Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

  • Empik Go W empik go

Karykatura - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
17 kwietnia 2025
E-book: EPUB,
39,90 zł
Audiobook
39,90 zł
39,90
3990 pkt
punktów Virtualo

Karykatura - ebook

Wtedy jednak uważałam, że tak właśnie postępują ludzie. Nikogo nie obchodzi, co masz do powiedzenia, jakie marzenia w tobie tkwią, jakie masz przekonania, co sobą reprezentujesz. Odbicie pokazywało szczupłą nad wyraz młodą dziewczynę, zmęczoną na twarzy, z długimi włosami już od kilku lat farbowanymi na czekoladowy brąz.

Karykatura to opowieść o dziewczynie, która dąży do perfekcyjnego wyglądu. Ma tak zaburzony obraz siebie, że nie widzi, jaką krzywdę sobie robi. Jest w stanie poświęcić wiele, aby choć trochę zbliżyć się do swojego wyobrażenia piękności. Zderza się jednak z życiem, próbuje odnaleźć jakąkolwiek prawdę w sztuczności, którą się otacza.

Dopiero kiedy poznaje człowieka, który nie ocenia jej przez pryzmat ciała, zaczyna dostrzegać, co jest naprawdę ważne.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-272-9269-8
Rozmiar pliku: 1,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

» KAŻDY CZŁOWIEK JEST INNYM KWIATEM W OGRODZIE WSZECHŚWIATA, DLATEGO EMANUJE SOBIE TYLKO WŁAŚCIWYM PIĘKNEM.
ALDONA RÓŻANEK

„Nie wiem, dlaczego los pokarał mnie tak brzydką córką”.

To zdanie zapadło mi w głowę na zawsze, zresztą słyszałam je tak wiele razy, że nie potrafię zliczyć, więc nic dziwnego, że pozostało we mnie jak osad. Grażyna, moja mama, nigdy nie kryła się ze swoimi przekonaniami i szczyciła tym, że zawsze wali prawdą prosto w oczy. Dlaczego więc miałabym nie uwierzyć, gdy rzucała mi w twarz tym swoim: „ale jesteś szkaradna”. Kiedy teraz, jako dorosła kobieta, patrzę na zdjęcia z dzieciństwa, wcale nie widzę brzydoty, wręcz przeciwnie, chciałabym wrócić do tamtych lat, kiedy oczy błyszczały mi dziecięcą radością, loki okalały pulchną twarzyczkę, a usta układały się w uśmiech. Teraz nic już z tego nie zostało. Mogłabym obwiniać Grażynę, ale przecież na to pozwoliłam. Z drugiej strony, jaką dziecko ma siłę przebicia w zderzeniu z dorosłym? Żadną.

Ale od początku.

Utyskiwania matki na brzydką córkę wynikały chyba z tego, że sama przez ciążę stała się nieforemna i już nigdy nie wróciła do dawnej siebie – tak przynajmniej twierdziła. Wpadła dość wcześnie, miała niecałe osiemnaście lat i dziecko pokrzyżowało jej plany. Szybki, dyskretny ślub, przeprowadzka, brak opcji na studia czy pracę, bo się trzeba zająć bachorem, grzdylem, dziś pewnie powiedziałaby, że gówniakiem. Babka Jola nie pozostawiła Grażynie złudzeń, nie miała zamiaru pomagać córce, która rozkłada nogi przed kim popadnie. Na nic zdały się tłumaczenia, że to wielka miłość, babka nie uwierzyła, a Grażyna szybko przekonała się, że dlatego bajki kończą się ślubem, bo po ślubie nie ma już bajki. Ot, taka prawda. Karol oczywiście dbał o rodzinę, na szczęście jego ojciec, przedsiębiorca wielką gębą, zatrudnił go w spożywczaku na osiedlu i kazał pilnować interesu, Karol więc pilnował i w pracy przebywał większą część dnia, a bywało, że i nocy. Uciekał od rozwrzeszczanego dzieciaka, czyli ode mnie, w pracoholizm i wysoko funkcjonujący alkoholizm. Grażyna została w dużym mieszkaniu, sztorcowana przez babkę regularnie, bo ta lubiła wpaść do córki niespodziewanie, żeby sprawdzić grubość kurzu na meblościance. Wtedy nikt jeszcze nie słyszał o teście białej rękawiczki, a jednak babka stosowała go regularnie i z porażającą satysfakcją wytykała córce każdy błąd. Grażyna więc, młoda matka, świeżo upieczona, jak to się mówi, mężatka i pani domu, nigdy nie mogła czuć się bezpiecznie. Nie miała prawa poleżeć dłużej w łóżku czy snuć się leniwie z kawą w dłoni, ponieważ a to mąż mógł wpaść niespodziewanie do domu w jakiejś sprawie, a to rodzicielka mogła pojawić się w progu, no i było jeszcze wymagające ciągłej opieki, nieustannie wrzeszczące dziecko. Brzydkie jak noc, dlatego Grażyna nie od razu mogła mnie pokochać – tak przynajmniej utrzymywała.

Wiele zmieniło się pewnego popołudnia, w czasie gdy w Polsce zaczęły pojawiać się anteny satelitarne, jakoś w drugiej połowie lat osiemdziesiątych. Odkrywając niemieckie kanały w telewizji, Grażyna otworzyła się na wielki świat, powoli wyłaniający się – na razie jeszcze nieśmiało, ale coraz mocniej – zza żelaznej kurtyny. Callanetics, programy o gotowaniu, program Bliżej świata, skecze z Bennym Hillem, MTV, całe to zachodnie dobro, a później, z początkiem lat dziewięćdziesiątych, TVP Polonia i Polsat. I ruszyło szaleństwo, gdy Grażyna zobaczyła program o małych księżniczkach. Z dziecka pominiętego, rzuconego samemu sobie i kanałom w stylu Cartoon Network stałam się pępkiem świata Grażyny. Pamiętam, że mierzyła mnie wtedy na golasa, przykładała centymetr, obmacywała, szarpała loki, cmokała nade mną, czym wyrażała ubolewanie i powtarzała cicho: „Taka brzydka, taka brzydka. Ale może się nada?”. Szczególnie wrył mi się w pamięć dzień, kiedy narysowała mi czarną kredką brwi, pomalowała paznokcie i rzęsy. Ja, która tak bardzo żebrałam o uwagę matki, w końcu stałam w promieniach jej słońca, posłusznie i bez ruchu na chwiejnej ryczce¹, i dawałam się pacykować, dopóki ojciec nie wrócił z pracy. Wyjątkowo wcześnie zresztą.

– Coś ty zrobiła? – zapytał, kiedy pojawił się w domu.

Zmierzył mnie wzrokiem, aż się skuliłam, bo rzadko poświęcał mi uwagę. Jakbym należała do wyposażenia domu albo była przezroczysta („Masz matkę szybę, a ojca szklarza?”, pytała często mama, kiedy jej zasłaniałam ekran telewizora, i tak mi się skojarzyło). Tym razem wpatrywał się we mnie uważnie, w końcu dostrzegł człowieka. A może inne cudo, do tego wypacykowane jak jakiś pajac? Oczywiście w tamtym momencie nie towarzyszyły mi takie myśli, miałam może z pięć lat i cechowała mnie wyjątkowa nieśmiałość w stosunku do tego człowieka, którego musiałam nazywać „tatą”. Zastanawiam się nad tym teraz, jako dorosła. Czy w tej karykaturze dziewczynki zobaczył coś więcej niż tylko przebranie?

– Zamierzam wysłać Andżelę na konkurs. – Mama nic sobie nie robiła z jego tonu, kiedy mnie ściskało w żołądku.

– Obiad jest? – Ojciec odłożył na krzesło teczkę, zniknął na chwilę w przedpokoju, by zdjąć buty i odwiesić kurtkę, ale zaraz wrócił.

– Oczywiście, że nie, przecież chyba widzisz, że jestem zajęta Andżelą. Zaraz jakieś kanapki uszykuję. O, schab pieczony został z wczoraj, będzie jak znalazł.

Matka zakrzątnęła się, zawirowała, a ojciec usiadł przy stole i nadal na mnie zerkał. Nagle ryczka wydała się jeszcze bardziej chybotliwa, zachciało mi się siku, ale rodzice nie zwracali na mnie uwagi. Chciałam coś powiedzieć, ale tylko drżały mi usta. Stałam więc jak przysłowiowy kołek, w panice, że nie wytrzymam i się posikam, aż w końcu do tego doszło.

– Jezu! – warknął ojciec. – To dziecko ma pięć lat, czemu jeszcze szcza po gaciach?

– Zabroniłam jej się ruszać. – Mama pogłaskała mnie po głowie. – Grzeczna dziewczynka, no, idź się umyć.

To wspomnienie przywołuje palący wstyd. Ból zaciskanych ud, kiedy próbowałam się powstrzymać. Kłótnię rodziców, gdy siedziałam w wannie i czekałam na mamę, miała mi spłukać z włosów szampon. Wpadłam w panikę, kiedy nie wiedziałam, w którą stronę zakręca się kurek, i woda prawie się przelała.

– Robisz z niej kukiełkę! – darł się ojciec tak głośno, że słyszałam go przez zamknięte drzwi i plusk wody.

– Na tym można nieźle się obłowić – perorowała matka. – Wybić. Na zawsze chcesz zostać szarakiem?

– Masz więcej niż przeciętny człowiek, kobieto, haruję jak osioł, żebyście żyły w dostatku. Pracować nie musisz, to ci się nudzi i wymyślasz takie dyrdymały. Po co się całej Polsce pokazywać jak małpy w zoo?

– Niech chociaż Andżela ma szanse na coś lepszego. Na wejście do wielkiego świata! Skoro mnie to odebrano, skoro nie dostałam swojej cholernej szansy…!

– Zachód przyszedł i ci się w dupie poprzewracało.

Trzaskania, stukoty, trudne do zdefiniowania dźwięki. Już wtedy chciałam zniknąć, bo wiedziałam, że kłócą się z mojego powodu. Serduszko w małej piersi drżało, bo nie wiedziałam, co robić. Woda wystygła, a mama nie przychodziła, jakby o mnie zapomniała.

Przekonała ojca do tych konkursów. Pokazała mu przepych, lśniące korony, suknie, buciki, fryzury. Pewnie podrapała go w odpowiednie miejsca, jak lubił, żeby wyraził zgodę. Może chciał mieć spokój? A może spodobały mu się małe księżniczki i wyobraził sobie, że ten bachor, przez którego zniszczył sobie przyszłość, też może być kimś takim. Ładnie opakowanym cukiereczkiem tatusia.

W każdym razie tego dnia rozpoczęło się piekło.» PIĘKNO DO ŻYCIA NIE WYSTARCZY, ALE BEZ NIEGO ŻYĆ BY NIE WARTO.
WŁADYSŁAW WITWICKI

Na Zachodzie konkursy piękności dla dziewczynek rozlały się na cały kraj i przynosiły ogromne zyski, dlatego w Polsce – nieco po kryjomu, by nie oburzać opinii publicznej i wybadać rynek – również zaczęły być organizowane. Grażyna chłonęła wiedzę, analizowała, zapisywała całe strony brulionów, byle tylko mieć przewagę nad konkurencją. Na pierwszy pojechała sama, żeby zorientować się w sytuacji, i wróciła z policzkami gorejącymi podnieceniem. Od progu zawołała:

– Andżela, musisz przejść na dietę i zacząć ćwiczyć!

Dla pięciolatki, którą wówczas byłam, słowo „dieta” nie oznaczało niczego szczególnego, nie miałam pojęcia, że matka wyrzuci z domu słodycze, mimo że „cukier krzepi”.

– Będzie ją krzepił ten z owoców – stwierdziła na narzekania ojca, że w mieszkaniu nie uświadczy się już czekolady czy ciasta. – O wiele zdrowszy. Spójrz na nią, pumpernikiel się nam zrobił, nie dziecko.

– Chyba nieco przesadzasz, Grażynko. – Ojciec próbował ostudzić jej zapał, ale weszła w tryb działania, nic nie mogło jej powstrzymać. – Jest w fazie intensywnego rozwoju, to jeszcze potrwa, zanim sylwetka się wymodeluje.

Nie wiem, co wydarzyło się podczas tego wyjazdu. Nigdy nie spytałam, zresztą ojciec również, ale chyba wtedy poznała tego całego Zenona, który wciągnął ją w wir konkursowego szaleństwa. Może gdyby nie on, poddałaby się, bo wykazywała się raczej słomianym zapałem. Jednak kiedy dzwonił, a matka zakręcała na palec czerwony kabel telefonu, podskórnie czułam, że nie odpuści.

Zaczęło się od tego, że musiałam jeść jajka, boczek, mięso i pić rosół niczym herbatę, ale to mogłabym ścierpieć, gdyby nie tony warzyw – a to na surowo, a to na parze – które stawały mi w gardle i pęczniały w ustach. Nie cierpiałam brukselki, kalafiora, brokuła, ledwo mogłam przełknąć cukinię czy bakłażan. Produkty prosto z importu, z Zachodu, z zagranicy, do tej pory nie wiem, jak matka załatwiała te wszystkie wiktuały. Z porcji obiadowych zniknęły ziemniaki, zastąpione groszkiem i fasolą. Kolacji nie mogłam jeść, o osiemnastej mama zamykała kuchnię i zabraniała mi tam wchodzić, kiedy ona i ojciec jedli kolację.

Pamiętam przedpokój w lamperii, po której osuwałam się z płaczem, kiedy dochodziły do mnie zapachy świeżo upieczonego chleba czy ciasta, bo ojciec wymógł, żeby jednak je piekła. Rodzice żyli normalnie, tylko ja stawałam się dziwadłem. Szloch nie przynosił oczekiwanych efektów, więc wiłam się na podłodze w histerii. Brzuch bolał z głodu, ale po wyznaczonej godzinie mogłam jedynie pić wodę, a nią nie dało się oszukać żołądka. Przynajmniej tak wtedy myślałam.

Te wspomnienia nadal wywołują ból. Pamiętam zimną ścianę łazienki na plecach, zaciśnięte piąstki, uczucie ssania w brzuchu, ból głowy promieniujący od zmęczonych oczu. Bywało, że wyłam tak długo, aż zasnęłam, i wtedy dopiero mama otwierała drzwi i przekładała mnie do łóżka.

Okazało się jednak, że jedzenie to mniejszy problem w porównaniu z wymaganiami mamy co do sylwetki i zachowania.

– Musisz się nauczyć odpowiednich manier – powiedziała któregoś dnia, kiedy wróciłam z przedszkola.

Znów nie znałam tego obco brzmiącego słowa, ale pamiętam, że żołądek ścisnął mi się boleśnie, a strach chwycił za gardło. Grażyna nałożyła mi zupę i postawiła przede mną talerz, dla siebie dodatkowo ukroiła grubą pajdę chleba i posmarowała ją masłem. Kochałam tak grubo powleczoną tłuszczem kromkę, szczególnie do pomidorowej, mama jednak pokręciła głową.

– Tobie nie wolno – stwierdziła, zanim zdążyłam zapytać. – Maniery przy stole, chód, postawa. Musimy też wymyślić ci jakiś talent. Co chciałabyś robić?

– Może rysować? Lubię rysować – odważyłam się powiedzieć.

Wzrok utkwiłam w talerzu, całkowicie skupiona na łyżce, jednak kilka kropel dania spadło mi na koszulkę. Dostałam w tył głowy, tak że grzywkę umoczyłam w zupie.

– Co z ciebie za ciamajda, dziewczyno – burknęła matka. – Chyba nie wiesz, jak ciężko to będzie sprać, a nie mam czasu na takie bzdury, bo muszę cię odpowiednio przygotować. Dużo pracy przy tym będzie, chyba zdajesz sobie sprawę, co?

– Tak, mamusiu, przepraszam.

Już wtedy wiedziałam, że płacz jest niepożądany, ale trudno tak małemu dziecku utrzymać emocje w środku. Łzy kapały więc do zupy, którą jadłam powoli i posłusznie, uważając, by znów nie pochlapać ubrania. Grzywka posklejała się w obrzydliwie tłuste strąki.

– Zatrudniłam już krawcową, przyjdzie wziąć miarę i będziemy szyć suknie. Te na konkursie w Polsce wypadły blado w porównaniu z tymi, które widziałam w telewizji, ale ty dostaniesz, co najlepsze.

W mniemaniu Grażyny najlepsze, co mogłam dostać, to wpierdol. Za każde niepowodzenie karała mnie strzałem w głowę, szturchnięciem albo kopniakiem, ale tak, by nie robić siniaków. Kazała mi chodzić po pokoju z książką na głowie. Najpierw jedną, powoli, odwracać się, odpowiednio układać stopy, kłaść dłoń na biodrze, machać drugą, uśmiechać się i prezentować. Podpatrzyła to u tych małych Amerykanek. Później dołożyła drugi tom i trzeci Wielkiej Encyklopedii Powszechnej PWN, a ja miałam wrażenie, że odpadnie mi głowa.

– Mamusiu, boli.

– Nie marudź, Andżela, naprawdę. – Grażyna zapalała papierosa, zaciągała się głęboko, z wyraźną przyjemnością. – Jeśli chcesz osiągnąć sukces, musisz pocierpieć.

Chodziłam więc, a kiedy którakolwiek z książek upadała, dostawałam mokrą szmatą po nogach, ramionach, plecach, czasami po głowie, zależy, gdzie matce udało się akurat trafić. „Mamusiu, boli” nigdy nie skutkowało, do taty nie miałam co się skarżyć, bo kiedy raz spróbowałam, mama używała lacia zamiast ręcznika i bolało jeszcze mocniej.

Z tego okresu pamiętam wypełnione ćwiczeniami godziny. Kładłam się spać i płakałam w poduszkę, totalnie rozbita i zagubiona. Nie miałam komu o tym powiedzieć. Panie w przedszkolu wydawały się miłe, ale rozmawiały z mamą, a ona pytała, czy nie narzekam i nie paplam za dużo. Babcia Jola przyklaskiwała pomysłowi, co pewnie bardziej dziwiło Grażynę niż Karola.

– Córcia, nie sądziłam, że jesteś taka obrotna – powiedziała, kiedy usłyszała, ile można zarobić na wygranej w konkursie. – Tylko małą musisz dobrze przygotować, bo to takie nieogarnięte. – Zmierzyła mnie z góry do dołu. – Brzydka aż tak bardzo nie jest, podrasuje się trochę. Dostałam niedawno od koleżanki z Niemiec samoopalacz, to można użyć.

– Codziennie morduję się z tym dzieciakiem – narzekała matka i piła kawę, podczas gdy stąpałam cicho z książkami na głowie. – Nawet nie wiesz, ile wymaga roboty. Uszy to jej chyba klejem do łba przyczepię, żeby nie odstawały.

– Mogłaś zacząć wcześniej wychowywać, a nie kiedy skończyła pięć lat – zauważyła babcia i mama nieco się obraziła.

– Wiesz, że źle się czułam – poskarżyła się i wydęła usta. – To się podobno nazywa depresją poporodową.

– Tego u nas nigdy nie było i jakoś kobiety żyły. I to rodziły więcej niż jedno dziecko, zapierniczały w domu i polu, męża musiały obrobić. Nikt nie narzekał, czasu brakowało, żeby choćby kwęknąć. Za dużo tego. – Babka wskazała laską wiecznie włączony telewizor. – We łbach się ludziom przewraca. To zgubę przyniesie, wspomnisz moje słowa.

– Mamuś. – Grażyna przewracała oczami, zaciągała się, wypuszczała kłąb dymu. – Otworzyliśmy się w końcu na Zachód, na Europę, nie możemy w tym ciemnogrodzie tkwić jak do tej pory. Wychodzimy do świata. O! Andżela na pewno podbije serca tych starych pierników w jury.

– Żebyś ty się nie otworzyła za bardzo – rzuciła babka z przekąsem. – I żeby se któryś na Andżeli zębów nie połamał – zachichotała.

Teraz wiem, że nawiązywała do częstych i długich rozmów Grażyny z Zenonem, wtedy tego nie rozumiałam. Bolał mnie kark, czubek głowy, bolały stopy, bo mama kupiła nieco za duże buty na obcasach i kazała się przyuczać do chodzenia w nich. Znów stałam się łzą, chciałam zacząć wyć, ale bałam się bicia, więc przełykałam tylko szybko ślinę i mrugałam, żeby to powstrzymać. Mama i babcia tymczasem piły kawę, paliły papierosy i częstowały się ciastem, którego mnie nie wolno było tknąć, choć pachniało obłędnie.

To chyba w tym okresie po raz pierwszy zachciałam zniknąć. Wtopić się w tło, w ścianę z tapetą w kwiaty, stać się jednym z nich. Kiedy widziałam ptaki za oknem, miałam ochotę polecieć, chociaż to wrażenie wydawało się wtedy mało sprecyzowane. Robiło mi się na przemian duszno i zimno, na czole osiadał kleisty pot, a później poczułam tylko uderzenie w twarz.

Otworzyłam oczy. Mama wydawała się nieco pobladła, z papierosem w kąciku ust i zmarszczonymi brwiami, babka może nieco bardziej przejęta, ale stojąca z boku i oparta o laskę.

– Zemdlałaś, kwiatuszku – wyjaśniła mama.

– Może za mało wody dziś piła – zasugerowała babka. – Albo niewiele jadła, ta dieta jest dość restrykcyjna, a dziecko jednak rośnie.

– Masz ciasto, cukier dobrze ci zrobi. – Mama podała mi wypiek.

Pamiętam ten smak do dzisiaj, chociaż minęło już prawie czterdzieści lat. Kruchość i słodycz posypki rozpływającej się na języku, kwaskowatość truskawek, nieco waniliowy smak samego ciasta. Siedziałam w fotelu, obok babka i mama, gryzłam powoli, delektowałam się i chciałam tak trwać zawsze. Ze słodkim w ustach, z uwagą i troską bliskich osób, przejawiającymi się w dłoniach głaszczących mi włosy. Chwila jednak minęła, prysła, kiedy skończyłam jeść.

– Do wanny – zarządziła mama, mimo że nawet się jeszcze nie ściemniło. – Musisz wypocząć.

– Zrobię jej ciepłego mleka – zaproponowała babka, a Grażyna skinęła głową. – Dodam trochę kaszy manny i masła, będzie treściwsze.

Również smak grysiku zapamiętałam na zawsze, bo wiązał się z niepokojem matki, czy nie przesadziła, z obecnością babci i troską ojca, który gdy usłyszał o zajściu, usiadł na brzegu łóżka i nawet przeczytał mi bajkę. Nie zdarzyło się to ani nigdy wcześniej, ani później.

Ten jeden raz pokazał, że jestem dla niego ważna.» PIĘKNO POLEGA NA WŁAŚCIWEJ PROPORCJI I BLASKU.
ŚW. TOMASZ Z AKWINU

Nigdy nie należałam do przebojowych osób. Nie brylowałam na przedszkolnych dywanach, to nie mnie otaczał wianuszek dzieci, stałam raczej z tyłu, zawsze wycofana, nieśmiała, ale przyjazna. Tak przynajmniej oceniały mnie przedszkolanki, kiedy Grażyna je wypytywała. Nie nosiłam tej iskry bożej, której tak uparcie we mnie szukała.

– Angelika jest cichą, ale bardzo lubianą osobą.

Kiedyś stałam się świadkiem rozmowy zaczynającej się od takich słów. Słysząc je, poczułam, że czerwienieją mi policzki.

– Czyli jest przeciętniakiem – skorygowała matka, a pani Kasia uniosła brwi. – Niech się pani nie dziwi – ciągnęła Grażyna niezrażona. – Próbuję dziecko na konkurs piękności przygotować, a tam musi się wedrzeć przebojem, i to sama. Nie mogę wiecznie trzymać jej za rękę.

– Ona ma jedynie pięć lat – zauważyła nieśmiało wychowawczyni. – Dopiero się rozwija, nawiązuje delikatne przyjaźnie, to skomplikowana sprawa. Musi się dowiedzieć, kim jest i jakie zajmuje miejsce w hierarchii. Całkowicie naturalny proces.

– Po niektórych już widać charyzmę. – Grażyna westchnęła i z niechęcią spojrzała na moją koleżankę z grupy, Petronelę.

Petronela miała właściwie wszystko, czego chciała. Jej ojciec, mięsny baron, zapewniał córce najlepsze rzeczy, sprowadzane z Niemiec, Francji, a nawet Stanów. Ubierała się więc zimą w kożuszki i futra z królików, nosiła ręcznie szyte kapelusze przystrojone albo kokardą, albo piórkiem. Rękawiczki z koźlej skórki, buciki lśniące i zapinane na guziki. Mamę zawsze skręcało, kiedy spotykała się z rodzicielką Petroneli, swoją koleżanką z podstawówki, Zosią Kułaczkowską. Ale najgorsze chyba było to, że Petronelę w przedszkolu lubiano. Zawsze otaczał ją wianuszek dziewczynek, miała w sobie to coś, co przyciągało dzieci niczym lep wabił muchy.

– Pani dziecku niczego nie brakuje – zapewniała przedszkolanka, kiedy do rozmowy wtrąciła się Zofia.

– Czego Angelice brakuje, kochana? – Dotknęła ramienia Grażyny na pozór czułym gestem. – Wiesz, że możemy cię wesprzeć, jeśli jesteście w potrzebie. Pomagamy ubogim.

– Och! – zaśmiała się Grażyna sztucznie. Tak bardzo, że nawet moje dziecięce ucho to wychwyciło, aż się skrzywiłam. Mama obrzuciła mnie niezadowolonym spojrzeniem, że znów „strzelam machy”. – My również, moja droga. – Fałsz aż zgrzytał między zębami. – Chodziło o coś innego. Andżela weźmie udział w konkursie małej miss, nie wiem, czy kojarzysz?

– Oczywiście. – Zofia klasnęła. – Petronela przygotowuje się już od miesięcy. – Machnęła dłonią, jakby to nie było nic wielkiego, a Grażyna zgrzytnęła zębami. – Opracowuje pokaz akrobatyczny, wynajęliśmy specjalnego trenera w tym celu. A twoja córa co zaprezentuje?

– Będzie śpiewać. – Zupełnie nieoczekiwanie dla nikogo wtrąciła pani Kasia.

Grażyna aż otworzyła szerzej oczy ze zdumienia, ale nie zaprzeczyła.

– Angelika ma naprawdę duży potencjał, jeśli chodzi o muzykę. Doskonały słuch i prawdziwy talent – mówiła wychowawczyni.

– Skoro pani tak mówi. – Zofia zmarkotniała, pożegnała się i odeszła.

– Co też pani? – napadła na przedszkolankę Grażyna.

Kobieta pogłaskała mnie po głowie. Pragnęłam, żeby nigdy nie przestała, ale pieszczota okazała się krótka.

– Proszę zatrudnić kogoś do lekcji śpiewu – odpowiedziała sucho pani Kasia. – Uważam, że zrobi pani Angelice dużą krzywdę tym konkursem, ale nie mogę pani powstrzymać.

– Słusznie. Szczególnie że nikt pani nie pytał o zdanie – prychnęła w odpowiedzi Grażyna. – Dziękuję za sugestię w każdym razie.

Dreptałam za mamą do domu, kurczowo trzymając jej dłoń. Ledwo nadążałam, takie stawiała kroki, ale nie chciałam się skarżyć, szczególnie że mamrotała pod nosem coś o „ludzkich wrakach, które wybiły się z domu przez małżeństwo i udają teraz, że są lepsze niż inni”. Dopiero wieczorem zrozumiałam, kiedy referowała ojcu wydarzenia dnia.

– Kułaczkowska, wyobraź sobie, też posyła córkę na konkurs – perorowała nad ojcem, który wsuwał do ust kolejne porcje kolacji. – Wyniosła niczym kura na grzędzie, co zniosła najwięcej jaj. Pochodzi z cholernej patologii, kradła i żebrała, pewnie się puszczała za kasę, a teraz co, królowa, kurwa, życia.

– Dziecko tu jest – zauważył i przelotnie na mnie zerknął.

Jakbym nigdy nie słyszała takich słów…

– Ona wie, że to dorosła gadka. Baba z przedszkola sugeruje, że trzeba ją śpiewu uczyć.

– Znowu jakieś fanaberie? – mruknął niezadowolony Karol. – Kolejne wydatki?

– Nie może tylko ładnie wyglądać, musi się pochwalić talentem. Ta mała od Kułaczkowskich będzie akrobatykę prezentować, chyba nie chcesz być gorszy od Zdzicha?

– Oczywiście, że nie chcesz być gorsza niż Zofia – zripostował. – Zatrudnimy więc kogoś, kto nauczy Angelikę śpiewać.

Nikt nie zapytał, czy mam na to ochotę. Wolałabym rysować, ale mama stwierdziła, że przecież jury nie będzie czekać, aż coś nabazgrzę, to musi być dynamika, wzruszenie, coś, co położy ich na łopatki i zegnie im kolana, a najlepiej połamie serca. Coś spektakularnego! Włączyła więc MTV i szukała odpowiedniej inspiracji. Kazała mi też połykać surowe jaja.

– Nie, mamusiu, nie mogę. – Po twarzy płynęły mi łzy.

Tego dnia deszcz stukał o szyby, a babka Jola stukała laską o podłogę.

– Jeśli chcesz śpiewać, musisz poprawić swoje warunki głosowe, a widziałam w telewizji, że to jest bogactwo witamin A i D, a one z kolei pomagają w odpowiednim nawilżeniu błony śluzowej. Więc czy tego chcesz, czy nie, pij – uparła się matka.

– Może kogel-mogel zrób? – zasugerowała babka, ale Grażyna zmrużyła oczy i spojrzała na nią niezadowolona.

– Cukru mam dziecku dawać? Przy jej skłonności do tycia? – prychnęła. – Mama niech się lepiej nie miesza, wiem, co jest dla niej dobre.

Stałam w kuchni i patrzyłam na krople deszczu na szybie. Dłoń, w której trzymałam kubek z jajem, lekko drżała. Nienawidziłam ich ugotowanych, a na myśl o surowym glucie robiło mi się niedobrze. To wspomnienie jest nieco zatarte, jakbym wyparła z głowy moment przełykania, doskonale pamiętam jednak chwilę, w której jajo postanowiło wrócić. Obrzygałam wtedy spódnicę babci i buty, bo nigdy ich podczas wizyt nie zdejmowała, co, nawiasem mówiąc, wkurzało Grażynę jak nic innego.

– To oburzające – powiedziała babka i wyszła, a mama pokręciła głową.

– Nie dziś to jutro. – Popatrzyła surowo. – Nie wymigasz się od tego.

Tamten okres charakteryzował się więc pasmem wymiotów, ćwiczeń muzycznych z jakimś mężczyzną, którego twarzy nie zapamiętałam, uczenia się gam i angielskich słów piosenek, chodzenia z książkami na głowie i na obcasach. Nauczyłam się w końcu przełykać jaja bez wstrętu i zwracania ich na podłogę. Wytrenowałam chodzenie z książkami do perfekcji. Umiałam zaśpiewać takie hity jak Radio GaGa czy większość piosenek z Grease albo Dirty Dancing. Grażyna postanowiła ułożyć do tego układy, więc paradowałam przed nią i ojcem wieczorami na obcasach, ubrana już w piżamę, i prezentowałam to, czego się nauczyłam.

– Wygląda nieźle – komentował czasami ojciec, ale zazwyczaj milczał.

– Musisz nauczyć się ruszać dupą – zasugerowała matka.

– To chyba naprawdę przesada, Grażyno. Zniżanie dziecka do poziomu obiektu seksualnego.

– Chyba coś z tobą nie tak, Karolku, skoro podnieca cię córka – zripostowała matka ostro.

– Mnie to nie rusza. – Spokojnie łyknął drinka. – Ale kto wie, jakie męty znajdą się na widowni albo w jury? Chciałabyś, żeby twojemu dziecku stała się krzywda?

– Nie stanie się krzywda – prychnęła matka. – Przecież będę o nią dbać.

Mama nigdy mnie nie komplementowała, dla niej zawsze byłam za mało przebojowa i piękna, zbyt fałszowałam, gubiłam kroki. Dostawałam po łepetynie, a następnie odsyłała mnie do pokoju, gdzie zanurzałam się w sen bez marzeń, by rano wstać do przedszkola i rozpocząć kolejny dzień koszmaru. Wtedy przyjmowałam to z fochami, płaczem, tupaniem, ale matka szybko wytrzebiła to ze mnie klapsami.

– Grzeczne dziewczyny się tak nie zachowują – sapała, uderzając raz po raz nagą skórę pośladków. – Złość szkodzi na piękność, dziewczynki w ogóle nie powinny jej okazywać! To zła, zła emocja i służy jedynie mężczyznom!

– Mamusiu, nie!

– Musisz się nauczyć, Andżela. – Matka odpychała mnie boleśnie. – A teraz marsz do ćwiczeń. Samo się nie zrobi.

Maszerowałam więc tam, gdzie mnie pokierowała, i robiłam, co kazała. Ruszałam pupą, biodrami, wypinałam się i jeździłam dłonią po ciele, choć nie miałam pojęcia, jak to wygląda w oczach innych. Ojciec powtarzał, że za dużo w tym obleśnej erotyki, ale matka jedynie prychała dymem papierosowym i ignorowała jego uwagi. Nie miałam własnej woli ani zdania, nie mogłam płakać, kiedy czułam potrzebę, ani się złościć, nie mogłam nawet iść spać, kiedy byłam zmęczona. O wszystkim decydowała mama. O ubraniach odsłaniających brzuch albo ledwie co zakrywających piersi, których przecież jeszcze nie miałam, o ordynarnym makijażu, o tym, co jem i z kim rozmawiam.

Nie miałam z nią szans.

A jednak kochałam ją całym pięcioletnim serduszkiem.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij