Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

Kawczańskie Opowieści - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
1 lipca 2025
10,10
1010 pkt
punktów Virtualo

Kawczańskie Opowieści - ebook

Te wierszowane wspomnienia rodzinne mają być świadectwem rodzinnych tradycji i losów przodków, by zachować je w pamięci naszych dzieci i wnuków. Chodzi o zwyczajnych ludzi, nie bohaterów powstań, czy wojen, a bohaterów normalnego, codziennego życia. Autor starał się w nich uwypuklić te elementy, które trudno byłoby znaleźć obecnie, a które były normą w minionych bezpowrotnie czasach i mogą stanowić ciekawostkę dla młodego pokolenia.

Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.

Kategoria: Poezja
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8414-942-3
Rozmiar pliku: 1,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Podziękowania:

_Szczególne podziękowania należą się mojej kochanej córeczce Elusi za to, że zainspirowała mnie do napisania tych wspomnień i spowodowała, że uwierzyłem w swoje możliwości i odświeżyłem młodzieńcze ciągoty do pisania wierszyków. To ona nakreśliła podstawowy szkic utworu i podpowiadała jakie wątki powinny być w nim zawarte._

_Wdzięczny też jestem swojej kochanej żonce — Krysi za to, że przez cały czas wspierała mnie w pisarskich wysiłkach, podpowiadała jakie zagadnienia powinny się znaleźć w tym utworze, doprecyzowywała niektóre opisywane przeze mnie zdarzenia oraz opowiadała mi o tych z kolei, których ja nie byłem bezpośrednim świadkiem, bo mnie w jej rodzinie jeszcze nie było._

_Wyrazy podziękowania kieruję też do rodzeństwa mojej żony, za podpowiedzi tych wątków z życia Pradziadków, których nie znałem._Słowo od autora:

_„Kawczańskie opowieści” powstawały — z przerwami — przez 55 miesiący: od maja 2017 do grudnia 2021 roku. Początkowo miały to być „dziadkowe wierszyki dla Jasia” — najmłodszego wówczas wnuka w rodzinie. I w takiej postaci w październiku 2017 roku ukazały się drukiem w formie książeczki wydanej przez EMPiK a opracowanej przy pomocy odpowiedniej aplikacji komputerowej przez mamę Jasia, a moją córkę — Elusię. Apetyt rośnie jednak w miarę jedzenia. Życzliwe przyjęcie utworu przez czytelników, pozytywna ocena całości przedsięwzięcia przez pomysłodawcę i wydawcę tegoż, jak również moje wewnętrzne odczucia potrzeby kontynuacji i poszerzenia tematyki poruszonej w „Kawczańskich opowieściach”, zaowocowały kolejnymi pomysłami na rozwinięcie tematu z jednoczesną zmianą głównych bohaterów z Dziadków na Pradziadków, jako twórców rodu oraz położeniem najważniejszych akcentów na wyznawane przez Nich i wdrażane w życie wartości. Poszerzyłem też zakres informacji o Dziadkach, czyli o nas, jako kontynuatorach tradycji rodzinnych. Powstały więc nowe rozdziały utworu, a niektóre z tych, zawartych w wersji pierwotnej zostały istotnie rozszerzone. Tylko tytuł nie uległ zmianie — nadal są to „Kawczańskie opowieści”._

_Pełna wersja tego utworu z opisami drobnych szczegółów z życia rodziny, istotnych dla jej przedstawicieli i bogatą dokumentacją zdjęciową została wydana osobno w ograniczonej liczbie egzemplarzy, które wręczyłem najbliższym członkom rodziny. Ta wersja natomiast jest celowo pozbawiona tych szczegółów i zdjęć, które moim zdaniem byłyby mniej interesujące dla przeciętnego czytelnika, gdyż dotyczą nie znanych celebrytów, ale zwykłych, obcych kompletnie ludzi._

_Utwór ten składa się z dwóch części: część pierwsza jest poświęcona Pradziadkom, czyli Prababci Gieni i Pradziadkowi Józkowi, a druga część — Dziadkom, czyli Babci Krysi i Dziadkowi Krzysiowi, a więc nam, jako spadkobiercom Ojcowizny — Posiadłości Kawczańskiej._

_Część pierwsza jest hołdem składanym przeze mnie głównym jego bohaterom — Józefowi i Genowefie — moim kochanym Teściom i Rodzicom Chrzestnym, którzy swym prostym, pracowitym, uczciwym i bogobojnym życiem wywarli na mnie ogromny wpływ i spowodowali istotne zmiany i przewartościowania w moim widzeniu świata i wszechświata oraz mojego w nim miejsca i roli. Zrozumiałem, że nie tylko „szkiełko i oko”, ale głównie to co w duszy nam gra, i choć nie widoczne i mało uchwytne, ale wywiera decydujący wpływ na nasze życie. Trzeba tylko umieć się wsłuchać w to, co natura i jej Stwórca ma nam do powiedzenia — mniej mówić, a bardziej słuchać. Umieć się wtopić w otaczający nas wszechświat i zaakceptować to, że prochem jesteśmy i w proch się kiedyś obrócimy, ale jednocześnie zdać sobie sprawę z tego, że te drobiny — ten proch wpływa na wszechświat i go zmienia._

_Uważny czytelnik zapewne spostrzeże, zagłębiając się w treść części drugiej, że opisywanym tam zdarzeniom towarzyszą duchy głównych bohaterów części pierwszej, a większość z nich bezpośrednio wskazuje na kontynuację zapoczątkowanych przez Pradziadków tradycji rodzinnych przez ich potomnych._

_Mniej miejsca poświęciłem opisowi życia moich rodziców, ale też ich życie było znacząco mniej barwne i urozmaicone, niż życie moich Teściów._

_Wraz z Babcią Krysią zdajemy sobie sprawę z tego, że ostatnie dziesięciolecia przyniosły olbrzymi postęp techniczny i cywilizacyjny na świecie, w naszym kraju, w naszej rodzinie. Naszym przodkom trudno byłoby się odnaleźć w dobie postępującej cyfryzacji i rewolucyjnych przemian w wielu dziedzinach życia, tak jak nam trudno jest sobie wyobrazić, jak będzie wyglądało życie codzienne naszych prawnuków. Im z kolei trudność będzie sprawiać próba wyobrażenia sobie i zrozumienia, jak można było żyć i czuć się szczęśliwym w czasach Pradziadków i Prapradziadków._

_A mimo wszystko i w tamtych czasach i obecnie jak i za kolejne dziesiątki lat ludzie byli, są i będą szczęśliwi, choć to szczęście było, jest i będzie inaczej, bo na miarę aktualnych czasów postrzegane i odczuwane. Podobnie jak wiara, nadzieja i miłość — były, są i będą dla ludzi najważniejsze i to mimo różnych przeciwności losu — wojen, kataklizmów, pandemii i szerzącego się zła. Miłość i dobro zawsze będą zwyciężać, a zło i nienawiść będą tracić grunt pod nogami._

_Tą garść wspomnień dedykuję głównie dzieciom i młodzieży — naszym kochanym wnukom, by przekazać im ważne informacje o życiu ich Przodków, by przybliżyć tamten, miniony czas, który już nie wróci, a który wywarł istotny wpływ na to, jak ukształtowało się życie ich rodziców, czyli naszych dzieci i w konsekwencji także i ich życie. Liczę na to, że lektura ta wywoła u nich chęć identyfikacji z wartościami wyznawanymi i stosowanymi przez ich Pradziadków, a także potrzebę wprowadzenia ich we własnym życiu. Bo tradycje przodków przekazywane z pokolenia na pokolenie, dają poczucie tożsamości oraz dumy ze źródła swego pochodzenia — korzeni, z których wyrośli, a także sprzyjają podtrzymywaniu więzi rodzinnych i dowartościowują potomnych._

_Myślę też, że przeczytanie „Kawczańskich opowieści” przez dzieci i wnuki głównych bohaterów może wywołać u nich falę zadumy i miłych wspomnień z dzieciństwa i młodych lat spędzanych w domu rodzinnym w Kawczu._

_Ufam również, że mogą być też ciekawą lekturą dla czytelników lubiących tego typu wspomnienia, bogate w opisy przyrody, stosowanych zwyczajów i tradycji rodzinnych, regionalnych, narodowych itp._

_Krzysztof Helman
Kawcze, maj 2025_1. Trudne początki

a. Błysk w oku, iskra w sercu

_Choć od zakończenia wojny ledwie pięć miesięcy minęło, czyli bardzo niewiele,_

_Ślubowali sobie dozgonną miłość i wierność w Parchowskim kościele._

_On — Kaszub spod Parchowa,_

_Postawny i szykowny — niech się każdy inny przed Nim chowa._

_Urodzony w ostatnim dniu mroźnego lutego_

_Przed I Wojną Światową — roku 1913- go._

_Prawdziwy elegancik:_

_Buksy uprasowane w nienaganny kancik,_

_Czarny ancuch i szlips pod brodą,_

_Wszystko zgodnie z aktualnie panującą modą._

_Chłop z krwi i kości, a nie laluś z miasta,_

_Rodu z Kawcza protoplasta._

_Ona — Mazowszanka spod Sochaczewa,_

_Piękna, zgrabna i powabna, słodka jak miód lub na torcie polewa._

_Urodzona w listopadzie dnia siedemnastego_

_Roku Pańskiego 1924-go._

_W powiewnej sukience, w szykownym welonie,_

_Wyglądała jak prawdziwa królowa na tronie._

_Ona również na wsi wychowana,_

_Wie co to niedostatek i ciężka praca od rana._

_Jako młoda dziewczyna przez okupanta została zesłana_

_W czasie wojny do przymusowej pracy w gospodarstwie niemieckiego pana._

_Z rodzinnej Altanki wywieźli Ją do Bytowa,_

_Gdzie przez cztery lata ciężko pracowała dzień cały w pocie czoła._

_Lecz Pan Bóg Jej nie opuszczał i pod koniec wojny_

_Poznał Ją młody Józwa z Zielonego Dworu — poważny i przystojny._

_Oboje bogobojni, pracowici, twardzi i z zasadami,_

_Nie lękali się nowych wyzwań, bo byli optymistami._

_Wystarczył jeden błysk w oku, jedna iskra w sercu,_

_By podjąć życiową decyzję i stanąć wspólnie na ślubnym kobiercu._

_Niszczycielska wojenna zawierucha, a po niej zmiana w Polsce ustroju,_

_Utrudniły Im start w nowe życie: w niedostatku, ale za to w upragnionym pokoju._

_Ona — bez wiana, On — bez majątku,_

_Rozpoczęli wspólne życie — mozolnie od samego początku._

_Nie łatwo im było, lecz dzielnie wytrwali_

_I wspólnym wysiłkiem rodzinę nową zakładali._

_Już rok po ślubie w listopadzie chłodnym_

_Przyszedł na świat ich syn pierworodny._

_Dwa lata potem znów syna spłodzili:_

_Urodził się dokładnie w Prima Aprilis._

_Rok potem na świat przyszła pierwsza córka — w polską złotą jesień,_

_A konkretnie był to ciepły i słoneczny wrzesień._

_Dwa lata przerwy i znów syna na świat wydają:_

_I już czworo dzieci mają._

_Pięć lat potem Pan Bóg jeszcze jednym dzieckiem ich obdarza,_

_Co nie w każdej rodzinie szczęśliwie się zdarza._

_Rodzi im się druga córka._

_I to już jest cała ferajna z Kawczańskiego podwórka._

_Tych dwoje ostatnich właśnie w Kawczu się urodziło,_

_Gdzie ich starsze rodzeństwo z Rodzicami się osiedliło._

_Początkowo Pradziadkowie mieszkali w Bytowie,_

_Gdzie Pradziadek pracował na kolei. Tu się urodzili dwaj pierwsi synowie._

_Po wielu latach z rozrzewnieniem wspominali,_

_Jak od Praprababci czyli mamy Pradziadka Józka, małego prosiaka i jagnię dostali._

_Furmanką z Parchowa do Bytowa specjalnie przyjechała_

_I na dobry początek nowego gospodarstwa domowego do odchowania im je dała._

_W jednej komórce razem Prababcia Gienia zwierzęta te trzymała,_

_Gdzie ciepłym runem pokryta owieczka, tulącego się do niej_

_prosiaczka — zmarźlaczka ogrzewała._

_Potem była stacja PKP w Zieleniu._

_Pradziadek był tam kolejarzem, a mieszkali w służbowym pomieszczeniu._

_Tutaj Prababcia córeczkę szczęśliwie powiła._

_Przy pomocy akuszerki, w domu ją urodziła._

b. Stacja końcowa — Kawcze

_Był rok 1950-ty, gdy Pradziadek Józek został służbowo_

_Przeniesiony do pracy w Kawczu — też na stację kolejową._

_Jako nastawniczy obsługiwał urządzenia do ruchu pociągów sterowania,_

_Czyli między innymi do zwrotnic nastawiania._

_Ale gdy dyżurny ruchu odpowiedzialny za przyjmowanie i wyprawianie pociągów był „niedysponowany”,_

_Pradziadek zakładał jego czapkę i specjalnym „lizakiem” znak zgody na wjazd lub odjazd pociągu był przez niego maszyniście dawany._

_Bo przecież ruch pociągu nie mógł być z takiego powodu wstrzymany._

_Prababcia Gienia, jako wierna żona,_

_Podążała zawsze za Nim, dziećmi obarczona._

_I to był już koniec rodzinnych wędrówek. Jak się okazało,_

_Właśnie w Kawczu zapuścili korzenie już na stałe._

_I znowu w budynku stacyjnym mieszkanie służbowe dostali —_

_Na piętrze, bez wody i kanalizacji. Prawie 20 lat tam mieszkali._

_Trzeba było w piecach palić i wnosić po schodach_

_Węgiel i drewno na opał oraz wiadra, w których była woda._

_A woda była potrzebna do gotowania herbaty oraz zupy,_

_Do mycia naczyń, podłóg oraz dzieciom pupy,_

_Do kąpieli, mycia zębów oraz rąk do czysta._

_Trzeba było wiele takich wiader wnieść po schodach,_

_a potem tą zużytą znieść na dół — to rzecz oczywista._

_Pradziadek w pracy, więc Prababcia sama te wiadra dźwigała:_

_I choć nie było lekko, jakoś sobie radę dawać musiała._

_A jeszcze wszystkim jedzenie smaczne gotowała, prała i sprzątała,_

_Szyła pościel i dziecięce ubranka, a poprute lub rozdarte zszywała albo cerowała._

_Igła, grzybek i naparstek, druty i szydełka oraz maszyna do szycia,_

_To codziennie używane narzędzia — bardzo ważne i potrzebne do życia._

_Dzisiaj jest inaczej — prościej oraz lepiej:_

_Gdy się coś popruje, to wyrzucasz i kupujesz nowe w sklepie._

c. Życie, to nie bajka

_Mimo nawału prac codziennych Prababcia jeszcze czas znajdowała_

_Na inne dodatkowe zajęcia. W Szkolnym Komitecie Rodzicielskim aktywnie działała,_

_Wraz z innymi zabawy ludowe w Świetlicy Wiejskiej organizowała._

_Zabawy były z orkiestrą oraz płatnym bufetem i innymi atrakcjami,_

_Porównywalne z dobrze przygotowanymi weselami._

_Przysmaki do bufetu rodzice z dziećmi samodzielnie z własnych produktów przyrządzali_

_I tylko niektóre, jak kawę, herbatę, czy napoje, w miejscowym sklepie kupowali._

_Na zabawy przychodzili mieszkańcy Kawcza, oraz z okolicznych wsi i z Miastka ludzie przyjeżdżali,_

_Wesoło się bawili, a za bilety wstępu, smakołyki z bufetu i atrakcje pieniądze zostawiali._

_Potem organizatorzy przychód z zabawy podliczali_

_I po odjęciu kosztów zabawy, uzyskany dochód na wycieczki dla dzieci przeznaczali._

_Wyjeżdżały wiec dzieci do Ustki nad Morze Bałtyckie,_

_I do kopalni soli kamiennej w Wieliczce,_

_W Warszawie, Krakowie i Zakopanem też były_

_Oraz wiele innych atrakcyjnych miejscowości zwiedziły._

_Nie rzadko więc bywało, że dzieci w mieście mieszkające_

_Znacznie mniej zwiedziły, niż te, do wiejskich szkół uczęszczające._

_A w Kawczu Szkoła Podstawowa czteroklasowa była_

_I większość małych dzieci z tej wsi do niej właśnie chodziła._

_Dopiero od piątej klasy do Szkoły w Świerznie się przenosiły,_

_Bo żeby przejść do niej ponad trzy kilometry, potrzeba mieć więcej siły,_

_A w tym czasie jeszcze szkolne autobusy nie jeździły._

_Poza tym Prababcia Dzieciom swym jasełkowe stroje szyła i różne gadżety do nich wykonywała._

_W czasie przed i po Święcie Bożego Narodzenia dzieci w odpowiednie stroje się przebierały_

_Ludowym i chrześcijańskim obyczajem po wsi całej chodziły_

_I w poszczególnych domach kolędy śpiewały i wyuczone wcześniej role mówiły._

_Żeby całe to misterium przedstawić widzom dokładnie i wiernie,_

_Trzeba było każdą rolę wykuć na pamięć, by nie wypaść blado albo mizernie._

_Obecności wielu aktorów inscenizacja wymagała:_

_A więc przede wszystkim Maryja z Józefem tam występowała,_

_Król Herod i jego żołnierze, śmierć, diabeł, aniołowie oraz pastuszkowie,_

_A także Mędrcy ze Wschodu, czyli Trzej Królowie._

_Gospodarze małym artystom brawa bili i głośno klaskali_

_A w dowód uznania słodyczami ich częstowali._

_Przy organizowaniu wystroju Kościoła w Świerznie zaangażowana też była_

_I w Słupsku, za uzbierane datki parafian dywan do Świątyni kupiła._

_Było to w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku i ówczesne władze wtedy uznały,_

_Że jest to czyn prawem zabroniony i na przesłuchanie w Komendzie Milicji Prababcię wezwały,_

_A następnie za to wykroczenie dotkliwym mandatem ją ukarały._

_Od tego czasu wielokrotnie władze się zmieniały i lat upłynęło wiele,_

_A dywan przez Prababcię kupiony do dzisiaj parafianom służy w Świerzeńskim Kościele._

_Zero korzyści, lecz za to mnóstwo satysfakcji z tej działalności Prababcia miała_

_I jeden Pan Bóg wie tylko, skąd na to wszystko siły czerpała?_

_Oprócz tego Pradziadkowie inne zajęcia też mieli:_

_Sadzili kartofle oraz zboże siali._

_Mieli także krówki, świnki, kury, kaczki, indyki i perliczki, kilka uli pszczelich._

_A wszystko to po to, żeby potem swoje, własne mieli:_

_Mleko, twaróg, masło i śmietanę,_

_By było czym nakarmić siebie i dzieci kochane._

_A do tego własne mięso, wędliny, miód, chleb swojski i jajka._

_To podstawa życia na wsi. A życie, to nie bajka._

_A jeszcze chodzili wraz z dziećmi do lasu na jagody i grzyby._

_Była to ciężka praca, a nie zabawa „na niby”._

_I gdy inni siedzieli, gadali po próżnicy oraz wódkę chlali,_

_Pradziadkowie mozolnie i wytrwale pieniążki ciułali,_

_Na żadne głupstwa ich nie wydawali tylko oszczędzali._

_Aż w roku 1968-ym zgodnie postanowili:_

_Własny dom zbudujemy! I działkę w Kawczu kupili._2. Wreszcie na swoim

a. Mundur i drelich

_Z jakim że zapałem wzięli się do roboty._

_I nic to, że życie wyciskało z nich siódme poty._

_A że dzieci były duże, a większość dorosła,_

_Wspólnie dom stawiali i budowla w oczach rosła._

_Każdą wolną chwilę od pracy i szkoły_

_Spędzali przy budowie domu i stodoły._

_Ile taczek żwiru, cementu i cegieł_

_Każde z nich przewiozło –oprócz nich nikt nie wie._

_Dwa lata mozolnej pracy i wyrzeczeń wiele,_

_Aż wreszcie zrealizowali wspólnie określone cele._

_I stanął wymarzony i wyśniony dom wreszcie_

_We wsi Kawcze, pod lasem, a nie w jakimś mieście._

_Ale jeśli ktoś myśli, że teraz już na laurach spoczęli,_

_To się grubo myli, bo właśnie zaraz potem intensywną gospodarkę rozwinęli._

_Pradziadek wkrótce zamienił kolejarski mundur na drelich roboczy,_

_I po przejściu na emeryturę do ciężkiej, wiejskiej roboty przystąpił ochoczo._

_Orze ziemię, bronuje, sieje owies i żyto,_

_Sadzi bulwy, potem je redli, podśpiewując sobie przy tym._

_Kupił konia, bo silny i do pługa go zaprzęga,_

_Albo do innych maszyn rolniczych oraz do wozu — to konia mitręga._

_Wozem zwozi zboże zżęte w żniwa, powiązane w snopki,_

_A w czas sianokosów — skoszoną i wysuszoną trawę, czyli siano zagrabione w kopki._

_Łąka była daleko — za szosą i torami._

_Kasztan ciągnął furę z sianem i wnukami._

_Siano było miękkie, suche i pachnące —_

_Przyjemnie na nim leżeć, patrzeć w niebo i zachodzące słońce,_

_Obserwować czubki drzew w tył uciekające._

b. Prababcine smakołyki

_Do żniw i sianokosów oraz na bulew wykopki_

_Zjeżdżała się cała rodzina w Pradziadków opłotki._

_Bo praca była ciężka i wymagała zbiorowego wysiłku._

_Potem wszyscy zasiadali do wspólnego posiłku._

_Zawsze też jeszcze przed obiadem Prababcia coś upichciła_

_I pracującym w polu lub na łące w koszyku przynosiła,_

_Żeby się nieco posilili_

_I swoje siły trochę wzmocnili._

_A posiłek przygotowany przez Prababcię Gienię_

_To prawdziwy majstersztyk — zaspokajał najwybredniejsze nawet podniebienie._

_Te Jej naleśniki z serem, albo z cukrem placki kartoflane,_

_Albo mięso ze słoika, z bulwami, sosem polane._

_A do tego ogórek kiszony, sałatka z buraczków albo surówka z kiszonej kapusty._

_Do popicia zaś kompot lub maślanka — wszystko w mig znika, gdy żołądek pusty._

_Że nie wspomnę zup — palce lizać i pierogów z przeróżnym nadzieniem._

_Te kupione w sklepie lub barze niech się ze wstydu zapadną pod ziemię._

_A jeszcze te rosoły z własnych kurek gotowane, z makaronem swojskim,_

_Pieczone indyki, perliczki i kaczki przyrządzane zwyczajem staropolskim._

_Albo ta potrawka z ryżem i agrestem oraz kawałkami kurczaka,_

_Polana słodkim sosem: to pychota taka,_

_Że na sam jej widok gość dostaje dreszczy_

_I robiąc „cielęce oczy” błaga gospodynię, by mu dołożyła jeszcze._

_I gdyby nie to, że się trochę goście przy stole krępowali,_

_To by z przyjemnością po jedzeniu talerze dokładnie wylizali._

c. Chleba naszego powszedniego

_Najbardziej utrwalił się w mej pamięci Prababciny chleb — smaczny i pachnący:_

_W środku mięciutki i pulchniutki, a z wierzchu — przyjemnie chrupiący._

_W drewnianej dzieży Prababcia ciasto na chleb miesiła i wyrabiała,_

_Potem je na jakiś czas w ciepłe miejsce do wyrośnięcia odstawiała,_

_A gdy już wyrosło, zgrabne, okrągłe bochenki z niego formowała,_

_A następnie w specjalnym piecu chlebowym, opalanym drewnem, je wypiekała._

_Najpierw szczapy drewna były w komorze piekarniczej spalane,_

_Potem popiół z tego drewna był z niej wygarniany_

_I do tak mocno nagrzanego piekarnika chleb był wkładany._

_Specjalna, drewniana łopata do tego służyła._

_Również do wyjęcia upieczonego już chleba potrzebna też była._

_Dokładnie pamiętam smak i zapach tego chleba swojskiego._

_Dzisiaj żadna piekarnia nie jest w stanie upiec takiego._

_Bo dzisiaj zboże nie na gnoju, a na sztucznym nawozie jest uprawiane,_

_A w okresie jego wzrostu sztuczne środki ochrony roślin są wobec nich stosowane,_

_Bo do mąki różne chemiczne „polepszacze” i konserwanty są dodawane,_

_Bo wreszcie piekarniki nie pachnącym drewnem, lecz prądem lub gazem są teraz ogrzewane._

_Chleb Prababci Gieni najbardziej smakował ze smalcem i skwarkami,_

_Albo ze świeżym, wiejskim masłem i do tego z miodem, dżemem lub powidłami._

_Zanim jednak Prababcia pierwszą pajdę z bochna odkroiła,_

_Najpierw — starodawnym obyczajem — na jego spodzie nożem znak krzyża nakreśliła._

_To dla podkreślenia szacunku dla bochna chlebowego_

_Oraz tych, którzy przyczynili się ciężką pracą do powstania jego._

_Nawet w Modlitwie Pańskiej istotną wagę jego podkreślamy:_

_„Chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj” — z prośbą do Pana Boga się zwracamy._

_Ten krzyż na chlebie to również wyraz naszej wdzięczności_

_Za wsparcie przy jego wytwarzaniu — dla Bożej Opatrzności._

d. Prosto z wymienia

_Inne jeszcze wiejskie przysmaki są przeze mnie mile wspominane:_

_A w szczególności słodkie i kwaśne mleko, masło, maślankę, twaróg i śmietanę._

_Dzisiaj dzieci nie znają smaku mleka świeżo wydojonego,_

_Ciepłego, swojsko pachnącego, prosto z wymienia krowiego._

_Nie da się go porównać do tego z pudełka kartonowego,_

_Czyli pasteryzowanego oraz „UHT-ego”._

_Po wydojeniu krowy, Prababcia mleko przez centryfugę przepuszczała_

_I w ten sposób śmietanę od mleka oddzielała,_

_A następnie w drewnianej kierzynce masło z niej wyrabiała._

_Przy pomocy korby — specjalne, dziurkowane łopatki śmietanę roztrzepywały_

_I grudki pachnącego masła z niej wytrącały._

_Potem te grudki drewnianą łyżką trzeba było wygnieść i w jedną całość połączyć,_

_Następnie zgrabne osełki uformować i pozostałą maślankę odsączyć._

_Taką świeżą maślanką Prababcia wszystkich częstowała_

_I wszyscy ze smakiem ją pili, ale najbardziej Pradziadkowi Józkowi ona smakowała._

_Szczególnie latem, gdy zimna, przyniesiona z piwnicy przez Prababcię Gienię,_

_Po wypiciu doskonale gasiła największe nawet pragnienie._

e. Maślana przygoda

_Ja też się robienia masła w Kawczu nauczyłem_

_Ale najpierw „maślaną przygodę” zaliczyłem._

_Pewnego razu, gdy jako młody „żonkoś” do swych teściów w Kawczu przyjechałem,_

_Do zrobienia masła w kierzynce namówić się przez swych szwagrów dałem._

_„Pokaż Krzysiek, co potrafisz i napręż muskuły swoje!”_

_Chwyciłem korbę w obie dłonie, by im pokazać, że choć „miastowy”, to żadnej pracy się nie boję._

_Ostro kręcę — idzie ciężko, bo śmietana opór stawia._

_A szwagrowie krzyczą: „Trzymaj tempo, kręcić nie przestawaj!”._

_Ręce bolą, język na brodzie, pot po plecach ciurkiem spływa,_

_Lecz prawdziwy mężczyzna nie wymięka — kręci dalej i nie odpoczywa._

_A gdy po pewnym czasie oddech stał się krótszy, a bicie serca znacznie przyspieszyło,_

_Szwagrowie zawołali: „A teraz zagwiżdż!”, ale mimo mych wysiłków nic z gwizdania nie wychodziło._

_Śmiali się z tego wszyscy i niezłą „radochę” mieli,_

_Gdy daremne wysiłki zmęczonego pracą szwagra widzieli._

_Śmiałem się z nimi razem, bo był to tylko żart niewinny i życzliwy,_

_A nie chęć dokuczenia, czy też wybryk złośliwy._

_Trzeba do życia podchodzić z humorem i nigdy wigoru nie tracić,_

_Bo każdy musi choć raz w życiu tak zwane „frycowe” zapłacić._

f. Praca na swoim i pomoc sąsiedzka

_Żeby jednak te wszystkie, opisane wyżej pyszności Prababcia mogła przygotować,_

_Musiała się najpierw wspólnie z mężem nieźle w swym gospodarstwie napracować._

_Oprócz pracy „na swoim”, starym, wiejskim zwyczajem,_

_Okoliczni gospodarze przy pracach polowych pomagali sobie nawzajem._

_Gdy jeden sąsiad drugiemu pomógł na przykład przy wykopkach, albo żniwach,_

_Na tym, co pomocy doświadczył, obowiązek „odrobku”,_

_czyli pomocy temu drugiemu spoczywa._

_Pradziadek Józek masarskie rzemiosło dobrze opanował,_

_Więc często innym gospodarzom świnie szlachtował i mięso z nich rozbierał czyli porcjował._

_Mniej doświadczonym rolnikom też porad udzielał bezpłatnie_

_W zakresie prac polowych, czyli co i kiedy robić, żeby rosło ładnie._

_Prababcię Gienię natomiast wszyscy sąsiedzi z tego znali,_

_Że doskonale piecze, smaży i gotuje, więc zamówienia do niej na weselne dania składali._

_A ona im menu weselne układała_

_I wszystkie potrawy sama przygotowywała._

g. Niezłe ziółka

_Inne też umiejętności Prababcia posiadała:_

_Na ziołolecznictwie ludowym się znała._

_Jaka roślina na co pomaga wiedziała,_

_I ziołowe specyfiki na różne dolegliwości w swej rodzinie stosowała._

_Na gorączkę, kaszel, katar, niestrawność, przeziębienie,_

_Na ból głowy, zęba i ucha, palca skaleczenie,_

_Na zgagę, wymioty, rozwolnienie tudzież zatwardzenie,_

_Wreszcie na tak zwane ogólne organizmu wzmocnienie._

_Na wsi nie ma przychodni lekarskiej, nie ma też apteki,_

_Więc Prababcia samodzielnie przygotowywała naturalne leki._

_Zbierała i suszyła kwiaty lipy, kocanki, dziurawca i krwawnika,_

_Liście babki, kobylaka, mięty i pokrzywy — wszystko z Bożego Zielnika._

_A prócz tego kwiaty i owoce bzu czarnego_

_Oraz kwiaty pospolitego chwastu — mniszka lekarskiego._

_Z tych to specjałów Prababcia napary, wywary oraz nalewki wykonywała_

_I na różne drobne dolegliwości swoje i swych najbliższych stosowała._

_Zamiast łykać tabletki, które bez recepty można kupić w każdym sklepie prawie,_

_Można skuteczne środki lecznicze znaleźć w pospolitej potrawie._

_Na pewno będzie taniej, zdrowo i bez ujemnych ubocznych skutków,_

_To leki z Bożej Apteki — dostępne w oborze, na łące, w lesie i ogródku._

_Na bolące gardło najlepsze gorące mleko z miodem i masłem wymieszane,_

_Albo dwa ząbki świeżego czosnku drobno posiekane,_

_A do tego kompres na szyję owinięty wełnianym szalem._

_Na gorączkę zaś napar z kwiatów lipy, lub herbata z miodem i cytryną_

_I hyc do łóżka, by się dobrze wygrzać pod pierzyną._

_Dzięki takim metodom naturalnego leczenia dzieci rzadko chorowały,_

_A jeśli je jakaś dolegliwość już dopadła, to szybko zdrowiały._

h. Szlachetne zdrowie

_Pradziadek Józek zawsze powtarzał z uśmiechem na twarzy,_

_Że żyje tak długo i zdrowo, bo ciężko pracował i unikał lekarzy._

_I gdy lekarze straszyli wszystkich cholesterolem i cukrzycą,_

_Pradziadek jadł chleb ze smalcem lub masłem, tłuste rosoły i nie gardził pełną cukiernicą._

_Herbatę słodził trzema łyżeczkami cukru,_

_Z pączków nigdy nie zdrapywał lukru,_

_W kieszeniach nosił zawsze cukierki dla siebie, dzieci i wnuków_

_I z zaleceń dietetycznych lekarzy śmiał się do rozpuku._

_Kalesony nosił przez rok cały_

_Dzięki czemu nigdy Go stawy nie bolały._

_Czapkę nosił na głowie w piątek, świątek i w niedzielę_

_Zdejmując ją tylko w domu i w kościele._

_A gdy ktoś w tej kwestii swe zdziwienie wyrażał,_

_Pradziadek Józek zawsze starą, kaszubską maksymę powtarzał:_

_„Do Świętego Ducha_

_Nie zdejmuj Kożucha,_

_A po Świętym Duchu_

_Dalej chodź w kożuchu.”_

_Cały dzień spędzał aktywnie, pracując na dworze,_

_Tryskał humorem, był pełen wigoru, a życie widział nie w czerni, tylko w kolorze._

_Jadał swojskie posiłki i wiedział, że o każdej dnia czy nocy porze,_

_Na miłość, zrozumienie, wsparcie i pomoc wszelaką swej małżonki liczyć może._

_Dwa razy tylko był w szpitalu — raz gdy mu rozrusznik serca pod skórę wszywali_

_I drugi raz — gdy przerośniętą prostatę mu wycinali._

_Gdy przy okazji badanie krwi mu w szpitalu zrobili,_

_To analizując otrzymane wyniki, lekarze bardzo się zdziwili_

_„To niemożliwe, żeby facet w podeszłym wieku miał lepsze od nas parametry” — mówili_
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij