnej adoracji istniejących na obrzeżach przemysłu literackiego; celem jest wydostanie się z peryferii i dołączenie do kręgu uznanych autorów. Klika miała się okazać mało trwała; łączące ją nici były zbyt słabe. Rokokowa sztuczność, którą Blei publikował i uznawał za sztukę, była już nazbyt anachroniczna, a i Brod, odkrywszy wkrótce judaizm i „gminę”, nie mógł w tych impresjach znaleźć dla siebie nic interesującego.
Kafka współpracował z nimi od czasu do czasu ze względu na wieloletnią przyjaźń, ale na próżno oczekiwali od niego czegoś, co choćby z daleka wyglądałoby na literacką przysługę. Potrafił ich wysłuchać, nie chwalił ich jednak i nie chciał, by go chwalono, przynajmniej nie publicznie. Odczuwał pogardę wobec przemysłu, tak charakterystyczną dla literackich debiutantów ubiegłego stulecia. Toteż gdy Blei przeczytał „nekrolog”, zrozumiał, że na Kafkę nie ma co liczyć. Ten zaledwie dwustronicowy tekst – w którym Kafka nazywa niezwykle życzliwie „Hyperiona” literackim klejnotem, a Bleia „człowiekiem godnym podziwu” – w rzeczywistości był polemiką. Kafka postanowił odciąć się od Bleia, a tym samym również od Broda, jako pośredników, gdyż uważał ich działania za zbędne, a nawet szkodliwe:
Ci, których natura trzyma z dala od wspólnoty, nie mogą bez strat regularnie występować w gazecie, gdzie między innymi pracami muszą się czuć ustawieni w scenicznym świetle i wyglądać bardziej obco, niż są; nie potrzebują też obrony, gdyż nie może ich spotkać niezrozumienie, a miłość znajdzie ich wszędzie. Nie potrzebują żadnego wzmocnienia, gdyż, jeśli chcą pozostać prawdziwi, mogą czerpać jedynie z siebie, nie można im więc pomóc, uprzednio im nie zaszkodziwszy.
Innymi słowy: to, co samo świeci, nie potrzebuje światła z zewnątrz. Mocna teza jak na autora, którego dzieł jeszcze długo nie będzie można zobaczyć w druku.
Noc jest łagodna, bezwietrzna. Ale nad miastem wiszą chmury i wśród osób czekających na spektakl daje się wyczuć rozczarowanie. Już około północy pierwsze grupy ruszają do domu. Później nagle się wypogadza i o godzinie pierwszej widać niebo usiane gwiazdami. Ci, którzy wytrwali, wpatrują się w firmament. Ani śladu komety: żadnych meteorytów, żadnego rozżarzenia, żadnych kul ognia, żadnego końca świata. Dwie godziny później zaczyna świtać, niebo jest piękne, stalowoniebieskie. O godzinie czwartej dziesięć wschodzi słońce. W tej właśnie chwili kometa Halleya stoi dokładnie przed rozżarzoną tarczą: niewidoczna. Czarna gwiazda zachodzi w kaskadzie światła.
Literaci Franz Blei, Max Brod i Franz Kafka już tego nie widzą, śpią. Za kilka godzin ponownie zasiądą przy biurkach nad korespondencją, dziennikami, wycinkami z gazet, wierszami i aktami Zakładu Ubezpieczeń. Jeszcze raz udało im się uniknąć końca świata.
| |KAWALEROWIE, STARZY I MŁODZI
...niekiedy najtrudniejsze jest życie,
które nie traktuje o niczym.
KIERKEGAARD, STADIER PAA LIVETS VEI
Franz Kafka, stary kawaler literatury światowej. Nikt, nawet najbardziej oświecony czytelnik, nie umie go sobie wyobrazić u boku „pani doktorowej Kafkowej”, a obrazu siwowłosej głowy rodziny, u której stóp bawią się wnuczęta, nie da się pogodzić z tą szczupłą, uśmiechającą się z zakłopotaniem, wcześnie rozkwitłą i wcześnie gasnącą postacią o nazwisku Kafka. Kafka jako oficer, jako radca dworu, jako laureat Nagrody Nobla – nawet takie fantazje wydają się bardziej prawdopodobne.
Są ku temu prawdziwe i fałszywe powody. Do fałszywych zalicza się z pewnością projekcja wygórowanych wymagań estetycznych i moralnych Kafki na rzeczywiste, przeżywane życie – wymagań podciąganych raz po raz pod wieloznaczne pojęcie „czystości”. Choć Kafka nie był znowu taki niewinny, czysty, pozbawiony pragnień cielesnych ani też neutralny seksualnie. Gdy studiował na uniwersytecie, miał nie mniej przygód erotycznych niż inni mężczyźni w jego wieku, świetnie znany był mu też półświatek praskich winiarni i burdeli kryjących się często pod ich szyldem. Fakt, że odwiedzał tego rodzaju przybytki, zaskoczyłby może jego siostry, ale nie rodziców, którym „normalny” syn byłby milszy niż asceta. „Zetrzeć sobie rogi”, jak brzmiał popularny eufemizm, stanowiło czynność przyjmowaną wzruszeniem ramion, a nawet społecznie pożądaną w określonej fazie życia mężczyzny. Dzięki temu można było uniknąć – a przynajmniej mieć na to nadzieję – nadmiernego udziału żądzy w odpowiedzialnym biznesie, jakim było zawarcie małżeństwa. To, że Kafka zrezygnował ze sprawdzonych strategii życiowych i chciał poślubić upragnioną kobietę, zamiast studzić pożądanie „u dziwki”, ojciec zarzucał mu w późniejszych latach, i to w obecności matki.
Wizyty w burdelach nie uchodziły wśród przyjaciół za coś zdrożnego. W czasach, kiedy nawet najbardziej przelotny związek seksualny groził zaręczynami albo skandalem, żaden młody kawaler nie musiał się tłumaczyć, że woli korzystać z usług prostytutek. Sam Kafka, u którego łatwo było wywołać poczucie wstydu, nie widział nic złego w odwiedzaniu wraz z Maxem Brodem domów uciech w Pradze, Mediolanie czy Paryżu. Było to bardziej ekscytujące, a moralnie nie bardziej naganne niż jakikolwiek inny rodzaj „taniej” rozrywki.
Oczywiście zasada „wszystko w swoim czasie” obowiązywała również w zliberalizowanym otoczeniu Kafki. Ale choć jego przyjaciele nie tracili czasu na tego rodzaju refleksje, wszyscy mieli bolesną świadomość, że to stan przejściowy i że przyjdzie moment, kiedy będą musieli podjąć inny rodzaj kontaktów seksualnych. Nawet Max Brod, otwarcie promiskuityczny, nie potrafiłby sobie wyobrazić, że w wieku czterdziestu czy pięćdziesięciu lat nadal spędza noce w winiarniach, mając na kolanach opłaconą „dziewczynkę”, a przy sąsiednim stoliku widząc kilku roześmianych gimnazjalistów. Nie było przykro patrzeć na właściciela domu uciech; przykro było patrzeć na starzejącego się kawalera, który potrzebował wizyty w tym domu. I chociaż Brod obawiał się erotycznych ograniczeń w małżeństwie, to jednak zamierzał pewnego dnia powściągnąć swoje żądze.
Podobnie wyglądały perspektywy innego bliskiego przyjaciela, bibliotekarza Felixa Weltscha, który często spotykał się z Brodem, aby czytać teksty filozoficzne (w czym niekiedy uczestniczył Kafka, rzadko jednak dzielił się swoimi przemyśleniami). Weltsch, o rok młodszy od Franza, dwukrotnie doktoryzowany, był starym kawalerem, choć z neurotyczną zapalczywością usiłował zmienić ten stan rzeczy. Od lat cierpiał wskutek pewnego związku, którego wzloty i upadki skrupulatnie protokołował i którego zakończenia obawiał się bardziej jako klęski moralnej niż emocjonalnej. „Trzeba chcieć niemożliwego”, odpowiadał na – trafne skądinąd – uwagi przyjaciół, że wybrał ścieżkę życiową, która nieuchronnie prowadzi do upiornie konfliktowego małżeństwa. Weltsch zbierał listy miłosne, kopie listów oraz stenograficzne notatki z rozmów, porządkował je i wiązał niczym akta sądowe, a nawet czytał Kafce i Brodowi. I chociaż nie znamy zakończenia tej nieszczęsnej historii, nietrudno się domyślić, że z powodu obsesyjności Weltscha sens tego przedsięwzięcia zniknął mu z pola widzenia. Otrzymywał jedynie chudą pensję, nie miał szans na awans i nigdy nie zdołałby wyżyć z publikowania swoich pism filozoficznych – już na pierwszy rzut oka widać było, że wpadł w pułapkę. Jednak sarkastyczne poczucie humoru Weltscha skutecznie odwracało uwagę od jego trudnej sytuacji. Dopiero kiedy Weltsch podjął decyzję o ożenku, Kafka z przerażeniem przejrzał się w tym lustrze.
Brod z kolei miał chaotyczne życie miłosne, które obfitowało w większe rozkosze, ale w gruncie rzeczy i on trwał w zawieszeniu. Z łatwością mógłby się ożenić, lecz wzdragał się przed ową koniecznością. Próbował zagłuszyć te myśli, oddając się życiowym i zawodowym aktywnościom. Do tego był niepoprawnym kobieciarzem, przy którym nawet służące nie mogły się czuć bezpieczne. Raz po raz przynosiło to teatralne wręcz komplikacje. Nie tylko dlatego, że – mimo licznych romansów – Brod był chorobliwie zazdrosny, lecz także ze względu na małomiasteczkową przejrzystość życia w Pradze, gdzie nie dało się uniknąć niepożądanych spotkań. Brod, podobnie jak Kafka, mieszkał jeszcze z rodzicami, ale na potrzeby podbojów seksualnych miał wynajęty pokój (chętnie z niego korzystał także jego brat Otto), a zatem, w przeciwieństwie do Kafki, dysponował prywatnym kącikiem, gdzie nie sięgał wzrok rodziny. W zapiskach jawi się jako człowiek rozdarty między rozkoszą, nienawiścią, sentymentalną drażliwością i pobudzeniem, które to uczucia mogły rozgorzeć zarówno wskutek odmowy pocałunku, jak i oporu wobec dalej idącej propozycji. Nie wolno też zapominać o nieustannym lęku przed ciążą, który każde „przeżycie” czynił grą o wysokim ryzyku, jednocześnie wzmagając podniecenie.
A jednak i Brod pośród wszystkich tych zawirowań miał – nie inaczej niż nieszczęsny Weltsch – sprecyzowany plan na życie erotyczne: romans z głodną wiedzy i młodą Elsą Taussig, która chodziła na koncerty muzyki klasycznej, uczyła się języków obcych, marzyła o studiach uniwersyteckich, a nawet podejmowała własne próby literackie. Jedynie w odniesieniu do Taussig Brod wypowiada raz po raz słowo „ślub”, chociaż nie wiadomo, czemu akurat ona miałaby zasługiwać na ten przywilej. Uczucia, jakie do niej żywił, były tak samo chwiejne jak wobec wszystkich innych kobiet: śledził ją zazdrośnie, ale dawał się przejednać, gdy Elsa włożyła dla niego nową wiosenną sukienkę, spędzał z nią szczęśliwe godziny „w pokoju”, a nazajutrz uważał ją za nudną, bladą i wychudzoną. Raz zachwycały go jej sceniczne pomysły – jego humorystyczne opowiadanie Aus einer Nähschule (Z życia szkoły krawieckiej) oparte jest na przeżyciach Taussig – innym razem złościły go jej nawracające stany melancholii. Kiedy wygłaszała uwagi na temat jego utworów, twierdził, że są całkiem bez sensu, a gdy pewnego dnia przyznała się, że nie potrafi nawiązać „naturalnej rozmowy” z Kafką, uznał to za dziecinadę. Miał jednak na względzie projekt o nazwie małżeństwo, który narzucała powszechna logika. A zatem i Brod, twórca lirycznych erotyków, uważał za oczywisty obowiązek, by przedłożyć w domu oświadczenie o finansowej sytuacji wybranki oraz jej zdjęcie.
Kafka śledził te poczynania jako życzliwy widz i doradca, nie poszedł jednak w ślady Weltscha ani Broda. Zrozumiał, że swobody będące przywilejem stanu kawalerskiego podlegają stałej samokontroli – jak w przypadku studentów prawa, którym nawet w chwili najdzikszych pijackich ekscesów nie przyszłoby do głowy kwestionować sensu egzaminu państwowego. Wszystko w swoim czasie. Niemniej Kafkę dręczyły wątpliwości. Oczywiście, z punktu widzenia społeczeństwa i rodziny małżeństwo to „egzamin”, i kiedyś trzeba będzie go zdać. Z drugiej strony małżeństwo wymagało określonych zasobów psychicznych. Czy zdałby ten egzamin? Doświadczenia minionych lat wskazywały, że nie w tym leży jego siła. Jeszcze nigdy nie udał mu się dłuższy związek z kobietą. Mógł tylko podziwiać erotyczne dokonania Broda, choć do końca ich nie rozumiał. Nie znał jeszcze męki zazdrośnika, która popycha do niegodnych pomówień i sprawia, że do człowieka nie docierają żadne argumenty. Czy była to wrodzona niemożność? Niewykluczone. Ale kiedy próbował sam to sobie wyjaśnić, czuł, że wcale go do tego nie ciągnie. Inni poruszali się po wytyczonym wcześniej łuku. On patrzył w jeden punkt.
Można we mnie stwierdzić zupełnie wyraźnie koncentrację w kierunku pisania. Skoro tylko ustrój mój uświadomił sobie, że pisanie jest najpłodniejszą dążnością mojej istoty, wszystko skoncentrowało swój napór w tym kierunku, zostawiając odłogiem wszelkie zdolności zwrócone ku rozkoszom płci, jedzenia, picia, filozoficznych rozważań, a w pierwszej mierze muzyki. Wychudłem w dziedzinie tych wszystkich popędów. Było to potrzebne, gdyż wszystkie moje siły razem były tak nikłe, że tylko skupione mogły jako tako służyć pisaniu. Celu tego nie odkryłem oczywiście w sposób samodzielny i świadomy; znalazł się sam i obecnie napotyka przeszkody tylko ze strony biura, w tym jednak wypadku zasadnicze. W każdym bądź razie nie wolno mi opłakiwać faktu, że nie mogę znieść żadnej kochanki, że na miłości znam się dokładnie tyle co na muzyce i muszę zadowalać się najbardziej powierzchownymi, przelotnymi wrażeniami ¹.
Kafka zanotował to na początku 1912 roku – typowy dla niego bilans sporządzany zawsze na przełomie lat. Nie ma mowy o małżeństwie, seksualność jawi się tu jako jeden z wielu popędów. To jego program życiowy, po raz pierwszy sformułowany tak precyzyjnie, zarazem zalążek wewnętrznego mitu, który będzie stanowił jego ostoję i który Kafka będzie konsekwentnie rozwijał. To nie on sam podejmuje decyzję, to jego „ustrój”, a więc konstytucja, coś niezmiennego. Decyzja zapadła już wcześniej, Kafka tylko ją tu powtarza, niejako odczytuje, wyraźnie dumny z postanowienia, by bez skargi ponosić wymagane ofiary.
Wydaje się to niefrasobliwe. Dwudziestoośmiolatek chce – w formie mniej lub bardziej gwałtownego aktu woli – wyrzec się rozkoszy życia; tysiące osób przed nim robiło to z powodów religijnych. Ale Kafka wyrzeka się jedynie obrazu samego siebie. Nieważne, czy jestem dobry, czy zły: taki jestem, i dlatego to wszystko nie wchodzi w rachubę. Nerwowy, przedwczesny gest, który nie staje się bardziej przekonujący nawet przez to, że Kafka natychmiast wypełnia próżnię i nadaje swojemu życiu inny sens. Mówi o „opłakiwaniu”. Nie brzmi to tak, jakby naprawdę umiał ocenić wartość tego, co porzuca.
W rzeczy samej, nie zaznał jeszcze życia całkowicie oddanego pisaniu, nie zaznał też męki, jaką byłaby ostateczna rezygnacja z intymności, ani nie mógł się domyślać, jak szybko przyjdzie mu stanąć w obliczu wielkiej próby. Niewątpliwie jednak przemyślał długofalowe konsekwencje, a nawet więcej: przeżył je w wyobraźni, wyważył w odniesieniu do swojej tęsknoty za ludźmi, i nie oszczędził sobie naszkicowania obrazu samotności wymuszonej przez starokawalerstwo.
Wydaje się, że nader ciężko jest pozostawać w stanie bezżennym i jako stary już człowiek, z trudem zachowując swą godność, prosić o gościnę, jeśli się zapragnie spędzić jakiś wieczór w towarzystwie ludzi, chorować i z kącika swego łóżka przez długie tygodnie oglądać pustą izbę, zawsze żegnać się z ludźmi przed bramą, nigdy obok żony nie wchodzić po schodach, mieć w pokoju boczne drzwi, które prowadzą do obcych mieszkań, wieczerzę swoją przynosić do domu w jednej ręce, być zmuszonym do podziwiania obcych dzieci i nie powtarzać bez przerwy: „Ja nie mam dzieci”, w wyglądzie i zachowaniu upodobnić się do tego czy owego starego kawalera ze wspomnień swojej młodości.
Tak to właśnie będzie, tyle że w rzeczywistości dzisiaj i jutro będzie się szło przez życie także samotnie, z tym ciałem i z prawdziwą głową, a więc z czołem, w które bić się będzie własną pięścią.
Niedola kawalera, tak brzmi tytuł tej prozy. Kafka napisał ją już w listopadzie 1911 roku, na kilka tygodni przed dokonaniem bilansu, który trafił do dziennika. Jest to autoportret w ścisłym znaczeniu tego słowa: nie „taki będę”, lecz „tak będę wyglądał”. Pominięte zostaje wszystko, co mogłoby zrekompensować samotność. Ten wyimaginowany stary kawaler nie jest twórczy, nie pisze, nie czyta, nie muzykuje; przyszli bohaterowie Kafki, co do jednego starzy kawalerowie, nigdy nie wyjdą poza swoje żałosne hobby. Albowiem nic nie może zastąpić życia.
Kafka trzyma przed oczami lustro, ale wzbrania się przed wygłoszeniem apelu. Wie, że wspólnota nie jest zobowiązana, by koić jego smutki. Groźbę, że pewnego dnia nie będzie traktowany jak członek ludzkiej rodziny, dostrzegał od dawna, i nie było to bynajmniej dziwactwo młodzieńca, który martwi się o emeryturę. „Starszy” czy „stary” kawaler – przez to pojęcie niekoniecznie rozumiano biologicznego starca, lecz kogoś, kto przegapił właściwy moment na założenie rodziny. Blumfeld, ów „starszy kawaler”, którego opustoszały pokój Kafka opisze w dłuższym fragmencie, ma za sobą dwadzieścia lat pracy w biurze i liczy się z kolejnymi trzydziestoma latami samotności; jest mniej więcej czterdziestolatkiem. Jeszcze w powstałej w 1921 roku sztuce Hugona von Hofmannsthala Der Schwierige (Trudny) trzydziestodziewięcioletni protagonista określany jest jako „podstarzały kawaler”, czyli naznaczony w oczach społeczeństwa piętnem, swego rodzaju winą, która nigdy nie zostaje wybaczona. Kafka wątpił, czy kiedykolwiek dożyje takiego wieku. Znał statystyki demograficzne i wiedział, że zbliża się ku połowie życia. Najwyższy czas pomyśleć o drugiej połówce. „Z takim ciałem nie można niczego osiągnąć”, zanotował w dzienniku zaledwie tydzień po napisaniu Niedoli kawalera². Słabowity, podatny na podrażnienia, nękany nieustannymi napięciami i niedomaganiami; prawdopodobnie było to po nim widać. Sprawiał wrażenie młodzieńca. Zdarzało się, że brano go – urzędnika z tytułem doktora – za ucznia. Było to śmieszne i dziwne zarazem. Stary kawaler, a jednak wciąż dziecko: społeczne monstrum.
Tymczasem Kafka nie tylko ochoczo przyjął na siebie owo piętno, ale do tego stopnia się z nim utożsamił, że zmiana perspektywy życiowej wydawała mu się niemożliwa. Nie miał jeszcze trzydziestu lat, gdy przewidział swój przerażający los starego kawalera. Lęk przed samotnością przerodził się u niego w pewność, że nie uniknie tego fatum. Przy tym nie zapominał o autonomii, której wspólnota skrycie zazdrości ludziom troszczącym się wyłącznie o siebie – nikt wszakże nie twierdził, że starzy kawalerowie i stare panny są bez wyjątku istotami bezkrwistymi, pozbawionymi radości i żałosnymi, jak chętnie przedstawiały ich pisma humorystyczne. Kafkę jednak przytłaczało fundamentalne poczucie pustki, lęk, że oddala się od życia; podejrzewał, że autonomia, która stała się celem samym w sobie, nic tu nie pomoże. Nazwał to „uczuciem człowieka bezdzietnego”; był z nim już dawno za pan brat, ale pojawiło się na nowo wraz ze ślubami sióstr. Ostateczną formułę znalazł dopiero na dwa lata przed śmiercią: „ uczucie człowieka bezdzietnego: ogarnia cię zawsze, czy chcesz czy nie, w każdym momencie aż po kres twoich dni, w każdym szarpiącym nerwy momencie, ogarnia cię ciągle i daremnie. Syzyf nie miał żony”³.
Czy były jakieś inne wzorce? Z pewnością, tyle że pojawiały się nader rzadko i wydawały mu się nieodpowiednie. Energię, jaką Brod wydobywał ze swojego rzeczywiście słabego, nawet wyraźnie cherlawego ciała, Kafka podziwiał, jakby chodziło o sportowy wyczyn. Chcieć tego, co niemożliwe – postulował Weltsch. Piękna myśl, na której można było się oprzeć jedynie wtedy, gdy to, co „możliwe”, szło człowiekowi jak z płatka. Kafka napisał później, że stworzył z Weltschem „coś w rodzaju bractwa starych kawalerów, co w pewnych momentach, przynajmniej w moim odczuciu, było czymś wręcz upiornym”⁴. Właśnie, w jego odczuciu; wiedział, że Weltsch przeżywa to całkiem inaczej. Walka z narzeczoną kiedyś się skończy. Potem przyjdzie małżeństwo. I może dalsze walki. Ale nie życie Syzyfa, co to, to nie.
Krąg towarzyski był stanowczo zbyt wąski, żeby Kafka mógł rozglądać się za wzorcami. Salon filozoficzny, który prowadziła żona aptekarza Berta Fanta, stanowił dotąd jedyne miejsce, w którym Franz mógł przyglądać się grupie znajomych o rozległych zainteresowaniach intelektualnych. Ale tam nigdy nie dyskutowano o prywatnych kłopotach, a ponieważ dyskusje teoretyczne coraz bardziej go nudziły, wkrótce się wycofał. Od tej pory ograniczył się do dwóch, trzech zaufanych osób, z którymi często się spotykał i do których mógł wpaść niezapowiedziany. W samym tylko 1911 roku spędził siedemdziesiąt dni z Maxem Brodem, włącznie ze wspólną podróżą przez Szwajcarię do Mediolanu i Paryża. Do tego sporo spotkań z Weltschem i cotygodniowe spotkania z pisarzem Oskarem Baumem, podczas których przyjaciele czytali swoje prace, co było zwyczajem pielęgnowanym od lat.
W tym wąskim kręgu jedynie Baum miał żonę i syna. Ale Kafka nie mógł porównywać się z Baumem, który był niewidomy. Pisząc, potrzebował pomocy technicznej (nosił ze sobą tabliczkę brajlowską) i znacznie częściej niż inni wymagał obecności kogoś, kto mógłby mu czytać. Jeśli chciał pójść do kawiarni albo na krótką wycieczkę, ktoś musiał mu towarzyszyć. Winiarnie, cafés chantants i teatry były dla niego niedostępne (chociaż pisał też teksty sceniczne). Z kolei na wyjazdy nie miał pieniędzy. Utrzymywał rodzinę prawie wyłącznie z pensji organisty i lekcji gry na fortepianie, gorączkowo wyczekiwał każdego zaproszenia na spotkanie literackie, każdego listu od wydawcy. Ponieważ jednak w dwóch pierwszych książkach dokonał rozrachunku z losem ludzi niewidomych (przede wszystkim z opieką nad niewidomymi)⁵, jeszcze długo identyfikowano go z tą tematyką, a Brodowi, który próbował wstawiać się za nim na rynku literackim, nie było łatwo z tym walczyć.
Żona Bauma prawie zawsze była w domu, toteż Oskar i Franz rzadko poruszali tematy osobiste. Kafka nie mógł sobie wyrobić poglądu na życie małżeństwa. Jeszcze w 1911 roku zwracali się do siebie per „pan”. Franz doradzał mu przy korektach manuskryptów i z pewnością narzekał na swoje podwójne, dzienno-nocne życie. Najwyraźniej jednak nie podejrzewał, że nawet o wiele wytrzymalszy Baum z wolna nabiera przekonania, że życia z żoną i dzieckiem nie da się pogodzić z wymagającą skupienia pracą twórczą. Matkę Franza niemal uszczęśliwiało, że syn spędza czas wolny nie tylko ze starymi kawalerami i upiorami. Nauczyciel muzyki, mający rodzinę, budził zaufanie; kto wie, czy nie mógłby stać się dla Franza wzorem. Na początku marca 1911 roku, zmartwiona coraz dziwaczniejszym zachowaniem syna, Julia Kafka napisała list do Oskara Bauma, w którym prosiła go, aby „ustawił Franzowi głowę na właściwym miejscu”. „Wzruszający list”, zanotował Brod w dzienniku.
Świat praskich Żydów był przejrzysty, sieć nadzoru – gęsta, a głos rodziców – bliski. Jednak w tym zamkniętym środowisku rozbłysła obietnica wybawienia, życie poza starokawalerstwem i małżeństwem, taneczne, bujające w obłokach życie wyłącznie dla sztuki. Utopia ta nazywała się Werfel. Kafka już od dawna podziwiał tego młodzieńca, bo wszystko, do czego sam na próżno dążył, tamtemu jakby wpadało w ręce. Wprawdzie Werfel nie stanowił wzorca, za którym Kafka mógłby podążać, ani też nie nadawał się na powiernika: dzieliło ich siedem lat, a więc inne doświadczenia życiowe, inne poczucie odpowiedzialności, co nie pozwalało nawiązać bliskiej relacji. Jednakże witalność Werfla – ów zdumiewający fakt, że można być sobą, nie narażając się na ciosy ze strony świata – stanowiła pociechę.
Werfel, który dopiero co skończył gimnazjum, był dzieckiem z ogrodu Eden: grubawy, z wyłupiastymi oczami, głośny i przemądrzały, naiwny aż do śmieszności, uczuciowy, obdarzony niegasnącym optymizmem, impulsywny, beneficjent macierzyńskiej nadopiekuńczości i zarazem jej ofiara, dobrze zaopatrzony materialnie, z widokiem na pokaźny spadek. Promieniował entuzjazmem. Potrafił go kierować zarówno na najbłahszy przedmiot, jak i na całą ludzkość, którą porywał, zarażając swoją niczym nieskażoną żywiołowością. Żaden kelner w Café Arco nie interweniował, gdy Werfel zrywał się nagle i zaczynał deklamować najnowsze wiersze, i to z takim patosem, że wszystkie rozmowy milkły. Nawet dziewczęta pracujące w legendarnym praskim burdelu Gogo przy Gemsengasse (Kamzíková ulička) klaskały zachwycone, kiedy ten zdumiewający młody człowiek pięknym tenorem wyśpiewywał arie, które znał na pamięć.
Werfel był odkryciem Maxa Broda. Brod długo wstawiał się za tym debiutantem u swojego berlińskiego wydawcy, Axela Junckera. Lubił odgrywać rolę mentora, nie potrafił jednak zaakceptować niezależności swoich protegowanych i przyglądać się spokojnie, gdy z wolna odnajdowali własną drogę. Werfel nie posiadał się ze szczęścia, kiedy w kwietniu 1911 roku, sześć miesięcy przed wydaniem pierwszej książki Der Weltfreund (Przyjaciel świata), ujrzał kilka swoich wierszy w wydawanym przez Karla Krausa czasopiśmie „Die Fackel”. Było to „pasowanie na rycerza”, czego Brod nie mógł mu zaoferować. A zarazem potwierdzenie literackiej opinii Broda przez niezależną instancję. Ale Brod nie miał powodu do świętowania. Wdał się w publicystyczny spór z Krausem, który dysponował nieporównanie skuteczniejszą bronią – ośmieszył Broda cytatami z jego własnych utworów. Brod kipiał z wściekłości, ale nikt w Pradze nie stanął w jego obronie, a i Werfel nie widział powodu, żeby wtrącać się do kłótni swoich mecenasów.
Bezsilne reakcje Broda były oznaką szokującego otrzeźwienia, które wyrwało go z wyimaginowanego centrum praskiej literatury. „Jakie to piękne”, notował w maju 1911 roku, „widzieć swój wpływ rozkwitający w równie zdolnym płomiennym duchu, widzieć całkiem nowe, a jednak bliskie mi duchowo sformułowania!” Wtedy jeszcze myślał, że jego Tagebuch in Versen (1910, Wierszowany dziennik) miał decydujący wpływ dla hymniki Werfla. Kiedy kilka dni później otworzył „Die Fackel”, zobaczył, że genealogia została przerwana: „Esprit, gdy posmarować nim chleb, zamienia się w ckliwość”, grzmiał Kraus i na sąsiedniej stronie wydrukował kolejny wiersz Werfla⁶. Werfel nie mógł na to nic poradzić, ale i nie był tym zmartwiony. Podczas gdy Brod najchętniej ogłosiłby swoje rodzinne miasto strefą zamkniętą dla wiedeńskiego satyryka, Werfel, jakby nigdy nic, zaprosił „Fackelkrausa” do Pragi i nawet przedstawił go swojej rodzinie. Była to nie tylko niewdzięczność – była to zdrada. Brod trwał w tym przeświadczeniu do końca życia. Przekonywał, że to jemu należą się podziękowania, ba, nie cofnął się nawet przed wprowadzeniem zmian w dzienniku Kafki, aby złagodzić podejrzenie o zwykłą zazdrość wobec Werfla⁷.
To podejrzenie żywili nawet współcześni Brodowi. W przeciwieństwie do niego Kafka nie zawahał się wyznać swoich uczuć:
Nienawidzę W., nie dlatego, że mu zazdroszczę, choć zazdroszczę mu również. Jest zdrowy, młody i bogaty, ja we wszystkim jestem inny. Poza tym wcześnie i lekko napisał z muzykalnym zmysłem bardzo dobre rzeczy, ma za sobą i przed sobą najszczęśliwsze życie, ja zaś pracuję z ciężarami, których nie mogę się pozbyć, a z muzyką nic mnie nie łączy⁸.
Przede wszystkim jednak Werfel był akceptowany przez rodziców, Kafka zaś miał poczucie rosnącego wyobcowania względem własnej rodziny, co przysparzało mu cierpień, a co zarazem wydawało się nieodwracalne przynajmniej od chwili założenia fabryki azbestu. Matka Werfla usprawiedliwiała jego kiepskie osiągnięcia w szkole, argumentując, że cudowne wiersze, jakie pisze jej syn, nie zostawiają mu wiele czasu na naukę. Czy podobne słowa z ust rodziców Kafki byłyby do wyobrażenia? Oczywiście radca handlowy Rudolf Werfel długo wierzył, że okres dojrzewania kiedyś się skończy i syn pewnego dnia przejmie rodzinną firmę produkującą rękawiczki – bo co innego miałby robić? Wysłał go do kantoru handlowego w Hamburgu, gdzie Werfel miał zdobyć potrzebną wiedzę, a po rychłym, jak się okazało, niepowodzeniu tej wyprawy uparł się, żeby syn odbył służbę wojskową. Zabiegi te nie poskutkowały; rodzice zaczęli dostrzegać literackie sukcesy syna, a nawet pilnować jego spraw wydawniczych.
„Nienawiść” Kafki wobec Werfla bardzo szybko ustąpiła zachwytowi. „W pewnej chwili ogarnął mnie lęk, że mój entuzjazm porwie mnie z sobą bez wytchnienia, aż do nonsensu”, napisał Kafka w grudniu 1911 roku, kilka dni po ukazaniu się Der Weltfreund – rzadki przypadek, kiedy zgadzał się z oceną praskiego środowiska literackiego⁹. Debiutancki tom wierszy Werfla okazał się sensacją, w ciągu pierwszego miesiąca sprzedano aż cztery tysiące egzemplarzy, i niczym we śnie otworzyły się przed młodzieńcem drzwi do Wiednia, Lipska i Berlina, podczas gdy on celebrował w ekstazie spontaniczny akt tworzenia. Willy Haas, jego najbliższy przyjaciel który wydawał „Herderblätter”, dramaturg Paul Kornfeld, wówczas jeszcze medium spirytystyczne, Ernst Deutsch, urodzony aktor – wszyscy byli kolegami z klasy i przyglądali się z zainteresowaniem, jak Werfel szuka ogryzka ołówka i niezapisanej kartki:
Moim jedynym pragnieniem jest być Tobie, człowieku, pokrewnym!
Czyś Murzynem, akrobatą, czy też spoczywasz jeszcze w głębokiej pieczy matki,
Twoja dziewczęca pieśń rozbrzmiewa na podwórzu, prowadzisz tratwę w blasku wieczoru,
Jesteś żołnierzem albo awiatorem wytrwałym i pełnym odwagi.
Czyś jako dziecko nosił broń w zielonej pętli ramienia?
A gdy się zaczęło, przywiązana zatyczka wymknęła się lufie.
Mój człowieku, kiedy opiewam wspomnienie,
Nie bądź twardy i rozpłyń się ze mną we łzach¹⁰.
Trudno sobie wyobrazić, że jasnowłosy, lśniący od potu Werfel, w mundurze „jednorocznego ochotnika”, z szablą u boku, serwuje w Café Arco strofy tak komiczne i kiczowate. Jednak tego rodzaju poezja stała się dla wcześniejszych admiratorów przedmiotem drwiny dopiero po wojnie – zapomniano wówczas, że przed katastrofą ów prosty, giętki język, stroniący od naddatków, porywał słuchaczy i wynosił ich ponad narodowe, partyjne i religijne spory. Otwierały się tu nowe horyzonty pojednania, cudowne odrodzenie dziecięcej natury, spontanicznych uczuć, czystej intensywności życia, która nie potrzebuje uzasadnień.
Oczywiście, aby wywołać i podtrzymać to odurzenie, potrzebna była egzaltacja, której pokłady Werfel zawsze w sobie znajdował, toteż Kafka wielokrotnie używał pojęcia „niesamowitość”, by opisać jego wyjątkową prezencję. „Potwór!”, zanotował w sierpniu 1912 roku w dzienniku. „Mimo to patrzyłem mu w oczy i przez cały wieczór wytrzymywałem jego spojrzenie”. „Werfel jest naprawdę istnym cudem”, czytamy w jednym z listów. „Niezwykle dużo może ten człowiek”. I później: „Werfel czytał mi swoje nowe wiersze, znowu wyszły one niewątpliwie z natury olbrzymiej. A stał się ten młodzian piękny i czyta z jakąś dzikością (której jednostajność budzi we mnie co prawda pewne zastrzeżenia)! Wszystko, co kiedykolwiek napisał, umie na pamięć, a gdy recytuje, wydaje się, jakby chciał sam siebie rozszarpać na strzępy, takim ogniem wtedy płonie to ciężkie ciało, ta szeroka pierś, te okrągłe policzki”. Kafka przez jakiś czas patrzył na Werfla nieomal jak zakochany i mimo pierwszych wątpliwości co do jego nazbyt „monotonnych” wybuchów nadal widział w nim ludzki fenomen: „Zgarbiony, nawet w drewnianym krześle na pół leżący, twarz piękna z profilu, wciśnięta w szyję, na skutek pełności ciała (nie tego, co się nazywa otyłością), prawie zasapany, najzupełniej niezależny od otoczenia, niegrzeczny i nienaganny”. Nawet dziesięć lat później Kafka wciąż bronił uderzającej aparycji Werfla, choć jego pisarstwo dawno już przestało robić na nim wrażenie. Nie, Werfel wcale nie jest gruby – pisał do Mileny Jesenskiej – a jeśli to prawda, to godni zaufania są tylko grubi. „Werfel z roku na rok staje mi się milszy i piękniejszy ”¹¹.
A jednak Werfel był starym kawalerem i, tak jak Kafka, zachodnioeuropejskim Żydem pozbawionym korzeni. Czy można było wyobrazić sobie Werfla jako starzejącego się, troskliwego, odpowiedzialnego ojca? Albo Werfla, który z trudem wspina się po schodach na swoje samotne poddasze, niosąc skąpą kolację? Nie, wydawało się, że takie rzeczy mu nie grożą, nie musiał walczyć o szczęście, szczęście szło krok w krok za nim, był wybrańcem. Miał bogatych rodziców i piękne siostry, okno jego pokoju wychodziło na park miejski, panie w Gogo go kochały, nie musiał studiować ani odsiadywać godzin w biurze, pisał liryczne bestsellery. W 1912 roku zmienił wydawcę na młodego, wielkodusznego i wykształconego Kurta Wolffa w Lipsku; wkrótce tam zamieszkał i został redaktorem w jedynym ważnym niemieckojęzycznym wydawnictwie. The winner takes all.
„To nigdy nie wyjdzie poza Bodenbach”, powiedział Werfel, gdy Brod po raz pierwszy przeczytał mu małe prozy Kafki. Bodenbach było czeską stacją graniczną, za którą zaczynała się Rzesza Niemiecka. Tam, jak sądził Werfel, nikt nie zrozumie tajemniczej praskiej niemczyzny. Brod poczuł się urażony i schował manuskrypty. Później Kafka zebrał swoje wczesne teksty w cienkim tomiku, nad którego produkcją, po drugiej stronie granicy, czuwał Werfel. Kafka podarował mu egzemplarz. Na stronie tytułowej napisał: „Duży Franz pozdrawia małego Franza”.