Kasieńka - ebook
Kasieńka - ebook
Nowe wydanie przejmującej powieści o życiu polskiej nastolatki na emigracji w Anglii. Książka urzekająca szczerością, przenikliwością i poetycką formą przełamującą granice gatunkowe.
Mama pokazała mi liścik od Taty,
Tego dnia, gdy zniknął.
Olu, wyjechałem do Anglii.
To wszystko, co napisał.
A potem przyszedł czek od Taty,
W kopercie
Z wyraźnym stemplem.
I Mama wiedziała, co robić.
12-letnia Kasieńka wyjeżdża z matką do Anglii w poszukiwaniu ojca, który odszedł bez pożegnania dwa lata wcześniej. Od tej pory jej życie rozpięte jest między ciasnym, obskurnym mieszkaniem w Coventry, angielską szkołą, w której boleśnie odczuwa swą inność, oraz ulicami miasta, po których matka prowadzi ją co wieczór w desperackich próbach odnalezienia człowieka, który wcale nie chce być odnaleziony. Ucieczką od problemów staje się dla Kasieńki pływanie i rodząca się pierwsza miłość.
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8150-362-4 |
Rozmiar pliku: | 2,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Zanim zdążymy wyjść z dworca.
Mama stuka nimi o kilka schodków i
Chrup, trzask, grzechot –
Już po kółkach.
Plastikowe odłamki
Są
Wszędzie.
Mamie ciężko nieść walizkę
I wypchaną plastikową torbę.
Mamie jest ciężko,
Gdy wszyscy patrzą.
Wstydzi się tej torby.
Starej, nylonowej,
Pożyczonej od Babci.
Tata zabrał wszystkie dobre walizki,
Kiedy nas zostawił,
Kiedy porzucił
Mamę i mnie.
„Są w niej czyste ubrania” –
Przypomina mi Mama,
Jakby to był
Powód do dumy.
I nie pozwala mi nieść niczego
Oprócz
mojej własnej
małej torebki.
„Pilnuj naszych paszportów, Kasieńko.
Grzeczna dziewczynka.
I pieniędzy.
Te funty będą nam potrzebne.
Uważaj na pieniądze i paszporty.
Grzeczna dziewczynka z mojej Kasieńki”.
Mama gada, a ja truchtam
za nią,
Wymijając garnitury i
plecaki.
Nikt nie rozpozna Mamy
Na zatłoczonym dworcu.
A ona i tak się wstydzi
Tej plastikowej torby.
„Teraz trzymaj się blisko mnie, Kasieńko.
Trzymaj się mnie” –
Mamrocze Mama, gdy wychodzimy z dworca
I wsiadamy do autobusu na lotnisko,
A ja chwytam pasek jej płaszcza,
Bo jestem za duża, żeby trzymać ją za rękę,
Nawet gdyby miała jedną wolną.
Nie płynęłyśmy statkiem.
Imigranci nie przybywają tu już
Zatłoczonymi łodziami,
Nie kłębią się jak szczury na mokrych nabrzeżach.
To nie jest rok 1920 i nie jesteśmy na Ellis Island –
Nie wita nas romantyczna
Statua Wolności.
Przyleciałyśmy na Stansted.
To jeszcze nie Londyn,
Ale już blisko.
Przed kontrolą paszportową stoimy nerwowo
W kolejce i ćwiczymy w głowie angielski:
Yes-thank-you-officer.
Wiem, że nie jestem już w domu,
Bo gdy mam się odezwać, aż ściska mnie w brzuchu,
I zanim otworzę usta,
Powtarzam sobie to, co mam powiedzieć,
Jak rolę w szkolnym przedstawieniu.
Przy odbiorze bagażu
Nasza plastikowa torba
Jedzie powoli na taśmie,
A ludzie patrzą.
Ktoś wskazuje ją palcem,
Więc Mama mówi: „Zostaw ją, Kasieńko.
W tej torbie jest tylko ciepła bielizna.
Nie będzie nam tu potrzebna.
Będą nam potrzebne kalosze”.
Mama ma rację:
Powietrze w Anglii jest wilgotne,
Niebo to szary koc.
A deszcz zaraz
Przemoczy nas
Do suchej nitki.
Mama wynajęła pokój
W Coventry.
Będziemy tu mieszkać,
Aż znajdziemy Tatę:
Jeden pokój na czwartym piętrze
Rozpadającego się budynku,
Który przypomina mi lekcje historii,
Przypomina mi czarno-białe zdjęcia
Zbombardowanych
wsi.
W pokoju jest biała kuchnia,
W kącie,
I jedno duże łóżko,
Dla mnie i dla Mamy,
Zapadnięte w środku
Jak zimne pierogi.
„To tylko jeden pokój” – mówię,
Mając na myśli:
Nie możemy tu mieszkać.
„To się nazywa s t u d i o” –
Mówi Mama,
Tak jakby słowo
Mogło zmienić rzeczywistość.
Mama stoi przy brudnym oknie
Plecami do mnie,
Patrzy na samochody jadące z warkotem
Obwodnicą Coventry.
Potem idzie do kuchni i
Podłącza do prądu mały czajnik elektryczny.
Gotuje wodę
Dwa razy
I robi dwa kubki herbaty.
Jeden dla siebie,
Jeden dla mnie.
„Jak w domu” – mówi,
Sącząc herbatę
I wpatrując się w czarny płyn.
Mama znalazła świetny dom dla
Niepotrzebnej plastikowej torby.
Tak.
Ale nie dla nas.
Pani Warren pyta: „Mówisz po angielsku, dear?”,
Przykucając
Z rękami na kolanach,
Jakby przywoływała spaniela.
Mówi głośno
I wyraźnie,
Poruszając różowym językiem.
Potakuję i Pani Warren się uśmiecha,
A potem wzdycha
Z ulgą.
„Więc jak masz na imię, dear?” – pyta Pani Warren.
Cieszę się, bo już się bałam, że pomyliła mnie
Z kimś o imieniu Dear
I że będę musiała
Już zawsze
Reagować na to imię.
„Mam na imię Kasia” – mówię,
zawstydzona swoim
koślawym angielskim.
Pani Warren podnosi się
i prostuje plecy.
Wzdycha
Raz jeszcze,
A potem marszczy czoło.
Patrzy na Mamę
i znów na mnie.
„No więc… Cassie… Witamy!”
Chcę coś powiedzieć,
Dać jej szansę, żeby wymówiła moje
Imię poprawnie.
Ale Mama dotyka mojego ramienia.
To ostrzeżenie.
„Zaczniesz w siódmej klasie
I zobaczymy, jak ci idzie”.
Mam dwanaście lat.
Prawie trzynaście.
Rosną mi piersi
I mam miesiączkę,
A jestem w klasie z
Jedenastolatkami.
Mama się tym nie martwi.
Dopóki nie nauczę się czytać
Austen w oryginale,
Powinnam zostać
Z młodszymi, mówi.
Ale Mama nie ma racji.
Niektórzy z nich nigdy nawet nie słyszeli o Austen.
Znam się na liczbach
Lepiej niż oni wszyscy.
I na planetach.
Na lekcjach muszę
Chować się
Za książką,
Żeby nauczyciele
Nie zobaczyli moich migdałków,
Gdy ziewam.
Nie za dobrze czytam
Po angielsku.
To jedyne, czego nie umiem.
Więc wsadzili mnie do jedenastolatków.
Dzwonek,
Melodyjka dająca sygnał,
Że możemy wstać z miejsca.
Jesteśmy pod władzą Jego Przenikliwości.
Gdy zadźwięczy,
Wstajemy jak lunatycy,
A potem znów milkniemy
Na jego rozkaz.
Nauczyciele próbują przejąć dowodzenie:
„J a decyduję, kiedy kończy się lekcja” – upierają się.
Ale nie mogą konkurować
Z Dzwonkiem.