- W empik go
Kiedy zniknę - ebook
Kiedy zniknę - ebook
Co zrobiliście tamtego lata?
Mateusz to utalentowany gitarzysta i autor pięknych piosenek. Razem z matką i siostrą mieszka w niewielkiej Rokietnicy. Kiedy otrzymuje szansę na zrobienie kariery rockowej, nie waha się ani chwili, aby wyrwać się z dusznego, przeoranego podziałami miasteczka i zapewnić sobie lepszą przyszłość.
Jednak gdy wszystko wydaje się wreszcie układać, na jaw wychodzi tajemnica z przeszłości. Mateusz, chcąc nie chcąc, będzie musiał się z nią zmierzyć i ponieść konsekwencje wydarzeń, które miały miejsce jeszcze przed jego narodzinami.
Kiedy zniknę to pierwsza część dylogii o dawnych sekretach i dramatycznych decyzjach, oraz o tym, że dzieci nie powinny odpowiadać za grzechy rodziców.
WKRÓTCE DRUGI TOM, ZATYTUŁOWANY „KIEDY WRÓCĘ”.
Historia Mateusza i jego przyjaciół pochłonie Cię bez reszty. Nawet gdy na moment odłożysz tę książkę, zostaniesz w niej. Obiecuję, że będziesz zastanawiać się DLACZEGO? oraz CO DALEJ?
Karolina Krakowiak, lottaczyta.pl
Kiedy zniknę to prawdziwa bomba, która wybucha w najmniej spodziewanym momencie. Gorąco polecam!
Ewelina Nawara, www.myfairybookworld.blogspot.com
Kiedy zniknę to powieść wielu bohaterów, pełna tajemnic, zakrętów losu i miłości. To bezgraniczny ocean emocji, który Was pochłonie, ale spokojnie - nauczycie się oddychać pod wodą.
Angelika Zdunkiewicz, www.lustrorzeczywistosci.pl
Agnieszka Lingas-Łoniewska – wrocławska pisarka tworząca powieści łączące sensację i kryminał z romansem, zwana przez swoich czytelników „Dilerką Emocji”.
Autorka ponad dwudziestu powieści i współautorka kilku antologii.
Założycielka projektów „Czytajmy Polskich Autorów” oraz „Pisarka czyta”. Wspiera fundacje prozwierzęce i schroniska, zbierając na licznych spotkaniach autorskich karmę w akcji „Karma zamiast kwiatka”. Ma fanklub czytelniczy, zwany „Sektą Agnes”.
Kategoria: | Young Adult |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8083-926-7 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
KIEDYŚ:
Piotr Blachowski
Leszek Markowski
Jurek Bukowiński
Marek Maziarz
Waldek Maziarz
Kamila Królikowska (dziewczyna Waldka)
Iza Chomicz (dziewczyna Leszka)
Iwona Kaczorowska (dziewczyna Piotrka)
Anka Baran (dziewczyna Jurka)
TERAZ:
Mateusz Królikowski (syn Kamili)
Matylda Królikowska (córka Kamili)
Kosma Bukowiński (syn Jurka i Anki)
Wojtek Blachowski „Blacha” (syn Piotra i Izy)
Weronika Blachowska (córka Piotra i Izy)
Leon Markowski (syn Leszka)
Ewelina Kaczorowska (córka Iwony)
Lenka Maziarz (córka Marka)iPROLOG
Nightwish, Where Were You Last Night?
Dwie dekady i kawałek wcześniej…
Piotrek wyszedł z namiotu zwabiony krzykiem Kamili. Zaraz za nim wypełzła ubrana w jego T-shirt Iwona, która przytuliła się do niego przestraszona. Iza wraz z Leszkiem stali tuż obok, dziewczyna płakała. Anka i Jurek wyglądali, jakby ktoś zamienił ich w posągi wyciosane w kamieniu. A Kamila przestała krzyczeć, jęczała tylko cicho, tuląc mokre, zakrwawione ciało Waldka.
– Co teraz zrobimy? Co zrobimy? – Iza spojrzała na Piotrka, bo on zawsze znajdował wyjście z sytuacji.
– Naprawimy to. Tylko zabierzcie stąd ją. – Wskazał na płaczącą Kamilę. – Zajmijcie się nią. Nikt nie może wiedzieć, że tu byliśmy!Rozdział 1
Leon Markowski skończył nocną zmianę i szedł w stronę szkoły. Do rozpoczęcia lekcji zostały jeszcze dwie godziny, było kilka minut po szóstej rano. Odczuwał chłód, marcowe poranki nie należały do łagodnych, a tutaj, na południu Polski, czasami zdarzało się, że śnieg padał i wiosną, i jesienią. A na pewno łapał przymrozek.
Leon podniósł kołnierz sportowej kurtki, dłonie wbił głęboko w kieszenie i ruszył żwawym krokiem w stronę budynku Liceum Ogólnokształcącego w Rokietnicy Górnej*. Dzisiaj nawet pospał na zmianie, bo jego przyjaciel Mat siedział w kanciapie razem z nim i na zmianę pilnowali strzeżonego parkingu nieopodal Cegielni i Blacharni „Blach-Pol” Piotra Blachowskiego, gdzie pracował Leon. Mateusz także dorabiał sobie w tym przedsiębiorstwie, zresztą, statystycznie rzecz biorąc, chyba co drugi pełnoletni mieszkaniec Rokietnicy pracował w firmie Blachowskiego. Jako jedyny duży zakład w pobliżu „Blach-Pol” był głównym pracodawcą dla większości mieszkańców miasteczka. Leon w tej chwili stał się jedynym żywicielem rodziny, bo jego ojciec dwa miesiące temu stracił pracę właśnie u Blachowskiego i teraz pewnie budził się po obficie zakrapianym wieczorze. Wciąż miał pieniądze, bo właściciel firmy zlitował się i zwolnił go tak, że mógł dostać zasiłek dla bezrobotnych, ale to były grosze i gdyby nie oszczędności, nie mieliby z czego żyć. Leon dorabiał jeszcze korepetycjami, ale teraz, gdy załapał tę fuchę na parkingu, wierzył, że jakoś dadzą radę. Poza tym wciąż dzielił się forsą z Mateuszem, którego sytuacja była jeszcze gorsza. Gdy przyjaciel cokolwiek zarobił, Leon zawsze mógł liczyć na jego wsparcie. Mateusz grał w miejscowym zespole, ale to nie przynosiło jeszcze żadnych pieniędzy i chłopak zdawał sobie sprawę, że w sumie nigdy może ich nie być. Jednakże twardo dążył do celu, komponował, pisał teksty, a menadżerka robiła wszystko, aby zainteresować młodymi twórcami jakąkolwiek wytwórnię muzyczną.
Gdy Leon dotarł do budynku liceum, nie było jeszcze nikogo. Jedynie Szary Józek, czyli woźny, ubrany w nieśmiertelny jasnopopielaty fartuch, robił coś tuż przy wejściu. Spojrzał na nadchodzącego chłopaka i mruknął niezrozumiale coś, co było zapewne przywitaniem. Leon skinął mu głową, wszedł do środka i udał się na dół. Tam, klucząc pomiędzy korytarzami, schylając głowę, aby przy wzroście metr osiemdziesiąt sześć nie zawadzić o rury grzewcze, dotarł do małego pokoiku zamkniętego na tani skobel. W środku stał stolik zawalony książkami, na podłodze leżał materac ze śpiworem, a w rogu pokoju umiejscowiona była mała umywalka, na której stała butelka żelu pod prysznic. Leon miał jeszcze ponad godzinę do rozpoczęcia zajęć w trzeciej C. Dlatego rzucił plecak na podłogę, a sam ułożył się na materacu, nastawiając budzik w komórce na 7:55. Zaleta mieszkania na czarno w kotłowni szkoły: raczej nie spóźnisz się na lekcje.
Tuż przed ósmą chłopak umył zęby, twarz, zmienił koszulkę, wziął plecak z książkami do ręki i poszedł na górę. Po chwili wmieszał się w tłum.
– Wyspałeś się? – Poczuł klepnięcie w plecy.
Mateusz ziewał przeraźliwie.
– Nieszczególnie.
– A Matylda gdzie?
– Dzisiaj była u babci. Ale wiesz, jak u niej jest.
– Wiem… – Leon znał sytuację kumpla. Jego matka, Kamila Królikowska, miała problem z używkami, ojciec wypiął się na nich zaraz po narodzinach jego młodszej siostry, w domu od dwóch lat rządził kochanek matki – diler, handlarz i złodziejaszek – a babcia to miejscowa wariatka. Jedynie młodsza siostra Matylda była jego wsparciem, ale Mateusz nieustannie drżał w obawie o dziewczynę. Dlatego gdy znikał na noc, Matylda szła spać do babci, która znana była w całej Rokietnicy z tego, że niemal cały rok chodziła w futrze, mieszkała w rozwalającym się domu i cały czas rozmawiała ze swoim nieżyjącym od dwudziestu lat mężem.
– Dzisiaj jedziemy razem do domu. Ten debil gdzieś wyjechał, więc będzie trochę spokoju.
– Stary, zawsze możesz na mnie liczyć, ale uważam, że powinieneś pogadać z Matrycą.
– A co ona może? – Mateusz potrząsnął głową, a długie ciemne włosy zafalowały we wszystkie strony. Mat był gitarzystą i od lat zapuszczał włosy, jak na rockmana przystało. Leon za to nosił się krótko i jego jasnoblond włosy były zawsze postawione, niczym u rasowego punkowca z lat osiemdziesiątych. Obydwaj chłopcy mieli podobne postury, byli wysocy i szczupli, jednak Mateusz był ciemnowłosy i ogorzały na twarzy, natomiast Leon to blondyn o jasnej cerze i niebieskich oczach, które w ciemnej oprawie wyglądały na jeszcze jaśniejsze, niż były w rzeczywistości.
– Kiedyś pomogła tej dziewczynie z drugiej B, gdy jej ojciec startował do niej z łapami, pamiętasz?
– Daj spokój. A ty czemu do niej nie pójdziesz i nie powiesz, że śpisz w kotłowni? – Mateusz zniecierpliwiony machnął ręką.
– To tymczasowe. – Leon przejechał dłonią po nastroszonych włosach.
– Od roku.
– Odwal się, Mat.
– Ty też się odwal, Leo.
– Weź przestań tak do mnie mówić, Królikowski.
– Nie bądź taki delikates. Chodźmy lepiej na matmę, bo Matryca nas przetrzepie, jak się spóźnimy. A zwierzać to ja się mogę tobie. – Mateusz uderzył przyjaciela w plecy i obaj weszli do klasy, gdzie lubiana nauczycielka matematyki patrzyła swoim sokolim wzrokiem po twarzach uczniów, jakby chciała wywnioskować, który z nich nie odrobił zadania domowego.
***
Kosma Bukowiński nie miał zamiaru iść dzisiaj na zajęcia. Przynajmniej nie na wszystkie. Siedział w samochodzie przed rozwalającym się domem na obrzeżach miasteczka i czekał. Sam nie wiedział, kiedy to się zaczęło. Kiedy zwrócił na nią uwagę. Na tę ciemnowłosą dziewczynę o przenikliwym spojrzeniu w kolorze burzowego nieba. Miała piękne oczy, ale często bardzo smutne. Wielokrotnie na szkolnym korytarzu próbował uchwycić jej spojrzenie, ale ona usilnie patrzyła gdzieś w bok, a kiedy zorientowała się, że on nieustannie podejmuje próby, aby zwrócić jej uwagę, zaczęła uciekać i chodzić opłotkami, aby tylko dał sobie spokój. Jej brat był całkiem inny. Kosma kumplował się z Mateuszem, który zresztą często grał w zespole w klubie jego ojca. Jerry Squad stawiał na młodych i na oryginalną alternatywną muzykę, którą tworzył właśnie zespół Rakieta. Wystąpili też na Woodstocku i mieli szansę na nagranie płyty. To znaczy Mateusz ciągle twierdził, że to nic pewnego, ale przyjaciele wiedzieli, że kumpel ma tendencje do czarnowidztwa i nie lubi nastawiać się na pozytywy, zanim nie staną się rzeczywistością.
– Żeby potem nie żałować, że na darmo się człowiek cieszył – mawiał, patrząc tym swoim poważnym wzrokiem dorosłego mężczyzny.
Kosma kibicował zespołowi, a najbardziej Mateuszowi, bo jemu było to naprawdę bardzo potrzebne. Poza tym uważał, że Mat napędza ten team – jest autorem tekstów, kompozytorem, gitarzystą i niekiedy też wokalistą. Mat i Leon trzymali się zawsze razem, a Kosma kumplował się z nimi od pierwszej klasy szkoły podstawowej i widział, w jakich nieciekawych warunkach przyszło dorastać przyjaciołom. On miał wszystko, jego matka, Anna Bukowińska, była dyrektorką liceum, do którego uczęszczali, ale to dzięki ojcu żyli na wysokim poziomie. Kto nie oglądał Sztamy, Prosto do piekła czy Zabiję cię delikatnie? Jego ojciec był gwiazdą filmów akcji z końca lat dziewięćdziesiątych, ale nawet teraz angażowano go do różnych ról. Najczęściej odgrywał twardzieli, którzy w bezkompromisowy sposób rozprawiali się z niesprawiedliwością świata. Jerzy Bukowiński miał też na koncie wiele ról w zagranicznych produkcjach, a ostatnio wziął się także do reżyserii. Zarobione pieniądze inwestował, otworzył kilka winiarni w różnych większych miastach Polski, a u nich, w Rokietnicy, stworzył pierwszy i niemal jedyny modny klub nocny z muzyką na żywo. To Kosma ubłagał go, aby dał szansę chłopakom. Po udanym debiucie Rakieta grała w nim co drugą sobotę i dostawała za to skromne wynagrodzenie. To mógł być początek czegoś większego.
Lecz w tej chwili, tak jak przez ostatni miesiąc, Kosma siedział przed domem miejscowej wariatki i czekał, aż Matylda wyjdzie na zewnątrz. Dzisiaj postanowił się ujawnić, wcześniej parkował w znacznym oddaleniu, aby nie przestraszyć tej niesamowitej i wrażliwej dziewczyny. Doskonale rozumiał, dlaczego taka była, Mateusz opowiadał, co się dzieje w jego domu. Matka Mateusza i Matyldy związała się z jakimś kolesiem, którego poznała w klubie nocnym w sąsiednim mieście. Koleś niby handlował używanym sprzętem, próbował też samochodami, ale wszyscy wiedzieli, że diluje ziołem, herą, metą, koksem, mefedronem i czym się dało. Pani Królikowska także nie stroniła od używek, Kosma często widział ją na haju, a także, czasami, szalejącą na parkiecie w klubie jego ojca. Pewnego dnia Mateusz przyszedł do szkoły z podbitym okiem, a Kosma od razu złapał go w krzyżowy ogień pytań. Okazało się, że facet matki startował do Matyldy, niby chciał ją objąć, ale Mateusz widział co innego w tym jakoby przyjacielskim uścisku. Matka oczywiście nie widziała w nim nic złego, zresztą niewiele ją obchodziło, kiedy miała działkę prochów pod ręką. Od tamtej pory Mateusz chronił siostrę i pilnował jak oka w głowie. Ale Kosma robił to też na własną rękę, bo praktycznie od zeszłego roku nie mógł przestać myśleć o tej pięknej ciemnowłosej dziewczynie ze smutnymi pochmurnymi oczami, które często śniły mu się w nocy.
Kiedy otworzyły się drzwi i ujrzał jej skuloną postać, opatuloną kolorowym szalikiem, zacisnął dłonie na kierownicy. Spojrzał na rozwalającą się chałupę babki Matyldy i serce skurczyło mu się na samą myśl, że ta delikatna dziewczyna musi mieszkać w takiej ruderze, w dodatku ze staruszką z demencją i cholera wie czym jeszcze. A w domu nie może liczyć na wsparcie matki, bo dla niej liczą się tylko prochy i facet.
Matylda otworzyła rozklekotaną furtkę i wyszła na ulicę. Kosma podjechał z drugiej strony, po czym wysiadł i poszedł prosto w stronę dziewczyny. Ta, gdy go ujrzała, zerknęła na zdewastowany dom babki i oblała się rumieńcem.
– Cześć. Jedziesz do szkoły?
– Co ty tu robisz? – Mocniej przycisnęła szalik.
Zauważył, że jej dłonie są czerwone i szorstkie.
– Przejeżdżałem – skłamał, wpatrując się w nią uporczywym wzrokiem.
– Jasne, tędy – parsknęła.
– Jedziesz na lekcje?
– Tak, na trzecią. A ty nie powinieneś być w szkole? Mateusz miał na rano.
– Miałem coś do załatwienia. – Kłamstwo numer dwa.
– I te sprawy zagnały cię aż tutaj? – Uniosła twarz i wreszcie na niego spojrzała.
Poczuł dreszcz przenikający niemalże całe ciało. Pragnął, by nie odwracała wzroku, by patrzyła na niego przez cały czas. Ale pokręciła tylko głową, mocniej opatuliła się szalikiem i ruszyła przed siebie.
– Matylda, poczekaj! – Złapał ją za ramię.
Drgnęła i lekko syknęła. Zmarszczył brwi.
– Co się stało? – spytał tonem tak zimnym, że teraz z kolei ona poczuła dreszcz. Ale tym razem przerażenia.
Musiała jak najszybciej od niego uciec.
– Nic. Czego ode mnie chcesz? Założyłeś się z kimś czy co? – warknęła i znowu popatrzyła na niego z wrogością.
– Oszalałaś?
– Daj mi spokój. Spieszę się.
– Podwiozę cię!
– Nie! Daj mi spokój! – Szarpnęła się i zaczęła biec.
Kosma westchnął, opuścił ręce wzdłuż ciała i powoli ruszył w kierunku samochodu. Dzisiaj dał jej uciec. Ale wiedział, że to dopiero początek. I na pewno dowie się, kto ją skrzywdził. Skurwiel nie będzie miał życia!
***
Weronika Blachowska czuła na sobie jego wzrok. Siedział tuż za nią, w przedostatniej ławce. Cieszyła się, że jej brat bliźniak Wojtek zasiadał w pierwszym rzędzie, przynajmniej mogła swobodnie wymieniać wiadomości z siedzącym za nią Leonem. Pisali do siebie liściki, jak za dawnych czasów, kiedy jeszcze telefony komórkowe były utopią, niemającą nic wspólnego z rzeczywistością. Poczuła lekki dotyk na plecach, sięgnęła dłonią do tyłu i po chwili miała w ręku karteczkę: „Spotkajmy się o siedemnastej w ruinach”.
Poczuła dreszcz podniecenia, nieznacznie kiwnęła głową, dając znak Leonowi, że przyjdzie. Już kilka razy się tam spotkali. Ich związek rozpoczął się w czerwcu, tuż przed wakacjami. Potem nie widzieli się dość długo, gdyż cały miesiąc przebywała z rodzicami i bratem w Portugalii. Ale nawet gdy była na miejscu, też spotykali się sporadycznie i praktycznie nikt nie wiedział, że są parą. Jej ojciec nie akceptował nikogo z rodziny Markowskich, co jeszcze mogła zrozumieć, gdyż niedawno miał jakąś scysję z Leszkiem Markowskim, ojcem Leona, i zwolnił go z pracy. Natomiast jej brat Wojtek… Jego niechęć do jej chłopaka była zastanawiająca i wkurzająca. Ale nie chciała wchodzić z nim na wojenną ścieżkę, kochała brata i była z nim mocno związana. Lecz nic nie mogła poradzić na to, że przy Leonie czuła się tak, jakby unosiła się nad ziemią, jakby nie było nikogo innego, tylko on. I ona. I ich budzące się uczucie, której jeszcze nie potrafiła, a może bała się nazwać miłością.
***
Ewelina zapatrzyła się w okno, nie słyszała, co paplała do niej koleżanka z klasy. O co jej chodziło? Ach tak, emocjonowała się meczem szkolnej drużyny koszykówki. Blacheksy miały grać z zespołem z jeleniogórskiego liceum. Teraz chłopcy mieli trening, a Ewelina obsługiwała szkolny barek, w którym w czasie przerw, a również podczas treningów i meczów, sprzedawała śniadania, przysmaki, napoje i owoce. Dochód szedł na cele edukacyjne, już kilka razy byli na różnych wycieczkach, które po części sfinansowano właśnie z tego budżetu. Mari, jej koleżanka, nagle zapiszczała i wbiła jej tipsy w ramię.
– Jezuu, to Blacha!!! Patrz na jego bicepsyyyyy!
– Weź się uspokój. – Ewelina przewróciła oczami. Fascynacja Maryśki Wojtkiem Blachowskim była powszechnie znana, zwłaszcza wśród dziewczyn z trzeciej A. Trzecioklasista, szef szkolnej drużyny koszykówki, finansowanej zresztą przez firmę jego ojca, był obiektem westchnień wielu dziewczyn ze szkoły. Ewelina nie rozumiała tego szaleństwa, zwłaszcza że Blachowski był aroganckim, zarozumiałym dupkiem, który myślał, że pieniądze, wygląd i władza są receptą na udane życie. Ewelina miała inne priorytety, w jej domu się nie przelewało, mama, Iwona, wychowywała ją sama, pracowała jako bibliotekarka w szkolnej bibliotece, ale wiodły szczęśliwe, spokojne życie.
– Kocham go!!! – zapiszczała Mari, kiedy drużyna rozpoczęła rozgrzewkę, a Blachowski pobiegł tyłem i coś mówił do kumpli z zespołu, potem roześmiał się i zrobił salto w powietrzu.
Nieco później, gdy przebiegali niedaleko jej stanowiska, umiejscowionego w rogu hali, na podwyższeniu, Blachowski popatrzył prosto w ich kierunku. Akurat wtedy, gdy Ewelina przewróciła oczami i wydęła usta, chcąc powiedzieć przyjaciółce, żeby zapisała się na listę kolejkową. Ale nie powiedziała nic, bo Blacha mrugnął do niej i pobiegł dalej.
– Aha – mruknęła do siebie i odwróciła się, bo musiała przygotować lemoniadę, która cieszyła się dużą popularnością wśród uczniów. Poza tym miał wpaść Leon, a to był ulubiony napój jej przyjaciela.
– Widziałaś?! – wysapała jej do ucha Mari. – Patrzył na mnie! Jesssuuuuuuuu.
– Chcesz chusteczkę? Nieładnie się wygląda ze śliną na brodzie, niczym u mopsa.
– Ale zabawne. Popatrzył na mnie. Może zaprosi mnie na imprezę u Kosmy. Miałabym szansę przebić się do mainstreamu.
– Wow! Mainstream Rokietnica Górna.
– Oj, Ewela, ja wiem, że ty to masz w nosie, skończysz liceum i wyjeżdżasz na studia do Gdańska, na tę swoją oceanografię. Nie każdy ma tyle szczęścia i dostaje od razu indeks.
– Nooo, nie każdy wygrywa ogólnopolską olimpiadę, chciałaś powiedzieć. – Ewelina zmarszczyła brwi.
– Nie czepiaj się szczegółów. W każdym razie ty się stąd ewakuujesz, a ja raczej nie. Na studia pewnie się nie dostanę, przydałaby mi się znajomość z ludźmi ze szczytu góry.
– Oj, Maryśka… – Ewelina Kaczorowska westchnęła pod nosem. Nie potrafiła wytłumaczyć koleżance, że na Rokietnicy świat się nie kończy, że „Blach-Pol” to nie jedyna firma na świecie, a chłopcy z drużyny to nie ósmy cud świata. Ale Marysia, jak spora grupa innych dziewczyn nie miała zbyt wielu perspektyw, a może raczej planów, i szczytem marzeń było dla niej wyjście za mąż za któregoś z koszykarzy. Lecz na próżno było cokolwiek tłumaczyć Maryśce czy innym koleżankom. Ewelina nie zamierzała. Miała swój świat, przyjaźniła się z Leonem, uczyła i ten ostatni rok w liceum był dla niej niezwykle ważny. Dlatego jakiś tam Blachowski i jego niepokojące spojrzenia… nie robiły na niej wrażenia. Nic a nic. Nic. A. Nic.
Wcześniej…
Iwona czekała na koleżankę, z którą miała iść do kina. Padał deszcz, znowu remontowali wiaty przystankowe, a ona oczywiście nie wzięła parasolki. Koleżanka się spóźniała, autobus się spóźniał i Iwonie już minęła ochota na jazdę gdziekolwiek. W dodatku cisnęły ją balerinki, które kupiła jej matka, a które włożyła już dziś, bo chciała rozchodzić je przed studniówką. Pora roku nie była odpowiednia na takie buty, październik okazał się dość chłodny, ale potem będzie mogła swobodnie tańczyć bez bólu nóg. W końcu studniówkę ma się tylko raz! Wprawdzie szła na nią sama, lecz nie zamierzała sobie odmawiać przyjemności potańczenia, zresztą niektóre dziewczyny też nie miały partnerów. Iwona postanowiła nie przejmować się takimi szczegółami. Spojrzała na zegarek. Nie, już nie zdąży na ten seans. Zrezygnowana ruszyła w stronę parku, przez który zwykle chodziła do domu, gdy nagle tuż koło niej zatrzymał się samochód z dudniącym silnikiem i tak samo dudniącą muzyką. Otworzyły się drzwi i ze środka wysiadł Piotrek Blachowski.
– Zgubiłaś się?
– Chyba ty. To nie twoje tereny. – Iwona wzruszyła ramionami, chociaż jej serce znacznie przyspieszyło.
– Mogą być moje. – Chłopak również wzruszył ramionami. – Słuchaj, sprawę mam. Byłem u ciebie w domu.
– U mnie w domu? Po co?
– Twoja mama powiedziała, że jedziesz do kina.
– Już nie. Nie zdążę, poza tym Agata mnie wystawiła.
– Masz bilety?
– Mam. – Dziewczyna przewróciła oczami.
– To chodź, pojedziemy razem, autem zdążymy.
– A jaką masz sprawę? – Zdecydowała się w jednej chwili. Wolała jechać z Blachowskim do kina niż moknąć na przystanku. Prosty wybór.
– Powiem ci po seansie. Jeśli będzie udany. – Uniósł kąciki ust, a ona pomyślała, że ten zarozumialec ma naprawdę cholernie piękny uśmiech.
Nie przypuszczała, że kiedykolwiek zamieni z nim więcej niż jedno słowo, gdzieś na przerwie, bo przecież on był chłopakiem ze wzgórza, a ona dziewczyną z nizin. W ich miasteczku, jak w żadnym chyba innym, podziały były od zawsze, a teraz, gdy Polska była po przemianach i zaznaczała się wyraźna granica pomiędzy tymi, którzy mieli żyłkę do biznesu, a tymi, którzy nadal stali w miejscu i skazani byli na pracę dla tych pierwszych. Blachowscy zawsze znajdowali się na szczycie. I Piotrek Blachowski doskonale to wykorzystywał. A jednak zwrócił uwagę na nią, Iwonę. To było naprawdę niesamowite!
------------------------------------------------------------------------
* Ta miejscowość została wymyślona przez autorkę.