Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Każdy dzień jest cudem - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
25 lipca 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
42,99

Każdy dzień jest cudem - ebook

Nasza Kasieńka to taka śmieszna jest, ta nasza perełka, żywe srebro, ona nas zawsze potrafi rozśmieszyć, zawsze ukoi nasze bóle.

Przebojowa i utalentowana, ale też wrażliwa i prostolinijna Kaszubka, pieszczotliwie nazywana przez rodzinę Kasieńką (naprawdę ma na imię Katarzyna), świetnie odnalazła się w filmowym i teatralnym świecie.

Silny instynkt przetrwania i zachłanność na życie uczyniły z Joanny Kurowskiej jedną z najciekawszych absolwentek łódzkiej filmówki, cenioną aktorkę, twórczynię ról, które kochają miliony widzów.

Nieliczni znają prawdziwą Joannę – kobietę skrywającą się za błazeńską maską, kobietę, której życie nie szczędziło traum i która zawsze podnosi się i idzie naprzód jak taran. Czy kiedykolwiek się zatrzymuje? Czy ma odwagę zajrzeć w głąb siebie?

W szczerej rozmowie z Kamilą Drecką aktorka opowiada o tym, jak bez żadnego wsparcia wydarła od życia tak wiele. O wieloletniej terapii, trudnych relacjach z ludźmi, osobistych tragediach, a w końcu o radości i zachwycie nad cudem każdego dnia

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8135-960-3
Rozmiar pliku: 9,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Jak bliskie jest pani słowo „pokora”?

Właściwie to w ostatnich latach już się tylko z pokory składam. Tak mnie życie doświadcza, że stałam się bardzo pokorna. Wydawało mi się, że wreszcie zakończą się pewne sprawy, ale tak się nie stało. Tak, mam w sobie dużo pokory. Czasami zapominam o niej i natychmiast dostaję bęcki od życia.

Powiedziała pani kiedyś w wywiadzie: „Życie mnie nie oszczędzało i zaliczyłam wiele upadków, ale się z nich podniosłam. To były śmierci, rozstania, traumy”. Przecież nie zawsze tak bywało…

Były chwile szczęśliwości. Było wiele szczęścia w moim małżeństwie. Po dwóch latach urodziło mi się dziecko. To były piękne chwile. Tyle że zanim urodziła się Zosia, jedno dziecko zmarło. Zmarł też mój brat – jeszcze jak był mały. Noszę w sobie wiele traum, którymi mnie życie zaskoczyło. Moje małżeństwo było wspaniałe, dopóki mąż nie zaczął poważnie chorować. Doświadczyłam dużo dobrego i złego. Wiem jednak, że gdybym miała jeszcze raz podjąć decyzję, czy poślubić mojego męża, bez wahania zrobiłabym to. Połączyła nas ogromna miłość, ale życia nie da się przebujać w obłokach. Składa się na nie również cierpienie, wtedy odczuwa się jego pełnię. Ludzie biorą przez lata antydepresanty…

… bo nie chcą cierpieć.

Do tego zmierzam – ludzie biorą antydepresanty, żeby nie czuć życia. Wolę cierpieć, ale mieć też chwile uniesień i szczęścia, które tworzą sinusoidę życia, nie chcę trwać na równinie, którą zapewniają środki antydepresyjne. Nic cię nie cieszy ani nie smuci. Masz wyrównane emocje. Po śmierci męża przez jakiś czas musiałam sięgać po antydepresanty, przerosło mnie to doświadczenie. Brałam je przez rok, bo obawiałam się, że tak łatwo nie wygrzebię się z dołka rozpaczy, a przecież miałam nastoletnie dziecko, które musiałam wychować. Potem trudno mi było odstawić leki, bo człowiek się uzależnia. Znalazłam jednak siłę, żeby się od nich uwolnić.

Jak sobie pani radziła ze stratą? Czy z tym w ogóle można „poradzić sobie”?

Dostałam od Pana Boga, w którego wierzę, ogromną radość życia. Jak mi urwą lewą nogę, to cieszę się, że mam prawą.Czyj był dom, w którym mieszkała pani jako dziecko?

Wybudował go dziadek ze strony matki.

Kto zatem u was sprzątał? Bo jeśli te kaszubskie domy były wypucowane…

Matka robiła generalnie wokół siebie dużo szumu, ale głównie zajmowała się ulubioną czynnością, czyli gotowaniem. Przy okazji ciągle gadała o tym sprzątaniu. Jestem identyczna. Stale o nim mówię, jakby od tego losy świata miały zależeć. Czasem też łapię się na tym, że używam słów mojej matki, i bardzo mi się to nie podoba. Znalazłam kiedyś w internecie wielkanocny mem przedstawiający Jezusa z gorejącym sercem i podniesionym palcem. Podpis: „Pamiętaj, że przyjdę sprawdzić, czy umyłeś szyby”. Mem mnie rozbawił, ale zakasałam rękawy i wzięłam się za mycie okien. Mnie śmieszy kołtuństwo, ale sama też jestem kołtunem. I myję szyby. Na Wielkanoc należy umyć okna, posprzątać i pozostawić na ziemi ślad grabek.

Pani dziadkowie, pradziadowie też byli Kaszubami?

Bardzo dziwna sprawa jest z tą moją rodziną…

Ze strony mamy czy taty?

Ze strony mamy. Babcia na początku nazywała się Szuldbaum, a potem Szulta. Wszystko jest owiane dziwną tajemnicą. I ta rodzinna tajemnica jest siłą przewodnią mojego życia.

Nazwisko Szulta pisało się…

Z umlautem i przez „sch”: Schülta. Taka pisownia zachowała się między innymi na przedwojennych nagrobkach pradziadków.

Kiedy ono zostało spolszczone na Szulta?

Już w 1939 roku byli Jakub Szulta, Anastazja Szulta.

Co się mówi o tym w rodzinie, a o czym się milczy?

Właściwie nic się nie mówi. Mam wrażenie, że skrywana jest jakaś tajemnica. Matka, podobnie jak jej rodzeństwo, urodziła się w późnym wieku rodziców. Siostry babci zawsze wydawały mi się jakieś stare. Wszystko wyglądało tak, jakbym grała w _Sklepach cynamonowych_. Ciotki mówiły między sobą po niemiecku, żeby dzieci nic nie rozumiały. Pamiętam, jak szeptały do siebie: „_Kuck mals zygel_” – „Patrz, ona się przygląda”. Czułam się jak…

W innym świecie?

Całe moje dzieciństwo czułam się jak w dekoracjach teatralnych. Pewnie dlatego takie ogromne wrażenie zrobił na mnie film _Fanny i Aleksander_ Bergmana, z tymi kukiełkami, z tymi elementami fantastycznymi, z tymi teatrami… Film oglądałam, jakbym widziała własne dzieciństwo. Dziwni wujowie, szepczące ciotki, tajemnice…

Czyli nic pani nie wie?

Właściwie nic. Kiedyś zapytałam Gabrielę, najmłodszą siostrę mojej matki, dlaczego ciotka Marta powiedziała, że w Wejherowie jest dużo naszej rodziny, której nigdy nie poznaliśmy. Na pytanie, jak dużo, usłyszałam w odpowiedzi, że bardzo dużo. W tym momencie ktoś z obecnych spojrzał znacząco i ciotka zamilkła. Pamiętam z dzieciństwa takie…

… niedopowiedzenia?

Nieustanne. Z matki nie można było nic wyciągnąć. Miałam silne wrażenie, że wszyscy w tej rodzinie czegoś się bali. Dlaczego na przykład dziadkowe nazwisko Schülta pisało się z umlautem, a teraz jest Szulta po polsku? Jakby coś zacierali, nigdy nic nie było jasne… Matka od lat chorowała na alzheimera, więc nie byłam w stanie się niczego dowiedzieć. Miała parkinsona z ciałami Lewy’ego – to takie wymieszanie parkinsona z alzheimerem.

Rozumiem, że mama traciła świadomość…

Tak. Po godzinie szesnastej już trudno się było z nią porozumieć. Ostatnie trzy lata przed odejściem cierpiała na tego typu zaniki świadomości.

Wróćmy do tajemnicy pochodzenia rodziny ze strony pani mamy.

Chciałam wraz z Iwoną, córką ciotki Gabrieli, przeprowadzić małe śledztwo i odkryć te tajemnice, zrozumieć powody szeptania i urywanych w pół zdań.

Udało się czegoś dowiedzieć?

Okazuje się, że gdy mija sto lat, to w archiwum już ci nic nie powiedzą. Nie znam miejsca urodzenia pradziadków… Nic nie wiem. I nikt nigdy nic nie chciał powiedzieć.

Chciałyście z kuzynką poszukiwać tropów rodzinnych historii?

Iwona jest historykiem. Kiedy ciotka Gabriela była nastolatką, zapytała moją babcię o tę rodzinę z Wejherowa i o to, dlaczego się z nią nie spotykamy. Usłyszała: „A ty nie masz nic do nauki?”. Tak się skończyła rozmowa. Iwona poszła do archiwum, żeby sprawdzić, jakie nazwisko rodowe nosiła nasza babka. Okazało się, że dostęp do takich informacji może uzyskać najstarsza wnuczka. A właściwie mogła, bo miała na to czas do roku 2009. Wtedy minęło sto lat i tę możliwość utraciła. Natomiast najmłodsza siostra babci była z rocznika 1916, więc do 2016 roku mogła mieć dostęp do archiwaliów.

Zatem i ta możliwość przepadła.

Ale i tak ciotka zawsze powtarzała, że nie będzie niczego sprawdzać, bo ma to gdzieś. Być może bała się dowiedzieć czegoś o sobie.

Wielu ludzi ukrywało podczas wojny swoje pochodzenie, zwłaszcza w takich newralgicznych miejscach jak Kaszuby.

Gabriela na moje pytanie o pochodzenie odpowiedziała: „Twoja mama wie, ale ona ma alzheimera”. Wiem tylko, że w archiwach nie zachowały się akty urodzenia. Jakby je wywiało. Nie ma nic. Sytuacja jest tym bardziej dziwna, że jednak sąsiedzi rodziców wszelkie dokumenty posiadają. Może umyślnie je usunięto? Archiwalia dotyczące rodziny zostały zniszczone. W księgach parafialnych też nie znalazłam żadnych informacji. Zapytałam ciotkę: „Czy to byli Żydzi?”. „Nie wiem” – odpowiedziała. Jeszcze tę ciotkę Gabrielę pociągnę za język. Kiedy ostatnio do niej zadzwoniłam, żeby się czegoś dowiedzieć, zapytałam, czy znajdzie dla mnie minutę. Coś wyczuła, bo odpowiedziała, że nie, gdyż dopiero co wróciła z fitnessu.

Z fitnessu?

Tak, chodzi na fitness dla seniorów i na jogę. Jest niesamowita. Mimo że ma już swoje lata, stale się rozwija. Kiedyś wraz z córką pojechały na warsztaty genealogiczne. Dowiedziały się tam, w jaki sposób można poznać prawdziwą historię przodków. Niestety z archiwów poznikały odpowiednie dokumenty. Babcia miała sześć sióstr i dokumenty żadnej z nich się nie zachowały. Nie ma śladu.

Wcześniej powiedziała pani, że wujowie wydawali się pani dziwni. Dlaczego?

Nie wiem, nigdy nie miałam z nimi normalnego kontaktu. Pamiętam ich jako nieco gburowatych. W przeciwieństwie do ciotek, które były ciepłe i fajne. Dziwni byli, potwornie dziwni. Szorstcy, nieprzyjemni i traktowali dzieci jak zło konieczne. Kiedy grali w karty, wyrzucali nas z pokoju. Nie wolno było im przeszkadzać w tym procederze. Zdaje się, że grali na pieniądze, ale chyba nieduże. Poza tym dzieci nie miały prawa głosu. Jakbyśmy byli powietrzem. Podglądałyśmy ich z siostrą przez dziurkę od klucza i jeśli któryś się zbliżał, żeby wyjść do toalety, uciekałyśmy w popłochu. To była zabawa w potwora: uwaga, potwór nadchodzi! Kiedy otwierały się drzwi, czmychałyśmy, piszcząc ze strachu. Wraz z wychodzącym wujem z pokoju buchały kłębu dymu z cygar.

Skąd cygara w tamtych czasach?

Jeden z wujków, mąż cioci Poli, pracował już wtedy za granicą. Zdaje się, że w Kairze. Poza tym mój ojciec, pracownik Baltony, miał dostęp do takich cudów. Trzeba przypomnieć, że Baltona prowadziła sieć sklepów, w których za dolary albo bony dolarowe kupowało się luksusowe towary.

A może tak zapamiętała pani wujów, bo poniosła ją wyobraźnia dziecięca? Może to byli normalni faceci?

Być może, ale rzeczywiście z tamtego czasu pozostał mi obraz mężczyzn nieosiągalnych i szorstkich. Może rzeczywiście potem te dorosłe dziewczynki, na co zwrócił uwagę Mrożek, kochają łobuzów, a na poczciwców rzygają z trzeciego piętra? Może być też tak, że ponieważ w mojej rodzinie rządziła matka, to okazywałam bezbrzeżne zdumienie, obserwując inne rodziny, w których to jednak mężczyźni nosili portki, a nie kobiety.

Jakie wspomnienia wyniosła pani z dzieciństwa?

Myślę, że wczesne dzieciństwo spędziłam szczęśliwie, ale rodzice chyba nie byli przygotowani na tak nadwrażliwe dziecko jak ja. O siostrze, która jest wybitnie inteligentna, mówili, że mądra, a o mnie, że ładna.

Rozumiem, że raniła panią ta charakterystyka?

Nie wiedziałam, dlaczego tak mówili, bo czułam, że w środku jestem inna. Kiedy starsza siostra dostała się na psychologię na Uniwersytecie Gdańskim, powiedziałam: „Mamo, a ja będę fryzjerką”. Na co usłyszałam: „No to fajnie, będę miała włosy zrobione”. Tak jakby do głowy jej nie przyszło, że to dziecko może mieć bardziej szalone marzenia. Nie miałam wsparcia, a role zostały rozdane.

Tak o was mówili rodzice czy dziadkowie?

Wszyscy. Rodzina nas podziwiała – dwie ładne dziewczynki, które się udały i są takie inteligentne. Już w wieku trzech lat recytowałam w kościele w Rumi. Szybko się nauczyłam mówić i posługiwałam się poprawną polszczyzną, a do tego miałam mocny głos, co wszystkich dziwiło. Uważali, że jestem za mała na przemowy, a ja ryknęłam do mikrofonu: „JESTEM ANIOŁEM, PRZYSZŁAM TUTAJ, ŻEBY WAM ZWIASTOWAĆ”. Ludzie niemal pospadali z ławek kościelnych. Rodzice chwalili się nami. Siostra, bogata w mądrość, pokazywała siedemdziesiąt dyplomów. Pierwsze miejsce w konkursie z angielskiego, pierwsze miejsce w konkursie takim i takim. Ja miałam pierwsze miejsca w łapaniu nie wiem czego, w skoku o tyczce, w skoku w dal… Żadnych intelektualnych dokonań, tylko wyczyny sportowe, ale takie byle jakie… Bieganie z jajkiem… Jajcara. Zawsze się słyszało: Hania to ma dyplomy, Hania się nauczyła, Hania, powiedz inwokację z pamięci. „A ja co mam zrobić?” – pytałam. „Szpagat zrób”. Role zostały więc wyraźnie podzielone. Dopiero na terapii usłyszałam: „Pani Asiu, pani jest bardzo inteligentna, tylko pani nie wierzy w siebie”.

Jednak powiedziała pani, że to wczesne dzieciństwo było szczęśliwe.

Tylko ono się skończyło wraz ze śmiercią dziadków. Byli mądrymi ludźmi. Oni mnie chronili. W ich domu znajdowało się wiele książek. Babcia Barbara napisała książkę o trudnych czasach pod tytułem _Przeżyłam wojnę_. Współpracowała też z wydawnictwem Pomerania. Miała świetne pióro, odznaczała się wybitną inteligencją. Niestety, była to osoba złamana przez osobistą tragedię – czterech jej synów zmarło. Z niewiadomych przyczyn dożywali tylko trzeciego roku życia. Moja matka była jej pierwszym dzieckiem, które żyło dłużej.

W którym roku się urodziła?

W 1943, w czasie wojny. Podejrzewam, że przez całe życie nosiła w sobie ogromne poczucie winy, które mnie przekazała pamięcią komórkową. Obwiniała siebie za to, że to ona przeżyła braci. Babcia często wspominała synów.

Czy pamięta pani coś z jej książki?

Pamiętam tylko jedną historię, bo potem zarzuciłam czytanie. To dlatego, że wszystko, co w niej zostało opisane, wydawało mi się niewiarygodne. Przed wojną dziadkowie byli zamożnymi ludźmi, mieli w Sianowie piękny dworek. Babcia pisała, że podczas nalotu uciekła ze strachu z domu. Kiedy się obejrzała, żeby spojrzeć na dwór, walnęła bomba i w tym miejscu zionęła dziura. Po dworku nie pozostał ślad.

Ktoś w dworku został?

Nie. Babcia była wtedy w dziewiątym miesiącu ciąży, uciekła z synkiem, którego trzymała za rękę. Z kolei dziadek, który był oficerem, w czasie wojny został osadzony w obozie w Sztutowie koło Gdańska. Przebywał tam bardzo długo.

Opowiadał o pobycie w obozie?

To była kolejna tajemnica. Pamiętam, miałam może wtedy trzy lata, kiedy siedzieliśmy przy stole. Jedliśmy zupę i nagle dziadek wstał, wziął talerz, rozbił go o podłogę, wyszedł z domu i trzy dni go nie widzieliśmy. Okazało się, że babcia zrobiła zupę z brukwi na gęsinie, zapominając, że dziadek w obozie żywił się głównie brukwią. Miał taki uraz, że kiedy czuł jej smak, dostawał białej gorączki. Wtedy byłam za mała, żeby coś zrozumieć, ale później, kiedy podrosłam i przypomniałam sobie tę scenę, zapytałam, o co chodziło. Ktoś z dorosłych w dużym skrócie mi wytłumaczył: „Babcia zapomniała, że dziadek nie może patrzeć na brukiew”. Będąc w obozie, wykopał brukiew, za co został przez Niemców zbity kolbami i postawiony jako złodziej przed plutonem egzekucyjnym. Dziadek mi opowiadał, bo nikt z rodziny nie chciał ze mną o tym mówić, że już wycelowano w niego lufy karabinów, ale nagle jakiś wyższy stopniem oficer wstrzymał egzekucję. Dziadek był wysokim, przystojnym mężczyzną, miał ponad metr dziewięćdziesiąt wzrostu i wyglądał jak Gregory Peck. Ten niemiecki oficer skierował go do jakichś prac fizycznych.

Po pobycie w obozie dziadek się rozpił. A potem przestał pić, nie pamiętam go nietrzeźwego. Czasami mu się rozwiązywał język i wtedy mnie, ośmio- czy dziewięcioletniej dziewczynce, opowiadał. Między innymi o tym, z jakiego powodu znalazł się w Sztutowie. W czasie wojny wszyscy Kaszubi mieli obowiązek podpisywać volkslistę. Dziadek odmówił, w konsekwencji czego Niemcy wsadzili go do obozu. Bardzo dużo Kaszubów podpisywało. Odmowa musiała się tak skończyć. Zdaje się, że po dziadku odziedziczyłam zaciętość Kaszuba. Odziedziczyłam charakter po nim i jak mnie ktoś wkurzy, to nie ma pyty na Olesia… Po swoich trudnych przeżyciach dziadek nigdy nie wrócił do formy. Matka przypłaciła niedożywienie w czasach wojny osteoporozą kości i latami poruszała się na wózku inwalidzkim.

Do kiedy dziadek przebywał w obozie?

Chyba do 1944 roku. Babcia do tego czasu była sama z malutkim dzieckiem. Sama musiała zdobywać jedzenie, zwłaszcza że odbierano kartki na żywność rodzinom tych, którzy nie podpisali volkslisty. Była bida, że aż piszczało.

To z czego ona żyła?

Nie wiem. Pewnie jakiś ogródek miała, jakieś uprawy, ale musiało być biednie, skoro matka była dzieckiem niedożywionym. Opowiadała, że pamiętając głód z czasów wojny, w przedszkolu bez opamiętania opychała się chlebem.

Pewnie się w domu nie wyrzucało ani okruszka?

Zanim pokroiło się chleb, najpierw się go całowało. W naszym domu panował kult jedzenia. Jako że dziadek przeżył obóz, jedzenia musiało być w bród.

Jak dziadkowi udało się wydostać z obozu jeszcze przed wyzwoleniem?

Kluczem była ciotka Helena, siostra mojej babci – znała jakiegoś Niemca. Zebrała się cała rodzina i zrzucili się, żeby wykupić dziadka. Każdy powyciągał, co miał najcenniejszego: złoto, brylanty, pieniądze, papierosy… Jeśliby tego nie zrobili, dziadek obozu by nie przeżył. Podobno ważył czterdzieści kilogramów przy wzroście metr dziewięćdziesiąt cztery. Z obozu przeciekały informacje, że jest w bardzo złym stanie, miał kłopoty z chodzeniem. Wtedy wkroczyła do akcji ciotka Helena, wyjątkowej urody baba. Kiedyś zapytałam jedną z ciotek: „Jak to ciocia Helena załatwiła?”. „No wiesz, piękną kobietą była”. Zapytałam: „Co to ma do rzeczy?”. Ciotka natychmiast nabrała wody w usta. Podejrzewam, że musiała uwieść tego Niemca. Dziadek całe życie miał poczucie winy, że został wykupiony, bo właściwie powinien umrzeć z kolegami w obozie. Przecież nie każda rodzina była zamożna, nie każda miała możliwość wykupienia. Doskwierało mu to poczucie winy, zwłaszcza że był człowiekiem wrażliwym i inteligentnym.

_Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej_
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: