Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Kazachskie stepy. Ziemie przeklęte? - ebook

Data wydania:
29 grudnia 2021
Ebook
55,00 zł
Audiobook
49,00 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Kazachskie stepy. Ziemie przeklęte? - ebook

Człowiek przemierzający step, podróżny, który jest w drodze, korzystał tu zawsze z przywileju gościnności. Skoro jest w drodze, z dala od rodzinnych stron, z dala od swych bliskich, to w każdej sytuacji należy okazać mu pomoc. Nie należy go pytać, czy jest twoim przyjacielem, czy wrogiem, nie należy go pytać o to, w jakich zamiarach przybywa do twego kraju. Należy mu po prostu okazać pomoc, a potem wyprawić w dalszą drogę. Szczerze mówiąc, kilkakrotnie byliśmy nawet zażenowani, gdy w przydrożnych czajchanach, po wypiciu przez nas herbaty oraz zjedzeniu kilku kawałków miejscowego chleba, Kazach-właściciel nie chciał od nas żadnych pieniędzy. Mówił po prostu – jesteście w drodze. I w słowach tych nie było żadnej sztuczności, żadnego działania na pokaz. On był po prostu przekonany, że tak właśnie powinien postąpić.
Niezwykłe, a jednocześnie krzepiące, iż tej starej, stepowej tradycji nie zniszczył czas sowieckiej dominacji, że przetrwała ona ową dziejową zawieruchę, którą zgotowali Kazachom Sowieci.

fragment książki


„Kazachskie stepy – ziemie przeklęte?” – znak zapytania w tytule książki nie jest przypadkowy. W polskiej literaturze wspomnieniowej, a niejednokrotnie i w pracach o charakterze historycznym ziemie dzisiejszego Kazachstanu określane bywają mianem „nieludzkich i przeklętych”. Autor, stawiając znak zapytania w tytule publikacji, chce zwrócić uwagę na fakt, iż kazachskie stepy, a tym bardziej autochtoni tych ziem, nie zasługują na określenie przeklęte/przeklęci. Przeklęty może być natomiast system, który z kazachskich stepów uczynił miejsce deportacji milionów ludzi różnych narodowości z obszaru rozciągającego się od wybrzeży Morza Bałtyckiego po brzegi Pacyfiku. Wielu z deportowanych na zawsze pozostało w kazachskiej ziemi. Wśród zesłanych do łagrów lub przymusowo osiedlonych na stepach Kazachstanu „pod komendanturą” znaleźli się także Polacy z dawnych ziem I Rzeczypospolitej (lata trzydzieste XX wieku) i II Rzeczypospolitej (lata czterdzieste XX wieku).

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8238-045-3
Rozmiar pliku: 617 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ZAMIAST WSTĘPU

Książka ta zrodziła się ze wspomnień. Wspomnień, które gromadziłem przez lata. Dotyczyły Azji Środkowej, a przede wszystkim Kazachstanu. Zbierałem te wspomnienia nie tylko w Kazachstanie, nie tylko w krajach Azji Środkowej, lecz także na Ukrainie, w Australii, w Niemczech, również w Rosji. We wspomnieniach tych pojawiała się – w różnych kontekstach – Azja Środkowa, pojawiał się Kazachstan. W różnych zakątkach świata słuchałem ludzi, których życie w większym lub mniejszym stopniu naznaczone zostało doświadczeniem kazachskich stepów. Były to osoby różnych narodowości – Polacy, Niemcy, Ukraińcy, Rosjanie, Białorusini, a także ludzie, którym z trudem przychodziło określić swą narodowość. Ich wspomnienia, niekiedy ich wyobrażenia na temat Azji Środkowej, krajów regionu, a także wydarzeń rozgrywających się na tych ziemiach, złożyły się na tę publikację.

Ale jest ta książka także reporterskim zapisem licznych podróży, które były moim udziałem. Podróży, które odbyłem na przestrzeni kilkudziesięciu lat. Jest moim osobistym spojrzeniem na ewolucję, która trwa na ziemiach Azji Środkowej, na stepach Kazachstanu. Jest próbą pokazania, jak żywa – i czy nadal żywa – jest spuścizna czasów sowieckich w tamtym regionie, w krajach, które z mozołem budują swoją tożsamość. W swoim historycznym bagażu kraje te mają społeczeństwa uformowane nie poprzez trwające stulecia, naturalne dla świata migracje ludności, ale zbudowane sztucznie, poprzez przymusowe deportacje, zsyłki i łagry. Społeczeństwa, które tworzyli ludzie zamieszkujący niegdyś obszary od wybrzeży Bałtyku po brzegi Pacyfiku, od koła polarnego po doliny Kaukazu. Jak z tej stworzonej pod przymusem mieszanki ludnościowej zbudować harmonijnie żyjące społeczności? To pytanie nurtowało mnie zawsze podczas podróży po kazachskich stepach.

