- W empik go
Kazalnica - ebook
Kazalnica - ebook
Karma zawsze wraca. Czasami w bardzo brutalnej odsłonie.
Dolnośląskim Ludwikowem wstrząsa makabryczna zbrodnia. W stojącym na uboczu gospodarstwie zostają znalezione zwłoki starszego małżeństwa. Wszystko wskazuje na to, że przed śmiercią para została poddana brutalnym torturom.
Śledztwo prowadzą komisarz Regina Szalińska i podkomisarz Paweł Rybak. Od początku jednak natrafiają na przeszkody – nieufni sąsiedzi ofiar skutecznie utrudniają im pracę. Zamknięta społeczność zazdrośnie chroni swoich sekretów.
Z każdym dniem przybywa pytań, a po Ludwikowie zaczynają krążyć niebezpieczne plotki. Śledczy czują, że zbliżają się do mrocznej prawdy. Kiedy jednak wyjdzie ona na jaw, może zszokować całą społeczność…
Podłoga znowu zaskrzypiała. Baniecki próbował się skupić i ustalić, w którym kierunku zmierza napastnik. Gdy włamywacz był już przy drzwiach jego sypialni, drżącymi ze strachu rękoma uniósł laskę i czekał. Te kilka sekund trwało wieczność. Zdążył jeszcze pomyśleć, że wygląda jak skończony kretyn, gdy tak stoi na cherlawych nogach w samych bokserkach i podkoszulku, z laską w równie cherlawych rękach.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8373-269-5 |
Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Zaczęło świtać, gdy Roman Baniecki usłyszał podejrzany dźwięk dochodzący z wnętrza domu. W pierwszej kolejności pomyślał, że to Krystyna, ale jego żona nigdy się tak nie skradała. Stare deski znów zaskrzypiały. Baniecki zaczął się obawiać, że traci rozum; przecież niemożliwe, żeby ktoś się włamał do ich starego domu. Zaraz potem jednak usłyszał ciche skrzypnięcie i urwany krzyk Krystyny dobiegający z jej sypialni na drugim końcu korytarza.
Zerwał się na równe nogi, nie zważając na przeszywający ból w lewym kolanie. Zacisnął zęby i poszukał wzrokiem czegoś, co mógłby użyć do obrony, nie posiadał bowiem pod łóżkiem żadnej strzelby jak na amerykańskich filmach, gdzie stary, niedołężny farmer pokonuje włamywaczy jeszcze starszą, wysłużoną strzelbą na kaczki. Ostatecznie jego wzrok zatrzymał się na lasce teleskopowej, którą dostał od syna pod choinkę dwa lata temu, gdy zaczął mieć problemy z nogą. Dziś już każdy krok sprawiał mu ogromny ból, ale laski nie użył nigdy. Wciąż zresztą była owinięta wstążką i miała przywiązany świąteczny bilecik z reniferem.
Podłoga znowu zaskrzypiała. Baniecki próbował się skupić i ustalić, w którym kierunku zmierza napastnik. Gdy włamywacz był już przy drzwiach jego sypialni, drżącymi ze strachu rękoma uniósł laskę i czekał. Te kilka sekund trwało wieczność. Zdążył jeszcze pomyśleć, że wygląda jak skończony kretyn, gdy tak stoi na cherlawych nogach w samych bokserkach i podkoszulku, z laską w równie cherlawych rękach.
Drzwi się otworzyły powoli, a w półmroku wczesnego poranka ukazała się twarz młodego mężczyzny. Podszedł spokojnie do Romana, zabrał mu laskę, rzucił ją na łóżko i nałożył starcowi na twarz bawełnianą maseczkę. W pierwszej chwili Baniecki pomyślał, że to wszystko jest tylko snem związanym z mandatem za brak maseczki, którego nie przyjął. Za parę tygodni sprawa miała trafić na wokandę. Gdy jednak poczuł słodkawy zapach chloroformu i zaczął odpływać, zrozumiał, że oto przyszło mu płacić za swoje grzechy.
*
Ocknął się rozebrany do naga i zakneblowany, gdy młody mężczyzna przywiązywał mu prawą rękę do ogrodzenia boksu. Obora. Byli w ich już dawno nieużywanej oborze. Podniósł wzrok i przez otwartą bramę budynku ujrzał piękny lipcowy krajobraz. Zapomniał już, jak tu pięknie. Zresztą, Bogiem a prawdą, nigdy tego nie doceniał, ale gdy ktoś w górach siedzi całe życie, to nie robią one na nim takiego wrażenia jak na przyjezdnych. Różowo-niebieskie niebo nad Kopami nieśmiało ukazywało się w poświacie wschodzącego słońca, a w pełnym majestacie ona – Kazalnica. Najpiękniejszy szczyt Kop, w południowym grzbiecie Gór Kaczawskich.
Z zamyślenia wyrwał Banieckiego dźwięk dochodzący z głębi budynku. A może z zewnątrz? Drewniane ściany były cienkie, a Roman zbyt zdezorientowany, by trafnie ocenić, skąd dochodził odgłos. Płacz. Słaby płacz Krystyny. Chcąc zachować resztki godności, próbował się wyswobodzić. Pomyślał, że gdyby udało mu się uwolnić, mógłby pobiec po pomoc, zdawał sobie jednak sprawę z tego, że oszukuje samego siebie. Choćby biegł na zdrowych nogach, to nie zdąży jej uratować.
Gdy zrezygnowany spojrzał raz jeszcze na Kazalnicę, widok przysłoniła mu młoda, atrakcyjna kobieta, która wiozła na wózku inwalidzkim jego żonę. Choć nie od razu ją rozpoznał – dotarło do niego, na kogo patrzy, dopiero gdy nieznajoma obróciła wózek tak, że Baniecka była zwrócona do męża twarzą. Twarzą, na której malował się nieopisany ból. Roman zawył z wściekłości i ze strachu, sam nie wiedział nawet, z czego bardziej.
Krysia siedziała na wózku w zakrwawionej, bladoróżowej piżamie, jej długie siwe włosy splecione w warkocz brodziły końcówkami we krwi. Była jedną z niewielu kobiet, która postanowiła być siwą starszą panią i nie ścinała włosów. I wyglądałaby teraz naprawdę pięknie, gdyby nie fakt, że z jej ramion zamiast pokrytych piegami rąk wystawały kikuty.
Młody mężczyzna zamknął bramę i zniknął w głębi obory, a stojąca za Krystyną kobieta podążyła za nim wzrokiem. Małżonkowie wymieniali przerażone spojrzenia i zastanawiali się, co jeszcze ci zwyrodnialcy im zafundują. Przez deski zaczęło przebijać się do środka słońce, a w jego niewielkich promieniach można było dostrzec tańczący w powietrzu kurz. Nagle dało się słyszeć dźwięk kopyt na betonowej posadzce obory. Pierwsza zobaczyła ich Baniecka, która odważyła się obrócić głowę w prawą stronę. Środkiem stodoły wracał mężczyzna – choć teraz, z bliska, bardziej przypominał chłopca – a za nim szedł na łańcuchu młody cielak.
– Romanie – odezwała się po raz pierwszy kobieta, a dźwięk jej głosu skojarzył się Krystynie z jej ulubioną aktorką młodego pokolenia, Pauliną Gałązką. – Pamiętasz upalne lato dziewiętnaście lat temu, gdy… – urwała i zastanowiła się przez chwilę, spoglądając na swojego towarzysza. – Albo nie. Zmiana planów. Sami sobie przypomnijcie to, co macie na sumieniu. Ten cielak jest głodny. – Poklepała zwierzę i zwróciła się do Romana: – A ty lubisz obciąganie, prawda? Zatem powinniście sobie obaj ulżyć. Ty natomiast – w przerażonych oczach Krystyny dostrzegła błysk zrozumienia – będziesz robiła to, co wtedy. Będziesz patrzeć.