Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Kafka. Wczesne lata 1883-1911 - ebook

Data wydania:
1 stycznia 2021
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
64,00

Kafka. Wczesne lata 1883-1911 - ebook

Oto pierwsza odsłona (choć w Niemczech wydana jako ostatnia) monumentalnej, rozpisanej na trzy książki (każdy tom stanowi integralną całość) biografii Franza Kafki. Jej literacki rozmach, oddech, sprawne pióro, wnikliwość analiz, szerokość spojrzenia z jednej strony, a z drugiej rzetelność badawcza w przekopywaniu się przez materiały pozostawione przez Maxa Broda, kwerendy w archiwach izraelskich i czeskich – to wszystko sprawia, że mamy przed sobą być może najpełniejszą i najciekawszą biografię autora Procesu.

Zaczynamy od lat dzieciństwa i młodości. Niech za przewodnik po zawartości posłuży kilka emblematycznych tytułów rozdziałów książki: Wielkoludy: Kafkowie z Woseku, Myśli o Freudzie, Kafka Franz, wyróżniający się uczeń, Niewinność i impertynencja, Przyjaciel Max, Pokusy, Krajobraz wewnętrzny: OPIS WALKI, U dziwek, Kawiarnie, gejsze, sztuka i kino, Rewelacyjny urzędnik pomocniczy, Idee i duchy: Buber, Steiner, Einstein, Literatura i turystyka.

A pisał Hermann Broch: „W jednym jestem w każdym razie podobny do Kafki i Musila, wszyscy trzej właściwie nie mamy biografii; żyliśmy i pisaliśmy, ot i wszystko”.

Spis treści

W Pradze nic się nie dzieje
Początek przedstawienia
Wielkoludy: Kafkowie z Woseku
Pani Löwy
Interesy przynoszące straty
Myśli o Freudzie
Kafka Franz, wyróżniający się uczeń
Miasto pod wodą
Elli, Valli, Ottla
Łacina, czeski, matematyka i inne sprawy leżące na sercu
Żydowskie lekcje
Niewinność i impertynencja
Droga na wolność
Niech piekło pochłonie germanistykę
Przyjaciel Max
Pokusy
Kręgi poinformowane: Utitz, Weltsch, Fanta, Bergmann
Autonomia i leczenie
Krajobraz wewnętrzny: opis walki
Prawnik z tytułem doktorskim szuka zajęcia
U dziwek
Kawiarnie, gejsze, sztuka i kino
Rewelacyjny urzędnik pomocniczy
Tajna szkoła pisarzy
Lądowanie w Brescii
W sercu Zachodu
Idee i duchy: Buber, Steiner, Einstein
Literatura i turystyka
Skróty tytułów dzieł Franza Kafki stosowane w przypisach
Zdjęcia
Przypisy

Bibliografia
Podziękowania

Kategoria: Biografie
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8196-420-3
Rozmiar pliku: 6,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

W PRADZE NIC SIĘ NIE DZIEJE

Think you heard this all before,

Now you’re gonna hear some more.

DEVO, GOING UNDER

Trzeci lipca 1883 roku, przyjemny, pogodny letni dzień, niemal żadnego ruchu powietrza w ciasnych uliczkach praskiej Starówki, gdzie już w południe temperatura dochodzi do 30 stopni Celsjusza. Na szczęście nie jest parno; nieliczne chmury, które nadciągają po południu, są łagodne i niewinne, tysiące prażan cieszą się więc na ciepły wieczór w jednym z wielu lokali z letnimi ogródkami przy pilznerze lub winie i muzyce orkiestry dętej. Jest wtorek, i tego dnia odbywa się wyjątkowo dużo „koncertów wojskowych”, w przestronnym ogródku piwnym na Żofinie, Wyspie Zofii, ożywiony ruch zaczyna się już nawet o godzinie czwartej po południu. To pora turystów, studentów i drobnych rentierów, gdyż pracuje się, rzecz jasna, jeszcze kilka godzin dłużej, a dla tych, którym nie ma czego zazdrościć, którzy zarabiają na chleb w jakimś kantorku, orkiestra gra niestety dopiero po zachodzie słońca. Nawet wizyta w teatrze zależy niekiedy od dobrej woli pryncypała. Dla Czechów wystawiana jest dzisiaj Fedora, najnowszy melodramat Francuza Victoriena Sardou, autora popularnych utworów scenicznych; Niemcy natomiast mogą się bawić w Volkstheater na sztuce Nestroya Chcę sobie pohulać. A jeżeli dla kogoś nawet i ten repertuar zbyt jest ambitny, to pozostaje mu udać się do Wanda’s Singspiel-Halle, gdzie panna Mirzl Lehner, nazywana „szykowną wiedenką”, razem z innymi, „nowo zaangażowanymi siłami artystycznymi” prezentuje „zabawny i nadzwyczaj przyzwoity program”. To skromna oferta dla prawie 160 tysięcy mieszkańców miasta.

Praga latem, Praga w czasach pokoju, godziny mijają, kursy giełdowe wahają się słabo (ale jest tak już od dziesięciu lat), życie jakby oklapło, brak nawet zwyczajowych wiadomości, chciwie chłoniętych przez czytelników „Prager Tagblatt” i „Bohemii”, o hochsztaplerach, samobójczyniach i kasjerach, którzy dali nogę. W Cywilnej Szkole Pływania, czyli publicznym kąpielisku rzecznym, jakiś trzynastoletni chłopak ratuje małe dziecko, które wpadło do Wełtawy. To jedyny godny wzmianki wypadek, jaki wydarzył się owego 3 lipca. Abstrahując od naturalnych zgonów, o których pisze się tak drobnym drukiem, że trzeba ich szukać z lupą. Przy ulicy Hibernera (Hybernská) umiera osiemnastodniowe słabowite niemowlę o imieniu Augustin, a dwuletnia Amalia umiera na gruźlicę. Ale kto by chciał zaprzątać sobie tym głowę.

