- promocja
- W empik go
Kiedy kwitną oliwki - ebook
Kiedy kwitną oliwki - ebook
To ciepła opowieść o poszukiwaniu i odkrywaniu siebie na nowo. O otwieraniu się na drugiego człowieka. O miłości, której niestraszne są kilometry. To też próba zwrócenia uwagi na ekologię. Na to, jak człowiek bardziej lub mniej świadomie sprawia, że morskie stworzenia giną. To też zachęta, jak w poprzednich książkach autorki, by odwiedzić grecką wyspę i zweryfikować swoje wyobrażenia o niej.
Akcja toczy się wiosną, kiedy na Zakynthosie zakwitają drzewa oliwne, a nocą na plażę wychodzą żółwie, by złożyć jaja. Ciekawostką, która stanowi kanwę tej powieści, jest to, że samice składają jaja na tej samej plaży, na której się urodziły. Zawsze. Trochę jak ludzie, którzy wcześniej czy później – chcą wrócić do domu.
W tej scenerii, przy akompaniamencie szumu Morza Jońskiego, pomiędzy dwojgiem ludzi z zupełnie innych światów narodzi się uczucie.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8293-129-7 |
Rozmiar pliku: | 681 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Czasami wystarczy niedbale związać włosy w koński ogon, zamiast wkładać soczewki, wsunąć na nos okulary i nie uśmiechać się do mijanych ludzi, by zniknąć. Stać się zupełnie niewidzialną.
Nie sądziła, że to będzie takie proste. W samolocie nikt nie podszedł do niej z prośbą o wspólne zdjęcie, nikt nie chciał autografu. Nie błyskały też flesze aparatów fotograficznych w jej kierunku. Dwuipółgodzinny lot dał jej czas do zastanowienia się, co począć dalej. Teraz, kiedy opuszczała pokład, nie mogła pozbyć się natrętnej myśli, że ucieka. Tylko właściwie dokąd?
Zákynthos powitał ją rześkim, dość chłodnym powietrzem. Potarła zziębnięte ramiona i wolno podążyła za tłumem kierującym się do hali przylotów.
Minęła miejsce odbioru bagażu, zostawiając wszystkich z tyłu. Miała ze sobą niewielką kabinową walizkę. Nie potrzebowała wiele. Na greckiej wyspie chciała się po prostu zaszyć. Schować przed światem. Ostatnią rzeczą, o jakiej marzyła, była chęć zwrócenia na siebie uwagi. Kogokolwiek. Jakkolwiek.
– Taxi? – Nagle tuż obok siebie usłyszała zachrypnięty męski głos. – Taxi? – powtórzył.
Dopiero teraz dostrzegła, że niskiego wzrostu mężczyzna patrzy na nią. Pokręciła przecząco głową i ruszyła przed siebie.
– Na pewno? – Grek nie dawał za wygraną. – Podwiozę panią.
Westchnęła. Nie miała dokąd jechać. Nie zarezerwowała też hotelu, pragnęła jedynie znaleźć się w jakimś spokojnym miejscu, w którym nikt jej nie rozpozna.
– Nie wiem, gdzie chcę się udać – powiedziała również po angielsku, zdumiona tym, że w ogóle rozmawia z taksówkarzem. Znowu westchnęła. Teraz już była pewna, że nie odpuści.
– Dziwne – przyznał i podrapał się po brodzie, zastanawiając nad czymś. – Dobra, coś wymyślimy. – Machnął ręką i wyjął z dłoni Polki rączkę walizki.
Wsiadła do samochodu, coraz bardziej żałując, że po prostu nie poszła prosto przed siebie. Pieszo.
– Naprawdę nie wiem, gdzie mógłby mnie pan podwieźć.
– Rozumiem. Ale to nieduża wyspa. Na pewno trafimy we właściwe miejsce. – Puścił do niej oczko, a ona udała, że tego nie widzi.
Ruszyli wolno z parkingu. Miała wrażenie, że Grek celowo jedzie bardzo powoli, by ona mogła nacieszyć oczy widokami i może po drodze zdecydować jednak, gdzie chce wysiąść. Raz po raz zerkał we wsteczne lusterko, ale dostrzegał jedynie blade spojrzenie wlepione w szybę.
Nagle jej uwagę przykuł kawałek plaży, który mignął po lewej stronie. I bezkres szarego morza, którego kolor łączył się z zachmurzonym niebem.
– Proszę się zatrzymać – rzuciła do zdumionego kierowcy.
– Czyżbyśmy już dojechali do tego właściwego miejsca? – zapytał, zatrzymując wóz.
Patrzyła przez chwilę na nieruchome morze i mokry piasek na plaży. Tak. Dotarłam na miejsce, pomyślała, uśmiechając się tajemniczo.
Kierowca taksówki spoglądał to na nią, to na pustą plażę. Wreszcie kiwnęła głową. Wyjęła z portfela odliczoną kwotę i wysiadła. Podparła się pod boki, wodząc wzrokiem po malującym się przed nią krajobrazie. Wyglądał dziwnie znajomo. Niczym Dębki, mała nadmorska miejscowość, do której jeździła z rodzicami jako mała dziewczynka. Czuła, że to właśnie tutaj powinna się zatrzymać. Nabrała głęboko powietrza i jeszcze raz zdecydowanie przytaknęła głową. Tak. Dotarła na miejsce – teraz już miała pewność.ROZDZIAŁ 2
Taksówkarz odjechał, a ona nagle poczuła się samotna. Dziwnie jej było z tym uczuciem, bo już nie pamiętała, kiedy tak naprawdę była gdziekolwiek sama. Teraz nagle nie wiedziała, co z tą samotnością począć. Stanęła na skraju uliczki schodzącej w dół, w stronę plaży, a pod stopami poczuła miałki, mokry piach. Oparła się o kawałek skały i utkwiła wzrok w dali. Usiłowała rozdzielić linię morza i chmur, ale nie udawało jej się to. Miała teraz wrażenie, że znalazła się na pustyni. Widziała tylko groźne, ciemne chmury, niemal dotykające mokrego piachu.
– Na folderach to wygląda trochę inaczej – powiedziała do siebie.
Chciała jeszcze chwilę posiedzieć, ale zerwał się wiatr. Zaraz potem na i tak mokry piasek zaczął padać deszcz. Złapała rączkę walizki i pociągnęła ją za sobą w górę, w stronę ulicy. Nie mogła się oprzeć wrażeniu, że znalazła się na bezludnym kawałku ziemi, a nie na jednej z najbardziej znanych greckich wysp. Maj wydawał się dobrym pomysłem na wyjazd, teraz jednak, kiedy wiatr przybierał na sile, nabrała wątpliwości. Nagle grube krople przemieniły się w ulewę. Przyspieszyła kroku.
– Nieźle się zaczyna – warknęła pod nosem i weszła do niewielkiego sklepu.
– Kalimera! – przywitała ją sprzedawczyni.
Była to starsza kobieta w grubych okularach. Lekko posiwiałe włosy sięgały jej do ramion.
– Kalimera – odpowiedziała. Postawiła walizkę i spojrzała przez zamknięte drzwi na ulicę, która teraz zdawała się płynąć. – Świetnie. Po prostu świetnie – mruknęła do siebie. Mokre ubranie przyklejało się do ciała. W szybie dostrzegła mokre włosy. Wyglądała, jakby właśnie wyszła spod prysznica.
Nie zamierzała niczego kupować, chciała tylko schronić się przed deszczem, a właścicielka sklepu zdawała się to rozumieć. Podeszła do drzwi.
– Pada – powiedziała po angielsku, a zaraz potem dodała: – Pierwszy raz na Zánte?
– Tak – odparła, nie odwracając wzroku od zalanej ulicy.
– I jak? Wrażenia? – Greczynka zsunęła okulary na czubek nosa i przyjrzała się przybyłej sponad nich.
– Liczyłam na trochę więcej słońca – przyznała zgodnie z prawdą.
– Zaświeci. Pewnie, że zaświeci. Mogę jakoś pomóc?
– Właściwie… Szukam pokoju.
– Hotel?
– Nie. Wolałabym w prywatnym domu albo w niewielkim pensjonacie.
Greta przyjrzała się uważnie Polce. Tylko kilka razy spotkała wędrowców, którzy przybyli na Zákynthos bez planu. Były to jednak młode osoby, z wielką torbą i przyczepioną do niej karimatą. Tacy, którzy szukali przygody albo pracy. Tacy, dla których noc pod gołym niebem wiązała się z ekscytacją, nie brakiem wygód. Kobieta, która teraz stała przed nią, przemoczona do suchej nitki, miała tylko niewielką walizeczkę, a na sobie dobry jakościowo dres w kolorze pudrowego różu, na stopach markowe buty. Nie wyglądała na żądną przygód. Nie sprawiała też wrażenia bezrobotnej, raczej turystki, która przyjechała na kilka dni odpocząć i złapać pierwszą opaleniznę na leżaku przy basenie, z kolorowym drinkiem w dłoni. Jakoś trudno jej było uwierzyć, że ta około trzydziestoletnia blondynka chciałaby utknąć na kilka dni w jakimś ciasnym pokoju bez wygód.
– Hotele jeszcze nie wszystkie otwarte – powiedziała w końcu. – Właściwie to tylko kilka już działa. Wie pani, to dopiero początek sezonu, ale mogę zadzwonić w kilka miejsc, dowiem się, czy mają coś wolnego – zaproponowała.
– Ale mówiłam już, nie szukam hotelu. Może być zwykły mały pokój. Bez basenu i pięknego otoczenia.
Greta uśmiechnęła się.
– Co jak co, ale na wyspie trudno będzie pani znaleźć „brak pięknego otoczenia”. Jeśli naprawdę go pani szuka, cóż… będzie pani rozczarowana.
– Póki co, już jestem lekko rozczarowana – westchnęła Polka, nadal patrząc przez szybę. Ulica zdawała się zmieniać w rwącą rzekę.
– Popada i przestanie. – Ekspedientka machnęła ręką. – Może napije się pani kawy? A ja w tym czasie znajdę pani pokój. Skoro może być bez basenu i kolorowych drinków, to mam pewien pomysł. – Nie czekając na odpowiedź, poszła w stronę lady, zza której wyjęła po chwili termos. Napełniła plastikowy kubek i podała go nieznajomej, po czym wybrała numer telefonu syna.
Ledwie poznana kobieta sprawiała wrażenie ciepłej, acz zagubionej. A Greta, nie wiedzieć czemu, zapragnęła nagle pomóc jej się odnaleźć.ROZDZIAŁ 3
Jorgos nie odebrał za pierwszym razem, ale to nie zniechęciło Grety, bo od razu ponowiła próbę połączenia. Aurelia w tym czasie rozejrzała się po sklepie. Znacznie większym, niż początkowo jej się wydawało.
W części głównej na półkach leżały równo ułożone artykuły spożywcze, na podłodze piętrzyły się zgrzewki z napojami, a lada była obłożona drobnymi bibelotami z okiem proroka w roli głównej. Za ladą natomiast znajdowało się przejście do drugiego pomieszczenia. Tutaj na wieszakach wisiało kilka koszulek z kolorowymi nadrukami żółwi i fantazyjnymi napisami „Zákynthos”. Obok, na obrotowym stojaku, wyeksponowano drewnianą i plastikową biżuterię oraz torebki. Dotykała wszystkiego, gładziła ceramiczne kubki, brała do ręki pluszowe żółwiki. Z tyłu słyszała głos właścicielki sklepu, ale nie rozumiała nic z jej rozmowy. Czasami podnosiła głos, czasami ściszała, mówiła szybko, niecierpliwie. W końcu zamilkła i stanęła nieopodal Polki, która właśnie wybierała ręcznik plażowy.
– To nowa dostawa. Miękki, duży. I cena dobra.
– Wezmę ten – uśmiechnęła się kobieta. Greta dopiero teraz zauważyła, że kolor jej włosów był jaśniejszy, niż na początku sądziła.
– Świetny wybór. Pasuje do ciebie i podkreśli ten cudny blond.
– Dziękuję. Podoba mi się jeszcze ta torebka. – Sięgnęła do wieszaka i zdjęła z niego plecioną beżową saszetkę na długim pasku. Z przodu naszyto niebieskie oko proroka.
– Jedynie sześć euro. W zeszłym roku te torebeczki były hitem. Niewielka, ale w sumie po co na wakacjach duża torba? Telefon i klucze pomieści.
Greta ruszyła w stronę kasy i nagle zatrzymała się w pół kroku.
– Klucze! No przecież! Gapa ze mnie. Zapomniałabym o najważniejszym. – Poklepała się po czole. – Pokój mam dla ciebie. – Uśmiechnęła się szeroko.
– Naprawdę?
– To znaczy nie ja. Mój syn.
– Syn?
– Trudno go było przekonać, ale w końcu się udało. – Przewróciła oczami. – Po południu cię zaprowadzę.
– Dopiero po południu?
Była zmęczona podróżą. Na zewnątrz ciągle padało, chociaż już znacznie słabiej niż wcześniej. Co miała robić do popołudnia? Poczuła się mniej pewnie, kiedy usłyszała, że ma zamieszkać u syna lokalnej sprzedawczyni wakacyjnych pamiątek. Może jednak powinna wybrać hotel?
– Jorgos potrzebuje paru chwil, żeby… hmmm… przygotować pokój.
– Rozumiem. – Znowu spojrzała przez szybę. Deszcz ustał, ale ulicą nadal płynęła rzeka. – W takim razie zapłacę i przejdę się kawałek.
– Pewnie. Powinnaś się przejść. Pokochasz to miejsce – dodała z pewnością w głosie Greta.
– Kocha pani swój kraj. To się ceni.
– Każdy Grek kocha Grecję.
– A w Polsce to różnie bywa.
– To zrozumiałe. Z całym szacunkiem, Polska jest pięknym krajem, ale to Grecja jest rajem na ziemi. Trudno jej nie kochać.
– W moim kraju jest wiele pięknych miejsc. Naprawdę. Nie mamy palm ani turkusowego morza, ale…
– Ale jednak uciekłaś tutaj.
Nastała chwila ciszy, która pozwoliła jej sądzić, że miała rację. Blondynka i przed czymś albo przed kimś uciekała.
– Właściwie jak ty masz na imię?
– Aurelia.
– „Aurelia”. Ładnie! Ja jestem Greta. Miło mi poznać, mów, proszę, do mnie po imieniu.
Polka uścisnęła wyciągniętą w jej stronę dłoń. Greczynka wydawała się co najmniej dwa razy starsza od niej, znały się zaledwie pół godziny i miała się do niej zwracać po imieniu? Czy wszyscy Grecy są tacy otwarci?, pomyślała.