- W empik go
Kiedy spadnie pierwszy śnieg - ebook
Kiedy spadnie pierwszy śnieg - ebook
Ona z odzysku, on po przejściach. Hanka i Kajetan - oboje poturbowani przez życie i partnerów, ona bardziej, ale to Kaj nie umie, a może nie chce, odmrozić swojego serca. Nieufny, zraniony, pełen podejrzliwości wobec kobiet, zaszył się na odludziu i czeka nie wiedzieć na co, podczas gdy ślepy los właśnie podsuwa mu pod nos wielką szansę.
Oboje mają swoją gorzką przeszłość, sekrety i tajemnice, niektóre bolesne, inne wstydliwe. Czy pierwszy śnieg, który idealną bielą, pokryje wszystko wokół, również im przyniesie nowy początek? Kiedyś serce Kaja musi odtajać, przecież nieustannie bije, a Hanka, jak mało kto, zasługuje na szczęście.
Nowe życie, nowy dzień, nowa czysta karta.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8266-052-4 |
Rozmiar pliku: | 2,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Nareszcie w domu!
Hanka otworzyła drzwi i weszła do środka, dumna, że dała radę. Kupiła ten dom, czy raczej domek, wyposażyła, umeblowała, a dzisiaj miała spędzić w nim pierwszą noc. Czy to nie jest powód do dumy? Zostawiła w korytarzu dwie walizki, wypakowane rzeczami zabranymi na wyraźne polecenie Karola, bo mu bardzo, ale to bardzo, przeszkadzały, i weszła do salonu. Już miała westchnąć z zachwytu, wziąć głęboki wdech i wykrzyknąć radośnie, że jest u siebie, wolna i niczym nieskrępowana, kiedy TO poczuła.
To, czyli dziwny smrodek, ni to pleśni, ni wilgoci. Brzydki, kwaśny, nieświeży. Podbiegła do okna i otworzyła obie połówki. „To pewnie dlatego, że nikt tutaj nie mieszkał” – uznała optymistycznie, ale coś ją tknęło, opuściła salon i poszła do sypialni. Ledwie przekroczyła próg, zrozumiała, że właśnie to pomieszczenie było źródłem smrodu. A kiedy wzrok Hanki padł na fotel z czarnym, tapicerowanym obiciem, aż zrobiło się jej niedobrze. Powierzchnię siedziska pokrywał gruby kożuch szarobiałej pleśni. Pleśń była wszędzie – na lnianych zasłonach, na pledzie leżącym na łóżku i na ścianie. Hanka zatkała nos, zbliżyła się do okna i otworzyła je na oścież.
– Mateńko, co tu się wydarzyło? – wymamrotała ze zgrozą, widząc płaty tynku czy gładzi gipsowej, które spadły na panele. Te były poczerniałe i matowe, a róg między dwiema ścianami pokryty ciemnymi zaciekami i poczerniałą pleśnią. – Jezu, mój mały, śliczny domek...
Czuła łzy pod powiekami, bo w najgorszych snach nie spodziewała się takiego powitania. Planowała poukładać ciuchy, odkurzyć podłogi i meble, a potem walnąć się na kanapę z lampką szampana i celebrować nowy początek. Cóż, plan właśnie runął, a Hankę czekały generalne porządki, chociaż, bądźmy szczerzy, już wiedziała, że sama sobie nie poradzi.
Ruszyła do pracy, zdjęła firanki i zasłony, nastawiła pranie, potem szybko wyniosła fotel na zewnątrz i wypatroszyła z tapicerowanych elementów. Na szczęście pleśń nie zdołała zaanektować gąbek wewnątrz siedziska i oparcia, dlatego Hanka wystawiła je na słońce, a do prania miało pójść wyłącznie obszycie. Umyła porządnie stelaż fotela i wróciła do sypialni. Zdjęła pled, który tymczasowo trafił na balustradę przy tarasie, i powłokę, chroniącą materac. Ten ostatni był ciężki jak ołów, biedna Hanka taszczyła go przez dom, sapiąc niczym lokomotywa.
Czegokolwiek się tknęła, cokolwiek powąchała, wszystko jechało stęchlizną. Obrzydliwym zapachem, który przyprawiał ją o mdłości, gryzł w nosie i powodował, że po trzech godzinach zmagań Hankę rozbolała głowa. Ale nie mogła się poddać! Nie teraz! Zasłony i firanki już schły na podwórzu, przewieszone przez linkę, a w pralce obracała się powłoczka fotela i pled. Podłoga została bardzo dokładnie umyta wodą z detergentem i niewielką porcją domestosu, a wszystko, co dało się zabrać z sypialni, leżało na tarasie. Dopiero teraz Hanka na moment usiadła i napiła się wody.
– Jezu... – jęknęła, patrząc na swoje dłonie.
Jej piękny hybrydowy manicure poległ w starciu z chlorem i chemikaliami. Nie pomogło też szorowanie ściany szczotką ryżową szczotką. Chyba to właśnie sprawiło najwięcej kłopotów. Hanka szorowała tak mocno, że dotarła do warstwy płyty gips-kartonowej i teraz wyglądało to jeszcze gorzej niż przedtem.
– Czemu ja zawsze muszę mieć takiego cholernego pecha? – poskarżyła się żałośnie. – A miało być tak pięknie!
Niestety, nie było. Musiała działać. Mimo wszystko.
Odczekała, aż pralka skończy wirowanie, powiesiła pranie na metalowej suszarce i załadowała ją trzeci raz. Planowała wycieczkę do sklepu, ponieważ wszelkie środki czystości, które zostały po jej poprzedniej wizycie miesiąc temu, już się skończyły, tak samo jak proszek i płyn do płukania. Hanka wzięła szybki prysznic, wciągnęła na siebie czyste ciuchy i pojechała do pobliskiej wioski, żeby tam zrobić najpilniejsze zakupy.
Wielobranżowy sklep GS był dobrze zaopatrzony, Hanka załadowała wózek do pełna i podjechała do kasy. Rachunek wyniósł, bagatela, blisko dwieście złotych. „Znowu dziura w budżecie” – pomyślała stropiona dziewczyna. Zamierzała bardzo oszczędnie dysponować kasą, ponieważ na wypłatę mogła liczyć dopiero na początku sierpnia. Właśnie wtedy mieli jej zapłacić, jej pierwsze legalne wynagrodzenie. Brzmiało nieźle, ale zanim to się wydarzy, musiała jakoś przetrwać.
– Remont? – spytała kasjerka, widząc puszkę z białą farbą i wałek malarski.
– Coś się zepsuło i mam zalane wodą pół domu. – Trochę przesadziła, wzbudzając jeszcze większe zainteresowanie kasjerki. – Ze ściany odpadł tynk.
– Ale że instalacja?
– Raczej deszcz. Ściany są mokre, tynk poodpadał.
– No to trzeba jeszcze szpachlę, grunt i gips do poprawek, sama farba nie wystarczy.
– Tak? – Hanka bezradnie spojrzała na wiaderko. – A gdzie to kupię?
– Mamy wszystko, pani zajrzy na piętro. – Wskazała palcem sufit. – Ale sama pani tego przecież nie zrobi. Trzeba fachowca, żeby na dach wszedł i sprawdził, czy jakiej dziury nie ma.
– Jest tutaj ktoś taki?
– U nas w wiosce? No pewnie. Kilku, ale najlepszy pan Kajetan. Tylko niech się pani nie zraża, bo on jest trochę odpryskliwy – powiedziała kasjerka.
– W sensie... opryskliwy?
– No przecież mówię, że odpryskliwy. Ponurak i mruk. Niemiły człowiek, ale umie.
– Co umie?
– Wszystko! – Pucołowata blondynka uśmiechnęła się do Hanki. – Gawlikowej wymurował taki kominek, że jak z żurnala, a Strzeżakom zrobił kapliczkę w ogrodzie, bo Wandzia całe życie o niej marzyła.
– Aha. – Hanka pokiwała głową. – Ale ja nie potrzebuję kapliczki. Kominka też.
– No przecież wiem. – Kasjerka się roześmiała. – Na mój rozum to najpierw trzeba pomyśleć, czemu woda przecieka i to naprawić, a nie malować po mokrym, no.
– Jezu, ja to mam zawsze pod górkę.
– Baby, skończcie gadać, ludzie czekają! – popędził je zażywny staruszek. W jego wózku był bardzo skromny asortyment, a mianowicie osiem puszek piwa, kawałek pasztetowej i sześć bułek. – Paniusia słyszała, pójdzie do tego dziwaka, a on pomoże. Wie, gdzie mieszka ten czarodziej? – Zerknął na kasjerkę.
– Oczywiście, że wiem, panie Stefku, mam nawet numer telefonu – odparła.
– Numer, numer! – zirytował się staruszek. – Pojechać musi i spytać na miejscu, a nie dzwonić – oznajmił kategorycznie Hance. – Gówno z tych telefonów, jak się drugiego człowieka nie widzi.
– Bo rozumie pani, ten pan niedawno się tu przeprowadził, mieszka w leśniczówce, ale teraz tam nie ma już leśniczówki, tylko... – chciała wtrącić swoje trzy grosze kolejna klientka sklepu, tęga babeczka z wielkim kasztanowym kokiem na czubku głowy, lecz wtedy dziadek nie wytrzymał:
– Cicho, baby! Daj jakiś świstek, ino żywo – rozkazał kasjerce. – I kawałek ołówka! Palcem mam pisać?! A teraz dyktuj, ale szybko.
Po chwili Hanka wyszła ze sklepu z załadowanym wózkiem oraz adresem ponuraka, łamane przez dziwaka, nabazgranym naprędce na paragonie. Ten ktoś był jej wybawcą, a ona musiała go znaleźć.
***
Eliza wstała i nago przeparadowała przez sypialnię do łazienki, a po chwili wróciła do sypialni, gdzie odpoczywał Kajetan. Była doskonale świadoma swojego ciała, wiele razy nagrywała filmiki, publikowane potem w social mediach, dlatego wiedziała, jaką pozę przyjąć, by najlepiej wyeksponować to, co było jej dumą: długie smukłe nogi i wydatny biust, chociaż akurat on stanowił wspólne dzieło matki natury i jednego z najlepszych chirurgów estetycznych w Warszawie.
– Co teraz będziemy robić? – spytała, spocząwszy wdzięcznie w wygodnym fotelu, stojącym blisko szerokiego łóżka.
– Nic. Chce mi się spać. – Kajetan ziewnął.
Czuł zmęczenie, bo Eliza przyjechała do niego już w środę wieczorem, a dzisiaj mijał trzeci dzień jej odwiedzin, wypełnionych w głównej mierze seksem, piciem alkoholu i jedzeniem w przerwach pomiędzy kolejnymi numerkami. Kochali się prawie wszędzie – na trawniku przed domem, na tarasie, w kuchni, w łazience, w obu sypialniach i w salonie. Została im spiżarnia, zbyt ciasna na miłosne zmagania oraz podjazd przed budynkiem – wysypany ostrymi kamykami. No i warsztat Kajetana, ale tam poza gospodarzem nikt nie miał wstępu, nawet drugi domownik, Pan Grey.
– Może coś zjemy? – zaproponowała Eliza.
– Jesteś głodna? – Kaj podniósł leniwie powiekę i spojrzał na przyjaciółkę.
W tym momencie było mu całkowicie obojętne, czy Eliza jest naga, czy w ubraniu. Zasadniczo mogła już zniknąć. Tak, tego potrzebował Kajetan. Świętego spokoju, a nie znudzonej laski, która oczekiwała, że będzie ją zabawiał.
– A ty?
– Mówiłem, chce mi się spać.
– No to śpij. – Eliza wzruszyła ramionami.
– No to śpię. – Odwrócił się plecami do niej, naciągnął kołdrę na tyłek i poprawił poduszkę.
Tak naprawdę nawet nie liczył, że spokojnie zaśnie, a Eliza grzecznie wyjdzie z sypialni i znajdzie sobie jakieś sensowne zajęcie. Mogła na przykład posprzątać w kuchni. Wprawdzie to nie ona nabałaganiła, tylko Kajetan, szykując ciepłe danie w postaci porządnej włoskiej carbonary według oryginalnego przepisu, który dostał od kumpla z Palermo, ale właśnie dlatego mogłaby dołożyć swoją część do jego starań. Czyli porządki w kuchni albo w salonie, zasłanym ciuchami Elizy, butami Elizy i kosmetykami Elizy.
Kajetan nie potrafił zrozumieć, dlaczego dziewczyna rozniosła te wszystkie rzeczy po całym jego domostwie: gdziekolwiek spojrzeć, tam leżał jakiś krem, serum, maseczka w tubce albo żelowe płatki w okrągłym pojemniku. A do tego paczki wacików, szczotki, biżuteria i opaski na włosy. Powoli jego ascetyczna chałupa transformowała w drogerię Rossman. Nawet kociej karmy nie brakowało, bo przecież mieszkał tutaj Pan Grey. Swoją drogą, ten od przyjazdu Elizy stał się prawie niewidzialny. Pojawiał się jak duch, tylko na chwilę, zjadał swoją porcję z miseczki, wypijał wodę i znowu się ukrywał.
W tym momencie Kajetan czuł to samo. Najchętniej zniknąłby, żeby przeczekać czas, kiedy w jego domu przebywa intruz. Inna rzecz, że sam zaprosił Elizę na weekend. A czemu? Jak zawsze – potrzebował seksu. Zapraszanie koleżanek Kaliny było rozwiązaniem idealnym. One miały okazję do chwalenia się, że Podolski junior obdarzył je swoim zainteresowaniem i zaprosił do tajemniczej pustelni ukrytej w sosnowym lesie, czym nieziemsko wkurwiały Kalinę, a on darmowy seks bez zobowiązań, plus jako bonus, wcześniej wspomniany wkurw Kaliny, jego eksnarzeczonej.
– Śpisz? – spytała Eliza.
– Nie – mruknął.
Nawet nie czuł się szczególnie mocno poirytowany, bo przewidział rozwój sytuacji. Zgodnie z jego przypuszczeniami Eliza nie planowała dać mu spokoju. Po chwili wsunęła się pod kołdrę, sięgnęła ręką przez jego pas i odnalazła penisa. Co jak co, ale Kajetan miał dosyć seksu, dzisiaj szczytował już cztery razy i naprawdę czuł się spełniony, a raczej wykończony. Szkoda tylko, że Eliza nie podzielała jego odczuć.
– Zostaw. – Chwycił jej dłoń i bezceremonialnie odepchnął. – Mówiłem, chce mi się spać.
– Jesteś beznadziejny – fuknęła Eliza.
Leżała za jego plecami i chrzaniła trzy po trzy, że się zawiodła, myślała, że będzie fajnie i w ogóle, a zamiast tego została użyta jak rzecz i wykorzystana. „Ja pierdolę” – zaklął w duchu Kajetan. Przecież wiedziała, na co się pisze: miał być dobry seks i był, dobre żarcie też, alkohol, drinki i relaks na łonie natury – podobnie. Wczoraj zorganizował grilla, zadbał nawet o warzywne szaszłyki, bo Elizkę czasami brało na wege. Grali w badmintona, Kajetan zabrał ją na krótką wycieczkę po lesie, chociaż akurat ten punkt programu nie wzbudził entuzjazmu w miastowej dziewczynie, gdyż oblazły ją mrówki, jak wypisz wymaluj nieszczęsną Telimenę. Na pociechę Kajetan sam osobiście wyzbierał je z Elizy, a potem wylizał każde miejsce, które zostało ukąszone i nie tylko to.
– Zadzwonię po kierowcę, jeśli chcesz – mruknął.
Kierowca ojca przywiózł tutaj Elizę i on miał ją odwieźć do domu. Wprawdzie dopiero wieczorem, ale skoro szanowna panna Elizka czuła niezadowolenie, mogła spadać już teraz.
– Nie trzeba, sama ogarnę transport. Jeszcze mnie stać na taksówkę.
W pierwszej chwili chciał wstać i pójść za sfochowaną dziewczyną, ale szybko mu przeszło. Nadgorliwość jest gorsza od faszyzmu, często kierował się tą zasadą. Słyszał rozmowę Elizy, zadzwoniła po transport, ale nie do korporacji, lecz do jakiegoś kumpla. Pewnie chciała wzbudzić zazdrość w Kajetanie. Tylko się zaśmiał pod nosem. Było mu wszystko jedno, jak Eliza spędzi resztę dnia, czy wróci taksówką, czy z kolegą, prosto do jego łóżka, bo to akurat było pewne. Żałował jedynie, że nie zawsze używał prezerwatywy, ale jego weekendowa kochanka raczej była zdrowa, a przynajmniej miał taką nadzieję.
Nagle do jego uszu dotarł cichy dzwonek przy drzwiach. Gdyby był sam, olałby go, ale... Wyrwał z łóżka jak oparzony, po drodze wskakiwał w bokserki, bo przecież musiał ubiec Elizę. Kto wie, co tej wariatce mogło przyjść do głowy? One wszystkie – psiapsióły Kaliny – miały nawalone pod sufitem. Uwielbiały prowokować, robić coś powszechnie uznawanego za niestosowne i przeginać. Dobrze podpowiedziała mu intuicja – Eliza, naga jak ją Pan Bóg stworzył – już prawie była przy drzwiach, by je otworzyć komuś, kto postanowił odwiedzić Kajetana właśnie w to ciepłe, letnie popołudnie.
– Spadaj stąd – warknął.
– Ej, ale jesteś chamski!
– A ty niepoważna. No już, zmiataj. – Wskazał brodą w stronę salonu. – I załóż coś na siebie.
Eliza obróciła się na pięcie i zniknęła za zakrętem wąskiego korytarza, dopiero wtedy Kajetan uchylił drzwi.
– Dzień dobry. – Młoda kobieta dygnęła lekko na jego widok.
– Dzień dobry – odparł, kryjąc się częściowo za skrzydłem drzwi, tak że wystawała zza nich tylko jego głowa i góra torsu.
– Pan Kajetan? – spytała dziewczyna.
Na oko mogła być w jego wieku, nijako ubrana, bez makijażu, włosy związante w kitkę, a na jej ramieniu wisiała bezkształtna torebka-worek. Gdyby teraz Kajetan zamknął oczy i z pamięci próbował odtworzyć twarz tej dziewczyny, miałby kłopot.
– Tak, a o co chodzi?
Naprędce rozważał, czy to aby nie jakaś dziunia z urzędu gminy albo inkasentka z gazowni. Pora dnia pasowała, wygląd babki też – odpowiednio nijaki i bez wyrazu. Świadkiem Jehowy raczej nie była, raz, że oni zawsze przychodzili we dwójkę, żeby pogadać o Jezusie, a poza tym już dawno zdążył poznać ich gęby.
– Bo... przepraszam, że przeszkadzam. – Zmitygowała się. – Dostałam pana adres od kasjerki z wioski. Ze sklepu GS – doprecyzowała. – Słyszałam, że zajmuje się pan remontami budowlanymi.
– Remontami? – Kajetan uniósł brew.
– Pomyliłam adres? – Spojrzała na świstek, trzymany w dłoni. – Ulica Jodłowa osiem, pan Kajetan, tak?
– Zgadza się, ale ja nie zajmuję się remontami.
– Och... – Patrzyła to na niego, to na karteczkę. – Zatem wprowadzono mnie w błąd.
– Mogę pomóc, jeśli coś tej pomocy wymaga – powiedział, bo smutna panna wzbudziła w nim współczucie.
– Mój dom wymaga. Zalała go woda i mam pełno pleśni i grzyba.
– No tak. – Kaj pokiwał głową. – To przez te cholerne deszcze, lało ostatnie dwa tygodnie – wyjaśnił. – Niestety, nie bardzo mam czas i możliwości. Może jednak poszuka pani kogoś innego. Słyszałem, że przy kościele mieszka facet, który zajmuje się remontami, ma na imię Franciszek, nazwiska niestety nie znam.
– Rozumiem. – Biedaczka wyraźnie się stropiła. – Niby nowy dom, a już się schrzanił. Mieszkam nieopodal, jakieś pół kilometra stąd, w tym małym domku szkieletowym, może pan wie?
Kaj poczuł, jakby ktoś dźgnął go nożem w tyłek. „Kurwa mać” – zaklął w duchu.
– Wiem. – Natychmiast potaknął. – Mały dom z oszkleniem z frontu. – Twarz dziewczyny od razu się rozpromieniła, co natychmiast dodało jej urody. Teraz wyglądała zupełnie inaczej, nawet mógł rzec, że na swój sposób była ładna. – Co dokładnie się stało?
– Nie znam się na budowlance, ale w domu jest wilgoć, a w sypialni pleśń i grzyb na ścianie. Słyszałam w sklepie, że pan jest najlepszy. Ludzie mówili o kominku i kapliczce, że pięknie pan to zrobił. – Próbowała wkraść się w jego łaski pochlebstwem.
– Uhm – mruknął.
Był wściekły. Nowicki obiecał mu, że te domy są w idealnym stanie, gwarantował to, osobiście podpisał odbiór techniczny, a teraz taka kicha. Kajetan nie miał podstaw sądzić, że dziewczyna kłamie czy koloryzuje, bo jaki miałaby w tym cel? Żaden.
– Dzisiaj się wprowadziłam i taka przykra niespodzianka. – Zagryzła dolną wargę.
– Zrobimy tak: pani wróci do siebie, a ja wpadnę tam za dwie godziny, może być? – zaproponował.
– No pewnie. Dziękuję. – Dołeczki w policzkach dziewczyny stały się wyraźniejsze. – Bardzo dziękuję.
– Nie ma za co.
– Zna pan adres?
– Tak, znam.
– To ja nie przeszkadzam. – Panna znowu wykonała coś na kształt dygnięcia i dodała: – To do zobaczenia.
Kajetan zamknął drzwi i wsparł się o nie plecami. Ależ był wkurzony. Wprawdzie ta biedna laska w życiu nie miała się dowiedzieć, że kupując powystawowy dom od spółki Ostoja, właściwie kupuje go od Kajetana, głównego udziałowca spółki matki Volta, do której należał szereg pomniejszych firm, między innymi właśnie Ostoja, deweloperska spółka, zajmująca się handlem domami szkieletowymi, lecz nadal czuł się personalnie odpowiedzialny za wady budynku. Zwłaszcza takie, które pociągnęły za sobą konieczność naprawy innych elementów domu.
Te domy, a właściwie domki, stanowiły jego słabość. Chciał dostarczać mniej zamożnym rodzinom możliwość zamieszkania we własnym domu, kupionym za niewielkie pieniądze, ale na tyle wygodnym i przestronnym, by dało się w nim godnie żyć. Domy powystawowe, częstokroć mające po kilka lat, sprzedawali jeszcze taniej, ponieważ swoje już przeszły i odstały na targach, bywało, że zagranicznych. Mimo to Kajetan nie wyobrażał sobie, że klient kupi u niego bubla i zostanie z ręką w nocniku. Akurat ten jeden budynek był usytuowany bardzo blisko, można rzec, po sąsiedzku, z kolei inne rozsiane były po województwie, czasem pojedynczo, ale najczęściej jako niewielkie osiedla.
– Kto to był? – Eliza wyjrzała zza węgła.
– Ktoś – zbył ją.
– Jakaś kobieta? Słyszałam waszą rozmowę.
– To po co pytasz? – Oderwał plecy od drzwi i podszedł do Elizy. – Muszę się zbierać.
– Naprawdę pojedziesz do tej babki? Zostałeś budowlańcem? – Eliza błysnęła zębami. – Co to ma być? Na rozum ci padło, Kaj?
– Nie zostałem żadnym budowlańcem, a nawet jeśli, to nie twoja sprawa. – Chwycił ją za łokieć i stanowczo pociągnął za sobą. – Teraz wskoczysz w ciuchy, bo przypominam, ktoś zaraz po ciebie przyjedzie.
– Wiesz co? – Eliza wyszarpnęła łokieć. – Żałuję, że tu przyjechałam.
– Już to mówiłaś – mruknął. – Swoją drogą, nie powinnaś żałować. No, chyba że oczekiwałaś czegoś, o czym wcześniej nie rozmawialiśmy.
– Myślałam, że jesteś normalny, ale nie, Kalina miała rację, świr z ciebie. Świr i nadęty buc.
– Niech i tak będzie. – Kiwnął głową.
Eliza umknęła do sypialni, wyszła stamtąd po kwadransie, w przypadkowo dobranych ciuchach, ciągnęła za sobą walizkę. Aż dziwne, że była w stanie pomieścić w niej wszystkie swoje rzeczy. Kajetan czuł, że po jej wyjeździe na pewno coś zostanie mu na pamiątkę – stringi zaplątane w pościeli albo buteleczka z tajemniczą substancją, zapomniana w kabinie prysznicowej. Miał nawet skrzynkę, do której wrzucał takie skarby. Mogły się przydać następczyniom.
– Kiedy przyjeżdża twój szofer? – zapytał, gdy Eliza usiadła na hokerze i spojrzała na niego z pogardliwą miną.
– To nie żaden szofer, tylko Marcel, mój bliski kolega.
– Yhy. – Kajetan kwaśno się uśmiechnął. – Spotykacie się? – spytał pozornie beznamiętnie.
– Czasami – bąknęła Eliza. – Marcel strasznie o mnie zabiega, ale nie jestem pewna, czy to ten właściwy. Nie mam przekonania. On jest taki okropnie męczący i nachalny.
– Kawy? – zaproponował, by czymś zająć pozostały im czas.
I myśli.
Eliza nie chciałaby wiedzieć, co teraz wypełniało jego głowę. Wprawdzie uprawiali seks razem, oboje, z pełną zgodą i aprobatą, ale Kajetan był wolny, nie miał ani dziewczyny, ani przyjaciółki, o narzeczonej nie wspominając. Żadnych zobowiązań i związków. Nic. Natomiast Eliza, jak wynikało z jej ostatniej wypowiedzi, zupełnie wolna nie była. Przynajmniej w mniemaniu Kajetana.
– Głupio wyszło – powiedziała, kiedy postawił przed nią filiżankę.
– Co?
– Wszystko. – Dmuchnęła na płyn. – Myślałam, że będzie fajnie. Zawsze mi się podobałeś.
„A ty mnie nie” – odpowiedział w myślach. To znaczy wizualnie było okej, bo Eliza wpisywała się w jego gust, była zgrabna, szczupła, miała długie blond włosy i bardzo ładną buzię. Co do wyglądu nie miał zastrzeżeń, co do charakteru już tak, a tych kilka dni jasno mu uświadomiło, że goni w piętkę. Zaprasza tutaj kolejne laski z Warszawy, spędzają ze sobą kilka dni, a po wszystkim Kajetan czuje jedynie pustkę i zniechęcenie.
– Przepraszam. Mogłem się bardziej postarać. Zaraz wracam.
Zostawił ją samą w kuchni. Jeśli sądziła, że wróci z jakąś niespodzianką na pożegnanie, przyniesie butelkę drogiego wina, by ją udobruchać, była w błędzie. Kajetan poszedł się ubrać. Kiedy pojawił się w kuchni, miał na sobie pełny strój: dżinsy, T-shirt i sportowe buty, a na głowie czapkę z daszkiem.
– Jeśli się spieszysz, jedź do tej kobiety, poczekam na zewnątrz. – Eliza uniosła się honorem.
– Nie spieszę się, mam być u niej za godzinę. Wypij kawę, mogę coś naszykować, jeśli jesteś głodna. Kanapki?
– Może być.
W dziesięć minut przygotował półmisek kanapeczek z ciętej na ukos bagietki, wędlin, serów i precyzyjnie ukrojonych plastrów warzyw. Postawił go na stole wraz z dzbankiem earl greya.
– Sorry, czasami zachowuję się jak ostatni idiota. Masz rację. To było niepotrzebne.
– Moja wizyta też. – Eliza uśmiechnęła się kwaśno.
– Akurat to było okej, dzięki, że dałaś się zaprosić.
– Chciałam utrzeć nosa Kalinie.
– Co, jeśli ja też? – Mrugnął do niej porozumiewawczo.
– Jeszcze ci nie przeszło? – spytała złośliwie.
– Mnie już dawno, Kalinie jak dotąd nie.
– Ale to wszystko jest głupie – powiedziała Eliza, sięgając po drugą kanapeczkę. Były bardzo smaczne, Kaj słynął z tego, że potrafił w kulinaria. – Wiesz jak jest, spotykamy się razem, a nikt nikogo nie lubi. Wręcz się nie znosimy, zwłaszcza dziewczyny. Jedna drugą utopiłaby w łyżce wody. Zazdrość o wszystko, o ciuchy, o kasę, o facetów.
– Nie jesteśmy lepsi. – Parsknął pod nosem. – Uwierz.
– Dlatego wyjechałeś?
– Między innymi. – Kajetan wzruszył ramionami. – Miałem dość. Tutaj inaczej się żyje, prościej. Biało lub czarno. Albo coś jest złe, albo dobre. Wstaję o świcie, ćwiczę, dużo czytam, rysuję. Dopiero potem praca, jakieś domowe obowiązki. Nuda.
– Zazdroszczę ci. Ja tak nie umiem. – Westchnęła ciężko Eliza. – Nie umiem żyć bez miasta, bez spotkań, knajp i imprez.
– Bywa i tak. – Miał coś jeszcze dodać, ale wtedy do jego uszu dobiegł cichy dźwięk klaksonu. – Chyba twój transport.
Odprowadził Elizę do wyjścia.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------