- W empik go
Kiecka i krynolina - ebook
Kiecka i krynolina - ebook
Zośce zawalił się świat. Jej ukochany Konstanty, wbrew małżeńskiej przysiędze, uległ urokom korporacyjnej koleżanki o figurze Afrodyty. Świat zawalił się również Zofii, której mąż Kazimierz oddał serce francuskiej guwernantce. Siedzą teraz obie przed tym samym lustrem, ronią łzy i między jednym chlipnięciem a drugim skarżą się na wiarołomców, nie bacząc, że dzieli je… 150 lat.
Sprawy się komplikują, gdy nieznana siła – czy to koniaczek, czy czarna dziura – przenosi Zośkę z nowoczesnego apartamentowca w Warszawie do dworku w Lutomierzycach, w czasy powstania styczniowego. Zofia zaś odbywa podróż do 2019 roku i zamiana zdobnej krynoliny na skąpą kieckę okazuje się dla niej najmniejszym problemem…
Co z tego wyniknie? Czy łaskawy los pozwoli Zośce i Zofii powrócić na ich miejsca w czasie i przestrzeni, nie powodując genealogicznych komplikacji?
Kiecka i krynolina to nowa powieść autorki Gruzowiska, dowcipna, przewrotna, choć z nutą nostalgii i odrobiną refleksji.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66573-79-6 |
Rozmiar pliku: | 600 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Koniec! To już koniec!! – powiedziała Zośka do swojego lustrzanego odbicia.
– Koniec! To już koniec! – powtórzyła jej ta, która siedziała po drugiej stronie starego zwierciadła. Zrobiła to odrobinkę później, niż należałoby się spodziewać, ale Zośka nie zwróciła na to uwagi, zajęła się bowiem ryczeniem. Bo właśnie zawalił jej się świat.
Lustro stanowiło nadbudowę starej toaletki i składało się z trzech części. Dwie z nich zawieszone były na zawiasach po obu stronach trzeciej tak, żeby dało się je dowolnie odchylać. Zośka lubiła tę potrójność właśnie dlatego, że mogła obejrzeć się w nim nie tylko z przodu, ale też boku, by dokładnie skontrolować, czy nie wystaje zdradziecki brzuszek. Zdradzał on, że Zośka trochę za bardzo lubi słodycze i chętniej spędza czas na czytaniu książek niż na siłowni.
Miało ono też tę zaletę, że ze starości zmatowiało i pokryło się ciemnymi plamami. Tak, tak, to był jego walor, bo gdzieś w tej lustrzanej mgle ukrywały się zmarszczki. Dlatego zwykle przyjemnie było w nie zerknąć. Dziś jednak nawet to stare zwierciadło nie poprawiało jej nastroju.
Osoba po drugiej stronie wpatrywała się w nią kontrolnie i z dezaprobatą. Tak, wyglądała fatalnie bez makijażu, z włosami niechlujnie wymykającymi się z koka, który zwykle upinała z tyłu głowy, z zaczerwienionymi oczyma i zasmarkanym nosem.
– Wyglądasz, jakby ciebie też zdradził mąż – powiedziała do niej Zośka i nie zdziwiła się zbytnio, gdy nie usłyszała odpowiedzi. Zauważyła tylko lekkie wzruszenie ramion i kiwnięcie głową, choć sama tych gestów nie wykonała. Nie miała pojęcia, jak mogło się to zdarzyć, ale alkohol lekko już szumiał jej w głowie, więc nie przejęła się tym zbytnio.
Obie jednocześnie podniosły do góry ręce i wyciągnęły z włosów szpilki podtrzymujące fryzurę. Włosy spłynęły im na ramiona. Sięgnęły po szczotki i równym, tyle lat ćwiczonym ruchem zaczęły je rozczesywać. Ta czynność zawsze Zośkę relaksowała. Tamtą chyba też, bo zamknęła oczy. A może jednak nie? Spod jej przymkniętych powiek potoczyły się łzy. Zośka też poczuła wilgoć na policzku, więc szybko wytarła ją wierzchem dłoni. Tamta sięgnęła do szuflady, wyciągnęła chusteczkę i wykwintnym ruchem osuszyła oczy.
– Matko Boska! Odbija mi od tego wszystkiego! – przeraziła się Zośka i wgapiła w taflę lustra. Tamta też wpatrywała się w nią ze zdumieniem. – Nie jesteś mną?
– To pani powinna być mną! – fuknęła tamta z oburzeniem. – A takie zachowanie jest co najmniej niestosowne! – Zerknęła na kryształową szklaneczkę koniaku optymistycznie do połowy pełną.
Zośka nie cierpiała koniaku, ale kilka razy w życiu stwierdziła, że mimo ohydnego smaku i jeszcze gorszego zapachu działa antydepresyjnie. Raczyła się więc tym trunkiem od czasu tej strasznej rozmowy z Kostkiem. Zazdrość, gniew i ciężka do zniesienia miłość, zawiedziona, ale jednak, targały nią boleśnie. Teraz też wzięła solidny łyk i poczuła delikatne odprężenie.
– Tego się nie da znieść na trzeźwo! – Zośka postanowiła nie przejmować się zwidami w lustrze. Owszem, sączyła koniaczek już od północy, więc miała prawo być z lekka pijana. A skoro tak, nic dziwnego, że jej zwierciadlane odbicie wyprawia jakieś brewerie. To nawet zabawne.
– Czego się nie da znieść?
– Ten złamany kutas i fiut zwiędły zdradził mnie!
Kobieta po drugiej stronie lustra zasłoniła rękoma uszy.
– Już mi to pani sugerowała! A takie słowa są niedopuszczalne w ustach szanującej się niewiasty! Proszę! W każdej sytuacji należy się umieć zachować!
– Łatwo ci mówić!
– Niełatwo. Mój mąż też ma romans. – Odbicie w lustrze, złożywszy tak skandaliczne wyznanie, gwałtownie się zarumieniło.
– I co teraz zrobisz?
Kobieta po drugiej stronie zakryła twarz dłońmi. Zośka zrobiła to samo i przez rozczapierzone palce podglądała: zacznie płakać czy nie? Zaczęła.
– Nie wiem. – Teraz już jej dziwaczne odbicie jawnie chlipało. – Naprawdę nie wiem.
Zośka przyglądała się z rosnącym zainteresowaniem temu, co dzieje się w świecie, który powinien być tylko wiernym odbiciem znanej jej rzeczywistości, a najwyraźniej od niej odbiegał. Kobieta po drugiej stronie lustra nosiła się ze staroświecką elegancją. Jej bluzkę koloru brudnego różu zdobiła delikatna koronka, a każdy ruch był pełen dystynkcji, wdzięku, delikatności, trudnego do określenia uroku. Jednocześnie do złudzenia przypominała ją, Zośkę! Miała te same popielate włosy, całkiem niezłe, na których nie znać było pojedynczych siwych nitek, i szare oczy okolone drobniutką siateczką zmarszczek, niezbyt widocznych w tym lustrze, ale Zośka dobrze wiedziała, że tam są. Może zbyt blade, ale pełne i ponętne usta. Zawsze wydawało się Zośce, że jest bezbarwna i nijaka, nie wychodziła więc z domu bez makijażu. Tamta nie miała na sobie śladu pudru, szminki czy tuszu do rzęs, ale bił od niej jakiś blask. Przelotnie zaciekawiło ją, skąd się brał. Może miała świeższą cerę, może oczy niezmęczone wgapianiem się w ekran komputera?
Zośka uważniej przyjrzała się całemu odbiciu w lustrze. Nie dojrzała w nim elegancko i nowocześnie urządzonej sypialni, tylko obce, staroświeckie miejsce. Lekki przeciąg poruszał muślinowymi firankami z falbanką, którymi osłonięte było otwarte na oścież okno. Za nim pewnie stało duże drzewo, bo słoneczne promienie drgały, tak jakby przebijały się przez liście, i mozaika cieni oraz światła tańczyła na wielkim małżeńskim łożu zaścielonym koronkową kapą. Obok stała ogromna szafa z wprawionym w środkowe drzwi lustrem. Odbijała się w nim postać siedzącej przy toaletce kobiety. I tylko ta toaletka była Zośce bardzo dobrze znana.
– Jeśli jesteś alkoholowym zwidem, to muszę zadbać, byś nie zniknęła – powiedziała, sięgając po szklaneczkę z koniakiem.
– Nie jestem zwidem! – Kobieta w lustrze na moment przestała płakać. – Niezależnie od tego, czy pijesz, czy nie. Może lepiej więc, byś odstawiła już ten trunek. – Mówienie per pani do kobiety samotnie osuszającej kieliszek przed lustrem wydawało się Zosinej bliźniaczce zbytkiem uprzejmości. – Co to jest? – dopytała z zaciekawieniem.
– Martell. – Zośka pomachała przed lustrem butelką. – Wyjątkowe paskudztwo, choć mąż twierdzi, że to jeden z najlepszych koniaków.
– Chyba dobra marka, bo u nas w barku w bibliotece też stoi podobna butelka – odpowiedziało jej odbicie.
– Mówię ci, łyknij sobie! Dobrze robi na stres.
– Na co? – Kobieta w lustrze jej nie zrozumiała.
– No, na melancholię, boleść duszy – starała się przetłumaczyć na staropolski tak popularne we współczesności słowo. Skutek ją zaskoczył: jej sobowtóra ogarnął gwałtowny szloch. To ja tak płaczę czy ona? – Mówię ci, golnij sobie! – huknęła trochę za głośno.
Kobieta z lustra popatrzyła wzrokiem zbitego psa, wstała od toaletki i wyszła z pokoju. Po chwili wróciła z koniakówką do połowy napełnioną bursztynowym płynem. Nieufnie zbliżyła kieliszek do nosa i powąchała.
– Nieprzyjemnie pachnie. Mam nadzieję, że służba niczego nie widziała. – Ostrożnie umoczyła usta i zdecydowanym ruchem odstawiła trunek. – Niesmaczne! Jak ten Kazimierz może to pić?
– Ale działa!
Namawiana jeszcze raz podniosła do ust kieliszek i upiła drobny łyczek. Zakaszlała, przyciskając chusteczkę do ust.
– Po co ja to robię?
– Ty byś pewnie powiedziała: żeby odważniej stawić czoła światu – podpowiedziała jej Zośka.
– Ja? – zdziwiło się odbicie. – Nie sądzę, by mi coś takiego przyszło do głowy. Stawić czoła światu? To zupełnie niekobiece. Nie jesteśmy do tego stworzone.
– My nie jesteśmy stworzone? – Zośka spróbowała spojrzeć w lustro z wojowniczą miną, ale nagle poczuła się całkowicie bezradna, słaba i zdruzgotana.
Tamta pokiwała tylko w milczeniu głową.
– Może masz i rację – zgodziła się z nią potulnie Zośka i wybuchnęła płaczem. Po chwili szlochając, zapytała: – Więc co powinnyśmy zrobić?
– Cierpieć z godnością i w milczeniu – odpowiedziała bliźniaczka, która coraz mniej była jej lustrzanym odbiciem.
Ta odpowiedź zdecydowanie nie spodobała się Zośce.
– Upadłaś na głowę! Nigdy w życiu! Już on mnie popamięta! Rozwód! I w skarpetkach go puszczę! Pożałuje jeszcze ten zdrajca! Łajdak! Podstarzały amant!
Ta w lustrze najwyraźniej przestraszyła się tej gwałtowności.
– Czyli co? – spytała zdezorientowana.
– Czyli mąż. W każdym razie jeszcze mąż.
– Czyli co zrobisz? – powtórzyła pytanie tamta.
– Najpierw rozwód! Udowodnię mu zdradę! Czarno na białym udowodnię! Detektywa zatrudnię, niech mu zrobi zdjęcia z kochanicą! Niech nagra, jak się barłożą w hotelowych łóżkach, czy gdzie oni to robią! Wyciągi z banku! Tak! Wyciągi z banku pokażę, niech sąd wie, ile ten cham wydaje na dziwkę! Potem podział majątku! Mieszkanie musi należeć do mnie! Zażądam od niego takich alimentów, że się przekręci. Dziecku niczego nie może zabraknąć!
Choć słowo „zbaraniała” zdecydowanie nie pasowało do dystyngowanej damy siedzącej po drugiej stronie lustra, należało go użyć, by opisać wyraz jej twarzy.
– Naprawdę to wszystko zrobisz? – Była tak zdziwiona, że zapomniała się zgorszyć nieparlamentarnym językiem Zośki.
Zośka tymczasem ochłonęła i przestała płakać.
– Jakim cudem z tobą rozmawiam? – zastanowiła się nagle. Pijacka wizja wydała jej się zbyt realistyczna.
– Myślę nad tym już od dłuższego czasu. Niedawno czytałam książkę o Alicji, która znalazła się po drugiej stronie lustra. Może to nie tylko fantazja autora? Może podróże w czasie i inne takie cuda są możliwe? I nam się to właśnie trafiło? – Niepewnie dotknęła szklanej powierzchni, jakby chciała sprawdzić, czy da się przedostać na drugą stronę.
Zrobiła to też Zośka. Tafla lustra była twarda i przyjemnie chłodna jak zwykle.
– Niemożliwe! – zaśmiała się. – Michio Kaku1 twierdzi wprawdzie, że kiedyś pewnie uda nam się przenieść w przeszłość przy wykorzystaniu faktu, że czasoprzestrzeń nie jest równą płaszczyzną i gdzieś się zawija, nigdy jednak nie będziemy mogli dowolnie wybrać momentu w historii świata, w którym byśmy chcieli wylądować, i nie da się też z takiej podróży wrócić.
1 Michio Kaku – amerykański fizyk japońskiego pochodzenia.
– Ale rozmawiamy – odparła jej tamta – choć pojęcia nie mam, o czym mówisz. Który rok jest u ciebie? U mnie zaczyna się lato tysiąc osiemset sześćdziesiątego drugiego. Lipy w parku pachną.
– Dwa tysiące dziewiętnasty. Mam na imię Zośka.
– Ach! Dwa tysiące któryś! I popatrz, jaki przypadek, ja też jestem Zofia… Myślę, że to sprawa tej toaletki.
Dopiero teraz Zośka spostrzegła, że rozmówczyni co chwilę zerka gdzieś za jej ramię. Odwróciła się. No tak, przecież i w jej sypialni były lustrzane drzwi zasuwające szafę, która zajmowała całą ścianę. Widać w nich było wyraźnie ten mebel.
– Poznaję ją. To moja toaletka. Czy resztę mebli od kompletu też masz?
– Nawet nie wiedziałam, że był jakiś komplet.
– Służba pewnie nie dbała o niego należycie – westchnęła Zofia z żalem. Komplet sypialniany był wyjątkowo uroczy.
– Jaka służba…? – Tak samo westchnęła Zośka. – W naszych czasach to rzadkość, najwyżej czasem jakąś panią do sprzątania się najmie. A to cud, że ta toaletka przetrwała dwie straszne wojny.
– Wojny?! Co ty opowiadasz?!
Zośka chciała jeszcze ostrzec, żeby Zofia miała się na baczności, bo już niedługo wybuchnie powstanie, ale drzwi do wytwornego pokoju w głębi lustra otworzyły się i weszła kobieta ze sporą nadwagą ubrana w ciemną suknię i biały fartuch.
– Jakby pani obiad zechciała zadysponować – powiedziała, przyglądając się pani Zofii badawczo, ale z pewnym współczuciem.
– Idę, już idę, Marcelinko – odpowiedziała gospodyni, wstając sprzed toaletki. – Ja tu jeszcze wrócę. A ty? – zapytała szeptem.
Zośka zdążyła tylko pokiwać głową.
I tak się spotkały – urodzona na początku lat osiemdziesiątych dwudziestego wieku Zośka Przywara, która wraz z mężem Konstantym mieszkała w pięknym apartamentowcu niedaleko stacji metra Imielin w Warszawie, i Zofia z drugiej połowy dziewiętnastego wieku, około czterdziestoletnia właścicielka majątku Lutomierzyce na północy Mazowsza, żona Kazimierza Lutomierskiego, człowieka niepraktycznego, żyjącego z głową w chmurach, bardzo romantycznego. Niestety.