Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Kiedyś, może, pewnego dnia - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
12 października 2023
Ebook
39,90 zł
Audiobook
39,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Kiedyś, może, pewnego dnia - ebook

Odnalezienie swojego miejsca na świecie nigdy nie jest łatwe. A zrobienie tego w obcym kraju? Podwójnie trudne!

Tina zawsze odstawała od swoich twardo stąpających po ziemi braci i marzyła o wielkim świecie. W końcu w jej życiu nadchodzi ten dzień - jako świeżo upieczona absolwentka zarządzania sprzeciwia się rodzinie i wyjeżdża na roczny staż do Holandii. Nie mówi nikomu, że kusi ją nie holenderskie życie, a wizja spędzenia roku z mężczyzną, który tam mieszka. Niestety okazuje się, że on ma nieco inne plany... Bez pieniędzy i pomysłu na siebie, za to ze złamanym sercem i nieprzewidywalnym szefem, Tina musi znaleźć sposób, aby uratować swój gap year. Czy jej się to uda?

„Kiedyś, może, pewnego dnia” to niezbędnik głodnego przygód emigranta. Ujmuje humorem, wciąga wartką fabułą i ekspresyjnymi dialogami. Przygody Tiny to rollercoaster uczuć, bolesnych upadków, ale też triumfalnych zwycięstw. Dziewczyna z sąsiedztwa, której zamarzył się wielki świat i szalona miłość. Czytelniku, przygotuj się na cały przekrój emocji w świecie tej holenderskiej telenoweli, która chwyta za serce.

Jagoda Bowers, tłumaczka i założycielka @‌holenderskiprzykawie.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-272-8301-6
Rozmiar pliku: 1,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1. IDZIE NOWE

To mo­gła być Por­tu­ga­lia, ale stało się coś, co zmie­niło moje plany. Za­ko­cha­łam się.

– Czyli… To na­prawdę się wy­da­rzy? Mó­wisz po­waż­nie? Przy­le­cisz do Ho­lan­dii?

Jego zie­lone oczy wpa­try­wały się we mnie z mie­sza­niną eks­cy­ta­cji i nie­do­wie­rza­nia. Za­ci­snął mocno palce na mo­jej dłoni, a ja po­czu­łam, jak serce pod­cho­dzi mi do gar­dła. Sie­dzia­łam w sa­mym sercu Kra­kowa, w uro­czej ka­wiarni pach­ną­cej cy­na­mo­nem i ziar­nami kawy, na­prze­ciwko męż­czy­zny, w któ­rym się za­ko­cha­łam i eks­cy­to­wa­łam się my­ślą, że za pół roku ta­kich dni bę­dzie wię­cej.

– Tak – od­par­łam, nie kry­jąc emo­cji. – W lipcu już tam będę. Do­sta­łam na­wet ofertę z Por­tu­ga­lii, ale od­rzu­ci­łam ją… Rzecz ja­sna.

– A co na to twoi ro­dzice? – do­py­ty­wał, a ja mo­men­tal­nie się skrzy­wi­łam.

– Cóż, nie są zbyt­nio za­do­wo­leni… – mruk­nę­łam. – Nie wie­dzą o to­bie… Uwa­żają też, że so­bie nie po­ra­dzę.

– Bzdura! – za­wo­łał na­tych­miast. – Oczy­wi­ście, że so­bie po­ra­dzisz! A my w ciągu tego roku bę­dziemy mo­gli w końcu spo­ty­kać się jak nor­malni lu­dzie.

– Tak my­ślisz?

W od­po­wie­dzi uśmiech­nął się tak sze­roko, że aż zmię­kły mi ko­lana, a w piersi za­parło dech. Spra­wiał, że w jed­nej chwili za­po­mnia­łam o wąt­pli­wo­ściach tłu­ką­cych się z tyłu mo­jej głowy – tych zwią­za­nych z dez­apro­batą ro­dziny, fi­nan­sami, pracą, o nie­po­koju na myśl o tym, że na­prawdę zde­cy­do­wa­łam się wy­emi­gro­wać. Czu­jąc jego wspar­cie, by­łam prze­ko­nana, że dam so­bie radę na ob­czyź­nie i że spę­dzę tam naj­lep­szy rok swo­jego ży­cia. Nie mo­gło być prze­cież ina­czej.

Przez ostat­nie mie­siące zda­rzało mi się bić z my­ślami, zwłasz­cza przy braku wspar­cia ro­dzi­ców dla mo­jej de­cy­zji o wy­jeź­dzie, ale wsia­da­jąc do sa­mo­lotu, by­łam pewna, że ro­bię do­brze.

– Sza­nowni pań­stwo, zbli­żamy się do lą­do­wa­nia. – Głos pi­lota wy­rwał mnie z za­my­śle­nia. Drgnę­łam i spoj­rza­łam przez okno. W dole ry­so­wało się po­woli mia­sto, w któ­rym za­miesz­kam. – Dzi­siaj w Ho­lan­dii jest upal­nie i sło­necz­nie, jest go­dzina trzy­na­sta czter­dzie­ści pięć czasu lo­kal­nego. Dzię­ku­jemy pań­stwu za wspól­nie spę­dzony lot. Ży­czymy mi­łych wa­ka­cji lub wi­tamy w domu.

Sa­mo­lot za­czął po­woli zbli­żać się do ziemi, a ja uśmiech­nę­łam się pod no­sem. Wi­tamy w domu.

– Hej, zgad­nij, kto wła­śnie wy­lą­do­wał! – mó­wi­łam do te­le­fonu, cią­gnąc wa­lizkę po pły­cie lot­ni­ska. Mia­łam wra­że­nie, że moje po­liczki nie­mal płoną, a eks­cy­ta­cja w gło­sie jest aż na­zbyt sły­szalna. – Tak się cie­szę, że nie­długo się spo­tkamy! Za­dzwoń, kiedy tylko znaj­dziesz chwilę!

Palce drżały mi tak bar­dzo, że omal nie upu­ści­łam te­le­fonu, wy­sy­ła­jąc wia­do­mość gło­sową, a serce ru­szyło ga­lo­pem, gdy ob­ser­wo­wa­łam, czy sta­tus obok jego imie­nia nie zmie­nia się na „ak­tywny”. Wi­dząc jed­nak, że chło­pak nie był do­stępny, scho­wa­łam te­le­fon do kie­szeni i po­dą­ży­łam za tłu­mem. Wciąż mo­głam sły­szeć roz­mowy w ro­dzi­mym ję­zyku, jed­nak uj­rzaw­szy na­pisy in­for­ma­cyjne po ho­len­der­sku, uświa­do­mi­łam so­bie, że pol­sko­ści w peł­nej kra­sie nie do­świad­czę praw­do­po­dob­nie przez okrą­gły rok.

Gdy do­tar­łam do drzwi wyj­ścio­wych, nad któ­rymi wid­niał wielki na­pis „WE­LCOME TO EIN­DHO­VEN”1, nie­spo­dzie­wa­nie po­czu­łam ucisk w żo­łądku. Zda­łam so­bie sprawę, że było już za późno na cof­nię­cie de­cy­zji i po­tulny po­wrót pod ro­dzinny dach. Ta myśl spra­wiła, że moje serce po­szy­bo­wało w górę z taką mocą, jakby było tym sa­mo­lo­tem, który wła­śnie od­ry­wał się od pasa star­to­wego. Cho­lera, ja na­prawdę wy­emi­gro­wa­łam!

Wy­szłam z bu­dynku ter­mi­nalu, przy­wi­tana ostrymi pro­mie­niami lip­co­wego słońca. Zmru­ży­łam oczy i uśmiech­nę­łam się sama do sie­bie. Moje nowe ży­cie za­czy­nało się wła­śnie tu i te­raz.

Bacz­nie ob­ser­wo­wa­łam, jak lu­dzie po­spiesz­nie idą w kie­runku przy­stanku au­to­bu­so­wego, cią­gnąc za sobą ba­gaże. Pró­bo­wa­łam do­strzec w tym tłu­mie zna­jome twa­rze, na które cze­ka­łam.

– Tina!

Od­wró­ci­łam się. W od­dali zo­ba­czy­łam Klau­dię oraz jej chło­paka, Kubę.

Prze­szło mi przez myśl, że two­rzyli wy­jąt­kowo kon­tra­stową parę. On miał czarne włosy ścięte na jeża i opa­le­ni­znę tak bursz­ty­nową, jakby miesz­kał na Ka­ra­ibach. Ona, ze swo­imi błę­kit­nymi oczami i blond war­ko­czem za­chwy­cała iście sło­wiań­ską urodą. Oboje uśmie­chali się do mnie sze­roko.

– Daj, we­zmę twoją wa­lizkę – za­pro­po­no­wał Kuba, kiedy się z nimi przy­wi­ta­łam.

Wsie­dli­śmy do pach­ną­cego miętą mer­ce­desa, a ja od razu opar­łam głowę o szybę, wy­pusz­cza­jąc z ulgą po­wie­trze. Czu­łam, jak serce wali mi z ner­wów, ale nie było w tym nic dziw­nego – ciało wy­rzu­cało z sie­bie silne emo­cje, jakby było wul­ka­nem.

Kuba od­pa­lił sil­nik, a ja wy­ję­łam te­le­fon z kie­szeni, aby spraw­dzić, czy do­sta­łam od­po­wiedź na swoją wia­do­mość gło­sową. Jęk­nę­łam w du­chu, wi­dząc, że nic ta­kiego się nie stało.

To na­prawdę dziwne, że wciąż się do mnie nie ode­zwał. Prze­cież do­sko­nale wie­dział, że przy­la­tuję… Za­zwy­czaj od­po­wia­dał na moje wia­do­mo­ści w mgnie­niu oka.

Po­czu­łam nie­przy­jemny skurcz w żo­łądku, ale zi­gno­ro­wa­łam go. Prze­cież od wy­lą­do­wa­nia nie mi­nęło jesz­cze tyle czasu, może po­mie­szały mu się go­dziny…

– Tyle lat, co? – za­gad­nęła Klau­dia, a ja pod­sko­czy­łam z lekka, wy­rwana z ob­jęć wła­snych my­śli. – Na­wet nie by­łam pewna, czy cię po­znam. Po­wie­dzia­łam Ku­bie, że ma szu­kać ma­łej, ru­dej dziew­czyny w ko­lo­ro­wej spód­nicy!

– Ha, od lat ro­bię się na blond – od­par­łam, gła­dząc się po far­bo­wa­nych wło­sach. Odło­ży­łam te­le­fon na sie­dze­nie fo­tela, aby mnie nie roz­pra­szał. – Ale nie martw się, w głębi du­szy na­dal je­stem tą „Tiną z Zie­lo­nego Wzgó­rza”, jak mnie za­wsze na­zy­wa­li­ście.

– To zna­cie się jesz­cze z pod­sta­wówki? – za­py­tał Kuba, cho­ciaż Klau­dia na pewno opo­wia­dała mu, kim jest dziew­czyna, która wpro­wa­dzi się do ich domu.

– Aha – przy­tak­nę­łam, nie­mal przy­kle­ja­jąc twarz do okna i ob­ser­wu­jąc domki jed­no­ro­dzinne prze­my­ka­jące za szybą. – Wiesz, bran­so­letki przy­jaźni, wspólne oglą­da­nie High School Mu­si­cal i kłót­nie o to, kto był lep­szy: Edward czy Ja­cob.

Klau­dia za­chi­cho­tała, a Kuba uśmiech­nął się nie­zręcz­nie. Wy­da­wało mi się, że chyba nie mógł wczuć się w no­stal­giczną aneg­dotkę o ob­se­sji na punk­cie Zmierz­chu.

– A po­tem przy­sze­dłeś ty, roz­ko­cha­łeś ją i za­bra­łeś za gra­nicę. – Wzru­szy­łam ra­mio­nami.

Do­strze­głam jego trium­falny uśmiech w lu­sterku wstecz­nym.

– No, ko­biety to za mną na­wet do in­nego kraju wy­jadą!

Tak na­prawdę z Klau­dią nie mia­ły­śmy kon­taktu, od­kąd po­szły­śmy do róż­nych gim­na­zjów. Kilka ty­go­dni temu przy­pad­kiem zo­ba­czy­łam na Fa­ce­bo­oku, że mieszka w Ein­dho­ven, więc spon­ta­nicz­nie za­py­ta­łam, czy nie zna ko­goś, kto aku­rat miałby po­kój na wy­na­jem. Znała. Do­szłam wtedy do wnio­sku, że każdy Po­lak, który ma wię­cej niż osiem­na­ście lat, praw­do­po­dob­nie zna ko­goś, kto wy­emi­gro­wał do Ho­lan­dii. Było nas tu­taj bli­sko dwie­ście pięć­dzie­siąt ty­sięcy – to pra­wie cały Bia­ły­stok. Nie­sa­mo­wite!

– I co, bę­dziesz tu­taj mieć ja­kiś staż, tak? Jak długo? – za­py­tał Kuba.

– Tak. Roczny staż w dziale sprze­daży – od­par­łam z dumą. – Będę pra­co­wać w fir­mie spor­to­wej. Two­rzą sprzęt tre­nin­gowy dla pił­ka­rzy.

– Nie wie­dzia­łam, że in­te­re­su­jesz się spor­tem. – Klau­dia zmarsz­czyła brwi.

– Mhm, tylko tro­chę bar­dziej niż kwa­li­fi­ka­cjami do re­gio­nal­nego kon­kursu w cię­ciu i rą­ba­niu drewna – rzu­ci­łam, wy­my­śla­jąc dys­cy­plinę na po­cze­ka­niu.

Ow­szem, nie mia­łam w so­bie ani krzty spor­to­wej pa­sji. Mo­głam, co prawda, wy­trzy­mać go­dzinę na lek­cji tańca, krę­cąc bio­drami do prze­bo­jów Sha­kiry, ale piłka nożna to był zu­peł­nie inny po­ziom. Ma­jąc dwóch braci, któ­rzy oku­po­wali te­le­wi­zor, aby oglą­dać Ligę Mi­strzów za każ­dym ra­zem, kiedy le­ciała Sa­brina, na­sto­let­nia cza­row­nica, ła­two mi było na­brać awer­sji do tego sportu już od naj­młod­szych lat.

Jed­nak Bram, mój przy­szły szef i me­ne­dżer działu sprze­daży w Li­ght­Bre­akers, nie mu­siał tego wie­dzieć. W końcu niech pierw­szy rzuci ka­mie­niem ten, kto ni­gdy nie pod­ko­lo­ry­zo­wał kilku fak­tów w swoim li­ście mo­ty­wa­cyj­nym. Tak bar­dzo za­le­żało mi na tym stażu, że mu­sia­łam po­su­nąć się do drob­nego kłam­stwa – prak­tyki były wy­try­chem: miały umoż­li­wić mi wy­jazd do Ho­lan­dii i za­pew­nić byt przez naj­bliż­szy rok. Nie chcia­łam jed­nak wspo­mi­nać Klau­dii i Ku­bie o praw­dzi­wym po­wo­dzie mo­jej emi­gra­cji – przy­naj­mniej jesz­cze nie te­raz.

– No i je­ste­śmy – oznaj­mił Kuba, kiedy wje­cha­li­śmy w wą­ską uliczkę pełną dom­ków jed­no­ro­dzin­nych.

Sa­mo­chód za­trzy­mał się przy bra­mie obok bia­łego bliź­niaka, który wy­glą­dał do­kład­nie tak, jak inne domy w są­siedz­twie. Ża­lu­zje w du­żym oknie były za­sło­nięte, więc nie można było zo­ba­czyć, co ro­bią lu­dzie w środku. Sku­pi­łam więc całą uwagę na nie­wy­pie­lę­gno­wa­nym ogródku, w któ­rego tra­wie do­strze­głam kilka nie­do­pał­ków pa­pie­ro­sów, i na ro­we­rze nie­dbale opar­tym o szarą ścianę bu­dynku. Na sta­rych, drew­nia­nych drzwiach wi­siał mie­dziany nu­mer 715.

Wy­szłam z sa­mo­chodu i jako pierw­sza po­de­szłam do drzwi, nie­cier­pli­wie cze­ka­jąc, aż ktoś wpu­ści mnie do środka.

– Wiesz, ten dom jest nieco stary… – po­wie­działa Klau­dia, kiedy Kuba wkła­dał klucz do zamka. – Nie był re­mon­to­wany od­kąd… Chyba ni­gdy nie był re­mon­to­wany, co nie, Kuba?

We­szli­śmy do nie­wiel­kiego przed­sionka, a ja omal nie po­tknę­łam się o czy­jeś tra­pery. Na dy­wa­nie le­żało kil­ka­na­ście par bu­tów po­roz­rzu­ca­nych bez ładu. Cóż, od progu było wi­dać, że w domu miesz­kało aż pięć osób.

– Śmiało, śmiało. – Kuba ge­stem za­chę­cał mnie, abym we­szła da­lej. Prze­su­nę­łam się bez pro­te­stów, bo ko­ry­ta­rzyk był zde­cy­do­wa­nie za mały dla na­szej trójki.

Roz­glą­da­łam się do­okoła z taką pa­sją, jak­bym była w Di­sney­lan­dzie. Bar­dzo moż­liwe jed­nak, że eks­cy­ta­cja zwią­zana z emi­gra­cją spo­wo­do­wała, że nie pa­trzy­łam na wszystko trzeź­wym okiem, bo­wiem z obiek­tyw­nego punktu wi­dze­nia dom nie wy­glą­dał za­chwy­ca­jąco.

Zro­bi­łam kilka kro­ków w kie­runku sa­lonu. Przez uchy­lone drzwi do­strze­głam wy­bla­kłe ściany i nie­wielką, skó­rzaną ka­napę, przed którą znaj­do­wał się te­le­wi­zor pla­zmowy. Jego no­wo­cze­sny de­sign kon­tra­sto­wał ze sta­ro­mod­nym sto­li­kiem, który za­pewne pa­mię­tał jesz­cze czasy ZSRR.

– Chodź, po­każę ci twój po­kój – za­pro­po­no­wała Klau­dia i ru­szyła po scho­dach na górę. Wraz z Kubą po­dą­ży­li­śmy za nią, po­wo­du­jąc, że po­żół­kłe stop­nie za­skrzy­piały pod na­szymi sto­pami.

– Tu­taj jest ła­zienka, tu­taj nasz po­kój, a obok mieszka mój brat, Łu­kasz – wy­li­czał Kuba. – A u góry Mo­nika i drugi brat, Kac­per. Mó­wimy na niego Ka­peć.

Prze­szli­śmy na ostat­nie pię­tro. Drzwi do mo­jego po­koju były otwarte na oścież.

– Nie jest to luk­sus… – Ton Klau­dii był prze­pra­sza­jący.

– Ale nie­któ­rzy Po­lacy żyją w dużo gor­szych wa­run­kach – wtrą­cił szybko Kuba. – Tylko mu­sisz się przy­zwy­czaić, że Ka­peć i Łu­kasz to le­niwe śmier­dziele i trudno im sprzą­tać po so­bie. Zwłasz­cza Łu­ka­szowi.

Trzy osoby wy­star­czyły, aby ten nie­wielki, kwa­dra­towy po­kój na pod­da­szu zro­bił się cia­sny. Miał tylko jedno, małe okno, przez które wpa­dało odro­binę świa­tła, a ściany były miej­scami ubru­dzone. Ich po­nura, po­pie­lata barwa spra­wiła, że lekko się skrzy­wi­łam. Moja mina zrze­dła jesz­cze bar­dziej, kiedy przy­pad­kiem opar­łam się o starą szafę, nie za­uwa­ża­jąc, że jest po­kryta pa­ję­czyną.

Wła­ści­wie oprócz tej szafy, ma­łego sto­lika i lu­stra, które nie było na­wet po­wie­szone, nie znaj­do­wało się tu nic. Ze zdzi­wie­niem od­kry­łam, że nie mia­łam na­wet łóżka – je­dy­nie ma­te­rac.

– W po­rządku – od­par­łam po chwili za­wa­ha­nia. – Jest na­prawdę w po­rządku.

Nie by­łam pewna, czy sama wie­rzę w to, co mó­wię. Fak­tycz­nie to nie był luk­sus, ocze­ki­wa­łam cze­goś mniej po­nu­rego i więk­szego niż dzie­sięć me­trów kwa­dra­to­wych, ale tak długo, jak mo­głam opła­cić czynsz z mo­jej nie­wiel­kiej pen­sji, nie mia­łam za­miaru na­rze­kać. W końcu to był mój po­kój i moja przy­goda.

Klau­dia i Kuba zo­sta­wili mnie samą, abym w spo­koju się roz­pa­ko­wała. Spę­dzi­łam sporo czasu, by po­se­gre­go­wać to, co moja mama wło­żyła mi do wa­lizki. Przy­pusz­cza­łam, że do­stanę od niej mnó­stwo zbęd­nych rze­czy, ale nie spo­dzie­wa­łam się, że przy­go­tuje mnie na każdą ewen­tu­al­ność, z apo­ka­lipsą włącz­nie.

– Se­rio, mamo? – mruk­nę­łam sama do sie­bie, kiedy zo­ba­czy­łam swoją pracę li­cen­cjacką z za­rzą­dza­nia, wraz z przy­kle­joną do niej kar­teczką z ad­re­sem pol­skiej am­ba­sady w Ha­dze. – Ko­miczne.

W tym mo­men­cie za­dzwo­nił te­le­fon. Do­pa­dłam do ko­mórki z bi­ją­cym ser­cem, ale kiedy spoj­rza­łam na wy­świe­tlacz, wes­tchnę­łam gło­śno. Wy­wo­ła­łam wilka z lasu… Ode­bra­łam, choć nie­chęt­nie – nie na tę roz­mowę cze­ka­łam.

– Mamo. – Mój głos był nad wy­raz po­ważny. – Wła­śnie się roz­pa­ko­wuję i zo­ba­czy­łam twój mały pre­zen­cik. Uma­wia­ły­śmy się na coś, pa­mię­tasz? Rok prze­rwy. Je­żeli mi się nie spodoba albo nie dam rady, to wrócę do Pol­ski, ale na tę chwilę na­prawdę nie po­trze­buję przy­po­mnie­nia w po­staci dy­plomu ukoń­cze­nia stu­diów. Na li­tość bo­ską, ko­bieto! Daj mi wziąć od­dech. Mia­łam obronę mniej niż dwa ty­go­dnie temu!

– To był aku­rat po­mysł two­jego brata! – bro­niła się mama.

Oczy­wi­ście. Na­wet nie mu­sia­łam py­tać któ­rego.

– Za­wsze mo­żesz wró­cić wcze­śniej – rzu­ciła niby od nie­chce­nia. – Je­śli już tak bar­dzo za­leży ci na prze­rwie, to co jest złego w miesz­ka­niu w My­śle­ni­cach i pra­co­wa­niu u cioci Danki przez ten rok?

Po­wtórz to zda­nie, tylko po­woli, po­my­śla­łam. Od razu na­su­nie ci się od­po­wiedź.

– Mamo, za­ufaj mi – od­po­wie­dzia­łam sta­now­czo, rzu­ca­jąc w kąt pracę dy­plo­mową. – Wszystko mam pod kon­trolą.

– Wiem o tym, wiem… – Bzdura. Nie wie­działa. – Po pro­stu nie wy­daje mi się, żeby ten cały gap year to był do­bry po­mysł. Nie le­piej iść na ma­gi­sterkę od razu?

Le­piej nie iść na nią wcale, zri­po­sto­wa­łam w du­chu. Nie mia­łam ochoty pro­wa­dzić tej dys­ku­sji – jej różne wa­rianty prze­ra­bia­łam przez ostat­nich kilka mie­sięcy z prak­tycz­nie każ­dym człon­kiem mo­jej naj­bliż­szej ro­dziny. Przy­po­mnia­łam raz jesz­cze ma­mie, jaką mia­ły­śmy umowę, za­pew­ni­łam, że wszystko idzie zgod­nie z pla­nem i po wy­słu­cha­niu jesz­cze kilku zło­tych my­śli mo­głam się roz­łą­czyć i w spo­koju kon­ty­nu­ować roz­pa­ko­wy­wa­nie wa­lizki.

Nie­stety, moje my­śli wciąż krą­żyły wo­kół wia­do­mo­ści, którą wy­sła­łam, a na którą nie do­sta­łam od­po­wie­dzi. Wie­dzia­łam, że to była głu­pota, w końcu nikt nie musi sie­dzieć z te­le­fo­nem w ręce cały dzień… Nie­mniej in­tu­icja pod­po­wia­dała mi, że coś było na rze­czy. Nie­po­kój, że stało się coś nie­do­brego, rósł w mo­jej piersi z każdą mi­nutą, kiedy wi­dzia­łam, że wia­do­mość po­zo­sta­wała nie­od­czy­tana.

Na szczę­ście nowi współ­lo­ka­to­rzy na chwilę roz­pro­szyli mnie swo­imi wi­zy­tami. Naj­pierw do mo­ich drzwi za­pu­kała Mo­nika – bru­netka z So­potu, która była kil­ka­na­ście lat star­sza ode mnie i na co dzień sprzą­tała biu­rowce. Do­wie­dzia­łam się, że wy­naj­muje ten po­kój, od­kąd pięć lat temu roz­stała się z mę­żem, Ho­len­drem. To ona zna się z wła­ści­cie­lem i to ona była tu­taj, kiedy do domu wpro­wa­dzili się bra­cia oraz Klau­dia.

– Po­wiem ci, że ten mój były mąż to mi gruszki na wierz­bie obie­cy­wał – prych­nęła, kiedy ja wyj­mo­wa­łam z wa­lizki szki­cow­nik. – Od razu ci, ko­chana, po­wiem, że Ho­len­drzy są bar­dzo bez­po­średni, ot co. Tylko ten mój to ja­kiś ewe­ne­ment był. O, i ma­jo­nezu też nie lu­bił! – za­zna­czyła ko­bieta, jakby pre­fe­ren­cje ku­li­narne były ja­kimś wy­znacz­ni­kiem przy­zwo­ito­ści.

Chwilę póź­niej po­zna­łam są­siada z po­koju obok. Kac­per, zwany Kap­ciem, był naj­młod­szym do­mow­ni­kiem – miał dwa­dzie­ścia je­den lat, był ni­ski, blady i no­sił ubra­nia tak luźne, że wy­glą­dał, jakby się w nich to­pił. Wszedł do mo­jego po­koju bez­par­do­nowo, tak jak wcho­dzi się do dzie­lo­nego przez wszyst­kich sa­lonu.

Po­my­śla­łam, że jego ciemne oczy skry­wają w so­bie ja­kiś spo­kój. Ka­peć wo­dził wzro­kiem po po­miesz­cze­niu z za­cie­ka­wie­niem, jakby chciał zgad­nąć, jaką osobą je­stem, ba­zu­jąc na przed­mio­tach, które po­sia­dam.

– Co to? – Wska­zał stopą na le­żącą na ziemi książkę.

– Ba­śnie – od­par­łam, nieco zdzi­wiona, że wła­śnie na to zwró­cił uwagę. – Dzia­dek mi je dał.

– Aha. – Fleg­ma­tycz­nym ru­chem po­pra­wił roz­czo­chrane, czarne włosy i prze­niósł spoj­rze­nie na su­fit. – To faj­nie.

Uśmiech­nę­łam się w od­po­wie­dzi. Ka­peć nie wy­da­wał się osobą spe­cjal­nie roz­mowną czy to­wa­rzy­ską, więc nie cią­gnę­łam go za ję­zyk i nie zmu­sza­łam do dys­ku­sji – bę­dzie jesz­cze oka­zja, żeby po­znać się le­piej.

Kiedy chło­pak wy­szedł, po raz ko­lejny spraw­dzi­łam po­wia­do­mie­nia. Na­dal nic.

Po­czu­łam, jak zimny pot nie­przy­jem­nie ob­le­pia moje ciało. Do­cho­dziła sie­dem­na­sta, za dwie go­dziny mie­li­śmy spo­tkać się w cen­trum, a ja na­dal nie do­sta­łam żad­nej wia­do­mo­ści, po­twier­dze­nia, że plany są ak­tu­alne. Czy to moż­liwe, że stało się coś po­waż­nego?

Spa­ni­ko­wana, po­sta­no­wi­łam za­dzwo­nić, jed­nak – jak można było się spo­dzie­wać – po­łą­cze­nie nie zo­stało ode­brane.

– Co jest, do cho­lery?! – mruk­nę­łam pod no­sem i rzu­ci­łam te­le­fon na stos ubrań, któ­rych jesz­cze nie wy­ję­łam z wa­lizki. Nie chcia­łam wpa­dać w pa­ra­noję, ale ta sy­tu­acja była wy­jąt­kowo dziwna. Nie zdą­ży­łam jed­nak za­sta­no­wić się, czy po­win­nam zmie­nić plany na wie­czór, bo w tym mo­men­cie usły­sza­łam ci­che pu­ka­nie do drzwi. Ka­peć mu­siał za­mknąć je za sobą po krót­kiej wi­zy­cie.

– No siema! – Szczu­pły męż­czy­zna ubrany w wy­tarte dżinsy i za dużą bluzę sta­nął w drzwiach po­koju. – Przy­szłem się przy­wi­tać. Łu­kasz je­stem.

– Miło po­znać – uśmiech­nę­łam się lekko. Stwier­dzi­łam, że nie wy­pada go po­pra­wiać na tym eta­pie zna­jo­mo­ści. – Je­stem Tina.

– No, to co cię spro­wa­dza do Ein­dho­ven, Tina? – za­py­tał, opie­ra­jąc się o fra­mugę.

– A wiesz… – Wzru­szy­łam ra­mio­nami i za­czę­łam ukła­dać ubra­nia w sza­fie. Na szczę­ście w środku nie na­tknę­łam się na ko­lejne pa­ję­czyny. – Zro­bi­łam li­cen­cjat z za­rzą­dza­nia i nie by­łam pewna, co ro­bić da­lej… Więc zde­cy­do­wa­łam, że rok spę­dzę w Ho­lan­dii. Zna­la­złam tu­taj firmę, która przy­jęła mnie na staż.

– No to za­je­faj­nie – uznał. – A po­tem wra­casz na stu­dia?

Wes­tchnę­łam w du­chu. To było do­bre py­ta­nie.

Rzu­ci­łam ja­kąś ogól­ni­kową od­po­wie­dzią, ale oka­zało się, Łu­kasz miał dla mnie ko­lejne nie­wy­godne py­ta­nie.

– No do­bra… Ale dla­czego aku­rat Ein­dho­ven? Skoro masz cały rok spę­dzić za gra­nicą, to ku­uurwa… Tyle opcji! Czemu aku­rat to mia­sto?

Uśmiech­nę­łam się do niego blado.

– Może prze­zna­cze­nie? – Mój głos za­drżał nie­znacz­nie, kiedy to po­wie­dzia­łam, a wzrok umknął na chwilę w stronę te­le­fonu. Wy­glą­dało jed­nak na to, że Łu­kasz w ogóle tego nie do­strzegł.

Mo­gła­bym po­wie­dzieć mu o praw­dzi­wym po­wo­dzie wy­pro­wadzki. Jemu, Klau­dii, a na­wet moim ro­dzi­com – nie mia­łam prze­cież żad­nego po­wodu do wstydu… Jed­nak w głębi du­szy czu­łam, że do­póki ofi­cjal­nie nie będę w związku, le­piej bę­dzie za­cho­wać pewne rze­czy w se­kre­cie.

Kiedy Łu­kasz wy­szedł, opa­dłam na ma­te­rac, wzbi­ja­jąc przy tym nie­wiel­kie kłęby ku­rzu. To przy­po­mniało mi, aby do­dać grun­towne po­rządki do men­tal­nej li­sty rze­czy do zro­bie­nia. Mia­łam wra­że­nie, że lęk co­raz bar­dziej ugniata moją klatkę pier­siową. Nie po­tra­fi­łam w pełni cie­szyć się nową przy­godą i roz­po­czę­tym ro­kiem na emi­gra­cji, kiedy on wciąż nie da­wał znaku ży­cia. A co, je­śli miał wy­pa­dek? Do kogo mia­ła­bym się ode­zwać w ta­kiej chwili?

Po kilku mi­nu­tach roz­my­ślań wsta­łam. Z ci­chym wes­tchnie­niem wy­cią­gnę­łam z wa­lizki ostat­nią rzecz – mę­ski swe­ter w ko­lo­rze bu­tel­ko­wej zie­leni, jesz­cze pach­nący moim ko­ko­so­wym pły­nem do pra­nia. Za­ci­snę­łam palce na ma­te­riale, w du­chu mo­dląc się, abym jesz­cze dziś miała szansę zwró­cić go wła­ści­cie­lowi.

Na­gle, jakby na za­wo­ła­nie, usły­sza­łam dzwo­nek przy­pi­sany tylko do jed­nego kon­taktu z mo­jej li­sty. Na uła­mek se­kundy wstrzy­ma­łam od­dech, pa­trząc, jak li­tery JJ mi­go­czą na wy­świe­tla­czu – na szczę­ście szybko od­zy­ska­łam po­łą­cze­nie na li­nii mózg-ręce i ode­bra­łam.

– Ja­son! – za­wo­ła­łam z ulgą. – Jak do­brze, że w końcu dzwo­nisz! Wy­lą­do­wa­łam dawno temu i cały dzień cze­kam na wia­do­mość od cie­bie, by­li­śmy umó­wieni. Ba­łam się, że coś się stało! Wszystko w po­rządku?

– Tina, prze­pra­szam naj­moc­niej! – W zna­jo­mym, głę­bo­kim gło­sie chło­paka po­brzmie­wały wy­rzuty su­mie­nia. – Coś mi wy­pa­dło w pracy, praw­dziwy ko­cioł… Nie mia­łem na­wet chwili, żeby od­słu­chać wia­do­mo­ści. Jak u cie­bie? Wszystko w po­rządku? Do­tar­łaś bez­piecz­nie?

Ode­tchnę­łam i nieco spo­koj­niej­sza usia­dłam na ma­te­racu. Mia­łam wra­że­nie, jakby ciężki łań­cuch, który opla­tał mnie przez cały dzień, na­gle się roz­luź­nił.

– Tak, wszystko do­brze, lot mi­nął bez pro­ble­mów. Po­zna­łam już mo­ich współ­lo­ka­to­rów, wy­pa­ko­wa­łam się… No, nie było to trudne, zo­ba­czysz, jaka to klitka. Mia­łam wła­śnie szy­ko­wać się do wyj­ścia, ale ro­zu­miem, że dziś nie damy rady się zo­ba­czyć? – do­da­łam, krzy­wiąc się.

– Oba­wiam się, że nie – wes­tchnął. – Mam jesz­cze ze­bra­nie ze­społu, nie wiem, o któ­rej się skoń­czy, a bez sensu, że­byś cze­kała sama gdzieś w knaj­pie. Wy­bacz, Tina! Mu­szę koń­czyć, szef mnie woła…

– No tak, może masz ra­cję. To… Bę­dziemy w kon­tak­cie? Dasz mi znać, jak bę­dziesz miał wolny wie­czór? – za­py­ta­łam szybko. Mia­łam na­dzieję, że już nie­długo bę­dziemy mo­gli ra­zem świę­to­wać moją prze­pro­wadzkę.

– Ja­sne. No i… Wi­taj w Ho­lan­dii! – rzu­cił cie­pło Ja­son i za­koń­czył po­łą­cze­nie.

Uśmiech­nę­łam się słabo. Nie wie­dzia­łam dla­czego, ale coś w jego gło­sie mnie za­alar­mo­wało. Eks­cy­ta­cja, jaką czu­łam na myśl o ży­ciu w no­wym kraju, ustą­piła miej­sca stre­sowi. Nie tak miał wy­glą­dać nasz pierw­szy wie­czór – mie­li­śmy iść na ko­la­cję, w końcu po­roz­ma­wiać twa­rzą w twarz po ty­go­dniach kon­taktu przez In­ter­net, a za­miast tego spę­dzę wie­czór w cia­snym, po­nu­rym po­koju, w to­wa­rzy­stwie pa­jąka, który uwił so­bie gniazdko za szafą. Cho­lera, tego nie było w pla­nach.

------------------------------------------------------------------------

1 Wi­tamy w Ein­dho­ven (ang.)
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: