- W empik go
Karmelowa jesień - ebook
Karmelowa jesień - ebook
PRZYPADEK CZY PRZEZNACZENIE?
Życie Marianny było usłane różami. Jako jedynaczka mogła liczyć na wsparcie rodziny w każdym względzie. Zagraniczne studia, beztroskie plany na przyszłość, realizacja marzeń – to wszystko w zasięgu ręki. Wszystko zmienia się po tragicznej śmierci rodziców. Kiedy w niedługim czasie umiera również ukochana babcia, Marianna przechodzi załamanie. Młoda, bogata, ale samotna i nieszczęśliwa nie potrafi poradzić sobie ze stratą najbliższych. Wkrótce odkrywa dokumenty, z których wynika, że jej ojciec regularnie przesyłał niejakiej Rosie Rosso pewną kwotę pieniędzy. Trop prowadzi do hiszpańskiej Sewilli, miasta, nad którym unosi się duch Krzysztofa Kolumba, ulice rozbrzmiewają flamenco, a dookoła czuć zapach aromatycznej paelli. Dziewczyna odkrywa życie, którego wcześniej nie znała…
Polecamy również "Magiczne Lato".
Kategoria: | Powieść |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-65223-79-1 |
Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Mariannę obudził krzyk. Przedzierał się do świadomości, próbując pokonać pulsujący w skroniach ból. Od kilku dni zasypiała wspomagana tabletkami i nie budziła się wcześniej niż przed południem.
Dopiero po kilku minutach, kiedy – czując podenerwowanie – wsłuchiwała się w hałas za oknem, zrozumiała, że krzyk, który z takim impetem wdarł się do jej głowy, nie jest niczym złym. To tylko krzyczące i śmiejące się dzieci, które biegały dookoła studni na Rynku, korzystając z ostatnich dni wakacji. Marianna, nie patrząc na zegarek wskazujący już pierwszą, z powrotem przyłożyła głowę do poduszki i zamknęła oczy. Chciała zasnąć. Pragnęła spać najdłużej, jak się da. A najlepiej nigdy się nie obudzić.
Pukanie nie ustawało. Marianna niechętnie zwlekła się z łóżka i zeszła na dół.
– Alicja? – spytała słabym głosem i otworzyła drzwi, wpuszczając koleżankę do środka.
– Mój Boże, dlaczego nie zadzwoniłaś? – Alicja przytuliła Mariannę.
Dziewczyna spojrzała nieprzytomnie i wzruszyła ramionami. Była blada. Podkrążone oczy podkreślały smutek towarzyszący jej już od tygodnia. Miała na sobie ciemny dres, który najwyraźniej służył jej też za piżamę.
– Jadłaś coś? Przywiozłam pierogi, odgrzeję ci.
– Nie jestem głodna.
– Wiem. Ale musisz jeść. Chodź. – Alicja pociągnęła Mariannę za sobą do kuchni. Nie przeraził jej widok piętrzących się w zlewie kubków po herbacie. Zmartwiło ją natomiast, że oprócz kubków nie było tam innych naczyń, które świadczyłyby o tym, że Marianna cokolwiek jadła. Lodówka, do której Alicja mimochodem zajrzała, także była niemal pusta.
– Gdzie masz patelnię i olej? – spytała, usadziwszy Mariannę na krześle niczym lalkę.
– Nie jestem głodna – powtórzyła matowym głosem Marianna. – Chce mi się spać.
– Dobrze. Pójdziesz spać, ale najpierw zjesz. Chociaż odrobinę. Mam ruskie i z mięsem. Które wolisz?
Marianna nie odpowiedziała. Alicja, niezrażona, przetrząsała szafki w poszukiwaniu potrzebnych jej rzeczy. Już po chwili na patelni skwierczały kupione jeszcze w Warszawie pierogi.
– Mmmm, pychota. – Alicja wzięła głęboki oddech nosem, upajając się aromatem. – Naprawdę, zasmakują ci.
– Niepotrzebnie przyjeżdżałaś – powiedziała cicho Marianna. – Za chwilę początek roku szkolnego, powinnaś zająć się Matyldą, a nie mną… Daję sobie radę.
– Kochana, przyjechałabym wcześniej. Bardzo żałuję, że nie było mnie na pogrzebie… Ale nie wiedziałam. Dlaczego nie zadzwoniłaś?
– Przepraszam, nie pomyślałam… A Konrad ci nie przekazał?
Alicja drgnęła.
– Nie rozmawialiśmy – wyjaśniła krótko. Nie chciała teraz rozwijać tematu Konrada, uznała, że to nie najlepszy czas, by o tym mówić. – Odkąd wyjechałam z Polanki, tyle się zdarzyło… – szybko zmieniła temat. – Postanowiłam otworzyć galerię.
– Naprawdę? – Marianna lekko się ożywiła. – To wspaniale.
– To na razie tylko pomysł – uściśliła Alicja. – Nie mam jeszcze pieniędzy, ale wierzę, że jak przygotuję konkretny plan, to i one się znajdą. Na razie szukam lokalu, orientuję się w cenach, odświeżam znajomości na tym rynku, rozglądam się za nazwiskami, robię biznesplan. Kiedy będę już wszystko miała, to spotkam się z sąsiadem, który specjalizuje się w pozyskiwaniu funduszy europejskich…
Marianna z aprobatą pokiwała głową.
– Proszę bardzo. – Alicja zdjęła pierogi z patelni i postawiła talerz przed Marianną. – Nie odejdziesz od stołu, dopóki nie zjesz choć kilku. – Pogroziła palcem.
Marianna posłusznie zanurzyła widelec w pierogu i podniosła go do ust. W tym czasie Alicja wrzuciła na patelnię kolejną porcję, tym razem dla siebie. Wyjechała z Warszawy skoro świt, próbując się dzień wcześniej bezskutecznie dodzwonić do Marianny. Zaniepokojona, postanowiła przejechać trasę bez zbędnego zatrzymywania się na jedzenie czy kawę. Teraz poczuła się naprawdę głodna.
– Smacznego – powiedziała, kiedy jej pierogi były już gotowe, i usiadła z talerzem naprzeciw Marianny.
– Smacznego – odpowiedziała Marianna, siląc się na uśmiech. Nie wyszedł jej. Była zbyt słaba. Alicja zauważyła jednak, że w miarę jedzenia apetyt Marianny rośnie, a jej blada dotychczas twarz zaczyna nabierać zdrowego odcienia.
Jadły w milczeniu. Po skończonym posiłku Alicja przygotowała herbatę i pozmywała naczynia. Przez chwilę krzątała się, wycierając szklanki i ustawiając je w szafce nad zlewem, a następnie otworzyła na oścież okno i wpuściła do kuchni przyjemny strumień chłodnego powietrza.
– Przepraszam, nie mam nawet babeczek, żeby cię poczęstować – westchnęła Marianna smutno.
– Żartujesz? Nie oczekuję, że będziesz mnie podejmować. Przyjechałam, ponieważ się martwiłam. Wczoraj zadzwoniła do mnie ciocia Józefina – sama dowiedziała się od sąsiadki. Też żałuje, że nie była na pogrzebie. Nie wiedziała. Była wtedy we Wrocławiu z panią Teresą. Prosiła, żeby przekazać ci kondolencje. Sama chciała to zrobić, przyszła tu wczoraj, pukała, ale nie otworzyłaś.
– Pewnie nie słyszałam…
– Marianna… Jak to się właściwie stało? Przecież kiedy wyjeżdżałam z Polanki, twoja babcia czuła się całkiem nieźle…
– Nie wiem. Naprawdę. Zadaję sobie to pytanie od tylu dni, że już nawet nie mam siły o tym myśleć.
– Rozumiem.
– Wylew. Już drugi, ale tym razem śmiertelny. Najgorsze, że czuję się winna. – Mariannie zaszkliły się oczy, a broda zaczęła drżeć.
– Ale dlaczego?! – Alicja doskoczyła do koleżanki i przytuliła ją, żeby powstrzymać wybuch płaczu. – Dlaczego czujesz się winna? Przecież dobrze opiekowałaś się babcią, nie możesz mieć sobie nic do zarzucenia! To była starsza, schorowana osoba. Nie miałaś na to wpływu.
– Miałam. – Marianna zaczęła łkać, a po chwili łkanie zamieniło się w spazmatyczny szloch.
Alicja pobiegła po chusteczki, ale ponieważ nigdzie nie mogła ich znaleźć, przyniosła rolkę papieru toaletowego, urwała kilka listków i podała Mariannie.
– Dziękuję – wyszlochała Marianna, starając się opanować płacz. Jej ciałem wstrząsały dreszcze.
– Jednak zamknę okno – zadecydowała Alicja.
– Nie mogę sobie darować… – Marianna po dłuższej chwili potarła oczy i głęboko westchnęła.
– Ale czego?
– Że jej powiedziałam!
– Powiedziałaś, że prawdopodobnie ma siostrę? Przecież miałaś zrobić to dopiero wtedy, kiedy wszystko będzie już pewne.
– Tak planowałam. Ale wiesz, jacy są ludzie. Kiedy w lokalnej telewizji został wyświetlony reportaż…
– Była w nim mowa o twojej babci? – Alicja się zdziwiła. Doskonale pamiętała, co się działo, brała w tym udział. W czasie wakacji, które spędzała w Polance, miejscowy komendant odkrył tajemnicę opuszczonego domu w Polance oraz rodziny zamieszkującej go przed wojną. Nie było stuprocentowej pewności, że babcia Marianny jest córką właścicieli, ale wiele na to wskazywało.
– Nie podali nazwiska, ale pojawiła się sugestia… No i nakręcili też mnie, jak wychodzę z posterunku. To wystarczyło, żeby wieś zaczęła snuć domysły…
– O mój Boże…
– Nie chciałam, żeby babcia dowiedziała się od ludzi. Dlatego powiedziałam jej o tym, co odkrył komendant. Zasugerowałam, że być może babcia ma rodzinę. Wspomniałam oczywiście, że to wymaga dalszych badań i niewykluczone, że sprawa okaże się pomyłką, ale jednak…
– Rozumiem, że ta wiadomość była dla niej szokiem.
– Przyjęła ją całkiem dobrze. Nawet się ucieszyła, że istnieją możliwości, żeby to sprawdzić, sama była ciekawa. Wręcz podekscytowana. A mimo to wieczorem nastąpił wylew.
– Może z nadmiaru emocji.
– No właśnie… – Marianna ukryła twarz w dłoniach. – Żałuję, że jej powiedziałam.
– Ale przecież prędzej czy później musiałabyś to zrobić.
– Wcale nie. Nic bym nie musiała. Przecież miałam zrobić badania DNA. Gdyby nic nie wykazały, nie byłoby tematu.
– A gdyby wykazały?
– Wtedy sprawa byłaby jasna. A tak? Wprawiłam babcię w stan niepewności. Być może myślała o tym… Może wspominała dzieciństwo, próbowała coś odtworzyć… Nie mam pojęcia. Żałuję, że tak się stało.
– Nie możesz robić sobie wyrzutów.
Marianna znów potarła oczy. Łzy leciały mimowolnie.
– Chciałabym cofnąć czas – wyszeptała. – Chciałabym zasnąć i obudzić się znów tego dnia, kiedy rodzice szykowali uroczysty obiad z okazji mojej matury, a babcia piekła dla mnie szarlotkę. Zapach unosił się w całym domu. Jęczałam wtedy, że nie mam koleżanek, z którymi mogłabym wyjść na imprezę. Cieszyłam się, że niebawem jadę na studia i zaczynam nowe życie… Dziś już bym nie jęczała. I nie wyjeżdżałabym. Co mi z tego przyszło?
– Kochana, ale nie mogłaś przewidzieć, co się wydarzy.
– Chcę zasnąć i już nigdy się nie obudzić.
– Wiem. – Alicja wstała i energicznie klasnęła w dłonie. – Pakuj się. Pośpisz sobie u mnie.
Marianna spojrzała na przyjaciółkę nieprzytomnym wzrokiem.
– Nie rozumiem.
– Zabieram cię do Warszawy.
– Nie chcę.
– Nie zostawię cię samej. Posiedziałabym tu, ale jutro muszę oddać Dorocie samochód. Poza tym niebawem przyjeżdża Matylda, za chwilę zaczyna się szkoła. Dlatego pomieszkasz u mnie. Dopóki się nie wyśpisz.
– Dziękuję, Alicja. To miło z twojej strony, ale naprawdę nie mam ochoty nigdzie jechać. Muszę pójść na cmentarz, uprzątnąć kwiaty, pewnie już zwiędły od pogrzebu.
– Tym zajmie się ciocia Józefina – zadecydowała Alicja.
– Naprawdę nie mogę.
– Nie przyjmuję odmowy. Sama cię spakuję. Gdzie szafa?
Alicja, nie czekając na odpowiedź, wyszła z kuchni i żwawym krokiem poszła na górę. Sypialnia Marianny znajdowała się na wprost schodów. Alicja przez chwilę stała zachwycona wyglądem tego pokoju. Był tak uroczo romantyczny, że przyszło jej na myśl, iż nie powstydziłaby się go sama Ania z Zielonego Wzgórza. Dębowe meble przyjemnie kontrastowały z delikatną tapetą, której wzór stanowiły maleńkie różyczki. Na ścianach wisiały rodzinne fotografie w kremowych ramkach, a na półkach oprócz książek stały drobne bibeloty przywiezione z zagranicznych podróży. Było dziewczęco, ale nie infantylnie. Uporządkowana przestrzeń zachęcała do tego, żeby posiedzieć w tym pokoju dłużej. I tylko bałagan na podłodze przy łóżku wskazywał, że w życiu Marianny zapanował chaos. Z ozdobnych pudełek została wyrzucona zawartość, którą stanowiły albumy, zdjęcia i dokumenty.
Alicja przykucnęła i zaczęła porządkować rzeczy, wkładając je z powrotem do pudełek.
– Nie chowaj tego – usłyszała nagle za sobą głos Marianny. – To moje życie. Całe noce spędzam na przeglądaniu tych papierów i zdjęć.
– Co chcesz w nich znaleźć? – spytała Alicja spokojnie.
– Przeszłość. Chcę, żeby było jak dawniej. Zobacz, tu na przykład jest bilet do cyrku. – Marianna z czułością podniosła pognieciony kwit. – Kiedy go trzymam i zamykam oczy, wydaje mi się, że słyszę śmiech klauna, ryk lwa i tatę, który szepce mi do ucha, że to tylko cyrk i żebym się nie bała. Czuję zapach waty cukrowej… – Z oczu Marianny pociekły łzy.
– Cenna pamiątka. – Alicja uśmiechnęła się i delikatnie wyjęła bilet z rąk Marianny. Schowała go do pudełka.
– Nie chowaj tego – płaczliwym głosem poprosiła Marianna, siadając na podłodze. Brakowało jej sił, żeby zaprotestować głośniej. – To całe moje życie – powtórzyła cicho.
– Nie, Marianna, to nie jest twoje życie. – Alicja pogłaskała koleżankę po plecach. – To są twoje wspomnienia. Część życia. Cegły, z których jest ono zbudowane.
– Nic nie rozumiesz – westchnęła Marianna. – Te cegły runęły, nie ma już nic. Moi rodzice nie żyją, babcia nie żyje. Nie ma już nic.
– Mylisz się. Cegły nie runęły, to tylko w twojej głowie świat rozpadł się na kawałki. Te cegły są mocniejsze, niż myślisz, i to właśnie dzięki nim będziesz mogła budować dalej. Tylko musisz odpocząć. Dlatego schowamy pamiątki do pudełek, wrócisz do nich za jakiś czas. Na razie spakujemy kilka rzeczy i w drogę. Masz torbę podróżną?
– Pod łóżkiem. – Marianna się poddała.
Alicja odłożyła pudełka i wysunęła spod łóżka staromodną walizę z brązowej skóry. Następnie wstała, podeszła do trzydrzwiowej szafy i otworzyła ją. Na chwilę zastygła w bezruchu, wpatrując się jak zaczarowana w równiutkie rzędy wiszących na wieszakach sukienek.
– O rany, ale kolekcja! – krzyknęła spontanicznie.
– Niektóre jeszcze po mamie… – westchnęła cicho Marianna.
– Piękne – przyznała Alicja i delikatnie przesunęła dłonią po miękkich materiałach. – Które spakować?
– Wszystko jedno. – Marianna wzruszyła ramionami.
Mimo podłego nastroju Marianna przed wyjściem przebrała się w sukienkę, a dres wrzuciła do kosza na pranie.
**
Z samochodowego radia płynęła spokojna muzyka. Alicja, prowadząc auto, wolała słuchać czegoś bardziej dynamicznego, jednak teraz, z uwagi na Mariannę, wyszukała stację nadającą klasykę.
Marianna usiłowała drzemać, ale sen miała płytki i niespokojny. Budziła się i szeroko otwierała oczy, jakby wytrącona z koszmaru próbowała przypomnieć sobie, gdzie się znajduje. W końcu odpuściła sen i z głową opartą o szybę patrzyła przed siebie niewidzącym wzrokiem.
Alicja milczała. Nie chciała zagadywać Marianny na siłę. Nie była w stanie sobie nawet wyobrazić tego, co czuje przyjaciółka, jednak domyślała się, że pogrążony w rozpaczy człowiek woli sam podjąć rozmowę, gdy jest na nią gotów.
Po dwóch godzinach drogi Alicja zatrzymała się na stacji benzynowej, żeby zatankować i napić się kawy. O dziwo Marianna także poprosiła o kubek czarnej americano. Alicja pomyślała, że może Mariannie wrócił apetyt, i zaproponowała coś do jedzenia, ale przyjaciółka stanowczo odmówiła. Skusiła się tylko na małego wafelka.
Dobre i to – pomyślała Alicja. Szybko przeliczyła liczbę kalorii, których tego dnia Marianna zdołała dostarczyć organizmowi. Cztery pierogi i wafelek. I kawa. Niecały tysiąc, jak na diecie. Jeśli nic się nie zmieni w najbliższych dniach, trzeba będzie zasięgnąć porady lekarza.
Marianna nie zwracała uwagi na obserwującą ją Alicję. Nie widziała, że koleżanka pilnuje każdego kęsa, modląc się w duchu, żeby batonik został zjedzony do końca. Dlatego też nie odnotowała tego, że Alicja odetchnęła z ulgą, kiedy w koszu wylądował pusty papierek.
Dalsza podróż była mniej monotonna, ponieważ Marianna, pobudzona kawą, nagle zaczęła mówić. Jakby naszła ją niespodziewana ochota, by wyrzucić z siebie to wszystko, co ją od wielu dni męczyło. Alicja próbowała ją pocieszać, ale zauważywszy, że Marianna nie pragnie pociechy, lecz wsparcia, umilkła i tylko wyrozumiale kiwała głową.
Marianna mówiła o rodzinie. Usiłowała zrozumieć, dlaczego takie nieszczęście właśnie ją spotkało i dlaczego w tak krótkim czasie przez jej życie przetoczyło się tyle okropnych zdarzeń. Potem, kiedy wyrzuciła z siebie największe żale, zaczęła wspominać minione czasy. Opowiadała o mamie, która była niczym kolorowy ptak – nosiła barwne ubrania i dbała o to, by świat wokół niej miał tylko jasne barwy. O tacie, wiecznie zapracowanym, pragnącym rozwijać kulinarne interesy, ale jednocześnie rodzinnym i ciepłym. Marianna nigdy nie odczuła, że rodzice nie poświęcają jej tyle uwagi, ile w danej chwili potrzebowała. Byli na każde wezwanie, wspierając jej pomysły i umożliwiając ich realizację. I choć nie była rozpieszczona, to nie miała też poczucia, że jej życie wygląda inaczej niż rówieśników. Opowieści o tym, że kogoś nie stać nie tylko na zagraniczne studia, ale nawet krajowe, były dla niej abstrakcyjne. W jej świecie pieniądze nie grały roli, ponieważ nigdy ich nie brakowało i nie było potrzeby, aby o nich myśleć.
Rozmawiając z Alicją, Marianna pociągała nosem. Wspomnienia o rodzicach były jeszcze zbyt bolesne, żeby pozwolić na powstrzymanie emocji.
– Nie wiem, jak będę teraz żyła – powiedziała, połykając łzy.
– Dasz radę, po prostu potrzebujesz czasu. – Alicja nie miała wątpliwości. – Miałaś cudowną rodzinę, dali ci wszystko, o czym może marzyć dziecko. To olbrzymia wartość, naprawdę. Za jakiś czas nabierzesz dystansu do tego, co się stało. Nie mówię, że przestaniesz tęsknić, ale przynajmniej oswoisz się z tą tęsknotą i będziesz mogła stanąć na nogi. Posiedzisz u mnie trochę, odpoczniesz, wyśpisz się. A kiedy poczujesz się lepiej, wrócisz do Polanki i podejmiesz decyzję, co dalej.
– Jedna rzecz nie daje mi spokoju… – powiedziała nagle Marianna i zamilkła.
Alicja spojrzała na koleżankę pytająco.
– Jakiś czas temu znalazłam w dokumentach taty wyciągi bankowe – kontynuowała Marianna po chwili. – To konto walutowe. W euro. Od sierpnia ubiegłego roku, co miesiąc, aż do śmierci rodziców, z tego konta dokonywano przelewu do Hiszpanii. Zawsze ta sama kwota, trzysta euro.
– Spłata jakiegoś zobowiązania?
– Nic mi o tym nie wiadomo. Nie słyszałam, żeby kupował tam coś na kredyt.
– A rodzice mówili ci o wszystkim?
– Prawdopodobnie nie. Ale po ich śmierci, kiedy obejmowałam spadek, razem z prawnikiem przeglądaliśmy wszystkie dokumenty. Ojciec dbał o porządek, nie było żadnych niespodzianek. A dwa miesiące później, opróżniając szuflady w jego gabinecie, w domu, znalazłam teczkę z tymi wyciągami.
– Ciekawe – zamyśliła się Alicja.
– Wujek też o niczym nie wie. To znaczy wie, że tata jeździł do Hiszpanii, do Włoch, do Francji, bo przecież zamierzał otworzyć restaurację, która miałaby podobną klasę jak lokal Victora. Chciał pozyskać najlepszych dostawców, żeby przy restauracji znajdował się sklep z produktami najwyższej jakości. Zamierzał sprowadzać szynki, sery, oliwę, wina…
– No to masz odpowiedź. Prawdopodobnie jakiś kontrahent…
– Tyle że przelewy nie szły z konta firmowego, ale z prywatnego. W dodatku też na czyjeś konto prywatne.
– Skąd wiesz?
– Było nazwisko i adres. Niejaka Rosa Rosso, w Sewilli.
– Kobieta? – wyrwało się spontanicznie Alicji. Zamilkła, zmieszana, że niechcący poddała Mariannie jednoznaczną sugestię.
– Kobieta. I wiem, o czym pomyślałaś – powiedziała Marianna. – Ale tata nie miał kochanki, to nie to.
Alicja powstrzymała się od pytania, skąd Marianna mogłaby o tym wiedzieć.
– Jestem pewna – podkreśliła z mocą Marianna, jakby czytała w myślach przyjaciółki. – Znam swojego tatę – dodała stanowczo.
– Rozumiem. Przepraszam, że tak zareagowałam, ale samo się nasuwa… To może właścicielka jakiejś firmy, winnicy, gaju oliwnego… Próbowałaś się z nią skontaktować?
– Próbowałam znaleźć do niej numer telefonu, ale się nie udało.
Alicja pokiwała głową.
– Pojadę tam – powiedziała nagle Marianna.
– Ale gdzie? Do Sewilli? – zadumała się Alicja. – No pewnie, możesz, tylko po co? Teraz to i tak już nic nie da.
– Męczy mnie to. Tata był bardzo uporządkowany, takie przelewy pod stołem to do niego niepodobne. Może był szantażowany?
– Nie sądzę. Myślę, że dogadał się z tą kobietą biznesowo, ale z jakichś powodów nieformalnie. I tyle. Dlatego używał prywatnego konta.
– Tym bardziej powinnam dowiedzieć się, o co chodzi, i zadbać o jego sprawy. Przez kilka miesięcy przelał do Hiszpanii sporą kwotę.
– Dobrze. Jeśli chcesz, to możemy razem pojechać do Sewilli, jeszcze tam nie byłam. Może w przyszłe wakacje?
– Teraz pojadę.
– Kiedy „teraz”?
– Już. Znajdę lot, zarezerwuję hotel i polecę. Jej adres mam w notesiku. Numer konta też spisałam. Nic więcej nie trzeba. Na co mam czekać?
Alicja zaniemówiła.
– Marianna, to nie jest dobry pomysł, nie czujesz się jeszcze zbyt dobrze. Sewilla nie ucieknie.
– Chcę tam jechać. Im szybciej, tym lepiej. Nie będę w stanie uporządkować życia po powrocie do Polanki, jeśli będą się ciągnąć jakieś tajemnice. To mnie męczy, odkąd odkryłam przelewy. Wcześniej nie miałam okazji, żeby tam lecieć, bo babcia… A teraz… Cóż innego mam do roboty? Jeśli będę u ciebie, to zalegnę i nie wstanę. Nigdy się nie podniosę – załkała. – Chcę tam jechać. Porozmawiam z panią Rosso i wrócę. Może ona czeka na kolejne przelewy? Może nawet nie wie, że tata nie żyje.
– To powinna do niego zadzwonić.
– Może dzwoniła. Jego prywatny telefon jest przecież nieaktywny.
– Naprawdę zamierzasz jechać tam sama? Nie boisz się? – Alicja próbowała zasiać wątpliwości.
– Czego?
– Nie masz tam znajomych, nie znasz języka. Będzie ci raźniej, jeśli pojedziemy razem, za rok.
– Nie mam znajomych – zgodziła się Marianna. – Ale hiszpański znam doskonale.
– Myślałam, że studiowałaś w Londynie – zdziwiła się Alicja.
– Studiowałam. Ale byłam też przez rok w Madrycie na wymianie studenckiej w ramach uczelnianego programu. Zresztą hiszpańskiego uczyłam się od dziecka, rodzice nalegali.
– Nie wiedziałam. Co nie zmienia faktu, że ja na twoim miejscu trochę bym się obawiała.
– Nie ma czego. – Marianna, zaabsorbowana swoim pomysłem, wyjęła telefon i uruchomiła dane komórkowe. Wyszukała połączenia lotnicze i zaczęła utyskiwać na wysokie ceny.
– No widzisz, nie opłaca się – podjęła Alicja. – Hotele też są drogie. Jeśli zaplanujemy wcześniej i skorzystamy z biura podróży, na pewno będzie taniej.
– Mam pieniądze. – Marianna się nie zraziła. – Ale zgoda, nie ma co przepłacać. Na bilecie nie oszczędzę, jednak zamiast rezerwować hotel, rozejrzę się za mieszkaniem.
– Na kilka dni raczej nikt ci nie wynajmie.
– Dlaczego? Jest mnóstwo ofert dla turystów. Poszukam.
– Okej. Zrobisz, jak uważasz. Ale najpierw muszę cię podkarmić. Jak nabierzesz sił, to może zmienisz zdanie i odechce ci się dalekich podróży.
**
Czajnik zaczął gwizdać w tej samej chwili, w której zadzwonił telefon. Józefina stanęła w rozkroku między kuchnią a salonem, nie wiedząc, do czego najpierw podbiec. Po kilku sekundach, podczas których świdrowało w jej głowie od uporczywego hałasu, postanowiła w pierwszej kolejności zdjąć z kuchenki czajnik. Telefon przestał dzwonić.
Nasypała herbaty do szklanki i zalała wodą. Nie zdążyła jednak posłodzić i zamieszać, ponieważ znów rozległ się dźwięk telefonu.
– Aloooo? – powiedziała, przeciągając głoski, jak to miała w zwyczaju podczas przywitania.
– Cześć, ciociu. Z tej strony Alicja. Nie przeszkadzam?
– A w czym masz, dziecko, przeszkadzać?
– Telefonuję w imieniu Marianny. Z wielką prośbą.
– Udało ci się z nią skontaktować? – Ucieszyła się Józefina. – Tak się martwiłam. Ludzie mówili, że na pogrzebie ledwie trzymała się na nogach.
– To prawda, ciociu, nie najlepiej z nią. Dlatego przywiozłam ją do Warszawy.
– Byłaś w Polance? Nie zajrzałaś do mnie?
– Nie miałam czasu, przepraszam. Poza tym Marianna nie nadawała się na wizyty.
– Biedna dziewczyna. Masz rację, że ją wzięłaś, może u ciebie odżyje.
– Aktualnie nie ma jej u mnie… Uciekła.
– Jezus Maria! – krzyknęła Józefina. – Jak to uciekła? Może jej się co z głową stało? Tyle przeżyć…
– Nie, nie – uspokoiła szybko Alicja. – Źle się wyraziłam, poleciała do Hiszpanii.
– Boże w niebiesiech! Ale po co?
– Chce załatwić jakąś sprawę. Chodzi o interesy jej taty. Za dużo by opowiadać.
– Lepiej się już poczuła?
– Nie wiem, ciociu. Miała dużą huśtawkę nastrojów. Płakała, a w samochodzie naszła ją myśl o wyjeździe. Rano znowu płakała, a potem przypomniała sobie, że chce lecieć. Wczoraj pół dnia spędziła przed komputerem, wyszukując w internecie bilety lotnicze i noclegi. No i poleciała. Martwię się, ale co mam zrobić, jest dorosła. Pożyczyłam jej starego laptopa, będziemy w kontakcie przez Skype’a. Telefon też ma.
– To dzwoń do niej, dziecko, i sprawdzaj, czy wszystko w porządku.
– Oczywiście, trzymam rękę na pulsie. Ale mam prośbę. Właściwie to od Marianny. Chodzi o grób jej babci. Wieńce pewnie już uschły…
– Ach, nie ma problemu. Zresztą wybierałam się właśnie do Stasiulka, to i do Dworzakowej wpadnę. Posprzątam, zapalę nowe świeczki, kwiaty świeże ustawię.
– Dziękuję, wiedziałam, że można na ciebie liczyć.
Józefina odłożyła słuchawkę. Była zaniepokojona zachowaniem Marianny.
– Byle co złego się nie stało – szepnęła do siebie.
Zapomniawszy o herbacie, chwyciła przygotowane wcześniej kwiaty i ruszyła do sklepu Wojtaszka po znicze.
Dzień był pochmurny, ale ciepły. Sklepowa krzątała się na zewnątrz, zamiatając. Jej znudzona mina sugerowała, że tego dnia niewiele się działo.
– Dzień dobry, pani Koperska – ożywiła się na widok Józefiny. – Mięsko mam dzisiaj świeże. Żeberka takie piękne przyjechały, że aż ślinka cieknie. Sama chyba wieczorem upiekę.
– Po znicze przyszłam.
– Oj, to będzie problem – zmartwiła się Wojtaszkowa. – Ale może są jakieś na zapleczu. Poszukam. – Odstawiła miotłę i weszła do środka. Józefina podążyła za nią. Zaciekawiona, podeszła do lady chłodniczej obejrzeć żeberka. Rzeczywiście wyglądały dobrze.
– Mam ostatnie sześć sztuk. – Sklepowa wniosła zgrzewkę ze zniczami i ustawiła na ladzie. Józefina podniosła ją, żeby ocenić ciężar.
– Wezmę wszystkie – zdecydowała. – Tylko potrzebuję torebki.
– Tak, tak, już pakuję – powiedziała Wojtaszkowa, nie patrząc na Józefinę. Jej wzrok pobiegł w kierunku wejścia, a na twarzy pojawił się uśmiech. – Witamy pana komendanta! – krzyknęła rozanielona. Józefina się odwróciła.
Komendant Grzelak wyszczuplał. Było to widać głównie na twarzy, ponieważ brzuch, jak dawniej, wylewał się ze spodni. Wszedł energicznym krokiem i z błyskiem w oku poprosił o dużą butelkę wody gazowanej.
– Kolejka jest – poinformowała Józefina.
– Nie szkodzi, poczekam.
– Pan komendant w dobrym humorze – zauważyła sklepowa. – A to dobrze się składa, bo chciałam prosić o autograf.
Grzelak uśmiechnął się półgębkiem i zawadiacko mrugnął.
– Przecież już dawałem. Chałupę tapetujesz moimi podpisami? – spytał, ale wyjął długopis z wewnętrznej kieszeni marynarki.
– Dla chrześniaka chciałam – wyjaśniła Wojtaszkowa. – Chłopak czytał o tobie artykuł, zapalił się, że to przecież nasz Grzelak, z Polanki, taki sławny.
– Rzeczywiście, wielka rzecz, Gieniuś – przyznała Józefina, patrząc na niego z uśmiechem. – Wszyscy jesteśmy z ciebie dumni.
Komendant odwrócił wzrok, udając zmieszanego nadmiarem komplementów. Jednak w duchu pragnął, żeby kobiety nie przestawały się nad nim rozpływać. Sprawa Czarnej Marii, którą udało mu się tego lata rozwikłać, była najważniejszą w jego karierze, i wiedział, że druga taka może się nieprędko trafić. Łasy pochwał i słów uznania napawał się więc każdą chwilą, gdy znów stał w świetle reflektorów.
– To pewnie awans ci się szykuje, co? – dopytywała sklepowa. – Z Wrocławia już dzwonili?
Grzelak przełknął ślinę. Nie dzwonili. Czekał na ten telefon jak na wybawienie. O niczym innym nie marzył, jak o tym, żeby wreszcie wyrwać się ze wsi i zaznać wielkiego świata, wielkich spraw, skomplikowanych dochodzeń. I premii, na którą tak bardzo czekała małżonka.
– Żeby tylko z Wrocławia! – Nonszalancko machnął ręką. – Z samej Warszawy się dobijają. Tam to dopiero trudnych spraw. Nie dają sobie chłopcy rady, płaczą mi w słuchawkę. No, ale co mam zrobić, Polanki przecież nie opuszczę. To mój dom – podkreślił z mocą.
– No widzi pani, pani Koperska. Nie dość, że bohater, to jeszcze patriota – powiedziała wzruszona Wojtaszkowa. – Takich nam potrzeba! Danusia pewnie dumna.
– Ano dumna – przyznał Grzelak.
– Nie dziwota. Mąż na schwał! I dobrze, Gieniuś, że do Warszawy się nie wybierasz, bo przecież co my byśmy bez ciebie zrobili. Ośrodek będą wskrzeszać, zaczną zjeżdżać się obcy, kto wie, jacy to ludzie. Pewnie młodzież rozbrykana – westchnęła. – Awantury, burdy, już się boję, żeby tylko mojej Małgosi nie zbałamucili.
– Jaki ośrodek? – spytał Grzelak. O niczym nie wiedział. W ostatnich tygodniach był tak bardzo zajęty sobą, że nie interesował się tym, co dzieje się we wsi.
– No ten nad jeziorem. Kilku chłopa się zgadało i na przyszły rok chcą ruszyć. Nie słyszałeś? Pani Koperska, to co, dać te żeberka? – sklepowa zwróciła się do Józefiny.
– Poproszę. Tylko wybierz takie najlepsze, tłuste.
– Coś mi się obiło o uszy – skłamał Grzelak. – Ale kto by tam wierzył plotkom.
– To nie plotki – zapewniła Wojtaszkowa. – Nawet mój stary był na zebraniu. Chcemy tam kiosk otworzyć. Zawsze to dodatkowy grosz wpadnie, Małgosia tu będzie siedziała, a ja tam.
Grzelak się zamyślił. Jego nikt o zebraniu nie informował. Czyżby cała wieś coś knuła?
Zaniepokoił się, serce natychmiast przyspieszyło.
– A kto konkretnie będzie ten ośrodek otwierał?
– Bończak rzucił pomysł, kilku innych podchwyciło, szukają następnych do inwestowania. Gorzej, że ten las obok ośrodka właśnie jest grodzony. To im trochę psuje, bo przecież jak to wygląda? Piękny ośrodek, jezioro, a do lasu nie da się wejść, bo siatka.
– Kto grodzi? – zdenerwował się Grzelak. Józefina też zmarszczyła czoło, zdziwiona.
– Ta strojnisia, co z Wrocławia przyjechała. Takie może być? – pokazała Józefinie porządny kawał wieprzowego żebra.
– Ta z pieskiem? Kaja?
– To żaden pies – prychnęła Wojtaszkowa. – Zwykła zabawka. Obok psa toto pewnie nie stało.
– A po co grodzi? – spytał Grzelak. Serce biło mu coraz mocniej.
– Nie wiem. Chyba hodowlę świń otwiera. U sołtysa ponoć dopytywała, kto w Polance ma świnie. Może będzie skupować i do lasu wozić, żeby się rozmnażały…
– Miastowym w głowach się poprzewracało – westchnęła Józefina. – Ta Kaja to ponoć w ogóle dziwna, Alicja jej nie lubiła.
– A kto ją lubi? – Wojtaszkowa wywróciła oczami. – Do mnie jak przyjeżdża, żeby coś kupić, to aż mnie wykręca od środka, gdy ją widzę. – Wzdrygnęła się ostentacyjnie. – Babsko jedne, ciągle ma o coś pretensje. Ostatnio krzywiła się na mleko, że nie mam zero procent. A ja się pytam, co to za mleko, zero procent? To woda jest, a nie mleko. Paniusia się znalazła.
– O właśnie, mleko jeszcze wezmę – przypomniało się Józefinie. – I tych ciasteczek – wskazała brodą wafelki. – Dwadzieścia deko, nie więcej.
– Po co jej świnie? – Grzelak wymamrotał pod nosem. W głowie układał puzzle. Ogrodzenie lasu go nie zdziwiło, doskonale wiedział, że jakiś czas temu okoliczne ziemie i lasy wyprzedawano za grosze. Jeśli Kaja kupiła las, to ma prawo go ogrodzić. Ale hodować w nim świnie to już co najmniej dziwne. Prawdopodobnie są zasłoną dymną, która ma ukryć jakiś większy przekręt. Kaja przyjechała w czerwcu i od tamtej pory nie wykonywała ruchów, które mogłyby świadczyć o niecnych zamiarach. Tymczasem okazuje się, że w głowie miała jakiś plan, skoro teraz zaczęła go realizować. Tylko co to za plan?
Grzelak zaczął bębnić palcami w stół. Miał ochotę natychmiast pobiec do lasu, żeby się rozejrzeć. Wiedział, że to duża szansa na podtrzymanie zainteresowania swoją osobą. Sprawa Czarnej Marii za chwilę przycichnie i znów dopadną go rutyna, szare dni i smutna rzeczywistość. Znów Danusia zacznie jęczeć i marudzić. Gdyby trafiło się kolejne dochodzenie, jakaś wyjątkowo brudna sprawa, może telefon z Wrocławia wreszcie by zadzwonił.
– Małą wodę jednak. – Nie czekając, aż Józefina zapłaci za zakupy, rzucił na ladę dwa złote. Z lodówki wyjął półlitrową butelkę i wyszedł bez pożegnania.
– Obraził się? – zaniepokoiła się Józefina.
– Pewnie zły, że chlewu u siebie nie ma. Kto wie, ile panna będzie płaciła za świnie. Kasa przejdzie mu koło nosa.