Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja
  • Empik Go W empik go

Kiedyś na pewno. Tom 8 - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
14 września 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Kiedyś na pewno. Tom 8 - ebook

Kamila - piękna, tancerka, mistrzyni tańca towarzyskiego, od dwóch lat szczęśliwie zakochana w Arturze, wrażliwym matematyku.

Dorota - bardzo przeciętnej urody, zakompleksiona marzycielka, singielka, której pasją (jedyną) jest nauka angielskiego.

Co łączy te dwie, na pozór tak różne dziewczyny? Po pierwsze - przyjaźń. Po drugie: trudne relacje z rodzicami.

Rodzice Kamili ciągle się kłócą. O wszystko. Kamila, patrząc na nich, ma czasem wrażenie, że zachowują się jak dzieci. Rodzice Doroty to spełniający się zawodowo i towarzysko światowej sławy scenografowie, którzy najlepiej wypadają z córkami na fotografii, a obowiązki rodzicielskie scedowali na babcię.

Choć obie dziewczyny przygotowują się do matury, młodzieńcze serca nie drzemią - pojawiają się uczucia. Jakby ich nie nazwać - zadurzeniem, fascynacją, miłością - działają różnie - czasem są budujące, czasem destrukcyjne.

Kruchość młodzieńczych związków jest powszechna, co nie znaczy, że mniej boleśnie odczuwana niż w wieku dojrzałym.

A zdrada boli zawsze… I ma różne oblicza. Co jest w niej bardziej istotne: fakt jej zaistnienia czy pobudki kierujące człowiekiem? I czy warto zawsze mówić prawdę?

Kategoria: Dla młodzieży
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-272-7346-8
Rozmiar pliku: 1,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG

– Opo­wia­daj.

– Szkoda słów. Może ty pierw­sza.

– Było aż tak źle?

– Zależy, jakie przy­jąć kry­te­ria. Nie doszło do ręko­czy­nów, nie było wul­ga­ry­zmów, nie zni­żyli się do nisz­cze­nia mie­nia. Poza tym to był kosz­mar.

– Kłócą się?

– Czy oni się kłócą? Hm… Tak bym tego nie nazwała, bo mówią nie­mal szep­tem. Wiesz, takim szep­tem wykształ­co­nych, kul­tu­ral­nych ludzi. Ale jest w tym jad. To dwie żmije wymie­nia­jące z uprzej­mo­ścią celne uką­sze­nia.

– Które gor­sze?

– Remis. Może ojciec ciut bar­dziej się cze­pia albo po pro­stu jego mniej lubię. Soli­dar­ność płci, pod­świa­do­mie trzy­mam z mamą i tak już będzie zawsze. Po pro­stu.

– Ale o co im cho­dzi? Tak kon­kret­nie to o co można się drzeć na wcza­sach? Pogodę mie­li­ście super, miej­sce zna­cie. W czym rzecz?

– Dorota, życia nie znasz? Jest masa spraw, które muszą wyja­śnić i udo­wod­nić sobie nawza­jem, jak to dru­gie nie­wła­ści­wie postę­puje. Zaraz dam ci przy­kład.

Kamila zdjęła z wło­sów oku­lary prze­ciw­sło­neczne, popra­wiła dłu­gie, się­ga­jące do pasa włosy, odsu­nęła krze­sło od kawiar­nia­nego sto­lika i stu­ka­jąc zausz­ni­kiem oku­la­rów w dolne jedynki, zamy­śliła się. Po chwili się­gnęła po szklankę z colą, ale nie upiła nawet łyczka. Zagrze­cho­tała tylko deli­kat­nie kost­kami lodu i odsta­wiła szklankę. Spoj­rzała na Dorotę i ciężko wes­tchnęła.

– Dzień przed wyjaz­dem ojciec poje­chał do warsz­tatu, bo coś tam chro­bo­tało w skrzyni bie­gów. Mama pako­wała rze­czy. Wie­czo­rem wszyst­kie torby stały w przed­po­koju. Rano przed szó­stą zadzwo­nił budzik. Ojciec się wściekł, że nie­po­trzeb­nie tak wcze­śnie się zry­wamy. Mama na to, że sam chciał prze­je­chać przez mia­sto przed kor­kami, a poza tym do Kry­nicy jest ponad czte­ry­sta kilo­me­trów. Ojciec wtrą­cił, że jeśli po dro­dze będziemy mieli stłuczkę, to nie będzie jego wina. Na co mama, że to jego wybór, że sie­dział przy kom­pu­te­rze do tak późna, a prze­cież wie­dział, że wyjeż­dżamy. W końcu wszy­scy troje sta­nę­li­śmy nad tor­bami. Ojciec pod­szedł do szafy mamy, otwo­rzył ją i stwier­dził, że jest zdzi­wiony, że ona w ogóle zosta­wia jakieś rze­czy, bo myślał, że zabrała ze sobą wszystko, co posiada. Na co mama, że w takim razie może on wyj­mie z toreb rze­czy, które jego zda­niem są jej nie­po­trzebne. Na co ojciec, żeby nie ule­gała emo­cjom, bo on po pro­stu wie, że potem więk­szość rze­czy jest nie­przy­datna. Na co mama otwo­rzyła torbę ojca i oświad­czyła: zostaw coś ze swo­ich rze­czy, skoro uwa­żasz, że jest za dużo. Zeszli­śmy do samo­chodu. Nie udało się na jeden raz zabrać wszyst­kich toreb. Ojciec zaczął pako­wać graty do bagaż­nika i powie­dział, żeby­śmy wsia­dły. Sam poszedł do miesz­ka­nia po ostat­nią par­tię. Ruszy­li­śmy w mil­cze­niu. W dro­dze mama wycią­gnęła kanapki. „I ty się dzi­wisz, że tyjesz… Kto dziś je kanapki? Może jesz­cze z peł­no­tłu­stym serem? Na drogę to się robi sałatkę w her­me­tycz­nym pojem­niku. Czy nie możemy po dro­dze gdzieś się zatrzy­mać i zjeść coś świe­żego?” Na co mama, że prze­cież to on zawsze chciał kanapki, ale jak chce, to możemy się zatrzy­mać. Na co ojciec, że oto wła­śnie cała ona i jej kobieca nie­fra­so­bli­wość. Ma ze sobą jedze­nie, które teraz wyrzuci, bo kobie­cym zwy­cza­jem zmie­niła zda­nie. Po czym wje­chał na par­king przed restau­ra­cją. Wysiadł, ja też. Mama nawet nie drgnęła. Nie wysią­dzie. Ma kanapki i teraz w samo­cho­dzie będzie je kobie­cym zwy­cza­jem jadła. Ojciec i ja zje­dli­śmy w środku. Kiedy ruszy­li­śmy, przy­szedł do mnie SMS od Artura. Mama zapy­tała od kogo, ojciec zaraz oświad­czył, że to moja pry­watna sprawa i że to kary­godne, żeby tak mnie spraw­dzać; prze­cież jestem dziec­kiem ide­al­nym, god­nym zaufa­nia. Mama na to, że tylko tak pytała, ale że to pew­nie od Artura. Na co ojciec, że to bez­czel­ność ze strony Artura wysy­łać mi wia­do­mość o ósmej rano. Mógł mnie prze­cież obu­dzić. Mama na to, że to są nasze sprawy, Artur jest moim chło­pa­kiem i na pewno wie­dział, że wyjeż­dżamy wcze­śnie. „Prawda, córeczko?” Ojciec na to, że ten cały Artur od dawna mu się nie podoba. Mama, że wręcz prze­ciw­nie. To miły, grzeczny chło­piec i oby wszy­scy męż­czyźni tacy byli. Potem przy­szedł SMS do ojca. „Nie waż się czy­tać, gdy pro­wa­dzisz!” „To moja sprawa. Ja pono­szę odpo­wie­dzial­ność i ja decy­duję” – odparł ojciec, osten­ta­cyj­nie odczy­tu­jąc SMS-a. „Tak! Szcze­gól­nie, gdy nas poza­bi­jasz, to ty będziesz pono­sić odpo­wie­dzial­ność”. Podał mi komórkę i popro­sił, żebym na ten numer odpi­sała: „Jadę z rodziną do Kry­nicy-Zdroju. Ode­zwę się”. Mama spy­tała, do kogo pisze. Ojciec, że do wujka Mirka, jego brata. Mama, że prze­cież wczo­raj roz­ma­wiała z ciotką i oni wie­dzą, więc… i tak przez całą drogę. Genialna podróż. Film z życia moich rodzi­ców powinno się wyświe­tlać na szko­le­niach dla nowo­żeń­ców. „Zobacz­cie, kochani, teraz trzy­ma­cie się za ręce, a za dwa­dzie­ścia lat będzie tak. Pro­szę, oto film poglą­dowy z życia pań­stwa Jutrzen­ków”. – Kamila uśmiech­nęła się, jakby wspo­mi­nała coś bar­dzo faj­nego.

– Czy cie­bie to bawi?

– To śmiech przez łzy. – Kamila wes­tchnęła, ale jej potrzeba wyrzu­ce­nia z sie­bie złych wspo­mnień jesz­cze nie była zaspo­ko­jona. – Słu­chaj dalej, teraz będzie naj­lep­sze. Gdy dotar­li­śmy na miej­sce, roz­krę­cili się na dobre. Bo co robimy naj­pierw? Idziemy zjeść obiad czy roz­pa­ko­wu­jemy się? Ojciec, że oczy­wi­ście zjeść, graty mogą pocze­kać. Mama, że musi naj­pierw wyjąć przy­naj­mniej sukienki, bo nie po to je pra­so­wała… Ojciec osten­ta­cyj­nie wycho­dzi przed dom, mama osten­ta­cyj­nie wolno wyj­muje swoje sukienki. Nagle wypada na taras i woła: „Maćku, gdzie jest ta srebrna torba z butami?”. „To ta srebrna też była do zabra­nia?” „Jak to, nie wzią­łeś jej? To była bar­dzo ważna torba!” „Stała z boku, skąd mogłem wie­dzieć…” „Przez cie­bie zosta­li­śmy wszy­scy bez butów”. „Jakoś sobie pora­dzimy” „Czy twoim zda­niem mam cho­dzić w tra­pe­rach na kon­certy?” „Mnie to nie prze­szka­dza”. „Ojciec rozu­mie duszę kobiety, prawda?” – zaśmiała się Kamila. „Ale mnie tak!” – syczy mama. Gospo­dyni dys­kret­nie wysta­wia głowę przez okno i uśmie­cha się ze zrozu­mieniem. Nie takie rze­czy działy się na tej kwa­te­rze… Ojciec spo­koj­nie pali papie­ro­ska, mama bie­rze torebkę i idzie sobie na uspo­ka­ja­jący spa­ce­rek. Ja mam ochotę zapaść się pod zie­mię. _The End_. I jak pro­jek­cja? Podo­bało ci się?

– I co? Buty rze­czy­wi­ście zostały?

– Żadne zostały. Ojciec spe­cjal­nie ich nie wziął. Kilka razy poczę­sto­wał nas umo­ral­nia­jącą prze­mową, że jest wiele kobiet, które umieją się spa­ko­wać w jedną małą torbę. Na co mama pytała, co to niby za kobiety. On, że nie cho­dziło mu o nikogo kon­kret­nego. Mama, że odnio­sła inne wra­że­nie, więc kogo kon­kret­nie miał na myśli. On, że nikogo. I tak przez trzy tygo­dnie.

– Ale pogodę mie­li­ście super. Łazi­li­ście tro­chę po górach? Byli­ście na Jawo­rzy­nie?

– Kobieto, ta pogoda to było prze­kleń­stwo. Ojciec po przej­ściu dzie­się­ciu metrów dostaje ostrej sapki. Mama pro­po­nuje, że weź­mie od niego ple­cak. Na co on, że nie jest babą i świet­nie sobie radzi. Na co mama: „O, zobacz! A tam­ten pan, dużo od cie­bie star­szy, a jak szybko idzie. Brzu­cha nie ma, może to dla­tego…”. Na co ojciec, że on pew­nie dla­tego tak szybko idzie, bo ma miłą żonę, a nie zrzędę, i że ktoś mu ostat­nio mówił, że naj­faj­niej się cho­dzi po górach w mil­cze­niu, kiedy każdy wsłu­chuje się w sie­bie. Na co mama pyta, od kogo niby to sły­szał. On, że od nikogo. Czy chcesz jesz­cze kilka przy­kła­dów?

– Dzięki. Mam już dość. W zasa­dzie to czuję zło­śliwą satys­fak­cję, że nie tylko moi są paskudni. Wiesz co? Jak się tak na cie­bie patrzy, to nikt by nie podej­rze­wał, że masz w domu takie schody. Myślisz, że się roz­wiodą?

– Oby jak naj­szyb­ciej. Niech ojciec się już wresz­cie, jak Bóg przy­ka­zał, wypro­wa­dzi. – Kamila wznio­sła ręce do nieba. – Dobrze, że jesz­cze tyle waka­cji przed nami, bobym zwa­rio­wała, gdy­bym jutro miała iść do szkoły. Teraz jadę na obóz, potań­czę sobie. Matys da nam w kość. Będę się męczyć, aż zawarty w pocie chlo­rek sodu wypali mi oczy. Naresz­cie zre­lak­suję się z dala od moich kocha­nych rodzi­ców. Dorota? – Kamila zmru­żyła oczy i ści­szyła głos: – To Kicia?

W drzwiach kawiarni stała ich kole­żanka z klasy, Anka Sawicka, z jakimś męż­czy­zną. Oboje byli jakby zmie­szani. Wybrali sto­lik i nie cze­ka­jąc, aż kel­nerka przy­nie­sie kartę, pochy­lili się i zaczęli roz­ma­wiać.

– To chyba jej ojciec? Coś prze­skro­bała, bo tak jej kla­ruje.

– Coś się musiało stać. Ona zawsze znika na całe lato na tych swo­ich obo­zach. Chyba ojciec… Ty, zobacz, ona ryczy. Dał jej chu­s­teczkę.

Przy­ja­ciółki już bez skrę­po­wa­nia, za to z wielką cie­ka­wo­ścią wpa­try­wały się w kole­żankę z klasy.

– Może infor­muje ją, że się roz­wo­dzą – powie­działa Kamila.

– Teraz wszę­dzie będziesz widziała roz­wo­dzą­cych się rodzi­ców. A może po pro­stu i zwy­czaj­nie przy­szła z ojcem na lody?

– To dla­czego ryczy? I w sukience? Ona ma sukienki? Ni­gdy w nich nie cho­dzi. Włosy roz­pu­ściła… Patrz, pod­krę­ciła końce… – Kamila odru­chowo popra­wiła swoje włosy.

– Ty też roz­pu­ści­łaś.

– Wła­śnie, a robię to tylko na spe­cjalne oka­zje.

– Czy ja jestem spe­cjalną oka­zją dla cie­bie?

– A co myśla­łaś?

– Myśla­łam, że nie.

Kamila potar­gała Doro­cie grzywkę. Dorota poczuła miłe cie­pełko w sercu. Faj­nie coś takiego usły­szeć od przy­ja­ciółki. Na moment cał­kiem zapo­mniała o Kici i jej ojcu. Z roz­czu­le­niem popa­trzyła na Kamilę i po raz milio­nowy w życiu pomy­ślała, że Kamila jest bar­dzo ładna. Wygląda tak, jak chcia­łaby wyglą­dać chyba każda dziew­czyna. „Nic dziw­nego, że jest mistrzy­nią Pol­ski w tańcu. Za sam wygląd dała­bym jej medal” – stwier­dziła w duchu. Po chwili pobie­gła wzro­kiem za spoj­rze­niem przy­ja­ciółki.

– Dziw­nie się zacho­wują, prawda? Jakby usta­lali coś waż­nego, tajem­ni­czego…

– Na przy­kład, ile kosz­tuje obóz albo ile Kicia potrze­buje na buty. Bez fan­ta­sma­go­rii, bar­dzo pro­szę.

– Masz rację… Teraz ty. – Kamila dys­kret­nie się prze­cią­gnęła. – Zmę­czy­łam się wspo­mi­na­niem tego pobytu, teraz posłu­cham cie­bie. Nie garb się i opo­wia­daj.

– Po pierw­sze, wcale się nie gar­bię, po wtóre…

– Jak mnie drażni to twoje „po wtóre”. Kto dziś tak mówi?

– Ja.

– Chyba już tylko ty. Jak­byś była z dzie­więt­na­stego wieku – powie­działa Kamila, a Doro­cie wyraź­nie spra­wiło to przy­jem­ność.

– A więc, droga Kamilko, po wtóre: ogól­nie było do znie­sie­nia. Trzy­dzie­ści osób, czyli w sam raz. Pierw­szego dnia zro­bili nam test. Zała­pa­łam się do śred­niej grupy. Dzięki za tego pocie­sza­ją­cego SMS-a, bo strasz­nie mnie to zakłuło. Ja w śred­niej gru­pie… Za to dosta­łam faj­nego native’a.

– Powie­dzia­łaś mu, że chcesz jechać na stu­dia do Anglii? – zapy­tała Kamila i zer­k­nęła na Dorotę.

To było skryte marze­nie Doroty: zaraz po matu­rze wyje­chać z domu i zaszyć się gdzieś na końcu świata. Naj­le­piej tam, gdzie nie ma inter­netu, a przede wszyst­kim nie ma tele­fo­nów. Być dosłow­nie poza zasię­giem. Trzeba przy­znać, że Dorota mie­wała w szkole potknię­cia z wielu przed­mio­tów, ale ni­gdy nie był to angiel­ski. Ten przed­miot był święty. Uczyła się bar­dzo pro­stą metodą: każda lek­cja na pamięć, na bla­chę. Obu­dzona w środku nocy umiała odtwo­rzyć obraz każ­dej lek­cji, linijka po linijce. Żad­nych nowo­cze­snych inte­rak­tyw­nych metod, tylko pół godziny BBC i kucie w czy­stej for­mie. Po roku takiej nauki zro­zu­miała, że to naj­sku­tecz­niej­sza metoda. Oczy­wi­ście jej lin­gwi­styczne ape­tyty były znacz­nie więk­sze. Pra­gnęła kur­sów, wyjaz­dów, kon­wer­sa­to­riów, native spe­ake­rów… Jed­nak rodzice uwa­żali, że w tej rodzi­nie zdol­no­ści ma Majka… A może Doro­cie tylko się tak wyda­wało? W każ­dym razie waka­cyjny obóz języ­kowy opła­cali bez komen­ta­rzy. Gdy Dorota była na nich szcze­gól­nie zła, myślała sobie, że gdyby wie­dzieli, jak uwiel­bia te obozy, toby jej nie pusz­czali, ale oni sądzili, że ją zmu­szają, i uwa­żali, że musi jeź­dzić, bo to zga­dzało się z ich pla­nami co do jej przy­szło­ści. Gdyby wie­dzieli, jakie plany ma Dorota… ale nie wie­dzieli. O pro­jek­tach wyjaz­do­wych star­szej córki – podob­nie jak i o milio­nie innych jej ambi­cji, marzeń, decy­zji, rado­ści i trosk – nie mieli zie­lo­nego poję­cia.

– Tak, powie­dzia­łam – wyznała Dorota z emfazą.

Ni­gdy nie roz­ma­wiały o tym, że to mało realne, bo prze­cież Dorota musi mieć na to pie­nią­dze. Dorota uwiel­biała wyobra­żać sobie, że mówi albo lepiej – pisze rodzi­com lako­niczną kartkę, że jest tu i tu i że ich pozdra­wia. Szcze­gól­nie to „pozdra­wia” dawało jej sporo satys­fak­cji. Kamila nato­miast zwy­czaj­nie, po kole­żeń­sku nie chciała odzie­rać jej ze złu­dzeń. Wie­działa, że przy­ja­ciółka reali­zuje się w marze­niach i fan­ta­zjach.

– Sporo nauki – zaczęła znów Dorota. – Dwie godziny po śnia­da­niu, nowy mate­riał, gra­ma­tyka, przed obia­dem pół godziny BBC i obo­wiąz­kowe odśpie­wa­nie kilku pio­se­nek – Beatle­sów, Elvisa, Dylana. Potem maglo­wa­nie tego, co było rano. Po obie­dzie tele­tur­niej, insce­ni­za­cja lub coś w tym stylu. Wie­czo­rem test…

– Wymy­śli­łaś coś?

– Jasne! Słu­chaj… tam był jeden facet… Kry­stian. Fajne imię, prawda? Takie obie­cu­jące… Otóż Kry­stian był ujmu­jący. Zała­twił sobie, nie bez trudu, prze­nie­sie­nie do mojej grupy, zawsze sia­dał koło mnie pod­czas oglą­da­nia BBC. Halo, słu­chasz mnie?

– Słu­cham, słu­cham… – Kamila z tru­dem ode­rwała wzrok od Kici i spoj­rzała na przy­ja­ciółkę. – Nie garb się.

– Będę. Nie mam zamiaru być pri­ma­ba­le­riną, jestem tylko zwy­kłą prze­cięt­niaczką, więc mogę się gar­bić. Począt­kowo nie pozna­łam się na nim, cho­ciaż psie, rzewne spoj­rze­nie było słodko jed­no­znaczne. Uwiel­biał mnie. Zno­sił mi kwiaty z pobli­skich łąk i bar­dzo się sta­rał. Żeby jakoś ukie­run­ko­wać jego nadak­tyw­ność, wyzna­łam razu pew­nego, że może mi zaim­po­no­wać tylko eks­tre­mal­nie ostrym podej­ściem do życia. Wiesz, żad­nych szcze­gó­łów. Ma pole do popisu. Teraz uwa­żaj, wol­nym kro­kiem zbli­żamy się do meri­tum tej histo­rii. Bli­sko naszego ośrodka była przy­stań jach­towa. Któ­re­goś wie­czora, a był aku­rat nów i powie­trze pach­niało wodo­ro­stami, wszy­scy szli­śmy na ogni­sko. Ja powie­dzia­łam, że zostaję, bo coś tam, tu jesz­cze nie wiem. I wyobraź sobie, on poko­nał zabez­pie­cze­nia, ukradł mały jach­cik i zaczął do mnie pły­nąć, ale po dro­dze miał pecha, bo przy­plą­tała się burza. Co tak patrzysz? No dobrze, więc była peł­nia i wiało, gro­ma­dziły się burzowe chmury. On, bez żad­nego poję­cia o żeglar­stwie, uto­pił łódź i sie­bie przy oka­zji. Następ­nego dnia śledz­two, poli­cja, pro­ku­ra­tor i te rze­czy. W tym jestem słaba, muszę popra­co­wać nad realiami. Wszy­scy byli prze­słu­chi­wani… Do mnie pro­ku­ra­tor powie­działa…

– Dla­czego „powie­działa”?

– Bo to była kobieta … że ja jestem poza podej­rze­niami, bo mnie z nimi nie było. – Ostat­nie dwa słowa Dorota wypo­wie­działa wolno, z tajem­ni­czo przy­mknię­tymi oczami.

Była prze­cięt­nego wzro­stu, ale bar­dzo chuda i gdy gesty­ku­lo­wała, wyda­wało się, że jej koń­czyny są nie­na­tu­ral­nie dłu­gie. Gdy opo­wia­dała swoje histo­rie, czę­sto zacho­wy­wała się teatral­nie. Tym razem zawie­siła dło­nie w powie­trzu i zamarła w bez­ru­chu. Dwie panie przy sto­liku obok obej­rzały się.

– Opuść ręce, ludzie patrzą. Nie rozu­miem tych emo­cji.

– Jak to nie rozu­miesz? Ja byłam poza podej­rze­niami, a prze­cież to wła­śnie ja go skło­ni­łam do kra­dzieży, bo powie­dzia­łam, że lubię eks­tre­mal­nie mocne… rozu­miesz?

– Wydu­mane. Nie­praw­dziwe. I dla­czego zaraz się uto­pił? Był nie­do­ro­zwi­nięty? Nie wie­dział, że w wodzie można się uto­pić? Co to ma być? Kry­mi­nał? Lubisz napuch­nię­tych topiel­ców? Ja nie prze­pa­dam…

– No dobrze. To nie uto­pił, tylko przy­to­pił, pod­to­pił…

– Nacią­gane. Marne. Wiesz co? Ja bym na twoim miej­scu zre­zy­gno­wała z pierw­szej osoby, bo za bar­dzo roz­pę­dzasz się z emo­cjami. Wymy­ślaj w trze­ciej oso­bie, może to cię tro­chę przy­tem­pe­ruje. – Kamila popa­trzyła uważ­nie na przy­ja­ciółkę, czy się nie obrazi, bo Doro­cie naj­ła­twiej było pod­paść kry­ty­ko­wa­niem jej histo­ry­jek.

– Masz rację, napi­szę od początku. Wiesz co, Kama? Chodź, podej­dziemy do nich. Może nas nie zauważą i coś pod­słu­chamy…

– Dobrze, tylko powo­lutku.

Kamila i Dorota pod­nio­sły się i ze sztucz­nymi uśmie­chami ruszyły do sto­lika, przy któ­rym sie­działa ich kole­żanka.

Kicia pode­rwała się jak opa­rzona. Nie­mal prze­wró­ciła krze­sło.

– Cześć, Kicia! Co tu robisz? Nie na obo­zie? – Kamila uśmiech­nęła się do jej ojca, a ten z poważną miną wstał.

Przez kilka sekund wszy­scy czworo stali w krę­pu­ją­cym mil­cze­niu.

– Jestem Kamila Jutrzenko, a to Dorota Janow­ska. Jeste­śmy… to zna­czy cho­dzimy z Anią do jed­nej klasy – powie­działa Kamila, czu­jąc, że mię­dzy Anką i jej ojcem dzieje się coś bar­dzo nie­przy­jem­nego.

Mieli ner­wowy, roz­bie­gany wzrok i nie zapro­po­no­wali, żeby się dosia­dły.

– Miło mi. – Męż­czy­zna wycią­gnął rękę i przy­wi­tał się z nimi. Spoj­rzał na Ankę, potem na zega­rek i jesz­cze raz na Ankę. – Muszę już jechać. Muszę zdą­żyć na ogni­sko. Miło mi było was poznać. Do widze­nia. – Znów spoj­rzał na Kicię. – Pójdę zapła­cić.

– A ty co? Nie na obo­zie?

– Nie. Nie jestem na obo­zie. Jestem tu – wolno powie­działa Kicia.

– Coś się stało?

– Wró­ci­łam wcze­śniej, bo… się roz­cho­ro­wa­łam. Muszę już iść. Cześć.

Przy­ja­ciółki odpro­wa­dziły ją wzro­kiem. Gdy pode­szła do męż­czy­zny, ten prze­pu­ścił ją w przej­ściu i deli­kat­nie wziął za łokieć.

– Faj­nego ma sta­rego.

– Wiesz co? – Dorota poszu­kała krostki na bro­dzie i zaczęła ją szczy­pać. – Kie­dyś widzia­łam jej ojca, wyglą­dał cał­kiem ina­czej.

– Ludzie się zmie­niają.

– Może…

– To co? Jesz­cze po jed­nej coli? Nie garb się, nie ruszaj sobie tej kro­sty i prze­stań zgrzy­tać zębami – powie­działa Kamila.

Dorota na krótką chwilę wypro­sto­wała chude plecy, odjęła dłoń od twa­rzy i prze­stała zgrzy­tać zębami.

Wró­ciły do swo­jego sto­lika, lecz zanim zamó­wiły kolejną colę, prze­sia­dły się do innego, bar­dziej zacie­nio­nego, bo upał był coraz więk­szy.

Był koniec lipca, na nie­bie ani jed­nej chmurki. Powie­trze stało w miej­scu, jakby samo zmę­czone upa­łem i zadu­chem. Do roz­po­czę­cia roku szkol­nego pozo­stało jesz­cze pięć tygo­dni.ROZDZIAŁ PIERWSZY

Kiedy Kamila Jutrzenko pierw­szy raz prze­kro­czyła próg klubu „Sola­ris”, miała pięć lat. Nie wie­działa, po co tu przy­szła, jak rów­nież dla­czego nie wolno jej ssać koń­có­wek swo­ich bar­dzo dłu­gich wło­sów, maru­dzić, śpie­wać o misiu w teczce i o tym, co nie­sto­sow­nego przy­da­rzyło mu się pod­czas wycieczki, ani stu­kać butami o nogi krze­sła. Na początku to całe cze­ka­nie było przede wszyst­kim nudne. Potem zro­biło się cie­ka­wiej, bo Kamila ziew­nęła, a chłop­czyk sie­dzący naprze­ciw niej z prze­ra­że­niem wtu­lił się w mamę. To była prze­ło­mowa chwila. Zauwa­żyw­szy, że chłop­czyk się jej boi, Kamila mogła uda­wać zie­wa­nie, ale nie zro­biła tego. Skoro się boi, to po co go stra­szyć…

Gdyby Kamila nie poznała Sławka, zapewne do dziś by nie wie­rzyła, że można się bać, gdy ktoś ziewa. Jed­nak poznała i wie nie tylko, że zie­wa­nie jest prze­ra­ża­jące, lecz także że jeż­dże­nie windą jest potworne, poda­wa­nie komuś ręki zagraża życiu (z powodu miej­sco­wego nagro­ma­dze­nia bak­te­rii), a uży­wa­nie nie­wy­pa­rzo­nych sztuć­ców pro­wa­dzi do śmier­tel­nego zej­ścia poprze­dzo­nego mękami kona­nia na wiru­sowe zapa­le­nie wątroby typu B.

Od tam­tego popo­łu­dnia gdy prze­ra­ziła pię­cio­let­niego wów­czas Sławka swoim spon­ta­nicz­nym pię­cio­let­nim ziew­nię­ciem, widy­wali się nie­prze­rwa­nie przez trzy­na­ście lat. Naj­pierw ćwi­czyli razem na sali, a od czte­rech lat tań­czyli już nie tylko w jed­nej sek­cji, lecz także w jed­nej parze.

Gdyby Kamila miała nieco ina­czej skon­stru­owaną oso­bo­wość, być może nie znio­słaby obco­wa­nia z kimś takim jak Sła­wek. Szczę­ściem jed­nak (dla Kamili czy dla Sławka więk­szym – nie wia­domo) była zupeł­nie na neu­rozę Sławka odporna. Nie obra­żała się, że po tre­ningu z nią dezyn­fe­kuje sobie dło­nie spi­ry­tu­sem kosme­tycz­nym, nie zie­wała przy nim ni­gdy, nie robiła mu żad­nych psi­ku­sów. Wręcz prze­ciw­nie – bro­niła go przed jego wła­snymi dzi­wac­twami. Nie była nad­mier­nie towa­rzy­ska. Miała tak dużo tre­nin­gów, wyjaz­dów, zajęć i obo­wiąz­ków spor­to­wych, że z tru­dem znaj­do­wała czas na roz­mowy z Dorotą i randki z Artu­rem. W zasa­dzie poza tym na nic innego nie star­czało jej doby.

Kamila lubiła ich tre­nera, bo Matys był kon­kretny. Mówił tylko tyle, ile trzeba, i krótko ich trzy­mał. A Kamila chciała dużo pra­co­wać i chciała odno­sić suk­cesy. Lubiła Matysa rów­nież dla­tego, że dzięki niemu i jego żela­znej dys­cy­pli­nie była bar­dzo zajęta, a to jej zde­cy­do­wa­nie odpo­wia­dało. Brak czasu uspra­wie­dli­wiał to, że nie miała zna­jo­mych, nie cho­dziła na imprezy, nie inte­re­so­wała się innymi. Nikt się nie cze­piał, każdy rozu­miał: tre­nuje, jest zajęta – nie ma czasu. To „nie ma czasu” stop­niowo z prze­kleń­stwa stało się dla Kamili bło­go­sła­wień­stwem. „Nie miała czasu”, była zajęta, roz­ry­wana, a to zawsze daje poczu­cie pły­nię­cia bystrym nur­tem życia.

Na początku Kamila czuła się wyróż­niona, szcze­gólna i chyba też lep­sza od innych. To, co czuła dziś, nale­żało tylko do niej. Nikomu, nawet samej sobie, ni­gdy się do tego nie przy­zna­wała, ale na pewno czuła się jak kłu­sow­nik, który zasta­wił w lesie dobrze ukryte wnyki, a potem zapo­mniał o nich i… sam się w nie zła­pał. Nie mogła się skar­żyć na to, że jej marze­nia się ziściły. Każdy prze­cież chciałby być mistrzem Pol­ski, prawda?

Ser­giusz Matys, jej tre­ner, też swego czasu był tan­ce­rzem. Był nawet wice­mi­strzem Europy, a w Pol­sce noszono go na rękach. Wiele sobie po nim obie­cy­wano. Nie­stety, to co staje się udzia­łem wielu spor­tow­ców, stało się też udzia­łem Matysa. Kon­tu­zja. Tę histo­rię znali wszy­scy, Kamila też. Wielka kariera zła­mana. Samo życie. Smutna, ale banalna histo­ria.

Nowe świa­tło na tę sprawę rzu­ciła dopiero sytu­acja, która miała miej­sce pod­czas ich tre­ningu. Ser­giusz Matys dostał wia­do­mość ze szpi­tala, że jego zaawan­so­wana wie­kiem matka uszko­dziła sobie staw kola­nowy.

Pod­szedł do ich cho­re­ografki, z którą znali się od bar­dzo dawna, i cicho, ale nie­wy­star­cza­jąco cicho, bo Kamila usły­szała, powie­dział:

– Zobacz, jak kłam­stwo zawsze się zemści. Wymy­śli­łem ten staw kola­nowy i wró­cił do mnie. Dokończ sama tre­ning. Do jutra.

Znik­nął, a Kamila zro­zu­miała w jed­nej chwili, że kon­tu­zja była czymś przez Matysa wymy­ślo­nym.

„O co tu cho­dzi? Dla­czego nie chciał tre­no­wać? Sam sobie uszko­dził nogę? On, z jego kul­tem zdro­wego ciała? Dla­czego?!”

Nie­stety, od tam­tej pory Kamila nie posu­nęła się ani o krok w wyświe­tla­niu prawdy. Jed­nak coś zaczęło w niej kieł­ko­wać.

Teraz, jadąc auto­ka­rem na obóz, nagle wró­ciła myślami do tego stawu kola­no­wego Matysa. Ni­gdy na niego nie narze­kał, tylko gdy ktoś, na przy­kład w wywia­dzie, wspo­mniał tę smutną przy­czynę zakoń­cze­nia jego kariery, tre­ner robił zbo­lałą minę. Kamila nagle odczuła potrzebę poroz­ma­wia­nia o tym, opo­wie­dze­nia komuś, co usły­szała. Tylko komu? Była, tak jak i Dorota, bar­dzo zamknięta w sobie. Trudno zawie­rała przy­jaź­nie. Na­dal nie koja­rzyła wszyst­kich uczniów ze swo­jej klasy. W auto­ka­rze było pięć­dzie­siąt osób, a ona mogłaby co naj­wy­żej zwie­rzyć się Sław­kowi. Tylko nie w tej chwili, ponie­waż Sła­wek twardo spał. Z nosem roz­płasz­czo­nym na szy­bie spał, jak to się okre­śla, „na glo­no­jada”. Pod twarz miał pod­ło­żoną chu­s­teczkę higie­niczną.

Kamila z nie­do­wie­rza­niem pokrę­ciła głową.

„I ten czło­wiek jest naj­lep­szy w Pol­sce. Jego styl w quick ste­pie jest abso­lut­nie nie­po­wta­rzalny, a w tangu rzuca na kolana juro­rów. Patrząc na niego, nikt by w to nie uwie­rzył”.

*

Majka była w domu. Nie­stety. Bab­cię jakoś dawało się znieść. Ona, przy­naj­mniej cza­sem, się nie wtrą­cała, nie komen­to­wała, była miła, umiała się zająć sobą i… kochała Dorotę. Majka miała dwa­na­ście lat i zda­niem Doroty była uoso­bie­niem wred­no­ści.

– I czego się gapisz, mał­pi­szo­nie?

– Nie dener­wuj się – powie­działa Majka spo­koj­nym gło­sem. – Po pro­stu chcę ci się przyj­rzeć, żeby dobrze zapa­mię­tać, jak wyglą­dasz.

– Po co?

– Żeby ni­gdy w naj­mniej­szym szcze­góle nie wyglą­dać tak jak ty.

– Spa­daj – syk­nęła Dorota i weszła do łazienki.

Trza­snęła drzwiami i prze­krę­ciła zamek pod klamką. Usia­dła na pralce, pod­ku­liła nogi i objęła kolana rękami. Zamknęła oczy i oparła głowę o beżowe kafelki. Było jej smutno. Roz­mowa z Kamilą przy­biła ją jesz­cze bar­dziej. Przy­ja­ciółka ma przed sobą naj­faj­niej­szą część waka­cji, a ona naj­gor­szą – z młod­szą sio­strą u dziad­ków. Ow­szem, to zro­zu­miałe, że trzeba dziad­ków odwie­dzić, zresztą są nawet fajni. Ale po pierw­sze: dla­czego z Majką, a po wtóre: dla­czego z Majką? Po ostat­nie: dla­czego z Majką?

Dorota miała do sio­stry masę naj­róż­niej­szych zastrze­żeń: Majka brała jej cien­ko­pisy, odbie­rała tele­fony do niej, zaga­dy­wała Kamilę, gdy ta do nich przy­cho­dziła, była zło­śliwa, nie myła po sobie wanny, wiecz­nie chciała na obiad nale­śniki lub pie­rogi, miała oczy po mamie (co było też poważ­nym nara­że­niem się Doro­cie), lubiła rodzi­ców, pod­li­zy­wała im się, nad­ska­ki­wała. Wyna­la­zła wielką ramę i powie­siła sobie w pokoju ich zdję­cie.

– Dobrze robisz, ina­czej byś zapo­mniała, jak wyglą­dają.

„Jasne, że powie­siła sobie zdję­cie rodzi­ców w pokoju. To ich uko­chana córeczka. Na przy­kład dla­czego ja nie mam prak­tycz­nie żad­nego zdję­cia z rodzi­cami? Nie, wróć! Nie­prawda. Otóż mam kil­ka­na­ście, jak­że­bym mogła o nich zapo­mnieć. Za każ­dym razem gdy robią wywiad z rodzi­cami, nas też foto­gra­fują. Rodzinka w kom­ple­cie. Arty­ści i ich słod­kie, mądre, kocha­jące się córeczki. Obrzy­dli­wość. A Majka zacho­wuje się nie tylko, jakby nic złego im nie robili, ale jakby byli w porządku. A w porządku nie są!

Jestem zdal­nie ste­ro­waną lalką i dener­wuje mnie to. Majka też jest zdal­nie ste­ro­waną lalką, ale to lubi. W tym zasad­ni­cza róż­nica”.

Zsu­nęła się z pralki i spoj­rzała w lustro. Szczu­pła, drobna twarz, roz­dra­pane krostki, zęby, jakby ich było za dużo…

„Gdyby rzęsy miały jakiś kolor i nie przy­po­mi­nały nylo­no­wych nitek, oczy byłyby nawet zno­śne. Gdyby! Brwi za to grube jak u poli­tyka”.

Ile­kroć Dorota patrzyła na sie­bie w lustrze, czuła się jak okrutny żart natury.

„Trudno. Nie ja sie­bie wymy­śli­łam. Nic na to nie pora­dzę” – pocie­szała samą sie­bie, bo chciała być osobą racjo­nalną i kon­kretną.

Na smutki zawsze poma­gała jej nauka, ale tylko angiel­skiego. Teraz też posta­no­wiła zająć się tym, co zawsze ją odprę­żało.

– Dorotko, dziecko, spa­ko­wa­łaś się już? – krzyk­nęła bab­cia przez drzwi łazienki.

Dorota usły­szała, jak Majka mówi:

– Ja się już spa­ko­wa­łam. Mamu­sia zawsze mówi, żeby nie nic zosta­wiać na ostat­nią chwilę.

„Mamu­sia? Mamu­sia to jest ktoś, kto sta­wia przed dziec­kiem talerz z zupą, przy­szywa guzik, krzy­czy, gdy dziecko coś prze­skro­bało. Majka jest obrzy­dliwa z tym nagi­na­niem rze­czy­wi­sto­ści. Jakie zawsze? Jakie? Na pal­cach jed­nej ręki można poli­czyć, ile razy matka coś do nas mówiła. Majka żyje na innej pla­ne­cie. Na pla­ne­cie, na któ­rej wszystko jest w porządku”.

W pod­sta­wówce Dorota miała w kla­sie kole­żankę, po którą każ­dego dnia przy­cho­dziła mama. Zawsze po lek­cjach cze­kała na córkę. Wszyst­kie dzieci z klasy się z niej śmiały, a Dorota naj­bar­dziej. Jak ona ją obga­dy­wała, jak jej doku­czała. Nie­na­wi­dziła tej dziew­czynki, była dla niej podła. Czuła, że trzeba ją uka­rać, lecz wie­czo­rem pła­kała w poduszkę i marzyła, tysiące razy wyobra­żała sobie, że wybiega po lek­cjach, a przed szkołą stoi jej mama. Jej mamu­sia! Dzieci śmieją się z Doroty, prze­zy­wają ją, a ona jest szczę­śliwa, bo mama po nią przy­szła.

– Do wszyst­kich dia­błów, wyj­dziesz wresz­cie? Doro­ta­aaa! – Majka zało­mo­tała w drzwi.

– Odczep się! Biorę prysz­nic!

– Bez wody? Aku­rat! Nie kłam! Wychodź, sły­szysz? Tatuś dzwoni! Jak wolisz, to mogę mu powie­dzieć, że nie chcesz podejść. Na pewno się ucie­szy.

– Dawaj słu­chawkę! No? Gdzie masz… oszu­ka­łaś mnie! – Dorota zamach­nęła się słu­chawką.

– Ina­czej ni­gdy byś nie wyszła. Obiad na stole – mruk­nęła Majka i zaraz dodała: – Sama mnie do tego zmu­szasz.

– Aku­rat, zmu­szam cię.

– Dziew­czynki, znowu się kłó­ci­cie? Dla­czego w innych domach może być milo i cie­pło? Powin­ny­ście się wspie­rać i sza­no­wać, prze­cież jeste­ście sio­strami…

– Nie­stety – mruk­nęły jed­no­cze­śnie i popa­trzyły na sie­bie z nie­chę­cią.

– Zoba­czy­cie jesz­cze, jak to dobrze mieć sio­strę. Za kilka lat na pewno to doce­ni­cie. Tak to już jest. Kie­dyś ze śmie­chem będzie­cie wspo­mi­nać te dzi­siej­sze kłót­nie.

Ogól­nie bab­cia była w porządku, a na tle innych babć nawet bar­dzo w porządku. Nie cze­piała się o gło­śne słu­cha­nie muzyki, nie robiła ni­gdy obcia­chu przed zna­jo­mymi, sma­żyła dobre nale­śniki i można jej było powie­rzyć każdy sekret. Zawsze była zadbana, ele­gancka i pach­nąca. Bab­cią można się było pochwa­lić. Miała tylko dwie wady: ni­gdy nie zaj­mo­wała sta­no­wi­ska w kłót­niach mię­dzy nimi i ni­gdy nie chciała kry­ty­ko­wać rodzi­ców. Trzy­mała ich stronę. O ile pierw­sza wada była jesz­cze do zaak­cep­to­wa­nia, o tyle dru­giej Dorota nie­na­wi­dziła.

Jadły przez chwilę w mil­cze­niu. Bab­cia jak zawsze wyka­zała ini­cja­tywę towa­rzy­ską.

– Jak­by­ście miały coś do pra­nia lub szy­cia, to daj­cie teraz, bo chcę się do tego zabrać, dobrze?

Sio­stry kiw­nęły gło­wami, ale żadna się nie ode­zwała.

Mil­cze­nie było bez­pieczne. Dorota bar­dzo je lubiła.

*

Matys wysiadł z auto­karu pierw­szy i nie oglą­da­jąc się na nikogo, ruszył wprost do budynku.

Kamila stała w przej­ściu i cze­kała, aż inni włożą buty, pozbie­rają swoje rze­czy i wresz­cie będą mogli opu­ścić auto­kar. Nie komen­to­wała tego, że jej klu­bowi kole­dzy są słabo zor­ga­ni­zo­wani. Stała i spo­koj­nie cze­kała. Oni ze Sław­kiem byli gotowi.

Jakiś chło­pak do niej mru­gnął. Odmru­gnęła, ale bez zain­te­re­so­wa­nia. Nie znała go i nie chciała poznać. Przy­je­chała tu, żeby ciężko tre­no­wać, a nie zawie­rać zna­jo­mo­ści. Ten etap miała już za sobą. W zeszłym roku koszy­karki, fajne dziew­czyny, wcią­gnęły ją w wir życia noc­nego i potem dostała od Matysa taką repry­mendę, że do dziś ją pamięta. To było oczy­wi­ście zagra­nie w jego stylu. Na poran­nej zapra­wie pobie­gli na dwo­rzec auto­bu­sowy. Matys sta­nął przez tablicą z odjaz­dami i długo się w nią wpa­try­wał, a ponie­waż prze­rwy w zapra­wie nie były w jego zwy­czaju, zaraz ktoś zapy­tał, co się dzieje.

– Nic takiego. Spraw­dzam auto­busy dla Kamili, bo zde­cy­do­wała się, że wraca do domu. Masz o jede­na­stej dwa­dzie­ścia; potem dwu­na­sta czter­dzie­ści i trzy­na­sta dzie­sięć…

Kamila – nie­wy­spana, nafa­sze­ro­wana tonami sło­dy­czy, z bolą­cym po lodach gar­dłem – rzu­ciła mu pełne skru­chy spoj­rze­nie, ale to go nie wzru­szyło.

– To co, któ­rym jedziesz?

Koło nich stał Sła­wek i z obu­rze­niem na nią patrzył.

– Nie lubię, jak ktoś rzuca pracę w pół drogi, ale do roz­sądku nikt nikogo nie zmusi. Który wybie­rasz?

Zro­biło się cicho.

Matys nie krzy­czał, nie robił awan­tury, nawet nie patrzył na Kamilę, tylko wciąż stu­dio­wał roz­kład jazdy.

Kamila się roz­pła­kała.

– To histe­ria czy reflek­sja nad sobą?

Mil­czał krótką chwilę.

– Ruszamy! – krzyk­nął w końcu.

Pobie­gli dalej.

Kamila mało płuc nie wypluła, sta­ra­jąc się przez cały czas trzy­mać tempo. W duchu prze­kli­nała wła­sną głu­potę. Ona chciała oszu­kać Matysa? To tak jakby ktoś pró­bo­wał wyłą­czyć słońce. Ten czło­wiek przez ścianę, zanim zro­bisz pierw­sze pas, już wie, czy wczo­raj wyko­na­łaś dzienną por­cję ćwi­czeń z ser­cem, czy tylko na odczep­nego.

Wie­działa, że Matys już do tematu nie wróci. To nie był typ zrzędy.

Po przy­jeź­dzie z obozu powie­działa Doro­cie, że jeśli ktoś chciałby naocz­nie zoba­czyć, co to zna­czy auto­ry­tet, wystar­czy, że rzuci okiem na Matysa.

W tym roku nie miała naj­mniej­szego zamiaru zaj­mo­wać się czym­kol­wiek poza ciężką harówą, jedze­niem, spa­niem i cza­sem wysła­niem lub ode­bra­niem jakie­goś SMS-a. Mru­ga­jący do niej ponadwy­mia­rowi drą­gale zde­cy­do­wa­nie byli poza obsza­rem jej zain­te­re­so­wań.

Ośro­dek był bar­dzo ładny, każdy pokój miał łazienkę, i to świeżo po remon­cie. Marze­nie. Można zosta­wić swoje graty bez obawy, że komuś przyda się twoja szczotka lub „poży­czy” sobie twój tonik, albo – co też się zda­rzało – ręcz­nik lub nawet piżamę (to numer sprzed dwóch lat). Reszta nie miała istot­nego zna­cze­nia – poza tym, z kim przyj­dzie jej ten pokój dzie­lić. Na ostat­nim zgru­po­wa­niu miesz­kała z Agnieszką, prze­sym­pa­tyczną bez­pro­ble­mową flo­re­cistką (od tego czasu miała sen­ty­ment do imie­nia Agnieszka), ale tym razem flo­re­cistki poje­chały na zgru­po­wa­nie do Bazy­lei, więc…

Kamila opa­dła na fotel koło recep­cji. Nie brała udziału w ogól­nej prze­py­chance, kto z kim w jakim pokoju. Nie ma Agnieszki, więc jest jej wszystko jedno. Cztery tygo­dnie da się wytrzy­mać z każ­dym. No, pra­wie każ­dym.

– Kamila Jutrzenko i Sła­wo­mir Olszew­ski, pokój czter­na­ście – gło­śno oświad­czył tre­ner sek­cji lek­ko­atle­tycz­nej. – Mar­cin Zba­ra­ski…

– Zaraz, zaraz! – Kamila zerwała się z miej­sca. – Jak to? Mam być w pokoju ze Sław­kiem?

To już nie były żarty. Po pierw­sze: tego by nie prze­żyła, a po dru­gie: te gwizdy, gre­mialne „uuu” były nie do znie­sie­nia, podob­nie jak stała obec­ność Sławka z jego natręc­twami, wiecz­nie otwie­ra­nym i zamy­ka­nym oknem oraz dwa razy dzien­nie ste­ry­li­zo­wa­nym grze­bie­niem.

– A tak, zaraz… rze­czy­wi­ście… – Tre­ner lek­ko­atle­tów się zasę­pił. – To może Zba­ra­ski z Olszew­skim i z Pie­ga­tem, a ty… no cóż, na razie idź do czter­nastki, jakoś nie widzę dla cie­bie pary.

„Ja też nie widzę dla sie­bie pary” – pomy­ślała Kamila, patrząc na prze­py­cha­jący się, roz­wrzesz­czany tłum klu­bo­wych kole­gów.

– Może wnieść ci torbę?

Kamila drgnęła. Rozej­rzała się po kory­ta­rzu.

Windy ani śladu. Oto test na sta­łość zasad. Jeśli teraz się zgo­dzi, to jakby pozwa­lała mu na pierw­szy krok. On zaraz zacznie sobie coś wyobra­żać, a ona po pierw­sze ma Artura, kocha go, to jej chło­pak, naj­cu­dow­niej­szy ze wszyst­kich, a po dru­gie, trze­cie i czwarte: nie jest zain­te­re­so­wana żad­nym afe­rami dam­sko-męskimi, szcze­gól­nie na obo­zie pod okiem Matysa i szcze­gól­nie z tym wiel­ko­lu­dem.

Co zna­czą dwa pię­tra? W końcu jest spor­tow­cem, a torba nie jest taka ciężka.

– Chęt­nie – powie­działa i nie patrząc na chło­paka, ruszyła w kie­runku scho­dów.

Po chwili zrów­nał z nią krok. Kamila mimo woli zauwa­żyła, że jej torbę niósł tak, jakby były w niej dwa zeszyty, a nie maj­dan na cztery tygo­dnie.

„Nie­zły jest” – pomy­ślała, ale nie zaszczy­ciła go kom­ple­men­tem. Wręcz prze­ciw­nie – dum­nie wysu­nęła pod­bró­dek i roz­glą­dała się wkoło, jakby wcho­dziła po scho­dach sama. Dopiero gdy doszli do czter­nastki, Kamila zde­cy­do­wała, że czas wyja­śnić na wstę­pie kwe­stie zasad­ni­cze.

– Dzięki. Zaraz napi­szę mojemu chło­pa­kowi, jaki Wali­góra tu zje­chał.

„Wali­góra? Co ja gadam?!” Poczuła, że od szyi skrada się ostry rumie­niec.

– Tań­czysz, prawda? – Nie zacze­kał na odpo­wiedź. – Od razu to wie­dzia­łem, jesz­cze pod klu­bem w War­sza­wie. Tak się ruszasz… ina­czej, jak­byś gła­skała powie­trze. To na razie.

„»Jak­byś gła­skała powie­trze«? Nie­złe! Tylko dla­czego już poszedł? I co? Żad­nego »wnieść ci torbę do środka«? Żad­nego »jak masz na imię«? Poszedł sobie? Tak po pro­stu?”

Kamila stała przed czter­nastką i patrzyła na plecy Wali­góry. Artur był zde­cy­do­wa­nie przy­stoj­niej­szy, miał faj­niej­szy głos, dużo bar­dziej wyra­zi­ste oczy, o wiele inte­li­gent­niej­szy wyraz twa­rzy i był ogól­nie dużo, dużo faj­niej­szy. Może tylko nie miał tak impo­nu­ją­cej postawy, ale Kamila ni­gdy nie prze­pa­dała za wiel­ko­lu­dami.

„Po co ja w ogóle o nim myślę? Prze­cież on mnie nic nie obcho­dzi. To jakiś mię­śniak. Jest dla mnie nikim. I będzie nikim”.

– O Matyldo, ty wiesz z jakimi zwie­rza­kami mnie umie­ścili? Jeden beka, drugi ucie­szył się, że w pokoju jest łazienka, bo będzie miał gdzie chło­dzić piwo. Ten pierw­szy zapo­mniał piżamy, ale uznał, że jest gorąco, więc po co mu piżama. Pew­nie będzie spał na golasa!

Kamila usły­szała głos Sławka i dopiero wtedy się ock­nęła. Podała przy­ja­cie­lowi klucz, pozwo­liła wnieść swoją torbę do pokoju i żalić się na­dal.

– Czy ty kie­dy­kol­wiek będziesz zado­wo­lony z życia?

– Kie­dyś na pewno będę.

– Nie mów mi „kie­dyś” i nie mów…

– Wiem, wiem. Jak ktoś mówi „kie­dyś”, to tak jakby krzy­czał: „ludzie, uwaga, zmy­ślam”, a „na pewno” na tym świe­cie nie ist­nieje – z iro­nią wyre­cy­to­wał Sła­wek. – Sły­sza­łem to sto razy.

– Więc jak sły­sza­łeś, to tak nie mów.

– Aha. Jak robisz ten obrót, to złap mnie nie tu, tylko za nad­gar­stek. Będzie sta­bil­niej.

– Racja. Dobrze, czyli gdzie?

Kamila i Sła­wek wycią­gnęli ręce i bły­ska­wicz­nie to prze­ćwi­czyli. Nie było mię­dzy nimi żad­nego napię­cia. Ni­gdy się nie kłó­cili, naj­wy­żej dro­czyli, tak jak przed chwilą.

Gdy po nie­ca­łej godzi­nie zeszła do sto­łówki, od razu zoba­czyła Wali­górę. Sie­dział przo­dem do wej­ścia. Widział ją na pewno, bo zer­k­nął na nią i na chwilę zatrzy­mał wzrok, ale twarz mu nawet nie drgnęła.

Kamila poczuła przy­kre ukłu­cie roz­cza­ro­wa­nia.

Na obiad była ogór­kowa, klopsy wie­przowe w sosie pomi­do­ro­wym, pęczak, goto­wane buraczki, surówka z zie­lo­nej sałaty i poma­rań­czy i kom­pot tru­skaw­kowy, któ­rego Kamila nie zno­siła.

Zja­dła wszystko. Na wyjaz­dach nie miała zwy­czaju niczego ni­gdy zosta­wiać, ale też ni­gdy nie kupo­wała sobie dodat­ko­wego jedze­nia. W ogóle była zadzi­wia­jąco porządna i poukła­dana.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: