- W empik go
Kerol i mężczyzna z bramy - ebook
Wydawnictwo:
Data wydania:
1 października 2017
Format ebooka:
EPUB
Format
EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie.
Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu
PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie
jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz
w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Format
MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników
e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i
tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji
znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji
multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka
i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej
Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego
tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na
karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją
multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire
dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy
wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede
wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach
PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla
EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Pobierz fragment w jednym z dostępnych formatów
Kerol i mężczyzna z bramy - ebook
"Stanisław Saryusz-Żylaki mozolnie wspinał się po schodach.
— Schody są jak pudełko czekoladek — powiedział. — Nigdy nie wiesz, dlaczego właściwie nie są ruchome i trzeba po nich włazić.
Przystanął na moment i głęboko się zamyślił.
— Właściwie to chyba nie mam racji. Muszę wymyślić coś innego." - fragment
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8126-255-2 |
Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wacław Nicolas Gizmuth nienawidził swojego budzika, żył jednak z nim w swoistej symbiozie, z której zarówno on jak i budzik czerpali obopólne korzyści. Wacław nigdy nie spóźniał się do pracy, a budzik obdarzany był co rano sympatycznym, choć nieszczerym uśmiechem młodego mężczyzny.
Gizmuth tłumaczył sobie nieraz, że budzik jest przecież martwym przedmiotem i okazywanie mu sympatii czy uprzejmości jest bezcelowe, ale jednak gdzieś na dnie umysłu czaiło się przeświadczenie, że jakiś nierozważny gest ukazujący prawdziwe uczucia mógłby sprawić, że poirytowany manitou budzika dogada się z manitou jakiejś dachówki, która spadnie Wacławowi na głowę i z cichym szeptem „masz za swoje niewdzięczny mądralo” rozbije mu czaszkę!
Tego dnia Wacław obudził się w dobrym humorze, więc nie tylko uśmiechnął się do swojego zegarka, ale nawet podrapał go pod brodą, a że budziki nie mają bród, zastępczo użył swojej.
Poszedł do łazienki, gdzie wyszczotkował zęby, włosy i szczotkę a później stanął nago przed okiem domowego komputera.
— Dzień dobry! — zawołał dość wesoło.
— Access denied! — Odpowiedział komputer, a znaczyło to, że system operacyjny odmawia swemu właścicielowi dostępu do zasobów sieci i dysku!
— Dzień dobry! — zawołał jeszcze weselej.
— Access denied! — powtórzył komputer.
— Dzień dobry — krzyknął Wacław najweselej jak tylko potrafi, sycąc swoje słowa radością życia i entuzjazmem zadowolonego z życia mieszkańca Europy.
— Access approoved — powiedział wreszcie komputer, cicho mlaskając, jakby coś żuł.
— Co żujesz? — zapytał Wacław Nicolas Gizmuth.
— Nic nie żuję — odpowiedział komputer niechętnie. — Po prostu ssę landrynkę.
— Landrynki dają dużo energii — Wacław błysnął płytką erudycją, nieświadomie sprawiając, że ludzie w mieszkaniu naprzeciw zaczęli liczyć sekundy w oczekiwaniu na spodziewany grzmot.
— No dobra — uciął coś komputer. — Nadszedł czas, aby się ubrać. Łączę ze stylistą.
Mężczyzna poczekał chwilę na załadowanie z sieci odpowiedniego programu.
— Witam. To ja: wasz Stylista-Wizażysta. Proszę stanąć prosto.
Gizmuth wyprężył pierś, tak jak robi to prężący się do skoku na bank gepard albo galopujący Ryszard i uśmiechnął się niewinnie niby szprotka w oleju.
— Dzisiaj modne są pastele! — oświadczył Stylista-Wizażysta. — Polecam miękkie obuwie typu but z delikatnego skaju i z podeszwą z ekologicznego azbestu. Powinny przypominać baletki i równoważyć ostrą linię męskiego nosa. Spodnie oczywiście ecru…
— Ecru?
— Ecru to kolor: klasyczny, kremowy odcień z delikatną nutą żółci. Oczywiście długość trzy czwarte! Bluzka z modnym nadrukiem. Najlepiej Lenin, Che Guevara albo Donald Tusk. Jakiś modny drobiazg. Może apaszka podkreślająca kolor oczu, a na głowie koniecznie balejarz.
— A czy mógłbym złożyć swoją skórzaną kurtkę? — zapytał Gizmuth.
— Niestety nie. Skórzana kurtka nadaje sylwetce mężczyzny faszystowski rys „macho”. Nie jest to mile widziane i może prowadzić do niepotrzebnych konfliktów.
— Przypominam, że jestem policjantem, więc…
— Co „więc”?
— No, więc może powinienem wyglądać trochę „macho”?
— Dane dotyczące twoich wątpliwości zostały zapisane w bazie i na koniec miesiąca znajdą się w raporcie. Odradzam kontynuowanie tematu.
— No dobrze — powiedział Gizmuth. — Idę do kabiny. Teleportujcie mi te wszystkie ciuchy. Wyrażam zgodę na pobranie pieniędzy z mojego konta.
— Proszę więcej entuzjazmu — powiedział wizażysta, więc mężczyzna odśpiewał „Odę do radości”.
— No! — Powiedział komputer i automatycznie, czyli jak to się kolokwialnie mówi, sam z siebie uruchomił wszystkie znajdujące się w domu ścienne panele telewizyjne.
*
Zenon należała do trzeciego już pokolenia kobiet, w którym zwykło się nadawać dziewczynkom męskie imiona. Początkowo było to źle widziane, ale gdy powszechne stało się noszenie szkieł kontaktowych, problem zniknął. Początkowo jednak nawet feministki nie były pewne czy gorszyć się tym czy cieszyć, a niektóre z nich na znak protestu ubierały swoich synów w baletowe spódniczki tutu, zwane też paczkami. Szybko jednak uznano, że atawistyczny podział imion na męskie i żeńskie to przejaw szowinizmu, więc tzw. „krossczendże” stały się codzienną praktyką, choć oczywiście nie codziennie można urodzić dziecko. Przynajmniej jako jednostka, bo w ujęciu globalnym społeczeństwo wystrzeliwuje przecież niemowlaki na świat z prędkością karabinu maszynowego lub przynajmniej procy obsługiwanej przez krzepkiego, a zarazem zręcznego obsługanta.
Zenon siedziała przy swoim biurku i przeglądała kobiecą prasę dziwiąc się, że podział zanikający w naturze utrzymuje się wciąż w mediach.
— To pewnie z powodu piersi — powiedziała z zadziwiającą pewnością siebie, a dopiero po chwili zaczęła się zastanawiać, co właściwie miała na myśli? Nie zdążyła wyciągnąć żadnych wniosków, bo nagle otworzyły się drzwi i stanął w nich Wacław.
— Jak to zrobiłeś? — zapytała.
— Nie wiem, ale mogła być mnie jakoś stąd wyciągnąć.
Zenon roześmiała się i wyjąwszy z szuflady łom, podważyła nim młodego mężczyznę oddzielając go od drewna, w którym się znajdował.
— No! — podsumowała, a po chwili milczenia poradziła: — Nigdy więcej tego nie rób!
Ponieważ Zenon była jego bezpośrednią przełożoną, nie miał wyboru i musiał dostosować się do jej wskazówek. Zaczął więc chodzić w kółko, a kiedy się zmęczył wskazał godzinę ósmą dziesięć.
— Spóźniłeś się Wacek — powiedziała Zenon.
— Przepraszam, przetrzymała mnie kabina do balejażu.
— W takim razie jesteś usprawiedliwiony.
Wacław rozsiadł się wygodnie na zdobiącej narożnik pokoju kanapie i pociągnął spory łyk ginu z tonikiem. Po chwili jednak zorientował się, że Zenon nie zaproponowała mu jeszcze drinka, więc poczuł się jak idiota.
— Ach ta wyobraźnia — powiedział.
Zenon tymczasem podeszła do barku, a ponieważ był oddalony o kilka przecznic, wróciła autobusem.
— Napijesz się czegoś? — zapytała poniewczasie.
— Oczywiście — odpowiedział Wacław maczając usta w chłodnym napoju, przez co Zenon usłyszała tylko ciche bulgotanie.
— Posłuchaj. Pracujesz tu już kilka dobrych lat. Nadszedł czas abyś poznał prawdę.
Wacław podniósł wzrok znad szklanki i spojrzał z ukosa na kobietę.
— Nie gap się na jakieś kobiety, kiedy do ciebie mówię — zirytowała się Zenon spuszczając żaluzje.
— Przeprasam — odparł policjant.
— Nie sepleń.
Zapanowała kłopotliwa cisza. Na szczęście po chwili weszła sprzątaczka i zmiotła ją na szufelkę, po czym mówiąc „do widzenia” wyszła.
— Jesteśmy policjantami. Otóż wbrew temu, co wiesz z mediów, na naszym kontynencie ma miejsce coś takiego jak przestępczość. Okazuje się, że wszystkie demokratyczne swobody i wolność, jakimi mamy okazję się cieszyć nie wyeliminowały zła!
Wacław poczuł mrowienie w żołądku. Odniósł wrażenie jakby podłoga uciekała mu spod stóp, więc przytrzymał ją ręką.
— Jak to? — zapytał.
— Wyobraź sobie, że są ludzie, którzy okradają innych! Niektórzy nawet biją, gwałcą lub zabijają!
Wacław chwycił się za głowę, ponieważ nie potrafił znieść eksplodującej nagle świadomości, że świat nie jest tak niewinny i bezpieczny jak do tej pory sądził.
— Nieeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeee! — krzyczał rozpościerając ręce niby płaty wirnika helikoptera i obracając się z coraz większą prędkością. W pewnym momencie uderzył kostką o narożnik jakiejś szafy i błyskawicznie kucnął rozcierając obolałe miejsce.
— Niestety Wacławie, tak to właśnie wygląda. Ale od tego właśnie jest policja by coś na to zaradzić. A konkretnie jej tajny odłam: Gawroszki.
— Gawroszki?
— Tak. To myląca nazwa. Chodzi oczywiście, aby nazwa nie zdradziła faktycznego celu naszego istnienia.
— Ale my nie jesteśmy przecież szkoleni do tego typu działań. Mamy zapewniać zadowolenie obywateli i porządek w mieście. Z tego, co wiem z historii, aby walczyć z przestępcami trzeba było strzelać, posługiwać się pałką. Być agresywnym…
Zenon bez słowa podeszła do sejfu i wyjęła z niego pałkę. Podała ją Gizmuthowi mówiąc.
— Pokaż jak malowałeś sufity i ściany…
Wacław zaczął wykonywać stosowne ruchy i z podziwem stwierdził, że czuje się jakby urodził się z pałką w ręku. Wymachiwał narzędziem w lewo i prawo, z dołu z góry, spuszczając Zenon taki łomot, jakiego nie miała okazji dostać jeszcze nigdy w życiu, nawet wtedy, kiedy jej mąż odkrył, że przesoliła zupę.
— Człowieku opamiętaj się — wycedziła ostatkiem sił przez opuchnięte usta, z których sączyła się krew i wypadały pochodzące oczywiście z dziąseł zęby. — To tylko trening.
— Przepraszam Zenon.
Kobieta wyszła na moment do łazienki i doprowadziła się do porządku. Kiedy wróciła do pokoju nikt nie powiedziałby, że przed chwilą ktoś ją poturbował a to wszystko za sprawą odpowiednio dobranego stroju, który znakomicie maskował opuchliznę i siniaki, zaś gustowna torebka odwracała skutecznie uwagę od braków w uzębieniu.
— A teraz — powiedziała spokojnie Zenon podając Gizmuthowi pistolet — pokaż jak zraszałeś spryskiwaczem rośliny w gabinecie szefa, czyli mnie.
Wacław nacisnął spust i mocno przestraszył się słysząc odgłos wystrzału. Nie poddał się jednak panice i strzelał dalej, aż do wyczerpania nabojów w magazynku.
Zenon tymczasem zwaliła się na podłogę i obficie brocząc krwią poprosiła o podanie apteczki. Miała sporo szczęścia, ponieważ wszystkie kule przeszły na wylot, wystarczyło, więc założyć kilka opatrunków i zrobić zastrzyk.
— Nadajesz się na Gawroszka — powiedziała. — Co musisz umieć, umiesz! Poza sprawnością, którą właśnie pokazałeś, masz odpowiednie zalety umysłu. Obserwowałam cię od lat, i wierzę, że nadasz nową jakość pracy naszego zespołu. Witaj w szeregach prawdziwej policji.
Podczołgała się do swojego biurka i wyjęła z niego odznakę i legitymacje oraz teczkę z dokumentami. Wręczyła pakiet nowemu Gawroszkowi mówiąc:
— W tych dokumentach jest raport o prawdziwej skali przestępczości. Przestudiuj go, a jutro zamelduj się bezpośrednio w naszej tajnej siedzibie (adres szepnęła mu do ucha). Uważaj tylko, żeby komputer nie zobaczył, co czytasz. Nasza działalność jest tajna, gdyż jak ci wiadomo policji nie wolno strzelać do przestępców, zwłaszcza, że oni oficjalnie nie istnieją.
*
Starszy sierżant Klupś jadł makaron. Uznał, że jest bardzo smaczny.
*
Wacław Nicolas Gizmuth siedział na kanapie i oglądał telewizor.
— Bardzo ładny przedmiot — powiedział sam do siebie.
— Tak, zgadzam się z tobą — odpowiedział. — Szkoda, że nie działa.
— Nie szkodzi — wzruszył ramionami. — Liczy się wartość muzealna. Fajnie mieć taką skrzynkę.
— Po co? — zapytał.
— Jak to: „Po co”?
— No, „po co”, „po co”?
— Po to, żeby zobaczyć jak kiedyś było.
— Mnie raczej interesuje jak jest teraz — uciął wszelką dyskusję. Zapakował telewizor do pudełka po butach i zniósł do piwnicy, a kiedy wrócił otworzył teczkę i rozpoczął lekturę otrzymanych od Zenon dokumentów.
Przez pięć minut czytał z wypiekami na twarzy, ale uznał, że jest to niewygodne, więc zdjął większość z policzków i położył na stole. Na twarzy zostawił tylko sernik z owocami. Powrócił do lektury.
Po godzinie był już zupełnie innym człowiekiem. Poczuł się dorosły i zrozumiał, że życie nie jest taką igraszką jak myślał wcześniej. Dla odprężenia postanowił pooglądać trochę telewizję, ponieważ lubił to medium.
— Komputer — powiedział tym razem nie do siebie, ale do komputera.
— Yes sir! — zażartował komputer.
— Uruchom panel ścienny. Zobaczę, co tam słychać w świecie.
— Hahahahahaha! Zabawne — roześmiał się sprzęt.
— Co w tym takiego zabawnego?
— Podziwiam twój przewrotny humor. Że niby „zobaczysz, co słychać”! To tak jakby ktoś powiedział: „Posłucham, co widać”! — krzyknął komputer parskając tak głośnym rechotem, że jedna z mieszkających w pobliskim stawie żab dostała zawału serca, bo wydało jej się, że jest brzuchomówcą.
— A ha — stwierdził Wacław. — Tak mi wyszło przez przypadek.
— Hahaha! Patrzcie go! — Komputer śmiał się jak szalony. — Przypadek. Ty to ale jesteś… hahahaha. Skąd ci się takie żarty biorą?
— To nie był żart.
— Że niby… — Komputer zawiesił na chwilę głos, pozostawiając Gizmutha w niepewności, co też za chwilę nastąpi? Nagle ryknął ponownie śmiechem, wykrzykując: — To nie był żart”! Hahahaha! Dobre! Ty figlarzu! Hahaha! Szalony, skromny figlarzu!
Wacław poczekał aż maszyna wyśmieje się do końca i wreszcie powiedział.
— Czy mogę cię prosić żebyś uruchomił panel telewizyjny?
— Tak! — odpowiedział komputer, ale nic się nie wydarzyło.
— No to włącz. Proszę cię o to! — krzyknął zniecierpliwiony mężczyzna.
— Proszę bardzo. Włączam. Ale zrozumiałeś mój dowcip?
— Tak.
— Zapytałeś, czy możesz mnie prosić, a ja odpowiedziałem, że tak. Jakbym nie zrozumiał, że właśnie w ten sposób mnie prosisz, tylko odpowiedziałem wprost na pytanie.
— Wiem. A teraz możesz wreszcie się uspokoić i nie odzywać dopóki cię o to nie poproszę?
— Mogę — odpowiedział komputer, po czym zaczął śpiewać.
— No to nie odzywaj się i wreszcie przestań dowcipkować.
— O Jezus, Maria — powiedział komputer z wyrzutem i przełączył się w stan oczekiwania. Tymczasem ściana rozbłysła jasnym światłem i pojawił się obraz.
Nadawano akurat magazyn konsumenta, w którym zachęcano do spożywania ogromnych ilości pokarmu, ponieważ owocuje to słuszną tuszą a przecież osoby puszyste są sympatyczniejsze i w dodatku trendy.
Ulegając medialnej propagandzie Wacław zjadł wszystkie odłożone uprzednio na stół łakocie, czyli ciasto kokosowo-jabłkowe, babkę piaskową i keks — z dużą ilością bakalii. Na koniec zagryzł sernikiem z policzków.
— O rany — powiedział. — Mdli mnie.
— Idź na spacer — poradził sobie.
— Nie chce mi się — bąknął.
— Idź, idź! Dobrze ci to zrobi — nalegał.
— Skoro tak, to dobrze.
Nie wyłączając telewizji, podniósł się z kanapy i na tyle żwawo na ile pozwalały warunki wyszedł na korytarz. Spojrzał na windę, jednak nie wsiadł do niej, ponieważ nie pozwolił mu na to strach. Od najmłodszych lat bał się wind, gdyż zawsze mylił je z kolejką górską, a czasami nawet z wyciągiem krzesełkowym. Zrozumiałe, że nie chciał nagle znaleźć się na Kasprowym Wierchu.
Tym razem jednak popełnił błąd. Kiedy wkroczył dziarsko na klatkę schodową przeoczył stojącą za drzwiami postać trzymającą w dłoni skarpetę wypełnioną dużą ilością miedzianych monet. Gdy poczuł na potylicy gwałtowne uderzenie, było już za późno na jakiekolwiek działanie. Zwłaszcza na odkurzanie mieszkania, bo po godzinie dwudziestej drugiej raczej nie powinno się hałasować!
*
— Powiem tylko, że mój pseudonim to TW Biszkopt — powiedział nieznajomy mężczyzna, który pochylał się nad twarzą odzyskującego powoli przytomność Wacława.
— Gdzie ja jestem? — spytał nasz bohater.
— A nie mówiłem! — wykrzyknął TW Biszkopt. — Wiedziałem, że to powie! Dawaj dwadzieścia złotych.
Z cienia wynurzył się drugi mężczyzna o twarzy zakapiora jedzącego suto zakrapianą alkoholem kolację.
— Masz — powiedział wręczając towarzyszowi banknot.
— Wody… — szepnął Wacław.
— A jednak — zawołał rozweselony zakapior wyciągając dłoń w kierunku TW Biszkopta.
Ten spuścił nos na kwintę i zwrócił wygrane pieniądze.
— No dalej, dalej, dalej, koleżko. Tym razem ja wygrałem, a drugi zakład był o trzydzieści złotych! Jakie było prawdopodobieństwo, że to przewidzę? — Triumfował zwycięzca zakładu.
— Jakieś widać było — warknął TW Biszkopt gmerając po kieszeniach jak szalony mrówkojad, który zamiast nosa używa dłoni zaś mrowisko zastępuje spodniami. — O jest! Masz tu jeszcze swoją dychę. Phi! Też coś. Wielce mi jasnowidz się znalazł.
— Czy ja się dowiem gdzie jestem? — przypomniał o sobie Wacław.
— Tak. Jesteś w piwnicy swojego bloku. TW Biszkopt walnął cię w głowę, a kiedy straciłeś przytomność znieśliśmy cię tutaj, aby uzyskać pewne informacje.
— Nie mam żadnych pewnych informacji, wszystko jest patykiem na wodzie pisane. Nie dalej jak dziś, przekonałem się, że świat wcale nie wygląda tak jak sądziłem.
— Właśnie w tej sprawie chcieliśmy porozmawiać — oświadczył TW Biszkopt. — Jestem TW Biszkopt.
— On już to wie — zauważył drugi mężczyzna wyciągając dłoń w stronę Wacława, jakby nie rozumiał, co oznaczają zamocowane na przegubach Gizmutha pęta.. — A ja jestem po prostu Biszkopt. Taki mam pseudonim. Jesteśmy rebeliantami.
— Co znaczy TW? Tajny współpracownik? — Zapytał Wacław.
— Nic bardziej mylącego — roześmiał się Biszkopt a TW Biszkopt aż klasnął w dłonie.
— Jesteśmy rebeliantami — powtórzył. — W naszym fachu bardzo ważna jest konspiracja. Pech chciał, że kiedy wymyślaliśmy sobie pseudonimy, obaj z kolegą wpadliśmy na ten sam pomysł. A że żaden nie chciał ustąpić szef zadecydował, że po prostu przed moją ksywką pojawią się litery TW. To skrót od „Towarzysz”. W zasadzie powinno być „Tow. Biszkopt”, ale był jeszcze jeden kolega, który wymyślił sobie taką ksywkę i on pierwszy wykorzystał skrót „Tow.” Więc dla mnie zostało tylko „TW”.
— A czy jest w waszej organizacji jakiś T. Biszkopt, albo Towa. Biszkopt?
— Tak. Są obaj. Skąd wiesz?
— Nie wiem. Tak sobie strzeliłem.
TW Biszkopt nic nie odpowiedział tylko wyciągnął z kieszeni małą ampułkę, pożyczył od Biszkopta pilnik do paznokci, po czym nadpiłował i ułamał jej końcówkę. W międzyczasie spróbował schować pilnik do kieszeni, ale Biszkopt zorientował się w podstępie i narobił takiego rabanu, że aż w piwnicy pojawiła się jakaś ciekawska sąsiadka w papilotach na nogach i bamboszach na głowie, bo w pośpiechu zupełnie się pogubiła.
— Nic się nie dzieje — uspokoił ją TW Biszkopt, więc po chwili wróciła do siebie, gdzie z wolna doszła do siebie.
Biszkopt tymczasem wydobył z zanadrza strzykawkę i igłę, po czym zaczerpnął z ampułki trochę płynu i jął się szykować, by zrobić Gizmuthowi zastrzyk.
— Hola! — zawołał Wacław. — Co to jest?
— Alkaloid tropanowy, otrzymywany m.in. z liści bielunia dziędzierzawy. Popularnie nazywany serum prawdy.
— Rozumiem. A nie mogliście mi zrobić tego zastrzyku, kiedy spałem, tylko teraz muszę patrzeć na tę igłę?
— Możliwe — powiedział TW Biszkopt, — Ale nie ma się co martwić, igła jest jednorazowa. Nie dostaniesz żółtaczki. Nie zarazisz się także włośnicą, bo strzykawka to w końcu nie kiełbasa!
Mówiąc to zrobił nieszczęśnikowi zastrzyk. Później pozostało jeszcze chwilę zaczekać i można było przeprowadzić przesłuchanie.
— A zatem, pierwsze pytanie: Czy serum prawdy zaczęło już działać?
— Jeszcze nie — skłamał Gizmuth, co wydaje się jakimś paradoksem. Jeżeli bowiem kłamał mówiąc, że serum nie działa to znaczy, że działało, a w tej sytuacji nie mógł przecież kłamać. Jeżeli natomiast nie mógł kłamać to znaczy, że mówiąc, iż serum nie działa, mówił prawdę. To nielogiczne. A jednak kłamał i to jest fakt, którego nie da się ukryć. Rebelianci jednak o tym nie wiedzieli i dlatego zakładając, że serum nie działa poczekali jeszcze kilka chwil, co w przeliczeniu na minuty dało tuzin.
— W takim razie pora na kolejne pytanie. Czy jesteś Gawroszkiem?
— Tak. Dzisiaj dowiedziałem się na czym naprawdę polega praca prawdziwej policji. Zostałem mianowany Gawroszkiem.
— Znakomicie, nasz informator nie zawiódł! — Ucieszył się Biszkopt. — W takim razie musisz wykonać dla nas pewne zadanie. Jako gawroszek będziesz miał dostęp do wielu miejsc gdzie zwykli śmiertelnicy nie zaglądają. Pomożesz nam wprowadzić trochę chaosu i anarchii!
— Nic dla was nie będę wykonywał. Mam was w tyłku.
Ponieważ rebelianci wiedzieli, że Wacław nie może kłamać słysząc te słowa poczuli się trochę nieswojo, a Biszkopt nawet rozejrzał się nerwowo dookoła i delikatnie musnął palcem ścianę, by sprawdzić z czego jest wykonana.
— Oj będziesz dla nas pracował, będziesz — powiedział wreszcie.
TW Biszkopt, wyciągnął z zanadrza magnetofon, a jego kolega nacisnął odpowiedni przycisk.
— Powiedz mi proszę drogi Wacławie Nicolasie Gizmuthu. czy też Gizmuthcie, jak się nazywasz?
— Wacław Nicolas Gizmuth.
— A jak, w takim razie, masz na imię?
— Wacław Nicolas.
— Czy to znaczy, że twoje pełne nazwisko brzmi Wacław Nicolas Wacław Nicolas Gizmuth?
— Nie. Po prostu, kiedy zapytaliście o nazwisko podałem od razu imiona i nazwisko.
Darmowy fragmentTo niebo takie jakieś brązowe się zrobiło, chmury zielone… łeeee tam! Jak to wygląda? Po co tak jest? Kto to wymyślił? Nie podoba mi się. Nagle się okazuje, że ludzie noszą kombinezony upodabniające ich do mrówek, jakieś hełmy w kształcie bigosu do tego… I skąd ja mam wiedzieć, że to niby mrówka skoro ma bigos zamiast głowy? Jestem zrezygnowany. Nie podoba mi się to ale nic nie poradzę. Zwiesiłem ręce i ruszyłem przygarbiony żonglując w głowie wyrazami „denne” i „zdołowany”.
Darmowy fragment
Gizmuth tłumaczył sobie nieraz, że budzik jest przecież martwym przedmiotem i okazywanie mu sympatii czy uprzejmości jest bezcelowe, ale jednak gdzieś na dnie umysłu czaiło się przeświadczenie, że jakiś nierozważny gest ukazujący prawdziwe uczucia mógłby sprawić, że poirytowany manitou budzika dogada się z manitou jakiejś dachówki, która spadnie Wacławowi na głowę i z cichym szeptem „masz za swoje niewdzięczny mądralo” rozbije mu czaszkę!
Tego dnia Wacław obudził się w dobrym humorze, więc nie tylko uśmiechnął się do swojego zegarka, ale nawet podrapał go pod brodą, a że budziki nie mają bród, zastępczo użył swojej.
Poszedł do łazienki, gdzie wyszczotkował zęby, włosy i szczotkę a później stanął nago przed okiem domowego komputera.
— Dzień dobry! — zawołał dość wesoło.
— Access denied! — Odpowiedział komputer, a znaczyło to, że system operacyjny odmawia swemu właścicielowi dostępu do zasobów sieci i dysku!
— Dzień dobry! — zawołał jeszcze weselej.
— Access denied! — powtórzył komputer.
— Dzień dobry — krzyknął Wacław najweselej jak tylko potrafi, sycąc swoje słowa radością życia i entuzjazmem zadowolonego z życia mieszkańca Europy.
— Access approoved — powiedział wreszcie komputer, cicho mlaskając, jakby coś żuł.
— Co żujesz? — zapytał Wacław Nicolas Gizmuth.
— Nic nie żuję — odpowiedział komputer niechętnie. — Po prostu ssę landrynkę.
— Landrynki dają dużo energii — Wacław błysnął płytką erudycją, nieświadomie sprawiając, że ludzie w mieszkaniu naprzeciw zaczęli liczyć sekundy w oczekiwaniu na spodziewany grzmot.
— No dobra — uciął coś komputer. — Nadszedł czas, aby się ubrać. Łączę ze stylistą.
Mężczyzna poczekał chwilę na załadowanie z sieci odpowiedniego programu.
— Witam. To ja: wasz Stylista-Wizażysta. Proszę stanąć prosto.
Gizmuth wyprężył pierś, tak jak robi to prężący się do skoku na bank gepard albo galopujący Ryszard i uśmiechnął się niewinnie niby szprotka w oleju.
— Dzisiaj modne są pastele! — oświadczył Stylista-Wizażysta. — Polecam miękkie obuwie typu but z delikatnego skaju i z podeszwą z ekologicznego azbestu. Powinny przypominać baletki i równoważyć ostrą linię męskiego nosa. Spodnie oczywiście ecru…
— Ecru?
— Ecru to kolor: klasyczny, kremowy odcień z delikatną nutą żółci. Oczywiście długość trzy czwarte! Bluzka z modnym nadrukiem. Najlepiej Lenin, Che Guevara albo Donald Tusk. Jakiś modny drobiazg. Może apaszka podkreślająca kolor oczu, a na głowie koniecznie balejarz.
— A czy mógłbym złożyć swoją skórzaną kurtkę? — zapytał Gizmuth.
— Niestety nie. Skórzana kurtka nadaje sylwetce mężczyzny faszystowski rys „macho”. Nie jest to mile widziane i może prowadzić do niepotrzebnych konfliktów.
— Przypominam, że jestem policjantem, więc…
— Co „więc”?
— No, więc może powinienem wyglądać trochę „macho”?
— Dane dotyczące twoich wątpliwości zostały zapisane w bazie i na koniec miesiąca znajdą się w raporcie. Odradzam kontynuowanie tematu.
— No dobrze — powiedział Gizmuth. — Idę do kabiny. Teleportujcie mi te wszystkie ciuchy. Wyrażam zgodę na pobranie pieniędzy z mojego konta.
— Proszę więcej entuzjazmu — powiedział wizażysta, więc mężczyzna odśpiewał „Odę do radości”.
— No! — Powiedział komputer i automatycznie, czyli jak to się kolokwialnie mówi, sam z siebie uruchomił wszystkie znajdujące się w domu ścienne panele telewizyjne.
*
Zenon należała do trzeciego już pokolenia kobiet, w którym zwykło się nadawać dziewczynkom męskie imiona. Początkowo było to źle widziane, ale gdy powszechne stało się noszenie szkieł kontaktowych, problem zniknął. Początkowo jednak nawet feministki nie były pewne czy gorszyć się tym czy cieszyć, a niektóre z nich na znak protestu ubierały swoich synów w baletowe spódniczki tutu, zwane też paczkami. Szybko jednak uznano, że atawistyczny podział imion na męskie i żeńskie to przejaw szowinizmu, więc tzw. „krossczendże” stały się codzienną praktyką, choć oczywiście nie codziennie można urodzić dziecko. Przynajmniej jako jednostka, bo w ujęciu globalnym społeczeństwo wystrzeliwuje przecież niemowlaki na świat z prędkością karabinu maszynowego lub przynajmniej procy obsługiwanej przez krzepkiego, a zarazem zręcznego obsługanta.
Zenon siedziała przy swoim biurku i przeglądała kobiecą prasę dziwiąc się, że podział zanikający w naturze utrzymuje się wciąż w mediach.
— To pewnie z powodu piersi — powiedziała z zadziwiającą pewnością siebie, a dopiero po chwili zaczęła się zastanawiać, co właściwie miała na myśli? Nie zdążyła wyciągnąć żadnych wniosków, bo nagle otworzyły się drzwi i stanął w nich Wacław.
— Jak to zrobiłeś? — zapytała.
— Nie wiem, ale mogła być mnie jakoś stąd wyciągnąć.
Zenon roześmiała się i wyjąwszy z szuflady łom, podważyła nim młodego mężczyznę oddzielając go od drewna, w którym się znajdował.
— No! — podsumowała, a po chwili milczenia poradziła: — Nigdy więcej tego nie rób!
Ponieważ Zenon była jego bezpośrednią przełożoną, nie miał wyboru i musiał dostosować się do jej wskazówek. Zaczął więc chodzić w kółko, a kiedy się zmęczył wskazał godzinę ósmą dziesięć.
— Spóźniłeś się Wacek — powiedziała Zenon.
— Przepraszam, przetrzymała mnie kabina do balejażu.
— W takim razie jesteś usprawiedliwiony.
Wacław rozsiadł się wygodnie na zdobiącej narożnik pokoju kanapie i pociągnął spory łyk ginu z tonikiem. Po chwili jednak zorientował się, że Zenon nie zaproponowała mu jeszcze drinka, więc poczuł się jak idiota.
— Ach ta wyobraźnia — powiedział.
Zenon tymczasem podeszła do barku, a ponieważ był oddalony o kilka przecznic, wróciła autobusem.
— Napijesz się czegoś? — zapytała poniewczasie.
— Oczywiście — odpowiedział Wacław maczając usta w chłodnym napoju, przez co Zenon usłyszała tylko ciche bulgotanie.
— Posłuchaj. Pracujesz tu już kilka dobrych lat. Nadszedł czas abyś poznał prawdę.
Wacław podniósł wzrok znad szklanki i spojrzał z ukosa na kobietę.
— Nie gap się na jakieś kobiety, kiedy do ciebie mówię — zirytowała się Zenon spuszczając żaluzje.
— Przeprasam — odparł policjant.
— Nie sepleń.
Zapanowała kłopotliwa cisza. Na szczęście po chwili weszła sprzątaczka i zmiotła ją na szufelkę, po czym mówiąc „do widzenia” wyszła.
— Jesteśmy policjantami. Otóż wbrew temu, co wiesz z mediów, na naszym kontynencie ma miejsce coś takiego jak przestępczość. Okazuje się, że wszystkie demokratyczne swobody i wolność, jakimi mamy okazję się cieszyć nie wyeliminowały zła!
Wacław poczuł mrowienie w żołądku. Odniósł wrażenie jakby podłoga uciekała mu spod stóp, więc przytrzymał ją ręką.
— Jak to? — zapytał.
— Wyobraź sobie, że są ludzie, którzy okradają innych! Niektórzy nawet biją, gwałcą lub zabijają!
Wacław chwycił się za głowę, ponieważ nie potrafił znieść eksplodującej nagle świadomości, że świat nie jest tak niewinny i bezpieczny jak do tej pory sądził.
— Nieeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeee! — krzyczał rozpościerając ręce niby płaty wirnika helikoptera i obracając się z coraz większą prędkością. W pewnym momencie uderzył kostką o narożnik jakiejś szafy i błyskawicznie kucnął rozcierając obolałe miejsce.
— Niestety Wacławie, tak to właśnie wygląda. Ale od tego właśnie jest policja by coś na to zaradzić. A konkretnie jej tajny odłam: Gawroszki.
— Gawroszki?
— Tak. To myląca nazwa. Chodzi oczywiście, aby nazwa nie zdradziła faktycznego celu naszego istnienia.
— Ale my nie jesteśmy przecież szkoleni do tego typu działań. Mamy zapewniać zadowolenie obywateli i porządek w mieście. Z tego, co wiem z historii, aby walczyć z przestępcami trzeba było strzelać, posługiwać się pałką. Być agresywnym…
Zenon bez słowa podeszła do sejfu i wyjęła z niego pałkę. Podała ją Gizmuthowi mówiąc.
— Pokaż jak malowałeś sufity i ściany…
Wacław zaczął wykonywać stosowne ruchy i z podziwem stwierdził, że czuje się jakby urodził się z pałką w ręku. Wymachiwał narzędziem w lewo i prawo, z dołu z góry, spuszczając Zenon taki łomot, jakiego nie miała okazji dostać jeszcze nigdy w życiu, nawet wtedy, kiedy jej mąż odkrył, że przesoliła zupę.
— Człowieku opamiętaj się — wycedziła ostatkiem sił przez opuchnięte usta, z których sączyła się krew i wypadały pochodzące oczywiście z dziąseł zęby. — To tylko trening.
— Przepraszam Zenon.
Kobieta wyszła na moment do łazienki i doprowadziła się do porządku. Kiedy wróciła do pokoju nikt nie powiedziałby, że przed chwilą ktoś ją poturbował a to wszystko za sprawą odpowiednio dobranego stroju, który znakomicie maskował opuchliznę i siniaki, zaś gustowna torebka odwracała skutecznie uwagę od braków w uzębieniu.
— A teraz — powiedziała spokojnie Zenon podając Gizmuthowi pistolet — pokaż jak zraszałeś spryskiwaczem rośliny w gabinecie szefa, czyli mnie.
Wacław nacisnął spust i mocno przestraszył się słysząc odgłos wystrzału. Nie poddał się jednak panice i strzelał dalej, aż do wyczerpania nabojów w magazynku.
Zenon tymczasem zwaliła się na podłogę i obficie brocząc krwią poprosiła o podanie apteczki. Miała sporo szczęścia, ponieważ wszystkie kule przeszły na wylot, wystarczyło, więc założyć kilka opatrunków i zrobić zastrzyk.
— Nadajesz się na Gawroszka — powiedziała. — Co musisz umieć, umiesz! Poza sprawnością, którą właśnie pokazałeś, masz odpowiednie zalety umysłu. Obserwowałam cię od lat, i wierzę, że nadasz nową jakość pracy naszego zespołu. Witaj w szeregach prawdziwej policji.
Podczołgała się do swojego biurka i wyjęła z niego odznakę i legitymacje oraz teczkę z dokumentami. Wręczyła pakiet nowemu Gawroszkowi mówiąc:
— W tych dokumentach jest raport o prawdziwej skali przestępczości. Przestudiuj go, a jutro zamelduj się bezpośrednio w naszej tajnej siedzibie (adres szepnęła mu do ucha). Uważaj tylko, żeby komputer nie zobaczył, co czytasz. Nasza działalność jest tajna, gdyż jak ci wiadomo policji nie wolno strzelać do przestępców, zwłaszcza, że oni oficjalnie nie istnieją.
*
Starszy sierżant Klupś jadł makaron. Uznał, że jest bardzo smaczny.
*
Wacław Nicolas Gizmuth siedział na kanapie i oglądał telewizor.
— Bardzo ładny przedmiot — powiedział sam do siebie.
— Tak, zgadzam się z tobą — odpowiedział. — Szkoda, że nie działa.
— Nie szkodzi — wzruszył ramionami. — Liczy się wartość muzealna. Fajnie mieć taką skrzynkę.
— Po co? — zapytał.
— Jak to: „Po co”?
— No, „po co”, „po co”?
— Po to, żeby zobaczyć jak kiedyś było.
— Mnie raczej interesuje jak jest teraz — uciął wszelką dyskusję. Zapakował telewizor do pudełka po butach i zniósł do piwnicy, a kiedy wrócił otworzył teczkę i rozpoczął lekturę otrzymanych od Zenon dokumentów.
Przez pięć minut czytał z wypiekami na twarzy, ale uznał, że jest to niewygodne, więc zdjął większość z policzków i położył na stole. Na twarzy zostawił tylko sernik z owocami. Powrócił do lektury.
Po godzinie był już zupełnie innym człowiekiem. Poczuł się dorosły i zrozumiał, że życie nie jest taką igraszką jak myślał wcześniej. Dla odprężenia postanowił pooglądać trochę telewizję, ponieważ lubił to medium.
— Komputer — powiedział tym razem nie do siebie, ale do komputera.
— Yes sir! — zażartował komputer.
— Uruchom panel ścienny. Zobaczę, co tam słychać w świecie.
— Hahahahahaha! Zabawne — roześmiał się sprzęt.
— Co w tym takiego zabawnego?
— Podziwiam twój przewrotny humor. Że niby „zobaczysz, co słychać”! To tak jakby ktoś powiedział: „Posłucham, co widać”! — krzyknął komputer parskając tak głośnym rechotem, że jedna z mieszkających w pobliskim stawie żab dostała zawału serca, bo wydało jej się, że jest brzuchomówcą.
— A ha — stwierdził Wacław. — Tak mi wyszło przez przypadek.
— Hahaha! Patrzcie go! — Komputer śmiał się jak szalony. — Przypadek. Ty to ale jesteś… hahahaha. Skąd ci się takie żarty biorą?
— To nie był żart.
— Że niby… — Komputer zawiesił na chwilę głos, pozostawiając Gizmutha w niepewności, co też za chwilę nastąpi? Nagle ryknął ponownie śmiechem, wykrzykując: — To nie był żart”! Hahahaha! Dobre! Ty figlarzu! Hahaha! Szalony, skromny figlarzu!
Wacław poczekał aż maszyna wyśmieje się do końca i wreszcie powiedział.
— Czy mogę cię prosić żebyś uruchomił panel telewizyjny?
— Tak! — odpowiedział komputer, ale nic się nie wydarzyło.
— No to włącz. Proszę cię o to! — krzyknął zniecierpliwiony mężczyzna.
— Proszę bardzo. Włączam. Ale zrozumiałeś mój dowcip?
— Tak.
— Zapytałeś, czy możesz mnie prosić, a ja odpowiedziałem, że tak. Jakbym nie zrozumiał, że właśnie w ten sposób mnie prosisz, tylko odpowiedziałem wprost na pytanie.
— Wiem. A teraz możesz wreszcie się uspokoić i nie odzywać dopóki cię o to nie poproszę?
— Mogę — odpowiedział komputer, po czym zaczął śpiewać.
— No to nie odzywaj się i wreszcie przestań dowcipkować.
— O Jezus, Maria — powiedział komputer z wyrzutem i przełączył się w stan oczekiwania. Tymczasem ściana rozbłysła jasnym światłem i pojawił się obraz.
Nadawano akurat magazyn konsumenta, w którym zachęcano do spożywania ogromnych ilości pokarmu, ponieważ owocuje to słuszną tuszą a przecież osoby puszyste są sympatyczniejsze i w dodatku trendy.
Ulegając medialnej propagandzie Wacław zjadł wszystkie odłożone uprzednio na stół łakocie, czyli ciasto kokosowo-jabłkowe, babkę piaskową i keks — z dużą ilością bakalii. Na koniec zagryzł sernikiem z policzków.
— O rany — powiedział. — Mdli mnie.
— Idź na spacer — poradził sobie.
— Nie chce mi się — bąknął.
— Idź, idź! Dobrze ci to zrobi — nalegał.
— Skoro tak, to dobrze.
Nie wyłączając telewizji, podniósł się z kanapy i na tyle żwawo na ile pozwalały warunki wyszedł na korytarz. Spojrzał na windę, jednak nie wsiadł do niej, ponieważ nie pozwolił mu na to strach. Od najmłodszych lat bał się wind, gdyż zawsze mylił je z kolejką górską, a czasami nawet z wyciągiem krzesełkowym. Zrozumiałe, że nie chciał nagle znaleźć się na Kasprowym Wierchu.
Tym razem jednak popełnił błąd. Kiedy wkroczył dziarsko na klatkę schodową przeoczył stojącą za drzwiami postać trzymającą w dłoni skarpetę wypełnioną dużą ilością miedzianych monet. Gdy poczuł na potylicy gwałtowne uderzenie, było już za późno na jakiekolwiek działanie. Zwłaszcza na odkurzanie mieszkania, bo po godzinie dwudziestej drugiej raczej nie powinno się hałasować!
*
— Powiem tylko, że mój pseudonim to TW Biszkopt — powiedział nieznajomy mężczyzna, który pochylał się nad twarzą odzyskującego powoli przytomność Wacława.
— Gdzie ja jestem? — spytał nasz bohater.
— A nie mówiłem! — wykrzyknął TW Biszkopt. — Wiedziałem, że to powie! Dawaj dwadzieścia złotych.
Z cienia wynurzył się drugi mężczyzna o twarzy zakapiora jedzącego suto zakrapianą alkoholem kolację.
— Masz — powiedział wręczając towarzyszowi banknot.
— Wody… — szepnął Wacław.
— A jednak — zawołał rozweselony zakapior wyciągając dłoń w kierunku TW Biszkopta.
Ten spuścił nos na kwintę i zwrócił wygrane pieniądze.
— No dalej, dalej, dalej, koleżko. Tym razem ja wygrałem, a drugi zakład był o trzydzieści złotych! Jakie było prawdopodobieństwo, że to przewidzę? — Triumfował zwycięzca zakładu.
— Jakieś widać było — warknął TW Biszkopt gmerając po kieszeniach jak szalony mrówkojad, który zamiast nosa używa dłoni zaś mrowisko zastępuje spodniami. — O jest! Masz tu jeszcze swoją dychę. Phi! Też coś. Wielce mi jasnowidz się znalazł.
— Czy ja się dowiem gdzie jestem? — przypomniał o sobie Wacław.
— Tak. Jesteś w piwnicy swojego bloku. TW Biszkopt walnął cię w głowę, a kiedy straciłeś przytomność znieśliśmy cię tutaj, aby uzyskać pewne informacje.
— Nie mam żadnych pewnych informacji, wszystko jest patykiem na wodzie pisane. Nie dalej jak dziś, przekonałem się, że świat wcale nie wygląda tak jak sądziłem.
— Właśnie w tej sprawie chcieliśmy porozmawiać — oświadczył TW Biszkopt. — Jestem TW Biszkopt.
— On już to wie — zauważył drugi mężczyzna wyciągając dłoń w stronę Wacława, jakby nie rozumiał, co oznaczają zamocowane na przegubach Gizmutha pęta.. — A ja jestem po prostu Biszkopt. Taki mam pseudonim. Jesteśmy rebeliantami.
— Co znaczy TW? Tajny współpracownik? — Zapytał Wacław.
— Nic bardziej mylącego — roześmiał się Biszkopt a TW Biszkopt aż klasnął w dłonie.
— Jesteśmy rebeliantami — powtórzył. — W naszym fachu bardzo ważna jest konspiracja. Pech chciał, że kiedy wymyślaliśmy sobie pseudonimy, obaj z kolegą wpadliśmy na ten sam pomysł. A że żaden nie chciał ustąpić szef zadecydował, że po prostu przed moją ksywką pojawią się litery TW. To skrót od „Towarzysz”. W zasadzie powinno być „Tow. Biszkopt”, ale był jeszcze jeden kolega, który wymyślił sobie taką ksywkę i on pierwszy wykorzystał skrót „Tow.” Więc dla mnie zostało tylko „TW”.
— A czy jest w waszej organizacji jakiś T. Biszkopt, albo Towa. Biszkopt?
— Tak. Są obaj. Skąd wiesz?
— Nie wiem. Tak sobie strzeliłem.
TW Biszkopt nic nie odpowiedział tylko wyciągnął z kieszeni małą ampułkę, pożyczył od Biszkopta pilnik do paznokci, po czym nadpiłował i ułamał jej końcówkę. W międzyczasie spróbował schować pilnik do kieszeni, ale Biszkopt zorientował się w podstępie i narobił takiego rabanu, że aż w piwnicy pojawiła się jakaś ciekawska sąsiadka w papilotach na nogach i bamboszach na głowie, bo w pośpiechu zupełnie się pogubiła.
— Nic się nie dzieje — uspokoił ją TW Biszkopt, więc po chwili wróciła do siebie, gdzie z wolna doszła do siebie.
Biszkopt tymczasem wydobył z zanadrza strzykawkę i igłę, po czym zaczerpnął z ampułki trochę płynu i jął się szykować, by zrobić Gizmuthowi zastrzyk.
— Hola! — zawołał Wacław. — Co to jest?
— Alkaloid tropanowy, otrzymywany m.in. z liści bielunia dziędzierzawy. Popularnie nazywany serum prawdy.
— Rozumiem. A nie mogliście mi zrobić tego zastrzyku, kiedy spałem, tylko teraz muszę patrzeć na tę igłę?
— Możliwe — powiedział TW Biszkopt, — Ale nie ma się co martwić, igła jest jednorazowa. Nie dostaniesz żółtaczki. Nie zarazisz się także włośnicą, bo strzykawka to w końcu nie kiełbasa!
Mówiąc to zrobił nieszczęśnikowi zastrzyk. Później pozostało jeszcze chwilę zaczekać i można było przeprowadzić przesłuchanie.
— A zatem, pierwsze pytanie: Czy serum prawdy zaczęło już działać?
— Jeszcze nie — skłamał Gizmuth, co wydaje się jakimś paradoksem. Jeżeli bowiem kłamał mówiąc, że serum nie działa to znaczy, że działało, a w tej sytuacji nie mógł przecież kłamać. Jeżeli natomiast nie mógł kłamać to znaczy, że mówiąc, iż serum nie działa, mówił prawdę. To nielogiczne. A jednak kłamał i to jest fakt, którego nie da się ukryć. Rebelianci jednak o tym nie wiedzieli i dlatego zakładając, że serum nie działa poczekali jeszcze kilka chwil, co w przeliczeniu na minuty dało tuzin.
— W takim razie pora na kolejne pytanie. Czy jesteś Gawroszkiem?
— Tak. Dzisiaj dowiedziałem się na czym naprawdę polega praca prawdziwej policji. Zostałem mianowany Gawroszkiem.
— Znakomicie, nasz informator nie zawiódł! — Ucieszył się Biszkopt. — W takim razie musisz wykonać dla nas pewne zadanie. Jako gawroszek będziesz miał dostęp do wielu miejsc gdzie zwykli śmiertelnicy nie zaglądają. Pomożesz nam wprowadzić trochę chaosu i anarchii!
— Nic dla was nie będę wykonywał. Mam was w tyłku.
Ponieważ rebelianci wiedzieli, że Wacław nie może kłamać słysząc te słowa poczuli się trochę nieswojo, a Biszkopt nawet rozejrzał się nerwowo dookoła i delikatnie musnął palcem ścianę, by sprawdzić z czego jest wykonana.
— Oj będziesz dla nas pracował, będziesz — powiedział wreszcie.
TW Biszkopt, wyciągnął z zanadrza magnetofon, a jego kolega nacisnął odpowiedni przycisk.
— Powiedz mi proszę drogi Wacławie Nicolasie Gizmuthu. czy też Gizmuthcie, jak się nazywasz?
— Wacław Nicolas Gizmuth.
— A jak, w takim razie, masz na imię?
— Wacław Nicolas.
— Czy to znaczy, że twoje pełne nazwisko brzmi Wacław Nicolas Wacław Nicolas Gizmuth?
— Nie. Po prostu, kiedy zapytaliście o nazwisko podałem od razu imiona i nazwisko.
Darmowy fragmentTo niebo takie jakieś brązowe się zrobiło, chmury zielone… łeeee tam! Jak to wygląda? Po co tak jest? Kto to wymyślił? Nie podoba mi się. Nagle się okazuje, że ludzie noszą kombinezony upodabniające ich do mrówek, jakieś hełmy w kształcie bigosu do tego… I skąd ja mam wiedzieć, że to niby mrówka skoro ma bigos zamiast głowy? Jestem zrezygnowany. Nie podoba mi się to ale nic nie poradzę. Zwiesiłem ręce i ruszyłem przygarbiony żonglując w głowie wyrazami „denne” i „zdołowany”.
Darmowy fragment
więcej..