- W empik go
Kandyd, czyli optymizm - ebook
Kandyd, czyli optymizm - ebook
„Kandyd, czyli optymizm” – oświeceniowa satyryczna powiastka filozoficzna francuskiego filozofa Voltaire’a – opowiada o wymuszonych wygnaniem podróżach młodzieńca imieniem Kandyd. Przemierzając lądy i morza, przeżywa on nieprawdopodobne przygody, które wystawiają na próbę jego wiarę w to, że żyjemy w najlepszym ze światów. Utwór stanowi dialog z oświeceniowymi poglądami filozoficznymi.
Kategoria: | Poezja |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8115-065-1 |
Rozmiar pliku: | 2,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Jak Kandyd chował się w pięknym zamku i jak go stamtąd wygnano
Jak Kandyd dostał się między Bułgarów
Jak Kandyd umknął z armii Bułgarów i co mu się przytrafiło
Jak Kandyd spotkał swego dawnego mistrza filozofii, doktora Panglossa, i co z tego wynikło
Burza, rozbicie, trzęsienie ziemi, jako też inne przygody doktora Panglossa, Kandyda i anabaptysty Jakuba
Jak uczyniono piękne autodafé, aby zapobiec trzęsieniom ziemi i jak Kandydowi wychłostano zadek
Jak pewna staruszka zaopiekowała się Kandydem i jak odnalazł przedmiot swego kochania
Historia Kunegundy
Co się przytrafiło Kunegundzie, Kandydowi, Wielkiemu Inkwizytorowi oraz Żydowinowi
O tym, w jakiej niedoli Kandyd, Kunegunda i stara przybyli do Kadyksu i jak wsiedli na okręt
Historia starej
Dalszy ciąg nieszczęść staruszki
Jako Kandyd musiał się rozstać z piękną Kunegundą i ze staruszką
Jakie przyjęcie znaleźli Kandyd i Kakambo u ojców jezuitów w Paragwaju
Jako Kandyd zabił brata Kunegundy
Co przygodziło się wędrowcom z dwoma dziewczętami, dwiema małpami oraz dzikim plemieniem noszącym miano Uszaków
Jako Kandyd i jego sługa przybyli do kraju Eldorado i co tam ujrzeli
Co ujrzeli w krainie Eldorado
Co im się zdarzyło w Surinam i w jaki sposób Kandyd zawarł znajomość z Marcinem
Co się zdarzyło Kandydowi i Marcinowi na morzu
Kandyd i Marcin zbliżają się do wybrzeży Francji i rozprawiają
Co się zdarzyło Kandydowi i Marcinowi we Francji
Jak Kandyd i Marcin przybijają do brzegów Anglii i co tam widzą
O Pakicie i bracie Żyrofli
Wizyta u pana Prokuranta, szlachcica weneckiego
Jak Kandyd i Marcin spożyli wieczerzę z sześcioma cudzoziemcami i kim byli owi cudzoziemcy
Podróż Kandyda do Konstantynopola
Co zdarzyło się Kandydowi, Kunegundzie, Panglossowi, Marcinowi etc.
Jak Kandyd odnalazł Kunegundę i staruszkę
ZakończenieJak Kandyd chował się w pięknym zamku i jak go stamtąd wygnano
W Westfalii, w zamku barona de Thunder-ten-tronckh, żył młody chłopiec, którego natura obdarzyła charakterem najłagodniejszym w świecie. Fizjonomia odzwierciadlała jego duszę. Posiadał dość zdrowy sąd o rzeczach, przy dowcipie niezmiernie prostym; mniemam, iż z tej przyczyny dano mu imię Kandyda. Starzy słudzy podejrzewali, że jest synem siostry barona oraz pewnego zacnego i godnego szlachcica z sąsiedztwa, którego ta panna uparcie wzbraniała się zaślubić, ponieważ mógł się wywieść ledwie z siedemdziesięciu jeden pokoleń, reszta zaś drzewa genealogicznego gubiła się gdzieś w odmęcie czasów.
Baron był jednym z najpotężniejszych panów w Westfalii, zamek jego bowiem posiadał drzwi i okna. Główna komnata strojna była nawet dywanami. Zebrawszy wszystkie psy z obejścia, można było w potrzebie utworzyć coś na kształt sfory; chłopcy stajenni byli masztalerzami, miejscowy wikary wielkim jałmużnikiem. Wszyscy tytułowali barona Jego Dostojnością i śmiali się z jego konceptów.
Pani baronowa, która ważyła około trzystu pięćdziesięciu funtów, zażywała z tej przyczyny wielkiego poważania; czyniła honory domu z godnością jednającą jej tym większy szacunek. Córka, Kunegunda, licząca siedemnaście wiosen, była rumiana, świeża, pulchna i apetyczna. Syn okazywał się we wszystkim godny ojca. Preceptor Pangloss był wyrocznią domu, a mały Kandyd słuchał jego nauk z ufnością właściwą jego wiekowi i naturze.
Pangloss wykładał tajniki metafizyko-teologo-kosmolo-nigologii. Dowodził wprost cudownie, że nie ma skutku bez przyczyny i że na tym najlepszym z możliwych światów zamek JW. Pana barona jest najpiękniejszym z zamków, pani baronowa zaś najlepszą z możliwych kasztelanek.
– Dowiedzione jest – powiadał – że nic nie może być inaczej; ponieważ wszystko istnieje dla jakiegoś celu, wszystko, z konieczności, musi istnieć dla najlepszego celu. Zważcie dobrze, iż nosy są stworzone do okularów: dlatego mamy okulary. Nogi są wyraźnie stworzone po to, aby były obute, dlatego mamy obuwie. Kamienie są na to, aby je ciosano i budowano z nich zamki; dlatego Jego Dostojność pan baron ma bardzo piękny zamek: największy baron w okolicy musi mieć najlepsze mieszkanie. Świnie są na to, aby je zjadać; dlatego mamy wieprzowinę przez cały rok. Z tego wynika, iż ci, którzy twierdzili, że wszystko jest dobre, powiedzieli głupstwo; trzeba było rzec, że wszystko jest najlepsze.
Kandyd słuchał uważnie i wierzył w prostocie ducha; panna Kunegunda wydawała mu się bowiem bardzo urodziwa, mimo iż nigdy nie odważył się jej tego wyznać. Wnioskował, iż po szczęściu urodzenia się baronem de Thunder-ten-tronckh, drugim stopniem szczęścia jest być panną Kunegundą; trzecim widywać ją co dzień; czwartym zaś słuchać mistrza Panglossa, największego filozofa w okolicy, a tym samym na całej ziemi.
Jednego dnia Kunegunda, przechadzając się wpodle zamku po małym lasku, który nazywano parkiem, ujrzała w gęstwinie doktora Panglossa, jak dawał lekcję eksperymentalnej fizyki pokojówce jej matki, fertycznej brunetce, bardzo ładnej i niesrogiej. Ponieważ panna Kunegunda miała z natury wielką ciekawość do nauk, przyglądała się z zapartym oddechem owym kilkakroć ponawianym doświadczeniom; ujrzała jasno przekonywującą argumentację doktora, przyczyny i skutki i wróciła do domu wzruszona, zadumana, wskroś przenikniona chęcią poświęcenia się naukom. Myślała przy tym, że ona mogłaby snadnie być skutecznym argumentem dla młodego Kandyda, on zaś nawzajem dla niej.
Spotkała Kandyda wracając do zamku i poczerwieniała; Kandyd poczerwieniał również. Rzekła mu przerywanym głosem dzień dobry; Kandyd odpowiedział, nie wiedząc sam, co mówi. Nazajutrz po obiedzie, kiedy wstawano od stołu, Kunegunda i Kandyd znaleźli się za parawanem; Kunegunda upuściła chusteczkę, Kandyd ją podniósł; wzięła go niewinnie za rękę; chłopiec ucałował niewinnie rękę panienki z żywością, uczuciem, wdziękiem nie do opisania; usta ich się spotkały, oczy zapłonęły, kolana zaczęły drżeć, ręce zabłąkały się. Baron Thunder-ten-tronckh przechodził koło parawanu i widząc tę przyczynę i ten skutek, wypędził Kandyda z zamku paroma kopniakami w pośladki. Kunegunda zemdlała; kiedy przyszła do siebie, otrzymała silny policzek od baronowej; tak wszystko zmąciło się w najpiękniejszym i najmilszym z możebnych zamków.