- W empik go
Karol w krainie Orfanato - ebook
Karol w krainie Orfanato - ebook
Karol to ośmioletni chłopiec, któremu rodzice nie poświęcają wystarczająco czasu i uwagi, rówieśnicy nie darzą sympatią, a on sam często sprawia przykrość swoim bliskim. Pewnego dnia przenosi się do tajemniczej krainy Orfanato.
Tam spotyka dzieci, które były niekochane, odrzucone i skrzywdzone przez swoich rodziców. Poznaje również wspaniałych opiekunów: Primaverę i Julia. I to właśnie od nich Karol uczy się, czym jest życzliwość, uprzejmość, współczucie, a przede wszystkim miłość i przyjaźń. Siedem dni spędzonych w Orfanato odmienia zarówno Karola, jak i jego rodziców.
To pouczająca i wzruszająca opowieść, z której wiele mogą nauczyć się nie tylko dzieci, lecz także dorośli.
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7942-176-3 |
Rozmiar pliku: | 2,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
W pokoju było już ciemno i tylko mała lampka w kształcie żabki oświetlała twarz Karolka. Z jego ślicznych okrągłych oczek płynęły łzy. Swoją drogą, z oczami Karola stała się dziwna rzecz – nagle po kilku latach zmieniły barwę z niebieskiej na szarą. Chłopiec spoglądał przez okno na gwiaździste niebo. Dlaczego właściwie płakał? Cóż… było mu bardzo przykro, bo jego mama nie dotrzymała obietnicy i znowu została dłużej w pracy, a przecież to był dzień jego urodzin. Z obiecanego wieczoru w parku rozrywki pozostało mu jedynie zjedzenie urodzinowego tortu przed telewizorem w towarzystwie niani Halinki. Tort i tak mu nie smakował, ponieważ mama kolejny raz zapomniała, że nie lubi wiórków kokosowych. Kiedy więc umył się i ubrał w piżamkę, a niania Halinka zgasiła światło, wyśliznął się z łóżka i usiadł na parapecie. Łezki spływały mu po policzkach i kapały na piżamkę w kolorowe słonie. Nagle jednak przestał płakać, a jego oczy zrobiły się duże jak latające spodki. Co takiego zobaczył za oknem, że był tak bardzo zdziwiony? To duży, kolorowy, z koszem u dołu balon frunie wprost na jego dom. „Ratunku! Ratunku!” – wydawało mu się, że krzyczy, ale tak naprawdę ze zdziwienia i strachu nie mógł wypowiedzieć ani słowa. Zeskoczył tylko z parapetu na podłogę i skrył głowę między rękoma. Lecz cóż to? Nic się nie dzieje. Jest całkiem cicho. Może to wszystko tylko mu się śniło. Podniósł nieśmiało głowę i spojrzał za okno.
– Aaaaaa!!! – krzyknął już teraz głośno i chciał wybiec z pokoju. Tuż za jego oknem stał jakiś pan w różowym płaszczu i z białymi jak śnieg włosami. – Nianiu! Nianiu! – zawołał Karol, ale nikt nie przychodził. Tajemniczy pan uśmiechnął się i wyciągnął przed siebie rękę. W tej samej chwili klamka w oknie przekręciła się i do pokoju wpadło świeże, chłodne powietrze. Karol nie wiedział już, gdzie ma się schować, a z jego oczu znów płynęły łzy jak grochy.
– Nie chciałem cię przestraszyć, Karolu – odezwał się białowłosy. – Zapewniam, że zostaniemy przyjaciółmi. Mam na imię Ignacy. Przyleciałem do ciebie, bo widziałem, że po raz kolejny masz oczy mokre od łez. No już, nie bój się! Chcesz? Pokażę ci sztuczkę… – Wyciągnął rękę przed siebie i nagle w całym pokoju zrobiło się jasno. Pomieszczenie jednak nie wyglądało tak jak zawsze. Ściany iskrzyły się, jakby ktoś rozpylił na nie sproszkowane złoto, a pod sufitem wisiały wielkie kolorowe lizaki. – Chcesz jednego? – zapytał nieznajomy.
Karol pokiwał twierdząco głową, a następnie otarł łzę z policzka. Za parę chwil czuł już smak największego lizaka, jakiego kiedykolwiek widział. Słuchał opowieści Ignacego i był przekonany, że to wszystko na pewno mu się śni.
– Przyleciałem do ciebie z bardzo pięknej krainy, która nazywa się Orfanato. Każdego dnia przeglądamy magiczne księgi i sprawdzamy, czy jakieś dziecko nie potrzebuje pocieszenia.
– I ta magiczna księga powiedziała ci o mnie? – zapytał zaciekawiony Karol. W odpowiedzi Ignacy pokiwał głową i wyciągnął z kieszeni malutką książeczkę z poszarpaną szarą okładką. – To jest ta magiczna księga? – Chłopiec roześmiał się. – Przecież to zaledwie miniaturka.
– Nie śmiej się! – ostrzegł Ignacy surowym głosem. – Książki bardzo nie lubią, kiedy się ich nie szanuje, i mogą się wtedy okrutnie zemścić. A ich wartości nie ocenia się po okładce, ale po tym, co jest w środku. Zobacz! – Białowłosy wyciągnął przed siebie otwartą książeczkę, która nagle zaczęła się unosić, a z jej poszarzałych stron wyskakiwały po kolei kolorowe literki. Jedna po drugiej zaczynały kręcić się i fruwać wkoło pokoju. Któraś z liter nawet przeleciała tuż nad uchem Karola. Po chwili stworzyły gęstą sieć, a Karolowi wydawało się, że układają się w swego rodzaju obraz.
– Tak, tak, to twarz jakiegoś dziecka! Zaraz, zaraz… to przecież ja! – krzyknął Karolek. Ignacy uśmiechnął się i zamknął książeczkę, a wtedy wszystkie literki w pośpiechu zaczęły wskakiwać z powrotem do książki.
– Tak, to właśnie ty, a moja magiczna księga pokazała mi, że często bywasz smutny, i pomogła mi cię odszukać. Po to, bym mógł cię zabrać ze sobą do Orfanato. Oczywiście, jeśli tylko chcesz.
Karol na samą myśl o locie balonem zaczął wiercić się na krześle ze zniecierpliwienia, a w dodatku był bardzo ciekawy, jakie jeszcze magiczne sztuczki zna białowłosy. Po kilku chwilach siedzieli już w balonie. Ignacy tłumaczył Karolowi, że balon unosi się, ponieważ gorące powietrze z butli wypełnia ogromny kolorowy materiał w kształcie koła. Nazywa się go balonem, ponieważ napełniony gorącym powietrzem wygląda jak te balony, które zawsze ozdabiają sale urodzinowe.
– No to w górę! – wykrzyknął Ignacy, odkręcając kurek butli. Balon unosił się bardzo powoli, a Ignacy odpychał go długą laską od domu Karola. Po kilku minutach balon wznosił się już wysoko. Chłopiec pierwszy raz widział swoją okolicę z góry. Wszystko wydawało mu się malutkie. Jak wiele zależy od punktu widzenia! Zawsze odnosił wrażenie, że domy i drzewa są ogromne, a teraz zdawały mu się bardzo małe. Była jeszcze noc, więc Ignacy zaproponował, by chłopiec chwilkę się zdrzemnął. Obiecał, że obudzi go przed wschodem słońca. Karol skulił się na dnie kosza, przykrył grubym kocem i zamknął oczy. Był tak zmęczony, że od razu zasnął.
– Zbudź się, kolego! – wołał Ignacy, szturchając Karola w ramię.
Chłopiec wstał i przeciągnął się. Słońce wznosiło się ponad horyzont. Było ogromne i miało pomarańczowy kolor. I chociaż ziemię spowijała jeszcze ciemność, to niebo wyglądało jak morze soku mandarynkowego, a chmury jak puszyste lody waniliowe.
– Ach! – Karolek westchnął i uśmiechnął się szeroko. – Długo już lecimy?
– Około czterech godzin.
– A nadal daleko do Orfa… Orfa…?
– Orfanato. – Ignacy zaśmiał się. – Jeszcze jakieś trzy godziny. Jeśli chcesz, to połóż się dalej spać – zaproponował.
Karolowi jednak nie chciało się już leżeć. Wolał podziwiać widoki. Szczególnie że z każdą chwilą robiło się jaśniej i było widać coraz więcej. Mijali duże miasta, które wyglądały jak zbudowane z klocków, przelecieli nad jakimś ogromnym starym zamkiem, a przez pół godziny unosili się nawet nad wybrzeżem oceanu. W końcu zatrzymali się u stóp wielkich gór, których ośnieżony szczyt znajdował się w gęstych chmurach.
– Oooo! – zdziwił się Karol. Miasta i wzniesienia do tej pory wydawały się bardzo małe, a te góry są olbrzymie. Ignacy odkręcił mocniej kurek, buchnęły płomienie i balon znów zaczął się wznosić. Coraz wyżej i wyżej. Kiedy chłopiec spojrzał w dół, zakręciło mu się w głowie. – Jak wysoko! – krzyknął i mocniej złapał się kosza.
Ignacy lekko się uśmiechnął i ponownie przekręcił zawór. Balon dotknął chmur, po czym zrobiło się naprawdę wilgotno. Chmury były tak gęste, że przez dłuższą chwilę chłopiec nie widział nawet białowłosego. Po jakimś czasie wynurzyli się z chmur i ukazał im się zaśnieżony szczyt. Nie był on jednak całkiem spiczasty, lecz wyglądał jak sterta kamieni ustawionych na rozlanym mleku. Ignacy pociągnął za sznurki, a balon okrążył szczyt dookoła. Z drugiej strony zobaczyli ogromną jaskinię. Karol trochę się przestraszył, kiedy Ignacy znów pociągnął za sznurki, by do niej wlecieć. Mimo to chłopiec nic nie powiedział, tylko skulił się ze strachu, gdy zrobiło się całkiem ciemno i naprawdę zimno. Dopiero po chwili wychylił się, aby zobaczyć, co się dzieje, i wówczas ujrzał w oddali mały świecący rogalik.
– Czy to księżyc? – zapytał zdziwiony.
– Tak, w Orfanato jest teraz noc – odpowiedział białowłosy i kolejny raz zaczął napełniać balon powietrzem, dzięki czemu zrobiło się dużo cieplej. – Już prawie jesteśmy na miejscu – pocieszał.
Karol spostrzegł na niebie wiele ognistych punkcików.
– Co to takiego? – spytał.
– To inne balony – odparł Ignacy. – Dzieci przylatują tutaj ze wszystkich stron świata.
Balon powoli opadał, a chłopiec podziwiał ten niewiarygodny widok. Z daleka balony wyglądały jak świetliki na czarnym niebie. Dopiero kiedy zaczęły się do siebie zbliżać, można było stwierdzić, że to z pewnością wypełnione gorącym powietrzem balony. Niektóre były tak blisko, że Karol i Ignacy widzieli w nich białe głowy sterników. Nagle płomienie wewnątrz balonów zaczęły po kolei gasnąć. Ignacy zakręcił kurek z gazem.
– Lądujemy! – krzyknął, a Karol aż zadrżał z niepokoju i zniecierpliwienia. Spojrzał w dół. Na ogromnej polanie paliły się wielkie ogniska, które miały służyć za źródło światła. Wiele balonów było już na ziemi, a białogłowi i dzieci gromadzili się przy wielkich wozach zaprzężonych w białe jak śnieg konie. W końcu także ich balon zderzył się z ziemią, a materiał stracił swój kształt i runął niczym przebita piłka. Podbiegli do nich inni białogłowi, aby pomóc im wysiąść. Każdy się przedstawił, ale Karol nie zapamiętał żadnego imienia. Był tak przerażony, a zarazem podekscytowany, że nie pamiętał nawet, jak znalazł się na wozie. Było tam mnóstwo dzieci o różnych kolorach skóry. Wszystkie siedziały cichutko i rozglądały się wokół. Noc jednak była tak ciemna, że niczego nie można było dostrzec. Gdzieś zniknął też Ignacy. Konie gnały przed siebie i już po dwudziestu minutach wjechały na wielki plac przed monumentalnym budynkiem. Był tak wysoki, że nie dało się zobaczyć dachu, i tak szeroki, że Karol nie wiedział, ani gdzie się kończy, ani gdzie zaczyna. Przed budynkiem stały ubrane na różowo kobiety z długimi białymi włosami. Witały przybyszów, uśmiechając się szeroko. Zrobiło się ogromne zamieszanie, bo dzieci było około pięćdziesięciorga i jedne przekrzykiwały drugie. Dopiero kiedy weszli do budynku, a jakiś donośny głos przebił się przez krzyki dzieci, prosząc o ciszę, wszyscy zamilkli i przyglądali się ubranemu w czerwony płaszcz staruszkowi. Miał tak samo białe włosy jak wszyscy inni, a oprócz tego białą króciutką brodę i odstające uszy.
– Witam serdecznie w Orfanato! – zawołał staruszek przez megafon. Karol zdziwił się, że wszystkie dzieci zdawały się rozumieć starca, a przecież każde z nich pochodziło z innego kraju i mówiło w innym języku. Był tym tak zafascynowany, że przestał słuchać tego, co mówi staruszek, i dopiero kiedy ktoś wyczytał jego imię, otrzeźwiał i ustawił się za innymi wyczytywanymi dziećmi.
Piękna białowłosa ruchem ręki pokazała, aby dzieci szły za nią. Gdy weszli do mniejszego pomieszczenia (mniejszego nie znaczy małego, bo wyglądało jak boisko do piłki nożnej), białowłosa uśmiechnęła się szeroko i przedstawiła:
– Mam na imię Primavera i będę waszą opiekunką. Bardzo miło jest mi was wszystkich zobaczyć. Czekałam na was. Wiem, że jesteście bardzo zmęczeni, dlatego darujemy sobie już dzisiaj zapoznawanie się, ale jutro po śniadaniu przyjdę po was i będziemy mogli się bliżej poznać. – Głos ślicznej opiekunki był tak melodyjny, że Karolowi wydawało się, że śpiewa. W kilku słowach wytłumaczyła sposób poruszania się po pałacu, po czym wszyscy weszli do windy. Na wyświetlaczu było tak dużo cyferek, że zajmował on całą boczną ścianę windy. Primavera nie zastanawiała się długo, tylko wcisnęła najpierw dwieście, a później sto i już po chwili winda ruszyła. Drzwi otworzyły się minutę później, a dzieciom ukazał się długi korytarz z zielonym dywanem. – No dobrze – odezwała się opiekunka. – Dziś wyjątkowo możecie pójść spać bez kąpieli. Dziewczynki to wasz pokój – powiedziała, wskazując duże drewniane drzwi. – Wybierzcie łóżka i połóżcie się spać. – Drobniutka ciemnowłosa dziewczynka z trudem otworzyła drzwi i już po chwili wszystkie zniknęły w głębi przestronnego pokoju. – A tu chłopcy. – Opiekunka wskazała kierunek. Jakiś chłopiec popchnął takie same drewniane drzwi i wszedł do środka. Karol wszedł zaraz za nim. – Dobranoc – usłyszał jeszcze z korytarza. Żaden chłopiec jednak nie odpowiedział, gdyż wszyscy zaczęli zajmować najlepiej ustawione łóżka. Karol wybrał miejsce tuż przy oknie, żeby móc widzieć, co dzieje się na zewnątrz. Teraz jednak niczego nie było widać, bo wszystko spowijała ciemność. Ściągnął więc buty i przykrył się kołdrą. Inni chłopcy kręcili się jeszcze po pokoju, dlatego długo nie mógł zasnąć. Dopiero kiedy zgasło światło, zamknął oczy i usnął.
------------------------------------------------------------------------
Pamiętajcie, drogie dzieci, że to tylko bajka i nie wolno wam nigdy ufać obcym, nawet gdyby częstowali was lizakami i robili magiczne sztuczki, a już na pewno nie wolno wam z nimi nigdzie iść ani odjeżdżać. Jeśliby wam to proponowali, wtedy najlepiej głośno krzyczeć i uciekać tam, gdzie będzie dużo ludzi.
Primavera w języku hiszpańskim oznacza wiosnę.