Kawałek raju - ebook
Kawałek raju - ebook
Piper leci do Teksasu, by poznać swoją nowo odnalezioną rodzinę. Na lotnisku wpada jej w oko Maverick Kane. Od pierwszej chwili między nimi iskrzy. Nawiązują romans. Wkrótce Piper dowiaduje się, że jej rodzina toczy z Kane’ami wieloletni spór o ziemię. Obawia się, że będzie musiała wybrać między bliskimi a kochankiem. Nie chce zrywać z rodziną, ale jeszcze bardziej nie chce rezygnować z cudownych nocy z Maverickiem...
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-291-1323-6 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Piper usiadła wygodniej w obitym jedwabistą skórą fotelu i wyjrzała przez małe okno prywatnego samolotu, który przysłano, by zabrał ją z Chicago do Applewood w Teksasie. Podeszła stewardesa. Ze stolika obok fotela zabrała pusty kieliszek po szampanie i poinformowała ją, że za dziesięć minut wylądują.
- Dziękuję. Za wszystko – odparła Piper.
Nigdy dotąd nie doświadczyła takich luksusów. W ciągu ostatnich czterdziestu ośmiu godzin jej skromne życie obróciło się o sto osiemdziesiąt stopni. Jeśli wyprawa do Applewood się powiedzie, w przyszłości już tak będzie wyglądało. Nie zamierzała jednak zbyt wcześnie dzielić skóry na niedźwiedziu.
- To przyjemność gościć panią na pokładzie – odrzekła stewardesa. – Życzę udanego pobytu w Applewood.
Applewood, Piper powtórzyła w myślach. Dwa dni temu jeszcze o nim nawet nie słyszała. Teraz natomiast wiedziała, że to jedna z najbogatszych miejscowości w kraju, otoczona wartymi miliardy dolarów ranczami.
Kilka minut później samolot wylądował i ekskluzywna podróż raptownie się skończyła. Wysiadając, zobaczyła szereg małych białych luksusowych samolotów. Przedtem zastanawiała sie, dlaczego Applewood ma własne lotnisko. Teraz otrzymała odpowiedź.
Obsługa zaprowadziła ją do niewielkiego budynku ze szklanymi ścianami, gdzie miała czekać na bagaż.
Widok na wzgórza, bezkresne pastwiska i lasy otaczające miasto, które mogła podziwiać z lotu ptaka, był oszałamiający, a słońce wysoko na niebie rzucało ciepłe światło na wszystko w zasięgu wzroku.
Piper wyciągnęła komórkę i zrobiła zdjęcie. Potem ze wzrokiem wciąż utkwionym w ekranie odwróciła się i nagle zderzyła z czymś twardym i całkiem ciepłym.
- Och! – wykrzyknęła. Podniosła głowę i zobaczyła rozbawiony uśmiech na twarzy kto wie czy nie najseksowniejszego mężczyzny, jakiego widziała. – Przepraszam. – Poczuła, że policzki jej czerwienieją. – Powinnam uważać.
Nieznajomy uspokajającym gestem lekko dotknął jej ramienia.
- Nic się nie stało. Dobrze się pani czuje?
Cudownie przeciągał samogłoski.
- Tak. Dziękuję.
- Widzę, że podziwia pani krajobraz.
Skorzystała z okazji, by spojrzeć na niego ponownie. Był wysoki, ciemnowłosy, z klasycznymi rysami twarzy i oszałamiającym uśmiechem. Czarne falujące włosy zaczesane z czoła aż prosiły, by wsunąć w nie palce.
- Tak. Właśnie wylądowałam i skracam sobie czas czekania na bagaż. – Wiedziała, że niepotrzebne się tłumaczy, ale zawsze tak robiła, kiedy się denerwowała. A ten mężczyzna z jakiegoś powodu ją onieśmielał. Odwróciła głowę i spojrzała w okno. – Wspaniały widok.
Zza ciemnych okularów znowu przyjrzała się nieznajomemu. Wysportowany, w czarnym T-shircie i dżinsach, ze skórzanym plecakiem przewieszonym przez ramię, z krótko przyciętą brodą, również przedstawiał sobą widok cieszący oczy.
- Po raz pierwszy w Applewood? – zapytał.
- Tak. Jeszcze nie wiem, na jak długo się tu zatrzymam – wyjaśniła. – Ale z przyjemnością zwiedzę miasto i okolicę. – I może nasze ścieżki jeszcze raz się przetną, pomyślała. – Pan jest stąd?
- Tak. Mój samolot musiał wylądować zaraz za panią.
Mój samolot. Czyli to kolejny tutejszy bogacz, pomyślała. Nie zamierzała wyprowadzać go z błędu w sprawie swojego statusu majątkowego.
- Chyba tak.
Milczeli chwilę.
- Przepraszam, zapominam o dobrym wychowaniu – powiedział mężczyzna i wyciągnął rękę. – Maverick Kane.
Uścisnęła mu dłoń i również się przedstawiła:
- Piper Gallagher. Miło mi pana poznać. Maverick, Mav, czy woli pan oficjalnie, panie Kane?
Bawiło ją flirtowanie z nim. Dopiero od dziesięciu minut przebywa w Teksasie, a już straciła głowę dla Teksańczyka.
- Jak wolisz. Zwracano się do mnie w znacznie gorszy sposób. – Zaśmiał się. Podobało jej się ciepłe brzmienie jego śmiechu. – Zatrzymasz się w mieście, tak?
- Tak – powiedziała, chociaż wcale nie była tego pewna. To miało się dopiero okazać. – Przynajmniej na pewien czas. Jeszcze nie wiem, jak długi.
Kciukiem wskazał za siebie.
- Mam tutaj na parkingu samochód. Mogę cię podrzucić do miasta.
- Mama mnie uczyła, żebym nigdy nie wsiadała do samochodu z obcym mężczyzną.
Uśmiechnął się.
- Jasne. Słuszna zasada.
W tej chwili niczego tak nie pragnęła, jak spędzić trochę czasu z Maverickiem Kane’em. Był czarujący, seksowny i nie miałaby nic przeciwko temu, by go poznać bliżej.
- Ktoś po mnie przyjedzie – wyjaśniła. – Ale dziękuję za propozycję. To bardzo uprzejmie z twojej strony. Mam nadzieję, że w mieście wszyscy są tak przyjaźnie nastawieni do obcych.
Nachylił się nad nią z przebiegłym uśmieszkiem.
- Tylko tego nie rozgłaszaj – poprosił. – Nie chciałbym, żeby to odbiło się na mojej reputacji. – Wyprostował się. – Miłego pobytu. Może jeszcze się zobaczymy.
Odpowiedziała mu uśmiechem. Miała szczerą nadzieję, że jeszcze kiedyś wpadną na siebie.
- Może.
Na jedno mgnienie ich spojrzenia się spotkały. Była pewna, że gdyby znali się lepiej, nachyliłby się i ją pocałował. Ale byli dwojgiem nieznajomych i w prawdziwym życiu takie rzeczy się nie zdarzają. Natomiast uniósł brwi i odsłonił w uśmiechu białe zęby.
- Nietrudno będzie cię znaleźć – zauważył, a jego wzrok prześliznął się po całej jej postaci.
Zanim zdążyła odpowiedzieć, odwrócił się i odszedł. Odprowadziła go wzrokiem.
- Pani walizka. – Aż podskoczyła, słysząc głos bagażowego. Wyjęła komórkę z torebki. – Czy wezwać dla pani samochód?
- Dziękuję. Ktoś ma po mnie przyjechać – odparła.
- Życzę miłego dnia.
- Nawzajem.
Komórka w jej dłoni zawibrowała.
„Przed budynkiem”, przeczytała.
Spojrzała na drzwi z wahaniem. Przed budynkiem czekał na nią Elias Hardwell, jeden z najbogatszych ludzi w Teksasie, patriarcha znanej rodziny Hardwellów. I – no cóż – jej ojciec.
Na parkingu nieopodal zobaczyła starszego mężczyznę stojącego obok czarnego luksusowego SUV-a.
Na jej widok podniósł rękę. To on, pomyślała, wypuściła powietrze z płuc i zrobiła kilka niepewnych kroków ku nowemu życiu.
Idąc, przyjrzała się mężczyźnie. Wysoki, barczysty, w płowym kowbojskim kapeluszu na siwych włosach. Nie wyglądał na swoje osiemdziesiąt lat. Bez wątpienia był to Elias Hardwell, jej ojciec.
Zdjął kapelusz i uśmiechnął się do niej.
- Witaj, Piper – powiedział.
Wyciągnęła do niego rękę, zachowując fizyczny i emocjonalny dystans.
- Witam, panie Hardwell.
Uścisnął jej dłoń.
- Rozumiem, że nie chcesz nazywać mnie ojcem, ale miło by mi było, gdybyś zwracała się do mnie po imieniu. Elias.
Kiwnęła głową.
- Chyba będę potrafiła.
Włożyli jej walizkę do bagażnika, potem Elias otworzył dla Piper drzwi pasażera.
- Dziękuję, że odpowiedziałaś na mojego mejla – powiedział.
- Jak mogłabym nie odpowiedzieć?
Dwa dni temu jej życie wywróciło się do góry nogami. Rano myślała, że będzie to zwyczajny poniedziałek zaczynający się od spotkania roboczego w redakcji, a okazało się, że magazyn mody, w którym pracowała, został przejęty przez większego wydawcę i jej usługi stały się zbędne.
Tak więc, jako świeżo upieczona bezrobotna, spakowała swoje rzeczy i wróciła do domu. Przebrała się w dresy, związała włosy w byle jaki węzeł, zamówiła sernik z kawiarni za rogiem i zabrała się do pisania nowego CV.
Kiedy otworzyła skrzynkę mejlową, zobaczyła wiadomość od niejakiego Eliasa Hardwella. Przebiegła ją wzrokiem.
„Prywatny detektyw… Odnalazł Cię… Ojciec biologiczny… Proszę o telefon”.
Szybko znalazła w internecie informacje na temat Eliasa Hardwella. Okazał się właścicielem jednego z największych rancz w kraju, hodowcą bydła, koni wyścigowych i wierzchowców do pokazów jazdy konnej. Przeszedł na emeryturę, a zarządzanie ranczem przekazał wnukowi, Garrettowi.
- Dziękuję za przysłanie po mnie samolotu.
- Mam nadzieję, że podróż była wygodna.
- Domyślam się, że dawno nie latałeś samolotem rejsowym – odrzekła ze śmiechem. – Każda podróż, kiedy pasażerów nie traktuje się jak stada bydła, jest wygodna. Ta była luksusowa.
Elias spojrzał na zegarek.
- Jedźmy, bo się spóźnimy – powiedział. – Po drodze pokażę ci kawałek Applewood.
- Spóźnimy się? Na co? – zapytała.
- Na kolację rodzinną.
- Na kolację rodzinną? – powtórzyła zbita z tropu. Liczyła, że będą mieli z Eliasem czas dla siebie, by móc poznać się lepiej, ale najwyraźniej on lubił mocne wrażenia. – Z całą rodziną?
Zachichotał.
- A jak ci się wydaje? Rodzinna, czyli wszyscy w komplecie. Tworzymy świetną drużynę.
- A kto będzie? – zapytała.
Ogarnęła ją trema. Zawsze chciała mieć dużą rodzinę i uczestniczyć we wspólnych kolacjach i rozmaitych uroczystościach. Od śmierci matki to pragnienie nawet się nasiliło, ale nie tak sobie wyobrażała pierwsze spotkanie z ojcem.
- Twój brat, mój syn Stuart, jego dwaj synowie, Garrett i Wes z żonami, i oczywiście moja narzeczona Cathy. Poza tym kilku wybranych przyjaciół rodziny.
- Twoja narzeczona?
Zaintrygowało ją, że w późnym wieku planuje ślub.
- Tak. Cathy poznałem dawno temu, po śmierci pierwszej żony. I w końcu postanowiliśmy się pobrać. Ślub bierzemy za kilka tygodni. – Odwrócił głowę i spojrzał na Piper. – Mam nadzieję, że zostaniesz do tego czasu.
- Ślub? Nie mam odpowiedniego stroju na taką okazję.
- W mieście jest dużo sklepów. Na pewno znajdziemy coś odpowiedniego.
- Proponuję zostawić sprawy własnemu biegowi.
- Rozumiem. – Znowu na nią spojrzał. – Przepraszam, jeśli przybrałem zbyt szybkie tempo. Powiedz, jeśli ci to nie odpowiada.
- Dziękuję. W porządku. To dla nas obojga dziwaczna sytuacja.
Elias oprowadził ją po Applewood, niewielkim, pięknie położonym mieście otoczonym niekończącymi się ranczami, i ruszyli dalej. Piper domyśliła się, że kręta bita droga, którą teraz jechali, prowadzi na jego ranczo.
- Powiedz, co wszyscy sądzą o moim przyjeździe – poprosiła.
Elias znów się zaśmiał. Ogarnęły ją złe przeczucia.
- Rozmawialiśmy o tym z Cathy. To ona namawiała mnie, żebym cię odszukał. A reszta? – Pokręcił głową. – Nie mają o niczym zielonego pojęcia.
- Co takiego?! – zawołała i odwróciła się w jego stronę. – Nic nie wiedzą?
Jej pierwsza ocena się potwierdziła. Elias jest amatorem mocnych wrażeń.
- Pomyślałem, że to będzie dla nich fajna niespodzianka.
- Czy oni… – zawahała się, szukając odpowiednich słów. – Czy oni lubią niespodzianki?
Tym razem roześmiał się serdecznie.
- Nie powiedziałbym, że tak.
Była ciekawa, jakie inne niespodzianki zafundował im w przeszłości.
- To niewiarygodne. – Pokręciła głową. – Mam uczucie, że w coś mnie wrabiasz.
- Nie, moja droga. W nic cię nie wrabiam. Pomyślałem tylko, że to najlepszy sposób, żebyś poznała wszystkich za jednym zamachem. Nikt nie zdąży się wzburzyć.
- A sądzisz, że ktoś mógłby? – zapytała.
Wcale by jej to nie zdziwiło. Nagłe pojawienie się odnalezionej po wielu latach córki oznacza jeszcze jedną osobę do podziału majątku.
- Oczywiście, że nie, ale pytania padną.
- Tego należy się spodziewać. Sama mam pytania.
Kiwnął głową.
- Wszystko w swoim czasie. – Wjechali na wzgórze, z którego widać już było duży dom ranczerski. – Oto on. Nasz dom.
- Wciąż mieszkasz na ranczu? – zapytała.
- Jakiś czas temu razem z Cathy przenieśliśmy się do Arizony, a ranczem zarządza Garrett. Niedawno się ożenił i pomyślałem, że dobrze będzie dać mu trochę swobody. Dobrze się czujemy w Arizonie, ale tęsknię za ranczem. Nic mu nie dorówna.
W miarę zbliżania się do domu Piper coraz bardziej się denerwowała. Dla uspokojenia się wzięła głęboki oddech. Jej życie zaraz się zmieni. Jedzie na spotkanie nowej rodziny. Nie wybaczyła jednak Eliasowi, że postawił ich wszystkich przed faktem dokonanym.
Sytuacja będzie strasznie krępująca, pomyślała. Obawiała się, że atmosfera stanie się napięta, o ile nie wroga. Z drugiej strony to szansa poznać całą rodzinę od razu, postanowiła więc robić dobrą minę do złej gry.ROZDZIAŁ DRUGI
Piper czuła, że serce bije jej coraz mocniej, kiedy SUV zatrzymał się przed domem, chociaż słowo dom było tu zbyt skromne. Budynek był ogromny, ale mimo rozmiarów sprawiał wrażenie ciepłego i gościnnego. Na podjeździe obok drogich nowoczesnych pikapów stało kilka luksusowych samochodów osobowych. Na ich widok Piper po raz pierwszy od rozmowy z Eliasem dwa dni temu, gdy ustalali szczegóły podróży, pomyślała, że przyjazd tutaj nie był najlepszym pomysłem.
Przez chwilę siedzieli w milczeniu. Do głowy przyszedł jej szalony pomysł, by wypchnąć Eliasa z SUV-a, wrzucić wsteczny i uciec jak najdalej od tego rancza i od Applewood.
- Gotowa? – zapytał Elias, przerywając jej myśli. – Kiedyś musimy tam w końcu wejść.
Spojrzała na niego. Początkowo uznała go za manipulatora i amatora mocnych wrażeń, ale teraz, widząc jego zdenerwowanie, zmieniła swą opinię. Sytuacja jest tak samo trudna dla niego, jak i dla mnie, pomyślała.
- Chyba tak. Jak myślisz, pójdzie dobrze? – zapytała.
Chwilę siedzieli w milczącym porozumieniu.
- Dobrze to przyjmą?
- Trzymam rodzinę w karbach. Sami ci o tym opowiedzą. Ale teraz dotarło do mnie, że cała ta sprawa dotyczy jeszcze kogoś. Ciebie. To dobrzy ludzie, ale szczerze przyznam, że nie wiem, jak zareagują na tę nowinę. Przepraszam, że ich nie uprzedziłem. – Spojrzał na dom, jak gdyby chciał zyskać trochę czasu. – Nie wiem, dlaczego wydawało mi się, że tak będzie lepiej dla wszystkich. Może wejdę pierwszy i przygotuję grunt?
Nie znała mężczyzny siedzącego obok niej – swojego ojca – ale wydawał się zupełnie inny, niż sądziła na podstawie skąpych wiadomości na jego temat.
- Szczerze? Najbardziej chcę się odwrócić i uciec – wyznała. – Możesz uciec ze mną, jeśli chcesz.
Oboje się zaśmiali. Złapała jego spojrzenie i wiedziała, że od teraz łączy ich specjalna więź. Przeprowadzili szybki test DNA i chociaż wciąż czekali na wynik, była pewna, że w ich żyłach płynie ta sama krew.
- Chodźmy – powiedziała.
Otworzył drzwi po swojej stronie, a ona zamknęła oczy, zrobiła kilka głębokich wdechów i wydechów, i dopiero potem wysiadła.
Weszli do domu. W środku był tak samo imponujący jak na zewnątrz. Wysokie sufity, lśniące, choć porysowane, drewniane podłogi, drogie meble obite skórą.
Elias zaprowadził Piper na tyły, gdzie za ścianą z okien zobaczyła taras, a na nim kilkanaście osób, które rozmawiały, śmiały się i najwyraźniej dobrze się bawiły w swoim towarzystwie. Minęło kilka chwil, zanim ktoś ich zauważył. Elias podszedł do nich pierwszy i serdecznie przywitał się z każdym po kolei.
Zauważyła, że wszyscy okazują mu szacunek należny najstarszemu z rodu. Pierwszym, który zwrócił uwagę na nią, był młodszy mężczyzna z blond włosami – ona swoje rude włosy odziedziczyła po matce – i niebieskimi oczami. Ze zdjęcia w internecie wiedziała, że to Garrett Hardwell, wnuk Eliasa.
- Witamy – powiedział, podchodząc z wyciągniętą ręką. – Z kim mam zaszczyt?
Spojrzała na Eliasa w nadziei, że da jej znak, jak ma się zachować.
- Piper Gallagher – przedstawiła się.
Teraz oczy wszystkich zwróciły się w jej stronę.
Elias podszedł bliżej.
- Słuchajcie. Piper jest…
- Dziennikarką – wtrąciła.
Oczywiście nie było to kłamstwo, ale pomyślała, że „Piper jest moją córką” zabrzmi szokująco.
Elias obrócił się gwałtownie w jej stronę. Wydawał się tak samo zbity z tropu jak reszta towarzystwa.
- W porządku – Garrett odezwał się pierwszy i wskazał kobietę stojącą obok niego. – To moja żona Willa. Dalej Wes, mój brat, z żoną Daisy. – Piper kolejno uścisnęła im dłonie. – Tam są Cathy, narzeczona Eliasa, i mój ojciec, Stuart.
- Miło mi was poznać – oznajmiła.
Krępujące milczenie przedłużało się. W końcu Garrett odchrząknął i zapytał:
- Co panią do nas sprowadza?
- Przyjechałam napisać historię waszej rodziny.
Wszyscy patrzyli na nią coraz bardziej zdezorientowani.
- Jest coś, o czym powinniście wiedzieć – odezwał się Elias. – Piper jest moją córką. – Zwracając się do Stuarta, dodał: – Twoją siostrą.
Zaległa cisza. Cathy gestem dodającym otuchy ujęła dłoń Eliasa. Piper zatęskniła za kimś, kto i ją wziąłby za rękę. Spojrzała na Garretta i Wesa.
- Dla was jestem chyba ciocią – powiedziała.
- Ciocią? – Wes powtórzył zdumiony.
Willa uśmiechnęła się.
- Czyli nie ma żadnej opowieści do spisania – zauważyła.
Piper wypuściła powietrze z płuc. Elias odegrał swoją rolę, teraz moja kolej, pomyślała.
- Pewnie nie. Ale naprawdę jestem dziennikarką. Przyjechałam z Eliasem, żeby powiedzieć wam prawdę, ale ogarnęła mnie straszna trema. – Głośno przełknęła ślinę. – Nie wiedziałam, że Elias nic wam nie powiedział. – Spojrzała na niego przez zmrużone oczy. – Może to temat na dobre opowiadanie?
Wes skrzyżował ręce na piersi. Jego twarz przybrała zacięty wyraz.
- Dlaczego nam nie powiedziałeś?
Ręką wskazał Piper, ale nawet na nią nie spojrzał.
- Wes. – Głos Eliasa zabrzmiał teraz ostrzej. – Piper jest członkiem rodziny i gościem w tym domu. Zachowuj się. – Oparł dłonie na biodrach i mówił dalej: - Ani ona, ani ja nie rozegraliśmy dobrze tej sytuacji, ale teraz jest tu z nami.
Wszyscy w milczeniu przetrawiali usłyszane rewelacje.
Willa odezwała się pierwsza.
- Gdzie dotąd mieszkałaś? – zapytała.
- W Chicago – odparła Piper. – Tam się urodziłam i wychowywałam.
Willa spojrzała na Eliasa.
- Co ty na to?
- Racja. To pytanie jest też do mnie. Poznałem Cassandrę ponad trzydzieści lat temu. Byliśmy z sobą, ale… – Urwał i przełknął ślinę. – Po kilku tygodniach się rozstaliśmy. Cassandra powiedziała mi, że jest w ciąży, i zniknęła. Nasze drogi się rozeszły, ale nigdy o niej nie zapomniałem, ani nie przestałem zastanawiać się, co stało się z dzieckiem. Cathy przekonała mnie, żebym wynajął prywatnego detektywa.
- A twoja mama? – Willa zwróciła się do Piper.
Piper poczuła, że łzy zbierają się jej pod powiekami.
- Zmarła kilka lat temu.
Oprócz ludzi stojących teraz przed nią matka była jej jedyną rodziną. To dlatego nawiązanie kontaktu z Hardwellami było dla niej ważne.
Nie chciała zostać sama na świecie.
- Strasznie mi przykro – powiedziała Willa i spojrzała na Wesa, który wyglądał na skruszonego.
- Dziękuję. Przykro mi, że w tak brutalny sposób wtargnęłam w wasze życie.
Garrett, który cały czas bacznie przyglądał się jej twarzy, stwierdził:
- Widzę podobieństwo. Oczy. Nos. Kości policzkowe. Wyglądasz jak Elias. Odziedziczyłaś po nim te cechy, które przekazał nam wszystkim.
- Naprawdę? – Piper rozejrzała się i spostrzegła, że Garrett ma rację. Łzy napłynęły jej do oczu.
- Tak – powiedział Elias i rozpostarł ramiona.
Zawahała się, bo ten gest był niespodziewany, ale emocje wzięły górę i dała się uścisnąć.
Kiedy odsunęli się od siebie, zobaczyła, że reszta rodziny wciąż przygląda się jej z rezerwą. Mają prawo, pomyślała. Muszą oswoić się z tą wiadomością.
Pierwszy podszedł do niej Stuart.
- Witaj, Piper – powiedział i wyciągnął rękę.
Podała mu dłoń, świadoma, jak bardzo jego oficjalne zachowanie różni się od serdecznego uścisku Eliasa.
Elias spojrzał na nią i zaproponował:
- Wyjdziemy na ganek pogadać? Musimy nadrobić zaległości. – Potem zwrócił się do Garretta i Wesa. – Niech któryś z was przyniesie bagaż Piper. Umieścimy ją we wschodnim skrzydle.
- Będzie tutaj mieszkać?
- Oczywiście. Wszyscy są mile widziani na tym ranczu.
- To niepotrzebne – odezwała się Piper. – Znajdę sobie coś w mieście.
- Ależ to nonsens – zaprotestował Elias. – Zostaniesz tutaj.
- Nie wiem – mruknęła. – Dla wszystkich to był duży wstrząs. Jeśli zatrzymam się w mieście, ochłoniemy i łatwiej zbierzemy myśli. – Wręczyła Garrettowi swoją wizytówkę. – Elias ma wszystkie informacje kontaktowe, ale tu też są wypisane – powiedziała. – Zadzwoń i umówimy się na spotkanie.
- Zadzwonię na pewno – obiecał.
- Chyba będę się zbierać – stwierdziła. – Możecie mi polecić jakieś miejsce, gdzie…
Willa, żona Garretta, podeszła bliżej.
- Jeśli nie masz żadnej rezerwacji, proponuję, żebyś pojechała do Applewood Inn. Jestem właścicielką.
- Naprawdę mogłabym…
- Przypadkiem wiem, że mają wolny pokój. Kiedy się będziesz meldować, powiedz Amy w recepcji, że daję ci taryfę rodzinną.
Piper otworzyła szeroko oczy. Wiedziała, że jest członkiem rodziny, ale potrzebowała czasu, by się do tego przyzwyczaić.
- Dziękuję. To bardzo miło z twojej strony.
- Jak twoim zdaniem nam poszło? – zapytała Eliasa, gdy usiedli w fotelach bujanych na ganku okalającym dom.
- Zgodnie z moimi przewidywaniami.
- Wes i Garrett nie wyglądali na zadowolonych.
- Daj im trochę czasu. – Milczeli chwilę, obserwując zachód słońca. – Przykro mi, że nie uczestniczyłem w twoim życiu.
- Długo się zastanawiałam, dlaczego nie mam taty. Zawsze byłam ciebie ciekawa, chociaż nigdy o to nie zapytałam. Mama zapewniła mi dobre dzieciństwo. Ale była tak zdeterminowana, że da radę jako samotna matka, że rozumiem, dlaczego ciebie z nami nie było. Byłam szczęśliwym dzieckiem.
- Żałuję, że cię nie odnalazłem. Ciągle o tobie myślałem. Zastanawiałem się, kim jesteś i czy jesteś szczęśliwa.
- Teraz jestem tutaj.
Pokiwał głową.
- Nie mogę cofnąć czasu. Ale od teraz mogę uczestniczyć w twoim życiu.
- Bardzo bym tego chciała. Dziękuję, że mnie odnalazłeś. Chociaż twoja rodzina może być innego zdania.
- Teraz to jest i twoja rodzina.
- Szczerze? – Obejrzała się za siebie. – Za wcześnie, żeby tak twierdzić.
- Cóż, zostawmy sprawy własnemu biegowi. Cieszę się, że przyjechałaś. Tylko żałuję, że zmarnowaliśmy tyle czasu.
- Ja również.
- Więc wykorzystajmy go, żeby się lepiej poznać. Co ty na to?
Poczuła ulgę. Łza popłynęła jej z oczu. Szybko ją wytarła i powiedziała:
- Bardzo bym chciała.
Elias nakrył jej dłoń swoją, uśmiechnął się i cofnął rękę.
- To dlaczego nie chcesz zatrzymać się tutaj?
Obejrzała się za siebie. Nie wszyscy przyjęli ją z otwartymi ramionami. Nie chciała się narzucać.
- Nie sądzę, żeby to był właściwy moment. I nie czułabym się komfortowo, wpraszając się na kolację. Potrzebują czasu, aby oswoić się z tą wiadomością. Wspólną kolację zjemy innym razem.
Pokiwał głową.
- Odezwą się. Nie zapominaj, że to jest również i twój dom rodzinny. Masz takie samo prawo do niego i ziemi jak każdy członek rodziny.
Ta deklaracja zelektryzowała Piper. Nie myślała o ogromnym majątku rodzinnym. Nie zamierzała ubiegać się o żadną jego część. Nie w tym celu przyjechała do Applewood. Chciała tylko poznać swoją rodzinę i poczuć się jej członkiem.
- Będę się zbierać – powiedziała. – Do kogo mam zadzwonić, żeby po mnie przyjechał?
- Mogę zorganizować ci transport, albo, jeśli prowadzisz, możesz skorzystać z jednego z naszych samochodów – zaproponował.
- Och, to byłoby świetnie, ale czy nie wywołałoby dodatkowych kłopotów między wami?
- Widzę, że świetnie się orientujesz w stosunkach rodzinnych – zauważył z uśmiechem. – Nie, nie… Jak powiedziałem, ochłoną. – Wstał i dał jej ręką znak, by szła za im. – Chodź.
Zaprowadził ją do garażu, a kiedy otworzył drzwi, zobaczyła, że Elias, znakomity ranczer, jest też kolekcjonerem samochodów. Stało tam dziesięć aut różnych typów i marek, sportowych, zabytkowych, klasycznych i luksusowych. Jej wzrok natychmiast przykuło jedno – wiśniowy kabriolet – stojące tuż przy wejściu.
- No no. Nie znam się na samochodach, ale ten to istne cudo.
- Zgadza się. – Podszedł do szafki pancernej wiszącej na ścianie i kilkakrotnie obrócił pokrętło zamka szyfrowego. Wewnątrz wisiały kluczyki do samochodów. Swobodnym gestem rzucił jeden komplet Piper.
Złapała go w locie.
- Podoba ci się? – Głową wskazał kabriolet. – Jest twój.
Oniemiała.
- Nie mogę go przyjąć.
- Przynajmniej tyle mogę zrobić, żeby zrekompensować ci lata życia bez ojca. Zasługujesz na to.
Wytrącił jej argumenty z ręki. Jeśli on czuje taką potrzebę, czy ona może odmówić?
- Prześpijmy się z tym – zaproponował. – Pojeździsz nim, a kiedy już się urządzisz, wrócisz i zaczniesz poznawać rodzinę. Wiedzą, że w swoim dobrze pojętym interesie powinni być dla ciebie mili.
Kiwnęła głową na znak zgody.
- Okej. Dziękuję.
Elias wrócił do domu, a ona wsiadła do samochodu i pogładziła obszytą skórą kierownicę. Czuła się rozczarowana, że wieczór nie przebiegł idealnie.
Hardwellowie starali się zachować poprawnie, ale przed nimi ciężka praca, jeśli mają się dobrze poznać. Dopiero teraz zaczynała do niej docierać cała złożoność sytuacji. Miała nadzieję, że ktoś jutro zadzwoni i zaproponuje następne spotkanie.
Uruchomiła samochód i włączyła radio.
Wyjeżdżając z rancza, starała się przypomnieć sobie trasę, jaką jechał Elias. Droga była kręta – zbudowana na starych traktach konnych – i po kilku zakrętach stwierdziła, że nie wie, gdzie jest. Zatrzymała się, wyjęła telefon, by sprawdzić mapę, ale punkty orientacyjne były słabo trudno rozpoznawalne. Na dodatek robiło się coraz ciemniej.