Kapturek musi zginąć - ebook
Katie budzi się w nieznanym pokoju, zdezorientowana i obolała. Szybko dochodzi do wniosku, że ktoś ją uwięził. Jej oprawca, który określa siebie jako „Wilk”, domaga się, aby pisała opowiadania o morderstwach inspirowanych baśniami braci Grimm. Sugeruje jednak, że tworzone przez nią historie mają prowadzić do rzeczywistych morderstw. Przerażona kobieta musi wybrać – jej życie lub cudze. Jeśli nie spełni żądań porywacza, zginie...
Katie zaczyna więc pisać.
Detektyw Lyla została policjantką, mając nadzieję, że kiedyś uda jej się odnaleźć Allison, przyjaciółkę, która zniknęła w tajemniczych okolicznościach. Na łóżku dziewczyny znaleziono tylko... nadgryzione zatrute jabłko. Kiedy szefowa powierza Lyli sprawę mordercy zwanego Grimmem Rozpruwaczem, szybko okazuje się, że tym razem policjantka może być bliżej odkrycia prawdy na temat nierozwiązanego zaginięcia Allison niż kiedykolwiek wcześniej…
Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.
| Kategoria: | Kryminał |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-68381-58-0 |
| Rozmiar pliku: | 1,9 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
ZŁOCZYŃCA
_Najdroższy Czytelniku,_
_dawno, dawno temu, a może całkiem niedawno, ktoś miał umrzeć. Człowiek został wysłany do głębokiego lasu na spotkanie swojego nieszczęśliwego przeznaczenia. Ale Ty już o tym wiesz, prawda? Nawiązanie do śmierci znajduje się na okładce tej książki, a Ty (mam nadzieję) za nią zapłaciłeś. Powiedzmy to sobie otwarcie: stałeś się literackim zabójcą. Po części to Ty jesteś winien temu, co się wydarzy._
_Ale nie tak bardzo jak Autor._
_Autorzy, niczym koty, każdego roku mordują tysiące istnień, ale uchodzi im to na sucho. Zostawiają ciała, okruszki chleba i fałszywe tropy, aby Czytelnicy zgromadzili je w swoich koszykach. Tylko że nikt nic nie robi, by ich powstrzymać. Właśnie dlatego jednego z nich trzymam w zamknięciu. Oczywiście, jeśli jesteś naprawdę wprawnym Czytelnikiem, będziesz w stanie rozwiązać tę sprawę i ocalić ofiary. Dać im baśniowe zakończenie._
_Jednak aby to zrobić, musisz wejść do lasu. Zabierz swój koszyk. Będę tam czekać. Na Ciebie._ROZDZIAŁ PIERWSZY
AUTORKA
Kiedy autorka się obudziła, natychmiast tego pożałowała. Wszystko ją bolało. W głowie jej łupało, a w uszach szumiało. Katie leżała w ciemności, na łożu tak miękkim i kłującym jak słowa jej babki. Na łożu, które nie należało do niej.
Ogarnęła ją panika. Gdzie ja jestem? Widziała jedynie głęboką czerń skrywającą potwory. Ciemność przerażała ją jeszcze bardziej niż puste, niezapisane stronice. Nawet teraz, w wieku czterdziestu lat, nadal spała przy zapalonej lampce w kształcie tęczy, pochodzącej z czasów jej dzieciństwa, która odstraszała koszmary nawiedzające ją od dnia narodzin.
Musiała znaleźć światło. Gdy próbowała się podnieść, ostry ból przeszył jej dłoń. Spod gładkiej pościeli wystawała słoma. Łóżkiem okazała się pokryta pościelą bela siana.
Opuściła nogi i jej stopy dotknęły zimnej, wyłożonej kafelkami podłogi. Dla rozgrzania objęła się ramionami, ale poczuła jeszcze większy chłód, gdy dotarło do niej, że nie ma na sobie wczorajszej sukni, lecz nieznaną, zbyt dużą piżamę.
Miejsce serca w jej piersi zajęły palące pytania. Jak się tu dostała? Kto zdjął z niej ubrania?
Uniosła dłoń do szyi. Medalion w kształcie książki wraz z jego cenną zawartością wciąż zwisał obok obojczyka. Ktokolwiek ją porwał, zostawił chociaż to.
Rzadko wychodziła się zabawić. Przeszukała w pamięci poszarpane wspomnienia wczorajszego wieczoru. Krwistoczerwony koktajl w oświetlonym na niebiesko barze. Zbyt szybkie wprowadzenie się w stan upojenia alkoholowego. Przebodźcowanie i samotne wyjście. Droga do domu wzdłuż zasłanej liśćmi rzeki. Przystanek przy ławce, by napić się wody ze swojej butelki. Materiał zarzucony jej na głowę. Trudności ze złapaniem oddechu przez jutowy worek. Dławiący zapach sosny, dymu drzewnego i jabłek. Pełna skrętów i zakrętów podróż samochodem.
– Halo? – Rozedrgany głos Katie rozległ się echem, cichnącym z każdym powtórzeniem.
Wyciągnęła ręce i ruszyła przed siebie. Po chwili, która wydała się jej wiecznością, natknęła się na ścianę, a po kolejnej – rozbłysło światło.
Zamrugała parokrotnie i ujrzała nad sobą skośny dach. Regał zastawiony książkami. Tapetę w czerwone, kolczaste róże. Komodę z ciemnego drewna. Maleńką kabinę toaletową, która kiedyś mogła być szafą, co zdoła pomieścić dorosłego człowieka. Zasłonięte żaluzjami okno i tuż przed nią – samotne biurko i krzesło. A na blacie tuż obok stosu czystych kartek – maszynę do pisania.
Podbiegłszy do drzwi, szarpnęła za klamkę, ale okazały się zamknięte na klucz i nawet nie drgnęły w zawiasach. Niewielka kratka na wysokości oczu była zasunięta. Takie kratki w drzwiach widywała na filmach – warczący strażnicy przyglądali się przez nie więźniom.
Cofnęła się i podbiegła do zaciągniętego żaluzjami okna, by wyjrzeć na świat. Przez kraty w oknie wpadło wczesnowieczorne światło, zalewające pokój sepią. Jednak jedyne, co była w stanie zobaczyć, to czubki drzew, niektóre w pełni ubrane, inne częściowo w jesiennym przebraniu. W oddali dostrzegła dym wylatujący z czerwonego komina. To był jedyny ślad bytności człowieka.
– Pomocy! – zawołała przez niewielką szczelinę we framudze, ale drzewa nawet nie drgnęły w odpowiedzi. – Czy ktoś mnie słyszy?
Przelatująca sroka odfrunęła wraz z jej słowami.
Była zamknięta na poddaszu. Uwięziona.
Tętno biło jej na alarm. Katie poczuła atak paniki chwytający ją za gardło. Musiała się uspokoić. Uzyskać dostęp do swojej pisarskiej głowy – tej planującej zwroty akcji i losy postaci, które wymyślała. Nabokov radził pisarzom, by wsadzali swoje postaci na drzewo, a potem rzucali w nie kamieniami. Katie uwielbiała wyciągać swoich bohaterów z okropnych sytuacji, w które ich wcześniej wikłała. Gdyby była na ich miejscu, znalazłaby drogę na dół, a kamienie ominęła. Więc właśnie to musiała zrobić.
Przechyliwszy głowę, wcisnęła twarz pomiędzy obłażące farbą kraty, by móc zobaczyć, co jest poniżej. Spadek prowadził kilka pięter w dół, do wody, która mieniła się jak lustro w lunaparkowej beczce śmiechu. Brukowane kamienie zygzakowato przecinały fosę i ciągnęły się w stronę niekończących się drzew.
Jeśli nie straciła przytomności, kręta droga samochodem była krótka, więc prawdopodobnie nadal znajdowała się w New Forest. A jeśli nie odjechała daleko, być może zostanie odnaleziona. Dym sugerował, że w pobliżu znajduje się inne domostwo – jeśli uda jej się stąd wydostać, będzie mogła tam pobiec. Znaleźć azyl.
JEŚLI wydostanie się z tego domu. JEŚLI. Takie niewinne słowo, a przesiąknięte ogromnym ładunkiem.
Jej porywacz zaaranżował scenę, ustawił rekwizyty, kraty w oknach, zasuwę na drzwiach. Teraz to nie ona była pisarzem. Stał się nim on.
Wróciła do drzwi i krzyknęła:
– To jest porwanie i uwięzienie! Za to grozi dożywocie!
Swoją ostatnią książkę napisała z perspektywy porywacza i zabójcy, więc znała prawo. Mniej więcej.
_A co, jeśli_, odezwał się jej pisarski mózg, _zwrócenie uwagi porywacza na powagę przestępstwa sprawi, że zostaniesz zabita, a nie uwolniona?_
– Wypuść mnie i zapomnimy o sprawie! – zawołała znów Katie łamiącym się głosem. – Możesz zawiązać mi oczy, żebym niczego nie widziała. Obiecuję, że nikomu nie powiem. – To desperackie kłamstwo, w które nikt nigdy nie wierzył. – Będą mnie szukać. Wkrótce pojawi się tu policja. Możemy razem wymyślić jakąś historyjkę, dlaczego nagle zniknęłam.
Brak odpowiedzi. Jednak czuła, że ktoś tam jest, czai się poza zasięgiem wzroku i nasłuchuje. Tego była pewna. Cisza powróciła do niej niczym śmiech. Skoro porywacz na tyle dobrze znał jej rutynę, by zdołać ją porwać, wiedział też, że jedynie koty – Carter, Cattwood i Jackson – zauważą jej nieobecność. Poczuła ucisk w piersi, gdy wyobraziła je sobie włóczące się po domu i nawołujące ją. Przynajmniej dostały automatyczne karmidło – Jackson był łakomczuszkiem – które trzy razy dziennie nasypuje im jedzenie, dopóki nie skończy się zapas. Miały karmę na ponad tydzień, kocią fontannę z wodą i otwartą klapkę na zewnątrz. Jeśli nie wróci, znajdą sobie nowe domy. Zobaczyła je skulone niczym przecinki na kolanach jakiegoś nieznajomego i zalała ją fala smutku.
Miną tygodnie, zanim ktoś zauważy jej zniknięcie. Powieściopisarze to samotne stworzenia, przez większość życia zakopane w kocach – jak literackie burritos – wyłaniające się ze swoich nor przy rzadkich okazjach, by w zakrapiane alkoholem noce ponarzekać na swoich wydawców. Wczorajsza noc była jedną z takich właśnie okazji – spotkaniem z innymi autorami kryminałów z południowego wybrzeża na corocznej zabawie przy karaoke i drinkach. Ponieważ aż do wiosny nie zaplanowano kolejnego festiwalu kryminalnego, a ona nie ma rodziny, która by się nią przejmowała, celebruje natomiast okropny zwyczaj nieodpowiadania na wiadomości, jej nieobecność może zostać niezauważona aż do końca stycznia, gdy minie termin oddania najnowszej powieści do wydawcy. Zwłaszcza że jej sąsiadka wyjechała na urlop naukowy i nie zauważy, że Katie nie wystawia kubłów ze śmieciami do opróżnienia.
Strach ścisnął jej płuca. Nie przyjedzie żaden rycerz w lśniącej zbroi, żeby ją ocalić. Nie szkodzi, powiedziała sobie. _Wróćmy do fabuły. Jedyną osobą, która może mnie uratować, jestem ja sama._
Wokół kostek poczuła podmuch powietrza. Spojrzała w dół i zauważyła kocią klapkę w drzwiach – potencjalną drogę ucieczki.
Zamigotała nadzieja. Padła na kolana i przyjrzała się klapce z bliska. Była porządnie przykręcona i nawet gdyby udało jej się ją usunąć, szczelina była zbyt mała, by zmieściło się w niej coś więcej niż ręka. Uniósłszy klapkę, wyjrzała na korytarz. Zakurzona żarówka ukazała pomalowane na biało deski podłogowe i tapetę ze wzorem bluszczu, która ciągnęła się do samego sufitu, co sprawiało wrażenie, jakby dom był zarośnięty od środka. Po drugiej stronie korytarza drzwi z taką samą kocią klapką i kratą na wysokości oczu prowadziły być może do pokoju bliźniaczo podobnego do celi Katie. W zasięgu jej ręki znajdowała się popękana miska zawierająca kopertę i jabłko tak lśniące, że wyglądało jak polakierowane. Przeczytała wystarczająco dużo bajek, by wiedzieć, że nie należy go jeść.
Koperta nie była zaklejona. Kiedy wciągała ją przez kocią klapkę, dotarło do niej, że porywacz prawdopodobnie nie chciał zostawiać śladów DNA. Ze środka wyciągnęła złożony list na eleganckiej papeterii – żółtym pergaminie, grubym i gładkim. Takim, który Katie mogłaby kupić i odłożyć do szuflady z zamiarem pisania pięknych i dowcipnych listów, ale nigdy by się do tego nie zabrała.
Na pergaminie karmazynowym atramentem napisany był wiersz:
Wbrew twojej woli będę cię trzymać
Byś zrozumiała, że twoje słowa mogą zabijać.
Siadaj przy biurku i pisz mi zbrodnie,
Gdzie baśnie kończą się okropnie.
Współczesne scenerie, losy splątane,
Bohaterowie i czarne charaktery w planie.
Ja wcielę je w życie pełne mrocznych wrażeń,
Prawdziwe osoby zostaną zabite przez stwory z wyobrażeń.
Krew Śnieżki w grimmowskim mordzie rozlej,
Rumpelsztyka odrzyj ze skóry w rzezi podłej.
Lub zabij Złotowłosej niedźwiedzie:
Twoja śmierć czy ich? Niech wybór Cię nie zwiedzie.
Katie przeczytała tekst kilkanaście razy, usiłując zrozumieć słowa poprzez nasilającą się panikę. Porywacz kazał jej napisać zbrodnie w baśniowym stylu, które następnie on wdroży w życie. Zabiła już niezliczone rzesze ludzi na kartach książek, ale nigdy, przenigdy nie wyobrażała sobie, że jej atrament może się zamienić w krew.
Zza drzwi po drugiej stronie korytarza dobiegł ją czyjś szloch.
Z sercem przepełnionym nadzieją Katie znów otworzyła kocią klapkę i przysunęła twarz do otworu.
– Hej! – zawołała. – Słyszysz mnie?
Szloch został zastąpiony szuraniem i po chwili klapka naprzeciwko nieco się uniosła.
– Cicho bądź! – powiedziała łamiącym się głosem kobieta przez szparę.
Katie próbowała ściszyć głos, ale świadomość, że nie jest sama, sprawiała, że miała ochotę krzyczeć z ulgi.
– Będę ciszej, obiecuję. Jestem Katie. A ty?
– Wilk zabronił mi z tobą rozmawiać.
– Wilk? Tak siebie nazywa? – Katie zadrżała.
Jaki człowiek jest na tyle zadufany w sobie i co próbuje sobie zrekompensować, gdy każe się tak nazywać? Incel², który nie jest w stanie zdobyć dziewczyny w inny sposób niż poprzez uwięzienie jej? Do czego jeszcze może być zdolny?
– JA go tak nazywam. Sama się przekonasz dlaczego. Nie zdradził mi swojego imienia.
– Ile nas tutaj jest? – Katie wyobraziła sobie domek dla lalek pełen jeńców.
– Tylko ja, dopóki nie przywiózł ciebie.
– Czego od nas chce? – Głos Katie, nabrzmiały od zaraźliwego strachu, poniósł się echem.
– Zamknij się! – syknęła kobieta. Klapka w drzwiach się zamknęła.
– Przepraszam – wyszeptała Katie. – Wróć, proszę. Nic z tego nie rozumiem.
Klapka uniosła się odrobinę.
– Musisz zdecydować, czy zrobisz to, o co poprosi – wyszeptała kobieta. – Ja nie zrobiłam, więc w zamian znalazł ciebie.
– Co się stało, kiedy odmówiłaś?
– To. – Jej dłoń pokryta ciemnymi siniakami i krwią wyłoniła się ze szpary. – Teraz się zastanawia, jak mnie zabić. – Głos załamał jej się na słowie „zabić”. – Zostaw mnie w spokoju, chcę tylko spać. – Wziąwszy bolesny wdech, zabrała rękę z otworu i odsunęła się od drzwi, a jej szlochy stawały się coraz cichsze, aż w końcu przestały być słyszalne.
Serce Katie zadudniło, kiedy znów znalazła się sama i po raz kolejny wczytała się w rymowankę porywacza.
_Twoja śmierć czy ich? Niech wybór Cię nie zwiedzie._
Czyjeś życie było w jej rękach, natomiast jej znalazło się w rękach porywacza. I popatrzcie tylko, co zrobił tej drugiej autorce.
Katie podeszła do biurka i położyła drżące palce na klawiszach maszyny do pisania. W głowie krystalizował się pomysł oparty na _Kopciuszku_, ale nie potrafiła nacisnąć klawisza. Pokręcony umysł splótłby jej słowa w bardzo prawdziwą śmierć. Jak miałaby pisać ze świadomością, że wystukane frazy staną się prawdą?
Gdy wpatrywała się w drzewa za oknem, dostrzegła poruszenie poniżej. Długi szary kształt wyłonił się z zieleni liści. Powoli dotarł do fosy, a po chwili znalazł się już na tyle blisko, by Katie zrozumiała, na co patrzy.
Cała struchlała, gdy wysoki mężczyzna w wielkiej wilczej masce okalającej mu głowę spojrzał w jej okno. Jedną bladą dłonią zrobił w powietrzu gest pisania, a następnie przechylił kudłaty łeb i przeciągnął palcem po swojej futrzastej szyi. Żółć zalała jej gardło. Przekaz Wilka był oczywisty: pisz albo giń.
Katie odwróciła się do maszyny, historia się rodziła. Zacisnąwszy powieki, pomyślała życzenie: o ratunek, o zbawienie. Modliła się, by to wystarczyło. Uderzywszy palcami w twarde klawisze, dokonała wyboru.
Ocalić własne życie. I skazać kobietę na śmierć.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------