A mimo to dzień ten przejdzie do annałów miasta, i to nawet z dwóch powodów, jednego widocznego publicznie i drugiego na razie w ukryciu. Tego dnia miasto przeżywa wstrząs polityczny i mentalny, niewielu mieszkańców o tym wie, lecz po kawiarniach rozchodzi się niepojęta wiadomość, jeszcze zanim prasa zdąży zareagować. Otóż odbywają się właśnie wybory do czeskiego landtagu, zarządził je sam cesarz, i to – co w tym wszystkim najgorsze – na zupełnie nowych warunkach. Odkąd istnieją parlamenty, uprawnieni do głosowania są tylko mężczyźni, którzy płacą rocznie określoną kwotę podatków, tymczasem austriacki rząd niespodziewanie zmniejszył o połowę ten limit – za aprobatą cesarza i ku przerażeniu małej, acz wpływowej części ludności. Jakie następstwa będzie mieć ta decyzja, mogli sobie wyliczyć na palcach nawet ludzie nieświadomi politycznie: więcej uprawnionych do głosowania, czyli więcej Czechów. I właśnie tego dnia spadło jak grom z jasnego nieba potwierdzenie prognoz: Czesi prześcignęli Niemców w wyścigu do landtagu, mają solidną większość, po raz pierwszy i bardzo prawdopodobne, że na zawsze. Kto bowiem odważy się podnieść rękę na to nowe prawo wyborcze? Także wielcy właściciele ziemscy, jak wiadomo, głosują przeważnie na Czechów, izby handlowe podobnie, niektórzy dobrze sytuowani Żydzi przyłączają się do nich. Niemcy w dzielnicy handlowej wokół Rynku Staromiejskiego łapią się za głowę: nawet ich najbliżsi sąsiedzi, mieszkańcy Josefstadtu (Josefov), dawnego praskiego getta, wybrali przeważnie Czechów, i jak na ironię okazało się, że szalę przechylili chyba żydowscy rzeźnicy, a więc ludzie, którzy nigdy dotąd nie mogli pójść do urn wyborczych...

Oczywiście jedynie nieliczni mieszkańcy Pragi interesują się pracami czeskiego landtagu, i nawet w kręgach wykształconego mieszczaństwa, zarówno czesko-, jak i niemieckojęzycznego, tylko najwytrwalsi czytelnicy gazet mniej więcej się orientują, jakie właściwie kompetencje ma ten landtag i jaki wpływ wywiera na życie codzienne Czechów oraz Niemców. Ale liczy się symboliczne zwycięstwo Czechów, do tej pory absolutnie najważniejsze, wszyscy to rozumieją, i dlatego jest ono „historyczne”. Również przegrani tak to widzą. Ton ich komentarzy jest wyciszony, niemieckojęzyczna prasa wyraża się powściągliwie, nie chce drażnić Czechów, z którymi ludność niemiecka we wszystkich dzielnicach pozostaje przecież w bliskich kontaktach, ani denerwować abonentów. Jedynie „Neue Freie Presse” z Wiednia mówi prosto z mostu, może sobie na to pozwolić jako trybuna najlepiej wyrażająca poglądy liberałów, którą oczywiście także w Pradze można dostać wszędzie. Czescy obywatele dowiadują się z niej, że swoim głupim zachowaniem przy urnach wyborczych mogą sprokurować zmierzch cywilizacji zachodniej: „Czy naprawdę ma dojść do tego, że Praga, pozbawiona ratunku, upadnie, zalana przez Słowian?”. Nie, nie i jeszcze raz nie. „Możliwe, że stołeczni niemieccy deputowani znikną z Izby Krajowej, ale lud wypełniający ulice i domy zostanie, dopóki wreszcie nie nadejdzie dzień, który położy kres słowiańskiej kontrreformacji i Praga znów będzie tym, czym była, centrum ludzkiej, niemieckiej kultury”¹.

To mocne słowa, za mocne nawet dla państwowej cenzury w Wiedniu, która kilka dni później skonfiskuje pismo. Ale agresywny ton i szowinistyczne wzburzenie zdradzają, jak dobrze rozumiano epokowe znaczenie tego dnia. Władzę skupiała zawsze elita, ale od tej pory rządzić będzie większość, legitymizowana przez samą proporcję ilościową, która w Pradze – nie ma co do tego najmniejszych wątpliwości – wynosi 4:1 na korzyść Czechów. A co będzie, jeśli ta zasada większości przyjmie się w całej monarchii? Wtedy będzie się wytykać Czechom, że byli najsłabszym ogniwem w łańcuchu i że ten łańcuch zerwał się w ich stolicy, dokładnie 3 lipca 1883 roku.

Nie wszyscy prażanie dostrzegają to trzęsienie ziemi w czeskim landtagu. Prawdziwe życie toczy się gdzie indziej, a dla kogoś, komu umiera małe dziecko o imieniu Augustin lub Amalia, wszelka polityka na długi czas schodzi na plan dalszy. Tak jak dla kogoś, kto wita właśnie nowo narodzone dziecko. On także przekracza próg epoki, przeżywa początek nowych czasów, skąd nie ma już powrotu, a wobec tej ciepłej fizycznej obecności reszta świata przestaje się liczyć.

Właśnie coś takiego wydarzyło się dzisiaj w domu nieopodal kościoła św. Mikołaja, róg Maiselgasse (Maiselova) i Karpfengasse (Kaprova), gdzie mieszka żydowskie małżeństwo Kafków będące zaledwie dziesięć miesięcy po ślubie. Niezbyt dobry to adres, budynek widział już lepsze czasy, kiedyś mieściła się tu prałatura słynnego klasztoru na Strahovie, ale abstrahując od barokowej fasady, niewiele pozostało z dawnej świetności. Od dawna budynek służy za zwykły dom mieszkalny, sąsiedztwo bynajmniej nie jest reprezentacyjne i niezbyt się nadaje do zawierania nowych znajomości: po jednej stronie kościół, w którym od pewnego czasu prawosławni odprawiają swoje ponure nabożeństwa, po drugiej podejrzane spelunki, a nawet burdele, które należą już prawie do Josefstadtu, zaniedbane slumsy, których zburzenie zostało już podobno postanowione.

Kafkowie nie pomieszkają tutaj długo, to zrozumiałe, ale na razie muszą oszczędzać. Cały majątek – to znaczy przede wszystkim wiano pani Julii – zainwestowali bowiem w nowo założony sklep handlujący nićmi i bawełną, który czeka na klientów w odległości zaledwie paru kroków przy północnej ścianie Rynku Staromiejskiego. Jedynym właścicielem jest trzydziestoletni Hermann, lecz jego żona, młodsza o trzy lata, też musi tu pracować w pełnym wymiarze, w przeciwnym razie sklep nie przetrwa. Obojgu zostaje niewiele czasu dla siebie, odmówili sobie nawet miodowego miesiąca, żeby dopilnować wszystkiego na miejscu, w Pradze, tak więc ciąża raczej nie jest dogodną okolicznością dla świeżo założonego sklepu, a co dopiero mówić o mamce i opiekunce do dziecka, na które trzeba będzie sobie od tej pory pozwolić.

