- promocja
- W empik go
Kiedyś na pewno. Tom 8 - ebook
Kiedyś na pewno. Tom 8 - ebook
Kamila - piękna, tancerka, mistrzyni tańca towarzyskiego, od dwóch lat szczęśliwie zakochana w Arturze, wrażliwym matematyku.
Dorota - bardzo przeciętnej urody, zakompleksiona marzycielka, singielka, której pasją (jedyną) jest nauka angielskiego.
Co łączy te dwie, na pozór tak różne dziewczyny? Po pierwsze - przyjaźń. Po drugie: trudne relacje z rodzicami.
Rodzice Kamili ciągle się kłócą. O wszystko. Kamila, patrząc na nich, ma czasem wrażenie, że zachowują się jak dzieci. Rodzice Doroty to spełniający się zawodowo i towarzysko światowej sławy scenografowie, którzy najlepiej wypadają z córkami na fotografii, a obowiązki rodzicielskie scedowali na babcię.
Choć obie dziewczyny przygotowują się do matury, młodzieńcze serca nie drzemią - pojawiają się uczucia. Jakby ich nie nazwać - zadurzeniem, fascynacją, miłością - działają różnie - czasem są budujące, czasem destrukcyjne.
Kruchość młodzieńczych związków jest powszechna, co nie znaczy, że mniej boleśnie odczuwana niż w wieku dojrzałym.
A zdrada boli zawsze… I ma różne oblicza. Co jest w niej bardziej istotne: fakt jej zaistnienia czy pobudki kierujące człowiekiem? I czy warto zawsze mówić prawdę?
Kategoria: | Dla młodzieży |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-272-7346-8 |
Rozmiar pliku: | 1,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Opowiadaj.
– Szkoda słów. Może ty pierwsza.
– Było aż tak źle?
– Zależy, jakie przyjąć kryteria. Nie doszło do rękoczynów, nie było wulgaryzmów, nie zniżyli się do niszczenia mienia. Poza tym to był koszmar.
– Kłócą się?
– Czy oni się kłócą? Hm… Tak bym tego nie nazwała, bo mówią niemal szeptem. Wiesz, takim szeptem wykształconych, kulturalnych ludzi. Ale jest w tym jad. To dwie żmije wymieniające z uprzejmością celne ukąszenia.
– Które gorsze?
– Remis. Może ojciec ciut bardziej się czepia albo po prostu jego mniej lubię. Solidarność płci, podświadomie trzymam z mamą i tak już będzie zawsze. Po prostu.
– Ale o co im chodzi? Tak konkretnie to o co można się drzeć na wczasach? Pogodę mieliście super, miejsce znacie. W czym rzecz?
– Dorota, życia nie znasz? Jest masa spraw, które muszą wyjaśnić i udowodnić sobie nawzajem, jak to drugie niewłaściwie postępuje. Zaraz dam ci przykład.
Kamila zdjęła z włosów okulary przeciwsłoneczne, poprawiła długie, sięgające do pasa włosy, odsunęła krzesło od kawiarnianego stolika i stukając zausznikiem okularów w dolne jedynki, zamyśliła się. Po chwili sięgnęła po szklankę z colą, ale nie upiła nawet łyczka. Zagrzechotała tylko delikatnie kostkami lodu i odstawiła szklankę. Spojrzała na Dorotę i ciężko westchnęła.
– Dzień przed wyjazdem ojciec pojechał do warsztatu, bo coś tam chrobotało w skrzyni biegów. Mama pakowała rzeczy. Wieczorem wszystkie torby stały w przedpokoju. Rano przed szóstą zadzwonił budzik. Ojciec się wściekł, że niepotrzebnie tak wcześnie się zrywamy. Mama na to, że sam chciał przejechać przez miasto przed korkami, a poza tym do Krynicy jest ponad czterysta kilometrów. Ojciec wtrącił, że jeśli po drodze będziemy mieli stłuczkę, to nie będzie jego wina. Na co mama, że to jego wybór, że siedział przy komputerze do tak późna, a przecież wiedział, że wyjeżdżamy. W końcu wszyscy troje stanęliśmy nad torbami. Ojciec podszedł do szafy mamy, otworzył ją i stwierdził, że jest zdziwiony, że ona w ogóle zostawia jakieś rzeczy, bo myślał, że zabrała ze sobą wszystko, co posiada. Na co mama, że w takim razie może on wyjmie z toreb rzeczy, które jego zdaniem są jej niepotrzebne. Na co ojciec, żeby nie ulegała emocjom, bo on po prostu wie, że potem większość rzeczy jest nieprzydatna. Na co mama otworzyła torbę ojca i oświadczyła: zostaw coś ze swoich rzeczy, skoro uważasz, że jest za dużo. Zeszliśmy do samochodu. Nie udało się na jeden raz zabrać wszystkich toreb. Ojciec zaczął pakować graty do bagażnika i powiedział, żebyśmy wsiadły. Sam poszedł do mieszkania po ostatnią partię. Ruszyliśmy w milczeniu. W drodze mama wyciągnęła kanapki. „I ty się dziwisz, że tyjesz… Kto dziś je kanapki? Może jeszcze z pełnotłustym serem? Na drogę to się robi sałatkę w hermetycznym pojemniku. Czy nie możemy po drodze gdzieś się zatrzymać i zjeść coś świeżego?” Na co mama, że przecież to on zawsze chciał kanapki, ale jak chce, to możemy się zatrzymać. Na co ojciec, że oto właśnie cała ona i jej kobieca niefrasobliwość. Ma ze sobą jedzenie, które teraz wyrzuci, bo kobiecym zwyczajem zmieniła zdanie. Po czym wjechał na parking przed restauracją. Wysiadł, ja też. Mama nawet nie drgnęła. Nie wysiądzie. Ma kanapki i teraz w samochodzie będzie je kobiecym zwyczajem jadła. Ojciec i ja zjedliśmy w środku. Kiedy ruszyliśmy, przyszedł do mnie SMS od Artura. Mama zapytała od kogo, ojciec zaraz oświadczył, że to moja prywatna sprawa i że to karygodne, żeby tak mnie sprawdzać; przecież jestem dzieckiem idealnym, godnym zaufania. Mama na to, że tylko tak pytała, ale że to pewnie od Artura. Na co ojciec, że to bezczelność ze strony Artura wysyłać mi wiadomość o ósmej rano. Mógł mnie przecież obudzić. Mama na to, że to są nasze sprawy, Artur jest moim chłopakiem i na pewno wiedział, że wyjeżdżamy wcześnie. „Prawda, córeczko?” Ojciec na to, że ten cały Artur od dawna mu się nie podoba. Mama, że wręcz przeciwnie. To miły, grzeczny chłopiec i oby wszyscy mężczyźni tacy byli. Potem przyszedł SMS do ojca. „Nie waż się czytać, gdy prowadzisz!” „To moja sprawa. Ja ponoszę odpowiedzialność i ja decyduję” – odparł ojciec, ostentacyjnie odczytując SMS-a. „Tak! Szczególnie, gdy nas pozabijasz, to ty będziesz ponosić odpowiedzialność”. Podał mi komórkę i poprosił, żebym na ten numer odpisała: „Jadę z rodziną do Krynicy-Zdroju. Odezwę się”. Mama spytała, do kogo pisze. Ojciec, że do wujka Mirka, jego brata. Mama, że przecież wczoraj rozmawiała z ciotką i oni wiedzą, więc… i tak przez całą drogę. Genialna podróż. Film z życia moich rodziców powinno się wyświetlać na szkoleniach dla nowożeńców. „Zobaczcie, kochani, teraz trzymacie się za ręce, a za dwadzieścia lat będzie tak. Proszę, oto film poglądowy z życia państwa Jutrzenków”. – Kamila uśmiechnęła się, jakby wspominała coś bardzo fajnego.
– Czy ciebie to bawi?
– To śmiech przez łzy. – Kamila westchnęła, ale jej potrzeba wyrzucenia z siebie złych wspomnień jeszcze nie była zaspokojona. – Słuchaj dalej, teraz będzie najlepsze. Gdy dotarliśmy na miejsce, rozkręcili się na dobre. Bo co robimy najpierw? Idziemy zjeść obiad czy rozpakowujemy się? Ojciec, że oczywiście zjeść, graty mogą poczekać. Mama, że musi najpierw wyjąć przynajmniej sukienki, bo nie po to je prasowała… Ojciec ostentacyjnie wychodzi przed dom, mama ostentacyjnie wolno wyjmuje swoje sukienki. Nagle wypada na taras i woła: „Maćku, gdzie jest ta srebrna torba z butami?”. „To ta srebrna też była do zabrania?” „Jak to, nie wziąłeś jej? To była bardzo ważna torba!” „Stała z boku, skąd mogłem wiedzieć…” „Przez ciebie zostaliśmy wszyscy bez butów”. „Jakoś sobie poradzimy” „Czy twoim zdaniem mam chodzić w traperach na koncerty?” „Mnie to nie przeszkadza”. „Ojciec rozumie duszę kobiety, prawda?” – zaśmiała się Kamila. „Ale mnie tak!” – syczy mama. Gospodyni dyskretnie wystawia głowę przez okno i uśmiecha się ze zrozumieniem. Nie takie rzeczy działy się na tej kwaterze… Ojciec spokojnie pali papieroska, mama bierze torebkę i idzie sobie na uspokajający spacerek. Ja mam ochotę zapaść się pod ziemię. _The End_. I jak projekcja? Podobało ci się?
– I co? Buty rzeczywiście zostały?
– Żadne zostały. Ojciec specjalnie ich nie wziął. Kilka razy poczęstował nas umoralniającą przemową, że jest wiele kobiet, które umieją się spakować w jedną małą torbę. Na co mama pytała, co to niby za kobiety. On, że nie chodziło mu o nikogo konkretnego. Mama, że odniosła inne wrażenie, więc kogo konkretnie miał na myśli. On, że nikogo. I tak przez trzy tygodnie.
– Ale pogodę mieliście super. Łaziliście trochę po górach? Byliście na Jaworzynie?
– Kobieto, ta pogoda to było przekleństwo. Ojciec po przejściu dziesięciu metrów dostaje ostrej sapki. Mama proponuje, że weźmie od niego plecak. Na co on, że nie jest babą i świetnie sobie radzi. Na co mama: „O, zobacz! A tamten pan, dużo od ciebie starszy, a jak szybko idzie. Brzucha nie ma, może to dlatego…”. Na co ojciec, że on pewnie dlatego tak szybko idzie, bo ma miłą żonę, a nie zrzędę, i że ktoś mu ostatnio mówił, że najfajniej się chodzi po górach w milczeniu, kiedy każdy wsłuchuje się w siebie. Na co mama pyta, od kogo niby to słyszał. On, że od nikogo. Czy chcesz jeszcze kilka przykładów?
– Dzięki. Mam już dość. W zasadzie to czuję złośliwą satysfakcję, że nie tylko moi są paskudni. Wiesz co? Jak się tak na ciebie patrzy, to nikt by nie podejrzewał, że masz w domu takie schody. Myślisz, że się rozwiodą?
– Oby jak najszybciej. Niech ojciec się już wreszcie, jak Bóg przykazał, wyprowadzi. – Kamila wzniosła ręce do nieba. – Dobrze, że jeszcze tyle wakacji przed nami, bobym zwariowała, gdybym jutro miała iść do szkoły. Teraz jadę na obóz, potańczę sobie. Matys da nam w kość. Będę się męczyć, aż zawarty w pocie chlorek sodu wypali mi oczy. Nareszcie zrelaksuję się z dala od moich kochanych rodziców. Dorota? – Kamila zmrużyła oczy i ściszyła głos: – To Kicia?
W drzwiach kawiarni stała ich koleżanka z klasy, Anka Sawicka, z jakimś mężczyzną. Oboje byli jakby zmieszani. Wybrali stolik i nie czekając, aż kelnerka przyniesie kartę, pochylili się i zaczęli rozmawiać.
– To chyba jej ojciec? Coś przeskrobała, bo tak jej klaruje.
– Coś się musiało stać. Ona zawsze znika na całe lato na tych swoich obozach. Chyba ojciec… Ty, zobacz, ona ryczy. Dał jej chusteczkę.
Przyjaciółki już bez skrępowania, za to z wielką ciekawością wpatrywały się w koleżankę z klasy.
– Może informuje ją, że się rozwodzą – powiedziała Kamila.
– Teraz wszędzie będziesz widziała rozwodzących się rodziców. A może po prostu i zwyczajnie przyszła z ojcem na lody?
– To dlaczego ryczy? I w sukience? Ona ma sukienki? Nigdy w nich nie chodzi. Włosy rozpuściła… Patrz, podkręciła końce… – Kamila odruchowo poprawiła swoje włosy.
– Ty też rozpuściłaś.
– Właśnie, a robię to tylko na specjalne okazje.
– Czy ja jestem specjalną okazją dla ciebie?
– A co myślałaś?
– Myślałam, że nie.
Kamila potargała Dorocie grzywkę. Dorota poczuła miłe ciepełko w sercu. Fajnie coś takiego usłyszeć od przyjaciółki. Na moment całkiem zapomniała o Kici i jej ojcu. Z rozczuleniem popatrzyła na Kamilę i po raz milionowy w życiu pomyślała, że Kamila jest bardzo ładna. Wygląda tak, jak chciałaby wyglądać chyba każda dziewczyna. „Nic dziwnego, że jest mistrzynią Polski w tańcu. Za sam wygląd dałabym jej medal” – stwierdziła w duchu. Po chwili pobiegła wzrokiem za spojrzeniem przyjaciółki.
– Dziwnie się zachowują, prawda? Jakby ustalali coś ważnego, tajemniczego…
– Na przykład, ile kosztuje obóz albo ile Kicia potrzebuje na buty. Bez fantasmagorii, bardzo proszę.
– Masz rację… Teraz ty. – Kamila dyskretnie się przeciągnęła. – Zmęczyłam się wspominaniem tego pobytu, teraz posłucham ciebie. Nie garb się i opowiadaj.
– Po pierwsze, wcale się nie garbię, po wtóre…
– Jak mnie drażni to twoje „po wtóre”. Kto dziś tak mówi?
– Ja.
– Chyba już tylko ty. Jakbyś była z dziewiętnastego wieku – powiedziała Kamila, a Dorocie wyraźnie sprawiło to przyjemność.
– A więc, droga Kamilko, po wtóre: ogólnie było do zniesienia. Trzydzieści osób, czyli w sam raz. Pierwszego dnia zrobili nam test. Załapałam się do średniej grupy. Dzięki za tego pocieszającego SMS-a, bo strasznie mnie to zakłuło. Ja w średniej grupie… Za to dostałam fajnego native’a.
– Powiedziałaś mu, że chcesz jechać na studia do Anglii? – zapytała Kamila i zerknęła na Dorotę.
To było skryte marzenie Doroty: zaraz po maturze wyjechać z domu i zaszyć się gdzieś na końcu świata. Najlepiej tam, gdzie nie ma internetu, a przede wszystkim nie ma telefonów. Być dosłownie poza zasięgiem. Trzeba przyznać, że Dorota miewała w szkole potknięcia z wielu przedmiotów, ale nigdy nie był to angielski. Ten przedmiot był święty. Uczyła się bardzo prostą metodą: każda lekcja na pamięć, na blachę. Obudzona w środku nocy umiała odtworzyć obraz każdej lekcji, linijka po linijce. Żadnych nowoczesnych interaktywnych metod, tylko pół godziny BBC i kucie w czystej formie. Po roku takiej nauki zrozumiała, że to najskuteczniejsza metoda. Oczywiście jej lingwistyczne apetyty były znacznie większe. Pragnęła kursów, wyjazdów, konwersatoriów, native speakerów… Jednak rodzice uważali, że w tej rodzinie zdolności ma Majka… A może Dorocie tylko się tak wydawało? W każdym razie wakacyjny obóz językowy opłacali bez komentarzy. Gdy Dorota była na nich szczególnie zła, myślała sobie, że gdyby wiedzieli, jak uwielbia te obozy, toby jej nie puszczali, ale oni sądzili, że ją zmuszają, i uważali, że musi jeździć, bo to zgadzało się z ich planami co do jej przyszłości. Gdyby wiedzieli, jakie plany ma Dorota… ale nie wiedzieli. O projektach wyjazdowych starszej córki – podobnie jak i o milionie innych jej ambicji, marzeń, decyzji, radości i trosk – nie mieli zielonego pojęcia.
– Tak, powiedziałam – wyznała Dorota z emfazą.
Nigdy nie rozmawiały o tym, że to mało realne, bo przecież Dorota musi mieć na to pieniądze. Dorota uwielbiała wyobrażać sobie, że mówi albo lepiej – pisze rodzicom lakoniczną kartkę, że jest tu i tu i że ich pozdrawia. Szczególnie to „pozdrawia” dawało jej sporo satysfakcji. Kamila natomiast zwyczajnie, po koleżeńsku nie chciała odzierać jej ze złudzeń. Wiedziała, że przyjaciółka realizuje się w marzeniach i fantazjach.
– Sporo nauki – zaczęła znów Dorota. – Dwie godziny po śniadaniu, nowy materiał, gramatyka, przed obiadem pół godziny BBC i obowiązkowe odśpiewanie kilku piosenek – Beatlesów, Elvisa, Dylana. Potem maglowanie tego, co było rano. Po obiedzie teleturniej, inscenizacja lub coś w tym stylu. Wieczorem test…
– Wymyśliłaś coś?
– Jasne! Słuchaj… tam był jeden facet… Krystian. Fajne imię, prawda? Takie obiecujące… Otóż Krystian był ujmujący. Załatwił sobie, nie bez trudu, przeniesienie do mojej grupy, zawsze siadał koło mnie podczas oglądania BBC. Halo, słuchasz mnie?
– Słucham, słucham… – Kamila z trudem oderwała wzrok od Kici i spojrzała na przyjaciółkę. – Nie garb się.
– Będę. Nie mam zamiaru być primabaleriną, jestem tylko zwykłą przeciętniaczką, więc mogę się garbić. Początkowo nie poznałam się na nim, chociaż psie, rzewne spojrzenie było słodko jednoznaczne. Uwielbiał mnie. Znosił mi kwiaty z pobliskich łąk i bardzo się starał. Żeby jakoś ukierunkować jego nadaktywność, wyznałam razu pewnego, że może mi zaimponować tylko ekstremalnie ostrym podejściem do życia. Wiesz, żadnych szczegółów. Ma pole do popisu. Teraz uważaj, wolnym krokiem zbliżamy się do meritum tej historii. Blisko naszego ośrodka była przystań jachtowa. Któregoś wieczora, a był akurat nów i powietrze pachniało wodorostami, wszyscy szliśmy na ognisko. Ja powiedziałam, że zostaję, bo coś tam, tu jeszcze nie wiem. I wyobraź sobie, on pokonał zabezpieczenia, ukradł mały jachcik i zaczął do mnie płynąć, ale po drodze miał pecha, bo przyplątała się burza. Co tak patrzysz? No dobrze, więc była pełnia i wiało, gromadziły się burzowe chmury. On, bez żadnego pojęcia o żeglarstwie, utopił łódź i siebie przy okazji. Następnego dnia śledztwo, policja, prokurator i te rzeczy. W tym jestem słaba, muszę popracować nad realiami. Wszyscy byli przesłuchiwani… Do mnie prokurator powiedziała…
– Dlaczego „powiedziała”?
– Bo to była kobieta … że ja jestem poza podejrzeniami, bo mnie z nimi nie było. – Ostatnie dwa słowa Dorota wypowiedziała wolno, z tajemniczo przymkniętymi oczami.
Była przeciętnego wzrostu, ale bardzo chuda i gdy gestykulowała, wydawało się, że jej kończyny są nienaturalnie długie. Gdy opowiadała swoje historie, często zachowywała się teatralnie. Tym razem zawiesiła dłonie w powietrzu i zamarła w bezruchu. Dwie panie przy stoliku obok obejrzały się.
– Opuść ręce, ludzie patrzą. Nie rozumiem tych emocji.
– Jak to nie rozumiesz? Ja byłam poza podejrzeniami, a przecież to właśnie ja go skłoniłam do kradzieży, bo powiedziałam, że lubię ekstremalnie mocne… rozumiesz?
– Wydumane. Nieprawdziwe. I dlaczego zaraz się utopił? Był niedorozwinięty? Nie wiedział, że w wodzie można się utopić? Co to ma być? Kryminał? Lubisz napuchniętych topielców? Ja nie przepadam…
– No dobrze. To nie utopił, tylko przytopił, podtopił…
– Naciągane. Marne. Wiesz co? Ja bym na twoim miejscu zrezygnowała z pierwszej osoby, bo za bardzo rozpędzasz się z emocjami. Wymyślaj w trzeciej osobie, może to cię trochę przytemperuje. – Kamila popatrzyła uważnie na przyjaciółkę, czy się nie obrazi, bo Dorocie najłatwiej było podpaść krytykowaniem jej historyjek.
– Masz rację, napiszę od początku. Wiesz co, Kama? Chodź, podejdziemy do nich. Może nas nie zauważą i coś podsłuchamy…
– Dobrze, tylko powolutku.
Kamila i Dorota podniosły się i ze sztucznymi uśmiechami ruszyły do stolika, przy którym siedziała ich koleżanka.
Kicia poderwała się jak oparzona. Niemal przewróciła krzesło.
– Cześć, Kicia! Co tu robisz? Nie na obozie? – Kamila uśmiechnęła się do jej ojca, a ten z poważną miną wstał.
Przez kilka sekund wszyscy czworo stali w krępującym milczeniu.
– Jestem Kamila Jutrzenko, a to Dorota Janowska. Jesteśmy… to znaczy chodzimy z Anią do jednej klasy – powiedziała Kamila, czując, że między Anką i jej ojcem dzieje się coś bardzo nieprzyjemnego.
Mieli nerwowy, rozbiegany wzrok i nie zaproponowali, żeby się dosiadły.
– Miło mi. – Mężczyzna wyciągnął rękę i przywitał się z nimi. Spojrzał na Ankę, potem na zegarek i jeszcze raz na Ankę. – Muszę już jechać. Muszę zdążyć na ognisko. Miło mi było was poznać. Do widzenia. – Znów spojrzał na Kicię. – Pójdę zapłacić.
– A ty co? Nie na obozie?
– Nie. Nie jestem na obozie. Jestem tu – wolno powiedziała Kicia.
– Coś się stało?
– Wróciłam wcześniej, bo… się rozchorowałam. Muszę już iść. Cześć.
Przyjaciółki odprowadziły ją wzrokiem. Gdy podeszła do mężczyzny, ten przepuścił ją w przejściu i delikatnie wziął za łokieć.
– Fajnego ma starego.
– Wiesz co? – Dorota poszukała krostki na brodzie i zaczęła ją szczypać. – Kiedyś widziałam jej ojca, wyglądał całkiem inaczej.
– Ludzie się zmieniają.
– Może…
– To co? Jeszcze po jednej coli? Nie garb się, nie ruszaj sobie tej krosty i przestań zgrzytać zębami – powiedziała Kamila.
Dorota na krótką chwilę wyprostowała chude plecy, odjęła dłoń od twarzy i przestała zgrzytać zębami.
Wróciły do swojego stolika, lecz zanim zamówiły kolejną colę, przesiadły się do innego, bardziej zacienionego, bo upał był coraz większy.
Był koniec lipca, na niebie ani jednej chmurki. Powietrze stało w miejscu, jakby samo zmęczone upałem i zaduchem. Do rozpoczęcia roku szkolnego pozostało jeszcze pięć tygodni.ROZDZIAŁ PIERWSZY
Kiedy Kamila Jutrzenko pierwszy raz przekroczyła próg klubu „Solaris”, miała pięć lat. Nie wiedziała, po co tu przyszła, jak również dlaczego nie wolno jej ssać końcówek swoich bardzo długich włosów, marudzić, śpiewać o misiu w teczce i o tym, co niestosownego przydarzyło mu się podczas wycieczki, ani stukać butami o nogi krzesła. Na początku to całe czekanie było przede wszystkim nudne. Potem zrobiło się ciekawiej, bo Kamila ziewnęła, a chłopczyk siedzący naprzeciw niej z przerażeniem wtulił się w mamę. To była przełomowa chwila. Zauważywszy, że chłopczyk się jej boi, Kamila mogła udawać ziewanie, ale nie zrobiła tego. Skoro się boi, to po co go straszyć…
Gdyby Kamila nie poznała Sławka, zapewne do dziś by nie wierzyła, że można się bać, gdy ktoś ziewa. Jednak poznała i wie nie tylko, że ziewanie jest przerażające, lecz także że jeżdżenie windą jest potworne, podawanie komuś ręki zagraża życiu (z powodu miejscowego nagromadzenia bakterii), a używanie niewyparzonych sztućców prowadzi do śmiertelnego zejścia poprzedzonego mękami konania na wirusowe zapalenie wątroby typu B.
Od tamtego popołudnia gdy przeraziła pięcioletniego wówczas Sławka swoim spontanicznym pięcioletnim ziewnięciem, widywali się nieprzerwanie przez trzynaście lat. Najpierw ćwiczyli razem na sali, a od czterech lat tańczyli już nie tylko w jednej sekcji, lecz także w jednej parze.
Gdyby Kamila miała nieco inaczej skonstruowaną osobowość, być może nie zniosłaby obcowania z kimś takim jak Sławek. Szczęściem jednak (dla Kamili czy dla Sławka większym – nie wiadomo) była zupełnie na neurozę Sławka odporna. Nie obrażała się, że po treningu z nią dezynfekuje sobie dłonie spirytusem kosmetycznym, nie ziewała przy nim nigdy, nie robiła mu żadnych psikusów. Wręcz przeciwnie – broniła go przed jego własnymi dziwactwami. Nie była nadmiernie towarzyska. Miała tak dużo treningów, wyjazdów, zajęć i obowiązków sportowych, że z trudem znajdowała czas na rozmowy z Dorotą i randki z Arturem. W zasadzie poza tym na nic innego nie starczało jej doby.
Kamila lubiła ich trenera, bo Matys był konkretny. Mówił tylko tyle, ile trzeba, i krótko ich trzymał. A Kamila chciała dużo pracować i chciała odnosić sukcesy. Lubiła Matysa również dlatego, że dzięki niemu i jego żelaznej dyscyplinie była bardzo zajęta, a to jej zdecydowanie odpowiadało. Brak czasu usprawiedliwiał to, że nie miała znajomych, nie chodziła na imprezy, nie interesowała się innymi. Nikt się nie czepiał, każdy rozumiał: trenuje, jest zajęta – nie ma czasu. To „nie ma czasu” stopniowo z przekleństwa stało się dla Kamili błogosławieństwem. „Nie miała czasu”, była zajęta, rozrywana, a to zawsze daje poczucie płynięcia bystrym nurtem życia.
Na początku Kamila czuła się wyróżniona, szczególna i chyba też lepsza od innych. To, co czuła dziś, należało tylko do niej. Nikomu, nawet samej sobie, nigdy się do tego nie przyznawała, ale na pewno czuła się jak kłusownik, który zastawił w lesie dobrze ukryte wnyki, a potem zapomniał o nich i… sam się w nie złapał. Nie mogła się skarżyć na to, że jej marzenia się ziściły. Każdy przecież chciałby być mistrzem Polski, prawda?
Sergiusz Matys, jej trener, też swego czasu był tancerzem. Był nawet wicemistrzem Europy, a w Polsce noszono go na rękach. Wiele sobie po nim obiecywano. Niestety, to co staje się udziałem wielu sportowców, stało się też udziałem Matysa. Kontuzja. Tę historię znali wszyscy, Kamila też. Wielka kariera złamana. Samo życie. Smutna, ale banalna historia.
Nowe światło na tę sprawę rzuciła dopiero sytuacja, która miała miejsce podczas ich treningu. Sergiusz Matys dostał wiadomość ze szpitala, że jego zaawansowana wiekiem matka uszkodziła sobie staw kolanowy.
Podszedł do ich choreografki, z którą znali się od bardzo dawna, i cicho, ale niewystarczająco cicho, bo Kamila usłyszała, powiedział:
– Zobacz, jak kłamstwo zawsze się zemści. Wymyśliłem ten staw kolanowy i wrócił do mnie. Dokończ sama trening. Do jutra.
Zniknął, a Kamila zrozumiała w jednej chwili, że kontuzja była czymś przez Matysa wymyślonym.
„O co tu chodzi? Dlaczego nie chciał trenować? Sam sobie uszkodził nogę? On, z jego kultem zdrowego ciała? Dlaczego?!”
Niestety, od tamtej pory Kamila nie posunęła się ani o krok w wyświetlaniu prawdy. Jednak coś zaczęło w niej kiełkować.
Teraz, jadąc autokarem na obóz, nagle wróciła myślami do tego stawu kolanowego Matysa. Nigdy na niego nie narzekał, tylko gdy ktoś, na przykład w wywiadzie, wspomniał tę smutną przyczynę zakończenia jego kariery, trener robił zbolałą minę. Kamila nagle odczuła potrzebę porozmawiania o tym, opowiedzenia komuś, co usłyszała. Tylko komu? Była, tak jak i Dorota, bardzo zamknięta w sobie. Trudno zawierała przyjaźnie. Nadal nie kojarzyła wszystkich uczniów ze swojej klasy. W autokarze było pięćdziesiąt osób, a ona mogłaby co najwyżej zwierzyć się Sławkowi. Tylko nie w tej chwili, ponieważ Sławek twardo spał. Z nosem rozpłaszczonym na szybie spał, jak to się określa, „na glonojada”. Pod twarz miał podłożoną chusteczkę higieniczną.
Kamila z niedowierzaniem pokręciła głową.
„I ten człowiek jest najlepszy w Polsce. Jego styl w quick stepie jest absolutnie niepowtarzalny, a w tangu rzuca na kolana jurorów. Patrząc na niego, nikt by w to nie uwierzył”.
*
Majka była w domu. Niestety. Babcię jakoś dawało się znieść. Ona, przynajmniej czasem, się nie wtrącała, nie komentowała, była miła, umiała się zająć sobą i… kochała Dorotę. Majka miała dwanaście lat i zdaniem Doroty była uosobieniem wredności.
– I czego się gapisz, małpiszonie?
– Nie denerwuj się – powiedziała Majka spokojnym głosem. – Po prostu chcę ci się przyjrzeć, żeby dobrze zapamiętać, jak wyglądasz.
– Po co?
– Żeby nigdy w najmniejszym szczególe nie wyglądać tak jak ty.
– Spadaj – syknęła Dorota i weszła do łazienki.
Trzasnęła drzwiami i przekręciła zamek pod klamką. Usiadła na pralce, podkuliła nogi i objęła kolana rękami. Zamknęła oczy i oparła głowę o beżowe kafelki. Było jej smutno. Rozmowa z Kamilą przybiła ją jeszcze bardziej. Przyjaciółka ma przed sobą najfajniejszą część wakacji, a ona najgorszą – z młodszą siostrą u dziadków. Owszem, to zrozumiałe, że trzeba dziadków odwiedzić, zresztą są nawet fajni. Ale po pierwsze: dlaczego z Majką, a po wtóre: dlaczego z Majką? Po ostatnie: dlaczego z Majką?
Dorota miała do siostry masę najróżniejszych zastrzeżeń: Majka brała jej cienkopisy, odbierała telefony do niej, zagadywała Kamilę, gdy ta do nich przychodziła, była złośliwa, nie myła po sobie wanny, wiecznie chciała na obiad naleśniki lub pierogi, miała oczy po mamie (co było też poważnym narażeniem się Dorocie), lubiła rodziców, podlizywała im się, nadskakiwała. Wynalazła wielką ramę i powiesiła sobie w pokoju ich zdjęcie.
– Dobrze robisz, inaczej byś zapomniała, jak wyglądają.
„Jasne, że powiesiła sobie zdjęcie rodziców w pokoju. To ich ukochana córeczka. Na przykład dlaczego ja nie mam praktycznie żadnego zdjęcia z rodzicami? Nie, wróć! Nieprawda. Otóż mam kilkanaście, jakżebym mogła o nich zapomnieć. Za każdym razem gdy robią wywiad z rodzicami, nas też fotografują. Rodzinka w komplecie. Artyści i ich słodkie, mądre, kochające się córeczki. Obrzydliwość. A Majka zachowuje się nie tylko, jakby nic złego im nie robili, ale jakby byli w porządku. A w porządku nie są!
Jestem zdalnie sterowaną lalką i denerwuje mnie to. Majka też jest zdalnie sterowaną lalką, ale to lubi. W tym zasadnicza różnica”.
Zsunęła się z pralki i spojrzała w lustro. Szczupła, drobna twarz, rozdrapane krostki, zęby, jakby ich było za dużo…
„Gdyby rzęsy miały jakiś kolor i nie przypominały nylonowych nitek, oczy byłyby nawet znośne. Gdyby! Brwi za to grube jak u polityka”.
Ilekroć Dorota patrzyła na siebie w lustrze, czuła się jak okrutny żart natury.
„Trudno. Nie ja siebie wymyśliłam. Nic na to nie poradzę” – pocieszała samą siebie, bo chciała być osobą racjonalną i konkretną.
Na smutki zawsze pomagała jej nauka, ale tylko angielskiego. Teraz też postanowiła zająć się tym, co zawsze ją odprężało.
– Dorotko, dziecko, spakowałaś się już? – krzyknęła babcia przez drzwi łazienki.
Dorota usłyszała, jak Majka mówi:
– Ja się już spakowałam. Mamusia zawsze mówi, żeby nie nic zostawiać na ostatnią chwilę.
„Mamusia? Mamusia to jest ktoś, kto stawia przed dzieckiem talerz z zupą, przyszywa guzik, krzyczy, gdy dziecko coś przeskrobało. Majka jest obrzydliwa z tym naginaniem rzeczywistości. Jakie zawsze? Jakie? Na palcach jednej ręki można policzyć, ile razy matka coś do nas mówiła. Majka żyje na innej planecie. Na planecie, na której wszystko jest w porządku”.
W podstawówce Dorota miała w klasie koleżankę, po którą każdego dnia przychodziła mama. Zawsze po lekcjach czekała na córkę. Wszystkie dzieci z klasy się z niej śmiały, a Dorota najbardziej. Jak ona ją obgadywała, jak jej dokuczała. Nienawidziła tej dziewczynki, była dla niej podła. Czuła, że trzeba ją ukarać, lecz wieczorem płakała w poduszkę i marzyła, tysiące razy wyobrażała sobie, że wybiega po lekcjach, a przed szkołą stoi jej mama. Jej mamusia! Dzieci śmieją się z Doroty, przezywają ją, a ona jest szczęśliwa, bo mama po nią przyszła.
– Do wszystkich diabłów, wyjdziesz wreszcie? Dorotaaaa! – Majka załomotała w drzwi.
– Odczep się! Biorę prysznic!
– Bez wody? Akurat! Nie kłam! Wychodź, słyszysz? Tatuś dzwoni! Jak wolisz, to mogę mu powiedzieć, że nie chcesz podejść. Na pewno się ucieszy.
– Dawaj słuchawkę! No? Gdzie masz… oszukałaś mnie! – Dorota zamachnęła się słuchawką.
– Inaczej nigdy byś nie wyszła. Obiad na stole – mruknęła Majka i zaraz dodała: – Sama mnie do tego zmuszasz.
– Akurat, zmuszam cię.
– Dziewczynki, znowu się kłócicie? Dlaczego w innych domach może być milo i ciepło? Powinnyście się wspierać i szanować, przecież jesteście siostrami…
– Niestety – mruknęły jednocześnie i popatrzyły na siebie z niechęcią.
– Zobaczycie jeszcze, jak to dobrze mieć siostrę. Za kilka lat na pewno to docenicie. Tak to już jest. Kiedyś ze śmiechem będziecie wspominać te dzisiejsze kłótnie.
Ogólnie babcia była w porządku, a na tle innych babć nawet bardzo w porządku. Nie czepiała się o głośne słuchanie muzyki, nie robiła nigdy obciachu przed znajomymi, smażyła dobre naleśniki i można jej było powierzyć każdy sekret. Zawsze była zadbana, elegancka i pachnąca. Babcią można się było pochwalić. Miała tylko dwie wady: nigdy nie zajmowała stanowiska w kłótniach między nimi i nigdy nie chciała krytykować rodziców. Trzymała ich stronę. O ile pierwsza wada była jeszcze do zaakceptowania, o tyle drugiej Dorota nienawidziła.
Jadły przez chwilę w milczeniu. Babcia jak zawsze wykazała inicjatywę towarzyską.
– Jakbyście miały coś do prania lub szycia, to dajcie teraz, bo chcę się do tego zabrać, dobrze?
Siostry kiwnęły głowami, ale żadna się nie odezwała.
Milczenie było bezpieczne. Dorota bardzo je lubiła.
*
Matys wysiadł z autokaru pierwszy i nie oglądając się na nikogo, ruszył wprost do budynku.
Kamila stała w przejściu i czekała, aż inni włożą buty, pozbierają swoje rzeczy i wreszcie będą mogli opuścić autokar. Nie komentowała tego, że jej klubowi koledzy są słabo zorganizowani. Stała i spokojnie czekała. Oni ze Sławkiem byli gotowi.
Jakiś chłopak do niej mrugnął. Odmrugnęła, ale bez zainteresowania. Nie znała go i nie chciała poznać. Przyjechała tu, żeby ciężko trenować, a nie zawierać znajomości. Ten etap miała już za sobą. W zeszłym roku koszykarki, fajne dziewczyny, wciągnęły ją w wir życia nocnego i potem dostała od Matysa taką reprymendę, że do dziś ją pamięta. To było oczywiście zagranie w jego stylu. Na porannej zaprawie pobiegli na dworzec autobusowy. Matys stanął przez tablicą z odjazdami i długo się w nią wpatrywał, a ponieważ przerwy w zaprawie nie były w jego zwyczaju, zaraz ktoś zapytał, co się dzieje.
– Nic takiego. Sprawdzam autobusy dla Kamili, bo zdecydowała się, że wraca do domu. Masz o jedenastej dwadzieścia; potem dwunasta czterdzieści i trzynasta dziesięć…
Kamila – niewyspana, nafaszerowana tonami słodyczy, z bolącym po lodach gardłem – rzuciła mu pełne skruchy spojrzenie, ale to go nie wzruszyło.
– To co, którym jedziesz?
Koło nich stał Sławek i z oburzeniem na nią patrzył.
– Nie lubię, jak ktoś rzuca pracę w pół drogi, ale do rozsądku nikt nikogo nie zmusi. Który wybierasz?
Zrobiło się cicho.
Matys nie krzyczał, nie robił awantury, nawet nie patrzył na Kamilę, tylko wciąż studiował rozkład jazdy.
Kamila się rozpłakała.
– To histeria czy refleksja nad sobą?
Milczał krótką chwilę.
– Ruszamy! – krzyknął w końcu.
Pobiegli dalej.
Kamila mało płuc nie wypluła, starając się przez cały czas trzymać tempo. W duchu przeklinała własną głupotę. Ona chciała oszukać Matysa? To tak jakby ktoś próbował wyłączyć słońce. Ten człowiek przez ścianę, zanim zrobisz pierwsze pas, już wie, czy wczoraj wykonałaś dzienną porcję ćwiczeń z sercem, czy tylko na odczepnego.
Wiedziała, że Matys już do tematu nie wróci. To nie był typ zrzędy.
Po przyjeździe z obozu powiedziała Dorocie, że jeśli ktoś chciałby naocznie zobaczyć, co to znaczy autorytet, wystarczy, że rzuci okiem na Matysa.
W tym roku nie miała najmniejszego zamiaru zajmować się czymkolwiek poza ciężką harówą, jedzeniem, spaniem i czasem wysłaniem lub odebraniem jakiegoś SMS-a. Mrugający do niej ponadwymiarowi drągale zdecydowanie byli poza obszarem jej zainteresowań.
Ośrodek był bardzo ładny, każdy pokój miał łazienkę, i to świeżo po remoncie. Marzenie. Można zostawić swoje graty bez obawy, że komuś przyda się twoja szczotka lub „pożyczy” sobie twój tonik, albo – co też się zdarzało – ręcznik lub nawet piżamę (to numer sprzed dwóch lat). Reszta nie miała istotnego znaczenia – poza tym, z kim przyjdzie jej ten pokój dzielić. Na ostatnim zgrupowaniu mieszkała z Agnieszką, przesympatyczną bezproblemową florecistką (od tego czasu miała sentyment do imienia Agnieszka), ale tym razem florecistki pojechały na zgrupowanie do Bazylei, więc…
Kamila opadła na fotel koło recepcji. Nie brała udziału w ogólnej przepychance, kto z kim w jakim pokoju. Nie ma Agnieszki, więc jest jej wszystko jedno. Cztery tygodnie da się wytrzymać z każdym. No, prawie każdym.
– Kamila Jutrzenko i Sławomir Olszewski, pokój czternaście – głośno oświadczył trener sekcji lekkoatletycznej. – Marcin Zbaraski…
– Zaraz, zaraz! – Kamila zerwała się z miejsca. – Jak to? Mam być w pokoju ze Sławkiem?
To już nie były żarty. Po pierwsze: tego by nie przeżyła, a po drugie: te gwizdy, gremialne „uuu” były nie do zniesienia, podobnie jak stała obecność Sławka z jego natręctwami, wiecznie otwieranym i zamykanym oknem oraz dwa razy dziennie sterylizowanym grzebieniem.
– A tak, zaraz… rzeczywiście… – Trener lekkoatletów się zasępił. – To może Zbaraski z Olszewskim i z Piegatem, a ty… no cóż, na razie idź do czternastki, jakoś nie widzę dla ciebie pary.
„Ja też nie widzę dla siebie pary” – pomyślała Kamila, patrząc na przepychający się, rozwrzeszczany tłum klubowych kolegów.
– Może wnieść ci torbę?
Kamila drgnęła. Rozejrzała się po korytarzu.
Windy ani śladu. Oto test na stałość zasad. Jeśli teraz się zgodzi, to jakby pozwalała mu na pierwszy krok. On zaraz zacznie sobie coś wyobrażać, a ona po pierwsze ma Artura, kocha go, to jej chłopak, najcudowniejszy ze wszystkich, a po drugie, trzecie i czwarte: nie jest zainteresowana żadnym aferami damsko-męskimi, szczególnie na obozie pod okiem Matysa i szczególnie z tym wielkoludem.
Co znaczą dwa piętra? W końcu jest sportowcem, a torba nie jest taka ciężka.
– Chętnie – powiedziała i nie patrząc na chłopaka, ruszyła w kierunku schodów.
Po chwili zrównał z nią krok. Kamila mimo woli zauważyła, że jej torbę niósł tak, jakby były w niej dwa zeszyty, a nie majdan na cztery tygodnie.
„Niezły jest” – pomyślała, ale nie zaszczyciła go komplementem. Wręcz przeciwnie – dumnie wysunęła podbródek i rozglądała się wkoło, jakby wchodziła po schodach sama. Dopiero gdy doszli do czternastki, Kamila zdecydowała, że czas wyjaśnić na wstępie kwestie zasadnicze.
– Dzięki. Zaraz napiszę mojemu chłopakowi, jaki Waligóra tu zjechał.
„Waligóra? Co ja gadam?!” Poczuła, że od szyi skrada się ostry rumieniec.
– Tańczysz, prawda? – Nie zaczekał na odpowiedź. – Od razu to wiedziałem, jeszcze pod klubem w Warszawie. Tak się ruszasz… inaczej, jakbyś głaskała powietrze. To na razie.
„»Jakbyś głaskała powietrze«? Niezłe! Tylko dlaczego już poszedł? I co? Żadnego »wnieść ci torbę do środka«? Żadnego »jak masz na imię«? Poszedł sobie? Tak po prostu?”
Kamila stała przed czternastką i patrzyła na plecy Waligóry. Artur był zdecydowanie przystojniejszy, miał fajniejszy głos, dużo bardziej wyraziste oczy, o wiele inteligentniejszy wyraz twarzy i był ogólnie dużo, dużo fajniejszy. Może tylko nie miał tak imponującej postawy, ale Kamila nigdy nie przepadała za wielkoludami.
„Po co ja w ogóle o nim myślę? Przecież on mnie nic nie obchodzi. To jakiś mięśniak. Jest dla mnie nikim. I będzie nikim”.
– O Matyldo, ty wiesz z jakimi zwierzakami mnie umieścili? Jeden beka, drugi ucieszył się, że w pokoju jest łazienka, bo będzie miał gdzie chłodzić piwo. Ten pierwszy zapomniał piżamy, ale uznał, że jest gorąco, więc po co mu piżama. Pewnie będzie spał na golasa!
Kamila usłyszała głos Sławka i dopiero wtedy się ocknęła. Podała przyjacielowi klucz, pozwoliła wnieść swoją torbę do pokoju i żalić się nadal.
– Czy ty kiedykolwiek będziesz zadowolony z życia?
– Kiedyś na pewno będę.
– Nie mów mi „kiedyś” i nie mów…
– Wiem, wiem. Jak ktoś mówi „kiedyś”, to tak jakby krzyczał: „ludzie, uwaga, zmyślam”, a „na pewno” na tym świecie nie istnieje – z ironią wyrecytował Sławek. – Słyszałem to sto razy.
– Więc jak słyszałeś, to tak nie mów.
– Aha. Jak robisz ten obrót, to złap mnie nie tu, tylko za nadgarstek. Będzie stabilniej.
– Racja. Dobrze, czyli gdzie?
Kamila i Sławek wyciągnęli ręce i błyskawicznie to przećwiczyli. Nie było między nimi żadnego napięcia. Nigdy się nie kłócili, najwyżej droczyli, tak jak przed chwilą.
Gdy po niecałej godzinie zeszła do stołówki, od razu zobaczyła Waligórę. Siedział przodem do wejścia. Widział ją na pewno, bo zerknął na nią i na chwilę zatrzymał wzrok, ale twarz mu nawet nie drgnęła.
Kamila poczuła przykre ukłucie rozczarowania.
Na obiad była ogórkowa, klopsy wieprzowe w sosie pomidorowym, pęczak, gotowane buraczki, surówka z zielonej sałaty i pomarańczy i kompot truskawkowy, którego Kamila nie znosiła.
Zjadła wszystko. Na wyjazdach nie miała zwyczaju niczego nigdy zostawiać, ale też nigdy nie kupowała sobie dodatkowego jedzenia. W ogóle była zadziwiająco porządna i poukładana.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki