- W empik go
Kara cię nie ominie. Tom 3 - ebook
Kara cię nie ominie. Tom 3 - ebook
Nagie ciało Erika W. Sternhega, dobrze znanego w lokalnej społeczności finansisty, zostaje znalezione w łazience jego willi. Wszystko wskazuje na to, że mężczyznę brutalnie zamordowano, a zabójca posłużył się młotkiem.
Komisarz policji kryminalnej, Ingrid Bergman, wszczyna śledztwo. Lista podejrzanych o dokonanie zbrodni ciągle się wydłuża. Chociaż początkowo wydaje się, że Sternheg cieszył się ogólnym szacunkiem, szybko okazuje się, że nie był porządnym i uczciwym obywatelem, za którego chciał uchodzić.
Ponadto komisarz Bergman zmaga się z problemami również w życiu prywatnym. Opłakuje zmarłego ojca, a kiedy przychodzi do podziału majątku, wychodzi na jaw, że mężczyzna prowadził podwójne życie. Na wierzch wypływają rodzinne tajemnice, które pomagają wyjaśnić wiele spraw, a jednocześnie rodzą nowe pytania.
„Kara cię nie ominie” to powieść o chciwości, pozorach i zemście. To również trzecia książka z serii, której główną bohaterką jest Ingrid Bergman, komisarz wydziału zabójstw policji kryminalnej w Göteborgu.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-87-0237-992-1 |
Rozmiar pliku: | 3,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
GODZINA 15.27
Komenda policji w Göteborgu, plac Ernsta Fontella
Komisarz policji kryminalnej Ingrid Bergman po raz dziesiąty tego popołudnia spojrzała na zegarek. Wpół do czwartej. Nie mogła się już doczekać, kiedy skończy pracę i pójdzie do domu. Na jej biurku leżał stos akt związanych ze śledztwami, które jak najszybciej powinna zamknąć. Wprawdzie sprawy nie były zbyt skomplikowane, ale wymagały czasu. Uznała jednak, że pora kończyć. Wywiązała się więcej niż należycie ze swoich obowiązków wobec państwa, nie powinna więc mieć wyrzutów sumienia, bo już dawno temu przekroczyła limit nadgodzin. Zdecydowanym ruchem zsunęła papiery do dolnej szuflady biurka, zgasiła lampkę i podeszła do jednego z okien wychodzących na ulicę Skånegatan. Na dworze było już ciemno, przez cały dzień padał śnieg. Brzydka pogoda zaczęła się poprzedniego dnia wieczorem i wszystko wskazywało na to, że utrzyma się do piątku. Policja z pewnym niepokojem oczekiwała na nadejście świąt Bożego Narodzenia, w czasie których znowu dojdzie do kłótni, bójek i innych przestępstw popełnianych pod wpływem alkoholu. Kolejny raz okaże się, że nadzieje i życzenia wyrażane na początku roku się nie spełniły, że brakowało pieniędzy, dzieci sprawiały kłopoty, a relacje między ludźmi dalekie były od przyjacielskich, bo partnerzy albo współmałżonkowie działali sobie na nerwy. Lista powodów, dla których święta nie są tym, o czym wszyscy marzą, była długa.
W tym roku po raz pierwszy od wielu lat spędzi ten czas z jednym ze swoich braci i jego rodziną. Na przedwigilijny wieczór zaprosiła do domu grono przyjaciół, dla których i ona była ważniejsza od rodziny. Przyjedzie też Adam, poznała go jesienią. Na myśl o nim uśmiechnęła się do siebie. Adam jest artystą i różni ich to, że on bierze życie takim, jakie jest. Pojawił się w jej świecie i skradł jej serce, a ona nie umie nawet powiedzieć, jak to się stało.
Z uśmiechem podeszła do drzwi, włożyła kurtkę, sprawdziła, czy kluczyki, portfel i telefon komórkowy ma w kieszeni, i zgasiła światło. Jutro przyjdzie do pracy tylko na kilka godzin, a potem będzie miała pięć dni wolnego. Oczywiście, pod warunkiem że nic złego się nie wydarzy. W tym roku to jej przypadł świąteczny dyżur. Musi być pod telefonem i stawić się na każde wezwanie. Na razie był spokój, więc postanowiła wyjść i kupić świąteczne prezenty.
Ledwie pojawiła się na korytarzu, gdy usłyszała, jak woła ją po imieniu jeden z inspektorów, Viking Johansson.
– Wychodzisz? – spytał.
– Tak – odparła. – Muszę zrobić zakupy.
Johansson spojrzał na zegarek i na jego twarzy pojawił się lekko drwiący uśmiech. Jak zwykle ubrany był bez zarzutu w elegancko wyprasowaną koszulę i ciemne chinosy. Bergman wciąż nie potrafiła dociec, jakim sposobem jej kolega z pracy zawsze wyglądał tak świeżo i nienagannie. Dotyczyło to także jego zaczesanych do tyłu, ciemnych kręconych włosów i gładko ogolonych policzków. Kiedy zdarzało im się dłużej zostać w pracy i na jego twarzy pojawiał się ślad zarostu, Johansson wyglądał na jeszcze bardziej przystojnego niż zwykle.
– Gratuluję, wybrałaś najlepszą porę dnia – stwierdził. – Dochodzi czwarta, do Wigilii trzy dni, a na dworze szaleje zadymka śnieżna. Pewnie lubisz się tłoczyć w tłumie. Rano mówili w radiu, że na zakupy wyszło dwieście tysięcy mieszkańców naszego miasta, a każdego dnia ich liczba będzie rosnąć o kolejne pięćdziesiąt tysięcy. W porównaniu z tym, co się będzie działo jutro i pojutrze, dzisiejszy dzień wydaje się więc właściwy na robienie zakupów.
Bergman zaklęła w myślach. Że też o tym nie pomyślała! Ale cóż, ostatni raz robiła takie zakupy przed wielu laty. Zazwyczaj kupowała prezenty jedynie Ewie i Helene, ale w tym roku musi ich kupić więcej.
– Taką mamy pracę – skomentowała jego słowa. – Nie pozostaje nam nic innego, jak tylko zacisnąć zęby i załatwić to, co zaplanowaliśmy. A ty? Domyślam się po twojej zadowolonej minie, że prezenty kupiłeś dawno temu.
– Oczywiście, że tak. Jestem doświadczony w tych sprawach.
Bergman uniosła z uśmiechem brwi.
– W takim razie to ja powinnam ci pogratulować. Na razie, muszę już iść.
– Poczekaj, chcę cię o coś spytać. Czy kontaktowała się z tobą Malin Skogsby? Od tygodnia przebywa na zwolnieniu lekarskim. Próbowałem się dodzwonić na jej komórkę i wysyłałem maile, ale nie odpowiada. Rozmawiałaś z nią ostatnio? Może ty wiesz, co się z nią dzieje?
– Wiem tylko tyle, że ma zwolnienie lekarskie. Słyszałam, że złapała grypę albo jakieś przeziębienie.
– Nikt w całej komendzie z nią nie rozmawiał.
Bergman wzruszyła ramionami.
– Logicznie rzecz ujmując, nie powinno nas to dziwić. Do mnie też nie dzwoniła, więc doszłam do wniosku, że kontaktowała się z kimś innym. Wydawało mi się, że jesteście sobie bliscy.
– Mnie też się tak wydawało i dlatego tak mnie zastanawia, że nie odbiera telefonu ani nie odpowiada na maile. Zaczynam się o nią niepokoić.
– Wydawało mi się, że jesteście…
– W związku? – spytał Johansson i krzywo się uśmiechnął.
– Krążą takie plotki – stwierdziła Bergman.
– Domyślam się, ale nie rozumiem, na jakiej podstawie – odparł i spojrzał na nią badawczym wzrokiem. – Wydawało mi się, że wszyscy wiedzą, że kobiety mnie nie pociągają.
– Owszem, ale… Chyba mi się coś pomyliło. Malin przyszła do mnie dwa miesiące temu i spytała, czy to prawda, że w czasie prowadzonych przeze mnie śledztw nie pozwalam, żeby ludzie z mojej ekipy umawiali się ze sobą na randki. Wydało mi się oczywiste, że miała na myśli ciebie, bo odniosłam wrażenie, że jesteście… Oboje braliście udział w ostatnim śledztwie, więc… Poza tym Malin pracuje u nas od niedawna i naprawdę tworzycie zgrany duet. Zresztą sam przed chwilą powiedziałeś, że krążą na ten temat różne plotki.
Johansson pokręcił głową.
– To oczywiste, że się do siebie zbliżyliśmy, że utrzymujemy kontakty w życiu prywatnym i zawodowym, ale do niczego więcej nie doszło.
– Może powaliła ją grypa i Malin jest za słaba, żeby się z nami skontaktować? Spróbuję zadzwonić do niej jutro, może odbierze, widząc mój numer. Teraz naprawdę muszę już iść. Sam wspomniałeś, że liczba osób robiących świąteczne zakupy stale rośnie.
– W takim razie widzimy się jutro – pożegnał ją z uśmiechem Johansson.CZWARTEK, 21 GRUDNIA
GODZINA 15.45
Ulica Humlegårdsgatan, dzielnica Örgryte, Göteborg
Śnieg sypał tak gęsto, że Lina Wikman ledwie widziała swoje stopy. Wiatr ostro zacinał, lodowate kryształki smagały ją w twarz. Ręce wsunęła głęboko do kieszeni i przedzierała się przez śnieg, stawiając czoła silnym podmuchom. Do przejścia miała krótki odcinek. Zwykle jechała rowerem i na pokonanie tej odległości potrzebowała sześciu albo siedmiu minut, ale przy takiej pogodzie jazda byłaby niemożliwa. Mimo to musiała się zmierzyć z niekorzystnymi warunkami pogodowymi, bo potrzebowała pieniędzy. Miała nadzieję, że trudny okres, przez który przechodziła, wkrótce się skończy. W Wyższej Szkole Handlowej został jej ostatni semestr, a później zostanie dyplomowaną księgową i nie będzie musiała dorabiać sprzątaniem cudzych domów i mieszkań. Zacznie zarabiać porządne pieniądze i przestanie sobie odmawiać wielu rzeczy. Postanowiła nie brać pożyczki na studia, tylko utrzymywać się z własnej pracy. Od dwóch lat ma trzy stałe zlecenia, dzięki którym zarabia tyle, ile potrzebuje. Wynajmuje małą kawalerkę przy ulicy Wingårdsgatan, ale żeby wziąć prysznic, musi zejść do piwnicy. Na zajęcia jeździ rowerem, podręczniki i inne materiały dydaktyczne kseruje od kolegów i koleżanek z roku. Oprócz czynszu za mieszkanie płaci też za jedzenie, internet i telefon komórkowy, a ubrania kupuje zwykle w second handzie, dlatego nigdy nie są ani modne, ani eleganckie.
Rodzice nie pomagają jej finansowo, bo ma jeszcze trójkę rodzeństwa. Mama siedzi na kasie w jednym ze sklepów sieci Konsum, ojciec jest na rencie, bo choruje na kręgosłup. Na szczęście ma jeszcze babcię, która od czasu do czasu podsyła jej dwieście koron. Staruszka jest z niej dumna, a pieniądze daje pewnie dlatego, że jej wnuczka jest jedyną osobą w rodzinie kształcącą się na wyższej uczelni. Babcia z całą pewnością nie wykazuje się aż taką szczodrością wobec reszty jej rodzeństwa.
Kiedyś postanowiła zostać księgową, bo była dobra w liczbach, które bez problemu utrwalały jej się w głowie. Numery telefonów, kont bankowych… Wystarczyło, że raz na nie spojrzała, i od razu je zapamiętywała. Planowała, że po studiach przez rok popracuje w jakimś biurze księgowym w Göteborgu, najlepiej w prowadzonej przez Erika W. Sternhega firmie EWS. Właśnie jego dom szła teraz posprzątać. Firma EWS znana jest z tego, że obsługuje duże restauracje, przedstawicieli miejscowych elit, ważnych przedsiębiorców i dyrektorów firm. Jeśli uda jej się tam załapać, pozna bogatych ludzi i nawiąże niezbędne kontakty. Po pewnym czasie otworzy własną firmę i stanie się bogata, dzięki czemu podniesie swój status społeczny. Wiedziała, że jeśli odpowiednio się do tego zabierze, na pewno sobie poradzi.
Skręciła w ulicę Humlegårdsgatan i do przejścia został jej ostatni krótki odcinek. Wszystkie trzy miejsca, w których sprzątała, znajdowały się w Örgryte. W przyszłości kupi tu dom, ponieważ adres w tej dzielnicy świadczy o wysokim statusie. Wszyscy znają dzielnicę, od której biją prestiż i bogactwo.
Stanęła przed wejściem do domu Sternhega – dużej willi z tynkowaną fasadą i białymi kolumienkami przy wejściu. Uważała je za najładniejsze na tej ulicy. Wyjęła rękę z ciepłej kieszeni i wstukała kod w domofonie, żeby otworzyć dużą żelazną bramę zdobioną pomalowanymi na złoty kolor inicjałami właściciela. Od dwóch lat, bo właśnie wtedy zaczęła tu sprzątać, kod się nie zmienił. Tworzyły go cyfry jeden, sześć, trzy i dwa. Za każdym razem, kiedy to robiła, przychodziła jej na myśl data bitwy pod Lützen, w której poległ król Gustaw II Adolf.
Kiedy sprząta, właścicieli zwykle nie ma w domu. Praca w charakterze sprzątaczki nadal uważana jest w Szwecji za coś wstydliwego, chociaż to zajęcie dobrze płatne. Obecność właścicieli nie miała dla niej większego znaczenia, chociaż rzeczywiście lepiej się czuje, gdy nikogo nie ma w tym czasie w domu. Zauważyła jednak, że kiedy zdarza im się zostać, bacznie ją obserwują. Kiedy jest sama, chodzi po pokojach, dotyka różnych przedmiotów i udaje, że są jej własnością. Podczas pracy w domu Sternhega siadywała przy biurku w jego czarnym skórzanym fotelu, kładła stopy na blat i podziwiała wiszące na ścianach fotografie, które przedstawiały właściciela w towarzystwie znanych osób. Na jednej z nich witał się uściskiem dłoni z Billem Clintonem. Czasem szła do sypialni, wchodziła do garderoby, w której pani Sternheg trzymała swoje markowe ubrania, i długo je oglądała. Pewnego razu postanowiła przymierzyć jedną z jej wieczorowych sukien, wyszywaną perełkami w kolorze kości słoniowej, od Diora. Niestety, źle na niej leżała, bo właścicielka jest od niej wyższa o dwadzieścia centymetrów.
Wiele razy wchodziła na należącą do Sternhega stronę internetową, starała się też znaleźć jak najwięcej informacji na temat firmy i jej właściciela. Po pewnym czasie postanowiła, że po ukończeniu studiów zatrudni się u niego.
***
Otwierając bramę wejściową, musiała użyć wszystkich sił, żeby odsunąć zalegający na ziemi śnieg. Nikt go nie odgarnął, a światła w całym domu były zgaszone. Zdziwiło ją to, że świeciła się tylko jedna lampa zewnętrzna, zwłaszcza że gęsto padający śnieg osłabiał bijący od niej blask. Pomyślała, że to dziwne, ale doszła do wniosku, że właściciele wyjechali, bo przecież bogaci ludzie nie spędzają okresu świąteczno-noworocznego w domu. Na roku ma wiele koleżanek i kolegów, którzy pochodzą z dobrze sytuowanych rodzin. Najczęściej jest tak, że te kilkanaście dni spędzają właśnie na wyjazdach. Ona nigdy nie była za granicą, no może z wyjątkiem pobytu w Danii, ale to się przecież nie liczy.
Brodząc w półmetrowej warstwie śniegu, przeszła na tył domu, gdzie znajdowało się tylne wejście. Bardzo zmarzła, cała się trzęsła. Przeklęty wiatr, pomyślała. To jedyna negatywna strona mieszkania w Göteborgu, gdzie prawie zawsze, bez względu na porę roku, wieje wiatr. Zdjęła rękawiczkę, wsunęła dłoń do kieszeni kurtki, wyjęła klucz, włożyła go do zamka i przekręciła. Próbowała usunąć butami zalegający przed drzwiami biały puch, ale słabo jej to szło. W pewnej chwili zauważyła stojącą obok schodów i obsypaną śniegiem miotłę, więc wzięła ją do ręki i kilkoma szybkimi ruchami usunęła białą pokrywę sprzed drzwi. Ależ zimno, pomyślała, marząc o tym, żeby jak najszybciej wejść do ciepłego luksusowego domu. Było w nim wszystko, co sama chciała mieć: prawdziwe dywany, dobrane przez specjalistów od aranżacji wnętrz sprzęty i pachnące luksusem eleganckie meble.
Chwyciła klamkę, żeby otworzyć drzwi, ale okazało się, że skrzydło przymarzło do futryny. Naparła na nie dwa razy, a kiedy ustąpiły, weszła do małego holu i od razu je za sobą zamknęła. Otrzepała ubranie oraz buty ze śniegu i powiesiła kurtkę na wieszaku. Przez chwilę stała nieruchomo, rozkoszując się ciepłem. Boże, jak tu przyjemnie, pomyślała.
Nagle uprzytomniła sobie, że trzeba wyłączyć system alarmowy. Prawie o tym zapomniała. Szybko się odwróciła, otworzyła wiszącą na ścianie przy drzwiach wejściowych małą skrzynkę, wstukała kod i dosłownie w ostatniej sekundzie wyłączyła alarm w całym domu. Gdyby tego nie zrobiła, w ciągu kwadransa przyjechaliby pracownicy firmy ochroniarskiej Securitas. Przypomniała sobie, że miała sprawdzić, czy nie dostała nowych wiadomości. Wyjęła telefon i zerknęła na wyświetlacz.
Dwa esemesy. Poczuła strach, żołądek jej się skurczył, a jego treść podeszła Linie do gardła. Natychmiast zadziałały kubki smakowe, więc szybko przełknęła ślinę, żeby pozbyć się z ust niemiłego smaku. Czy ten gnojek nigdy nie przestanie jej nękać? Przez kilka dni panował spokój i miała nadzieję, że to się więcej nie powtórzy. A może esemesy przysłał jej ktoś inny? Tylko kto? Dwa dni temu zmieniła numer i podała go tylko kilku osobom, w tym mamie i paru koleżankom z roku. Postanowiła nie czekać, tylko od razu zapoznać się z treścią wiadomości. Uznała, że tak będzie lepiej. Pierwsza z nich brzmiała: Masz nowy numer telefonu, ale zapomniałaś mnie o tym powiadomić. Rozwiążmy ten problem na spokojnie, żeby obie strony były zadowolone. Jesteś mi to winna… Czy Ty nigdy nie bierzesz odpowiedzialności za swoje czyny? Złamałaś mi serce, ale ja się nigdy nie poddam!
Niech to szlag! Markus jakimś sposobem zdobył jej nowy numer. Dłużej tego nie wytrzyma! Koleżanki z roku opowiadały jej o wirtualnych randkach, co brzmiało naprawdę intrygująco. Siedzenie w domu i flirtowanie w internecie wydało jej się bezpieczne. Założyła dwa profile, ale nie wstawiła na nie swoich zdjęć ani nie podała prawdziwych danych osobowych, tylko zrobiła to, co inni użytkownicy portali randkowych: wymyśliła nick Dzika Betty. Od razu dostała mnóstwo wiadomości. Większość pochodziła od wariatów, ale kilka ją zainteresowało, zwłaszcza ta od Markusa. Korespondowali przez kilka tygodni, a kiedy się z nim spotkała, nie doznała rozczarowania. Przeciwnie, Markus wydał jej się miły i czarujący. Na pierwsze spotkanie umówili się w kawiarni w dzielnicy Haga. Markus podał jej na powitanie rękę i szczerze się do Liny uśmiechnął, a jego uśmiech wzbudził jej zaufanie. Łatwo znaleźli wspólne tematy do rozmów, chociaż Markus był od niej o dziesięć lat starszy. Przy rozstaniu przytulił ją do siebie i w tym momencie zakochała się w nim po uszy. Nie mogła tylko zrozumieć, jakim cudem spotyka się z nią tak przystojny, miły facet. Dała mu swój numer telefonu, a tym samym postąpiła wbrew zaleceniom, które można znaleźć na każdym portalu randkowym. Po tym spotkaniu Markus wysyłał jej po kilka esemesów dziennie, a po dwóch kolejnych spotkaniach na mieście zaprosiła go do siebie do domu. Przyniósł jej dwadzieścia czerwonych róż i tomik wierszy miłosnych. Była nim już tak zauroczona, że uczucie całkiem ją zaślepiło.
Ich romans trwał prawie cztery miesiące. Spotykali się kilka razy w tygodniu, zawsze w jej mieszkaniu. Po pewnym czasie zauważyła, że Markus jest zazdrosny. Na początku brała to za przejaw troski, ale kiedy zrozumiała, że mężczyzna chce kontrolować jej życie, postanowiła z nim zerwać. I wtedy zaczęło się piekło, które trwa od dwóch miesięcy. Markus wydzwaniał do niej po dwadzieścia, trzydzieści razy dziennie, wysyłał jej seryjnie esemesy i pisał długie maile, zapewniał, że ją kocha, ale czuje się przez nią oszukany, a nawet wypytywał, ilu miała mężczyzn w czasie trwania ich związku. Zapewniał też, że nigdy nie przestanie o nią walczyć. Poczuła szczypanie pod powiekami, dwa razy głęboko odetchnęła. Nie, Markus nie jest wart jej łez. Kliknęła w następną wiadomość. Dbaj o siebie, mam nadzieję, że wszystko u Ciebie w porządku i miło spędzisz święta. Być może wyślę Twoim przyjaciołom trochę fajnych prezentów… Całuję, Markus.
Wpadła w panikę, poczuła, jak strach przenika jej włókna nerwowe. O co mu chodzi z tymi świętami? Co znowu wymyślił? Jakie prezenty zamierza wysłać jej znajomym? Może w końcu powinna zgłosić to na policję? Myślała o tym wielokrotnie i kilka razy szła już na komendę przy Skånegatan, ale zawsze opuszczała ją odwaga. Co niby miałaby zeznać? Że zarejestrowała się na portalu randkowym, używała nicka Dzika Betty, mailowała z nieznanym facetem i wykazała się naiwnością, bo opowiedziała mu o wielu sprawach, o których nie powinien wiedzieć? Na przykład o swoich bogatych przyjaciołach. Wszystko robiła tylko po to, żeby dalej z nim flirtować, a przy okazji udawała, że jest znacznie bardziej namiętną i doświadczoną kobietą, niż była w rzeczywistości. Otworzyła przed nim serce, opowiedziała mu o sobie i swoich znajomych i dopiero po długim czasie uświadomiła sobie, że tak naprawdę nic o nim nie wie. Przypomniało jej się, jak sprytnie wyciągał z niej różne szczegóły, a o sobie opowiadał drugorzędne fakty. Kiedy sprawdziła jego numer telefonu, okazało się, że używa karty typu prepaid. W końcu postanowiła go lepiej prześwietlić i ustaliła, że Markus Lindkvist mieszka w dzielnicy Johanneberg przy ulicy Eklandagatan. Pojechała tam i zadzwoniła do drzwi, ale otworzył jej obcy mężczyzna, którego prawie zmusiła, żeby dla potwierdzenia swojej tożsamości okazał jakiś dokument. Po tym wszystkim doszła do wniosku, że jeśli pójdzie na policję i pokaże esemesy od Markusa, nikt jej nie uwierzy, że czuje się zagrożona. W każdej wiadomości stawiał wielokropek, ale po każdym jego emailu była tak przestraszona, że straciła apetyt i przestała dobrze sypiać. Wyczuwała bowiem ukrytą groźbę.
***
Ten bydlak dobrze wiedział, co robi. Uznała jego zachowanie za zwykły stalking, o którym czytała w internecie. Niektórzy stalkerzy prześladują swoje ofiary latami. W takich sytuacjach obowiązuje zasada, żeby nie odpowiadać na ich zaczepki w formie listów, esemesów albo maili, bo każda odpowiedź prześladowcę nakręca i jeszcze bardziej motywuje do działania. Na początku dzwoniła do Markusa, żeby przemówić mu do rozumu, ale za każdym razem żądał, żeby się przed nim spowiadała z tego, co robiła. Musiała go prosić o wybaczenie, bo twierdząc, że go kocha, zniszczyła mu życie. Zmarnował dla niej cztery miesiące, a ona nagle z nim zerwała. Twierdził, że nie rozumie takiego zachowania. Przepraszała go więc, płakała i krzyczała, ale to nie pomagało, a prześladowania się nie skończyły. Twierdził, że nie może z tym skończyć, bo ją kocha, a poza tym wie, że ona kocha jego i oboje są sobie przeznaczeni.
Zaczęła się więc stosować do porad znalezionych w internecie. Przestała odpowiadać na jego telefony i esemesy. Na początku było jeszcze gorzej, ale potem Markus się uspokoił. Zdarzały się dni, kiedy w ogóle jej nie dręczył. Niestety, od pewnego czasu zaczął działać jakby ze zdwojoną mocą.
W tej samej chwili rozległ się sygnał informujący o nadejściu esemesa. Lina aż się wzdrygnęła. Oczy zaszły jej łzami, rozpacz odebrała jej siły. Ostrożnie oparła się o ścianę przedpokoju i odczytała nową wiadomość: Czy Erik W. Sternheg zna Dziką Betty? Jeśli szukasz pracy, mogę Ci dać referencje. Na przykład wysłać mu kilka wiadomości od niej… A może rozwiążemy ten problem razem? Kiedy się spotkamy? Ty zdecyduj…
Osunęła się na podłogę i skuliła w pozycji płodu. Tylko nie to, pomyślała, tylko nie to! Markus nie może zniszczyć marzeń towarzyszących jej przez ostatnie lata. Jeśli faktycznie wyśle Sternhegowi maile, o których wspomniał, ona nigdy nie dostanie pracy w jego firmie. Dwie minuty siedziała nieruchomo, aż w końcu wzięła się w garść i oddzwoniła. Markus odebrał po pierwszym sygnale.
– Dzień dobry, kochanie, jak się masz? – spytał.
Miała ochotę krzyknąć, że paskudnie, ale nie zrobiła tego. I tak w niczym by jej to nie pomogło.
– W porządku – odparła i otarła dłonią łzy. – Czego ty właściwie chcesz?
– Czego chcę? Żebyś w końcu zrozumiała, co mi zrobiłaś. Bawiłaś się mną, i to przez wiele miesięcy. Robiłem dla ciebie wszystko, kilka razy dziennie wysyłałem ci miłosne maile i esemesy i kupowałem ci prezenty, które chętnie przyjmowałaś. Już nie pamiętasz? A co było potem? Nagle oznajmiłaś, że ze mną zrywasz, a winę zrzuciłaś na mnie. Czyżby moje miejsce zajął ktoś nowy? Powiedz! Ile razy w czasie trwania naszego związku spotykałaś się z innymi mężczyznami?
Podobne dyskusje toczyli ze sobą wiele razy.
– Spotykałam się tylko z tobą i dobrze o tym wiesz. Za każdym razem, gdy do mnie przychodziłeś, pozwalałam ci zajrzeć do mojej skrzynki z mailami. Nikogo innego oprócz ciebie nie miałam. Czy możesz zostawić mnie w spokoju?
– Doszedłem do innego wniosku, a mianowicie że przed każdym naszym spotkaniem opróżniałaś kosz, żebym nie mógł przeczytać tego, co w nim było.
– Zapewniam cię, że nigdy tego nie zrobiłam. Liczyłeś się tylko ty. Czego ode mnie chcesz? Czemu nie zostawisz mnie w spokoju? Nie chcę mieć z tobą już nic do czynienia. Przestań mnie prześladować.
– Uspokój się. Dobrze wiesz, co nas łączyło, więc nie mogę cię tak po prostu zostawić. Musisz to w końcu zrozumieć. Podarowałaś mi cztery cudowne miesiące, a potem nagle, bez żadnego uzasadnienia powiedziałaś, że to koniec. Należę do ludzi, którzy muszą znać prawdę, żeby móc normalnie funkcjonować. Ponieważ jednak nie odbierasz telefonu, nie chcesz się ze mną spotykać ani wszystkiego mi wyjaśnić, żebym mógł normalnie żyć, nadal będę robił to, co do tej pory. Kocham cię i wiem, że ty też mnie kochasz, więc dlaczego mnie tak traktujesz? Co się tak naprawdę stało? Musiało się wydarzyć coś, co nastawiło cię przeciwko mnie. Jest ktoś inny, prawda? Musimy się spotkać i to wyjaśnić.
Bez względu na to, co Markus mówił, zawsze żonglował słowami w taki sposób, jakby chciał udowodnić, że powstały problem nie ma nic wspólnego z nim ani z próbami kontrolowania przez niego jej zachowań. Spojrzała na zegarek. Za kwadrans piąta.
– Nie mogę dłużej z tobą rozmawiać, muszę wracać do pracy, ale jeśli chcesz, możemy się spotkać jutro.
– Zgoda, dostosuję się do ciebie. Będę u ciebie jutro wieczorem o siódmej. Życzę ci miłego wieczoru i…
Markus nie dokończył, tylko się roześmiał.
– I co?
– Wiem, że mnie kochasz.
Rozmowa dobiegła końca i Markus się rozłączył. Bydlak, pewnie teraz zaciera ręce. Miała ochotę cisnąć telefonem o ścianę, ale tylko wsunęła go do tylnej kieszeni. Musi się zabrać do pracy, skupić na czymś innym, przestać myśleć o Markusie, znaleźć na niego jakiegoś haka. Zdecydowanym krokiem ruszyła do komórki ze sprzętem i wyjęła z niej odkurzacz, proszki i wiadro ze szmatami. Dzisiaj zacznie od łazienki na piętrze. Doprowadzanie takich miejsc do porządku należy do najgorszych czynności, gdy się sprząta u obcych ludzi. Podeszła do schodów prowadzących na piętro i poczuła trudny do określenia zapach, który chwilę później zaczął przypominać smród zgnilizny. Czyżby w domu leżał zdechły szczur? Słyszała, że w niektórych starych budynkach te stworzenia przedostają się do sedesów rurami kanalizacyjnymi. Weszła na górę, postawiła odkurzacz i wiadro na podłodze i poczuła, że zapach jest tu jeszcze bardziej intensywny. Przez pokój z kinem domowym przeszła do dużej sypialni. Smród stał się nie do zniesienia, ale łóżko było pościelone i wszystko wyglądało normalnie. Otworzyła drzwi przylegającej do sypialni garderoby, ale panował w niej całkowity porządek. Pozostała łazienka. Zawahała się, bo doszła do wniosku, że coś jest nie tak. Intuicja jej podpowiadała, żeby tym razem dała sobie spokój ze sprzątaniem, ale uznała, że przez rozmowę z Markusem straciła zbyt dużo czasu i powinna się zabrać do pracy. Chwyciła klamkę i otworzyła drzwi. Widok, który ujrzała, był tak przerażający, że na lata utkwił jej w pamięci. Białe kafelki nie były już białe, bo od podłogi po sufit pokrywały je brązowawe plamy i smugi. W niektórych miejscach porobiły się podłużne nacieki, które wyglądały tak, jakby ktoś je tam nakleił. Rozglądała się po łazience rozbieganym wzrokiem i zapisywała w pamięci każdy szczegół. Na twardych kaflach twarzą do podłogi leżały zwłoki mężczyzny. Jego plecy, kark i tylna część głowy przypominały krwawą masę. Ciało pokryte było okrągłymi otworami i wyglądało tak, jakby ktoś próbował je ponakłuwać. Obok zwłok leżał zakrwawiony młotek. Od razu się domyśliła, dlaczego mężczyzna wyglądał tak, a nie inaczej.
Kiedy sobie uświadomiła, że to ciało Sternhega, przeszył ją lodowaty chłód. Wsunęła rękę do kieszeni i zaczęła szukać telefonu. Zdumiewająco spokojnie wybrała numer alarmowy, ale gdy po kilku trwających wieczność sekundach ktoś odebrał, żołądek tak jej się skurczył, że zwymiotowała, a jego zawartość trysnęła jak fontanna na podłogę i pokiereszowane zwłoki Sternhega.CZWARTEK, 21 GRUDNIA
GODZINA 17.19
Centrum Powiadamiania Ratunkowego, Göteborg
Magnus Axelsson, operator w Centrum Powiadamiania Ratunkowego, poprawił słuchawki. Od dawna uwierały go w uszy, ale stale brakowało mu czasu, żeby je wymienić na nowe. Potrzebował na to dwóch minut, ale tego dnia liczba zgłoszeń była większa niż zwykle. Jego koledzy zrezygnowali nawet z obowiązkowej przerwy, bo brakowało ludzi do pracy. Wielu pracowników wzięło przed świętami wolne, a poza tym wśród personelu szalała grypa żołądkowa. Padający śnieg wywołał chaos komunikacyjny w mieście, co miało określone skutki. Ich centrum nie było przygotowane na konsekwencje tak obfitych opadów, których nie zdołał przewidzieć nawet Instytut Meteorologii. Panującą sytuację pogarszał silny wiatr.
W pewnej chwili ktoś położył mu dłoń na ramieniu. Ulrika, kierowniczka zmiany, stała za nim z kubkiem kawy.
– Masz jakieś nowe wieści o pogodzie? – spytał.
– Tylko tyle, że takie warunki się utrzymają, chociaż pojawiła się nadzieja, że wkrótce chociaż przestanie padać śnieg. Przecież to nie może trwać wiecznie. Sypie od półtorej doby jak szalony. Karetki i straż pożarna z trudem docierają na miejsca, do których są wzywane, a służby odśnieżają miasto na okrągło, żeby lekarze i strażacy mogli dotrzeć do najpilniejszych wypadków. Sytuacja jest tak zła, że od wezwania karetki do przyjazdu na miejsce mija nawet siedem godzin. Jednostki obrony cywilnej rzuciły do walki z żywiołem wszystkie siły, jakimi dysponowały, a wojsko oddało do oczyszczenia ulic swój tabor.
Axelsson skinął głową i westchnął w myślach. Do końca dyżuru zostało mu półtorej godziny. Był głodny i zmęczony, ale wiedział, że nie może tak po prostu wstać i pójść do domu, bo ci, którzy mają przejąć dyżur po nim, mogą mieć kłopoty z dotarciem na miejsce.
– Czy mogłabyś mi załatwić nowy zestaw słuchawkowy? Obecny mnie uwiera.
– Jasne. Wracam za pięć minut.
W tej samej chwili na ekranie monitora wyświetlił się komunikat informujący o tym, że do odebrania jest kolejna rozmowa, jedna z wielu oczekujących. Axelsson napił się kawy i spytał:
– Centrum Powiadamiania Ratunkowego, co się stało?
Lina Wikman słyszała jego pewny siebie męski głos, ale słowa uwięzły jej w gardle. Chciała wykrzyczeć swój strach, opowiedzieć, że całe jej życie rozsypuje się w drobny mak, a przyszłość, którą sobie zaplanowała, przez złych ludzi rozpada się na jej oczach jak domek z kart. Tylko dlaczego ich ofiarą padła właśnie ona? Axelsson słyszał w tle jej oddech, więc spytał ponownie:
– Centrum Powiadamiania Ratunkowego, co się stało?
Spojrzał na ekran i ustalił, że rozmowa prowadzona jest z numeru należącego do Liny Wikman. Po drugiej stronie nadal panowała cisza. Może telefon sam się połączył z numerem należącym do centrum? Ostatnio takich połączeń jest coraz więcej. Powód jest prosty: ludzie noszą komórki w tylnej kieszeni spodni, a gdy klawiatura nie jest zabezpieczona, aparat sam wybiera numer i dzwoni. Nagle Axelsson usłyszał coś, co przypominało kwilenie. A więc jednak ktoś tam był!
– Rozumiem, że nie możesz mówić – zaczął. – Czy możesz to potwierdzić, pukając jeden raz w mikrofon?
Wikman była cała sparaliżowana, czuła, jak znowu ogarnia ją panika. Wszystko w pokoju straciło kolor, meble i obrazy zafalowały jej przed oczami i znowu zrobiło jej się niedobrze. Nagle zaczęła się trząść. Na początku trzęsły jej się nogi, potem drgawki objęły brzuch i ramiona, aż na końcu trzęsła się cała, i to z taką siłą, że upuściła telefon.
Axelsson wytężył zmysły, a gdy usłyszał słabe stuknięcie w mikrofon, włączył funkcję, która miała mu pomóc w ustaleniu lokalizacji dzwoniącej osoby.
– Jeśli jesteś w pomieszczeniu zadaszonym, stuknij w telefon jeden raz.
Przez kilka minut zadawał kolejne pytania, ale po drugiej stronie nadal panowała cisza. Połączył się więc z policją i przekazał lokalizację dzwoniącej osoby. Zastrzegł przy tym, że może chodzić o sytuację, gdy zagrożone jest ludzkie życie. W normalnych okolicznościach wysyłałby na miejsce karetkę pogotowia, ale wiedział, że w takich warunkach pogodowych nie warto nawet próbować.PIĄTEK, 22 GRUDNIA
GODZINA 05.26
Göteborg, ulica Lyckans väg
Bergman pogrążona była w głębokim śnie, ale i tak usłyszała, jak dzwoni telefon. Z niechęcią stwierdziła, że w miarę upływu czasu dźwięk nie ustawał, tylko narastał. Otworzyła oczy i spojrzała na stojący na nocnej szafce radiowy budzik. Wpół do szóstej. Szybko doszła do wniosku, że coś się wydarzyło. Podniosła słuchawkę i usiadła na łóżku.
– Bergman, słucham.
– Dzień dobry, mówi Tommy Valefors, oficer dyżurny. Przepraszam, że cię budzę o tak wczesnej porze, ale mamy za sobą okropną noc. Wzywają cię na ulicę Humlegårdsgatan w Örgryte.
Bergman wstała z łóżka, podeszła do okna i uniosła żaluzje, żeby wyjrzeć na dwór. Nadal wiał silny wiatr i padał gęsty śnieg. Przez noc napadało go przynajmniej metr.
– Co się stało?
– Dwadzieścia pięć minut po siedemnastej ktoś zadzwonił do Centrum Powiadamiania Ratunkowego z numeru zarejestrowanego na Linę Wikman. Na początku dyżurny myślał, że telefon sam się włączył, ale potem usłyszał coś, co brzmiało jak ludzki oddech, więc próbował się skontaktować z tą osobą na różne sposoby. W odpowiedzi dzwoniący stuknął w mikrofon telefonu i połączenie zostało przerwane. Dyżurny dzwonił pod ten numer jeszcze kilka razy, ale numer ciągle był zajęty. Włączył więc program do ustalania lokalizacji abonenta, a potem wszystkie zebrane informacje i współrzędne adresowe przekazał do właściwej komendzie policji. Zgłoszenie przeleżało kilka godzin i dopiero po dłuższym czasie wysłano patrol, żeby sprawdził, co się stało. Podany adres był przybliżony, więc znowu upłynęło trochę czasu, zanim trafili pod właściwy. To willa przy Humlegårdsgatan 21.
– Co było dalej? – spytała Bergman. Była już poirytowana tak długim wstępem. Przejdź do rzeczy, człowieku, dodała w myślach.
– Nasz patrol wszedł do budynku tylnymi drzwiami i znalazł w środku martwego mężczyznę i przerażoną kobietę. Z tego, co nam przekazali przez telefon, wynika, że to nie była naturalna śmierć. Mężczyzna został zabity przy pomocy młotka.
– Czemu dzwonicie w tej sprawie do mnie? – spytała Bergman. Oczami wyobraźni ujrzała, jak jej świąteczne plany rozwiewają się jak dym.
– Posesja należy do Erika Sternhega, który prowadzi sprawy podatkowe wielu celebrytów. Na pewno o nim słyszałaś. Tingström uważa, że jeśli ofiarą zabójcy padł właściciel, sprawa stanie się medialna, i dlatego uznał, że to ty powinnaś poprowadzić śledztwo.
***
Albert Tingström od wielu lat był naczelnikiem wydziału i bezpośrednim przełożonym Ingrid Bergman. Wcale się więc nie zdziwiła, że kierowanie dochodzeniem powierzył właśnie jej. Nie miała życia prywatnego i w okresie świątecznym zwykle pełniła dyżur, chociaż w tym roku wzięła wolne. Tingström wiedział, że tego dnia zamierzała wyjść z biura wcześniej, bo złożyła wniosek o urlop do dwudziestego ósmego grudnia, a on osobiście go podpisał.
– Rozumiem, ale nie wiem, o której tam będę – odparła. – W taką pogodę mogę mieć problemy z szybkim dotarciem na miejsce.
– Pomoże nam wojsko, za pół godziny przed twój dom podjedzie wojskowy wóz, który cię tam zawiezie. Służby nie nadążają z odśnieżaniem ulic, a w nocy mieliśmy prawdziwe piekło. Ludzie bez przerwy do nas dzwonią.
– Co z naszymi technikami?
– Są w drodze. Towarzyszą im Thomas Alfredsson i Viking Johansson.
– A lekarz medycyny sądowej?
– Pracuję nad tym, ale na razie niczego nie mogę obiecać.
– Rozumiem. Zgłoszę się, jeśli będę potrzebowała więcej ludzi.
– Jeśli nie przestanie padać, możesz o nich zapomnieć. Przez miasto mogą przejeżdżać pojazdy wojskowe, piaskarki i pługi do odśnieżania ulic. Naszych ludzi wysyłamy tylko do najpilniejszych spraw.
***
Rozmowa dobiegła końca. Pół godziny, pomyślała Bergman i poszła do kuchni. Nastawiła wodę na kawę, przygotowała kilka kanapek i zabrała się do jedzenia. W tym samym czasie przygotowała czapkę, ocieplane spodnie, bieliznę termoaktywną, grube rękawiczki i puchową kurtkę. Dwadzieścia minut później spojrzała przez kuchenne okno i zobaczyła, jak przed jej domem parkuje wojskowy pojazd gąsienicowy w kolorach ułatwiających kamuflaż. Chciała wyjść, ale nie mogła, bo drzwi zasypał śnieg i nie dało się ich otworzyć nawet na centymetr. Postanowiła więc zadzwonić do dyżurnego na komendzie. Chciała go poprosić, żeby przekazał kierowcy pojazdu, że osoba, po którą przyjechał, nie może się wydostać z budynku. Na szczęście w tej samej chwili usłyszała głośne pukanie do drzwi, a potem rozległy się dźwięki przypominające odgarnianie śniegu ze schodów. Chwyciła klamkę, zaparła się o podłogę i udało jej się uchylić drzwi na szerokość dwudziestu centymetrów. Do środka wdarły się kłęby śniegu. W progu stał mężczyzna w wojskowym mundurze. W ręce trzymał szuflę i szeroko się uśmiechał.
– Czy pani komisarz Ingrid Bergman? – zapytał głośno twardym skońskim dialektem, starając się przekrzyczeć wiatr.
Policjantka skinęła głową i przecisnęła się przez szczelinę w drzwiach. Szła pochylona do przodu, żeby chronić twarz przez uderzeniami lodowatego wiatru. W takiej pozycji pokonała odległość dzielącą ją od chodnika i szybko weszła do pojazdu, w którym panowało przyjemne ciepło.
– Tu jest jak w limuzynie – stwierdził siedzący za kierownicą dwudziestokilkuletni mężczyzna i wyciągnął do niej rękę na powitanie. – Nazywam się Mikael. Mamy pojechać na ulicę Humlegårdsgatan 21. Wie pani, gdzie to jest, czy mam włączyć nawigację?
– Wiem i mogę poprowadzić. To półtora kilometra stąd.
– Zobaczymy, ile czasu nam to zajmie w tych warunkach – odparł z uśmiechem Mikael i ruszył.
***
Na miejsce dotarli dopiero po trzydziestu minutach. Bergman była lekko zszokowana, że zajęło im to aż tyle czasu. Centrum miasta zasypane było warstwą śniegu, która miejscami miała sto centymetrów. Na niektórych ulicach leżały prawie czterometrowe zaspy sięgające dachów. Wszędzie widać było porzucone samochody, a w Liseberg i na ulicy Korsvägen stały kolumny zasypanych śniegiem autobusów i tramwajów. Bergman wyszła z pojazdu i poprosiła kierowcę, żeby kilka minut na nią poczekał. Brama wejściowa była otwarta, ktoś zdążył też odśnieżyć prowadzącą na tył domu alejkę. Bergman weszła do środka. W przedpokoju czekał na nią funkcjonariusz Lars Fredberg.
– Siedzimy w kuchni – powiedział ściszonym głosem. Wskazał palcem przez ramię i dodał: – Jest tam dziewczyna, którą znaleźliśmy przy zwłokach.
– Jeszcze tu jest? – zdziwiła się Bergman, unosząc brwi.
– Tak.
– Dlaczego?
– Nie widzi pani, że pada śnieg? – spytał policjant, a widząc błysk w jej oczach, od razu zmienił ton: – Przepraszam, ale jestem niewyspany i zszokowany tym, co tu ujrzałem. W mieście ogłoszono stan klęski żywiołowej, po ulicach jeżdżą tylko pojazdy uprzywilejowane. To, że udało nam się tu dotrzeć, uważam za prawdziwy cud. Po drodze dwa razy utknęliśmy, ale i tak mieliśmy szczęście, bo przez większą część trasy jechaliśmy za pługiem śnieżnym. Radiowóz zostawiliśmy przy Sankt Sigfridsgatan. Próbowaliśmy tu ściągnąć jakiś inny wóz, żeby odwieźć dziewczynę do szpitala, ale wygląda na to, że dla osób odpowiadających za porządek w mieście ta młoda kobieta, która znalazła trupa i doznała szoku, znajduje się na samym końcu listy priorytetów.
– Kim jest i co zeznała?
– Nie udało nam się z niej wydobyć ani słowa. Nadal jest w szoku.
– Przed domem stoi wojskowy pojazd. Mam nadzieję, że nie odjechał. Powiedz któremuś z naszych ludzi, żeby ją zawiózł do szpitala.
Fredberg skinął głową, a Bergman naciągnęła na głowę kaptur i uchyliła drzwi, które pod wpływem silnego powiewu wiatru otworzyły się z trzaskiem. Wyszła na dwór i szybkim krokiem okrążyła dom. Z ulgą stwierdziła, że pojazd nadal stoi przed bramą.
– Załatwione? – spytał Mikael, gdy wsiadła do środka i zamknęła drzwi.
– Mamy tu młodą kobietę, którą natychmiast trzeba odwieźć do szpitala. Będzie jej towarzyszył jeden z naszych ludzi.
– Zastanawiam się, czy…
– Nie wiem, kto jest twoim przełożonym, ale jeśli zacznie na ciebie krzyczeć, powiedz mu, że dostałeś takie polecenie ode mnie – przerwała mu stanowczym tonem Bergman. – Już idą – dodała i nie czekając na odpowiedź, otworzyła drzwi, żeby pomóc policjantowi niosącemu Wikman na rękach. Potem wróciła do willi, gdzie w kuchni czekał na nią Fredberg. Zdjęła wierzchnie ubranie i powiedziała:
– Siadaj i melduj, jaką mamy sytuację.
Fredberg usiadł ciężko na krześle i położył na stole splecione dłonie.
– Ja i Fransson przyjechaliśmy tu po piątej. Tylne drzwi nie były zamknięte na klucz, więc weszliśmy. W środku poczuliśmy nieprzyjemny zapach i usłyszeliśmy dobiegające z piętra żałosne jęki. Skierowaliśmy się na górę i ujrzeliśmy dziewczynę. Miała szkliste oczy i siedziała skulona w rogu sypialni. W znajdującej się obok łazience znaleźliśmy nagiego faceta, który leżał na brzuchu w kałuży zaschniętej krwi. Wyglądał okropnie i śmierdział, co oznaczało, że musiał tam leżeć od paru dni.
– Jakie wykonaliście czynności?
– Niczego nie ruszaliśmy. Sprowadziliśmy dziewczynę do kuchni i powiadomiliśmy komendę. Potem czekaliśmy na pomoc i na samochód, który miał ją zabrać do szpitala. Przeszukałem wszystkie pokoje i zszedłem do piwnicy, ale nie znalazłem śladów włamania.
– Dobra robota. Czy wiadomo, kim jest ofiara?
– Prawdopodobnie to Erik Sternheg.
– O ile się nie mylę, jest on kimś w rodzaju zaufanego księgowego wielu znanych celebrytów.
– Nie wiem, czy to on padł ofiarą zbrodni, ale znajdujemy się w jego domu.
– Poczekamy na ekipę techniczną i naszych ludzi.
Bergman wstała od stołu, żeby się rozejrzeć po kuchni, ale w tej samej chwili drzwi wejściowe otworzyły się z trzaskiem i do środka weszli dwaj inspektorzy policji kryminalnej: Thomas Alfredsson i Viking Johansson, którym towarzyszyli dwaj technicy. Nilsson i Boberg nieśli w rękach duże torby.
– Witam wszystkich! – zawołał Alfredsson, zdejmując czapkę i rękawiczki. – Paskudna pogoda. Dotarcie na miejsce zabrało nam ponad godzinę. Myślałem, że nigdy tu nie dojedziemy.
Bergman czekała cierpliwie, aż obaj inspektorzy się rozbiorą.
– Usiądźcie na pięć minut, omówimy wszystkie czynności, które mamy tu do wykonania. W tej chwili wiem niewiele więcej od was, ale prawdopodobną ofiarą jest Erik Sternheg. To jego dom, przed nami byli tu dwaj nasi funkcjonariusze. Wczoraj po siedemnastej operator Centrum Powiadamiania Ratunkowego odebrał dziwny telefon. Dzwoniąca osoba posługiwała się telefonem komórkowym zarejestrowanym na Linę Wikman. Kontynuuj.
Ostatnie słowo Bergman skierowała do Fredberga:
– Ja i Fransson weszliśmy do willi po piątej rano. W sypialni na piętrze znaleźliśmy dziewczynę, która leżała na podłodze zwinięta w kłębek. Nie udało nam się jej przesłuchać, a Fransson jedzie z nią teraz do szpitala. W przylegającej do sypialni łazience leży martwy mężczyzna. Nie dotykaliśmy go. Właścicielem domu jest Erik Sternheg i nie można wykluczyć, że to on jest ofiarą.
Fredberg zrobił krótką pauzę, żeby jego słowa zapadły każdemu w pamięć.
– To tyle, co mogę powiedzieć. Przeszukałem parter, piętro i piwnicę, ale nie znalazłem śladów włamania.
– Erik Sternheg – powtórzył Alfredsson. – Czy to ten słynny księgowy?
– Niewykluczone – odparła Bergman. – Zacznijmy od tego, że ty i Viking zbierzecie trochę informacji na jego temat. Poszukajcie jego żony, partnerki, dzieci, krewnych. Popytajcie w jego firmie, ale bez ujawniania szczegółów. Sprawdźcie, czy coś wiemy o Linie Wikman. Fredberg, zadzwoń do Franssona i sprawdź, w jakim dziewczyna jest stanie. – Popatrzyła na Nilssona i Boberga i dodała: – Najpierw pójdziemy na górę, żeby zobaczyć, jak to wygląda.
– Włóżcie kombinezony ochronne – polecił zdecydowanym tonem Nilsson, gdy wszyscy wstali z krzeseł. Wypowiadając te słowa, przesunął dłonią po pokrytej rzadkimi włosami czaszce, żeby je wygładzić.
Bergman stwierdziła w myślach, że Nilsson jest jak zwykle w kiepskim humorze i kolejny raz toczy nierówną walkę ze swoim dziwnym uczesaniem. Jakby nie chciał zrozumieć, że tych kilka pasemek, którymi próbuje zakryć łysinę, tylko przyciąga uwagę innych osób. Wiedziała jednak, że rozmowa na ten temat byłaby jednoznaczna z popełnieniem harakiri.
Fredberg ruszył jako pierwszy, żeby pokazać drogę na piętro. Zatrzymał się przed wejściem do sypialni, żeby ich puścić przodem.
– Ja już to widziałem, więc zostanę tutaj – wyjaśnił.
Stojąca obok niego Bergman od razu poczuła duszący zapach. Nabrała powietrza do płuc, jakby chciała się przygotować na to, co za chwilę zobaczy.
– Ja i Boberg wejdziemy pierwsi – zadecydował lekko podniesionym głosem Nilsson. Pozostałe osoby stanęły za nim, ale zatrzymały się w półkolu przed otwartymi drzwiami prowadzącymi do łazienki. Od razu było widać, że leżący w kałuży wyschniętej krwi mężczyzna został zamordowany.
Każdy próbował sobie wyobrazić, jak mogło dojść do tej śmierci. Ktoś zaatakował ofiarę od tyłu i zrobił to z wielką furią. Dowodem na poparcie tej tezy był leżący obok zwłok młotek z resztkami ludzkiej tkanki na metalowej powierzchni i brązowymi plamami zakrzepłej krwi na trzonku. Ściany łazienki pokryte były brunatnymi plamami. Do napadu musiało dojść przed wieloma godzinami. Na sedesie i kabinie prysznicowej zostały krwawe odciski dłoni.
– Czy wszyscy się już napatrzyli? – spytał Nilsson, a gdy nikt nie odpowiedział, kazał wszystkim wyjść, żeby zabrać się do pracy.