Ale to chłopiec, a w świecie zorganizowanym patriarchalnie – innego Hermann i Julia nie znają – dziecko płci męskiej oznacza gwarancję przyszłości. To najbliższe ogniwo łańcucha pokoleń, który nadaje czynom jednostki sens ponadczasowy. Do tej pory Kafkowie wiedzieli tylko, że chcą się wybić w wymiarze społecznym, teraz czują, że ten cel wykracza poza ich własną ziemską egzystencję i tym samym staje się nieodwołalny. Nowo narodzone dziecko jest „dziedzicem”, zanim postawi pierwsze kroki, i to bynajmniej nie tylko w oczach rodziców. Także wobec krewnych, pracowników i klientów społeczna pozycja Kafków zmieniła się z dnia na dzień, to jakby awans, a nawet więcej, gdyż nowy status jest dożywotni – może go wypowiedzieć tylko śmierć. Ale nikt nie zamierza teraz dopuścić nawet myśli o niej, malec jest „kruchym, ale zdrowym dzieckiem”, jak zanotuje dużo później matka², i przeżyje, zostanie dziedzicem, dla którego się poświęcamy i z którego powodu należymy odtąd do dużej całości. I dlatego słuszne jest i sprawiedliwe, żeby nosił imię naszego cesarza. Tak, ma się nazywać F r a n z.

Sto lat później świat wie, że ułożyło się zupełnie inaczej, niż wymarzyli sobie Kafkowie. W ich pierwszym wspólnym miejscu zamieszkania zawiśnie tablica pamiątkowa, która nie jest dedykowana szanowanemu kupcowi, ale pisarzowi. Następowanie po sobie pokoleń, które wciąż na nowo rodzinę odmładza i organicznie zakotwicza w świecie, okaże się czymś równie kruchym i nietrwałym, jak odosobniona egzystencja jednostki. Setki tysięcy takich linii zostanie przerwanych, a nawet wymazanych siłą jeszcze za życia rodziców Franza Kafki. Jednak owa data, 3 lipca 1883 roku, która dla tak wielu prażan była dniem nieodwołalnego otrzeźwienia, a dla Kafków dniem dumy i radości – owa data zyska nowe, inne znaczenie.

Imiennik Kafki, pięćdziesięciodwuletni cesarz Franciszek Józef I, także spędza ten dzień w dobrym humorze. Przebywa w Grazu, gdzie realizuje program rutynowej wizyty: msza w katedrze, otwarcie wystawy krajoznawczej, wizyta w straży pożarnej i szpitalu wojskowym, przyjmowanie deputacji i miejscowych notabli, długie bankiety. W przerwach lektura napływających depesz, w tym także kilku z Pragi, gdzie Czesi – zgodnie z przewidywaniami – urzeczywistnili wreszcie swoją wolę. Ten zgrzyt przykrywają jednak od razu wiwaty zgromadzonej w komplecie ludności Grazu i bardziej radosne obowiązki, które na powrót rozpogadzają cesarskie oblicze. Na przykład wizyta u styryjskich strzelców, najwierniejszych z wiernych, na przystrojonej flagami i kwiatami „strzelnicy krajowej”, którą odwiedza nie po raz pierwszy. Owi strzelcy są trochę nadgorliwi, swoimi salwami spłoszyli nawet konie zaprzężone do cesarskiej karocy, skutkiem czego Franciszek Józef musi przywołać ich do porządku stanowczym słowem. Ale przyjęcie na strzelnicy jest imponujące, są kobiety w strojach ludowych, a szykownie ubrane dziewczęta wręczają mu bukiety kwiatów. Strzelcy chcieliby jednak czegoś więcej, a nie tylko usłyszeć z ust Najjaśniejszego Pana łaskawe słowa, o nie, cesarz powinien i może dziś osobiście przyłożyć rękę, czyli zaprezentować swoje umiejętności i otworzyć festyn strzelecki dla ludności. Ceremonialnie prowadzą go do przygotowanej broni, widzowie czekają w napięciu. Dwa razy mierzy do sylwetki biegnącego dzika, raz trafia w pole tarczy, to „jedynka”. Rozlegają się wystrzały na wiwat, żeby całe miasto się o tym dowiedziało, potem wybucha radosna wrzawa wielotysięcznego tłumu, niekończąca się wrzawa.WIELKOLUDY: KAFKOWIE Z WOSEKU

Nie każdy, kto się urodził,

jest na świecie.

DEZSÖ SZOMORY, HOREB TANÁR ÚR

„Jest wam za dobrze!” Ten huczący w uszach refren był znany w mieszkanku Kafków, znany aż do przesady. Albowiem słyszał go każdy, kto przychodził z jakimś zmartwieniem, a nawet z „osobistym” zmartwieniem, które Hermann Kafka, handlarz tekstyliami i nićmi, prawie bez wyjątku zbywał jako naprzykrzanie się. „Jest wam za dobrze” z powodu zbyt częstego używania było już trochę wyszczerbioną, lecz wciąż zdatną bronią, za pomocą której dało się zakończyć każdą dyskusję i zdusić w zarodku każdy sprzeciw. Kto, zasiadając do jego stołu, zaprzeczyłby na serio, że ten jest suto zastawiony – gdyby prawie codziennie stał przed nim parujący talerz z mięsem? Czy w tym domu kiedykolwiek czegoś brakowało? Tylko dlatego, że nigdy tu niczego nie brakowało, śmieszne sprawy mogły zyskać pozór poważnych zmartwień. Co oznaczają prawdziwe kłopoty, Hermann Kafka jako głowa rodziny wiedział bardzo dobrze, ba, czasem wydawało mu się, że tylko on to wie. A ponieważ oszczędzał innym tych doświadczeń, przypominanie im o przeszłych, jak i obecnych znojach tak często, jak to możliwe, było nie tylko uzasadnione, lecz stanowiło również wychowawczą konieczność.

Jednak siedzący naprzeciwko przy wspomnianym stole obserwator był kimś, kto nie tylko nie puszczał mimo uszu słów ojca lub zobojętniał na jego zawsze takie same wymówki, ale również przejrzał na wylot półświadome impulsy, które podtrzymywały tok owych monologów.

Nieprzyjemnie jest przysłuchiwać się, kiedy wśród ciągłych aluzji pod adresem szczęśliwej sytuacji ludzi obecnie żyjących – a przede wszystkim swych dzieci – ojciec opowiada o cierpieniach, przez jakie musiał przejść w młodości. Nikt nie przeczy, że na skutek niedostatecznej odzieży zimowej miewał przez długie lata otwarte rany na nogach, że często głodował, że mając ledwie dziesięć lat, musiał nawet w zimie, i to bardzo wcześnie rano, ciągnąć od wsi do wsi wózeczek, jednak konkretne te fakty zestawione z innym ważnym faktem, że mianowicie ja nie doznałem tych wszystkich cierpień, nie uprawniają – czego on nie chce zrozumieć – nawet w najmniejszym stopniu do wniosku, że jestem szczęśliwszy niż on, że jemu wolno wynosić się nad innych z powodu tych ran na nogach, że przyjmuje a priori i twierdzi, iż nie jestem w stanie docenić jego ówczesnych cierpień i że – w ostatecznej konkluzji – winienem mu bezgraniczną wdzięczność, właśnie dlatego, bo nie przebyłem takich samych cierpień. Jakże chętnie słuchałbym nawet niekończących się jego opowieści o młodości i o jego rodzicach, ale wysłuchiwać tego wszystkiego w tonacji chełpliwej i kłótliwej to udręka¹.

Te wysłuchiwane z odrazą, lecz szczegółowo zapamiętywane przemowy bardzo wcześnie wzbudziły w Kafce przekonanie, że właśnie w warunkach mieszczańskich relacje między rodzicami i dziećmi są w zasadzie hierarchiczne: nawet dobro czynione przez rodziców służy zawsze ubocznemu celowi, jakim jest zabezpieczenie i utrwalenie ich absolutnej hegemonii nad dziećmi. Władzę o wiele skuteczniej można umocować na wyrzutach sumienia dzieci – i tego Kafka doświadczał dzień w dzień – niż na ich niestałej miłości. Dlatego rodzice umyślnie obciążają ich sumienia, wciąż podkreślając sprzeczność między własną, obarczoną odpowiedzialnością walką o byt a rzekomą beztroską dzieci. Psychologiczno-strategiczną kalkulacją wymuszają prawdziwą wdzięczność nader rzadko, bardzo często natomiast poczucie winy – tym trwalsze i głębsze, im bardziej wyboista jest (lub była) w rzeczywistości ich własna droga. Dlatego jawnie okazywana przyjemność, poczucie wyższości, dziwny ton „przechwałki”, jakim ojciec Kafki mówił o dawno minionych cierpieniach – dokładnie tak, jakby to były zasługi. „Któż wie dzisiaj coś o tym!”, wołał raz za razem. „Co wiedzą dzieci! Tego nie wycierpiał nikt! Czy dziś zrozumie to któreś dziecko!”² Przynajmniej jedno z jego dzieci z r o z u m i a ł o.

Hermann Kafka urodził się 14 września 1852 roku w żydowskiej uliczce w Woseku, w części wioski nazywanej „Małym Wosekiem”³. To, że przyszedł na świat jako ślubne dziecko, było przywilejem, który zawdzięczał wywalczonej zaledwie trzy lata wcześniej obywatelskiej emancypacji Żydów, a tym samym wygaśnięciu prawa o familiantach. Jeszcze na jego ojca, rzezaka (rzeźnika) Jakoba Kafkę, prawo to nakładało surowe restrykcje. Jakob bowiem ani nie był najstarszy wśród rodzeństwa, ani (podobnie jak jego własny ojciec) nigdy nie dostał szansy zdobycia niezajętej pozycji familianta w Małym Woseku liczącym wtedy około 150 mieszkańców⁴. Zmuszony był zatem, jak mówiono, do „poślubienia na strychu” swojej ukochanej, mieszkającej w domu naprzeciwko Franziski (Fanny) Platowski⁵, i życia z nią w związku wprawdzie akceptowanym przez gminę żydowską, lecz nieusankcjonowanym w świetle prawa. Dlatego dwoje starszych dzieci, które pochodziły z tego związku, było dziećmi nieślubnymi i tymczasowo nosiło nazwisko matki.

Wiadomość o daleko idącym równouprawnieniu, które weszło w życie wiosną 1849 roku, wprawiła żydowską ludność wiejską w radosne uniesienie. We wszystkich synagogach Galicji, Czech i Moraw – i na pewno także w małej synagodze w Woseku – wznoszono do nieba dziękczynne modły i pieśni, jedno po drugim zawierano małżeństwa i nawet siwowłose pary, które od dawna miały wnuki, legalizowały swój związek i świętowały ten dzień nie tyle jako prywatną, ile raczej jako historyczną cezurę w dziejach żydostwa. Również Jakob i Fanny, on trzydzieści pięć lat, ona trzydzieści trzy, nie wahali się długo i wzięli ślub już w lipcu, a potem oboje ich dzieci otrzymało nazwisko Kafka – podobnie jak czworo następnych, które miały przyjść na świat, a wśród nich Hermann. W wypełnionej radosnym podnieceniem żydowskiej uliczce w Woseku pewnie nikt się nie domyślał, że wraz z prawami obywatelskimi rozpętana została nie tylko niewyobrażalna dotąd miara wolności, lecz jednocześnie odśrodkowe siły indywidualizacji. Ale nowo nadane prawa do zawierania małżeństwa, jak również do wolnego wyboru miejsca zamieszkania i zawodu były nieuniknioną pożywką marzeń o awansie społecznym, marzeń nie do zrealizowania w mikrokosmosie wioski. Marzenia te miały bardzo szybko rozsadzić żydowską społeczność; oto wstrząs modernistyczny zapuścił swoje macki nawet do najnędzniejszej chaty; ludziom wydawało się, jakby z dnia na dzień znaleźli się w polu przyciągania ogromnych odległych magnesów, magnesy te nazywały się Wiedeń i Praga.

Wątpliwe, czy i Jakob Kafka poczuł już nowe pokusy, a gdyby ktoś przepowiedział mu, że pewnego dnia zostanie pochowany j a k o o s t a t n i Ż y d na leśnym cmentarzu w Woseku, uznałby to za niewyobrażalne nieszczęście. Wychował się w środowisku wiejskiego żydostwa, o innych światach nie miał pojęcia, toteż pytanie o to, czy gdzie indziej da się żyć lepiej, nie było dla niego nasycone takimi dręczącymi fantazjami jak dla następnego pokolenia. Zyskał sobie akceptowany przez wspólnotę status szocheta i dostawcy mięsa, a sam w zamian akceptował cenę, jakiej wymagały od niego ów status i integracja. Ceną tą była ciężka praca fizyczna, właściwie nieznająca przerwy, a tym bardziej urlopu – i życie naznaczone wyczerpaniem fizycznym: do takiego życia duży, silny jak koń Jakob wydawał się wręcz stworzony. Jedynie szabat, kiedy odpoczynek był religijnym obowiązkiem, zapewniał mu absolutnie niezbędną regenerację, oczywiście ściśle przestrzegano także świąt żydowskich zgodnie z odwiecznym zwyczajem.

Kafkowie żyli dość skromnie, ale bynajmniej nie w nędzy. W warunkach wiejskich nie było nic niezwykłego w tym, że ośmioosobowa rodzina zajmuje niskie domostwo z jedynie dwoma pomieszczeniami, że wszystkie dzieci śpią w tej samej izbie i dzielą dwa lub trzy łóżka. „Częstego głodu” raczej tu nie cierpiano, choć Hermann nieraz opowiadał, że cieszyli się, kiedy mieli na talerzu ziemniaki – co wydaje się mało prawdopodobne na stole u rzeźnika. Przyznać jednak trzeba, że to było nie tylko skromne, ale i krótkie dzieciństwo. Bardzo wcześnie wbijano dzieciom do głowy, że bujanie w obłokach i leniuchowanie to coś złego, a „dorastanie” oznacza przede wszystkim jedno: definitywny koniec wszelkiego próżniactwa. Choć Hermann Kafka później odwrócił się od środowiska własnego dzieciństwa – tę lekcję zapamiętał sobie na zawsze i dlatego jego dozgonnej nienawiści do podrzędnych, prostych prac wciąż towarzyszyło subtelniejsze, lecz równie brzemienne w skutki niezrozumienie wobec czynności, które nie zasługują na miano pracy.

Jak długo Hermann chodził do żydowskiej wiejskiej szkółki, nie wiemy, lecz na pewno już kilka lat przed bar micwą, żydowskim odpowiednikiem konfirmacji, musiał zacząć ojcu pomagać, i to ani chybi także przy wyczerpującym fizycznie uboju zwierząt w małym budynku gospodarczym za domem. Przeważnie na początku tygodnia Żydzi z Woseku i paru okolicznych przysiółków składali zamówienia na mięso na szabat, a w czwartek i piątek dostarczano zamówione towary, pieszo, niosąc na plecach lub wioząc na dwukołowym wózku. Oprócz tego w inne dni tygodnia zaopatrywano w mięso chrześcijańskich klientów. Hermann Kafka już w wieku siedmiu lat, jak skarżył się później, był wyznaczany do tego rodzaju zadań, nawet w największe chłody i jeszcze przed rozpoczęciem porannej nauki szkolnej. Nawet jeśli trochę przy tym przesadzał i pewnie uogólniał najboleśniejsze doświadczenia, jest rzeczą pewną, że bardzo wcześnie musiał podporządkować subsystencji rodziny swoje wykształcenie i rozwój, jego dzieciństwo w wymiarze społecznym skończyło się więc na długo przed rozpoczęciem wieku dojrzewania. Wyciągnął niezbyt dobry, ale też nie przesadnie zły los. Jego rodzeństwu bowiem i większości dzieci z żydowskiej uliczki wcale nie wiodło się lepiej, jedna z dwóch jego sióstr jeszcze jako stara kobieta skarżyła się na to, że już w dziesiątym roku życia najmowała się jako kucharka – również to nie było niczym niezwykłym w okresie, kiedy tolerowano pracę dzieci w gospodarstwach rodzinnych zarówno w aspekcie prawnym, jak i etycznym⁶. A tym bardziej niczym niezwykłym w rodzinie, w której wszystkie dzieci odziedziczyły po ojcu solidną budowę ciała i wyrosły – jak się wyraziła późniejsza żona Hermanna – na gromadkę „wielkoludów”⁷.

W ciągu niewielu lat edukacji szkolnej Hermann nauczył się pewnie nie więcej niż to, co niezbędne: pisania, czytania, liczenia i paru słów w biblijnej hebrajszczyźnie, nieodzownych do udziału w życiu religijnym. Jednak zdecydowanie najcenniejszą wiedzą, jaką zabrał ze sobą z Woseku, było płynne posługiwanie się dwoma językami w wariancie potocznym – kompetencja umożliwiająca dostosowanie się do różnych środowisk i wprost nieodzowna do wszelkiej działalności kupieckiej na terenie Czech, od domokrążcy po hurtownika. Językiem używanym na co dzień, językiem większości, był naturalnie czeski, ale Żydzi posługiwali się także niemczyzną jako językiem warstw wykształconych i elit oraz urzędów – swobodnie mogli się porozumiewać z nowym panem na zamku w Woseku, pochodzącym z Pragi obszarnikiem i deputowanym do landtagu Eduardem rycerzem von Doubkiem, łatwiej niż jego czescy współwyznawcy. Nauka w ich szkole odbywała się po niemiecku – Żydzi zachowali tę regulację, choć po 1849 roku nie byli już do tego zobowiązani – a kto dorastał w Małym Woseku, miał nawet to szczęście, że znajdował taką żydowskoniemiecką szkołę tuż za progiem (następna była w odległości prawie pięćdziesięciu kilometrów). Po niemiecku mówiło się w synagodze, a w wielu rodzinach na pewno także w szabat, przy czym niektóre okruchy języka jidysz, pochodzące jeszcze z czasów imigracji, okazały się dosyć trwałe. Dzieciom nadawano niemieckie imiona (wśród dalekich krewnych Hermanna Kafki znalazło się tylko jedno autentycznie czeskie imię), a napisy nagrobkowe na małym żydowskim cmentarzu były hebrajskie i niemieckie.

Do której grupy narodowościowej należał więc ród Kafków? Czy byli niemieckimi Żydami? Czy może jednak czeskimi? Na to pytanie pewnie nikt z całej „hałastry”, jak się mówiło w żydowskiej uliczce, nie potrafiłby udzielić odpowiedzi. Narodowościowy raster, który odgrywał tak ważną i brzemienną w skutkach rolę dla następnego pokolenia, nie przystawał bowiem do społecznej rzeczywistości wioski. Takie pytanie opierało się na fikcjach, a przymus wzniesienia się ponad kompleksowość własnego świata i arbitralnego „opowiedzenia się” po stronie jednej z dwóch narodowości wprawiłby Kafków z Woseku w niemałe zakłopotanie. Byli Żydami, byli Czechami, byli wiernymi poddanymi monarchii habsburskiej – w tej kolejności. Czego jeszcze od nich wymagano?

O młodych latach Hermanna Kafki wiemy mało. Najpóźniej po bar micwie oddano go pod opiekę jednego z krewnych, który prowadził sklep tekstylny w Píseku, oddalonym o piętnaście kilometrów mieście powiatowym⁸. W ten sposób została nastawiona pierwsza i najważniejsza zwrotnica jego przyszłości zawodowej, choć regularnej nauki zawodu w dzisiejszym sensie raczej nie odbył. Bardziej prawdopodobne, że w dalszym ciągu wędrował po wioskach z towarem zupełnie innego rodzaju niż dotąd i w codziennych kontaktach przyswajał sobie niezbędną podstawową wiedzę o materiałach i niciach. Rzecz jasna, o jakimkolwiek społecznym awansie na razie nie mogło być mowy, gdyż jeśli w ogóle uzgadniano wynagrodzenie w brzęczącej monecie, to przekazywano je rodzicom, a z regularnych umów o pracę, które można by zawrzeć na zasadzie wyjątku względem prawa handlowego na obszarach wiejskich, w obrębie żydowskich rodów oczywiście rezygnowano. Z zazdrością i niepokojem Hermann obserwował narastający strumień zbiegów ze wsi: przede wszystkim młodzi Żydzi, którzy starali się uciec od harówki bez widoków na przyszłość, ale i całe rodziny pakowały walizki i wyruszały w drogę do miast, by wkrótce potem wabić kolejnych krewnych z wiosek.

Doświadczenia antysemickiego wykluczenia odgrywały w ruchach migracyjnych przypuszczalnie podrzędną rolę. Bo choć w całym kraju nadal dawało się odczuć skrywaną nienawiść do Żydów – wszak postępowa emancypacja prawna Żydów wciąż dostarczała nowych powodów do zazdrości i zawiści – konsekwencje w codziennym współżyciu były lokalnie bardzo różne. W takich wioskach jak Wosek, gdzie zadania społeczne były jasno podzielone, a różnice w standardzie życiowym niezbyt wyraziste, Żydów tolerowano, a ideologicznie podmalowany antysemityzm znajdował tutaj niewielki oddźwięk. Ostatecznie każdy czeski chłop widział na własne oczy, że jego żydowscy sąsiedzi – również ci żyjący z handlu – to ludzie ciężko pracujący i że rozpowszechniane co rusz w anonimowych ulotkach twierdzenie, jakoby Żydzi byli urodzonymi krwiopijcami i najchętniej kazali innym za siebie pracować, nie zgadza się z doświadczeniem społecznym.

Zupełnie inaczej sytuacja wyglądała w miasteczkach, gdzie Żydzi uczestniczyli w pierwszej wielkiej fali industrializacji. Wściekłość proletariatu na nieludzkie warunki pracy dawała się zmobilizować przeciwko żydowskim przedsiębiorcom o wiele łatwiej niż przeciwko czeskim, a podprogowa pogarda dla Żydów, idąca w parze ze strachem przed ich obcością, regularnie przeradzała się w nienawiść i przemoc. Historie o biciu Żydów i tłuczeniu szyb na pewno trafiały do uszu Hermanna Kafki już w wieku dziecięcym – w oddalonym zaledwie o dwie godziny drogi miasteczku Strakonice, gdzie mieszkali krewni, dochodziło czasami do antyżydowskich rozruchów, które trwały przez kilka dni. Wiosną 1866 roku, w apogeum kryzysu gospodarczego, prześladowania w całym kraju nasiliły się do tego stopnia, że Franciszek Józef wprowadził w Czechach stan wyjątkowy. Kiedy już kilka miesięcy później monarchia została uwikłana w wojnę z Prusami, wielu Żydów przyjęło to niemal z ulgą, bo myśli przeciwników zostały skierowane na inne tory, przynajmniej na razie.

Te wydarzenia raczej jednak nie wpłynęły na fantazje o ucieczce i karierze czternastoletniego wtedy Hermanna – prędzej na jego kiełkującą jeszcze powoli i odwzajemnianą nienawiść do łatwo dającego sobą sterować motłochu z fabryki, który zazdrościł sukcesów pnącym się w górę Żydom. Wiedział już, że nie uniknie konfrontacji z tym przeciwnikiem także w wielkim mieście, ba, całkiem niedawno (który to już raz w ciągu tysiąca lat?) nawet nad praskim gettem wisiała groźba ogólnego splądrowania, któremu zapobiegło tylko wprowadzenie wojska. Stref ochronnych dla Żydów nie było w ogromnym cesarstwie Habsburgów. Ale tu i ówdzie pewnie jednak istniała szansa dostosowania się i ukrycia skazy pochodzenia za dobrobytem i mieszczańską fasadą.

Wyniesione także ze służby wojskowej doświadczenie podpowiedziało Hermannowi Kafce, że o wiele lepiej da się żyć w anonimowym i mobilnym otoczeniu niż w polu widzenia statycznej wiejskiej wspólnoty. Miał dziewiętnaście lat, kiedy musiał „wstąpić” do jednostki technicznej, a służba trwała pełne trzy lata – wystarczająco dużo czasu, żeby pozbyć się paru nazbyt rzucających się w oczy cech żydowskich i w środku przypadkowo dobranej społecznie i regionalnie gromady nauczyć się, jak postawić na swoim mimo złej pozycji wyjściowej, poprzez zręczną kombinację inicjatywy i dostosowania. Piękny to był czas, w gronie kolegów, z grą w karty i pieśniami żołnierskimi, czas, o którym będzie opowiadał często i z ochotą. Czas wyzwolenia, który jemu, biednemu żydowskiemu chłopcu, dał po raz pierwszy władzę nad ludźmi. Hermann doszedł bowiem do rangi dowódcy plutonu z kilkudziesięcioma podwładnymi, za których szkolenie, umundurowanie i dach nad głową był współodpowiedzialny jako podoficer. Fakt, że opanował dwa języki, również tutaj dawał mu przewagę, podobnie jak fizyczna krzepa, energia oraz donośny głos. Wiele przemawia za tym, że Hermann Kafka po części sympatyczną i otwartą, a po części budzącą respekt głośną emanację, którą później trzymał w szachu otoczenie, przyswoił sobie nie w wiosce, ale dopiero w wojsku i świadomie ją kultywował. Broń ta, choć mogła być bardzo przydatna w interesach i stosunkach z personelem, raczej przeszkadzała w domu, gdzie za masywną fasadą aż nazbyt często objawiały się rozczulanie nad sobą, oportunizm i dziecięce przechwałki. Z tym, że jego oddział dawno się rozpadł, dowódca plutonu Hermann Kafka chyba nigdy się nie pogodził; jego życie w dalszym ciągu wyznaczała logika walki, zdobywania i zaciekłej obrony korzystnych pozycji, a wszystko, co się tej logice opierało, było w najlepszym razie meszuge, wariactwem.

Po doświadczeniach w wojsku życie w charakterze „powsinogi” wydawało mu się absolutnie nie do pomyślenia, a prowadzenie interesu w okolicy, gdzie potencjalni klienci uciekali ze wszystkich uliczek żydowskich (także w Małym Woseku) i pozostali tylko starcy, nie miało oczywiście widoków na przyszłość. Również starsi bracia Hermanna – mniej zawzięci, lecz tak samo zdeterminowani w poszukiwaniu społecznego awansu – przyłączyli się już do wielkiej wędrówki i definitywnie pożegnali z egzystencją wiecznie zaharowanych wiejskich Żydów: Filip przeniósł się do czeskiego Kolína, Heinricha zagnało do niemiecko-czeskich Litomierzyc (Litoměřice, Leitmeritz), obaj zostali samodzielnymi kupcami. I nawet w Pradze był już człowiek z własnej żydowskiej „hałastry”, który osiągnął sukces: hurtownik win i likierów Angelus Kafka ze Strakonic, w połowie czwartego krzyżyka wystarczająco zamożny, żeby przyjąć u siebie następnych krewnych i trochę pomóc im stanąć na nogach na obcym bruku. Angelus był jednym z tych, którzy osiągnęli sukces, Angelus był wzorem, utorował drogę, którą chciał teraz pójść także plutonowy z Małego Woseku.

Wczesne lata Hermanna Kafki w Pradze spowijają w znacznej mierze gęste mroki, ale wydaje się, że pozostał wierny swojej branży i nadal prowadził handel obwoźny eleganckimi materiałami, nićmi i innymi wyrobami galanteryjnymi – tyle że, co należy podkreślić, nie jako domokrążca, ale zatrudniony na stałe przedstawiciel handlowy hurtowni, który od poniedziałku do piątku podróżował po Czechach, przyjmował zamówienia od wiejskich kupców i sam kupował towary produkowane chałupniczo lub w małych warsztatach. Przez kilka lat był zameldowany u swojego kuzyna Angelusa przy Plattnergasse (Platnéřská ulice) – również to wskazuje, że Hermann w Pradze bynajmniej nie cierpiał nędzy i dlatego nie był zdany na tanie kwatery w uznanym tymczasem oficjalnie za zwykłą dzielnicę, lecz zaniedbanym getcie jak wielu napływających ze wsi „Pinkeljuden”⁹. Prawdopodobnie Angelus swoimi poręczeniami utorował mu też drogę do samodzielności – taki był zwyczaj w rodach żydowskich, a dziękowano za to, wybierając dobroczyńcę na kwatera¹⁰ własnych dzieci. I dlatego późniejszy pisarz Franz Kafka dostał za kwatera bogatego kupca winnego.

W wieku niespełna trzydziestu lat Hermann Kafka postanowił pokonać naraz dwa następne szczeble drabiny społecznej i wykonać wypróbowany manewr: postanowił powiązać założenie własnego interesu z założeniem własnej rodziny. Prosta myśl i prosty rachunek: połączony majątek męża i żony, ich zjednoczona siła robocza i pracowitość dawały mocniejszy zapłon niż paliwo kredytów rodzinnych – zapłon na trzech płaszczyznach: psychicznej, społecznej i ekonomicznej. Żeby uruchomić taki synergizm w życiu Hermanna Kafki, potrzebna była, rzecz jasna, „partia”, spełniająca specjalne kryteria. Chrześcijanka nie wchodziła w rachubę – ród by tego nie zaakceptował – podobnie Czeszka, gdyż przyszłe dzieci miały dorastać w języku o wyższej randze społecznej, czyli niemieckim. Bogata Żydówka z kolei postawiłaby wymagania co do pochodzenia i wykształcenia, którym nie mógłby sprostać. Musiała więc to być kobieta, której posag będzie przynajmniej na tyle duży, żeby znacząco wesprzeć planowany interes, a ona sama zechce w nim pracować, nie tylko być na utrzymaniu męża. Kobieta owa miała dysponować minimum wdzięku i atrakcyjności – nie tylko ku osobistej satysfakcji Hermanna, lecz także jako towarzyski lep, którego znaczenia w życiu zawodowym prostych ludzi nie sposób przecenić. A więc „ujmująca istota” w każdym tego słowa znaczeniu.

Czy mógł znaleźć taką kobietę w Pradze? Zawieranie znajomości z płcią przeciwną było kłopotliwe, a gdyby ta właściwa mieszkała w domu naprzeciwko, co przydarzyło się jego ojcu w żydowskiej uliczce w Woseku, w realiach miejskich raczej nie ułatwiłoby to sprawy. Rzecz jasna, okazjonalne kontakty ze sprzedajnymi kobietami Hermann Kafka uważał za równie oczywiste jak picie piwa czy palenie cygar – jego późniejsze wypowiedzi w obecności syna są wystarczająco jednoznaczne. Jednakże w praskich winiarniach na pewno nie uczono się towarzyskich subtelności, potrzebnych do starań o rękę kobiety.

Sprawa była zbyt ważna, żeby zdać się na przypadkowe spotkania. Nigdy nie przyszłoby mu do głowy wypatrzyć jakąś mieszczańską damę, a potem zapytać ją listownie lub wręcz, co od niedawna weszło w modę, przez anons prasowy o szanse „obyczajnego zbliżenia”. Coś takiego mogli wymyślić tylko chrześcijanie mieszkający w wielkim mieście, więc choć Hermann dość dobrze ucieleśniał współczesny erotyczny ideał „postawnego”, to znaczy rosłego i barczystego śmiałka, to jednak brakowało mu niezbędnej wprawy, żeby mógł doprowadzić do skutku tego rodzaju zabiegi. O nie, pod każdym względem mądrzej było posłuchać żydowskiej tradycji i w standardowych sytuacjach jak ta sięgnąć po profesjonalną pomoc. W tym celu korzystano z usług swatów i swatek (szadchanów) w różnych przedziałach cenowych, pośredników w zawieraniu małżeństw, którzy znali z nazwiska całą gminę żydowską, a także bardzo dobrze orientowali się w stosunkach pokrewieństwa, sytuacji finansowej i tle obyczajowym. Notes swata lub swatki był ciągle aktualizowanym przeglądem żydowskiego rynku matrymonialnego, w zasadzie konstytuował ten rynek; dokładna wiedza o danej ofercie, jak również dyplomacja pośrednika umożliwiały ufnemu klientowi przedstawienie, i to bez żadnych ogródek, swoich materialnych i erotycznych wymagań bez obawy o blamaż, gdyby odmowa została przekazana mu osobiście. Swaci byli dyskretni i godni zaufania, bo mieli w tym interes.

Z jednego z owych notesów Hermann Kafka dowiedział się, że kobieta, której szuka, mieszka w odległości niespełna pięciu minut drogi piechotą. Mieszkała z ojcem, macochą i bratem tuż przy Rynku Staromiejskim, w narożnym domu u wylotu Eisengasse (Železná): to trzypiętrowa mieszczańska kamienica z reprezentacyjną barokową fasadą i sklepem na parterze, późniejszy Dom Smetany, obok którego przechodził na pewno tysiące razy. Rodzina nazywała się Löwy, a dwudziestosześcioletnia już córka, zatem od dawna na wydaniu, miała na imię Julia. Ludzie ci nie byli bogaci, ale wystarczająco zamożni, żeby umożliwić córce, która nie wykonywała żadnej pracy zarobkowej, wieloletnie moratorium, aby w tym czasie mogła spokojnie wybierać wśród wyznaczonych kandydatów. A najlepsze było to, że pochodziła z branży. Dzieciństwo i młodość Julia spędziła bowiem w pomieszczeniach dobrze prosperującego sklepu tekstylnego i dzięki temu miała nie tylko podstawowe wiadomości o towarach, które zapewniały jej rodzinie utrzymanie, i prowadzeniu ksiąg, lecz także dokładne wyobrażenie o tym, jak postępować z personelem i klientami. Szczęśliwy przypadek dla Hermanna. Poza tym była ładna, przyjemna, naturalna, zupełnie bez damulkowatego zadęcia, kobieta o spokojnym i pogodnym usposobieniu, które przypominało mu łagodny charakter jego własnej matki.

Oczywiście istniała między nimi denerwująca Hermanna przepaść pod względem wykształcenia i rangi społecznej. Przypuszczalnie po raz pierwszy w życiu, ubiegając się o tak wysoką stawkę, znalazł się na grząskim gruncie społecznej etykiety. Jak dobierało się tutaj właściwy ton? Przede wszystkim gdy trzeba było do kogoś napisać? Bez listów nie można się było obejść, przecież Hermann ciągle podróżował. Choć pierwsze spotkania przebiegały bardzo obiecująco i wzbudziły wzajemną sympatię, to wolał nie wracać w rozmowie do kilku lat swojej nauki w wiejskiej szkółce – zwłaszcza w rozmowach z krewnymi Julii, którzy krytycznie przyglądali się torującemu sobie drogę związkowi. Przyjechał nawet brat z Paryża, bywały w świecie prokurent bankowy, żeby przyjrzeć się temu przedstawicielowi hurtowni nici rodem z Woseku. W to, że uda mu się przeszwarcować bez żadnego faux pas, nie wierzył nawet sam Hermann – i rzeczywiście, korespondencję na luksusowym, ozdobionym monogramem papierze listowym rozpoczął wiązką nieporadnych frazesów przepisanych z poradnika sztuki epistolarnej, które nie miały najmniejszego związku z jego pozycją społeczną ani z jego manierami okazywanymi na co dzień: „Wielce Szanowna Panno...”, „nadzwyczaj cenię Pani szlachetny charakter...”, „Pani miły, nadobny obraz...”, „Pani anielski głos...” – formułki te Hermann uważał za odpowiednie do swojego statusu, a mimo to musiało być dla niego wręcz wybawieniem, że Julia zupełnie zignorowała ową słowną pianę i odpowiedziała zwykłym „Drogi Panie Kafka”. Od tej pory szło mu już łatwiej – wtedy to po raz pierwszy z niezliczonych razy mimochodem ustrzegła go przed nietaktem i Hermann natychmiast pojął, że ten dyskretny, acz niezawodny pragmatyzm jego przyszłej żony to dla niego prawdziwe szczęście: społeczny coaching, który zdejmował z jego barków sporą presję. Szadchan spisał się na medal: Julia Löwy była właściwą kobietą.

Trzeciego września 1882 roku, kilka dni przed trzydziestymi urodzinami Hermanna Kafki, zawierają związek małżeński, zgodnie z żydowskim ceremoniałem, pod chupą, z kielichem wina i wieloma błogosławieństwami. Na prywatną uroczystość, która ma przypieczętować związek dwóch rodów, towarzystwo udaje się na Rynek Staromiejski, do domu pod numerem 12. To tutaj Hermann, bardzo podekscytowany, urządził właśnie swój pierwszy sklep i każdy, kto chce, może podziwiać regały świeżo zapełnione pasmanterią z Wiednia. W mieszczącym się w następnym budynku hotelu Goldhammer nakryto już długi stół. Mazal tow! Wiele szczęścia!

Cztery tygodnie później Julia Kafka zachodzi w ciążę.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: