- W empik go
Karmelovy popcorn - ebook
Karmelovy popcorn - ebook
Młoda Sofia, ambitna pracownica agencji reklamowej, coraz bardziej angażuje się w wyścig szczurów. Jednak tym razem na mecie nie czekają na nią prestiż i awans... Czy uda jej się wyplątać z sieci korporacyjnych intryg, zanim straci to, na czym zależy jej najbardziej? Czy znajdzie w sobie odwagę, by podążać za marzeniami?
„Karmelovy popcorn” to wzruszająca historia o miłości, wybaczaniu, pokonywaniu własnych słabości i podnoszeniu się z kolan, gdy wydaje się, że już wszystko stracone.
"Absolutnie czarująca historia. Pełna optymizmu i dowcipnych perypetii. Zaskakuje jak życie oraz uczy, że zemsta wcale nie musi być słodka." - Katarzyna Dąbrowska, www.czytamiogladam.pl
"Czytając „Karmelovy popcorn” poczujecie się jak na karuzeli. Karuzeli niesamowitych emocji. Będziecie się śmiać, denerwować i płakać ze wzruszenia. To książka na wskroś prawdziwa. O prawdziwym życiu, prawdziwej miłości i prawdziwej przyjaźni. Jesteście gotowi wsiąść na karmelową karuzelę? Serdecznie zapraszam!" - Dorota Skrzypczak, www.recenzjenawidelcu.pl
"Korporacja, intrygi, gorący romans oraz duża dawka karmelowego popcornu to przepis na powieść idealną. „Karmelovy popcorn” intryguje od pierwszych stron i doprowadza do niekontrolowanych wybuchów śmiechu. Przeczytaj, a nie pożałujesz." - Patrycja Wakuła, www.kredziarecenzuje.blogspot.com
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8083-997-7 |
Rozmiar pliku: | 2,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Jak pięknie i cudownie świeci słońce, liście ospale spadają z drzew, ptaki przeskakują z krzaka na krzak, a puszyste chmury suną po błękitnym niebie, tylko się zatrzymać i podziwiać. Zachwycam się i wyciszam, zamykam oczy i czuję jedność z naturą, nagle słyszę przeraźliwy klakson nadjeżdżającego samochodu. Odwracam się i widzę, jak pędzi wprost na mnie. Odskakuję do tyłu i co? Oczywiście! Jedyna kałuża na całej Wołoskiej i to ja musiałam obok niej stanąć, i akurat w nią musiało wjechać auto, które o mały włos by mnie potrąciło. Tak, Sofia, tak właśnie wygląda twoje życie – pech za pechem! Mokra biegnę do pracy, przecież jestem już spóźniona, jak zwykle zresztą, ale gdy rano dzwoni budzik, udaję, że go nie słyszę i wyobrażam sobie, że to zły sen i wcale nie muszę tam iść.
Gdy kończę studia, z optymizmem patrzę w przyszłość. Myśląc o swojej karierze, widzę siebie na przeróżnych ważnych, a zarazem fascynujących stanowiskach. Rzeczywistość ściąga mnie brutalnie na ziemię. Zostaję asystentką asystentki (wiedzieliście, że istnieje w ogóle takie stanowisko?) w agencji reklamowej Connections Untamed, ani to ważne, ani fascynujące, a do tego ci ludzie patrzący na mnie jak na kosmitkę. Mój dział składa się z samych „niemych” osób. Mam wrażenie, że nawet jak chcą zadać jakieś pytanie, to kontaktują się mailowo, a przecież siedzą obok siebie. Czasami na korytarzu nie rozpoznaję ich twarzy, bo bite osiem godzin chowają się za swoimi monitorami, a na przywitanie rzucają tak ciche „cześć”, że zastanawiam się, czy ktoś coś powiedział, czy kichnął. Najlepszy jest Emil – account manager z długim stażem pracy odpowiedzialny za kontakt z klientem. Nosi ulizaną fryzurę, która co jakiś czas płata mu figle, uwalniając nażelowany kosmyk włosów i stawiając go na czubku jego głowy niczym antenkę. Emil chodzi po biurze i co chwilę przyklepuje go ręką z miną kompletnej irytacji. Zawsze elegancko ubrany, krawat obowiązkowo. Tylko dlaczego z podobizną Kaczora Donalda? Nie mam pojęcia. Chyba nikt mu nie powiedział, że sklep ze śmiesznymi rzeczami to nie sklep odzieżowy, a były premier nie jest ulubioną postacią tego kraju. Emil ma specyficzne poczucie humoru, czyli jego brak. Gdy żartuję, on patrzy na mnie jak na idiotkę, biorąc każde słowo śmiertelnie poważnie. Tak w ogóle to Emil boi się ze mną rozmawiać, a gdy już jest do tego zmuszony, kręci się długo obok mojego biurka i patrzy niepewnie w jego kierunku. Przyczaja się niczym tygrys i po dłuższej obserwacji jest gotów do ataku, po czym zmienia się znów w potulnego baranka, odwraca się na pięcie i znika w cieniu swojego gabinetu. Takich podejść czasem ma z pięć w ciągu jednego dnia. Cały czas czuję jego wzrok i zastanawiam się: o co ci, facet, chodzi? Nareszcie! Zbliża się, delikatnie nade mną nachyla i bardzo wolno, niezbyt głośno, sylabizując każde słowo, mówi:
– Sofia, czy skoń – czy – łaś już dla mnie pre – zen – ta – cję?
Patrzę na niego i nie mogę uwierzyć. Chłopie, mieszkam w Polsce od sześciu lat i jestem polskiego pochodzenia! Moja babcia jest P – O – L – K – Ą! Ja rozumić, co ty do mnie mówić! Nie musisz tak dukać! Mam ochotę krzyczeć. Zamiast tego uśmiecham się sztucznie i odpowiadam w ten sam idiotyczny sposób, a na jego twarzy rysuje się wówczas ogromne zaskoczenie, jakby dopiero przed chwilą dowiedział się, że Ziemia nie jest płaska. Irytuje mnie, jak ktoś tak do mnie mówi, choć przyznam, że na studiach bywało to całkiem zabawne, a nawet pomocne. Pamiętam jeden ważny egzamin. Pięć pytań. Znam odpowiedź tylko na cztery. Trudno, przecież i tak zdam. Zadowolona wstaję z ławki i oddaję swoją pracę profesorowi. Odchodząc, słyszę:
– Pani Sofio, bardzo ładnie, ale ominęła pani jedno pytanie. Proszę usiąść i dokończyć, na pewno zna pani odpowiedź.
Skąd to przypuszczenie? Głupio teraz się przyznać, że jednak nie znam, więc podchodzę i mówię:
– Panie profesorze, nie bardzo rozumiem to pytanie.
I wydawałoby się, że mam problem z głowy, ale nie! Pan profesor chce, żebym dostała piątkę i się zaczyna. Najpierw czyta mi powoli pytanie. Kręcę głową, że nic z tego. Czyta jeszcze wolniej. Pozostali studenci przyglądają się dziwnie tej sytuacji, a jeden z moich kolegów, zamiast pisać, próbuje nie umrzeć ze śmiechu. Przepraszam profesora i staram się go przekonać, że to na nic, ale on nie daje za wygraną, jakby wziął sobie za punkt honoru, że muszę to zrozumieć. Ba! To on dokona tego, że zrozumiem. Zaczyna sylabizować. Dalej nic. Gdy literuje, mam ochotę zapaść się pod stół, a jednocześnie splatam ręce z tyłu i szczypię się jak najmocniej, żeby nie wybuchnąć śmiechem. Profesor wygląda teraz przekomicznie, szeroko otwierając usta i ruszając nimi w zwolnionym tempie. Ach, gdybym tylko miała ukrytą kamerę! Aż grzech nie uwiecznić takiej sceny. Koniec! Poddał się, spogląda na mnie i mówi:
– Jestem pewny, że zna pani odpowiedź, gdybym tylko umiał rosyjski, to mógłbym pani przetłumaczyć, ale trudno, proszę się nie martwić. Wstawię pani piątkę. Proszę o indeks.
Odwracam się do kolegi, który zielenieje z zazdrości, mrugam do niego i z bardzo dobrym wpisem opuszczam salę. Tak to się robi! Ach, studia to były czasy, życie wydawało mi się wtedy takie proste. Mnóstwo znajomych, co chwilę imprezy, wykłady na kacu i zarwane noce na „nauce” (czytaj: oglądaniu ulubionego serialu) przed laptopem. Przeszłość. Moje teraźniejsze życie to pasmo udręk i porażek. Wydawać by się mogło, że to zwyczajne problemy, które przytrafiają się co drugiemu człowiekowi i właśnie tą myślą się pocieszam w chwili, w której otrzymuję telefon z urzędu. Rozmawiam chyba przez pół godziny, bo nie rozumiem, czego ode mnie chcą, i to nie z powodu bariery językowej. Odkładam słuchawkę i dociera do mnie, co się stało. Oskarżają mnie o podrobienie aktu urodzenia mojej matki, bo jakiś urzędas sobie wymyślił, że nikt na Białorusi w latach 60. nie przyznałby się do polskiego pochodzenia. Nie wierzę! Ja tylko chciałam otrzymać obywatelstwo! Dla siebie, dla babci, dla, dla… dla chociażby kredytu hipotecznego w przyszłości, bardzo dalekiej przyszłości. Moja siostra jakiś czas temu dostała obywatelstwo bez żadnych problemów, a przecież pokazywała ten sam akt! Poza tym: że ja?! Ja mam być oszustką i fałszować dokumenty?! Czy oni mnie widzieli w ogóle? Obmywam twarz w toalecie i patrzę w lustro, widzę młodą dziewczynę o ciemnych włosach do pasa i zielonych oczach, trochę wychudzoną przez stres związany z obroną magisterki. Moi starzy znajomi twierdzą, że wciąż wyglądam jak nastolatka. I ja mam być oszustką?! Co teraz? Denerwuję się, chociaż jestem niewinna, ale oni tego nie wiedzą i będą mnie traktować jak przestępcę. Za dwa tygodnie mam umówiony termin spotkania, a raczej przesłuchania, muszę się przygotować, bo mogą mnie przepytywać z wiedzy o Polsce. Stoję tak jakiś czas i czuję strach, z tego transu wyrywa mnie On. O nie, jak ja źle wyglądam! I akurat teraz musiał wejść. Uśmiecham się delikatnie, Sebastian odpowiada mi tym samym. Oprócz suchego „cześć” nie zamieniamy więcej żadnego słowa. Niesamowite, ale jego widok sprawia, że zapominam o wszystkim. Wysoki, szczupły szatyn, dobrze ubrany, ma w sobie coś takiego, co przyciąga wzrok. Oczywiście oprócz tego ma też narzeczoną. Jasne! Każdy fajny facet jest już zajęty, i to jest właśnie ten mój pech.
Wychodząc na korytarz, wpadam na Paulinę. To asystentka Kornelii, naszej pani prezes, a jednocześnie junior account z Client Service. Nie wiem, jak ona to robi. Prawie wychodzi ze skóry, żeby zadowolić Kornelię, która za nic nie chce wypuścić jej ze swoich szponów, chociaż dawno powinna – Paulina ma i tak wystarczająco dużo pracy przy klientach. Biedna zestresowana dziewczyna biega cały dzień i odwala za szefową największą robotę, zostając nieraz po godzinach, i za to wszystko zero wdzięczności. Kornelia traktuje ją jak niewolnicę, która powinna być szczęśliwa, że ma szansę u niej pracować. Obładowana papierami leci na złamanie karku, bo z daleka słychać marudny głos pani prezes wydobywający się z jej gabinetu.
Paulina jest jedną z nielicznych życzliwych osób w tej firmie, oprócz niej jest jeszcze Patryk, nasz informatyk. Siadam z powrotem przy biurku, wracają czarne myśli w sprawie mojego pobytu w Polsce. A co, jeśli mnie oskarżą o to fałszerstwo?
– Sofi – głos Patryka odrywa mnie od mojej kryminalnej wyobraźni – no to co znowu ci tam nie chce działać? – pyta ze szczerym uśmiechem i w ten oto sposób przypominam sobie, że jeśli szybko tego nie ogarniemy, to nie zdążę z fakturami i będę tu kwitła do wieczora.
Nie zdążyliśmy. Dobra, nieważne, zabiorę pracę do domu, a raczej pokoju, który wynajmuję. To moja kolejna porażka. Boże, czemu mnie to spotyka? Gdy się wprowadzałam, Karol i Maja wyglądali na uroczą parę. Ona w moich oczach nadal jest sympatyczną dziewczyną i bardzo ją lubię, ale ten jej facet? Kochana, czy ty wiesz, że on paraduje nago po domu, gdy ciebie nie ma? Nie? A może wiesz, że robi to samo, gdy ja jestem? – takim tekstem mam nieraz ochotę ją przywitać w drzwiach, ale siedzę cicho. Wstyd mi.
Przekręcając klucz w zamku, modlę się, żeby go nie było. Wchodzę, panuje cisza, co za ulga. Ściągam buty i przemykam do pokoju. Mijając kuchnię, słyszę:
– Cześć, Sofia!
Jestem jak sparaliżowana. O nie! Sofia, nie odwracaj się! Za późno. Moje oczy są już zwrócone w jego stronę. Karol wyciąga coś z lodówki i nie ma na sobie koszulki. Nie! Nie! Nie zamykaj jej! Zamknął. Nie wierzę, stoi przede mną, jak go pan Bóg stworzył, i niewinnie się uśmiecha. Mało tego, próbuje mnie zagadywać. Nie patrz tam, nie patrz! Spojrzałam. No i po kolacji, do końca dnia będę miała przed oczami jego obwisłe przyrodzenie. Koszmar, chyba się porzygam. Uciekam do pokoju. Rzucam rzeczy w kąt, a siebie na łóżko i rozmyślam. Jestem dorosła, kiedy to się stało i jak to powstrzymać? Chcę wrócić na studia, chcę znów otaczać się pozytywnymi ludźmi i każdego dnia, wstając z łóżka, czuć energię i chęć do życia. Muszę sobie znaleźć jakieś zajęcie. Co mogłabym robić? Szybko otwieram laptop i serfuję w sieci. Mój wzrok zatrzymuje się na szkole tańca Bellydance. Nabór do nowej grupy tanecznej trwa. Tańczyłam kiedyś, to była moja wielka pasja. Jak to się stało, że przestałam? Ach tak, byłam zbyt młoda i naiwna, żeby udźwignąć smak sukcesu i porażki. Ale to było dawno temu, teraz jestem silniejsza. Szkoła jest niedaleko, mogłabym jeździć od razu po pracy, a potem pięć minut i jestem w… Tak, w tym miejscu, którego z pewnością nie mogę nazwać domem. I do którego wracać się nie chce. Cóż, nie wszystko na raz. Najpierw zawalczę o miejsce w grupie, potem przeprowadzka.ROZDZIAŁ 2 PRANIE
Kolejne nudne spotkanie z klientami, na którym muszę być. Mam się w końcu uczyć, tylko czego? Jak robić kawę, którą właśnie podaję? Przecież Monika z recepcji nie mogła tego zrobić, bo ma ważniejsze rzeczy na głowie, choćby otwieranie drzwi gościom. A ja, zawalona robotą, bo przecież „musisz zdobywać doświadczenie”, jak mawia Kornelia, mogę ją zaparzyć. Monika jest asystentką zarządu, ja tylko asystentką asystentki z działu Client Service, więc na dobrą sprawę wychodzi, że mam niższe stanowisko niż, po dawnemu nazywana, sekretarka.
Ostatnia filiżanka stanęła na długim stole w sali konferencyjnej, gdzie opuszczono żaluzje i przygaszono światło. Prezentację czas zacząć. Prezentację, nad którą dniami i nocami pracowała Paulina z Matyldą – naszą account director – bezpośrednią przełożoną moją i Pauliny, nad którą władzę ma już tylko Kornelia i prezes oczywiście.
Widać, że Matylda czuje się jak ryba w wodzie. Ale co ja słyszę za moimi plecami? Kornelia przechwala się, że podrzuciła dziewczynom najlepsze pomysły. Podstarzały klient uśmiecha się do niej i lubieżnie zagląda w dekolt, w którym, niczym boje na Bałtyku, unoszą się sztuczne piersi tej blond wampirzycy.
To okropne. Patrząc na Kornelię, myślę sobie, że nie chcę tak skończyć. Gdy moja noga po raz pierwszy przekroczyła próg firmy, byłam zachwycona. Wystrój, w którym dominuje czerwień – skojarzył mi się z dużą dawką pewności siebie i sukcesu – i ten zapach papieru i tuszu drukarskiego pomieszany z aromatem kawy oraz adrenaliny. Ludzie. Kobiety ubrane nie tyle elegancko, co bardzo stylowo, nowocześnie, pięknie i bardzo drogo. Pani prezes – uosobienie ciepła i spokoju, które dopiero po bliższym poznaniu okazuje się sztuczne, zastępuje je chłód, wieczna irytacja oraz zniecierpliwienie. Wtedy tego nie wiedziałam i patrzyłam na nią z podziwem. Pomyślałam, że też bym chciała tyle osiągnąć. Kornelia została wspólniczką w wieku 35 lat. Zrobiła wielką karierę – oczywiście kosztem małżeństwa, które się rozpadło, i wychowania syna, którym bardzo się chwali, ale którego tak naprawdę nawet nie zna…
– No dawaj, wchodzimy – jak dziś słyszę rozbawiony głos Pauliny, taki normalny, wyluzowany, nie ciągle spięty i nerwowy, jak w godzinach pracy.
– Ale to jest klub dla gejów, po co mamy tam wchodzić? Mam sobie poprawić samopoczucie, wchodząc do miejsca, gdzie jest pełno facetów i żaden nawet na mnie nie spojrzy? Mam to na co dzień w pracy. Raczej podziękuję.
– Daj spokój, przynajmniej wiesz, że to nie chodzi o ciebie – śmieje się głośno. Zawsze się tak śmieje po paru drinkach.
W tym momencie żałuję, że Patryk nie poszedł z nami. Jak on mógł mnie zostawić z tą wariatką? Przecież my dwie zawsze kończymy z ogromnym kacem na drugi dzień. Zresztą co za różnica? Z nim też tak się kończy, ale przynajmniej nie weszłybyśmy do tego klubu. Tak przynajmniej mi się wydaje, że Patryk…
– Co tu robicie? – słyszę jego głos i nie mogę uwierzyć, że widzę go właśnie tutaj.
– My? A co ty tu robisz, Patryk? – pytam trochę zdezorientowana. – Nie sądziłam, że jesteś… to znaczy… hmm…
– Gejem? – wybucha śmiechem, ale gdy widzi, że myślę o tym na poważnie, zmienia minę i z zakłopotaniem zaprzecza: – Nie, nie, no coś ty… chyba już trochę się znamy.
Tak, trochę się znamy, ale ja nigdy nie miałam gejradaru. Gdy byłam jeszcze na studiach, całą imprezę męczyłam się, flirtując z jednym boskim kolesiem, a on i tak wyszedł z drugim tak samo boskim kolesiem jak on.
Mój wzrok wędruje w stronę wejścia. Już chcę zrobić krok naprzód, Paulina chwyta mnie za rękę, żeby mi w tym pomóc, ale ja zatrzymuję ją nagle szarpnięciem. Z klubu bowiem wychodzi syn naszej pani prezes w czułym uścisku z jakimś ładnym blond chłopcem. Przystają na moment i całują się namiętnie. Gdy nasze oczy się spotykają, przez chwilę da się wyczuć duże skrępowanie. Nie to, żebym miała coś przeciwko, ale w życiu bym nie podejrzewała, że akurat Stefan… Chłopak wygląda na zupełnie odmienionego. Nie tylko ma inną fryzurę i ubrania, ale również spojrzenie. Przepełnione szczęściem. Gdy przychodzi do firmy, czy to w odwiedziny, czy w ramach szkoleń (pani prezes ma duże aspiracje wobec swojego syna i urabia go na swoje podobieństwo), z reguły jest spięty, a w oczach ma wieczne skupienie. Jakby cały czas tylko czekał, gotów do walki, skąd padnie jakiś cios. Ubrany jest zawsze w dobrze skrojony garnitur, włosy ma, w przeciwieństwie do Emila, idealnie ułożone – żaden kosmyk nie odstaje. Buty wypastowane, wykrochmalona śnieżnobiała koszula, złote spinki do mankietów. Fakt, zawsze uważałam, że jest ładny, aż za ładny, ale w końcu on ma dopiero 19 lat, więc ma prawo być ładny, a nie od razu przystojny. I na Boga, przecież widziałam, jak przychodzi do nas ze swoją długonogą dziewczyną.
Nasze oczy się spotykają i widzę jego coraz większe zakłopotanie. Stoję w bezruchu, a on robi błagalną minę. Nie witam się z nim. Nie macham. Zachowuję się, jakby go tam wcale nie było. Paulina i Patryk są zbyt zajęci i pijani, by go dostrzec.
Teraz siedzi obok mnie w garniturze, jak zawsze, gdy pojawia się w agencji, a Kornelia chwali się klientowi, jaki jest zdolny i jaką ma piękną i, oczywiście, bogatą narzeczoną.
Podczas jednych z takich przechwałek na firmowej imprezie obgadywała koleżankę, której syn jest gejem, podsłuchałam, jak mówi: „Nie mam nic przeciwko odmiennej orientacji, ale dziękuję Bogu, że mój Stefan jest normalny. Kiedyś w końcu chciałabym mieć wnuki”. Co za obłuda! Ona i wnuki? Jasne! Zostać babcią – to na pewno jej wielkie marzenie. Jednak to nie to zwróciło moją największą uwagę. Użycie przez nią słowa „normalny” sprawiło, że zrozumiałam, dlaczego Stefan tak na mnie patrzył pod tamtym klubem.
Gdy kolejnego dnia w biurze chciał mnie porwać, żeby porozmawiać, domyślałam się o co chodzi i naprawdę nie musiał mnie o to prosić. Obiecałam, że nikomu nie powiem.
– Zofia, Zofia, Zosssia – słyszę czyjeś syczenie.
Ach, to Kornelia mnie przywołuje i wyrywa z tych wszystkich wspomnień. Nikt inny przecież się tak do mnie nie zwraca. Niby taka inteligentna, a nie potrafi zapamiętać jednej litery. Nie lubię, gdy ktoś zmienia moje imię. Jedynymi osobami, które mówią do mnie inaczej, czyli „Sofi”, są Paulina i Patryk, uściślając, to on zaczął tak mnie nazywać i jakoś się przyjęło. Zniecierpliwiona Kornelia wydyma usta i bezgłośnie nimi porusza, przekazując mi tym samym informację, że potrzebuje kawy i aspiryny.
Ona czy prezes? Bo już nie wiem, które z nich wygląda na bardziej skacowane. Prezes często ma taki wyziew, że mam ochotę robić uniki, gdy do mnie przemawia tym swoim tonem osoby, która wszystkich ma za nic. Na całe szczęście większość czasu przebywa na zagranicznych spotkaniach.
Idę po te proszki, chociaż mam ochotę przypomnieć pani prezes, że to nie ja jestem jej asystentką, ale patrzę na zestresowaną Paulinę i myślę sobie, że nie ma co jej wybijać z rytmu. Bardzo przejmuje się tą prezentacją, chociaż i tak nikt się nie dowie, że tak ciężko nad nią pracowała. Kornelia mogłaby jeszcze wywołać Monikę, ale udawanie zapracowanej wychodzi tamtej tak świetnie, że musiało paść właśnie na mnie.
Wracam z proszkami i kawą. Światło się zapala, wszyscy klaszczą i Matylda, żeby się podlizać szefowej, mówi wszem i wobec, że w większości to pomysły Korneli; Pani prezes kiwa głową, co w zamyśle ma oznaczać: „dostaniesz sporą premię”, a biedna Paulina czeka, naiwnie wierząc, że może ktoś raczy wspomnieć także o jej udziale. Nikt nie raczył. Z zawiedzioną miną wychodzi z sali. Gdy spotykamy się w drzwiach, szepczę:
– Dlaczego nic nie powiesz? Przecież to też twoja prezentacja.
– I co to da? Jeśli tylko bym się wychyliła, to byłaby moja ostania prezentacja w tej firmie. Widocznie to jeszcze nie jest mój czas. Muszę poczekać, jak to mawia Matylda.
– Matylda sama żyje w ciągłym cieniu Kornelii – odpowiadam zadziornie – liże jej tyłek za comiesięczne premie. Chcesz skończyć jak ona?
– Kochana, taką jedną premią bym nie pogardziła, a co dopiero miesiąc w miesiąc.
– A co z zasadami? Nie wiem… uczciwością i zachowaniem godności?
Paulina parska śmiechem:
– Godność straciłam w momencie, w którym musiałam ścierać plamy psiego gówna z firmowej wykładziny, bo Księżniczka Kornelii miała rozstrój jelit.
Paulina odchodzi spiesznym krokiem, żeby nie wpaść na panią prezes, a ja zamyślam się nad jej słowami. Czy to znaczy, że ja również straciłam godność? Bieganie z kawą i aspiryną nie da się porównać ze sprzątaniem odchodów, ale jednak to nadal rzeczy, do których mnie tu nie zatrudnili. Przynajmniej na rozmowie kwalifikacyjnej nie było o nich mowy.
– Przepyszna kawa, Sofio – słyszę Jego głos i aż uginają mi się kolana z wrażenia.
Sebastian obdarza mnie uśmiechem, a to, jak wypowiada moje imię, wywołuje falę ciepła na mojej twarzy.
– Dziękuję – odpowiadam i zapominam o tych wszystkich bzdurach związanych z godnością. Teraz mogę kawę robić codziennie, bo wiem, że zna moje imię i nie jestem dla niego niewidzialna, jak uważałam do tej pory.
Idziemy korytarzem obok siebie, a gdy mamy się rozejść w swoje strony, pyta:
– Jutro jest firmowa impreza, będziesz?
Czy będę? Oczywiście, że będę!
– Jak wyrobię się z pracą, to pewnie tak – odpowiadam skromnie, gdy obok przechodzi moja szefowa.
– Matyldo – zwraca się do niej Sebastian – nie pozwalaj jej się tak przepracowywać, zobacz, jak Sofia niknie nam w oczach.
Drugi raz wypowiada moje imię i mam wrażenie, że zaraz się przewrócę. Do tego martwi się o mnie. Naprawdę się martwi. Uspokój się! Karcę się w myślach. Przecież on ma narzeczoną.
– Nie ma – słyszę głos Pauliny, idącej z kubkiem po kolejną dawkę kofeiny.
O Boże, czy ja to powiedziałam na głos?! Muszę być naprawdę przepracowana. Nie chcę, żeby Paulina wiedziała, że Sebastian wpadł mi w oko, ale moja ciekawość jest silniejsza niż zażenowanie, więc idę w ślad za nią i pytam:
– Jak to? Skąd wiesz? Kiedy?
– Nie wiem kiedy, ale wiem, że zerwali.
– Po tylu latach?
– No właśnie może dlatego. Wiesz, jak to się mówi, wiecznie narzeczona nigdy panna młoda.
Nie słyszałam, żeby się tak mówiło i nie jestem przekonana, czy to prawda, czy tylko kolejne z powiedzeń autorstwa Pauliny, ale to mało istotne. Najważniejsze, że jeżeli ta plotka jest prawdziwa, to może los robi ukłon w moją stronę i choć raz impreza firmowa nie będzie udana tylko z powodu open baru.
***
– Psssyt – woła mnie Paulina, przechodząc koło mojego zawalonego papierami biurka. – Idziemy do kina po pracy?
– Dziś nie mogę.
– Ale tym razem poszłybyśmy do twojego ulubionego, tam gdzie mają karmelowy popcorn.
Karmelowy popcorn, hmm… kuszące…
– Następnym razem, bo dziś mam próbę nowej choreografii.
– Oooo – wzdycha Paula z zachwytem. – I jak? Kiedy występ? Masz już tę fikuśną kieckę, w której będziesz robić te swoje wszystkie kocie ruchy?
Parskam śmiechem na widok Pauli wijącej się i uwodzącej mój monitor, jakby był rurą do striptizu.
– To nie pole dance – rzucam rozbawiona. – A sukienka jeszcze nie jest gotowa, to znaczy mam uszyte dół i stanik, ale jeszcze pas jest mi potrzebny i muszę to wszystko ozdobić. Ciągle czekam na cyrkonie i inne koraliki.
– Sama będziesz wyszywać?
– Wszystkie same robimy swoje stroje, w sklepie kosztują masę pieniędzy. Jeszcze nie wygrałyśmy żadnego konkursu, żeby sobie pozwolić na takie inwestycje.
– Niedługo wygracie – zapewnia Paula.
Zamyślam się na chwilę, wracając wspomnieniami do dawnych czasów, kiedy pierwsze miejsce w moim życiu zajmuje balet. W głowie rozbrzmiewa głos mojej maestry, która wróży mi świetlaną przyszłość, jeśli tylko poświęcę się temu i włożę w taniec więcej emocji. Rodzice, odkąd pamiętam, widzieli we mnie primabalerinę. Mała, chuda, wręcz koścista, dobrze rozciągnięta. Wszyscy mnie do tego popychali, ale ja baletu nie kochałam. Kontuzja była jak wybawienie. Zrzuciłam maskę, którą nosiłam tyle lat i wreszcie zaczęłam się w naturalny sposób uśmiechać. Nie sądziłam, że wrócę do tańca, dopóki nie zobaczyłam jej. Katerina, moja pierwsza nauczycielka tańca orientalnego. W bellydance zakochałam się od razu. W końcu mogłam rozpuścić włosy i machać nimi na wszystkie strony. Piękne wygodne stroje i co najważniejsze – boso. Cóż za komfort. Nigdy więcej potłuczonych palców, przeogromnych odcisków i zdartych stóp oraz rygorystycznej diety. Bajka. Wkładałam w to całe serce i duszę, więc o sukcesy nie było trudno. Rodzice nie byli zadowoleni, bo skoro z baletem się nie udało, to bardzo chcieli, żebym została pianistką, ale szkoła muzyczna, do której uczęszczałam od 6 roku życia, była dla mnie męką. Fortepian do dziś budzi we mnie mdłości. Potajemnie jeździłam na występy z Kateriną i konkursy. Oczywiście wszystko się wydało, gdy pewnego razu mama znalazła moje zdjęcie w internecie i obszerny wywiad ze mną jako przyszłą gwiazdą bellydance. Jednak to nie rodzice stanęli mi na drodze do spełnienia marzeń. Roman. Wszystko rzuciłam dla faceta. W nim po prostu zakochałam się bardziej. To za Romanem przyjechałam do Polski. Oczywiście nasz związek nie przetrwał, ja skupiłam się na studiach, przyjaciółkach i nowych miłościach, a po planach związanych z tańcem brzucha zostały tylko dwa kartony nagród w piwnicy moich rodziców.
– Sofi! – Paula wyrywa mnie z tego przydługiego odrętwienia. – To jak się umawiamy?
– Za tydzień – odpowiadam mechanicznie. – Najpierw kino, potem do Sheeshy. Jeszcze nie świętowałyśmy mojej obrony. Wezmę dziewczyny z tańców. Zrobimy taki babski wieczór. Co ty na to?
– Świetny plan, a co z Patrykiem? Pewnie chętnie by poszedł…
– Wtedy to już nie będzie babski wieczór i jego nie obowiązuje promocja „kup dwa drinki w cenie jednego”.
– Wiem, ale…
Wyczuwam w jej głosie coś, co mi podpowiada, że BARDZO by chciała, żeby Patryk poszedł z nami. Jakoś bardziej niż zwykle. Czyżby? Często wychodzimy w trójkę, ale nie sądziłam, żeby Paula i Patryk… Ale numer, skoro tak, nie będę stawać na drodze miłości. Albo przynajmniej firmowemu romansowi.
– Okej – odpowiadam z lekkim uśmieszkiem – zaproś go.
Zanim jednak odbędzie się impreza w Sheeshy, czeka nas jutro ta korporacyjna. Skrobiąc kolejny projekt dla firmy produkującej pieluchy (bo przecież ten temat jest mi wyjątkowo bliski – dzieci i ich gówienka), dociera do mnie, że nie mam nic, co mogłabym na tę okazję włożyć. W żadnej ze swoich sukienek, które trzymam w szafie, nie pokażę się publicznie. Nie wiem, po co je kupowałam, skoro nie mam odwagi ich nosić. Nie jestem jednak typem dziewczyny, która lubi odsłaniać dekolt czy nogi i wkładać buty na wysokich obcasach. Mój styl to raczej t-shirt, ewentualnie koszula w kratę, luźny sweter, przetarte dżinsy, wygodne botki, a wiosną conversy. Białe. Moje ulubione. Ten sam model od lat.
Muszę pójść na zakupy i wybrać jakąś sukienkę, w której nie będę się wstydzić opuścić pokoju. Galeria Mokotów jest blisko. Wyskoczę w przerwie na lunch. Może nikt nie zauważy, że nie ma mnie dłużej niż zazwyczaj. Paulinie nawet nie proponuję, ona robi sobie przerwy… NIGDY. Wariatka! Choć z drugiej strony zazdroszczę jej i trochę podziwiam. Ja nie potrafię oddać się swojej pracy tak bardzo, być może dlatego, że jej nie cierpię, a Paulina, chociaż jest wykorzystywana na każdym kroku, uwielbia to, co robi.
Niezbyt obcisła czarna sukienka. Wypatrzona, przymierzona, a co najważniejsze, przeceniona, więc i kupiona. Włożę do tego swoje wygodne botki na płaskim obcasie ze złotą klamrą przy kostce i będzie gitara. Zadowolona obieram kierunek wyjścia, gdy nagle prawie wpadam na Stefana i jego piękną przykrywkę, to znaczy narzeczoną. Blond dziewczyna nawet mnie nie zauważa, a Stefan przybiera minę, która mówi, że jestem ostatnią osobą, którą chciałby spotkać w towarzystwie swojej żywej Barbie. Przecież obiecałam mu, że nie wyjawię jego małego, brudnego sekreciku. Kompletnie nie rozumiem, czemu się z tym ukrywa. To jego życie i ma prawo być, kim chce i z kim chce. Jednak ciężko się ujawnić, gdy ma się za matkę, jak on to poetycko określił: „homofobiczną sukę z ustawionym zdjęciem z tęczą na profilowym tylko dlatego, że stało się to modne”. Jednak od tamtego czasu i naszej przelotnej rozmowy czujemy się obok siebie jakoś niezręcznie i, jak tylko to możliwe, unikamy wzajemnie. On chyba źle znosi, że ja wiem. Nie rozumiem tylko, dlaczego? Może nie powinnam się tak dziwić, w końcu od dziecka obraca się w świecie, gdzie każdy każdemu może wbić nóż w plecy, a wróg czasem jest większym sprzymierzeńcem niż ten, co się nazywa przyjacielem. Ale dla mnie mógłby przyjść do agencji w tych skórzanych rurkach i obcisłej bluzce, w której go widziałam tamtej nocy w klubie. Naprawdę mam to gdzieś. Mogłabym wtedy zarzucić nogi na biurko, wyciągnąć karmelowy popcorn i napawać się widokiem mdlejącej Kornelii.
Stefan po kiwnięciu mi głową na przywitanie oddala się ze swoją miss polonią i kątem oka widzę, jak żegna ją, całując w upudrowane czółko. Cóż to za namiętne pożegnanie. Zastanawiam się, czy ta laska wie i czy oni to robią. Boże, Sofia! Przestań! O czym ty myślisz!
– Sofia, poczekaj – słyszę wołanie. Odwracam się, a Stefan stoi już metr ode mnie.
– Tak? – Mina pojawia się na mej twarzy niczym zdziwiony emotikon. Stefan to widzi, więc od razu przechodzi do konkretów.
– Chodźmy na kawę.
Jak na dziewiętnastoletniego ukrywającego się geja jest bardzo pewny siebie.
– Nie mogę, muszę wracać do pracy – odpowiadam, bo naprawdę nie wiem, po co miałabym z nim iść na tę kawę. Przecież on mógłby zagrać w reklamie tych pieluszek, których projekt właśnie przygotowuję. Raczej nie mamy wspólnych tematów.
– Jedna kawa. Nie potrwa to długo. Chciałbym z tobą o czymś pogadać.
Nie wiem, czemu, ale mam dziwne wrażenie, że widzę w jego wzroku przebiegłość. Jakby obmyślał jakiś plan i… No właśnie, i co? Zaciekawił mnie. To na pewno będzie lepsze od moich pieluchowych zadań w pracy. Najwyżej trochę się spóźnię. Idę.
Tak jak podejrzewałam, młody obmyślał plan – chce mnie wmanewrować w coś, co nie bardzo mi się podoba. I nie dlatego, że nie potrafię mu pomóc lub nie kręci mnie ta historia, ale dlatego, że to wymaga mojej koncentracji na innych osobach niż Sebastian. Impreza firmowa miała być furtką do mojego wyśnionego romansu, a teraz będzie zabawą rodem z „Plotkary” albo innego pokręconego serialu.
– Dziękuję, jestem twoim dłużnikiem – podsumowuje wszystkie moje niewypowiedziane wątpliwości.
Oto moja misja na jutro: zagadywać Kornelię i Barbie, a do tego flirtować z Sebastianem. Niezłe wyzwanie. Nie wiem, jak uda mi się to ostatnie. Dlaczego jestem tak słaba i nie umiem odmówić? Moje szczęście jest równie ważne, co potajemne schadzki Stefana.
Wstaję, dziękując za kawę, zbieram manele i zanim zrobię krok do przodu, widzę w oddali Patryka, który mi się dziwnie przygląda. Macham mu, ale gdy dostrzega, że go zauważyłam, odwraca się i znika za zakrętem. Co jest? Dlaczego nie podszedł, tylko się tak dziwnie gapił i jeszcze zignorował, jak mu pomachałam? Dziwne, ale nie mam czasu, żeby się nad tym zastanawiać. Muszę biegiem wracać do agencji i odwalić pańszczyznę. Jak już się wyrwę z Mordoru, to wstąpię na depilację woskiem, potem taniec brzucha – muszę opanować choreografię do perfekcji, a po ciężkim treningu relaks w domu. Kąpiel z olejkami i kieliszkiem wina. Cudowny plan!
Wracam z treningu umęczona, ale szczęśliwa. Uwielbiam to! To coś, za czym nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo tęskniłam. Namówiłam dziewczyny ze składu na wyjście do Sheeshy za tydzień. Zapowiada się superzabawa.
Dom. Wyskakuję z kozaków, zdejmuję płaszcz i idę do łazienki napuścić wodę do wanny. W mieszkaniu jest cicho i wygląda na to, że jestem sama.
– O mój Boże! – podnoszę wrzask, otwierając drzwi do łazienki. Po pierwsze, bo się przestraszyłam na widok Karola, który stoi tam w ciemnościach (na szczęście ma bokserki), po drugie dlatego, że trzyma moje czerwone, koronkowe majtki w ręce.
– Co ty robisz? – Zapalam światło, a on się odwraca i… O nie! Co to za świr, zboczeniec jeden! On ma erekcję! Czy to jest to, o czym myślę?! Nie czekam na wyjaśnienia, tylko wychodzę i chowam się w swoim pokoju.
– Sofia! – woła mnie przez zamknięte drzwi. – Ja tylko chciałem zrobić pranie.
Pranie? Ładne mi, kurwa, pranie! Ale wymyślił! Od kiedy on robi pranie, i do tego moich stringów?! Nie odzywam się, tylko w afekcie zaczynam pakować. Nie wytrzymam dłużej z tym popieprzonym dewiantem! Jak ja spojrzę Majce w oczy, wiedząc, że jej facet jest takim popaprańcem? Ale dokąd pójdę? Uspokajam się i włączam laptopa. Muszę znaleźć nowy pokój, i to na wczoraj!