- W empik go
Kevin Garnett. Od A do Z. Bez cenzury o życiu, koszykówce i wszystkim pomiędzy - ebook
Kevin Garnett. Od A do Z. Bez cenzury o życiu, koszykówce i wszystkim pomiędzy - ebook
Szczere wspomnienia mistrza NBA i członka koszykarskiej Galerii Sław.
Był jednym z najbardziej dominujących graczy, jakich widział świat koszykówki. I jednym z najbardziej wygadanych. W ciągu 21-letniej kariery podniósł trash-talk do rangi sztuki i nigdy nie stronił od dzielenia się przemyśleniami na kontrowersyjne tematy. W tej książce Kevin Garnett z taką samą szczerością spogląda na swoje życie i karierę.
Przeciwności, jakie napotkał, dorastając w Karolinie Południowej. Pominięcie college’u i wejście do draftu bezpośrednio ze szkoły średniej. Mecze przeciwko Michaelowi Jordanowi, Kobemu Bryantowi, LeBronowi Jamesowi i innym legendom NBA, wzloty i upadki, mistrzostwo z Boston Celtics. A pomiędzy tym wszystkim sława, rodzina, muzyka, wiara czy rasizm.
Jeśli uważasz, że Kevin Garnett zachwycał na parkiecie, poczekaj, aż przeczytasz, co ma do powiedzenia na kartkach tej książki.
Kategoria: | Biografie |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8210-336-6 |
Rozmiar pliku: | 7,9 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Anything Is Possible! Wszystko jest możliwe / Przybywam / Atlanta / Auerbach
Anything Is Possible! Wszystko jest możliwe!
Był rok 2008, po 13 latach w końcu wygrałem te pierdolone finały i pomogłem Celtom zdobyć pierwszy tytuł mistrzowski od ponad 20 lat.
Kiedy wybrzmiała syrena kończąca mecz, czas się zatrzymał. Mój umysł się zatrzymał. Chyba część mnie oczekiwała punktów zdobytych w ostatniej sekundzie, ale wygraliśmy bardzo wysoko. Pokonaliśmy Lakersów różnicą 39 punktów. Z dachu leciało confetti, a ja jeszcze nigdy nie byłem na takim haju, jeszcze nigdy nie czułem się taki nakręcony.
Byłem przeszczęśliwy: ludzie mnie łapali, obejmowali, całowali, płakali – patrzyłem na moją żonę, widziałem moje dzieciaki, moją rodzinę, przyjaciół, kibiców, po czym zacząłem w głowie przewijać taśmę do tyłu – jak w filmie – powtarzając kolejne sceny. Wszystko pędzi w jednej chwili w moim kierunku, rzucam do kosza na podjeździe u Billy’ego, choć jeszcze nie umiem grać, budzę się o piątej rano w Karolinie, nie mogąc przestać myśleć o kozłowaniu, jestem dzieciakiem ze wsi, a potem nastolatkiem, który próbuje rozwalić tych skurwieli na ulicach Chicago, wszystkie te zwycięstwa, porażki, zderzenia, siniaki, miliony wspomnień, miliony godzin spędzonych na ciężkiej pracy, dobijając się, łapiąc otarcia i zadrapania, żeby przebić się tam, gdzie chciałem się przebić – i oto nareszcie tu jestem. Dziennikarka Michele Tafoya trzyma mikrofon przed moją twarzą. Tłum bostońskich kibiców szaleje. Musi krzyczeć, żebym mógł ją usłyszeć.
Z Billem Russelem po zwycięstwie w Finałach w 2008 roku
Fot. Brian Babineau / NBAE / Getty Images
– MVP ligi. Najlepszy obrońca sezonu. Teraz wreszcie możesz dodać do CV tytuł mistrza NBA. Jak się z tym czujesz?
Kładę dłoń na jeszcze ciepłej czapeczce mistrzowskiej, którą mam na głowie.
– O rany, jestem teraz taki nakręcony.
Zebranie myśli zajmuje mi kilka chwil.
Kolejne obrazy przelatują mi przez głowę: siedzę w steakhousie Ruth’s Chris podczas rodzinnego obiadu, oglądam D-Wade’a walczącego z Chaunceyem Billupsem w finałach Konferencji Wschodniej, moje problemy w Greenville, turnieje amatorskie AAU, niekończące się mecze w okolicznych parkach, dorastanie, granie, bez końca, nauka, buzująca energia, rosnąca z roku na rok intensywność, ogromne pragnienie, te wszystkie marzenia przez 12 lat spędzonych w Minneapolis, przemożne pragnienie zdobycia tego dla kibiców T-Wolves, przemożne pragnienie zdobycia tego dla kibiców Celtics, przemożne pragnienie tego zwycięstwa – pożądałem tego mistrzostwa bardziej niż czegokolwiek innego, bardziej niż pieniędzy, bardziej niż sławy, bardziej niż seksu. A teraz zaczynam to sobie uświadamiać, rzeczywistość pełznie mi wzdłuż kręgosłupa, wlewa mi się do duszy, więc zdejmuję czapeczkę, odchylam głowę do tyłu i zaczynam wydzierać się jak szaleniec.
– Wszystko jest możliwe!
Kilka chwil później dodaję jeszcze:
– Na samym szczycie! Jestem na samym szczycie! Udowodniłem to! Udowodniłem!
Krzyczę tak głośno, że mój głos słychać ponad tymi 16 – a wkrótce 17 – mistrzowskimi banerami, które zwisają pod kopułą hali, mój ryk wznosi się aż do nieba. Wrzeszczę do Malika Sealy’ego i Eldricka Leamona, do wszystkich, których kochałem i straciłem. Do wszystkich tych, którzy sprawili, że tu jestem.
W pewnym momencie tej szaleńczej szarpaniny dostrzegam Kobeana. Nazywam go Kobeanem albo Beanem, bo jego tata miał ksywkę Jellybean. Bean wie, przez co przechodziłem. Goniłem jego, goniłem Shaqa, goniłem Timmy’ego Duncana, goniłem osiągnięcia ich wszystkich, a teraz wreszcie nadeszła moja chwila.
– Gratulacje, stary – mówi Bean. – Ciesz się tą chwilą, bo niewiele więcej takich przeżyjesz. Za rok to ja skopię ci dupsko, suko.
Muszę się jakoś odgryźć, muszę mu jakoś odpowiedzieć.
– Dopiero zaczęliśmy. To nie Minnesota.
– Zobaczymy.
– Pozdrów Vanessę i dzieciaki – mówię. – Kocham cię, bracie.
– Też cię kocham, stary.
Jak goryl łapię go za szyję i pytam:
– Bean, ale dałeś dziś z siebie wszystko, prawda?
– Oj tak, kurwa – odpowiada Kob. – Chciałem cię rozjebać, suko.
To piękne, bo przecież wiem, jaki jest wkurwiony – Bean nienawidzi przegrywać bardziej niż ktokolwiek inny – ale wiem też, że musi się choć trochę cieszyć, że przytrafiło się to właśnie mnie, jego ziomalowi.
Bean, tak jak ja, wierzy w ludzką duszę, której nie da się powstrzymać. I właśnie ta dusza sprawia, że wszystko jest możliwe. Te słowa wyszły prosto z mojego serca, z moich trzewi, wzięły się z całego mojego życia. Można odnieść je do tego, co dzieje się właśnie teraz, do tej chwili, do tej sekundy, bo właśnie tu jestem, ja, koleś, który cierpi na ADD i ADHD, w związku z czym nie czyta zbyt wielu książek, za to siedzi i pisze teraz własną książkę. To ci dopiero wyprawa, co?
Zaburzenia koncentracji uwagi (ADD) i zespół nadpobudliwości psychoruchowej (ADHD). Mam jedno i drugie. Mam też dysleksję, a to znaczy, że wszystko, kurwa, widzę od tyłu. Miewam wizje. Przez długi czas myślałem, że jestem upośledzony, aż w końcu mój wspaniały przyjaciel – wielkie dzięki, Toreyu Austin – powiedział: „Słuchaj, stary, a może to oznacza, że masz jakąś supermoc”. Słowa Toreya nadeszły w samą porę. Przedtem musiałem się zmagać z poczuciem niższości, bo nauczyciele się czepiali, że nie najlepiej radzę sobie z czytaniem. Formalna diagnoza pojawiła się na późniejszym etapie mojego życia, kiedy byłem już dorosły. Bo jako dzieciak z Karoliny Południowej nie miałem dostępu do znających się na rzeczy specjalistów, którzy mogliby stwierdzić, co jest ze mną nie tak. Miałem po prostu problemy z ułożeniem słów na stronie.
A przecież właśnie to teraz robię – zapisuję słowa na stronie.
To jeden z powodów, dla których postanowiłem ułożyć tę książkę jak encyklopedię – w krótkie, proste hasła do przeczytania na jeden raz. Bo mam problemy z czytaniem i z utrzymaniem uwagi i nie jestem typem, który położyłby się z książką na kanapie na godzinę albo dwie. Mogę wziąć ją do ręki, rzucić okiem na jedną albo dwie strony, a potem spadam. I chciałem napisać coś, co sam chciałbym przeczytać. Chciałem coś zmienić, zrobić to inaczej. Nigdy specjalnie się nie przejmowałem przestrzeganiem zasad. Olałem reguły, kiedy zgłosiłem się do draftu, zamiast iść studia. Albo wtedy, gdy wynegocjowałem najwyższy w tamtych czasach kontrakt w świecie zawodowego sportu. I wtedy, kiedy rozgrywałem piłkę albo ustawiałem się na skrzydle zamiast pod koszem, jak wszyscy inni wysocy koszykarze. I na pewno nie zamierzam przejmować się jakimiś zasadami, pisząc tę książkę.
Wiem, że „ADD” i „ADHD” znajdują się w alfabecie przed „Anything Is Possible!”. W ogóle jest całkiem sporo słów, nazwisk i zwrotów, które zaczynają się na literkę A, były w moim życiu ważne i zgodnie z alfabetem powinny znaleźć się przed „Anything Is Possible!”. Na przykład „AAU” (Amateur Athletic Union) albo „Alpha Dog” (samiec alfa), albo „AI” (Allen Iverson). Uwierzcie mi, w końcu jeszcze do tego dojdziemy. Ale musiałem zacząć od „Anything Is Possible!”, bo właśnie to jest najważniejsze. W tym zdaniu mieści się wszystko, o czym przeczytacie w tej książce. Ale jest jeszcze jedno słowo – „agenda”. Pozwólcie, że powiem to wprost: moja agenda polega na tym, żeby pokazać wam, jak negatywy mogą zamienić się w pozytywy i jak te pozytywy mogą zmienić twoje życie na lepsze. A jedynym sposobem, w jaki mogę to zrobić, jest uczciwe opisanie wszystkich negatywów. Wszystkich błędów, które popełniłem. Wszystkich trudności, z którymi się borykałem. Bólu, którego doświadczyłem. Wiem, że szczerość bywa krępująca. Teraz po raz pierwszy mówię szczerze o chorobie, która sprawiała, że miałem problemy z nauką. Nie powiedziałem o tym nawet Kobeanowi, choć przecież on sam też był dyslektykiem. Ale skoro mam być naprawdę szczery, to muszę się też przyznać, że zastanawiam się teraz, czy to dobry pomysł. Zaczynam mieć wątpliwości.
Wątpliwości podstawiają ci nogę, zawracają cię z drogi, sprawiają, że odpuszczasz. Zwątpienie to jedyna rzecz, która powstrzymuje nas przed eksplorowaniem nowych obszarów. Musisz je zrozumieć. Nie możesz go po prostu wykasować, bo tak ci się podoba. Musisz nad nim pracować. Wszyscy musimy. Musimy ze skurwielem pogadać. Musimy powiedzieć: „Widzę pana, Panie Zwątpienie. Słyszę pana, Panie Zwątpienie. Wiem, że chcesz mnie powstrzymać przed tym, co chciałem zrobić. Ale wiem też, że choć jesteś częścią mnie, nie zamierzam pozwolić ci na to, żebyś stał się całym mną. Nie mam wyboru, więc będę cię tolerował. A ponieważ wiem, że to będzie sprytne, spróbuję cię nawet zrozumieć. Bo im lepiej cię zrozumiem, Panie Zwątpienie, tym mniej będziesz do mnie mówił. Zabieram cię zatem z siedzenia kierowcy i przesadzam twoje dupsko do tyłu, na miejsce pasażera. Wiem, że będziesz marudził, że jadę w niewłaściwą stronę i że nigdy nie dojadę do celu. Nie zamierzam się tym przejmować. I nawet jeśli będziesz gadał tak bez końca, to ja trzymam teraz ręce na kierownicy. To ja prowadzę samochód. I jadę tam, gdzie chcę dojechać”.
Te słowa oznaczają triumf nad zwątpieniem. Stawianie czoła wyzwaniu to jedyny znany mi sposób, w jaki można dać sobie radę z tym wyzwaniem. Otwieram się przed wami jako Kevin Garnett, jako człowiek, jako koszykarz, jako ja i zamierzam pokazać wam, czego potrzebowałem, żeby ten człowiek się pojawił. Kiedy dorastałem, trudno było mi odnaleźć miłość. Być może właśnie owe trudności częściowo wyzwoliły we mnie bestię. I sprawiły, że mną zawładnęła. Czasami wydawało się, że bestia sama się zniszczy. Ale dziękuję Bogu Jehowie, że już będąc małym chłopcem, zrozumiałem, że mogę tę intensywność wykorzystać dla osiągnięcia własnych celów. Że muszę ją w ten sposób wykorzystać. Że muszę traktować ją jak narzędzie. Że muszę zrobić z niej swoją strategię. I to w inteligentny sposób. Ta bestia to energia, która potrzebuje doskonalenia i koncentracji. A energia trzęsie całym światem.
Ale ostrzegam: moja energia jest inna. Ciężko nad nią zapanować. Nie da się jej zatrzymać. Nie działa zgodnie z przewidywalnymi wzorcami. Jestem wszędzie i nie chodzi tylko o moje ADHD. To coś więcej. Coś głębszego. Coś świętszego. Możecie to nazwać esencją mnie. Moją duszą. Moja dusza chodzi zygzakiem. Tak było przez całe moje życie. Tak przeżyłem całe życie. Dlatego ta książka też będzie chodziła zygzakiem. To kolejny powód, dla którego zdecydowałem się na podejście nielinearne. Nie chodzi tylko o to, że przeżyłem w ten sposób całe życie, ale o to, że tak właśnie je wspominam i takie mi się wydaje, gdy nad nim rozmyślam. Nie mam jednej prostej narracji, która wiedzie od początku do końca. Widzę błyski, burze, wybuchy, erupcje, eksplozje. Wspomnienia zalewają mi umysł, tak jak tego wieczora, kiedy zdobyliśmy mistrzostwo. Jeśli moją historią jest koszykówka, to przecież piłka na parkiecie jest w ciągłym ruchu. Kozłuję, podaję, markuję rzut, rzucam lobem, dunkuję. W jednej chwili zastanawiam się nad jakimś gównem, które wydarzyło się dziesięć lat temu, ale już po chwili myślę o tym, co stało się dziesięć sekund wcześniej. Jeśli jednak wczytasz się w tę książkę dokładnie, to pomimo ciągłych przeskoków do przodu i do tyłu zauważysz, że wszystkie kropki się ze sobą łączą.
Wyruszmy więc na wyprawę, podczas której będziemy radzić sobie z wątpliwościami i rozbijać przeszkody. Pojedźmy w podróż do miejsc, o których wszyscy mówią, że tam nie dotrzemy. Zróbmy rzeczy, o których nam mówią, że nie wolno ich robić. Wyzwólmy kreatywność, niech eksploduje.
Arrival. Przybywam
Urodziłem się w Greenville w Karolinie Południowej 19 maja 1976 roku. Pojawiłem się na świecie wyposażony w nadmierną energię i okazywałem ją w najgorszy możliwy sposób.
Głównym łącznikiem ze światem zewnętrznym była dla mnie Mama.
Shirley Garnett. Obrotna. Sprytna. Żadna tam przytulaśna mamuśka. Niechętnie trzymała mnie za rękę, zawsze koncentrowała się na tym, że mam się uczyć, aby dać sobie radę w życiu. Dyscyplina. Determinacja. Oddanie się naukom świadków Jehowy. Struktura. Ekstremalna etyka pracy. Właśnie że pójdziesz do Sali Królestwa Świadków Jehowy. Właśnie że będziesz wykonywał swoje obowiązki. Właśnie że zrobisz to, co mówię, bo jeśli nie, to… „Jeśli nie, to” brzmiało zbyt strasznie, żeby móc w ogóle o tym pomyśleć. Dlatego robiłem to, co mi mówiono.
Mama była lwicą, która sprawiła, że stałem się lwem.
Kilka podstawowych faktów:
Jestem chłopakiem ze wsi. Karolina to totalne odludzie.
Jestem chłopakiem wychowanym w domu pełnym dziewczyn.
Mama, dwie siostry (starsza Sonya i młodsza Ashley), no i ja.
Mama zaraziła mnie etyką pracy, zanim skończyłem pięć lat. Kosiłem trawę. Rąbałem drewno. Nie mieliśmy roweru, więc wszędzie chodziłem albo biegałem, przez lasy, przeskakując przez potoki, odnajdując właściwy krok. Codziennie sprzątałem dom. Było u nas bardzo schludnie. Wszystko musiało być na swoim miejscu. W domu panowały porządek i czystość, a ja nawet nie wiedziałem, że mam zaburzenia kompulsywne. Do dziś jest tak, że gdy przychodzę do domu, to każda rzecz musi być na swoim miejscu. Zero kurzu. Żadnych brudnych naczyń w zlewie. Razem z siostrami szorowaliśmy podłogę, ale nie przejmowaliśmy się tym specjalnie, bo Mama włączała radio i puszczała nam piosenki Stephanie Mills, która śpiewała, że damy radę – _Put Your Body In It_ czy _You Can Get Over_. Teddy Pendergrass śpiewał, że wszyscy się budzą w _Wake Up Everybody_, a McFadden & Whitehead, że nic nas nie zatrzyma w _Ain’t No Stopping Us Now_. Stara muzyka soulowa pomagała nam przebrnąć przez te wszystkie zadania i sprawiała, że znój nabierał rytmu.
Mama uczyła mnie dobrych manier. Masz mówić: „Tak, psze pani” i „Tak, psze pana”.
Mama imała się różnych zajęć. Od poniedziałku do piątku pracowała w fabryce 3M, a w weekendy sprzątała u ludzi w domach. Brała też nocne zmiany w hotelu, gdzie harowała od szóstej po południu do szóstej rano, a mimo to odnajdywała w sobie energię, żeby po powrocie do domu przygotować nas do wyjścia do szkoły. Szacun dla Mamy za to, że pomogła nam przez to wszystko przebrnąć.
Ale miłość Mamy była trudną miłością. Była twarda i wychowywała mnie twardą ręką. Na przykład wdałem się kiedyś w bójkę, gdy nagle pojawili się kolesie więksi ode mnie. Zacząłem uciekać. Mama zobaczyła, jak uciekam, złapała mnie i połamała mi rózgę na głowie. „Chłopcze – powiedziała. – Wracaj tam i walcz”. Nie miałem wyjścia. Nauczyłem się bić przeciwników. Nauczyłem się uprawiać zapasy. Nauczyłem się używać pięści – i to na różne sposoby.
Mama miała ośmioro rodzeństwa i przez całe życie musiała o wszystko walczyć sama, na wszystko zapracować. Uważała, że powinienem robić to samo. To może się wydawać okrutne, ale dziś wiem, że miała rację.
Czasem się myliła. Kiedyś brzydko skaleczyłem się w nogę, próbując przeskoczyć przez bramę. Mama przemyła mi ranę, ale strasznie na mnie naskoczyła. „Nie możesz robić takich rzeczy”. Dobrze jednak wiedziałem, że doszło do tego, bo źle oceniłem odległość skoku. Następnego dnia znowu tam poszedłem, przeanalizowałem sytuację i zrobiłem to lepiej. Przeskoczyłem ponad bramą z pięciocentymetrowym zapasem. Wiedziałem, że jestem w stanie robić takie rzeczy.
Tłoczyliśmy się w małym mieszkanku z dwiema sypialniami w Nicholtown, niewielkiej uroczej dzielnicy Greenville.
Miałem swoje zabawki – figurki G.I. Joe, He-Man, Transformers, które ze mną rozmawiały. Wymyślałem różne historie. Błąkałem się po lesie za naszym blokiem, a tam różne przygody stawały się rzeczywistością. Mogłem puszczać wodze fantazji, przywoływać różnych bohaterów, bawić się. Miałem szaloną wyobraźnię.
Atlanta
W niektóre weekendy Mama pakowała nas w samochód i jechaliśmy przez dwie godziny do Atlanty, żeby móc podziwiać rzeczy, jakich nigdy nie widzieliśmy. Taka właśnie była Mama. Zatrzymywaliśmy się w przydrożnym motelu Days Inn, ale nie powstrzymywało jej to przed przewiezieniem nas przez Buckhead, luksusową dzielnicę Atlanty. „Jedziemy poszukać domu na sprzedaż” – mówiła, choć nie byłoby nas stać na nic w tej stylowej dzielnicy, gdzie nawet trawniki były wielkości boisk baseballowych.
– Widzicie ten domu na wzgórzu? – pytała.
– Ja widzę.
– Widzicie, jakie piękne kwiaty tam posadzili? Widzicie te wielkie drzewa? Widzicie to piękno wokół?
– Tak jest.
Mama lubiła malować przed nami takie obrazy. Ale po tych wszystkich fantastycznych opowieściach zawsze kończyła na finansach.
– Jak myślisz synu, ile to może być warte?
– Nie mam pojęcia.
– Przynajmniej milion dolarów. A może więcej. Musisz ciężko pracować, musisz być mądry i kiedyś też będziesz miał taki dom.
Mówiła, że w wielu z tych domów mieszkają czarni. Świat komfortu i luksusu nie jest wcale zarezerwowany tylko dla białych. Może i Mama była surowa, ale potrafiła też marzyć. No i sprawiła, że ja też zacząłem marzyć.
Red Auerbach
_zobacz_ DOCPrzypisy
Pomimo nielinearnego i encyklopedycznego charakteru książki autor stara się zachować częściową chronologię i następstwo zdarzeń, a niektórych rozdziałów nie daje się przenosić dowolnie zgodnie z polskim tłumaczeniem tytułów, nie zaburzając narracji (w tym przypadku pod literę W jak „wszystko jest możliwe”) – dlatego zdecydowaliśmy pozostawić oryginalną strukturę i (w niektórych przypadkach) oryginalne tytuły rozdziałów .
Ważniak, Wielki Strzelec.
Stephon Marbury.
Paul Pierce.
29 kwietnia 1999 roku w Colombine, 15 kilometrów od Denver, doszło do jednego z największych masowych morderstw w historii Stanów Zjednoczonych – dwóch nastolatków weszło na teren szkoły i strzałami z broni palnej zamordowało 12 uczniów i jednego nauczyciela, raniąc jeszcze 24 osoby.
Rodzaj tańca hip-hopowego z lat 80. XX wieku.
Rodzaj tańca funkowego z lat 70. XX wieku.