Książka „Kazachskie Stepy – ziemie przeklęte?” jest próbą przedstawienia stanu świadomości rozmówców, których wspomnienia przywołane są na kartach publikacji. Temu celowi służą także relacje reporterskie, będące efektem dziennikarskich penetracji Azji Środkowej. Innymi słowy, pewne opinie i zapisy wspomnień są raczej opisem stanu świadomości i niekoniecznie odzwierciedlają dokładnie fakty historyczne, autentyczne wydarzenia i sytuacje. Trzeba przy tym pamiętać, że nasze postrzeganie świata, nasze wyobrażenia o świecie, są niejednokrotnie determinowane w większym stopniu owym stanem świadomości, emocjami, aniżeli analizą dokumentów i zdarzeń potwierdzonych przez historyków. Nie oznacza to jednak, że wyobrażenia o świecie, o wydarzeniach z przeszłości, wyobrażenia tworzone na podstawie wspomnień – często niepełnych i zniekształconych przez upływ czasu, ale mimo to kształtujących określony stan świadomości – są mniej istotne aniżeli fakty potwierdzone dokumentami.

W książce, którą przekazuję Czytelnikom, nie ma fikcyjnych osób, nie ma wymyślonych rozmówców i bohaterów. W większości przypadków przywołuję ich imiona i nazwiska; łatwo ich zidentyfikować. W kilku przypadkach podaję jednak tylko inicjały lub całkowicie je nawet zmieniam. Robię to wtedy, gdy uznaję, że ujawnienie personaliów byłoby zbyt daleko idącą ingerencją w prywatność. Także zdarzenia opisane w relacjach o charakterze reporterskim nie zostały przez mnie wymyślone, ani nie tworzą tak zwanych „faktów syntetycznych”. Innymi słowy, nie ma w tej książce zdarzeń i historii, które mogłyby się wydarzyć, ale się nie wydarzyły. Są jedynie takie, które rzeczywiście miały miejsce. Wyjaśniam to dlatego, że wobec tak zwanego reportażu literackiego – do miana którego nie pretenduje ta publikacja – coraz częściej wyrażane są opinie, iż opisywane w nich wydarzenia są koloryzowane, niektóre wręcz wymyślone, a na biografie opisywanych osób składają się dzieje kilku postaci, czyli w rzeczywistości ów bohater reportażu nie istnieje w tak zwanym _realu_. Najlepiej sytuację tę charakteryzuje pytanie: ile jest fikcji w _non fiction_? W tej książce fikcji nie ma. Z tego też względu – mimo iż publikacja nie nosi charakteru opracowania naukowego – zdecydowałem się na wprowadzenie przypisów wskazujących pochodzenie konkretnych wypowiedzi.

W tym krótkim wprowadzeniu konieczne wydaje się też skreślenie kilku słów na temat cytowanych w niniejszej publikacji wypowiedzi i rozmów. Część z nich prowadzona była w języku polskim, znaczna część w języku rosyjskim. Staram się to każdorazowo zaznaczyć w tekście książki. Polszczyzna, którą posługiwali się moi rozmówcy, nie zawsze była bliska współczesnemu, poprawnemu językowi polskiemu. Archaizmy wynikały ze sposobu przyswojenia sobie języka polskiego przez rozmówców. Ci, którzy posługiwali się językiem polskim, jego znajomość najczęściej nabyli od swoich dziadków, a nawet pradziadków. Stąd liczne w ich wypowiedziach archaizmy i nieużywana już obecnie składnia. Inni używali języka polskiego z licznymi naleciałościami i zapożyczeniami z języka ukraińskiego lub rosyjskiego. Był to oczywiście wynik posługiwania się językiem polskim w środowiskach, w których dominował język ukraiński lub rosyjski. Cytując wypowiedzi, starałem się oddać ów klimat polszczyzny moich rozmówców. Stąd zapożyczenia w zakresie słownictwa, pewne chropowatości stylu, ukrainizmy i rusycyzmy w składni.

Nieco inaczej postąpiłem, cytując wywiady prowadzone w języku rosyjskim. W tych przypadkach – biorąc pod uwagę fakt, iż moi rozmówcy językiem rosyjskim posługiwali się bardzo dobrze – dokonując przekładu używałem zwykle współczesnego języka polskiego, wprowadzając niekiedy rosyjskie sformułowania, a nawet całe frazy w języku rosyjskim. Czyniąc to, starałem się oddać pewien językowy klimat rozmowy. Przytaczając rosyjskojęzyczne fragmenty, używałem prostego zapisu fonetycznego, wychodząc z założenia, iż transliteracja z cyrylicy lub transkrypcja tych fraz utrudniłaby jedynie czytanie wypowiedzi bohaterów publikacji. Przywołując nazwiska moich rozmówców, zapisywałem je alfabetem łacińskim, wedle wzorca sugerowanego przez nich samych. W oryginale ich nazwiska zapisane były cyrylicą. Biorąc jednak pod uwagę fakt, iż wszyscy oni powoływali się na bliższe lub dalsze związki z tradycją i kulturą polską, stosowałem się do ich wytycznych w zakresie łacińskiej pisowni konkretnych nazwisk.

Dotychczas wydana literatura dotycząca Kazachstanu – zarówno naukowa, jak i popularnonaukowa – jest już bardzo obfita. Od początku lat dziewięćdziesiątych polscy etnolodzy, socjolodzy, a także historycy rozpoczęli systematyczne badania na temat ludności polskiej deportowanej do Kazachstanu, na temat stanu świadomości i poczucia tożsamości tej diaspory. Równie obfita jest już obecnie literatura przedmiotu poświęcona dziejom pierwszych Polaków, którzy trafiali na ziemie dzisiejszego Kazachstanu w czasach istnienia Rosji carskiej. Z tego też względu ów wątek polskiej obecności na kazachskich stepach został w tej publikacji pominięty. Prace, o których wspominam, były rzecz jasna ważnym impulsem także dla moich podróży, bardziej reporterskich i dziennikarskich aniżeli naukowych. Prace wielu wybitnych badaczy polskich losów na stepach Kazachstanu były dla mnie ogromnie ważną inspiracją1.

Napisanie tej książki nie byłoby możliwe, gdyby nie pomoc i życzliwe rady wielu osób. Pierwszy wyjazd do Kazachstanu możliwy był dzięki pani Albinie Czyblis z Daugavpilsu, która wiedząc, że zamierzam pojechać do Karagandy i Krasnoarmiejska, zdecydowała się mimo wszystko wystawić mi zaproszenie. W tamtych – jeszcze sowieckich – czasach, mając zaproszenie do Daugavpilsu, mogłem legalnie przemieszczać się w promieniu trzydziestu kilometrów od tego leżącego na Łotwie miasta. W logistyce pierwszej podróży do Kazachstanu ważną rolę odegrała rodzina pana Władysława Nowickiego z tegoż Daugavpilsu. To dzięki niej udało mi się nabyć bilet lotniczy do Karagandy, którego zakup nie byłby w tamtych latach możliwy bez ich pośrednictwa. Przyjaciołom z Daugavpilsu dziękuję! Osobne podziękowanie należy się środowisku miesięcznika „Przegląd Powszechny”. Intelektualne wsparcie jezuickiej redakcji „Przeglądu” było mi ogromnie pomocne. Szczególne wyrazy wdzięczności kieruję pod adresem śp. Ojca Stanisława Opieli SJ. To właśnie z Nim odbyłem kolejną podróż do Kazachstanu i Azji Środkowej. Jestem za to ogromnie wdzięczny! Nie mogę zapomnieć o wyrazach wdzięczności i serdecznych podziękowaniach dla prof. Krzysztofa Dębnickiego, mojego partnera w motocyklowej peregrynacji po krajach Azji Środkowej. Świat środkowoazjatycki widziany z perspektywy motocyklisty stał się ważnym elementem tej publikacji. Bardzo dziękuję za motocyklową kompanię! Podziękowania wypada mi skierować także pod adresem władz Polskiego Radia z lat dziewięćdziesiątych, kiedy to miałem okazję relacjonować wizytę św. Jana Pawła II w Kazachstanie, a także wydarzenia związane z życiem polskiej diaspory w tym kraju. Wyrazy wdzięczności kieruję także pod adresem pana Rafała Porzezińskiego, który w roku 2017 kierował Programem I Polskiego Radia. To właśnie wtedy zbierałem materiały i realizowałem cykl audycji radiowych „Na stepach Kazachstanu”.

Oczywiście serdeczną wdzięczność jestem winien wszystkim moim rozmówcom w Kazachstanie, Australii, Niemczech, Ukrainie. Było ich bardzo wielu, a ich nazwiska znajdą Państwo na kartach tej książki. Bez nich, bez ich otwartości i życzliwości, ta publikacja by nie powstała.

Osobne podziękowanie składam Elżbiecie Dziuk-Renik, która cierpliwie znosiła moje kazachskie peregrynacje, wspierała mnie radą i dobrym słowem, a w jednej ze środkowoazjatyckich podróży wzięła udział, będąc znakomitym kompanem w azjatyckim świecie. Dziękuję!

------------------------------------------------------------------------

1 Por. fundamentalne dla przybliżenia losów Polaków w Kazachstanie prace z lat dziewięćdziesiątych autorstwa prof. Antoniego Kuczyńskiego, odnotowane w bibliografii będącej częścią tej publikacji. Ze względu na popularny charakter książki bibliografia zawiera jedynie najistotniejsze opracowania i nie pretenduje do wyczerpującego przedstawienia bogatych zasobów książkowych i czasopiśmienniczych poświęconych Polakom żyjącym w Azji Środkowej, a także bogatej już obecnie literatury o charakterze pamiętnikarskim.POD KOMENDANTURĄ

Nadchodziła wiosna. Step jeszcze nie zaczął się zielenić, a w jego pofałdowaniach, tam, gdzie rzadziej docierało słońce, kryły się płaty zlodowaciałego śniegu. W zagłębieniach ogrzanych wiosennymi promieniami słońca śnieg już tajał i tworzyły się stepowe jeziora. Ranki i wieczory były jeszcze chłodne, ale w ciągu dnia czuć było nadchodzącą wiosnę. Za oknem wagonu kolei kazachskich przesuwał się równinny krajobraz stepu. Jadę z Astany do Karagandy. Do miasta górników, ale i miasta, w którego sąsiedztwie znajdowały się obozy przymusowej pracy dla więźniów politycznych i zesłańców. Karaganda była także miastem, w którym działał jeden z nielicznych katolickich ośrodków duszpasterskich na terenie sowieckiego Kazachstanu.

Patrzę na nadtopione płaty wiosennego śniegu i znowu słyszę opowieść Marii Zilizieckiej z roku 1991:

_Wczesna wiosna była, jak nas tu do Kazachstanu przywieźli. Jeszcze maja nie było, ledwie śnieg zlazł. A na Ukrainie ciepło już wtedy było... A tu nie, wiatry silne..._20

To wspomnienie Marii Zilizieckiej przypomina mi jednocześnie słowa napisane przed laty przez Zbigniewa Jasiewicza:

_Polacy deportowani w roku 1936 do Kazachstanu opuszczali Ukrainę, tęsknili za nią, do niej zgłaszali swój żal. Niezwykle charakterystyczna jest pieśń zanotowana przeze mnie w Oziornoje, śpiewana na terenie Kazachstanu długo po osiedleniu:_

_Ukraina mat' radnája_

_Szto ty hórdaja taká,_

_Swoich diéty, swoich ródnych_

_W Kazachstán ty otwiezłá._

_Wiesieléj tam sónce wschódit,_

_Wiesieléj łożitsa spat',_

_Wiesieléj ptaszki spiewajut,_

_A nam wsiém ich ne widat’'_21.

Jechałem do Karagandy z kilku powodów. Pierwszym z nich była chęć spotkania z kapłanami, którzy mogliby opowiedzieć mi o dziejach podziemnego duszpasterstwa w czasach sowieckich, o roli religii w zachowaniu tożsamości deportowanych do Kazachstanu Polaków. Kolejnym powodem była chęć zobaczenia, co zmieniło się w Karagandzie przez ostatnie lata. Byłem w tym mieście kilka lat po uzyskaniu przez Kazachstan niepodległości. Widok posowieckich blokowisk i wszechobecnego pyłu węglowego na ulicach miasta był wówczas przygnębiający.

Kiedy przez okno wagonu patrzę na kazachski step, kiedy za szybą przesuwają się równinne – chciałoby się napisać bezkresne – krajobrazy Kazachstanu – wraca dawna opowieść Marii Zilizieckiej:

_Wiozą, wiozą, step wokoło, nic nie ma. Powieźli nas daleko. Mnie sto siedemdziesiąt kilometrów od tej Tajńczy, w której nas z towarniaków wyrzucili. Do posiołka Stiepnoje. Co to za posiołek – tam tylko studnia była! Nic więcej! Potem pałatki nam zrobili i po nich nas porozrzucali. Po dwanaście osób w jednej pałatce. Kuchni mało było. Trawę zbieraliśmy w stepie i pod tą kuchnią trawą paliliśmy. Długo się czekało na swoją kolejkę do kuchni. Zupę jakąś zgotujesz, zjesz i idziesz w step, znowu tę trawę na opał na następny dzień zbierać_22.

O tym, jak zaczynało się życie deportowanych, opowiadała mi także Tatiana Sławecka, młoda osoba z Ałmaty, wspominając słowa swego dziadka. Spotkałem ją jakiś czas w temu w Astanie, czyli nowej stolicy Kazachstanu, dziś znanej już pod kolejną nazwą Nur-Sułtan, na cześć byłego prezydenta kraju Nursułtana Nazarbajewa. Historia nazwy tego miasta jest sama w sobie i interesująca, i zaskakująca. Niegdyś była to osada o nazwie Akmoła, potem – wraz z przybyciem na te ziemie carskiej Rosji – miasto przybrało nazwę Akmolińsk. W czasach sowieckich przemianowano je na Celinograd. Wraz z niepodległością Kazachstanu przywrócono nazwę Akmoła. Ale Akmoła to w języku Kazachów „biała mogiła”. Czy przeniesiona do tego miasta w roku 1997 stolica Kazachstanu mogła się tak nazywać? Kazachowie zmienili nazwę na Astana, czyli po prostu „stolica”. Pod tą nazwą miasto znane było przez niemal dwadzieścia lat. Teraz jest to już Nur-Sułtan.

Tatiana mówiła po polsku i była to polszczyzna wyniesiona z rozmów z najstarszym pokoleniem deportowanych Polaków, chociaż w jej słownictwie znalazły się sformułowania znane i z polszczyzny współczesnej. Tatiana była tłumaczką i język wyniesiony z rodzinnego domu szlifowała także na kursach języka polskiego. Śpiewny akcent kresowych Polaków dodawał jej słowom uroku:

_Jak wspominał dziadek Marian ze strony taty, to było tak, że po miesiącu wyładowywano ich z wagonów w szerokim stepie, gdzie stała czerwona flaga z numerem. I powiedziano – będziecie mieszkać tu. To było jesienią. Musieli jak najszybciej zbudować dla siebie domy – tak zwane ziemianki. I w takim małym domku mieszkały dwie rodziny_23.

Także według opowieści Marii Zilizieckiej deportowani jeszcze przed zimą musieli wybudować sobie jakieś domostwa. W pałatkach zimy by nie przetrwali. Zaczęli wznosić budowle prostą metodą, z materiałów, które były dostępne w stepie.

_Zaczęliśmy step kopać, glinę dobywać, miesić z trawą i z tego wszystkiego robić takie samany. No, bloki takie z formy wyrabiać. Robili takie samany i z nich potem chaty stawiali. Przed zimą do tych chat zaczęliśmy się wprowadzać. Nic w nich w środku nie było. Ni pieca, ni kuchni... Sufit – jedne deski tylko i tylko dziury. Jezu kochany, jakie to te chaty były! Każdy gospodarz radził sobie, jak umiał. Przede wszystkim piec trzeba było postawić. A potem trawy i krzaków na zimę na opał nazbierać. Całą jesień po stepie chodziliśmy i krzaki rwaliśmy, trawy zbieraliśmy, by palić zimą było czym. Całe rodziny trawę zbierały_24.

Wielokrotnie opowiadano mi, jak wyglądało życie na kazachskich stepach w początkowym okresie po wywózce z ziem dzisiejszej Ukrainy. Ważnym elementem tych opowieści była pamięć o restrykcjach i ograniczeniach, którym podlegali przesiedleńcy. Myślę o tym, przemieszczając się bez kłopotów po współczesnym Kazachstanie. Ci, którzy trafili tu w latach trzydziestych, byli takiej swobody pozbawieni. Przypominają mi się słowa Tatiany Sławeckiej, która czas lat trzydziestych znała z opowiadań swych krewnych:

_Na początku mieszkali pod tak zwaną komendanturą. To oznaczało, że każdego wieczoru – nie wiem, o której godzinie – musieli zgłosić się do komendanta i zameldować, że są na miejscu. To się skończyło dopiero w latach pięćdziesiątych, po śmierci Stalina. Nie mieli możliwości ruszyć się gdziekolwiek, nawet do sąsiedniej wioski. Mogli przebywać tylko w tej osadzie, do której ich przydzielono lub w której się urodzili. Znam taki przypadek, gdy chłopak poszedł na randkę do dziewczyny z sąsiedniej wioski i nie wrócił na czas do swojej osady. Dostał za to pięć lat więzienia. Tylko dlatego, że nie wrócił o czasie. Takie to były warunki_25.

O niemal więziennej kontroli, której podlegali deportowani, mówiła mi także Maria Ziliziecka:

_Komendant w posiołku był, wszystkiego pilnował. Nigdzie prawa wyjść nie masz... Gdzie pójdziesz, już komendant za tobą – gdzie była, co robiła... Pod komendanturą byliśmy_26.

Przywołuję te zapisy z wcześniejszych podróży do Kazachstanu i z każdym takim wspomnieniem jestem bliżej Karagandy. Pociąg kołysze się miarowo na zmodernizowanym już w czasach niepodległego Kazachstanu szlaku żelaznym. Ale modernizacja kolei żelaznej wiodącej przez północny Kazachstan to jedno. Za oknami widzę też pozostałości po kołchozowym życiu sowieckiej republiki Kazachstanu. Wiele na wpół zrujnowanych obór, zniszczone zębem czasu maszyny, pordzewiałe traktory, siewniki, kombajny. Te widoki przypominają mi moje pierwsze odwiedziny w Jasnej Polanie – osadzie zakładanej przez Polaków deportowanych do Kazachstanu zza Zbrucza, ale i Niemców przesiedlonych tu przymusowo z Powołża.

Przed laty, gdy byłem w Jasnej Polanie po raz pierwszy, działał tam jeszcze w formie szczątkowej miejscowy kołchoz. Kolejnym – po stworzeniu sobie elementarnych możliwości egzystencji – etapem życia deportowanych było właśnie zakładanie kołchozów i sowchozów. Przesiedleni w latach trzydziestych ludzie w krótkim czasie po przybyciu na kazachskie stepy zmuszeni zostali do tworzenia owych kolektywnych form działalności rolniczej.

O kołchozowym życiu słyszałem różne opowieści. Obraz tego życia rysowała mi w swojej opowieści między innymi Anna Gerbowska z Kokczetawy, która straciła siły i zdrowie pracując w sowieckich kołchozach, gdzie trafiła jako dziecko. Swoją opowieść zaczęła od ogólnej refleksji:

_W sowieckim Kazachstanie brakowało ludzi do pracy – dlatego deportowano na kazachskie stepy Polaków. Potrzebna była siła robocza_27.

Moja rozmówczyni nie mogła zrozumieć, dlaczego do pracy w kołchozach zmuszano dzieci i młode dziewczęta:

_Posyłali nas do pracy na świńskich fermach_28.

We wspomnieniach Anny Gerbowskiej pozostała całodobowa praca w kobiecych brygadach. Także w brygadach, które ładowały i rozładowywały ciężarówki. Moja rozmówczyni do dziś pamięta ciężar skrzynek, które kobiety musiały ładować ręcznie.

_Bywało i tak, iż po całodobowej pracy trzeba było pracować kolejne godziny, bo brakowało ludzi do pracy albo nie było kolejnej brygady. Zdarzało się również i tak, że dziewczęta i kobiety po zakończeniu pracy wracały pieszo do domów odległych o kilka kilometrów od miejsca pracy, a tu przychodziło wezwanie do podjęcia kolejnej pracy albo pytanie dlaczego rzuciły pracę skoro nie ma kolejnej brygady_29.

Naczelnik kierujący ludźmi będącymi pod komendanturą groził wówczas, że władze zabiorą synów do wojska lub nawet do więzienia albo zarekwirują rzeczy osobiste deportowanych. Przestraszone dziewczęta i kobiety płakały i ze łzami w oczach zapewniały, że idą do pracy. I szły znowu do roboty, by ochronić synów i braci przed poborem lub aresztem – wspominała Anna Gerbowska z Kokczetawy.

_Traktory były proste i prymitywne. Nie miały reflektorów i kiedy praca odbywała się nocami, trzeba było iść przed takim traktorem z latarnią. –_ Moja rozmówczyni dobrze pamięta te nocne marsze z latarnią przed traktorem, który ciągnął za sobą siewnik. – _Niech pan spróbuje pochodzić przed takim traktorem całą dobę_30.

Pytam, czy mieli w czasach pracy w kołchozie jakieś dokumenty. W odpowiedzi słyszę pytanie:

_A któżby je nam dawał? Nie mieliśmy niczego, żadnych dokumentów. Codziennie musieliśmy chodzić do naczelnika i odmeldowywać się, że jesteśmy na miejscu_31.

Anna Gerbowska wraca do wspomnień związanych z pracą – pamięta, jak kobiety ładowały na ciężarówki, do ogromnych worków, ziarno do siewu. Potem te worki nosiły i przesypywały ziarno do siewników. Mechanizacji nie było.

Niczego dobrego z tamtych lat pani Anna nie pamięta…

Kiedy podrosła, władze zaczęły posyłać dziewczęta w jej wieku do innych kołchozów, a nawet do fabryk w Karagandzie. Pracowała w wielu miejscowościach w Kazachstanie, a to w Kelerowce, a to w Celinogradzie. Posyłali je jak wykluczonych. Ot, przywieźli niewolników, by budować sowiecki wówczas Kazachstan.

I tak dziewczęta i kobiety pracowały, ale jak wspomina moja rozmówczyni, władze nie płaciły im nawet kopiejki. Liczono tak zwane _trudodniejki_. I z tych _trudodniejek_ wyszło, że teraz po kilkudziesięciu latach pracy Anna Gerbowska ma emeryturę o równowartości kilkudziesięciu złotych.

A przecież pani Anna pracowała w latach późniejszych jeszcze w fabryce o nazwie Kirozawod. Teraz emerytura wystarcza jej na bardzo niewiele. W jej opowieści ciągle powraca pytanie:

_Dlaczego nas wysłali?_

I sama sobie odpowiada:

_Bo władze chciały wówczas budować sowiecki Kazachstan_32.

Potem przyszedł czas, gdy władze chciały odsyłać deportowanych z powrotem, do miejsc, z których ich wywieziono. Anna Gerbowska wspomina starego człowieka, który usłyszał o kolejnym pomyśle przesiedlenia i z rozpaczą mówił: „Ja tutaj pracowałem, tutaj straciłem zdrowie, moja rodzina i moja ojczyzna jest teraz tutaj. Dokąd mam jechać? Nigdzie nie pojadę”.

Ale w Jasnej Polanie zanotowałem przed laty także inną opowieść. To było podczas spotkania ze starszą kobietą, która na początku lat dziewięćdziesiątych XX wieku zaangażowana była w działalność kościelną. Była jedną z tych Polek, które trwały przy wierze katolickiej przyniesionej na kazachskie stepy z Podola i Wołynia. W czasach sowieckich pracowała już w miejscowym kołchozie. Wydawać by się mogło – przynajmniej z naszej perspektywy – że pamięć o tamtych kołchozowych czasach nie jest jej najmilszym życiowym wspomnieniem. Okazało się jednak, że dla tej kobiety, nazwijmy ją po prostu panią K., owe czasy jawiły się zupełnie inaczej.

Owszem, pamiętała, że pracowało się ciężko, że trud żniw był trudem niekiedy i ponad siły. Jednocześnie jednak potrafiła wspominać ów czas z prawdziwą nostalgią. Mówiła nie tylko o pracy, ale także i o tym, jak bardzo wówczas jej i jej rówieśnikom chciało się żyć, jak potrafili się bawić – śpiewać i tańczyć – po powrocie z kołchozowych pól. Jak cieszyli się, gdy w okresie zbiorów, które były zwykle źle zorganizowane, przybywali do Kazachstanu z Moskwy studenci, by wspomagać ich kołchoźniczy trud. Tak to właśnie określała – „kołchoźniczy trud”.

Nie widziała ona niczego dziwnego w tym, że dla sprawnego przeprowadzenia żniw trzeba było sprowadzać do Kazachstanu studentów, którzy z Moskwy jechali tu cztery dni.

_To prawda, z Moskwy do Jasnej Polany jest daleko, ale jak pięknie można się było ze studentami bawić, jak pięknie wspólnie im się śpiewało_33.

Pani K. do tej pory nuciła owe pamiętne _Podmoskownyje wiecziera_...

W pamięci pani K. utkwiły także i inne szczegóły z sowieckiej przeszłości. Choćby odwiedziny w miejscowym kołchozie _genseka_, czyli sekretarza generalnego partii komunistycznej, Leonida Breżniewa. Pani K. rozmarzyła się:

_Ileż to wówczas było u nas przygotowań, jak pięknie wyglądała kołchozowa osada, jakie zaopatrzenie pojawiło się w sklepie... Tak, panie_... – opowiadała pani K., rozmarzając się jeszcze bardziej:

_Nasze krowy dostały wówczas na pastwisku marmurowe poidła..._34

Notowałem tę opowieść w trakcie mojej motocyklowej peregrynacji, która wiodła przez kraje Azji Środkowej w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku, i zadawałem sobie wówczas pytanie: jak to możliwe, że ludzie z nostalgią wspominają lata sowieckiej dominacji w Kazachstanie, opowiadają o pięknym , kołchozowym życiu... Z mojego punktu widzenia opowieści o pięknie życia w kazachskich kołchozach były czymś zaskakującym, czymś, co stało w sprzeczności z wieloma opisami życia osób deportowanych, opisami, które znałem. Przekazami pochodzącymi z pierwszych lat życia tych osób w sowieckim Kazachstanie. A zatem jak skomentować to radosne wspomnienie pani K. z czasów jej młodości? Chyba tylko tak: młode lata, choćby nie wiadomo, jak były ciężkie, zawsze pozostawiają po sobie dobre wspomnienia. A chwile złe – ludzie eliminują z zakamarków pamięci. I młodzi, i starzy.

Choćby tak, jak uczyniła to Maria Ziliziecka z Tajńczy. To właśnie od rozmów z nią wiele lat wcześniej zaczynałem moje poznawanie Kazachstanu i dawnego oraz współczesnego życia deportowanych Polaków i ich potomków:

_W trzydziestym szóstym, ósmym, to taka tu pszenica była...! Sama na kombajnie tę pszenicę kosiłam. Ludziom wtedy pszenicy brakowało, bo wszystko kołchoz zabierał. To ja czasem z kombajnu zlezę, zbiornik kluczem otworzę, a ludzie z workami podchodzą i pszenicę biorą. I krzyk zaraz – kto kombajn otworzył! A ja uciekam i dwanaście kilometrów do brygadira idę. Kombajn słomałsia – mówię. Naprawiać trzeba. Na drugi dzień jedziemy te dwanaście kilometrów, a tam już ani ziarenka nie ma. Wszystko ludzie rozebrali, w workach wynieśli, po domach już mają. A potem w domach kamień na kamień kładą, żarna takie robią. I młócą. A potem z tej mąki, wody, soli ciasto zamiesił, na płycie placek spiekł, czarny, przypalił się. Taki smaczny dopiero, taki dobry..._

_Przyjdzie człowiek na pole z takim plackiem i wesoły, bo ma co jeść... I tak przez lata było_35.

Owo wspomnienie dobrych, kołchozowych lat nie było wówczas obce także innym mieszkańcom Jasnej Polany czy niedalekiego Zielonego Gaju. Oni byli przekonani, że lata działalności kołchozów były dobrym okresem w ich życiu. Może nie było to życie specjalnie bogate, ale z całą pewnością wszyscy mieli pewność jutra oraz swoiste poczucie beztroski. Przecież o wszystko troszczył się wówczas ów mityczny kołchoz. To z kołchozu otrzymywali żywność, to z kołchozu dostawali na zimę opał, to wreszcie z kołchozu pochodziły materiały budowlane, a pola złociły się łanami pszenicy. A raz na kilkanaście lat można było otrzymać _putiowkę_, czyli rodzaj skierowania na wczasy, na przykład nad Morzem Czarnym.

Oni już nie pamiętają, że połowy tej pszenicy nigdy nie udawało się zebrać z powodu złej organizacji pracy oraz niedostatku paliwa, że w kołchozowym sklepie dostępny był tylko jeden rodzaj pieczywa, wreszcie że wszystko było reglamentowane, a za pracę na kołchozowych polach przez długie lata otrzymywali zapłatę jedynie w naturze, nie zaś w pieniądzu. Zresztą pieniądze niespecjalnie były im potrzebne, bo niewiele można było za nie kupić, a przez lata nie wolno było także opuszczać kołchozowej osady.

O tych niedogodnościach ludzie tutejsi coraz częściej zapominają, natomiast nader często lamentują, że teraz wszystko idzie w ruinę, że pola ugorują, że nikt nie chce od nich kupować zboża i kołchozy bankrutują. Ale jednocześnie okazuje się, że o pieczywo łatwiej obecnie niż przed laty, że zaopatrzenie w sklepie jest zupełnie przyzwoite, a ogólnie żyje się łatwiej. I to jest właśnie ten paradoks, którego człowiek z zewnątrz nie jest w stanie w pełni zrozumieć. Mam nadzieję dotrzeć także w czasie tej podróży do Jasnej Polany, do Zielonego Gaju, może do Oziornoje, by dowiedzieć się, czy i jak zmieniło się spojrzenie dawnych przesiedleńców oraz ich potomków na dawne kołchozowe życie.

------------------------------------------------------------------------

20 Zapis magnetofonowy z czerwca 1991 roku, z archiwum autora.

21 Zbigniew Jasiewicz…, dz.cyt.

22 Zapis magnetofonowy z czerwca 1991, z archiwum autora.

23 Zapis magnetofonowy z czerwca 2017 roku, z archiwum autora.

24 Zapis magnetofonowy z czerwca 1991 roku, z archiwum autora.

25 Zapis magnetofonowy z czerwca 2017 roku, z archiwum autora.

26 Zapis magnetofonowy z czerwca 1991 roku, z archiwum autora.

27 Zapis magnetofonowy z maja 2017 roku, z archiwum autora.

28 Tamże.

29 Tamże.

30 Tamże.

31 Tamże.

32 Tamże.

33 Zapis magnetofonowy z sierpnia 1999 roku, z archiwum autora.

34 Tamże.

35 Zapis magnetofonowy z czerwca 1991 roku, z archiwum autora.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: