Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Kandyd - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
Wrzesień 2015
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Kandyd - ebook

Kandyd, czyli optymizm – oświeceniowa satyryczna powiastka filozoficzna francuskiego filozofa Voltaire'a, po raz pierwszy wydana w 1759 r. Tytułowy bohater, Kandyd, który na początku powiastki żyje w cieplarnianych warunkach ("raju ziemskim") na zamku w Westfalii i jest karmiony przez swojego preceptora Panglossa leibnizowską filozofią optymizmu, na skutek nieszczęśliwego zbiegu okoliczności zostaje wygnany z tego raju i, tułając się po różnych krajach i kontynentach, przeżywa nieprawdopodobne przygody, które nieustannie wystawiają na szwank jego wiarę w dobroć świata. Na końcu powiastki Voltaire odrzuca twierdzenie Leibniza, jakoby ludzie żyli na "najlepszym z możliwych światów" i ustami Kandyda stawia tezę, że "trzeba uprawiać nasz ogródek". (Wikipedia)

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7991-249-0
Rozmiar pliku: 764 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

OD TŁUMACZA

W pierwszej epoce swojej długiej i bogatej twórczości, Wolter nietyle troszczył się o to, aby społeczeństwo reformować i ulepszać, ile aby, w takiem jak jest, zająć najpocześniejsze miejsce. Prowadziły wówczas do tego celu trzy drogi: talent, majątek i szlachectwo. Pierwszego ma poddostatkiem i szafuje nim zręcznie, nie wahając się rozmieniać go w potrzebie na drobną monetę salonowej galanterji i igraszki; drugi osiąga rychło, obracając przezornie schedą ojcowską, wyzyskując koneksje i stosunki, i zdobywając, już za młodu, podstawy materjalne, które mu zapewnią na całe życie niezależność a nawet bogactwo. Trzeci atut, szlachectwo, nim je później nabędzie za gotówkę, uzurpuje sobie, sposobem naówczas dość powszechnym, zmieniając mieszczańskie nazwisko Arouet na fikcyjno-szlacheckie de Voltaire. Uzbrojony tym potrójnym rynsztunkiem, Wolter wchodzi śmiało w najlepsze towarzystwa Paryża i dociera niebawem do sfer najwyższych, aż do dworu. Dowcipem swoim, ciętością epigramu i łatwością wierszowania opłacał Arouet bez trudu prawo obywatelstwa w tym błyszczącym, żądnym wesela i łatwej uciechy światku Regencji; ale ambicje poety sięgały wyżej. Wśród zabaw i rozrywek, pracuje nad tragedią w stylu klasycznym, Edyp, która, wystawiona w r. 1718, jedna 24-letniemu autorowi laury godnego — zdaniem współczesnych — następcy Corleille’a i Racine’a. Epopeja narodowa, której bohaterem jest najpopularniejszy z królów Francji, Henryk IV — Henrjada — opromienia nowym blaskiem imię poety, a w ślad za rozgłosem sypią się i pensje, ze szkatuły ks. Orleanu (1718), króla (1722) i królowej (1725). Jedenaście miesięcy, spędzonych w więzieniu, w osławionej Bastylji (Maj 1717 — Kwiecień 1718) za utwór p. t. Widziałem, którego nie napisał, oraz za pamflet Puero regnante, którego Wolter istotnie był autorem, uzupełniają obraz życia wziętego literata pierwszej połowy XVIII wieku. Słowem, w latach tych, Wolter żyje w upojeniu sławy, blasku, obcowania na równej — na pozór — stopie z najmożniejszymi panami, słowem, tryumfu na całej linji.

Wśród tego, mąci życie jego wypadek, który ściąga poetę z obłoków na ziemię. Kawaler de Rohan, z którym miał nieszczęście przemówić się w teatrze, wywołał go z pałacu księcia Sully, gdzie Wolter był na obiedzie, i poprostu kazał oćwiczyć go lokajom, gdy sam kawaler, siedząc w karocy, czuwał nad sumiennem wykonaniem zlecenia. Wolter pieni się w bezsilnej wściekłości, tem bardziej, że widzi, iż jego najbliżsi „przyjaciele“, książęta i margrabiowie, uważają całe zajście za przygodę dość zabawną, naturalną i — bez znaczenia. Mimo iż z natury niezbyt rycerski, Wolter chce się bić, domaga się pojedynku; ale rodzina kawalera de Rohan kieruje sprawą inaczej: poeta dostaje się znowuż do Bastylji (1726), skąd, po miesiącu, wychodzi, pod warunkiem iż uda się na jakiś czas do Anglji. Tym razem, Wolter miał wszelkie przyczyny zauważyć, iż nie wszystko jest doskonałe „na tym najlepszym ze światów“.

Przybywa do Anglji, dobrze zaopatrzony w czeki i w rekomendacje, nawet samego ministerstwa, zawstydzonego nieco swą rolą w tej sprawie. Spędza tu półtrzecia roku, chłonąc w siebie atmosferę życia umysłowego Anglji, która, dla ówczesnego francuskiego przybysza, musiała się wydawać rajem wolności osobistej, politycznej i intelektualnej. W ciągu tych lat, Wolter buduje silne podstawy kultury duchowej; z ciekawością bada nowe dlań społeczeństwo, jego idee, obyczajowość, instytucje, sekty; zapoznaje się z literaturą angielską, z obcym wówczas zupełnie dla Francji Szekspirem; odnajduje powinowactwo z własną umysłowością w racjonalistycznej filozofji Locke’a; nabiera gruntownego wykształcenia i zamiłowania przyrodniczego, zwłaszcza w nauce fizyki. Rezultatem pobytu są Szkice, oraz Listy filozoficzne, które ukazały się najpierw po angielsku (1733), następnie po francusku; zaraz w pierwszym roku (1734) ukazywały pięć wydań, wywołały żywą polemikę i silne zaniepokojenie sfer duchowych i rządowych we Francji. Listy filozoficzne zawierają, w zarodku, już cały „wolterjanizm“.

Mimo formalnego pozwolenia na powrót do Paryża, Wolter uważał za bezpieczniejsze usunąć się nieco z widoku. Osiada niedaleko granicy, w Cirey, w zamku, z którego panią, margrabiną du Châtelet, łączyły go tkliwe stosunki. Lata spędzone w Cirey są dla Woltera latami wytrwałej i owocnej pracy. Wraz z margrabiną, zapamiętałą fizyczką, tłumaczką dzieł Newtona, zagłębia się w nauki przyrodnicze, eksperymentuje. Dla przyjaciółki swej, zmierżonej błahością i nienaukowością historji, takiej jak ją pojmowano wówczas, pisze kapitalne swoje dzieło: Essai sur les moeurs — „Zarys obyczajów“ — szeroko zakreśloną i własnym duchem ożywioną kompilację — jak również znakomite, jak na swój czas, prace historyczne: Historję Karola XII, oraz Wiek Ludwika XIV dokończony znacznie później, w czasie pobytu na dworze pruskiego Fryderyka). Wśród tego, częste wycieczki w sferę literatury pięknej; żartobliwy i wyuzdany poemacik La Pucelle — parodystyczna historja Dziewicy Orleańskiej — dla nas mało smaczny i zabawny, wówczas cieszący się olbrzymiem powodzeniem, mimo iż krążył na razie w opisach; antyklerykalna tragedja Mahomet, która, chłoszcząc rzekomo fanatyzm muzułmański, mierzy wyraźnie w katolicyzm (Wolter, niby z głupia frant, ofiarował tradedję papieżowi Benedyktowi XIV; papież, nie pozostając dłużny w koncepcie, przyjął dedykację i przesłał autorowi błogosławieństwo); prócz tego inne tragedje, które grywa się w Cirey, w teatrze urządzonym na strychu; wreszcie polemiki, madrygały, korespondencja, ect. W owym czasie rozpoczyna się wymiana listów z Fryderykiem pruskim, wówczas jeszcze następcą tronu (nawiasem mówiąc, jeden z mniej apetycznych dokumentów ludzkości), która, przerwana na jakiś czas osobistemi nieporozumieniami, miała się ciągnąć przez całe życie pisarza.

Po dziesięciu latach względnej samotności, Wolter zatęsknił za gwarem Paryża. Dzięki poparciu pani de Pompadour, odzyskuje łaski dworu. W r. 1743, po świetnym sukcesie tragedji Merope, król wyprawia pisarza w misji dyplomatycznej do króla pruskiego; za powrotem, w zamian za widowisko dworskie sklecone z okazji małżeństwa Delfina, zostaje Wolter szambelanem królewskim i historjografem Francji. W r. 1746, znowuż za poparciem pani de Pompadour, wchodzi do Akademji Francuskiej. W tych latach, Wolter znów skłonny był mniemać, iż wszystko na tym świecie toczy się dosyć znośnie; skreślony w owym czasie drobiazg Widzenie Babuka oddycha zadowolonym z siebie i z drugich optymizmem.

W r. 1749, Wolter stracił wierną przyjaciółkę, panią de Châtelet. Margrabina, serdecznie opłakiwana, zmarła w skutek ciąży, której sprawcą okazał się — młody oficer i poeta, Saint-Lambert, ten sam, który był później kochankiem uwielbianej przez Russa pani d’Houdetot. Wydarzenie to stało się sensacją Paryża i Europy, a Saint-Lambert, jak głoszą światowi kronikarze, zdobył dzięki temu ostrogi pisarskie.

Złośliwy język i dość trudny charakter nie pozwoliły Wolterowi długo zachować łask dworu. Niebawem, zrażony do Francji, dał się nakłonić pochlebnym propozycjom króla pruskiego, Fryderyka, i w r. 1750 przybył do Poczdamu. Otrzymał pensję 20.000 fr., wysoki order, tytuł szambelana i mieszkanie w pałacu, z jedynym obowiązkiem poprawiania francuskich wierszy Fryderyka. Pierwszy okres pobytu spłynął rozkosznie, na zabawach, gawędach filozoficznych, wzajemnej admiracji. Z czasem, dwa charaktery, mające zanadto wiele cech podobnych, zaczęły się ścierać; z obu stron padały słówka, trudne do zapomnienia a powtarzane przez usłużnych dworaków; stosunki stały się naprężone, aż w końcu przyszła konieczność zerwania. W r. 1753, Wolter, zrzekłszy się pensji, zwróciwszy klucz szambelański, opuszcza Prusy, rozczarowany, rozgoryczony, nękany jeszcze na granicy państwa dokuczliwościami króla. To była jego ostatnia szkoła życia; nie chce już odtąd żadnych, choćby złoconych kajdanów, chce żyć wyłącznie u siebie i dla siebie. Osiedla się zrazu w Szwajcarji, w pobliżu Genewy; później, kiedy mu dokuczył nieco purytanizm szwajcarski, nabywa piękne dobra Ferney, położone w pasie granicznym, częścią we Francji, częścią w Szwajcarji. Na gruncie francuskim może uprawiać u siebie ulubione widowiska teatralne, które były kamieniem obrazy dla surowych Genewczyków; na wolną zaś ziemię szwajcarską może schronić się w każdej chwili, w razie niebezpiecznego podmuchu ze sfer francuskiego rządu. Na własnym tedy „dworze” pewnego rodzaju, w słynnych Délices, a potem w Ferney, spędzi ostatnie dwadzieścia parę lat życia, te z których utrwali się dla przyszłych pokoleń wizerunek i legenda Woltera.

Istotnie, osobliwem jest zjawiskiem żywotność, jaką rozwija Wolter w tej ostatniej fazie, między sześćdziesiątym, a osiemdziesiątym z górą rokiem. Jestto, w całem jego życiu, epoka najbardziej może czynna, najbujniejsza, w której cały kapitał nagromadzonej wiedzy, myśli, poglądów, doświadczeń, spożytkowuje dla celów doraźnej działalności i agitacji. Przez lat dwadzieścia zdoła ten niespożyty starzec utrzymać wpół-rozbawioną, wpół-zgorszoną Europę w ciągłem napięciu, dając jej co dnia coś nowego, a zawsze związanego z palącemi sprawami współczesności. Prócz olbrzymiej korespondencji, która w owym czasie miała znaczenie daleko wybiegające poza prywatną wymianę myśli, idą w świat z siedziby filozofa niezliczone ilości t. zw. pasztecików Woltera, broszurek, djalogów, powiastek, „katechizmów filozoficznych“, kolportowanych oczywiście bezimiennie, ale w których cała Europa domyślała się ręki autora. Wolter nie gardził żadnym środkiem; cieszyły go i obiegające plotki z drobnych wydarzeń jego domowego życia, nie cofał się też przed ohydną nieraz polemiką z ladajakim przeciwnikiem, z której obie strony wychodziły umazane błotem. Niewyczerpany tem jeszcze, Wolter rozwija działalność praktyczną, stwarza dokoła siebie cały dwór, kolonje, fabryki, buduje dobrobyt otaczającej go ludności, rzuca się wszędzie gdzie mu się nadarza sposobność bronić prześladowanych, zwłaszcza gdy chodzi o fanatyzm religijny. Wrodzona skłonność do pieniactwa dodaje mu zapału i wytrwałości w tych kampanjach, z których najgłośniejsza sprawa Calasów budzi przez kilka lat entuzjazm w całej Europie. Ta działalność ostatnich lat życia zdobywa Wolterowi poniekąd to, czego, przy całym rozgłosie, brakło mu potrochu zawsze, t. j. szacunek publiczny. Podróż jego do Paryża, w r. 1778, jest olbrzymią apoteozą za życia; ale osiemdziesięcioletni starzec nie podołał tym wzruszeniom, zbyt mocnym na zwątlone siły; umiera, do ostatnich chwil przed zgonem zajęty jeszcze pracą nad historycznym Słownikiem języka francuskiego, którego projekt przedkłada Akademji.

Po Wolterze pozostał rozgłos jego imienia, które stało się godłem pewnego typu i kierunku umysłowości; natomiast z ogromnej puścizny piśmienniczej żywego pozostało niewiele. Jak często się zdarza, te dzieła, do których największą przywiązywał wagę i najwięcej w nie włożył twórczego wysiłku, najmniej mu się wypłaciły; bardziej przetrwały inne, kreślone od niechcenia, w weselu ducha i beztrosce. Martwą jest dzisiaj Henrjada; jego tragedje znaczą raczej upadek niż wyżynę francuskiego teatru. Z poglądów historycznych i filozoficznych, wiele, bardzo wiele weszło w krew pokoleń, przyczyniając się potężnie do dalszej ewolucji myśli ludzkiej; same jednak dotyczące dzieła postarzały się i zblakły. Nawskroś czytelną pozostała do dziś olbrzymia korespondencja Woltera, jak również jego Powiastki filozoficzne, ujawniające, w żywym swoim toku, artyzm bardzo odrębny i swoisty. Wzór tych powiastek, Kandyd, pozostał dotąd najautentyczniejszem arcydziełem.

Jeżeli Balzac nazwał swój olbrzymi cykl powieściowy Komedją ludzką, to temu mniejszemu cyklowi powiastek Woltera możnaby snadnie nadać miano Teatru marjonetek. Życie wewnętrzne wszystkich występujących w nim figur sprowadzone jest rozmyślnie do kilku automatycznych poruszeń, niemal tików; mechanizm sznureczków, które niemi poruszają, jest dziecinnie prosty, a z poza maleńkiej scenki wychyla się, bez ceremonji, ironicznie uśmiechnięta twarz wpół-rozbawionego, wpół-zgorzkniałego starca, pociągającego kolejno te nitki. Takiej właśnie a nie innej metody wymagał snać przeważający tutaj — jak w całem dziele XVIII wieku — dydaktyzm Woltera; pisarzowi nietyle tu chodzi o malowanie życia w jego bogactwie i różnorodności kształtów, ile o zestawienie szeregu faktów drobnych i celowo wyłuskanych z wszelkiej obsłonki, w ten sposób, aby z nich wynikało jasno, nawet dla najbardziej uprzedzonych i ślepych, do jakiego stopnia ludzkością rządzą niedorzeczność, szaleństwo i przesąd (przesąd: oto hasło dnia!) Wolter nie jest zbyt oryginalnym myślicielem; większość myśli jego to obiegowa moneta filozofji t. zw. encyklopedystów; ale celuje on, jak nikt inny, w sztuce ładowania pojęć łopatą do głowy, i to do głów najtwardszych zazwyczaj, bo koronowanych. Kogokolwiek raziłaby owa, dziecinna nieraz dla nas symplifikacja jaką posługują się pisarze XVIII w., ten niech pamięta, że „filozofja“ była w owej epoce, we Francji, kościołem wojującym, żądnym nawracania i zdobywania prozelitów, że, tem samem, musiała szukać metod najsposobniejszych do praktycznego działania; dalej, że zwracała się przedewszystkiem do możnych panów, zawsze niezbyt pohopnych do mózgowego wysiłku, oraz do kobiet (olbrzymia rola kobiet i ich salonów w umysłowości ówczesnej!). Znalazła, nad własne spodziewanie, trzeciego, również nad spodziewanie wdzięcznego czytelnika i odbiorcę: t. j. masy ludu, które, właśnie dzięki temu niezmiernemu uproszczeniu, chłonęły chciwie nową naukę i niebawem wyciągnęły z niej najdalsze konsekwencje. Czytamy dziś te pisemka jak niewinne gawędy dla dorastającej młodzieży; ale pamiętajmy, że, w swoim czasie, one były tym dynamitem, który wywołał eksplozję jedną z największych w dziejach świata; że autor, pod grozą wygnania lub turmy, nie ważył się położyć na nich swego imienia, a niejeden drukarz i kolporter przypłacił głową ich rozpowszechnianie.

Twórczym jest Wolter w zakresie stylu i języka. Ten tok opowiadania, wartki, zwinny, przejrzysty; to zwięzłe przedstawienie kolei faktów, napozór suche, w istocie bardzo soczyste; to zdanie, krótkie, jasne, wolne od tak nużących nieraz zakrętasów XVIII w. — to zdobycz Woltera i przejście do dobrej prozy dziewiętnastowiecznej. Niejeden z wybornych późniejszych pisarzy, jak Merimée, Anatol France, nasunie nieraz na pamięć styl Woltera.

Kandyd jest satyrą na optymistyczną filozofję Leibnitza, będącą wówczas w modzie; Wolter używa tu bardzo zręcznie argumentu ad hominem, sprowadzając rzecz z wysokości metafizycznych na ziemię i wydobywając, siłą kontrastu, efekty nieodpartego komizmu. Filozof Pangloss, który, wobec walących się dokoła nieszczęść, utrzymuje wciąż, że „wszystko jest najlepsze na najlepszym ze światów“, stał się przysłowiową postacią. Ale nietylko przeciw filozofji Leibnitza wymierzone jest ostrze satyry; niemniej zwraca się ono przeciw tym, którzy, prawiąc o nieskończonej dobroci Opatrzności, nietylko głusi są na niedole ludzi, ale jeszcze ich, w imię dobrotliwych niebiosów, przymnażają. Wolter, jak to podobno lekarze stwierdzili, co rok w rocznicę nocy św. Bartłomieja miał gorączkę! Zaciekłość religijna, zabobon urodzenia, gorączka złota, fanatyzm, okrucieństwo, tysiąc szaleństw które poruszają człowiekiem, defilują tu przed nami.

Jeżeli wierzyć Wyznaniom Russa, geneza Kandyda była następująca. Wstrząśnięty wiadomością o trzęsieniu ziemi w Lizbonie, Wolter napisał poemat pod tytułem Na ruinę Lizbony. Rousseau, jak pisze, „uderzony, iż widzi tego biednego człowieka, przywalonego, aby tak rzec, pomyślnością i sławą, jak gorzko wciąż deklamuje przeciw nędzom życia i znajduje ustawicznie że wszystko jest złe, powziął szalony pomysł, aby mu przemówić do duszy i udowodnić mu, że wszystko jest dobre“. Napisał doń list, na który Wolter przyrzekł mu odpowiedź; ta odpowiedź ukazała się po kilku latach, był nią Kandyd.

Powiastek napisał Wolter kilkanaście; wszystkie przypadają na późny okres jego życia; niektóre kreślił jako starzec z górą osiemdziesięcioletni. Czytając zwłaszcza te ostatnie, niepodobna oprzeć się uczuciu podziwu dla żywotności tego umysłu, dla gorącej miłości ludzkości, jaką czuć nawet pod najbardziej gorzkiemi sarkazmami tego starca. W wielu z tych powiastek przeważa agitacyjna i wroga inwektywa przeciw dogmatom i metodom katolicyzmu, w myśl osławionego okrzyku: Ecrasons l’infâme! Tendencję tę można odnaleźć u Woltera wszędzie, jest jego obsesją, i w niektórych pismach brzmi ona może zbyt napastliwie, wyłącznie i ciasno. Ale znowuż pamiętajmy, że niepodobna o tych sprawach sądzić wedle naszych czasów; że Wolter widział jeszcze dokoła rzeczy na które wzdrygała się jego dusza i jego nerwy nowożytnego człowieka, i że takie sprawy jak owa słynna „sprawa Calasa“, niewinnie straconego i łamanego kołem, stanowią wiekuistą hańbę ludzkości. Obok tego piekącego wówczas problemu, obok niemniej krzyczącej o reformy kwestji ekonomicznej, w powiastkach tych przeważa nuta ogólno-filozoficzna i te zagadnienia, które, prawdopodobnie, po wieczne czasy będą zaprzątały myślącą ludzkość. Interesującą jest u Woltera nietyle odpowiedź na te zagadnienia, ile sposób w jaki je stawia: żywy, ciekawy, zabawny. A jeżeli, z tego „chaosu jasnych myśli“ (chaos d’idées claires), jakim nazywa Woltera jeden z krytyków, zechcemy wyłowić jego najszczerszą, najbardziej osobistą konkluzję, to będzie nią może owo zakończenie Kandyda, głoszące dość zgodnie z ostatnią fazą życia samego pisarza, iż ostateczną mądrością jest — „uprawiać swój ogródek“. Tylko że „ogródkiem“ Woltera było — i może na szczęście dla nas — rzucać przez całe życie kamienie w ogródki cudze…

Kraków, w sierpniu, 1917.I. Jak Kandyd chował się w pięknym zamku i jak go stamtąd wygnano.

W Westfalji, w zamku barona de Thunder-ten-tronckh, żył młody chłopiec, którego natura obdarzyła charakterem najłagodniejszym w świecie. Fizjognomja odzwierciedlała jego duszę. Posiadał dość zdrowy sąd o rzeczach, przy dowcipie niezmiernie prostym; mniemam, iż z tej przyczyny dano mu imię Kandyda. Starzy słudzy podejrzewali że jest synem siostry barona, oraz pewnego zacnego i godnego szlachcica z sąsiedztwa, którego ta panna uparcie wzbraniała się zaślubić, ponieważ mógł się wywieść ledwie z siedemdziesięciu jeden pokoleń, reszta zaś drzewa genealogicznego gubiła się gdzieś w odmęcie czasów.

Baron był jednym z najpotężniejszych panów w Westfalji, zamek jego bowiem posiadał drzwi i okna. Główna komnata strojna była nawet dywanami. Zebrawszy wszystkie psy z obejścia, można było, w potrzebie, utworzyć coś nakształt sfory; chłopcy stajenni byli masztalerzami, miejscowy wikary wielkim jałmużnikiem. Wszyscy tytułowali barona Jego Dostojnością i śmiali się z jego konceptów.

Pani baronowa, która ważyła około trzystu pięćdziesięciu funtów, zażywała z tej przyczyny wielkiego poważania; czyniła honory domu z godnością, jednającą jej tem większy szacunek. Córka, Kunegunda, licząca siedemnaście wiosen, była rumiana, świeża, pulchna i apetyczna. Syn okazywał się we wszystkiem godny ojca. Preceptor Pangloss był wyrocznią domu, a mały Kandyd słuchał jego nauk z ufnością właściwą jego wiekowi i naturze.

Pangloss wykładał tajniki metafizyko-teologo-kosmolo-nigologji. Dowodził wprost cudownie, że niema skutku bez przyczyny i że, na tym najlepszym z możliwych światów, zamek JW. Pana barona jest najpiękniejszym z zamków, pani baronowa zaś najlepszą z możliwych kasztelanek.

„Dowiedzione jest, powiadał, że nic nie może być inaczej; ponieważ wszystko istnieje dla jakiegoś celu, wszystko, z konieczności, musi istnieć dla najlepszego celu. Zważcie dobrze, iż nosy są stworzone do okularów: dlatego mamy okulary. Nogi są wyraźnie stworzone po to, aby były obute, dlatego mamy obuwie. Kamienie są na to, aby je ciosano i budowano z nich zamki; dlatego Jego Dostojność pan baron ma bardzo piękny zamek: największy baron w okolicy musi mieć najlepsze mieszkanie. Świnie są na to aby je zjadać; dlatego mamy wieprzowinę przez cały rok. Z tego wynika, iż ci, którzy twierdzili że wszystko jest dobre, powiedzieli głupstwo; trzeba było rzec, że wszystko jest najlepsze“.

Kandyd słuchał uważnie i wierzył w prostocie ducha; panna Kunegunda wydawała mu się bowiem bardzo urodziwa, mimo iż nigdy nie odważył się jej tego wyznać. Wnioskował, iż, po szczęściu urodzenia się baronem de Thunder-ten-tronckh, drugim stopniem szczęścia jest być panną Kunegundą; trzecim widywać ją codzień; czwartym zaś słuchać mistrza Panglossa, największego filozofa w okolicy, a tem samem na całej ziemi.

Jednego dnia, Kunegunda, przechadzając się wpodle zamku po małym lasku który nazywano parkiem, ujrzała, w gęstwinie, doktora Panglossa, jak dawał lekcję eksperymentalnej fizyki pokojówce jej matki, fertycznej brunetce, bardzo ładnej i niesrogiej. Ponieważ panna Kunegunda miała z natury wielką ciekawość do nauk, przyglądała się, z zapartym oddechem, owym kilkakroć ponawianym doświadczeniom; ujrzała jasno przekonywującą argumentację doktora, przyczyny i skutki, i wróciła do domu wzruszona, zadumana, wskroś przenikniona chęcią poświęcenia się naukom. Myślała przytem, że ona mogłaby snadnie być skutecznym argumentem dla młodego Kandyda, on zaś nawzajem dla niej.

Spotkała Kandyda wracając do zamku i poczerwieniała; Kandyd poczerwieniał również. Rzekła mu, przerywanym głosem, dzień dobry; Kandyd odpowiedział, nie wiedząc sam co mówi. Nazajutrz, po obiedzie, kiedy wstawano od stołu, Kunegunda i Kandyd znaleźli się za parawanem; Kunegunda upuściła chusteczkę, Kandyd ją podniósł; wzięła go niewinnie za rękę; chłopiec ucałował niewinnie rękę panienki, z żywością, uczuciem, wdziękiem nie do opisania; usta ich się spotkały, oczy zapłonęły, kolana zaczęły drżeć, ręce zabłąkały się. Baron Thunder-ten-tronckh przechodził koło parawanu, i, widząc tę przyczynę i ten skutek, wypędził Kandyda z zamku paroma kopniakami w pośladki. Kunegunda zemdlała; kiedy przyszła do siebie, otrzymała silny policzek od baronowej; tak wszystko zmąciło się w najpiękniejszym i najmilszym z możebnych zamków.Przypisy

1. Kandyd jest odpowiedzią na List o Opatrzności Jana Jakóba Rousseau, oraz na filozofję „optymizmu“ Leibnitza, cieszącą się w owym czasie wielką wziętością. W swojej argumentacji „ad hominem“, przypomina nieco Wolter Sganarela z Molierowskiego Małżeństwa z Musu, który, zniecierpliwiony krańcowym sceptycyzmem filozofa Marfurjusza, okłada go kijem, aby mu, w najkrótszej drodze, udowodnić, że nie wszystkie wrażenia są względne i zwodnicze.

2. Dr. Ralf jest oczywiście fikcyjną osobistością. Wolter wydawał wszystkie swoje pisma filozoficzne bezimiennie, aby uniknąć prześladowań. Że ostrożność ta była usprawiedliwiona, dowodzi, iż, w tymże samym roku 1759, Kandyd został spalony w Genewie, na rozkaz Rady, ręką kata.

3. Wolter urodził się w r. 1694 w Paryżu, umarł, również w Paryżu, w r. 1778.

4. Wolter, prawdopodobnie dla jakichś osobistych wspomnień, darzył Westfalję szczególną antypatją.

5. Imię urobione z greckiego: pan, wszystko, i glossa, język.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: