Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja
  • Empik Go W empik go

Kiedy nadejdzie burza - ebook

Data wydania:
14 czerwca 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Kiedy nadejdzie burza - ebook

Czy w świecie, w którym rządzi testosteron i prawo pięści, jest miejsce na pokazanie kim jest się naprawdę?

Eryk „Storm” Burzyński jest mistrzem wagi półciężkiej w boksie. Jego nazwisko nie schodzi z pierwszych stron gazet, a kontrakty reklamowe otwierają mu drzwi do medialnego świata. Influencerka Arleta, z którą spotyka się Eryk, doskonale wie, że ich związek jest dla niej trampoliną do zdobycia rozgłosu. I tylko tego. Gdy w niewyjaśnionych okolicznościach zostaje zamordowany pomocnik trenera Eryka, do poprowadzenia sprawy przydzielony zostaje podkomisarz Kamil Willman. Miłośnik boksu i rozwodnik na życiowym zakręcie. Gdzie kryje się prawda? Jakie tajemnice skrywają mężczyźni? Czy wymarzona kariera Eryka może rozsypać się jak domek z kart?

Autorka bestsellerowych powieści - Agnieszka Lingas-Łoniewska, wraz z debiutującą córką Magdaleną, budują bohaterów z krwi i kości, zabierając nas do świata, w którym skrywane uczucia i tajemnice prowadzą do trudnych wyborów…

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-83291-89-5
Rozmiar pliku: 2,7 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PRO­LOG

Dom dziecka dla wielu był za­równo ra­tun­kiem, jak i pie­kłem. Młod­sze dzieci miały szanse na nowy dom, na spo­kojne wy­cho­wa­nie. Jed­nak star­sze cze­kały je­dy­nie na mo­ment osią­gnię­cia peł­no­let­no­ści, chwilę, gdy zo­staną ska­zane tylko na sie­bie. To jed­nak nie było zmar­twie­niem ośmio­let­nich Eryka i Pio­tra. Od­kąd obaj chłopcy po­znali się w bi­dulu, stali się wręcz nie­roz­łączni. Nie po­trze­bo­wali ni­kogo w swoim ży­ciu, wspól­nie ba­wili się i wspól­nie uczyli.

– Oszu­ku­jesz! – krzyk­nął ni­ski blon­dyn z zie­lo­nymi oczami, gdy po­now­nie do­stał w twarz śnieżką.

– Nie da się oszu­ki­wać w bi­twie na śnieżki – po­wie­dział ze śmie­chem chło­piec z bli­zną na twa­rzy, po­da­jąc rękę Ery­kowi, aby po­móc mu wstać.

– Nie? A ty jed­nak oszu­ku­jesz. – Ten za­śmiał się pod no­sem i dźwi­gnął się na nogi. Otrze­pał ubra­nia ze śniegu i za­raz ru­szył za naj­lep­szym kum­plem w stronę bu­dynku na Par­ko­wej we Wro­cła­wiu.

– Dziś są ad­op­cje – mruk­nął Piotr, wy­raź­nie nie­za­do­wo­lony, i spoj­rzał na blon­dyna.

– Nie cie­szysz się? Może znaj­dziemy nowy dom? – Eryk szturch­nął ko­legę w bark, aby po­pra­wić mu hu­mor. Jed­nak Piotr nie po­dzie­lał jego en­tu­zja­zmu.

– Mój dom jest tam, gdzie ty, Eryk – burk­nął ci­cho, ścią­ga­jąc w holu kurtkę, po czym usiadł na ka­na­pie i z kwa­śną miną wbił wzrok w okno.

– Nie roz­dzielą nas, je­ste­śmy jak bra­cia, za­wsze bę­dziemy ra­zem. – Blon­dyn uśmiech­nął się de­li­kat­nie i za­raz usiadł koło przy­ja­ciela. – No już, nie miej ta­kiej miny. Chodźmy na obiad. Zgłod­nia­łem od tego mrozu.

Po obie­dzie dzieci jak zwy­kle za­jęły się za­bawą w świe­tlicy. Chwilę póź­niej jedna z opie­ku­nek wpro­wa­dziła do po­miesz­cze­nia młode mał­żeń­stwo.

– Tu­taj nasi pod­opieczni spę­dzają czas wolny, cho­ciaż w taką po­godę naj­młodsi wolą prze­by­wać na dwo­rze. To ży­wio­łowe dzieci, mimo braku mi­ło­ści w ich ży­ciu są bar­dzo emo­cjo­nalne, szybko się przy­wią­zują i po­tra­fią ze sobą do­ga­dy­wać, ze względu na po­do­bień­stwo prze­żyć. – Ko­bieta uśmiech­nęła się ser­decz­nie i spoj­rzała na mał­żeń­stwo, które kuc­nęło przy ba­wią­cych się dzie­ciach. Je­dy­nie Piotr stał z boku, przy­glą­da­jąc się Ery­kowi z za­zdro­ścią w oczach. Ładny blon­dy­nek za­wsze przy­cią­gał do sie­bie lu­dzi, był roz­mowny i otwarty, żywe prze­ci­wień­stwo ko­legi. Tak było i tym ra­zem, otwar­tość i przy­ja­zne na­sta­wie­nie Eryka mo­men­tal­nie ujęły młode mał­żeń­stwo.

Od tam­tego dnia para za­częła re­gu­lar­nie przy­jeż­dżać na spo­tka­nia z chłop­cem, który rów­nież bar­dzo szybko się do nich przy­wią­zał. Eryk nie pa­mię­tał, jak to jest mieć ro­dzinę, nie znał cie­pła, które te­raz otrzy­my­wał, dla­tego bły­ska­wicz­nie do niego przy­wykł i po­czuł, że chce od­czu­wać mi­łość ro­dzi­ciel­ską. Jego en­tu­zja­zmu nie po­dzie­lał jed­nak Piotr, który czuł pa­lącą go od środka za­zdrość. To nie jego mieli ad­op­to­wać. To Eryk miał znik­nąć z bi­dula, a on miał po­now­nie zo­stać sam.

I wresz­cie nad­szedł ten dzień. Dzień po­że­gna­nia.

Eryk był już spa­ko­wany i cze­kał na swo­ich no­wych ro­dzi­ców. Jego bio­lo­giczni ro­dzice zgi­nęli w wy­padku, gdy chło­piec skoń­czył trzy lata. Te­raz miał osiem i w końcu tra­fił na nową ro­dzinę, którą oka­zało się mał­żeń­stwo Bu­rzyń­skich, Anna i Je­remi. Eryk od razu po­czuł kieł­ku­jącą mi­łość w sto­sunku do tych trzy­dzie­sto­lat­ków, któ­rzy nie mo­gli mieć wła­snych dzieci.

Je­dy­nie fakt, że w domu dziecka na­dal po­zo­sta­wał Piotr, mą­cił jego ra­dość i pełne opty­mi­zmu my­śli. Ale ostat­nio przy­ja­ciel za­czął go iry­to­wać. Cały czas kre­ślił przed nim czarne sce­na­riu­sze.

– Pew­nie będą cię bić – stra­szył, kiedy le­żeli już w łóż­kach.

– Dla­czego tak mó­wisz? – Eryk od razu się spiął.

– Bo za­wsze tak jest. Naj­pierw są mili, a po­tem wy­cią­gają pas. Albo po­tłu­czoną bu­telkę po pi­wie. – Piotr bez­wied­nie prze­je­chał pal­cem po głę­bo­kiej bliź­nie szpe­cą­cej prawy po­li­czek.

– Pani Ania jest bar­dzo miła. A Je­remi za­bawny. – Eryk bro­nił swo­ich no­wych ro­dzi­ców.

– Albo ona zaj­dzie w ciążę, uro­dzi wła­sne dziecko, a cie­bie znowu odda. – Piotr śmiał się szy­der­czo.

– Pie­przysz głu­poty! – Eryk się zde­ner­wo­wał.

– Za­wsze bę­dziesz znajdą.

– Ale to mnie ad­op­tują, a nie cie­bie! – Eryk w końcu nie wy­trzy­mał. – To ty tu­taj zo­sta­niesz, a ja będę miał swój po­kój i swoje łóżko!

– Ty głupi gnoju!

Piotr rzu­cił się na Eryka i za­częli się sza­mo­tać. Dwaj ko­le­dzy, któ­rzy spali z nimi w po­koju, za­częli krzy­czeć, przy­bie­gła wy­cho­waw­czyni i roz­dzie­liła by­łych już przy­ja­ciół.

Kiedy na drugi dzień Eryk wy­jeż­dżał do swo­jego no­wego domu, ni­g­dzie nie wi­dział Pio­tra. Mimo wszystko chciał się z nim po­że­gnać, ale chło­paka nie było. Nie wie­dział, że szczu­pły ciem­no­włosy chło­piec sie­dział na pod­da­szu i przez małe okienko ob­ser­wo­wał z góry, jak jego naj­lep­szy przy­ja­ciel od­jeż­dża ze swoją nową ro­dziną. Po­cie­rał me­cha­nicz­nie bli­znę, szar­pał skó­rzaną bran­so­letkę na nad­garstku i pła­kał, sy­cząc przez zęby:

– Spo­tkamy się jesz­cze. Spo­tkamy!ROZDZIAŁ 1

Sa­nah Nic dwa razy

Runda szó­sta oka­zała się de­cy­du­jąca. Storm był już zmę­czony, jego prze­ciw­nik Dia­blo także, ta walka oby­dwu pię­ścia­rzy bar­dzo wy­czer­pała. Tre­ner wy­krzy­ki­wał ko­mendy, Storm wie­dział, że musi te­raz to za­koń­czyć, bo czuł nie­po­ko­jące drże­nie wszyst­kich mię­śni. Poza tym roz­bity w czwar­tej run­dzie łuk brwiowy mógł się po­now­nie otwo­rzyć, a wów­czas sę­dzia pew­nie za­koń­czyłby walkę. Pod­biegł do prze­ciw­nika, ugiął się lekko, zro­bił zmyłkę i za­sa­dził swój po­ka­zowy cios, ha­kiem w pod­bró­dek. Dia­blo za­re­ago­wał pół se­kundy za późno. Pięść spa­dła na jego twarz, za­wod­nik za­to­czył się, za­chwiał i opadł na li­nach. Tłum sza­lał. Tre­ner, asy­stent, cały team Storma ska­kał z ra­do­ści. Sę­dzia roz­po­czął li­cze­nie, Dia­blo chciał po­ka­zać, że jest okej, ale po­now­nie się za­to­czył i upadł na plecy. Sę­dzia za­koń­czył walkę przez KO w szó­stej run­dzie.

Storm od­dy­chał ciężko, ale czuł wszech­ogar­nia­jącą ra­dość, ad­re­na­lina pom­po­wała krew, serce biło jak sza­lone.

– Jest, jest, mamy to!!! – Tre­ner Aleks Ja­kub­czak i jego wierny asy­stent, a także tej­pow­nik Storma An­drzej Ka­reń­ski ści­skali Storma, wy­cie­rali mu twarz, da­wali wodę do pi­cia. Storm spoj­rzał na sie­dzącą w pierw­szym rzę­dzie Ar­letę, która oczy­wi­ście na­gry­wała story na swój In­sta­gram. Pew­nie dzięki tej storce znowu przy­bę­dzie jej kil­ka­set fol­lo­wer­sów, po­my­ślał.

Pro­wa­dzący uspo­koił tłum, sę­dzia wszedł na ring i sta­nął po­mię­dzy dwoma za­wod­ni­kami. Ce­re­mo­nia za­koń­cze­nia walki o mi­strzo­stwo świata w fe­de­ra­cji WBS na gali boksu na­ro­do­wego we Wro­cła­wiu wła­śnie się roz­po­czy­nała.

– De­cy­zją sę­dziego mi­strzem świata w ka­te­go­rii cięż­kiej, po­przez no­kaut, zo­staje Eryk Sto­ooooorm Bu­rzyń­ski! – ogło­sił pod­nie­cony swoją rolą pro­wa­dzący rin­gowy kon­fe­ran­sjer.

Roz­legł się aplauz wi­dzów, sę­dzia za­ło­żył pas mi­strzow­ski Ery­kowi, po­gra­tu­lo­wał mu, po­tem to samo zro­bił Dia­blo, który nie wy­glą­dał na szczę­śli­wego, co oczy­wi­ście było zro­zu­miałe. Ale to był boks za­wo­dowy, walki o ogromne pie­nią­dze i na­wet jak się prze­gry­wało, to także miało się swoją wy­graną – w po­staci za­kon­trak­to­wa­nej stawki.

Póź­niej, przy gło­śnych dźwię­kach mu­zyki na wej­ście, Storm zszedł z ringu, od­pro­wa­dzany gło­śnym do­pin­giem wi­downi. W szatni wziął prysz­nic, po­tem się ubrał, przy­jął ko­lejne gra­tu­la­cje od lu­dzi ze swo­jego te­amu i około dwu­dzie­stej trze­ciej wszy­scy ru­szyli do mod­nego klubu Pro­zac, aby świę­to­wać zwy­cię­stwo w VIP-owskiej loży. W luk­su­so­wej be­emce Ar­leta uśmie­chała się sze­roko i ro­biła nie­zli­czone zdję­cia.

– Daj spo­kój, mam obitą twarz, nie rób mi tyle tych fo­tek. – Eryk po­krę­cił głową. Sie­dział z tyłu wraz z dziew­czyną, a jego kie­rowca wiózł ich ze sta­dionu do klubu przy wro­cław­skim rynku.

– Prze­stań, to prze­cież jest su­per. Niech zo­ba­czą, jak wy­gląda bok­ser po walce. Na­wet z si­nia­kami je­steś przy­stojny.

– Ale mo­żesz tro­chę od­pu­ścić. – Eryk wes­tchnął, czu­jąc, że jest cho­ler­nie zmę­czony.

– Och, wiesz, że to moja praca. W ostat­nim mie­siącu mia­łam tro­chę spad­ków, te­raz znowu się ru­szyło dzięki two­jej walce. A po dzi­siej­szym to licz­nik cały nas idzie w górę.

– To do­brze, cie­szę się – od­parł me­cha­nicz­nie Eryk, pa­trząc na mi­jane ulice.

– Ja też! – Ar­leta pisz­czała jak dziecko. Męż­czy­zna wes­tchnął i oparł się o skó­rzany za­głó­wek. Za­po­wia­dała się długa noc.

Im­preza cią­gnęła się dla niego w nie­skoń­czo­ność. To nie tak, że nie cie­szył się z wy­gra­nej, wręcz prze­ciw­nie, jed­nak po walce ma­rzył je­dy­nie o prysz­nicu i pój­ściu spać. Tym­cza­sem do­piero koło dru­giej w nocy dane mu było od­po­cząć po tak wy­czer­pu­ją­cym dniu.

Eryk nie lu­bił długo spać, lecz tym ra­zem obu­dził się po po­łu­dniu. Ziew­nął sze­roko, prze­cie­ra­jąc twarz dło­nią. Wi­dząc, która jest go­dzina, nie­mrawo zwlókł się z łóżka i ru­szył po­wol­nym kro­kiem pod prysz­nic. Chłodna woda spły­nęła po jego wciąż spię­tych mię­śniach, dzia­ła­jąc w tym mo­men­cie ko­jąco. Ni­gdy nie był mi­ło­śni­kiem dłu­gich go­rą­cych ką­pieli, w prze­ci­wień­stwie do Ar­lety, która czę­sto po swo­ich po­ran­nych ablu­cjach nie zo­sta­wiała na­wet grama cie­płej wody. Storm wło­żył czy­sty dres na wil­gotne po prysz­nicu ciało i wszedł do sa­lonu, gdzie dziew­czyna na­gry­wała wła­śnie nowe story, z ma­low­ni­czo wy­glą­da­ją­cym zdro­wym po­sił­kiem. Za­raz jed­nak odło­żyła ta­lerz na bok, by otwo­rzyć apli­ka­cję Glovo, za­pewne z za­mia­rem za­mó­wie­nia pizzy. Eryk po­krę­cił głową z po­li­to­wa­niem i usiadł obok.

– Bę­dziesz to ja­dła? – mruk­nął jakby od nie­chce­nia i wska­zał ge­stem ta­lerz z owsianką i owo­cami.

– Nie, mo­żesz to wy­rzu­cić. – Ar­leta na­wet na se­kundę nie ode­rwała wzroku od te­le­fonu, po po­miesz­cze­niu roz­cho­dził się je­dy­nie dźwięk jej pa­znokci od­bi­ja­ją­cych się od ekranu.

– Wiesz do­brze, że nie lu­bię mar­no­wa­nia je­dze­nia. – Się­gnął po ta­lerz i za­czął jeść owsiankę, która, jak na da­nie przy­go­to­wane przez Ar­letę, nie była wcale taka zła.

– Spójrz! Które? – pi­snęła ura­do­wana dziew­czyna, po­ka­zu­jąc mu zdję­cia pa­znokci.

– Te czarne – burk­nął pod no­sem, wy­raź­nie bar­dziej za­in­te­re­so­wany kon­sy­sten­cją owsianki.

– Jedne i dru­gie są czarne! Ksa­wery mó­wił mi, że...

Ksa­wery był me­na­dże­rem Ar­lety i w su­mie Eryk lu­bił go­ścia, ale cza­sami oboje nie­mo­żeb­nie go iry­to­wali.

– To te pierw­sze. Ar­leta, nie znam się na pa­znok­ciach, nie py­taj mnie o ta­kie rze­czy. To tak jak­bym za­py­tał się cie­bie, czy lep­sze są szczęki Le­one ty­siąc dzie­więć­set czter­dzie­ści sie­dem czy Opro.

– Co? – Dziew­czyna spoj­rzała na Eryka, jakby co naj­mniej mó­wił do niej w in­nym ję­zyku.

– No wła­śnie. – Męż­czy­zna do­koń­czył po­si­łek i nieco ocię­żale wstał z miej­sca, by po chwili wsta­wić mi­skę do zmy­warki. – Jadę do klubu, mu­szę tro­chę po­pły­wać, żeby nie do­pu­ścić do za­kwa­sów w mię­śniach.

Chcąc unik­nąć ko­lej­nej roz­mowy z Ar­letą, wziął do ręki klu­czyki od sa­mo­chodu i czym prę­dzej wy­szedł z miesz­ka­nia. Ja­dąc przez mia­sto, roz­my­ślał nad swoją walką. Nie­za­leż­nie od tego, czy wy­gry­wał, czy też prze­gry­wał, za­wsze wy­po­mi­nał so­bie w gło­wie błędy, które po­peł­nił, ru­chy które mógł wy­ko­nać, a przez ad­re­na­linę o nich za­po­mniał. Na świa­tłach ci­cho prze­klął, nie­chęt­nie się za­trzy­mu­jąc, i po­gło­śnił le­cącą aku­rat w ra­diu pio­senkę Sa­nah Nic dwa razy.

– Że też mu­szą na­gry­wać pio­senki, aby dzie­ciar­nia znała wier­sze. – Za­śmiał się pod no­sem, zgrab­nie par­ku­jąc tuż pod klu­bem. Wy­siadł z sa­mo­chodu, wy­cią­gnął z ba­gaż­nika torbę z rze­czami, którą za­wsze wo­ził. Wszedł do klubu i już na sa­mym wej­ściu zro­zu­miał, że coś jest nie tak. Mimo otwar­tych drzwi świa­tła były zga­szone, a sala ewi­dent­nie nie ogar­nięta po ostat­nim dniu.

– Co jest... – Eryk za­pa­lił świa­tło i udał się na za­ple­cze. – An­drzej, bomba tu­taj spa­dła? – mruk­nął, roz­glą­da­jąc się za swoim kum­plem. Za­uwa­żył go do­piero, gdy spoj­rzał w dół.

– Kurwa! – Mo­men­tal­nie rzu­cił torbę i klęk­nął przy ciele swo­jego tej­pow­nika. Głowa męż­czy­zny była roz­wa­lona, cała po­kryta krwią, która te­raz zna­la­zła się rów­nież na dło­niach bok­sera. Eryk spraw­dził tętno męż­czy­zny, jed­nak nie wy­czu­wa­jąc ab­so­lut­nie nic, za­ci­snął moc­niej szczękę.

– Kurwa... kurwa... kurwa! – Zszo­ko­wany, ude­rzył z ca­łej siły w zie­mię, drugą ręką wy­cią­ga­jąc po­spiesz­nie te­le­fon z kie­szeni.

– Cho­lera... jaki to był nu­mer. – Przy­gryzł, zde­ner­wo­wany, wargę, tak samo jak ro­bił to w dzie­ciń­stwie w stre­su­ją­cych i trud­nych dla niego mo­men­tach. Za­raz jed­nak wy­brał nu­mer i przy­ło­żył te­le­fon do ucha.

– Nu­mer alar­mowy sto dwa­na­ście, w czym mogę po­móc? – Na sam ten dźwięk Eryk prze­łknął ner­wowo ślinę, za­po­mi­na­jąc wręcz, po co dzwoni i co ma po­wie­dzieć.

– Chyba... chyba do­szło do mor­der­stwa – rzu­cił po chwili zdu­szo­nym gło­sem.

***

ON

Tę­sk­ni­łem za nim każ­dego dnia, czu­łem się tak, jak­bym stra­cił po­łowę sie­bie. Kie­dyś czy­ta­łem, że bliź­nięta są ze sobą tak mocno zwią­zane, że kiedy jedno znika, dru­gie od­czuwa to jako do­le­gli­wość nie­malże fi­zyczną. Ja wła­śnie tak cier­pia­łem. Jakby ktoś wy­rwał ka­wa­łek mnie.ROZDZIAŁ 2

Ju­stin Bie­ber feat. Qu­avo In­ten­tions

Ka­mil Wil­l­man, pod­ko­mi­sarz wro­cław­skiej po­li­cji, sie­dział w po­koju wy­działu do walki z ter­ro­rem kry­mi­nal­nym i pi­sał ra­port z ostat­niej „dzie­siony”, co w żar­go­nie fir­mo­wym ozna­czało ni mniej, ni wię­cej, tylko kra­dzież z po­bi­ciem. Jego part­ner Ju­rek Kraw­czyń­ski po­je­chał na sek­cję do za­kładu me­dy­cyny są­do­wej, żeby uczest­ni­czyć w sek­cji wod­nika szu­warka, czyli to­pielca, który mógł być po­szu­ki­wa­nym przez nich od trzech mie­sięcy ko­le­siem po­dej­rza­nym o za­bój­stwo.

– Niech ten szu­wa­rek okaże się na­szym tru­pem, za­mkniemy sprawę i po bólu – po­wie­dział Ju­rek, wy­cho­dząc z firmy.

Ka­mil miał na­dzieję, że tak bę­dzie. Te­raz chciał jak naj­szyb­ciej skoń­czyć ten gów­niany ra­port i po­je­chać do miesz­ka­nia na Po­lance. Dzi­siaj jego eks miała wpaść po resztę rze­czy i wo­lał przy tym być.

Jed­nak gdy już koń­czył ra­port, do ich po­koju wpa­ro­wał prze­ło­żony, in­spek­tor Al­fred Mo­raw­ski, i rzu­cił krótko:

– Willy, ma­cie trupa. Wy­dzwo­ni­łem już Krawca, on tam zmie­rza.

– Gdzie ten trup?

Mo­raw­ski po­krę­cił głową.

– I tu się robi, kurwa, cie­ka­wie. Klub bok­ser­ski „Stor­ming”.

– Czy to... – Ka­mil uniósł rękę i po­dra­pał się po jed­no­dnio­wym za­ro­ście.

– Tak, to klub Eryka Bu­rzyń­skiego. Na­szego mi­strza. I to on zna­lazł ciało. Zaj­mij­cie się tym i ustal­cie, co i jak, bo jak się nam prasa zwali na łeb, ko­men­dant mi go urwie.

Ka­mil za­mknął plik z ra­por­tem w wie­ko­wym kom­pu­te­rze z od­zy­sku i wy­brał nu­mer swo­jego part­nera.

– Ju­rek, je­dziesz do tego zwłoka?

Po­in­for­mo­wał kum­pla o no­wej spra­wie. Jed­no­cze­śnie wcią­gał na sie­bie skó­rzaną kurtkę, przy­trzy­mu­jąc ra­mie­niem ko­mórkę przy uchu.

– Będę za ja­kieś pięć­dzie­siąt mi­nut. To jest na Krzy­kach?

– Tak, nie­da­leko Ra­cła­wic­kiej. Ja tam do­jadę w ja­kieś dwa­dzie­ścia, no trzy­dzie­ści mi­nut. – Ka­mil po­pra­wił broń, scho­wał od­znakę i wy­łą­czył kom­pu­ter. – A jak z szu­war­kiem?

– Tro­chę na­puch­nięty. Ale to chyba on. Miał ob­rączkę i ta­tuaż na­szego go­ścia. Ale kon­krety za ty­dzień.

– Za­wsze trzeba, kurwa, na wszystko cze­kać.

– Willy, co ty, w fir­mie wszystko robi się bły­ska­wicz­nie. – Ju­rek za­re­cho­tał.

– Chyba opier­dol od góry.

– Ta­aaa. To na pewno.

– Do­bra, spa­dam, wi­dzimy się w tym klu­bie.

Ka­mil wsiadł do służ­bo­wego, dzie­się­cio­let­niego pas­sata, włą­czył nie­bie­skie świa­tła bez sy­gna­łów, aby uła­twić so­bie prze­jazd przez mia­sto, i ru­szył na po­łu­dnie Wro­cła­wia. Po dro­dze za­dzwo­nił do San­dry, swo­jej by­łej żony.

– Hej. Nie dam rady przy­je­chać, mam we­zwa­nie.

– Dla­czego mnie to nie dziwi? – Ko­bieta wes­tchnęła.

Ka­mil pa­mię­tał, jak w cza­sie ich czte­ro­let­niego mał­żeń­stwa kil­ku­krot­nie wy­sta­wiał ją do wia­tru, nie przy­cho­dząc na umó­wione spo­tka­nia, wy­pady do zna­jo­mych, kina, te­atru, gdyż miał wła­śnie ko­lejne krwawe sprawy na gło­wie. W su­mie nic dziw­nego, że nie byli już mał­żeń­stwem. Ale nie tylko dla­tego. Te­raz jed­nak nie miał czasu, aby się z tym szar­pać. Zresztą... już nie mu­siał.

– Za­bierz, co uwa­żasz, i wrzuć klu­cze do skrzynki – po­wie­dział szybko, wy­jeż­dża­jąc na Pod­wale.

– We­zmę tylko moje ulu­bione książki i ten kom­plet fi­li­ża­nek, który do­sta­łam od mo­jej sio­stry – od­parła spo­koj­nie jego eks.

– Mo­żesz za­brać, co tam chcesz. Mu­szę koń­czyć. – Prze­rwał krótko i roz­łą­czył się. Na­prawdę nie miał na ta­kie dys­ku­sje ani czasu, ani ochoty.

Kiedy po nie­ca­łych trzy­dzie­stu mi­nu­tach pod­je­chał pod klub, zo­ba­czył sto­ją­cego w drzwiach wy­so­kiego, do­brze zbu­do­wa­nego blon­dyna, któ­rego znał z te­le­wi­zji, In­ter­netu i z walki, na któ­rej kie­dyś był w Hali Stu­le­cia. Od lat pa­sjo­no­wał się bok­sem i z uwagą śle­dził ka­rierę Storma. Ma­rzył o spo­tka­niu z nim, ale nie­ko­niecz­nie w ta­kich oko­licz­no­ściach.

Spor­to­wiec był bar­dzo zde­ner­wo­wany, cho­dził wzdłuż pa­sażu pro­wa­dzą­cego do klubu, roz­ma­wiał z kimś przez te­le­fon i wy­glą­dał na mocno wzbu­rzo­nego. Gdy do­strzegł nie­bie­skie świa­tła w pod­jeż­dża­ją­cym sa­mo­cho­dzie, za­koń­czył po­łą­cze­nie i utkwił wzrok w wy­sia­da­ją­cym Ka­milu. Ten zwró­cił uwagę na oczy bok­sera. Były prze­ni­kli­wie zie­lone, oto­czone dłu­gimi rzę­sami. Ka­mil przez mo­ment po­my­ślał, że w ogóle nie pa­sują do po­stury tego fa­ceta, a także do tego, że za­wo­dowo zaj­muje się on obi­ja­niem twa­rzy in­nym go­ściom.

– Pod­ko­mi­sarz Ka­mil Wil­l­man. – Mach­nął od­znaką przed sto­ją­cym na pod­wyż­sze­niu męż­czy­zną. Gdy się z nim zrów­nał, oka­zało się, że są pra­wie równi wzro­stem. Ka­mil mie­rzył metr osiem­dzie­siąt osiem, za­tem Bu­rzyń­ski mu­siał mieć nieco po­nad metr dzie­więć­dzie­siąt. – Wy­dział do walki z ter­ro­rem kry­mi­nal­nym i za­bójstw – do­koń­czył pre­zen­ta­cję.

– Eryk Bu­rzyń­ski. Ale że od razu z ter­ro­rem?

– Se­man­tyka. Gdzie jest ofiara?

– W środku. To mój tej­pow­nik. Asy­stent tre­nera. Zaj­mo­wał się mną przed wal­kami, owi­jał ręce i...

– Wiem, czym zaj­muje się tej­pow­nik – prze­rwał mu Wil­l­man. – Imię i na­zwi­sko ofiary? – Wy­cią­gnął no­tes i dłu­go­pis.

– An­drzej Ka­reń­ski.

– Ile miał lat?

– Chyba trzy­dzie­ści. – Głos Bu­rzyń­skiego nieco drżał.

Ka­mil spoj­rzał na za­wod­nika, Storm fak­tycz­nie był cał­ko­wi­cie wy­trą­cony z rów­no­wagi. Po­li­cjant zo­rien­to­wał się, że może zbyt ostro pod­szedł do czło­wieka, który wła­śnie zna­lazł zwłoki ko­goś, z kim pra­co­wał. Cza­sami ła­pał się na tym, że pracę trak­tuje me­cha­nicz­nie, lu­dzi tak samo, jakby już cał­ko­wi­cie wy­zbył się wszel­kich uczuć. A może tak wła­śnie było?

– Do­brze. Pro­szę tu po­cze­kać. Ni­czego pan nie ru­szał?

– Nie. Wsze­dłem tylko do środka, on tam le­żał. Spraw­dzi­łem puls i tyle.

– We­zwał pan po­go­to­wie?

– Tak, od razu...

Już nie mu­siał koń­czyć, bo po­ja­wiła się ka­retka.

– Pro­szę tu zo­stać – za­rzą­dził oschłym to­nem Ka­mil, wło­żył rę­ka­wiczki i wszedł do środka.

De­nat z krwawą mia­zgą za­miast głowy le­żał na pod­ło­dze. Nie­da­leko, obok drew­nia­nego re­gału z pu­cha­rami, spo­czy­wało nie­wąt­pliwe na­rzę­dzie zbrodni. Pu­char mi­strza Eu­ropy w bok­sie za­wo­do­wym, który Storm zdo­był kilka lat temu. Ka­mil cof­nął się i w tym mo­men­cie do środka we­szli ra­tow­nicy me­dyczni. Spoj­rzeli na le­żą­cego czło­wieka, a po­tem na Ka­mila, który mach­nął im od­znaką.

– Nic tu po nas – ode­zwał się je­den z ra­tow­ni­ków. – We­zwij­cie le­ka­rza ostat­niego kon­taktu.

– Stwierdź­cie zgon. Za­raz przy­jadą nasi.

Fak­tycz­nie, za ja­kieś pięć mi­nut po­ja­wił się dream team, czyli bie­gły le­karz w oso­bie dok­tora Ka­rola Ko­stec­kiego, tech­nicy, fo­to­graf. Cze­kano jesz­cze na pro­ku­ra­tora. Ka­mil pod­szedł do nich i przy­wi­tał się.

– Siema, Willy. – Dok­tor po­dał mu rękę. – Co tu mamy? Sa­mo­bój­stwo?

– Je­śli na­dział się na to tro­feum, i to kilka razy, to tak – od­parł po­waż­nie Wil­l­man.

– A miał to być do­bry ty­dzień.

– Bo jak po­nie­dzia­łek za­czyna się spo­koj­nie, to zna­czy, że zło pier­dol­nie znie­nacka.

– Za­wsze tak jest. – Ko­stecki po­krę­cił głową z nie­sma­kiem. – Idę, po­cze­kam na procka w środku.

– Daj­cie znać, jak coś usta­li­cie – rzu­cił Ka­mil gdzieś w po­wie­trze i skie­ro­wał się do wyj­ścia.

Kiedy zna­lazł się na ze­wnątrz, zo­ba­czył swo­jego part­nera, który od­py­ty­wał Storma. Ten był w rów­nym stop­niu wku­rzony, co za­ła­many. Po­pa­trzył na Ka­mila i po­krę­cił głową.

– Wszyst­kim będę mu­siał po­wta­rzać to samo? – W jego gło­sie dało się sły­szeć iry­ta­cję.

– Być może – ode­zwał się Je­rzy. – My je­ste­śmy tu po to, aby za­da­wać py­ta­nia, a pan po to, aby od­po­wia­dać.

– Zgi­nął mój czło­wiek, czło­nek ekipy, ko­lega. Mam prawo czuć iry­ta­cję.

– A my mu­simy usta­lić, kto za tym stał. A był pan tam sam i... – Part­ner Wil­l­mana się za­pę­dził.

– Su­ge­ruje pan, że ja miał­bym... – Storm wy­glą­dał na zdrowo wku­rzo­nego.

Je­rzy znany był z tego, że nie­na­wi­dził fa­ce­tów więk­szych od sie­bie. Może oprócz Ka­mila. Ale wku­rzać mi­strza wagi cięż­kiej? Nie­mą­dre za­gra­nie.

– Ja? Nie mam wro­gów. – Bu­rzyń­ski zmarsz­czył ciemne brwi nad ja­de­ito­wymi, te­raz wy­raź­nie pod­kur­wio­nymi oczami.

– W końcu użyto pana tro­feum.

– Bo było pod ręką? – Eryk po­krę­cił gwał­tow­nie głową. – Nie mam po­ję­cia, o co cho­dzi. To straszna tra­ge­dia dla ca­łego te­amu.

– Spraw­dzimy wszystko. W tej chwili to tyle, ale oto moja wi­zy­tówka. – Ka­mil wy­cią­gnął kar­to­nik z kie­szeni. – W ra­zie czego pro­szę dzwo­nić.

– Do­brze. – Bu­rzyń­ski scho­wał wi­zy­tówkę do tyl­nej kie­szeni dżin­sów.

– Na pewno jesz­cze się do pana ode­zwę.

– Nie wąt­pię.

W tym mo­men­cie pod­je­chało srebrne audi, z któ­rego wy­sia­dła śliczna blon­dynka, z dość ob­fi­tym biu­stem, wy­le­wa­ją­cym się z od­waż­nego de­koltu. Za nią szedł szczu­pły, nie­wy­soki fa­cet, z ide­al­nie przy­strzy­żoną bródką.

– Ko­cha­nie, co się stało? – Blon­dynka nie­malże rzu­ciła się na Storma. Ka­mil zmarsz­czył brwi. Czyżby uj­rzał na twa­rzy spor­towca iry­ta­cję?

– Ktoś za­bił An­drzeja – od­parł ci­cho Eryk, ścią­ga­jąc ręce dziew­czyny ze swo­jej szyi.

– Jak to za­bił? – ode­zwał się to­wa­rzy­szący jej męż­czy­zna.

– Prze­pra­szam. – Ka­mil zwró­cił się do nich. – Pod­ko­mi­sarz Wil­l­man, Ko­menda Wo­je­wódzka Po­li­cji we Wro­cła­wiu. Kim pań­stwo są i skąd się tu­taj wzięli?

Dziew­czyna spoj­rzała na niego obu­rzona.

Ten z bródką ją wy­mi­nął i po­pa­trzył za­czep­nie na pod­ko­mi­sa­rza.

– To In­nan. Ży­je­cie w ja­skini?

– W bu­dynku sprzed pierw­szej wojny świa­to­wej – od­po­wie­dział ze spo­ko­jem Ka­mil. W tym sa­mym mo­men­cie do­strzegł nie­znaczny uśmiech na ustach Eryka. Za­sko­czyło go to. Wes­tchnął i zwró­cił się do go­ścia z bródką. – Pro­szę o na­zwi­ska. – Wy­jął no­tes.

Fa­cet chrząk­nął, zi­ry­to­wany.

– Ksa­wery Pa­tor. Je­stem me­na­dże­rem In­nan – oznaj­mił, jakby to było dla wszyst­kich oczy­wi­ste. Wil­l­man spoj­rzał na dziew­czynę, która stu­kała coś dłu­gim pa­znok­ciem w te­le­fon.

– A pani?

– Prze­cież już po­wie­dzia­łem! – Pa­tor się obu­rzył.

– To Ar­leta Pry­czek. Moja dziew­czyna. – Bu­rzyń­ski, znie­cier­pli­wiony, wy­mi­nął ko­bietę i pod­szedł do Ka­mila. – Ksa­wery, nie każdy sie­dzi na In­sta­gra­mie.

– Nie­na­wi­dzę tego na­zwi­ska – burk­nęła dziew­czyna pod no­sem. – Je­stem In­nan, do­wie­dzia­łam się o zaj­ściu od Sławka, na­szego ma­sa­ży­sty. Zna­czy klu­bo­wego ma­sa­ży­sty, a on pew­nie od tre­nera. – Wzru­szyła ra­mio­nami.

– Żeby nie znać czo­ło­wej in­flu­en­cerki, która ma trzy mi­liony fol­lo­wer­sów na In­sta! – Bródka prych­nął i prze­wró­cił oczami.

– A co to In­sta? – Ka­mil te­atral­nym ge­stem roz­ło­żył ręce i zro­bił wiel­kie oczy. – Wie pan, my w tej na­szej ja­skini nie­stety tylko tru­pami się zaj­mu­jemy, a to za­pewne kiep­sko by wy­glą­dało na In­sta. Dzię­kuję, to na ra­zie wszystko.

Ru­szył w stronę sa­mo­chodu, zo­ba­czył swo­jego part­nera, który już od­jeż­dżał, więc kiw­nął do niego. Kiedy już do­ty­kał klamki, po­czuł, że ktoś do niego do­biega. To był Eryk.

– Pa­nie pod­ko­mi­sa­rzu, a co z klu­bem?

– Bie­gli mu­szą skoń­czyć czyn­no­ści, za­biorą zwłoki i przez kilka dni klub bę­dzie za­mknięty. Po­tem de­zyn­fek­cja, sa­ne­pid, i na nowo go otwo­rzy­cie. Ale pew­nie z mie­siąc to po­trwa, jak znam ży­cie i na­sze urzędy – od­parł spo­koj­nie Ka­mil.

– Kur­czę, to... no tak, ro­zu­miem. – Eryk po­ki­wał głową.

– Bę­dzie pan mu­siał, na ra­zie, zna­leźć so­bie inne miej­sce do tre­nin­gów.

– Ja­sne. To... da mi pan znać, co da­lej? – Znowu bok­ser świ­dro­wał Ka­mila prze­ni­kli­wym spoj­rze­niem.

– Oczy­wi­ście. Po­zo­stańmy w kon­tak­cie.

Eryk uśmiech­nął się ką­ci­kiem ust i Ka­mil miał wra­że­nie, że coś bły­snęło w jego tę­czów­kach. Wy­mam­ro­tał po­że­gna­nie i wsiadł do sa­mo­chodu. Od­je­chał spod klubu, czu­jąc, jak mocno bije mu serce. Co go w rów­nym stop­niu wkur­wiło, jak i zszo­ko­wało.

***

ON

Przy­jeż­dżali i od­jeż­dżali. Kiedy tylko pa­trzyli na moją po­ra­nioną twarz, wi­dzia­łem w ich oczach prze­strach, nie­smak, współ­czu­cie. Wku­rzało mnie to i spra­wiało, że ro­bi­łem im na złość, jak­bym od razu chciał ich od sie­bie od­rzu­cić. Jak­bym chciał spra­wić, że nie tylko od­strę­czy ich ode mnie ta cho­lerna bli­zna, ale cała moja po­stawa, jako dzie­ciaka z pro­ble­mami. A ta­kiego: nie dość, że oszpe­co­nego, to jesz­cze z po­pie­przoną głową, nie chce prze­cież nikt.

------------------------------------------------------------------------

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: