- W empik go
Kiedy słońce nie zachodzi - ebook
Kiedy słońce nie zachodzi - ebook
Drugi tom niezwykle emocjonalnej historii!
Odkrycie, którego dokonała Charlotte, sprawiło, że jej świat na chwilę się zatrzymał.
Jej zaginiony syn się odnalazł, a jej wszystkie błagania zostały wysłuchane.
Jednak ta słodycz ma swoją cierpką stronę. Lucas ją zdradził. Od początku wiedział, gdzie znajduje się jej mały synek. Wiedział, że jest z jego żoną. Charlotte nigdy nie będzie potrafiła mu wybaczyć.
Ale serce nie chce słuchać. Serce już pokochało. Teraz trzeba zrobić wszystko, żeby przestało bić dla nieodpowiedniego mężczyzny. Może pomoże jej w tym biologiczny ojciec jej syna?
Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej osiemnastego roku życia.
Opis pochodzi od Wydawcy.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: | brak |
ISBN: | 978-83-8362-078-7 |
Rozmiar pliku: | 1,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
To kłamstwo.
Słowa mnie zniszczyły:
Przykro mi, nie przeżyła.
Tatusiu, on nie może oddychać!
Nie możemy zrobić nic więcej dla pańskiego syna.
„Kije i kamienie kości mi połamią, ale słowa nigdy mnie nie zranią”.
Jeszcze więcej kłamstw.
Te sylaby, każda głoska, stały się moim katem. Wmówiłem sobie, że jeśli nie dopuszczę do siebie bólu i strachu, to żadne słowa nie będą mieć nade mną mocy. Ale wraz z upływającymi latami, tłumiona nienawiść i złość, zaczęły mieć nade mną kontrolę.
Cztery słowa – tyle było potrzeba, by moje życie pogrążyło się w ciemności:
Już go nie ma.
Ale również cztery aksamitnie delikatne słowa dały mi nadzieję na kolejny wschód słońca:
Cześć, jestem Charlotte Mills.PROLOG
Porter
– Catherine, poczekaj! – zawołałem, wciskając portfel w tylną kieszeń granatowych spodni.
Spojrzałem w dół na Hannah, która gaworzyła w swoim foteliku dziecięcym. Podobało się jej bujanie, kiedy ostrożnie wybiegłem z gabinetu kardiologa. Teraz postawiłem ją na ziemię.
– Zapnij pasy, Travisie! – warknęła Catherine, a jej głos był podniesiony i wyraźnie wzburzony.
– Dlaczego nie mogę pojechać z tatą? – jęknął, trzaskając drzwiami.
Obróciłem się bokiem i przeszedłem pomiędzy zaparkowanymi samochodami wraz z Hannah. Dotarłem do żony, gdy wrzucała już bieg. Zanim miała szansę wycofać, szybkim ruchem poklepałem w dach jej auta.
Podskoczyła, a jej czekoladowobrązowe spojrzenie przeniosło się na mnie.
Uniosłem córeczkę do góry, po czym pstryknąłem wskazując na przednią szybę.
– Nie zapomniałaś kogoś?
Jej oczy się rozszerzyły, a usta uformowały w słowo: „Cholera”.
Zeszła z biegu, otworzyła szybko drzwi i wysiadła z auta.
– Myślałam, że ty ją masz – powiedziała już tak, że mogłem to usłyszeć.
– Miałem ją, racja, ale teraz muszę wracać do pracy.
Ciężkimi krokami podeszła i odebrała z moich rąk fotelik z dzieckiem, a potem ruszyła z powrotem do auta, złapała za drzwi, otworzyła je i wpakowała małą do środka.
– Tato! Czy mogę jechać z tobą do domu? – wykrzyknął Travis przez otwarte drzwi.
Schyliłem się nisko, tak, żeby mnie widział.
– Wybacz, kolego. Muszę wracać do pracy.
Twarz mu się zapadła, a mnie zakłuło w żołądku od wyrzutów sumienia.
– A co powiesz na to, że jak wrócę, to pogramy sobie w gry wideo, co? – zaoferowałem w zamian.
Od razu się rozchmurzył.
– Dobra!
Nasza rozmowa została nagle przerwana, bo Catherine gwałtownie zatrzasnęła drzwi. Gdy sięgała po klamkę od strony kierowcy, złapałem ją za rękę.
– Będziesz wkurzona przez cały dzień?
Przekrzywiła głowę w tył, żeby na mnie spojrzeć. Na twarzy odmalowywało się jej poirytowanie.
– Tak, Porterze, można spokojnie założyć, że będę wkurzona przez cały dzień.
Westchnąłem.
– Boże, Catherine, on po prostu nie zgodził się z twoim planem. Wydaje mi się, że powinniśmy go posłuchać. W końcu to lekarz.
Jej spojrzenie mogłoby zabić.
– A Travis jest moim synem!
Nikt nie chce tego usłyszeć, że jego dziecko potrzebuje przeszczepu serca. Ale my wiedzieliśmy, że taki dzień nadejdzie. Kiedy się pojawiłem w życiu Catherine, Travis miał cztery lata. Był już po diagnozie. Catherine mówiła mi, że pod nadzorem lekarza, dzięki lekom, polepszy mu się. Ale wystarczyła jedna konsultacja z „doktorem Google” i już wiedziałem, że się myli. Kardiomiopatia rozstrzeniowa¹ nie była czymś, co dałoby się wyleczyć.
Leczyć? Tak, można. Podawać leki? Tak, można. Ale jedynie przeszczep dawał szansę na pełny powrót do zdrowia.
Moja żona przez cztery lata przekonywała samą siebie, że jest inaczej. Spędzała niezliczone godziny w sieci, poszukując informacji na temat choroby Travisa. Karmiła się sukcesami i porażkami dzieci z podobnym schorzeniem, o których czytała. To była obsesja.
Tego ranka przedstawiła kardiologowi proponowany plan leczenia wraz z nazwami leków i dawkowaniem, które w jej odczuciu mogły wyleczyć naszego syna, a ja jej nie poparłem. Tymczasem kardiolog ściągnął ją na ziemię.
– Nawet nie masz pojęcia, co będzie oznaczać jego strata. Umrę wraz z nim. Nie potrafię… – urwała, bo jej podbródek zaczął się trząść. Nerwowo rzuciła spojrzenie przez ramię na miejsce, gdzie na tylnym siedzeniu siedział Travis.
– Hej – wyszeptałem, otulając ją – wszystko będzie w porządku.
– Będzie? Na pewno? – prychnęła.
– Tak, będzie – skłamałem.
– Nie wydaje mi się. – Ramiona jej zadrżały, ugięła się w moim uścisku.
Catherine rzadko zdarzało się odsłaniać swoje uczucia. Ale przecież od czasu narodzin Hannah nie spała za dobrze. Moja córeczka była zdrowa niczym ryba i spała jak dziecko, ale Catherine budziła się wielokrotnie każdej nocy, żeby sprawdzić, co się z nią dzieje. Wydałem niewielką fortunę na co najmniej dwanaście różnych niań elektronicznych i materac z monitorem oddechu, który powinien uruchomić alarm, gdyby dziecko przestało oddychać. Jednak nic nie potrafiło stłumić obaw mojej żony.
Na początku nie zaprzątałem sobie tym przesadnie głowy, ale im starsza była Hannah, tym było gorzej. Za każdym razem, gdy budziłem się w środku nocy, to Catherine nie spała. Wpatrywała się w łóżeczko dziecka, trzymając dłoń na piersi naszej córeczki w oczekiwaniu na tragedię. Kiedy ją na tym przyłapywałem, to uśmiechała się i mówiła, że lubi przyglądać się malutkiej, gdy śpi. Ja jednak wiedziałem, że to coś więcej. Ale za każdym razem, kiedy próbowałem z nią o tym porozmawiać, zbywała mnie i zmieniała temat.
– Co, jeśli umrze zanim znajdą dla niego dawcę? – wyszeptała w moją szyję.
Moje ramię napięło się dookoła niej.
– Catherine, skarbie, jeszcze nawet nie potrzebuje przeszczepu. Nadal mamy inne opcje.
Jej oddech zadrżał.
– Porterze, ja nie mogę go znowu stracić.
– Nie tracimy go – wyszeptałem stanowczo. – Przysięgam na swoje życie, Travis nigdzie się nie wybiera. Posłuchajmy lekarzy i postarajmy się być optymistyczni, zanim zaczniemy się martwić transplantacją.
– Ty mnie nie rozumiesz – wykrzyczała. – Jeśli cokolwiek mu się stanie…
Odchyliłem się, żeby złapać jej spojrzenie.
– Nic mu się nie stanie. Musisz przestać zachowywać się jakby przeszczep był wyrokiem śmierci. To może uratować mu życie.
– Ale może też go zabić. I co by się wtedy ze mną stało?
Ona. Do tego sprowadzały się wszystkie te rozmowy. Wpływ śmierci Travisa na nią. Można zapomnieć o reszcie, o nas. Cholera, można nawet zapomnieć o samym chłopcu, który w rzeczywistości tracił swoje życie.
Zawsze chodziło o Catherine.
Poirytowany zrobiłem urywany wydech i wypuściłem ją z ramion.
– Wszystko będzie z nami w porządku.
Spojrzałem ponad jej ramieniem i odnalazłem ciemne oczy Travisa wycelowane we mnie. Wymierzyłem w niego pocieszający uśmiech, a do tego dodałem puszczone oczko. Potem wyszeptałem do Catherine:
– Musisz się pozbierać. On nam się przygląda. Nie możemy oczekiwać, że będzie silny, jeśli widzi, że sami jesteśmy załamani.
– Och, Boże broń, żeby dowiedział się jak nieperfekcyjną ma matkę.
Zazgrzytałem zębami i odwarknąłem:
– Nie to miałem na myśli. Nikt nie mówi, że masz być perfekcyjna.
– Muszę już jechać – ucięła, otwierając ostro drzwi.
Kurwa. Teraz była znów wkurzona, a do tego przygnębiona.
Kiedy wsiadała do auta, nie śmiałem powiedzieć cokolwiek więcej. Już i tak wystarczająco wyprowadziłem ją z równowagi, więc wolałem nie dolewać oliwy do ognia.
Wykopałem kluczyki z kieszeni i poszedłem do swojego auta. Dopadły mnie wyrzuty sumienia. Nienawidziłem patrzeć jak cierpi, ale też trudno było ją zrozumieć, kiedy stawała się taka samolubna.
Nasz związek przeszedł drastyczną zmianę na przestrzeni lat. Powtarzałem sobie, że to normalna rzecz w małżeństwie. W szczególności, gdy dorzuci się do tego stresy związane z chorym dzieckiem, nieplanowaną ciążę, a potem wyczerpanie z powodu narodzin kolejnego dziecka.
Ale jeśli miałbym być ze sobą szczery, oddalaliśmy się od siebie już nawet przed tym wszystkim.
Kochałem swoją żonę, ale nie było to takie uczucie jak kiedyś. Teraz ta miłość była świadomą decyzją, a nie obezwładniającym uczuciem.
Wsiadłem do swojego auta z chorym poczuciem przerażenia przetaczającym się po moich wnętrznościach.
Musiałem wracać do pracy, ale moja świadomość nie chciała na to pozwolić.
Moja rodzina mnie potrzebuje.
Moja żona mnie potrzebuje.
Więc kiedy jej auto skręciło w lewo i wyjechało z parkingu, ja zrobiłem to samo.
Był niewielki korek, więc wystarczyło dziesięć minut, by zjechać na nasz zjazd.
– Hej, Karen, tu Porter, nie przyjadę już dzisiaj – powiedziałem do swojej sekretarki, podążając jednocześnie za Catherine. Zjechaliśmy z autostrady.
– O nie – zareagowała delikatnym głosem. – Wizyta u lekarza nie poszła za dobrze?
– Nie za bardzo, wydaje mi się, że najlepiej będzie jeśli resztę dnia…
Słowa uwięzły mi w gardle, kiedy przyglądałem się z przerażeniem temu, jak auto Catherine zjeżdża na pobocze. Dostałem gęsiej skórki. Czekałem, by naprowadziła samochód na drogę. Pomyślałem, że spojrzała na chwilę w dół lub odwróciła się, żeby podać coś dziecku.
Nawet na chwilę przed zderzeniem z barierką nie zapaliło się w jej aucie światło stopu. Dźwięk metalu uderzającego o metal był przeszywający, jednak to świadomość tego, że moja rodzina była wewnątrz pechowego auta, mnie ogłuszyła. Gdy straciłem ich z oczu za mostem, poczułem jak ściska mi się żołądek.
Wszystko działo się tak szybko. Przez chwilę pomyślałem, że to nie było naprawdę. Wcisnąłem z całą siłą hamulce, a z dłoni wypadł mi telefon. Samochód ślizgał się i wreszcie zatrzymał.
Wyskoczyłem i rzuciłem się pędem w kierunku betonowej balustrady. Jeździłem tym mostem każdego dnia przez ponad dwa lata, ale w tym właśnie momencie nie byłem w stanie przypomnieć sobie, co się pod nim znajduje. Jedyne, co mogłem sobie wyobrazić, to moją rodzinę staczającą się na pędzące samochody albo na skały. I, chociaż może wydać się to pokręcone, przebiegła przeze mnie ulga, gdy zobaczyłem jak jej samochód tonie. Woda wydawała się być najlepszą opcją.
Catherine potrafi pływać.
Travis również.
Ale Hannah…
Rzuciłem się w morderczym pędzie, zbiegając w dół kamienistego nabrzeża. Gdzieś w połowie drogi poślizgnąłem się i zjechałem resztę dystansu na tyłku. Wciąż nie pozwoliłem, żeby mnie to spowolniło.
– Catherine! – wyryczałem, wskakując do lodowatej wody w pełnym ubraniu.
Adrenalina wzięła nade mną górę.
Zdawało mi się, że mijają wieki, kiedy płynąłem do auta. Z każdą mijającą sekundą, kiedy żadne z nich nie pojawiało się na powierzchni, jakaś część mnie umierała. Jak przez mgłę słyszałem ludzi krzyczących nade mną z mostu. I wtedy zauważyłem mężczyznę wskakującego do wody z przeciwnego nabrzeża. Byłem jednak tak skupiony na mojej niekończącej się podróży, by dotrzeć do rodziny, że nawet nie byłem w stanie poczuć ulgi z powodu chęci pomocy przypadkowych ludzi.
Kiedy dotarłem do samochodu, jego przód był już pod wodą. Nad powierzchnią częściowo znajdywał się dach oraz tylny zderzak. Ten ostatni unosił się do góry niczym boja.
Serce biło mi tak szybko… Bałem się, że zaraz mi eksploduje. Pozwoliłbym nawet, by to się tak skończyło, ale dopiero, gdy uratuję moich bliskich.
– Travis! – Próbowałem gorączkowo otworzyć drzwi po jego stronie. Na próżno. – Już po ciebie idę, kolego. Trzymaj się tam! – wykrzyczałem, nie wiedząc nawet, czy mnie słyszy.
Musiałem jednak dać mu znać, że tam jestem. Nie oszczędzałem dłoni, które nie wytrzymywały tej próby i zaczęły krwawić, gdy uderzałem z całej siły pięściami w okno. Szyba jednak nie ustąpiła.
W głowie mi wirowało. Szukałem sposobu na to, by dostać się do wnętrza. Nagle usłyszałem jego zniekształcony krzyk:
– Tato!
Serce mi się zatrzymało, a świat dookoła mnie rozpadł się na drobne kawałki.
– Jestem tu! Wydostanę cię stąd! – Ułożyłem dłonie po obu stronach mojej twarzy, zablokowałem światło słoneczne i zajrzałem do środka przez tylną szybę.
Catherine go trzymała. Jego plecy były przy jej klatce piersiowej. Strużka krwi wypływała z jej brwi. Głowa Travisa była zwrócona do tyłu, wierzgał, uderzając dłońmi o taflę wody z otwartymi ustami. Walczył o każdy oddech, kiedy woda dookoła nich wciąż się podnosiła.
– Catherine! – krzyknąłem, bijąc w szybę. – Odblokuj drzwi. Daj mi go!
Ale ona się nie poruszyła. Jej zimne, szkliste oczy patrzyły na mnie, broda znikła jej pod wodą.
– Nie! Nie! Nie! – zawyłem.
Przyjrzałem się prędko wnętrzu auta i zauważyłem, że przednie szyby były uchylone na kilka centymetrów. To przez nie woda wlewała się do środka.
Nabrałem powietrza w płuca i zanurkowałem. Przez mętną wodę udawało mi się jedynie dojrzeć kształty. Jakimś cudem znalazłem przednie drzwi. Zahaczyłem palce o górną część szyby i pociągnąłem z całych sił. Wykorzystałem przy tym stopy, żeby zwiększyć nacisk. Szyba roztrzaskała mi się w rękach, przez adrenalinę nawet nie dotarło do mnie, jak odłamki kąsały mi skórę.
Wpłynąłem do tonącego auta i udałem się od razu w kierunku kieszeni powietrznej.
– Wychodź stąd! – wykrzyczałem do żony, wypychając ją wraz z Travisem przez okno.
Panika odbiła się rykoszetem po moich wnętrznościach, kiedy zobaczyłem całkowicie zanurzony fotelik Hannah. Szaleńczo rzuciłem się w jej stronę i zacząłem ją odpinać. Robiłem to drżącymi palcami. Każdy pas, każda klamra stawały się same w sobie wielkimi zwycięstwami.
Kiedy powróciłem do kieszeni powietrznej wepchnąłem w powietrze także Hannah. Nie była przytomna, ale modliłem się, by tlen w jakiś cudowny sposób napełnił jej płuca. Na widok Catherine, żołądek zawiązał mi się w supeł. Travis kopał i wymachiwał gorączkowo rękami w jej ramionach, a jego twarz była już prawie całkiem pod wodą.
– Rusz się! – rozkazałem, łapiąc przód jej bluzki, by pociągnąć ją ze sobą. Wypływałem w górę tak szybko, jak tylko się to dało, bo moja nieruchoma córka leżała w zgięciu jednej z moich rąk.
Gdy przebiłem się już przez powierzchnię, uniosłem niewielkie ciałko Hannah wysoko w górę, kręciłem się w kółko podbijając wodę dookoła, czekałem, żeby zobaczyć czubki głów Catherine i Travisa.
W tych sekundach wszystko się zatrzymało.
Nic dookoła mnie się nie liczyło.
Nie miała znaczenia lodowata woda.
Nie liczyły się dźwięki kogutów dochodzące gdzieś z daleka.
Nic nie znaczyła żółć podchodząca do mojego gardła.
Nic, tylko te dwie ciemne głowy, które tak desperacko pragnąłem ujrzeć nad powierzchnią wody.
– No, dawaj, dawaj, dawaj – błagałem, kiedy podpływałem do brzegu z, czego się bałem, nieporuszającym się ciałem mojej córki.
Nawet nie popatrzyłem na osobę, której ją przekazałem, bo już płynąłem z powrotem w kierunku auta. Miałem serce w przełyku, a ciężar tysiąca statków spoczywał na mojej piersi.
Teraz z wody wystawał już tylko zderzak. Wydawało mi się, że wraz z tym samochodem żegnam też swoje życie.
Gdzie oni, kurwa, są?
Zanurkowałem znów w dół i podpłynąłem do auta.
I wtedy każde z pytań, na które nigdy nie chciałem znać odpowiedzi, dały mi jasno o sobie znać. Raz jeszcze odnalazłem ich wewnątrz wraku auta.
Nie byłem w stanie nic z tego zrozumieć. Widziałem jej ręce owinięte wokół ramion syna i jego ręce unoszące się po bokach. Złapałem go jako pierwszego, mocno zabierając go z fotela, jednak został mi gwałtownie wyrwany z uścisku. Paliły mnie płuca, ale nie było innej opcji, jak wydostać ich stamtąd. Prędzej bym umarł w tym aucie, niż spisał ich na straty.
I kiedy tak walczyłem z jej uściskiem na Travisie, obawiałem się, że właśnie tak może się to skończyć.
Nie było już żadnej kieszeni powietrznej. Był tylko tonący samochód, próbujący zabrać moją żonę i syna do wodnego grobu.
Zajęło mi chwilę, by zorientować się, co się dzieje. Najpierw myślałem, że w panice straciła rozeznanie w tym, co robi, ale z każdą upływającą sekundą prawda stawała się wyraźniejsza.
Drapała moje dłonie.
Kopała w brzuch.
Zaciekle i instynktownie go trzymała.
Ona świadomie chciała utrzymać go przy sobie – i zatrzymać ich oboje w samochodzie. Czarę goryczy przelało, kiedy poczułem jak pas trzyma ich w miejscu i zakotwicza w fotelu. Nie była zapięta tym pasem, kiedy wyciągałem ją z wnętrza za pierwszym razem. Nie było mowy, żeby pomylić to z czymkolwiek innym niż z celowym wyrachowanym działaniem.
Zamarłem. Pod powiekami błysnął mi dzień, w którym poznałem ją na lokalnym targu. Poszedłem kupić pomidory, a wróciłem do domu z rodziną.
Zawęziło mi się pole widzenia. Otaczała mnie ciemność. Ciało krzyczało i błagało o tlen. Ale to, co najpierw było próbą uratowania ich obojga, stało się walką niewiarygodnych rozmiarów.
Dłonie już mi się nie trzęsły, a wszelkie obawy przeobraziły się w gniew. Zakląłem i wykrzyczałem, że jej nienawidzę. Tę wiadomość poniosło jedynie kilka pęcherzyków powietrza. Nie zatrzymałem się jednak ani na chwilę. Nie przestałem, dopóki nie odebrałem jej Travisa.
Nie obejrzałem się nawet, kiedy skierowałem się w stronę powierzchni po powietrze. Zostawiłem ją tam na śmierć.
Nie była jednak sama. Porter Reese, mężczyzna który przysięgał jej miłość w zdrowiu i chorobie, mężczyzna który przytulał ją, gdy płakała i uśmiechał się, gdy ona się śmiała i obiecał jej „na zawsze”, umarł w tej rzece przy jej boku.
I zajęło mi to trzy ciemne, chore, wypełnione nienawiścią lata, by w ogóle go odnaleźć.JEDEN
Charlotte
Nie mogłam oddychać.
Nie mogłam mówić.
Nie mogłam nawet sformułować jednej racjonalnej myśli.
Czysty instynkt wziął nade mną górę.
Poczułam tylko, jak krew buzuje mi w żyłach, gdy wyrwałam się z ramion Portera.
– Lucas! Mój syn, Lucas! – wykrzyczałam, próbując wziąć go ze sobą. Poczułam nagłą i niepohamowaną potrzebę ucieczki.
Porter był jednak szybszy. Jedna z jego dłoni złapała mnie powyżej łokcia, a jego uścisk był ostry i zdecydowany.
– Charlotte, zatrzymaj się! – zawarczał. – Nie rób tego. On nie jest Lucasem.
Usłyszałam jego słowa, ale wydawały się być tylko pustymi sylabami wypełnionymi tygodniami kłamstw.
Obok mnie pojawił się Tom. Mówił głosem niskim i złowrogim:
– Puść ją, Reese.
– Oddaj mi mojego syna – zagrzmiał, a jego palce wbijały się w moje ramię.
Wytrzymałam jego spojrzenie, rzucając mu nieme wyzwanie.
– On jest moim synem.
– Tato! – zawołał Lucas, walcząc ze mną.
Na świecie nie było żadnej siły, która mogłaby mi go odebrać.
Nie tym razem.
Nie po raz kolejny.
Nigdy więcej.
Porter ujął wyciągniętą dłoń Travisa. Trzymał ją, zmniejszając tym samym dystans pomiędzy naszą trójką.
– Wszystko w porządku, kolego. To jedno wielkie nieporozumienie i tyle. – Ponownie uniósł na mnie wzrok. Spojrzenie miał twarde. W tym momencie nie wyglądał ani trochę jak mężczyzna, w którym się zakochiwałam.
Może dlatego, że ten mężczyzna nie istniał, a prawdziwy Porter to ten, który trzymał z dala ode mnie mojego syna przez ostatnie dziesięć lat?
– Odsuń się! – zażądałam. Stałam w dużym rozkroku, trzymając ręce dookoła klatki piersiowej chłopca. Całe moje ciało krzyczało, że jest gotowe na stoczenie bitwy.
– On nie jest Lucasem – oświadczył przez zaciśnięte zęby.
– Odsuń… – zaczęłam powtarzać ostatnie zdanie, ale głos utknął mi w gardle.
Twarz mu złagodniała, to samo stało się z dłońmi. Oszust, którego uważałam do tej pory za mojego Portera, właśnie się pojawił.
– Puść go i zaraz to rozwiążemy. Wszystko będzie w porządku.
To było szaleństwo. Moje serce ścisnęło się w odpowiedzi na jego słowa, a w tym samym momencie głowa aż krzyczała, by go nienawidzić.
– Dlaczego mi to zrobiłeś?
– Dlaczego ci to zrobiłem? – zapytał. Twarz przybrała mu najdziwniejszą odmianę niedowierzania i zaskoczenia. – Charlotte, ja nie mam pierdolonego pojęcia co tu się właśnie dzieje. Jedyne co wiem, to że trzymasz ręce na moim dziecku i nazywasz go imieniem swojego zmarłego syna. Skarbie, nie ma na świecie rzeczy, której bym dla ciebie nie zrobił, ale granicą jest wszystko, co dotyczy moich dzieci.
Patrzyliśmy na siebie jakby to było ostateczne starcie.
Matka kontra ojciec.
Natura kontra wychowanie.
Serce kontra dusza.
Oboje nie chcieliśmy się wycofać.
Nie było o tym mowy, kiedy chodziło o jedyny promień słoneczny jaki kiedykolwiek mieliśmy otrzymać.
– Dam ci jeszcze jedną szansę, Reese. Puść ją – zagroził Tom.
Porter utkwił we mnie swoje spojrzenie.
– Jeśli puści Travisa, to i ja ją puszczę.
Travisa.
Jego syna.
Pieprzyć to. To był mój syn.
Na dźwięk jego imienia zapalił się we mnie lont. Lata stłumionego cierpienia eksplodowały nagle, napędzając rozgrzaną do białości furię. Nigdy czegoś takiego nie poczułam.
To było instynktowne i okropne.
Ale pochodziło z najpiękniejszego miejsca w moim sercu.
Z miejsca, które pojawiło się i napełniło w dzień, gdy narodził się mój mały chłopiec.
Z miejsca, którego nie mogłam zapomnieć, nieważne jak bardzo się starałam, przez ostatnie dziesięć lat.
Z miejsca, które skrywało najbardziej rozdzierający ból, jaki ktokolwiek mógł poczuć. To cierpienie było spuszczone ze smyczy i niszczyło mnie każdego poranka.
A teraz pierwszy raz od pieprzonych dziesięciu lat, to wszystko znalazło swoje ujście.
Twarz mi wibrowała, kiedy wykrzyczałam z całą mocą:
– On ma na imię Lucas!
W tym wybuchu musiałam poluzować swój uścisk, ponieważ chłopiec niespodziewanie uwolnił się z moich ramion. Od razu wyskoczył do Portera troskliwie wychodzącego mu naprzeciw.
– Nie! – zapłakałam, rzucając się w przód. Dłoń Portera wyskoczyła do góry i wylądowała pośrodku mojej klatki piersiowej. W ten sposób mnie przytrzymał.
I wtedy dookoła nas rozpętało się piekło.
Tom złapał mnie w pasie, ciągnąc w tył, a Charlie rzucił się do Portera.
– Travis, wejdź do domu – wycharczał Porter z twarzą brutalnie przyciśniętą do ceglanej ściany obok drzwi.
Mój Lucas stał tam jak wryty. Przerażenie wykrzywiało jego bladą twarz, gdy spoglądał w górę na Portera. Kobieta w drzwiach szybko ruszyła w jego kierunku. Złapała go za ramię i przytuliła do siebie, a następnie wycofała się z nim do środka.
– Lucasie! – wykrzyczałam. Szarpałam się, próbując poluźnić uścisk Toma, by móc się wyrwać do swojego syna.
– To nie jest Lucas! – huknął w odpowiedzi Porter, a Charlie w tym samym czasie zakładał mu kajdanki.
Ale to był on.
I właśnie straciłabym go na nowo.
– Nie. Nie. Nie! – zawodziłam, gdy zamknęły się za nim drzwi. – Lucasie!
– Charlotte, spójrz na mnie – zawołał Porter, a Charlie odczytywał mu jego prawa. – To nie jest on. Przysięgam ci na Boga, że to nie jest on.
– Zamknij się, Reese – fuknął Tom, przyciskając mnie ściślej do siebie.
Ciało Portera napinało się i wyginało, gdy próbował z całych sił do mnie dotrzeć.
– Charlotte, proszę, spójrz na mnie, skarbie – błagał takim słodkim głosem, że czułam, jak serce łamało mi się w piersi. Daję słowo.
Jeszcze dziesięć minut temu z wielką chęcią zagubiłabym się w oceanie jego niebieskich oczu na całą wieczność.
Ale to było zanim miałam coś, o co mogłam walczyć.
– Lucas – wykrztusiłam z siebie. Łzy spływały mi po brodzie.
Tom, chcąc mnie uspokoić, na siłę mnie przytulił. Moje ręce przylegały do moich boków, ale wciąż wyciągałam palce, jakbym mogła nimi dosięgnąć drzwi.
– Proszę – błagałam cicho – proszę, oddaj mi go.
– Charlotte! – Porter nadal wołał, ale ja wlepiałam oczy w drewniane drzwi oddzielające moje piekło od mojego nieba.
Mój syn tam był.
Moje dziecko.
On wciąż żył.
Nagle ugięły się pode mną kolana, a wszelkie próby walki opuściły mnie, pozostawiając z urywanym łkaniem.
– O Boże, to naprawdę on.
Tom trzymał mnie mocno.
– Musimy pojechać na komisariat.
– Jak… Jak to jest możliwe? – wydukałam.
– Nie mam zielonego pojęcia, ale musisz teraz dla mnie wziąć się w garść. Im szybciej to rozwikłamy, tym szybciej będziesz mogła go odzyskać.
Całe ciało mi drżało, ale na dźwięk tych słów serce mi zwolniło, a płuca napełniły się powietrzem.
Odzyskam go.
On wróci do domu.
Będzie znów mój.
Od wielu lat nie byłam nawet na tyle dzielna, by w ogóle marzyć o tym momencie.
A teraz to się działo – to była rzeczywistość.
Ale z jakiegoś pieprzonego powodu nie byłam w stanie pojąć, dlaczego wciąż czuję ból w klatce piersiowej.
Kiedy się odwróciłam, dostałam swoją odpowiedź.
Porter siedział na tylnym siedzeniu policyjnego auta z dłońmi za sobą. Jego szeroko rozwarte oczy wpatrzone były we mnie. Strach malował się mu na twarzy, a usta poruszały się, bezgłośnie wypowiadając moje imię.
I wtedy właśnie zdałam sobie sprawę, że tylko nam się wydawało, że wiemy, czym jest ciemność. Nie znaliśmy jej.
***
– Charlotte! – zawołał Brady, wchodząc z impetem przez drzwi do sali konferencyjnej. Jego żona, Stephanie, była tuż za nim.
Czekałam tu od ponad dwóch godzin. Chodziłam w tę i we w tę. Ciało miałam drętwe, a mózg już całkiem mi się przegrzał. Już nic nie wydawało się być prawdziwe. W trakcie jednego dnia obudziłam się obok Portera – mężczyzny, w którym się zakochiwałam – i dowiedziałam się, że mój syn nie żyje. Opłakiwałam go na brzegu rzeki, a potem dowiedziałam się, że on jednak żyje i zobaczyłam go po raz pierwszy od prawie dekady. I zaraz po tym wszystkim odkryłam, że mężczyzna, przy którym obudziłam się rano, wiedział, gdzie przez cały ten czas było moje zaginione dziecko.
Nic by mnie nie przygotowało na taki dzień. Ja go przeżyłam i wciąż nie potrafiłam tego wszystkiego pojąć.
To było niczym zabłąkany koszmar w najcudowniejszym śnie.
Serce jednocześnie mi się łamało i napełniało radością po sam brzeg.
– Hej – wyszeptałam, zakładając na krzyż ręce na piersi. W ten sposób chciałam odżegnać od siebie zimno, które zazwyczaj towarzyszyło Brademu.
Zatrzymał się parę metrów ode mnie, złapał za kark, a potem wbił wzrok w podłogę.
– Tom mówi, że go widziałaś.
Przełknęłam głośno ślinę i zrobiłam wszystko, co w mojej mocy, żeby głos mi nie drżał.
– Tak, widziałam.
Uniósł spojrzenie, tańczyło w nim milion sprzecznych emocji. Wraz z jego pytaniem nie pojawił się zabójczy wzrok towarzyszący mu zazwyczaj.
– Jak wygląda?
Serce mi się roztopiło. Brady był chujem, ale dla niego jego syn też był żywy, więc odłożyłam na chwilę na bok naszą historię i odpowiedziałam mu:
– Jak ty. Ja. Jak każdy. – Zatrzymałam się na chwilę, drżała mi broda. – Jak nikt.
Swoim chudym ciałem w ciągu sekundy już był przy mnie. Nawet nie mogłam sobie przypomnieć, kiedy po raz ostatni go dotykałam. Oboje kochaliśmy naszego syna, ale Lucas był wynikiem jednonocnej przygody. Nie byliśmy blisko w żaden możliwy sposób. Przyjaciółmi? Może raz. Ale dawno temu.
W najlepszym wypadku to przytulenie było niezręczne. Nikt by temu nie zaprzeczył, Brady był przystojnym mężczyzną, dobrze też się starzał, ale ten uścisk był po prostu bardzo nie na miejscu.
Ściskał mnie mocno, ale nie było w tym ani trochę ciepła. Nie robił tego tak, jak Porter.
Chryste, dlaczego wciąż o nim myślałam?
Ach, racja, ponieważ oddałabym wszystko, żeby stał tu w tej sali wraz ze mną.
Chciałam, by Porter troskliwie mnie tulił i, z ustami tuż przy moim uchu, powtarzał, że wszystko będzie w porządku. Żeby jego ciemność unieruchamiała dla mnie świat. Żeby nie miał nic wspólnego z zaginięciem mojego syna.
Były to marzenia ściętej głowy.
Nie powinnam go potrzebować. Ale było inaczej. To był mój pierwszy błąd przy Porterze: poleganie na nim, kiedy rzeczywistość stawała się zbyt trudna. No ale tak było. I właśnie w tym momencie, moje życie chyba pasowało bardziej niż kiedykolwiek do kategorii „zbyt trudne”.
Wciąż nie byłam w stanie zrozumieć dlaczego to on miał Lucasa. Najbardziej oczywistym wyjaśnieniem było, że to on go uprowadził. A tym nieoczywistym? Cholera, wciąż nie miałam żadnej teorii na ten temat.
Założyłam zgięte ręce pod rękami Bradego i oddałam mu uścisk.
– Ja… Yyy… – wyjąkała Stephanie. – To może ja poczekam na korytarzu i dam wam chwilę sam na sam.
Brady wypuścił mnie i pochylił się w przód w stronę swojej żony. Odgarnął jej blond loki z twarzy, a potem delikatnie ujął w palce szczękę. Wyszeptał coś łagodnie w jej ucho, co spowodowało, że zamknęła szybko oczy. Kiedy skończył, przechyliła lekko głowę i zaoferowała swojemu mężowi pocałunek.
Dał jej jednego szybkiego całusa. A potem drugiego, po czym wyszeptał:
– Kocham cię.
To było tak słodkie i niepodobne w moim doświadczeniu z tym człowiekiem, że aż w ciągu sekundy poczułam skrępowanie.
Przyglądał się jej ciepłym spojrzeniem, kiedy szła w stronę drzwi. A potem ona popatrzyła jeszcze raz przez ramię i wyszła.
Brady odwrócił się wtedy do mnie i odetchnął urywanym oddechem.
Patrzyliśmy na siebie, nie wypowiadając żadnego słowa.
Ale to nie było nic, co można by było porównać z nieskrępowaną ciszą, którą osiągałam z Porterem.
Wreszcie roztrzęsionym głosem powiedział:
– To się skończyło. To już naprawdę koniec.
Ale ja tego tak nie odczuwałam. Byłam przerażona, że właśnie to się rozpoczynało.
I nie miałam nikogo, kto mógłby zrozumieć to uczucie. Dostawałam wszystko, czego chciałam, a wciąż napawało mnie to nieopisanym strachem.
I z powodów, które można jedynie wytłumaczyć jako przytłaczająca samotność spowodowana nagłym odejściem Portera z mojego życia, spróbowałam swoich sił w zwierzeniu się z ciemności Brademu.
– Boję się.
Złączył brwi.
– Co takiego? Dlaczego?
Pytania.
Skupiłam wzrok na drzwiach ponad jego ramieniem.
– Nie mam pojęcia, dlaczego.
– To niedorzeczne, Charlotte. Właśnie o to modliliśmy się od pierwszego dnia. I wreszcie to się dzieje. Nie bój się.
Ocenianie.
Zebrałam się do kupy i zignorowałam ból w piersi. Posłałam mu szybki, spięty uśmiech.
– Masz rację.
Udawanie.
Przybliżył się i zniżył głos, ale to nie był ten sam łagodny ton, którego użył do swojej żony. Brzmiało to jakby szeptał, gdy w jego gardle był żwir.
– Musisz pozbyć się tego cholerstwa ze swojej głowy. Nie chcę, żeby to widział. Musi czuć jakby to była dobra rzecz, ponieważ to jest dobra rzecz. Lucas wraca do domu.
Przełknęłam ciężko.
– Racja. Wybacz, wezmę się w garść.
Przepraszanie.
Moją uwagę przykuły dźwięki przy drzwiach. Mama weszła do środka z dwoma kubkami kawy w dłoniach.
– Cześć, Brady – powiedziała, podejrzliwie rzucając nam dwojgu spojrzenia.
Była ze mną od momentu mojego przyjazdu. Wyszła z sali tylko dwa razy. Raz, żeby sprawdzić z Tomem jakie były postępy w przesłuchaniu i śledztwie. A drugi, jakieś dziesięć minut temu, po kawę. Dodatkowo, według moich podejrzeń, żeby sprawdzić co z Tomem, ponieważ szedł właśnie za nią.
Podszedł od razu do mnie.
– Brady już ci mówił?
– Nie miałem jeszcze szansy – odpowiedział, odsuwając się.
Niepokój zjeżył mi włosy na karku.
– Co miał mi powiedzieć?
Twarz Toma złagodniała, szepnął przy tym:
– To on.
– Wiem – odrzekłam.
Mogłam mu to powiedzieć już tam przy domu. Nie miałam co do tego żadnych wątpliwości. Nie wiem jak to wiedziałam, ale w sekundzie, gdy ujrzałam go świeżym spojrzeniem, wiedziałam, że to mój syn. Jednak kolejne słowa Toma ogłuszyły mnie bardziej niż kiedykolwiek mogłabym sobie to wyobrazić.
– Nie, Charlotte, to naprawdę jest on. Pamiętasz te odciski placów, które ściągnęliśmy z jego zabawek po uprowadzeniu? Mamy zgodność. To twój syn.
Dowód. Niezaprzeczalny. Bezwzględny. Definitywny.
Zamrugałam jeszcze raz. Tym razem jednak odezwała się głośno we mnie panika, powodując, że rozmazał mi się wzrok.
– Och, skarbie – wyszeptała mama najpierw pojawiając się koło mnie, a potem przyciskając mnie do swojego boku.
– To kiedy będziemy mogli go zobaczyć? – zapytał Brady, ignorując moje nadchodzące załamanie.
– Cóż – zaczął Tom – jest na końcu korytarza, więc wydaje mi się, że to zależy od was. Przekazałem wszystkie dokumenty do prawnika Bradego. Właśnie zawozi je do domu sędziego Grathama. Zakładając, że ma wszystko, co potrzebuje, mówił, że wypisze nakaz tymczasowego sprawowania opieki do czasu ustalenia daty formalnego przesłuchania. Zanim zabierzecie go do domu porozmawia z wami pracownik służb społecznych. Możecie jednak spotkać się z nim w każdej chwili.
– Tymczasowe sprawowanie opieki? – fuknął Brady.
– To formalność – zapewnił go Tom.
Odnalazłam w sobie na tyle odwagi, by cicho zadać to pytanie:
– A co z Porterem?
Twarz Toma zastygła w surowości.
– A co z nim?
– Tak – podjął temat Brady, robiąc potężny krok w moim kierunku. Powtórzył po Tomie jego słowa, ale w jego wydaniu było tam o wiele więcej jego własnego złego nastawienia. – A co z nim?
Oblizałam spierzchnięte usta i przerzuciłam spojrzenie z jednego na drugiego.
– Chodzi mi o to, że… Co się z nim dzieje? W jaki sposób jest w to zamieszany?
– On porwał naszego syna! – wykrzyczał Brady, a Tom uniósł dłoń, by go uciszyć. Wciąż miał surowy wyraz twarzy, ale w jego głosie wyczuwałam łagodność.
– Nasi ludzie nadal nad nim pracują. Próbują zrozumieć jaką miał w tym wszystkim rolę. – Skupił wzrok na Bradym, by dać mu dobitnie do zrozumienia, co chciał przekazać, a potem znowu spojrzał na mnie. – Nie wygląda na to, żeby był zamieszany w samo uprowadzenie. Lucas miał już cztery lata, kiedy poznał się z Catherine Reese. Wygląda na to, że jej dziecko zmarło, chociaż wciąż nie mamy przyczyny zgonu. Wydaje się, że doszło do tego z przyczyn naturalnych, może śmierć łóżeczkowa albo jakaś choroba. Kto to wie? Była pewnie zrozpaczona, a potem zobaczyła Lucasa w parku i zabrała go, żeby zastąpić nim syna. Po prostu podrzuciła go wprost w życie Travisa.
Uniosłam drżącą dłoń i nakryłam nią usta, a potem wyszeptałam:
– Więc Porter nie wiedział?
– Kurwa, teraz to sobie żartujesz. – Brady aż kipiał z wściekłości.
Tom odwrócił się do niego i posłał mu groźne spojrzenie. Jednak to mnie nie obchodziło, bo powróciła stara dobra znajoma nadzieja i napędzała mnie całą.
– Odpowiedz mi – nalegałam.
– Nie wiemy – odrzekł Tom. – Jakoś nie chcę uwierzyć w to, że nie zrozumiał tego, zanim zaczął się z tobą spotykać. Jakoś nikomu nie leży dobrze fakt, że zaczął spotykać się z biologiczną matką dziecka, które uprowadziła jego żona. Zbyt wiele w tym przypadku, żeby nie uznać tego za podejrzane. Ale dojdziemy do samego sedna sprawy. Zaufaj mi, słonko. Nie musisz już więcej martwić się o Portera Reese’a.
Ale moje serce czuło się jakby ktoś je poćwiartował. Martwiłam się.
Brady złożył dłoń w pięść i ułożył ją na biodrze. Drugą szczypał grzbiet nosa, a potem wypluł z siebie:
– Nie mogę uwierzyć, że spotykałaś się z tym ścierwem.
Ścisnęło mnie w gardle, a po kręgosłupie przebiegł mi lodowaty dreszcz. Zebrałam się jednak na tyle w sobie, żeby wydusić:
– Nie interesuje mnie zbytnio, w co możesz uwierzyć, a w co nie, Brady.
Dłonie mi drżały, więc Tom złapał mnie za kark i przyciągnął do swojego torsu. Zwrócił się wówczas do wściekłego mężczyzny:
– Pomyśl o tym, że dzięki temu wszystko się ułożyło. Znaleźliśmy go, no nie? Teraz skupmy się na waszym synu.
Kiwając głową, wciągnęłam głęboko oddech. Miałam nadzieję, że w jakiś sposób uspokoi to zawieruchę i niepokój we mnie.
Ale tak się nie stało.
Z drugiej strony potrafiłam udawać lepiej niż ktokolwiek inny na tej planecie.
Przez następne godziny, musiałam robić tylko tyle.