Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Kamień z serca - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
2 grudnia 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
39,99

Kamień z serca - ebook

Dwie dziewczyny, zamieć śnieżna i gorąca czekolada... Poznajcie przepis na zimowy romans – idealny dla kochających „She Drives Me Crazy” i „Ofelia mimo wszystko”!

Martwe ryby nie złamią ci serca. Zwłaszcza te, które nie żyją od milionów lat. Dlatego Shani zamierza myśleć wyłącznie o martwych rybach. A konkretnie o skamielinach, które będzie badać w Waszyngtonie w ramach stypendium.

Jednak jej myśli zaprząta „przeurocze” pierwsze spotkanie z May, na którą wpadła przypadkiem... samochodem mamy. Shani może dopisać to do listy swoich wątpliwych sukcesów: związek z – jak jej się wydawało – wymarzoną dziewczyną skończył się trudnym zerwaniem, a wyjazd na stypendium oznacza dla jej mamy samotne święta. Jedno jest pewne: przerwa zimowa nie stanowi dla niej przerwy od problemów. Pomimo niefortunnego początku Shani i May zbliżają się do siebie, a szalejąca śnieżyca, która odcina je od świata, zmusza Shani do zmierzenia się ze swoimi uczuciami.

Czy śnieg, zimowe dekoracje, kubki z gorącą kawą, życzenia i magia świąt sprawią, że jej serce znów otworzy się na miłość?

Zabawna, szczera i prawdziwa... Jake Maia Arlow to jeden z najważniejszych nowych głosów w literaturze młodzieżowej” - Kelly Quindlen, autorka powieści „She Drives Me Crazy”

Burzliwa podróż od złamanego serca, po wspomnienie pierwszej miłości, aż do wejścia w dorosłość. Shani sprawi, że będziesz się śmiać, płakać i kibicować jej aż do ostatniej strony. - Racquel Marie, autorka powieści „Ofelia mimo wszystko”

Dowcipna, pełna rozbrajającej chemii pomiędzy bohaterami, przepełniona słodyczą wyśmienitej gorącej czekolady i przyprószona delikatnym śniegiem - „Kamień z serca” to powieść idealna na zimowy wieczór! W trakcie czytania będziecie chcieli delektować się każdym jej słowem, a po przeczytaniu polecicie ją każdemu, kogo tylko znacie. - Dahlia Adler, autorka powieści „Cool for the Summer”

Jake Maia Arlow to osoba autorska i podcasterska, która zadebiutowała w czerwcu 2021 roku queerową powieścią dla młodzieży „Almost Flying". Studiowała w Barnard College biologię „ewolucyjną i creative writing (twierdzi, że to wcale nie są bardzo odległe dziedziny). Współtworzy kilka podcastów: „Not Past It”, „Invisibilia”, „FiveThirtyEight's”. Lubi podróżować i uważa, że w każdym miejscu można znaleźć coś godnego uwagi.

Kategoria: Dla dzieci
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8135-623-7
Rozmiar pliku: 1,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PIĘĆDZIESIĘCIOLETNIE DEMONY SEKSU

Mama i ja nie rozmawiamy aż do końca krótkiego odcinka drogi, jaki pozostał do naszego miejsca docelowego. Myślałam, że poruszy temat tego, że prawie potrąciłyśmy kogoś ze skutkiem śmiertelnym, ale jak na razie milczy.

Zatrzymuje się przy urokliwej willowej ulicy i wyłącza silnik, ale moje serce dalej łomocze jak oszalałe. Próbuje wyskoczyć mi z klatki piersiowej od momentu, w którym uderzyłyśmy w tamtą dziewczynę.

Sęk w tym, że w pewnym sensie cieszą mnie te palpitacje. Po raz pierwszy od wielu dni nie jestem zła ani smutna. Choć wiem, że brzmi to okropnie, czuję się podekscytowana. Może jednak ta ekscytacja nie jest taka straszna, bo w końcu dziewczynie nic się nie stało.

Mimo to nie potrafię przestać o niej myśleć. Wyraz, który pojawił się na jej twarzy tuż po wypadku, to, jak przeszedł z szoku w strach, a potem w furię, utrwalił się pod moimi powiekami jak na kliszy. Gdy ujrzałam na jej twarzy te znajome emocje, prawie zapragnęłam jej pomóc. Wysiąść z samochodu i odprowadzić ją do domu. Upewnić się, że jest cała i zdrowa.

A ponieważ to ja sama jestem swoim najgorszym wrogiem, nie mogę również przestać myśleć o tym, jaka była śliczna.

Co jest naprawdę potworne i mam tego świadomość.

Shani, weź się w garść – ze wszystkich ludzi to właśnie ty powinnaś wiedzieć najlepiej, że to terytorium, na które już więcej się nie zapuszczamy.

Nie możesz myśleć w ten sposób o każdej ślicznej dziewczynie, w którą wjeżdżasz samochodem. Zapanowałby chaos. Nie dałabyś rady tak żyć.

– Wydaje mi się, że to tutaj – mówi mama, wskazując dom po drugiej stronie ulicy.

Jest kwadratowy, dwupiętrowy, porasta go bluszcz i ma fasadę z ciemnoczerwonej cegły przyprószonej śniegiem, przez co wygląda jak wyjęty ze świątecznej pocztówki.

Z jakiegoś powodu zwyczajna uwaga mamy przełącza pstryczek wściekłości w moim mózgu. Żałuję, że nie mogę nad nią zapanować, ale moja reakcja jest odruchowa.

– Wydaje ci się? – pytam. – Przecież mówiłaś, że już tu kiedyś byłaś.

Krzywię się na dźwięk słów wychodzących z moich ust.

Nie jestem złym człowiekiem.

A przynajmniej tak mi się wydaje. Po prostu o wiele łatwiej mi wyładować na mamie wściekłość na Sadie, niż zrobić coś bardziej sensownego.

– Owszem – odpowiada mama. – W latach dziewięćdziesiątych. – Przysuwa się bliżej szyby, jakby to miało jej pomóc w lepszej identyfikacji. – Tak, to na pewno tutaj.

Przewracam oczami, mając świadomość, że wyglądam jak karykatura gniewnego nastolatka, i ani trochę się tym nie przejmując.

Ta cała sprawa z zakwaterowaniem w Waszyngtonie została ogarnięta bez mojego udziału. Przez cały pierwszy semestr tkwiłam w czymś w rodzaju transu z powodu Sadie, więc nie martwiłam się takimi rzeczami jak znalezienie lokum na czas stażu, bo nie wydawało mi się to takie ważne.

I choć mama nie kryła się z tym, że chciałaby, abym została w domu na ferie, to pofatygowała się, by znaleźć mi mieszkanie. Kilka tygodni temu wysłała mi wiadomość o treści: „Beatrice, psiapsiółka twojej prababci, mieszka w DC & powiedziała, że możesz u niej kimać”. (Moja mama pisze w ten sposób, bo wydaje jej się, że jest fajna. Nawet nie wiem, od czego zacząć).

Podczas gdy mama bierze kurtkę z tylnego siedzenia, wyskakuję z fotela pasażera i podbiegam do wejścia, by wcisnąć dzwonek. Kilka sekund później drzwi otwierają się ze skrzypnięciem.

– Hej, lala – odzywa się wiekowo wyglądająca staruszka.

Muszę schylić głowę tak nisko, że prawie dotykam brodą klatki piersiowej, aby móc spojrzeć jej w oczy. W młodości na pewno nie była wysoka, ale teraz stała się całkiem malutka, pewnie przez upływ czasu i grawitację.

– Co tu robisz w taki ziąb? – pyta, po czym chwyta mnie za ramię żylastą i bardzo mocno pomarszczoną dłonią i wciąga do środka z zaskakującą siłą.

Dom ma niski sufit, tak jakby zbudowano go w XIX wieku, gdy społeczeństwo było o wiele niższe niż teraz z powodu szkorbutu lub innej przypadłości z dawnych czasów. Jest wprost idealny dla tej kobiety, która posyła mi promienny uśmiech, stojąc obok bogato zdobionych drewnianych schodów. Głową ledwie sięga poręczy.

– Kim ty właściwie jesteś? – pyta ze śmiechem przypominającym szczek. – Chyba cię nie znam, ale jeśli to nieprawda, to możesz strzelić mnie w twarz i powiedzieć: „Beatrice, ty stara prukwo, poznałyśmy się trzydzieści lat temu”. Choć sądząc po twoim wyglądzie, pewnie masz jakieś dwadzieścia, dwadzieścia pięć lat. Dzieciak z ciebie, i tyle. I zanim wyjedziesz mi tu z tekstem: „Beatrice, jestem dorosła”, muszę cię uprzedzić, że każdy osobnik poniżej pięćdziesiątki to dzieciak. Taka jest prawda! – Znów wybucha śmiechem i bierze głęboki wdech.

Nie mam bladego pojęcia, co jej na to odpowiedzieć ani czy faktycznie chciała, żebym ją uderzyła, więc mówię:

– Eee, jestem Shani.

– Głośniej, lala.

– JESTEM SHANI.

– Dobra, dobra, po co te krzyki?

– Jestem Shani – powtarzam, starając się trafić w intonację, której ta kobieta – Beatrice – nie uzna za obraźliwą.

– Bardzo ładnie, lala – mówi, a ja nabieram pewności, że już nigdy nie zwróci się do mnie po imieniu i będzie mnie po prostu nazywać „lalą”, co jest nawet bardziej niż w porządku. – A co tu robisz, jeśli mogę wiedzieć?

Chrząkam dyskretnie.

– Będę u ciebie mieszkać? Przez miesiąc?

Tak szybko wyciąga ręce, by chwycić mnie za ramiona, że boję się, czy przypadkiem coś jej nie opętało.

– Jesteś wnuczką Sandy? Powinnam się była domyślić po włosach!

Owe włosy, o których wspomniała, są czarne i grube, z niesfornymi kosmykami fruwającymi na wszystkie strony. Mają je wszyscy w rodzinie Levine. Moje są obcięte na krótko (wynik decyzji, którą podjęłam dwa dni po tym, jak odkryłam, że jestem lesbijką) i otaczają głowę niczym lwia grzywa.

– Jak się miewa ta stara prukwa? Rany boskie, czemu nic nie mówiłaś?

Nie mam serca powiedzieć jej, że Sandy, moja prababcia i jedyna osoba łącząca nas z Beatrice, umarła ponad dziesięć lat temu.

Na szczęście wcale nie muszę, bo w tym samym momencie pojawia się mama, strzepując śnieg z butów. Beatrice wypuszcza mnie z uścisku i staje jak wryta.

– Mała Rachie?

– Ciocia Bea! – wita się mama, ściskając Beatrice tak mocno, że boję się, że przełamie ją na pół.

Jestem zaskoczona, że mama nazywa ją „ciocią”, biorąc pod uwagę fakt, że nigdy wcześniej jej nie spotkałam. Dziwnie jest konfrontować się ze świadomością, że mama miała swoje życie, zanim się urodziłam.

– Zaraz zawołam resztę – mówi Beatrice. – Będą wniebowzięte! – Bierze głęboki wdech i krzyczy: – Chodźcie przywitać się z nową lalą, która zatrzyma się u nas na jakiś czas! – jakby prowadziła motelik dla półmetrowych lalek American Girl, a ja byłabym jej nowym nabytkiem w kolekcji.

Mama wspominała, że mieszkają tu inne dziewczyny, ale zaczęłam o tym myśleć dopiero w momencie, w którym zobaczyłam, jak zbiegają ze schodów.

Obie są mniej więcej w moim wieku. Jedna ma na sobie koszulkę z nazwą uczelni „American University”, ciemnobrązową skórę i włosy zaplecione w długie bokserskie warkocze związane w kok na czubku głowy. Obejmuje ramieniem Beatrice, która posyła jej promienny uśmiech. Druga dziewczyna siada na ostatnim schodku i kiwa głową na powitanie. Ma śnieżnobiałą skórę upstrzoną piegami oraz bujne blond włosy związane w niski kucyk na karku.

– Aniołki, to nasza nowa lala – mówi Beatrice, nie używając ani jednego imienia, aby nas sobie przedstawić.

Dziewczyna obejmująca Beatrice najwyraźniej jest tego samego zdania, bo mówi:

– Jestem Lauren.

– Tasha – dziewczyna ze schodów odzywa się z akcentem, którego nie rozpoznaję.

– Shani.

– Jesteś tu z powodu szkoły? – pyta Lauren. – Wiem, że wiosną w American jest mnóstwo transferów z innych uczelni i na twoje szczęście prowadzę spotkania zapoznawcze dla takich studentów, które pokochasz. Jesienią urządzamy piknik, ale w styczniu nikt nie ma ochoty stać przy grillu. Pomyślałam więc o imprezie składkowej, tyle że ostatnim razem nikt nie przyniósł ani jednego dania z warzywami.

Gdy kończy swoją wypowiedź, zastanawiam się przez chwilę, czy umiejętność mówienia monologiem jest warunkiem niezbędnym do zamieszkania w tym domu, czy po prostu czymś, co połączyło ze sobą Beatrice i Lauren.

– Nie przenoszę się – mówię. – Wybacz – dodaję, bo czuję się źle z tym, że popsułam jej plan ze składkową imprezą.

– Nadal możesz przyjść, pod warunkiem że przyniesiesz ze sobą talerz surowych warzyw.

– Lala, daj jej odetchnąć! – Beatrice ściska Lauren, a potem zaciska palce na moim ramieniu z siłą imadła. – Oddychaj, lala!

Wygląda na śmiertelnie poważną, więc odstawiam szopkę z nabieraniem wielkich haustów powietrza i głośnym wydychaniem.

– Ha! I w dodatku jest zabawna. Będziesz tu idealnie pasować.

Tasha trzyma się rękami za głowę, a Lauren zerka na nią i parska śmiechem.

– No, to skoro już się poznałyście, opowiecie jej o zasadach, jakie tu panują? – pyta Beatrice, wypuszczając mnie z uścisku rąk.

Staram się zachować neutralny wyraz twarzy, ale nie tego się spodziewałam. Nikt nie mówił, co mam robić ani jak żyć, od czasu, gdy ubiegłego lata wyjechałam do college’u. Owszem, w akademikach obowiązuje regulamin, ale bardziej na zasadzie… lekkiej sugestii niż faktycznych wymagań. Niemal każdy pije, pali papierosy oraz świeczki i ma nielegalnego zwierzaka albo dwa.

Ale kiedy kobieta w wieku Beatrice ma jakieś zasady, nie można ich ot, tak po prostu nie przestrzegać. Rozczarowanie jej byłoby jak rozczarowanie mojej (pra-) babci. I jeśli mam być szczera, to te zasady są mi potrzebne. Chcę, by ktoś powiedział mi, co mam robić, żebym nie spieprzyła wszystkiego tak jak przez ostatnie trzy miesiące.

Słucham zatem uważnie, gdy Lauren mnie instruuje:

– Nie hałasujemy późnym wieczorem, wynosimy śmieci, gdy kosz jest pełny, i sprzątamy po sobie w kuchni. – To wszystko wydaje się oczywiste, a nawet normalne. – I nigdy nie sprowadzamy do pokoju żadnych chłopaków.

Ostatnie zdanie sprawia, że prawie wybucham głośnym śmiechem. Jednak zamiast to zrobić, poprawiam je w myślach na: „nigdy nie sprowadzamy do pokoju żadnych dziewczyn”, i od razu poprawia mi się samopoczucie. Autentycznie chcę odciąć się od życia na cały miesiąc, a teraz muszę przestrzegać zasady, która mi to nakazuje.

– Brzmi okej.

– Fantastycznie, lala – mówi Beatrice. – A teraz chodź, pokażę ci twój pokój.

Wspina się po schodach, pokonując je po dwa naraz, a ja muszę przyspieszyć, żeby nadążyć. Rozpraszają mnie jednak obrazy na ścianach wzdłuż schodów. Wiszą tu krzyże i portrety świętych, a także świąteczne dekoracje – girlandy, lizaki w kształcie lasek oraz kilka stroików. Zaczynam się martwić, że jest bardzo religijna i że chociaż przyjaźniła się z moją prababcią, to rozczaruje się na wieść, że jestem Żydówką.

Wtedy docieram do szczytu schodów, gdzie wisi beżowa tabliczka z napisem z pogrubionych drukowanych liter, głosząca: „ALKOHOL: PONIEWAŻ ŻADNA GENIALNA HISTORIA NIE ZACZĘŁA SIĘ OD TEGO, ŻE KTOŚ JADŁ SAŁATKĘ”, i od razu czuję się znacznie bardziej komfortowo.

Gdy razem z mamą docieramy na pierwsze piętro, Beatrice czeka już na nas przy otwartych drzwiach.

– To twój pokój, lala.

Jest znacznie większy, niż się spodziewałam: stoi tu wielkie łoże małżeńskie, dwie komody i dwa stoliki nocne. Wszystkiego jest po dwa.

– Wcześniej była tu główna sypialnia, jeszcze w czasach, gdy żył mój mąż. – Beatrice siada na krawędzi łóżka.

Siadam obok niej.

– Bardzo mi przykro.

– Niepotrzebnie. Umarł pięćdziesiąt lat temu. – Beatrice rozgląda się z tęsknotą po pokoju. – Stworzyliśmy tu naprawdę dużo pięknych wspomnień.

– Rozumiem – odpowiadam, bo wydaje mi się, że właśnie takie rzeczy mówi się pogrążonej w zadumie starszej kobiecie.

– Cała szóstka moich dzieci została poczęta w tym pokoju.

Zrywam się z łóżka, patrząc na mamę wielkimi jak spodki, pełnymi niedowierzania oczami. Odwzajemnia się tym samym. Nasza kłótnia na chwilę odchodzi w niepamięć.

– A ty gdzie śpisz, ciociu? – pyta szybko mama. – Skoro Shani zajmie ten pokój.

– Na strychu – mówi Beatrice. – Nie byłam w stanie tu zasnąć od czasu śmierci męża. Ale cieszę się, że ktoś ten pokój właściwie wykorzysta.

Czuję, jak twarz mi płonie. Z pewnością nie będę go „właściwie wykorzystywać” w ten sam sposób, w jaki Beatrice i jej mąż poczęli szóstkę swoich dzieci. Gwoli przypomnienia: jestem żydowską zakonnicą.

Ale, na litość boską, chyba muszę spalić całą pościel.

– Hmm, tak, chyba pomogę Shani się rozpakować – mówi mama o wiele przyjemniejszym głosem niż ten, którego używała w rozmowie ze mną przez cały dzień. Nie wiedzieć czemu mam przeczucie, że obie tylko czekamy, aż Beatrice wyjdzie z pokoju, żeby móc znowu się kłócić. – Dzięki za pomoc, ciociu.

– Ależ nie ma za co, lala. Gdybyście mnie potrzebowały, będę na górze.

I to mówiąc, Beatrice wychodzi, po czym wspina się po schodach na strych.

Mama odwraca się do mnie plecami, oglądając komodę i rodzinne zdjęcia, na których uwieczniono co najmniej kilkoro z dzieci poczętych w tym pokoju.

– Ja pierdzielę. – Bierze do ręki oprawione w ramkę zaproszenie i przysuwa je pod nos.

– Co znowu?

Odwraca ramkę, żeby mi je pokazać. Na zdjęciu widać młodą Beatrice. Ma gładką skórę i włosy upięte w wytworną staromodną fryzurę.

– O co ci chodzi? – pytam. – Przecież to tylko Beatrice w młodości.

– Nie. Zobacz, co jest napisane pod spodem.

Przysuwam się bliżej i czytam: „Zapraszamy do świętowania dziewięćdziesiątych urodzin Beatrice Mancini!”.

– Ona ma dziewięćdziesiąt lat? – pytam z podziwem.

Przed chwilą na własne oczy widziałam, jak ta kobieta przeskakuje po dwa stopnie naraz. To niemożliwe, żeby miała prawie setkę na karku.

– Nie, nie, nie, spójrz na datę uroczystości – mówi mama.

Przysuwam się bliżej, aby odczytać drobny druczek.

Przyjęcie z okazji jej urodzin odbyło się ponad sześć lat temu.

– Ma dziewięćdziesiąt sześć lat?! – pytam, prawie krzycząc.

– Niewiarygodne, prawda?

Przytakuję, po czym rozglądam się po pokoju, czując, jak moje zainteresowanie osobą Beatrice rośnie.

– Poznała twoją prababcię w college’u – dodaje mama. – To pokazuje, że przyjaźnie nawiązane w szkole mogą być na całe życie.

Próbuje podtrzymać moje spojrzenie, ale po tej ostatniej uwadze gniew we mnie powraca. Moje doświadczenia z college’u polegały mniej na „przyjaźni na całe życie”, a bardziej na „byłej dziewczynie, która sprawi, że powrót na wiosenny semestr będzie istnym koszmarem”.

Tyle że mama nie ma o tym pojęcia. O niczym nie wie. I nie mogę winić jej za próbę wyciągnięcia ze mnie czegokolwiek, nawet jeśli nigdy jej się to nie uda.

– Czy możemy się po prostu rozpakować? – pytam.

– Jasne. Nie ma sprawy.

Po kilku wyjątkowo krępujących chwilach poświęconych na rozwieszanie moich ubrań mama pyta:

– Chcesz inną pościel? Mogę ci kupić.

– Co? Nie. Nie musisz – mówię, choć jeszcze przed chwilą myślałam o puszczeniu tego łóżka z dymem.

– Po prostu chcę pomóc.

– Nie musisz.

Znów zapada między nami cisza.

Trochę to trwa, ale kiedy kończymy rozpakowywać rzeczy, mama siada i wzdycha.

– Muszę coś zjeść.

Wzruszam ramionami.

– W porządku.

– Jeśli nie jesteś głodna, to nie ma sprawy, ale ja umieram z głodu.

– Przecież powiedziałam, że w porządku.

Kręci głową z politowaniem, po czym zakłada okulary do czytania i przez minutę przewija coś w telefonie.

– Niedaleko jest kawiarnia, otwarta do późna. Możemy się przejść.

Choć nadal pada śnieg, postanawiam, że nie będę się z nią kłócić, więc brniemy razem przez śniegową breję do miejsca znanego jako Wielki Niebieski Pies. Lokal od razu przypada mi do gustu. Jest ciepło, przytulnie i pachnie kawą – to trzy najważniejsze rzeczy cechujące dobrą kawiarnię. Zaczynam myśleć, że może jednak faktycznie skuszę się na coś do zjedzenia, ale potem spoglądam na stojące za szybą wypieki i zauważam gigantyczne ciasto marchewkowe.

Żołądek wywraca mi się na drugą stronę i czuję w ustach posmak żółci.

Wiem, że to dziwaczna i niespotykana reakcja na wypieki cukiernicze, ale podobnie jak z innymi rzeczami obecnie ta również ma związek z Sadie. Podczas naszej pierwszej „randki” w uczelnianej stołówce Sadie i ja zjadłyśmy gównianej jakości pizzę, a następnie podzieliłyśmy się kawałkiem ciasta marchewkowego.

Właśnie wtedy odkryłam, że gdy się śmieje, chrumka jak prosiak, że jest inteligentna, piękna i…

Krew gotuje mi się w żyłach, aż w końcu zostaje w nich tylko koncentrat z krwinek i wściekłości. Przytulna kawiarnia staje się miejscem z piekielnego koszmaru, a ja mam ochotę stłuc pięścią szklaną witrynkę i rozwalić ciasto marchewkowe na kawałki.

– Shani – mówi mama, przykuwając moją uwagę.

– Co?

– Ten młody człowiek zapytał, na co masz ochotę. – Wskazuje na dzieciaka stojącego za ladą. Wygląda, jakby godzinę temu skończył okres dojrzewania – jest chudy i tyczkowaty, z twarzą pokrytą pryszczami i pustym, obojętnym spojrzeniem.

– Na nic – zwracam się do mamy. – Nie jestem głodna – mówię do dzieciaka.

– No dalej, musisz coś wziąć – nalega mama, a dzieciak kiwa głową odrobinę zbyt ochoczo.

– Przestań – rzucam przez zaciśnięte zęby, jakby to mama zawstydzała mnie przed tym biednym dzieciakiem, który musi pracować w śnieżycę, a nie ja ją.

– Zje drożdżówkę z nadzieniem morelowym – mówi mama nastoletniemu sprzedawcy, który wkłada rękawiczki i sięga po ciastko.

– Nie zjem – mamroczę pod nosem.

Ale kiedy tylko mama płaci i siadamy przy małym stoliku przy oknie, od razu wgryzam się w drożdżówkę.

– Ostatnia szansa – mówi mama po minucie.

– Na co?

_Dalsza część dostępna w wersji pełnej_
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: