- W empik go
Kara za grzechy - ebook
Kara za grzechy - ebook
Poznaj Igora Herta, człowieka, który nie bał się marzyć i nie wahał ostro zapolować na to, by jego marzenia się spełniły. Szybko zorientujesz się, że to znasz, że przeżyłeś, że coś ci to przypomina…
Ponad 200 stron wartkiej akcji, ciekawa i dla niektórych mocno sentymentalna wycieczka do naznaczonych transformacją lat 90’ ubiegłego wieku, niesamowicie plastyczna galeria postaci, które bez trudu wyobrazisz sobie ze wszystkimi detalami – nie wszystkich polubisz, ale każdego zapamiętasz na długo.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-957708-3-8 |
Rozmiar pliku: | 357 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
każdego poranka, kiedy tylko się budzę,
jestem wdzięczny, że Cię spotkałem na swojej drodze
– bez Ciebie nigdy nie doszedłbym do miejsca, w którym się znajduję,
i nie byłbym tym człowiekiem, którym się stałem.
Dziękuję, że jesteś moim natchnieniem,
że zawsze mnie wspierasz i pozwalasz rozwijać skrzydła.
Ze wszystkich pomysłów, na które w życiu wpadłem,
Ty jesteś tym najlepszym.
Pamiętaj, że zawsze będę Cię kochał – od „Morenki” aż po grób.„Las Novas” – wielki, świecący na czerwono neon umieszczony nad drzwiami wejściowymi do dwupiętrowego budynku rozświetlał mrok, rzucając poświatę na stojące po sąsiedzku domy. Okolica pogrążona była we śnie, zwykle budziła się do życia dopiero koło ósmej, kiedy mieszkańcy wystawiali z garaży swoje samochody, aby udać się do pracy w centrum Gdyni. Na zamożnym, willowym osiedlu położonym niedaleko trójmiejskiej obwodnicy czuć było atmosferę luksusu, kiedy tylko się do niego zbliżało.
Przed wejściem do budynku, pod niewielką czerwoną markizą z napisem „Las Novas” stało dwóch dobrze zbudowanych mężczyzn, ubranych w ciemne dresy i sportowe buty. Palili papierosy, wydawałoby się, trochę nerwowo. Od czasu do czasu nocną ciszę przerywał szum jadących obwodnicą samochodów, do którego dołączył teraz dźwięk telefonu. Mężczyzna stojący z lewej strony wejścia sięgnął do kieszeni dresowej bluzy i wyjął z niej swoją Nokię.
– Halo – rzucił krótko niskim, niemal basowym głosem. Chwilę stał w milczeniu i słuchał głosu dobiegającego ze słuchawki. – Okej, kumam – powiedział, po czym wcisnął czerwony przycisk z wytłoczoną słuchawką, żeby się rozłączyć.
Spojrzał na towarzysza i szybko skinął głową, wskazując na zaparkowane przed budynkiem Audi 80, potocznie nazywane „jajkiem”.
– Spadamy – oznajmił.
Z drugiej kieszeni wyjął kluczyki i nacisnął przycisk na pilocie, uruchamiając dźwięk rozbrajanego alarmu. Obaj zgasili papierosy, podeszli do samochodu, wsiedli i odjechali powoli – tak, jakby nie chcieli przypadkiem zakłócać ciszy śpiącym mieszkańcom osiedla.
Po chwili z budynku wybiegł mężczyzna ubrany w czarne spodnie z zaprasowanym kantem, białą koszulę i czarną barmańską muszkę, trzymając w ręce otwieracz do butelek. Za nim lekko chwiejnym krokiem wytoczyły się cztery młode dziewczyny – wszystkie bardzo skąpo ubrane. Cała piątka szybkim krokiem podeszła do stojącego przed posesją zielonego poloneza. Trzy lekko przestraszone dziewczyny wcisnęły się do tyłu, jedna usiadła z przodu na miejscu dla pasażera, zdenerwowana wyjęła z torebki telefon i zaczęła pisać SMS-a. Mężczyzna usadowił się za kierownicą i zakręcił stacyjką trzy razy, nie mogąc odpalić auta. W końcu, kiedy silnik wreszcie zawarczał, wrzucił wsteczny bieg, wycofał w kierunku obwodnicy i samochód odjechał w pośpiechu.
Po około pięciu minutach, gdzieś w oddali zaczął w powietrzu świdrować dźwięk dieslowego silnika Nissana Patrola, który po chwili pojawił się na ulicy Chwarznieńskiej, podjechał przed drzwi wejściowe budynku z neonem i zaparkował do niego tyłem.
Otworzyły się tylne drzwi samochodu i wyszli z niego dwaj mężczyźni ubrani w ciemne skórzane kurtki, ciemne dżinsowe spodnie i ciężkie wojskowe buty. Na głowach mieli kominiarki. Trzeci czekał za kierownicą, nie wyłączając silnika.
Sprężystym, wojskowym krokiem skierowali się w stronę budynku, minęli pionowe banery „Welcome” umieszczone po obu stronach wejścia, otworzyli drzwi agencji towarzyskiej, jak głosił umieszczony na nich napis, i weszli do środka, po czym od razu skierowali się do dużej sali, pośrodku której stał podest z zamontowaną pionową rurą do tańczenia. Wnętrze rozjaśniały czerwone lampki wprowadzające gości w nastrój, rozmieszczone w odstępach około jednego metra nad stojącymi wzdłuż ścian miękkimi aksamitnymi kanapami. Na końcu sali znajdował się jasno oświetlony długi bar z sześcioma hokerami i półkami zastawionymi butelkami drogich alkoholi. Sala była prawie pusta, tylko przy jednym stoliku głośno śmiały się dwie kobiety siedzące w towarzystwie dwóch postawnych mężczyzn. Na blacie stały niskie, szerokie szklanki z grubego szkła i butelki z Coca-Colą, na środku zaś opróżniona do połowy dwunastoletnia whisky. Obok leżało lusterko, na którego tafli uformowano cienkie niteczki białego proszku. Jeden z mężczyzn właśnie nachylał się nad stolikiem, trzymając w ręku zwinięty stuzłotowy banknot, drugi siedział rozparty wygodnie na kanapie, obracając w ręku prawie pustą szklankę. Kobiety siedziały na okrągłych pufach tyłem do wejścia. Z głośników dobiegały dźwięki Coco Jambo1.
1 Przebój zespołu Mr. President z 1996 roku.
Zamaskowani mężczyźni przyspieszyli kroku, wyciągnęli spod rozpiętych kurtek pistolety Glock 17 MOS FS z nakręconymi na gwinty tłumikami, przyjęli postawę i zaczęli strzelać do bawiących się gości, cały czas krocząc w ich stronę. Obie kobiety zostały trafione w tył głowy niemal równocześnie i bezwładnie osunęły się na wyłożoną kaflami podłogę, na której od razu pojawiła się wielka kałuża krwi. Strzelcy byli bez wątpienia wyszkoleni wojskowo. Mężczyzna ze zwitkiem dostał w środek czaszki, a potem jeszcze trzy kule w plecy pod lewą łopatkę, kiedy jeden z zamaskowanych mężczyzn obszedł stolik. Drugi, ten ze szklaneczką, zdążył się jeszcze poderwać do połowy z kanapy, po czym został usadzony kulą kaliber 9 × 19, która wbiła mu się dokładnie między oczy. Po chwili trzy kolejne utkwiły w jego klatce piersiowej w okolicach serca. Zamaskowani strzelcy rozejrzeli się dookoła, wystrzelili jeszcze po jednym pocisku w każde z czterech ciał leżących wokół stolika, z którego posypało się szkło, rozbijając się na tysiąc kawałków, odwrócili się i szybkim krokiem skierowali do wyjścia. Schowali broń, wsiedli do patrola i prędko odjechali w kierunku Żukowa.Rozdział 1
Pałac Kultury był taki szary i brzydki, a jednocześnie intrygujący i majestatyczny. Kiedyś był jego marzeniem, to znaczy marzeniem było dla niego wjechać na sam szczyt, wejść na taras widokowy wtedy najwyższego budynku w Polsce1 i mieć u stóp całą Warszawę. Dla dziecka to jakby mieć u stóp cały świat.
1 Do końca lat 90. XX wieku.
Marzenia, marzenia… żeby móc je spełniać, najpierw trzeba je mieć. A jego właśnie się realizowało. Był na szczycie. Co prawda nie wjechał na niego windą, ale powoli doczłapał się po schodach. Okej, może nie tak powoli, bo wbiegł na samą górę raczej szybkim truchtem. Przepełniała go duma, radość biła z ciemnych, piwnych oczu, a euforia wzbierała falami w mózgu jak podczas przypływu. Naprawdę był na szczycie.
Ubrany w biały, miękki szlafrok spoglądał na Pałac Kultury przez ogromne okno apartamentu na ostatnim piętrze Dream Tower, popijając małymi łykami z ciosanej kryształowej szklaneczki trzydziestoletnią whisky. To na uspokojenie emocji, rozładowanie napięcia i chyba jednak lekkiej tremy, o której nieśmiało przypominał delikatny skurcz w żołądku. Poza tym po prostu lubił jej smak: lekko smolisty, ale z wyczuwalnymi akcentami wanilii i czekolady. A dzisiaj była przecież specjalna okazja, wielki dzień, najważniejszy w całym jego życiu.
Z zadumy wyrwało go ciche pukanie do drzwi.
– Proszę – powiedział swoim charakterystycznym niskim głosem.
– Nie przeszkadzam? – zapytała wysoka, szczupła blondynka, która stanęła w drzwiach. Miała na sobie ciemnogranatową, idealnie skrojoną, elegancką garsonkę i lśniącą bielą bluzkę z kołnierzykiem przypominającym chińskie kimono. Na nogach zauważył czarne, lakierowane buty na dziesięciocentymetrowej szpilce. Całości dopełniały dyskretne kolczyki z ciemnoniebieskimi szafirami. W ręku trzymała duży, czarny notes w skórzanej oprawie.
– Nie, wejdź, wejdź, proszę. Dobrze, że jesteś.
Omiótł ją spojrzeniem, a potem uśmiechnął się do siebie. Tak, miał dobry gust. I świetne wyczucie do ludzi.
– Co się dzieje?
– Ach, nic takiego. Przyszłam tylko zdać relację z ostatnich przygotowań.
– I jak?
– Świetnie! Bankiet zaplanowany w najdrobniejszych szczegółach: ośmioosobowe, okrągłe stoły nakryte białymi obrusami z wyhaftowanym na środku logo Hert Development, porcelanowa zastawa i srebrne sztućce, obok każdego nakrycia granatowa wizytówka z wydrukowanym złotymi literami nazwiskiem, wszystko ułożone pod okiem szefa sali z dwugwiazdkowej restauracji w Londynie – recytowała kobieta. – Kuchnia powoli przygotowuje siedmiodaniowe menu. Gości powita La Primavera Vivaldiego2 grana na skrzypcach przez muzyków z Filharmonii Narodowej i najlepszy francuski szampan. Butelki Chardonnay i Amarone już się chłodzą w lodówkach – dokończyła zadowolona z siebie.
2 Antonio Vivaldi – Koncert Cztery Pory Roku – „Wiosna”.
– Hahaha – roześmiał się cicho. – Nigdy nie wątpiłem, że poradzisz sobie z zaplanowaniem tej uroczystości jak nikt inny.
– Dziękuję – odparła z zadowoleniem dźwięcznym głosem, który wskazywał, że jest pewną siebie i znającą swoją wartość kobietą. Stała na jasnoszarym dywanie, obok stoliczka z kryształową karafką napełnioną do połowy bursztynowym płynem. Jej lekko falowane, upięte w koński ogon włosy opadały na plecy.
Dopił resztkę whisky, popatrzył na pustą szklankę i pomyślał, że jeszcze jedna przecież nie zaszkodzi, a niewykluczone, że nawet pomoże. Niespiesznie ruszył w kierunku stolika, odłożył na bok kryształową kulę stanowiącą zamknięcie, uniósł karafkę i nalał sobie odrobinę. W jego nozdrza uderzyły aromaty unoszące się ze szklaneczki wymieszane ze słodką wonią kobiecych perfum. Zmysły eksplodowały – poczuł, jak krew zaczyna szybciej krążyć, jak przyspiesza bicie serca, jak zaczyna mieć erekcję. To był jeden z tych momentów, kiedy nawet silny, władczy facet zaczyna tracić głowę.
Wyprostował się, a następnie upił łyk, patrząc jednocześnie w duże, zielone oczy dziewczyny przysłonięte długimi rzęsami. Nie musiał nic mówić, jego spojrzenie wyrażało wszystko: podziw dla jej pięknej twarzy z lekko wystającymi kośćmi policzkowymi oraz zgrabnej figury i wysportowanego ciała; zaskoczenie, że wciąż wygląda tak młodo, i – wreszcie – silne, wręcz pierwotne pożądanie. W powietrzu unosiły się feromony zmieszane z wonią whisky, jej słodkich perfum i jego wody o zapachu skóry, dymu i tytoniu.
Stała w milczeniu z opuszczonym wzrokiem. Odłożył szklankę, wziął ją za rękę i delikatnie przyciągnął, a potem obrócił do siebie plecami. Poczuł, jak jej kształtne pośladki oparły się o jego podbrzusze, lekko przyciskając powiększającego się z każdą sekundą penisa. Subtelnym ruchem dłoni odgarnął jej włosy i musnął ustami długą, alabastrową szyję. Pochyliła się nieco w stronę stojącej obok sofy i odłożyła notes. Jego palce szybko odnalazły jędrne, nie za duże piersi. Powoli odpiął guziki żakietu i jeszcze lepiej ułożył na nich dłonie. Potem zsunął ręce na wąskie damskie biodra i docisnął do siebie pośladki.
Ewidentnie coraz bardziej podniecona sięgnęła do guzików bluzeczki i zaczęła je niespiesznie odpinać w rytmie poruszających się miarowo bioder. Przymknęła oczy i delektowała się ciepłym dotykiem jego ust na swojej szyi, z premedytacją ocierając się o niego mocniej i mocniej.
W końcu zdecydowanym ruchem ściągnął z niej żakiet, a następnie bluzkę, odkrywając jedwabny stanik w kolorze crème anglaise. Krew w jego żyłach zaczęła krążyć jeszcze szybciej, powodując, że uczucie erekcji stawało się wręcz nie do wytrzymania. Czuł, że za moment eksploduje, że jeśli zaraz nie wejdzie w nią głęboko, zwariuje. Obrócił ją gwałtownie do siebie i mocno pocałował w usta, wędrując rękoma do pośladków i chwytając je silnym uściskiem. Jej język zaczął szukać jego języka, dotykając go, mocno przepychając, wracając i wirując. Szczupłe ręce objęły go za kark, a on jeszcze energiczniej wpił się w jej ciemnoczerwone, pełne wargi.
Namierzył palcami zamek lekko zakrywającej kolana, obcisłej spódniczki, szarpnął nerwowo suwak i pociągnął w dół. Przesunął dłońmi po jej biodrach i materiał luźno osunął się na podłogę, odsłaniając długie, nieziemsko zgrabne nogi w czarnych, samonośnych pończochach. Jedwabne stringi ledwo przykrywały gładko wygolone łono. Odnalazł zapięcie stanika i pozbył się go zdecydowanym ruchem. Ujrzał jej delikatne, białe piersi z małymi jak u osiemnastolatki, sterczącymi sutkami.
Chwyciła za zawiązany pasek szlafroka i delikatnie szarpnęła, sprawiając, że jego poły odsłoniły dużego, twardego jak skała penisa. Była już bardzo wilgotna. Przylgnęła do niego tak, żeby mógł poczuć jedwabistą gładkość jej piersi, i zaczęła zsuwać mu z ramion szlafrok, by w końcu się osunął i ukazał umięśnione, wysportowane ciało, zupełnie jak u dwudziestolatka. Zachłannie zagłębiła język w jego ustach i wyczuła, że jest już gotowy, że jest u kresu wytrzymałości. Wykonała niewielki krok, zrzucając spódniczkę z butów, po czym zaczęła się powoli osuwać, podtrzymując się rękami jego pośladków. Przyklękła, rozchylając lekko kolana, chwyciła w dłonie nabrzmiałego penisa, rozchyliła wargi i musnęła go delikatnie językiem, patrząc mu prosto w oczy zachęcającym, lekko wyuzdanym spojrzeniem. Jęknął z rozkoszy, obejmując jej głowę i wciskając go w rozchylone, namiętne usta. Zaczął miarowo się poruszać, wciąż trzymając ją za spięte włosy, nie za mocno, nie za głęboko, tak, żeby nie sprawić jej bólu.
Ciągle patrząc mu w oczy, poddawała się jego ruchom, jednocześnie jedną dłonią delikatnie obejmując nasadę członka, a drugą kierując pomiędzy swoje uda prosto do dającego tyle rozkoszy wzgórka. Zaczęła się pieścić palcami, wykonując koliste ruchy. Jej serce dudniło w piersi coraz głośniej, na plecach pojawiły się kropelki potu, a dłoń z wilgotnej zrobiła się mokra.
– Już, chodź, proszę cię – powiedziała, podnosząc się, ale nie wypuszczając członka z ręki, którą zaczęła teraz szybko poruszać.
Przyciągnął ją mocno i obrócił zdecydowanym gestem. Pochyliła się nad aksamitną sofą i rozstawiła szerzej nogi. Rozchylił jej pośladki, a palcami odsunął gładki pasek materiału. Odnalazł wilgotną szparkę i wszedł w nią jednym mocnym ruchem.
Głośno krzyknęła i pochyliła się jeszcze mocniej, układając głowę na oparciu sofy i wracając do pieszczot wzgórka między wargami. Robiła to mocno, szybkimi, kolistymi ruchami. Jej oddech stawał się coraz szybszy, a z ust zaczęły wydobywać się coraz głośniejsze jęki rozkoszy. Czuła, że krew zaraz rozsadzi jej żyły, zacisnęła mocno powieki i zagryzła zęby na własnej dłoni, którą trzymała kurczowo na sofie, próbując utrzymać równowagę.
– Tak… tak, mocniej… szybciej, teraz! – zaczęła wykrzykiwać, podczas gdy on mocno trzymał ją za biodra i z impetem nabijał na siebie, wchodząc niemal do końca.
Wsuwał się i wychodził, czując, że buzująca krew zaraz rozsadzi mu penisa – jej jęki były takie podniecające.
– Teraz! Już… proszę… teraz – jęczała, czując nadciągającą falę intensywnych skurczów, a potem mocno zacisnęła wszystkie mięśnie i zaczęła wzywać Wszechmogącego.
Kiedy poczuł, że ona już dochodzi, zaczął poruszać biodrami jeszcze mocniej i szybciej. Stał się w tym momencie jednym napiętym do granic możliwości mięśniem, nie liczyło się już nic, tylko: głębiej i głębiej, i szybciej. Wtedy poczuł, że eksploduje, a jego nasienie rozlewa się w jej wnętrzu strumieniem nie do zatrzymania. Poruszał się tak do czasu, aż jej skurcze osłabły i w końcu ustały. Wziął głęboki oddech i westchnął z ulgą:
– Zawsze miałaś idealne wyczucie chwili.
– Wiem, dlatego właśnie mnie potrzebujesz. – Uśmiechnęła się, zbierając spódnicę z podłogi i jednocześnie starając się zatrzymać dłonią cieknące po udach strużki spermy.
– Dużo tego dzisiaj. – Mrugnęła do niego, po czym udała się do łazienki.
Podniósł szlafrok i zarzucił go sobie na ramiona. Dokończył zawartość stojącej na stoliku szklanki jednym haustem. Tak, tego mi było trzeba – pomyślał.
Kobieta wyszła z łazienki ponownie nienagannie ubrana, a o tym, co przed chwilą zaszło, świadczyła tylko mocno rozpalona twarz i lekko rozmazany makijaż.
– Widzimy się o 19.30 na dole?
– Tak, dziękuję ci, do zobaczenia – odrzekł.