- promocja
- W empik go
Karaluchy - ebook
Karaluchy - ebook
Karaluchy to druga część z pięcioczęściowego cyklu opowiadań . Tworzą one wielowątkową całość, w którą splatają się, pozornie niepołączone, zdarzenia oraz losy poszczególnych bohaterów – zarówno pierwszo-, jak i drugoplanowych, często zamienianych przypisanymi im rolami. Każde z opowiadań stanowi integralny, zamknięty blok i można by czytać je osobno, bez znajomości pozostałych, ale czy warto? Karaluchy. Mark - wychowany na Bałkanach były żołnierz i zabójca, nudzi się na emeryturze w Polsce. Sielankę przerywa nagłe zaginięcie jego siostrzeńca. Przeprowadzone na własną rękę śledztwo doprowadza go na trop powiązanej z kościołem, pedofilskiej organizacji. W celu odnalezienia chłopca, mężczyzna korzysta z wypracowanych przed laty metod, daleko odbiegających od przyjętych w cywilizowanej Europie standardów
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 9788397081239 |
Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Czarny SUV BMW zaparkował okrakiem na dwóch miejscach dla inwalidów pod sklepem spożywczym. Jak co piątek, jak co sobota, a czasem nawet, jak co niedziela. Z auta nieśpiesznie wysiadło dwoje ludzi. On wysoki, czarnowłosy, z płaskim brzuchem. W koszulce z logo, opinającej ciasno efekty godzin spędzonych na siłowni oraz działania sterydów. Ona wysoka, szczupła blondynka. W koszulce z logo, ciasno opinającej efekty pracy jakiegoś doktora Wierzchołka lub innego celebryty chirurgii plastycznej. Ken i Barbie na sterydach. Oboje roztaczali wokół siebie aurę, będącą mieszanką drogich perfum, pieniędzy i pogardy dla wszystkich o niższym statusie.
Oni byli tu co piątek. Ja od paru dni też. Poznanie zwyczajów ofiary jest podstawą sukcesu. Jak również pewność, że miejsce jest na uboczu, senne, z małą liczbą okien, wychodzących na parking i bardzo mała ilością przypadkowych przechodniów.
Oczywiście, to nie było najlepsze miejsce, do tego co planowałem zrobić. Mogłem bez problemu przeskoczyć przez ogrodzenie, otaczające ich willę i zaczekać w cieniu pod garażem. Ale wtedy nie byłoby efektu. A efekt był podstawą. Liczyłem na zdjęcia, może filmik w social mediach. I rozgłos.
Swoje auto zostawiłem dwie ulice dalej, pod siłownią. Nikomu przez dwie godziny nie wejdzie w oczy, a tyle było mi trzeba, do zrealizowania tego, co zaplanowałem. Te dwie ulice przeszedłem na piechotę, po drodze wyciągając z plecaka mój menelski płaszcz. W zeszłym tygodniu kupiłem go w szmateksie i przez parę dni polegiwał na podjeździe, moknąc i dając się rozjeżdżać kołami mojego samochodu, tym samym nabierając szlachetności prawdziwego żulerskiego okrycia. Poza płaszczem, miałem na sobie czarne spodnie, o numer za duże adidasy, czapkę zaciągniętą na oczy i maseczkę antycovidową – prawdziwe błogosławieństwo dla bandytów.
Czekałem w cieniu, aż podjadą. Jak co piątek. Jak zwykle, koło osiemnastej. Jak zwykle, kupić whisky dla niego i Sheridan'sa dla niej.
Wyszedłem z cienia i krzyknąłem do niego:
– Kierowniku, na flaszeczkę dałbyś coś…
– Spierdalaj! – usłyszałem w odpowiedzi i niespecjalnie się zdziwiłem.
– Twoja Barbie mówi, że po sterydach ci nie staje… – zagadnąłem, a on zatrzymał się w pół kroku.
Facet był prosty w obsłudze, jak brama na pilota. Jedna komenda i poziom adrenaliny uderzył go w nos, powodując oczywistą reakcję. Banał.
Ken odwrócił się do mnie gwałtownie. Barbie oparła się ponętnym biodrem o BWM, wiedząc co zaraz nastąpi. Jej mężczyzna nie raz dawał popis agresji. Okazja by, jak prawdziwy żołnierz wyklęty, stanąć w obronie damy, była nie do przepuszczenia.
Czas przyspieszył. Zrobiłem krok w jego stronę. Odbiłem lewa ręka jego oczywisty prawy sierpowy i lekkim uderzeniem trafiłem go w krtań paralizatorem. Oczywiście, pakując w niego pełny zakres. Ken fiknął do tyłu jak szmaciana lalka, ale nie miałem czasu na taniec zwycięstwa. Planowałem wrócić do niego za chwilę. Teraz potrzebowałem zająć się Barbie, zanim wyjdzie z osłupienia i zacznie się drzeć.
W trzeciej sekundzie byłem już pół metra od niej. Z rozdziawionymi karpiowymi ustami, wyglądała bardziej jak japońska sex-lalka niż żywa kobieta. Z rękawa wyskoczyła mi krótka pałka. Płynnie uderzyłem ją sztychem w splot. Zgięła się w pół i zaczęła osuwać na ziemię. Dałem krok w tył i uderzyłem od dołu w twarz. Poczułem, że trafiłem w zęby. Nie liczyłem, ale zakładałem, że straciła jedynki, dwójki i trójki z góry i pewnie z dołu. Jeśli to implanty, to kawał szmalu.
Uderzenie odrzuciło ją na plecy. Nie cierpiała, była nieprzytomna. Cierpieć miała potem. Nożem sprężynowym przeciąłem jej policzek. Nóż celowo nie był czysty, wręcz przeciwnie – na ostrzu był cały koktajl. Rana będzie się paskudzić miesiącami, zostanie wielka, brzydka blizna, niezależnie od wysiłków chirurgów i plastyków. Jeszcze kopnąłem ją w bok, poczułem jak pękają żebra. Nie za mocno - nie chciałem by odłamki kości przebiły jej płuca i by umarła. Nie to, żebym płakał czy nie mógł spać. Martwa tez robiła mi efekt, ale coś jej, kurwa, nie lubiłem. Chyba nawet bardziej niż jej faceta. Na koniec zerwałem jej majtki i kolczyki z diamentami, rozrywając płatki uszu.
Jedenasta sekunda. Teraz wróciłem do Kena, który zaczął się podnosić. W międzyczasie ze sklepu wyszła dwójka roześmianych nastolatków. Zobaczywszy leżące na ulicy ciała, krew i faceta z pałką, stanęli jak wryci. Gestem pokazałem im, żeby cofnęli się do sklepu. Zrozumieli. Jednocześnie miałem pewność, że ktoś już dzwoni po psy. To małe miasto. Będą tu za 5-10 minut.
Podszedłem do gościa i z zamachu kopnąłem go w jądra. Po chwili poprawiłem. Do uratowania życia, niezbędna będzie amputacja jajek. Co za strata, zwłaszcza dla takiego zawadiaki i łamacza damskich serc.
Trzynasta sekunda. Odwróciłem go na brzuch i uderzyłem pałką w kręgosłup na odcinku lędźwiowym. Dwa razy. Parę miesięcy na wózku. Ken na wózku. Dokładnie tak brzmiała wiadomość.
Ken i Barbie tak naprawdę nazywali się Monika i Adam. Byli miejscowymi celebrytami. Ona była wschodząca gwiazdą telewizji państwowej, on podsekretarzem stanu. Ona, jako dobrze opłacany pies wojny, specjalizowała się w reportażach, obrzucających gównem przeciwników politycznych, on był urzędnikiem od pchania karuzeli, a prywatnie bratankiem Ministra Spraw Wewnętrznych.
Nie byli ofiarami. Byli wiadomością. Dlatego musieli leżeć we krwi na chodniku w środku miasta, a nie w zaciszu domowego garażu. Liczyłem na siłę serwisów społecznościowych.
Dwadzieścia sekund od pierwszego ciosu, skręcałem za róg sklepu. Ściągnąłem płaszcz i stripteaserskie spodnie. Obie rzeczy, wraz z pałką, kolczykami i Rolex’em Kena trafiły do plecaka. Teraz miałem na sobie krótkie czerwone spodenki New Balance i kolorowy longsleeve z logo Runmageddon. Dwustronna czapka zmieniła kolor z czarnego na czerwony, a maseczkę zastąpiła bandana. W ciągu minuty dotarłem do stojaka z rowerami miejskimi i popedałowałem w stronę domu. Ostatni odcinek przebiegłem truchtem. Taki triatlon. Bieganie. Kolarstwo. Zabijanie.
------------------------------------------------------------------------