Kim jestem? - ebook
Kim jestem? - ebook
Niektórzy z nas żyją trochę jak cyrkowe słonie przywiązane do słupka za nogę rowerowym łańcuchem. Jakim cudem tak lichy łańcuch powstrzymuje tak duże i silne zwierzę? Tajemnica tkwi w pamięci słonia. Gdy był bardzo młody, próbował się uwolnić, ale wtedy nie miał jeszcze wystarczająco dużo siły. Mały słonik zapamiętał więc, że łańcuch jest dla niego zbyt mocny. Dziś, choć jest już dużym i silnym słoniem, nawet nie próbuje się wyrywać – przyzwyczaił się już bowiem do swojej sytuacji. Gdyby jednak spróbował się uwolnić – żaden człowiek nie zdołałby go w ten sposób ponownie uwięzić.
W podobny sposób uczymy się postrzegać samych siebie. Od dziecka wmawia się nam, jak ważny jest wygląd, osiągnięcia i władza. Przyzwyczajamy się do tego sposobu myślenia tak bardzo, że kierujemy się nim, nawet jeśli uświadomimy sobie jego niepoprawność. Prawda o tym, kim jesteś, jest jednak silniejsza niż lichy łańcuch, który przeszkadza Ci w pełni wykorzystywać swój potencjał niepowtarzalnego i wartościowego Bożego stworzenia. Nie musisz być jak słoń cyrkowy. Możesz wyrwać się z więzów przeszłości. Będziesz mógł doświadczyć wówczas nieskrępowanej radości, wysokiego poczucia spełnienia, które stanowią dziedzictwo każdego dziecka Bożego. Wystarczy, abyś popatrzył w Boże lustro.
Kategoria: | Wiara i religia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7829-084-1 |
Rozmiar pliku: | 2,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
KSIĄŻKA ta powstała w oparciu o moje poprzednie dzieło zatytułowane Jego obraz, mój obraz. Z pomocą następujących osób przepisałem je na nowo, aktualizując i dostosowując poruszone tam zagadnienia do najnowszych problemów współczesnego świata. Ludzie, którym chciałbym podziękować to:
Waylon Ward, który pomógł mi napisać pierwszą wersję książki. Jego mądre rady i doświadczenia, z których wtedy korzystałem, zawarte są także w nowej wersji dzieła. Waylon jest moim przyjacielem, wobec którego mam ogromy dług wdzięczności;
Dr David Ferguson, który pomógł mi nadać tej książce pożądany kształt. Realizując posługę na rzecz wsparcia duchowego, David dociera ze swym przesłaniem do dziesiątek tysięcy ludzi. Echa tego przesłania pobrzmiewają także na kartach tej książki;
Ed Stewart, którego zdolności literackie i gorące serce sprawiły, że treści zawarte w tej książce z pewnością staną się czytelnikom bliższe;
Dave Bellis, z którym współpracuję już dwadzieścia jeden lat. Dziękuję mu za udział w całym procesie powstawania tej książki. Jestem głęboko wdzięczny za wkład Dave’a w ostateczny kształt tego dzieła i za rolę, jaką odgrywa on w moim życiu;
Lynn Vanderzalm, która jest redaktorem w wydawnictwie Tyndale House Publisher. Dzięki jej intuicji i zdolnościom redaktorskim zapisane przeze mnie strony zostały poprawione i uporządkowane, przez co książka stała się bardziej przejrzysta.ROZDZIAŁ 1 Najważniejsze jest niewidoczne dla oczu
WYOBRAŹ sobie, że listonosz przyniósł ci tajemniczy list. Otwierasz go, zaczynasz czytać i po chwili nie możesz uwierzyć własnym oczom. Uświadamiasz sobie, że wiadomość ta może zmienić twoje życie – list niesie ze sobą szansę spełnienia twoich finansowych marzeń!
Okazuje się, że duża, międzynarodowa firma daje ci możliwość ubiegania się o wymarzone stanowisko pracy, na którym na początek zarobisz trzy razy tyle, co obecnie. Pracodawca oferuje ponadto duże, coroczne podwyżki i bardzo atrakcyjne premie. O dziwo, okazuje się również, że twoje kwalifikacje spełniają wszystkie podane wymagania. Pozostaje ci tylko wypełnić załączony formularz i odesłać go na adres firmy. Siadasz i od razu zaczynasz uzupełniać rubryki formularza.
Zagłębiając się w niego, odkrywasz, że procedura rekrutacyjna będzie się wiązać z dokładnym prześwietleniem twojej osoby. Firma życzy sobie bowiem materiałów, które szczegółowo opisują, kim jesteś.
Co zatem wyślesz?
Zaczniesz zapewne od fotografii, na której wyglądasz poważnie i elegancko. Przegrzebując szufladę, natykasz się jednak na zdjęcia, które nadają się tylko do spalenia: okropna fotografia paszportowa, zdjęcie w kostiumie kąpielowym ukazujące zbędne kilogramy, stare zdjęcie, na którym masz śmiesznie niemodną fryzurę i ubrania... W końcu stwierdzasz, że musisz zrobić sobie porządne zdjęcie u fotografa – w tej sytuacji musisz się przecież pokazać od jak najlepszej strony.
Następnie zabierasz się do napisania życiorysu – długiego, szczegółowego opisu obejmującego twoje wykształcenie, karierę zawodową oraz udział w działaniach na rzecz społeczeństwa i Kościoła. Być może podkreślisz w nim swoje szczególne osiągnięcia, takie jak ważne stanowiska lub urzędy, otrzymane wyróżnienia i nagrody, szczeble awansu zawodowego. Dla lepszego efektu dołączysz z pewnością kilka listów polecających od przyjaciół lub współpracowników, którzy poświadczą, że jesteś wartościowym człowiekiem. Na koniec pochwalisz się listem od proboszcza, który potwierdzi, jak ofiarnie służysz Bogu i ludziom w twojej parafii.
Wysyłasz przygotowane materiały z poczuciem ogromnej satysfakcji. Wierzysz, że gdy odbiorcy to przeczytają – wymarzone stanowisko będzie twoje. Tymczasem, po kilku dniach otrzymujesz swą przesyłkę z powrotem z adnotacją: „Informacje niekompletne. Znamy twój wygląd, działalność i osiągnięcia, ale nie dowiedzieliśmy się zbyt wiele o tym, kim jesteś”.
KIM JESTEŚ?
Jak byś się czuł, gdybyś otrzymał taką wiadomość? Pewnie stwierdziłbyś: „Przecież powiedziałem wam, kim jestem. Co jeszcze mogę do tego dodać?”.
Zastanów się – co składa się na to, kim jesteś? Jak widać na przykładzie powyższej historyjki – nie jest to wygląd, dobre wykształcenie i wspaniała kariera zawodowa, osiągnięcia czy też poziom rozwoju duchowego. Nie jest to również twoje pochodzenie rasowe, koneksje rodzinne, przekonania polityczne ani też stan duszy, w jakim będziesz podczas powtórnego przyjścia Chrystusa. Niezależnie od tego, jak ważne są dla ciebie wszystkie te elementy, nie są to rzeczy decydujące o tym, kim jesteś. Są to bowiem tylko zewnętrzne warstwy twojej tożsamości.
Ktoś kiedyś powiedział: „nie szata zdobi człowieka” i ja zgadzam się z tym twierdzeniem. Strojem możemy podkreślić swoją osobowość, zamaskować ją lub ją wyeksponować, ale nie można powiedzieć, że nasz wygląd określa to, kim jesteśmy. Wszyscy przecież wiemy, że tożsamość to coś więcej niż sposób ubierania i przystrajania naszego ciała. Reklamy najnowszych środków odchudzających obiecują wprawdzie, że zrobią z ciebie zupełnie inną osobę, mówiąc: zrzuć parę kilogramów, nabierz mięśni, a zobaczysz, jak zmieni się twoje życie. Jednak czy zgrabniejsze ciało zmieni twoją prawdziwą tożsamość? Oczywiście, że nie. Jeśli schudniesz, z pewnością poczujesz się lepiej. Być może będziesz też dzięki temu żyć dłużej. Niemniej jednak, twoja waga na pewno nie wpłynie na to, kim naprawdę jesteś.
A zatem, skoro to, co widać na zewnątrz jest tylko przykrywką dla twojej autentycznej tożsamości – kto tak naprawdę kryje się pod spodem? Odpowiedź na to pytanie nie miałaby prawdopodobnie żadnego wpływu na decyzję o przyznaniu ci ciepłej i dobrze płatnej posadki. Tak naprawdę chodzi tu bowiem o poznanie siebie, które warte jest dużo więcej niż zdobycie wymarzonego stanowiska w prestiżowej firmie.
Twoja prawdziwa tożsamość – a konkretnie to, jak ją postrzegasz – odgrywa zasadniczą rolę w tym, jak zachowujesz się w codziennym życiu, jak przeżywasz radość, jak traktujesz innych ludzi i jaka jest twoja relacja z Bogiem. Dlatego, poza tym, jak wyglądasz i czym się zajmujesz, powinieneś także wiedzieć, kim naprawdę jesteś.
Czy czujesz radość, a czasem nawet szczęście na myśl o sobie i swoim życiu? Czy odczuwasz wewnętrzny pokój nawet jeśli twój wygląd, poziom osiągnięć czy status życiowy daleki jest od doskonałości? Jeżeli nie masz wyraźnej świadomości tego, kim jesteś pod tymi zewnętrznymi warstwami – możesz nabrać przekonania, że czegoś ci brak, a twoje życie nie ma większego sensu. Możesz doświadczać coraz większego rozczarowania sobą, tak jak pewien student, który powiedział mi kiedyś:
– Josh, znam przynajmniej dwadzieścia osób, z którymi bardzo chętnie zamieniłbym się miejscami.
Możesz nawet popaść w depresję, tak jak pewien mężczyzna, który napisał do mnie w liście: „Jestem samotny i zagubiony. Czuję, że nie mam już po co żyć. Codziennie zasypiam, płacząc. Czasem myślę, że chciałbym po prostu umrzeć”.
Być może nigdy jeszcze tak naprawdę nie zastanawiałeś się nad tym, kim jesteś. Może byłeś zbyt zajęty tym, co powierzchowne, aby uświadomić sobie, że jesteś cenną i wartościową osobą, stworzoną na obraz Boga, uwieńczoną „chwałą i czcią” (Ps 8,6).
Sposób postrzegania siebie kształtuje się pod wpływem wielu różnych czynników. Jeśli przekonały cię poglądy behawiorystyczne – uważasz zapewne, że życiem rządzi przypadek, a ludzie zachowują się niczym zaprogramowane w określony sposób maszyny. Jeżeli bliskie są ci idee głoszone przez egzystencjalistów – życie jawi ci się prawdopodobnie jako czysty absurd. Jeśli twój światopogląd skłania się natomiast ku ewolucjonizmowi antropologicznemu – jesteś przekonany, że od małpy różnisz się zaledwie kilkoma genami. W każdym z wyżej wymienionych przypadków kwestia tożsamości staje się dyskusyjna – wartość istoty ludzkiej rozpatrywana w kategoriach gatunku biologicznego jest bowiem co najmniej wątpliwa. Przyjmując, że jesteśmy tylko małymi stworzonkami rzuconymi przypadkowo na jedną z wielu planet we wszechświecie, łatwo możemy dojść do wniosku, że nasza wartość i ranga jest tak naprawdę bardzo nikła.
Innym powszechnie panującym poglądem, który mógł ukształtować twoje podejście do samego siebie jest przekonanie, że ludzie są całkowicie niezależni i samodzielni. Zwolennicy takiej teorii twierdzą, że nauka i technika zniosła ograniczenia, które krępowały nas w zamierzchłych czasach. W związku z tym, przesądy i lęki naszych przodków już nas nie dotyczą. Nie potrzebujemy już Boga ani religii – dziś możemy cieszyć się pełną swobodą i żyć tak, jak nam się podoba. W tym przypadku kwestia określenia własnej tożsamości znów staje się zbędna – ci, którzy uważają się za panów własnego losu, nie mają przecież takich problemów.
DZIECKO BOGA
Pewna dziewczyna opisała swoją koleżankę w następujący sposób:
– To jedna z najładniejszych dziewcząt, jakie znam, ale ona sama uważa się za brzydką, a wręcz odrażającą. Dlatego trudno jej zaufać komukolwiek, kto wyznaje jej miłość. To tak, jak gdyby mówiła Bogu: „Musiałbyś być nieźle stuknięty, żeby mnie pokochać”.
Jedynym sposobem, w jaki można byłoby uzdrowić chore rozumowanie tej dziewczyny, byłoby uświadomienie jej, że Bóg rzeczywiście ją kocha. Sposób myślenia tej osoby jest zniekształcony – dziewczyna nie rozumie bowiem, że jej tożsamość ukształtowana jest przez Boga, który jest miłością. Tylko On zna jej prawdziwą wartość, która nie zależy od jej wyglądu, osiągnięć czy statusu życiowego. Tylko Bóg może zaspokoić odczuwany przez nią głód akceptacji, miłości i poczucia sensu życia.
Ludzie muszą sobie uświadomić, że są akceptowani i kochani przez Boga, który ich stworzył. Głosząc tę prawdę, chrześcijaństwo wnosi swój wkład w realizację odwiecznego pragnienia ludzkości, by odnaleźć własną tożsamość i sens życia. Nasza religia zaprasza ludzi do nawiązania osobistej relacji z Jezusem Chrystusem, która daje im wolność stawania się takimi, jakimi stworzył ich Bóg. Skorzystanie z tego zaproszenia nie oznacza zaledwie przyjęcia pewnej filozofii życiowej. Oznacza to także wejście w intymną relację z kochającym Stwórcą – Tym, który doskonale nas zna i obdarza bezwarunkową miłością. Łącząc się z Chrystusem, stajemy się dziećmi Boga – Króla wszystkich królów. Czy można być bardziej szczęśliwym i spełnionym niż osoba, która ma świadomość takiej tożsamości?
Niestety, u progu trzeciego tysiąclecia obserwujemy całe mnóstwo osób – także chrześcijan – które czują się zmęczone, nieszczęśliwe, niespełnione, a nawet zrozpaczone. Dlaczego? Ponieważ ludzie ci nie zdają sobie sprawy z tego, kim tak naprawdę są. Powszechny przekaz współczesnej kultury nie podkreśla wrodzonej wartości i rangi każdej ludzkiej istoty. Jest to widoczne także w Kościele, gdzie czasem zbyt mocno akcentuje się grzechy człowieka, które zostały przecież ostatecznie odkupione przez Chrystusa.
Prawdę mówiąc, określanie człowieka mianem „nawróconego grzesznika” także jest jednym z czynników, który może mieć negatywny wpływ na postrzeganie własnej tożsamości. Kiedy patrzymy na motyla, nie nazywamy go przecież „przeobrażoną poczwarką”, ale motylem: nie ma już tego, co było – pojawiło się coś zupełnie nowego. Gdy powierzamy się Chrystusowi, stajemy się nowym stworzeniem. To, co stare, przemija, a nastaje nowe.
Mam nadzieję, że czytając tę książkę, nie tylko uświadomisz sobie, kim naprawdę jesteś, ale poczujesz również wielką radość płynącą z tego odkrycia. Opierając się na własnych doświadczeniach, zapewniam cię, że prawda o Bogu, samym sobie i drugim człowieku rzeczywiście cię wyzwoli. Kiedy zaczniesz identyfikować się z Ojcem, nauczysz się żyć jak Jego dziecko, którym przecież jesteś. Głęboka świadomość tego, że jesteś dzieckiem Bożym sprawi, że zupełnie inaczej spojrzysz na swoje życie, codzienne zmagania, związki z innymi ludźmi i relację z Królem królów.
KIM NIE JESTEŚ?
Zanim określimy, co tak naprawdę składa się na naszą prawdziwą tożsamość, musimy się zastanowić kim nie jesteśmy. Zaczniemy od obalenia pokutujących w naszej kulturze mitów, zgodnie z którymi o tożsamości człowieka decyduje jego wygląd, osiągnięcia i status życiowy.
Mit 1: Wygląd to podstawa
Jedną z najwyżej cenionych we współczesnej kulturze wartości jest atrakcyjność fizyczna. Ludzie przykładają zatem ogromną wagę do swojego wyglądu. Nasze poczucie własnej wartości w dużej mierze zależy właśnie od tego, jak oceniają nasz wizerunek inni ludzie.
Uczymy się takiego podejścia już od najmłodszych lat. Jak wiadomo, dzieci potrafią być bezlitosne w komentowaniu czyjegoś wyglądu. Jeżeli w dzieciństwie rówieśnicy przezywali cię: „cztery oczy”, „garbaty nos”, „świński ryj” czy „grubas”, z pewnością wpłynęło to negatywnie na twoje poczucie własnej wartości. Podobne okrucieństwo może nas spotkać nawet ze strony rodziców. Znam pewną mamę, która żartobliwie nazywała swoją córkę „brzydkim kaczątkiem”. Wyobraźcie sobie, jak ta dorastająca dziewczynka musiała się czuć. Jestem pewien, że wcale nie było to dla niej zabawne. Wręcz przeciwnie – prawdopodobnie myślała sobie wtedy: „Jestem brzydka, zezowata i do niczego”, co oczywiście znacznie przyczyniło się do zniekształcenia jej prawdziwej tożsamości.
O tym, jak ważny jest dla nas wygląd, świadczą ogromne kwoty, jakie wydajemy na ubrania, kosmetyki, biżuterię, fryzjerów i ćwiczenia gimnastyczne. Co więcej, wiele osób nie poprzestaje tylko na poprawianiu swojego wyglądu. Każdego roku niewyobrażalne sumy wydawane są przez tych, którzy chcą zmienić swoje ciała przy pomocy operacji plastycznych, zabiegów odsysania tłuszczu czy tatuaży. Wielu ludzi ma dziś obsesję na punkcie „poprawiania urody” – począwszy od kształtu nosa, skończywszy na pępku – a także na punkcie przekłuwania lub ozdabiania wszelkich możliwych części ciała. Wydaje nam się bowiem, że im bliżej nam do „ideału piękna”, tym bardziej rośnie nasza wartość, zarówno we własnych, jak i cudzych oczach.
Susan jest młodą kobietą sukcesu, która codziennie w pracy obracała się w towarzystwie innych atrakcyjnych kobiet. Biorąc pod uwagę dzisiejsze standardy urody, Susan jest bardzo ładna. Ona sama jednak nie postrzega siebie w taki sposób. Odkąd zaczęła dorastać, ciągle słyszy od swojej mamy, że nie ma zgrabnej figury. Susan nie widzi więc swojej wartości wynikającej z faktu, że została stworzona przez Boga i na Jego obraz. Przeciwnie – ta kobieta uważa się za brzydką i nieforemną. Co więcej, jest przekonana, że z powodu swej niedoskonałej figury nie spodoba się żadnemu mężczyźnie. Obracając się w towarzystwie kobiet, które według niej były piękne, Susan jeszcze bardziej utwierdzała się w przekonaniu, że jest od nich gorsza. Jej poczucie niższości spowodowane wyglądem zaczęło wpływać negatywnie na jakość wykonywanej przez nią pracy. W końcu Susan straciła tę posadę.
Sam został trwale oszpecony. Po wypadku, który miał miejsce w jego dzieciństwie, na twarzy Sama pozostały brzydkie blizny. Jako nastolatek chłopak często doświadczał odrzucenia ze strony swoich rówieśników, zwłaszcza dziewcząt. Obraz samego siebie uległ u Sama takim zniekształceniom, że wkrótce można go było podsumować jednym tylko słowem: dziwak. Chłopak wycofał się całkowicie z życia towarzyskiego i zaczął uciekać w świat fantazji, spędzając całe dnie na oglądaniu filmów. Zaciemniony pokój telewizyjny wydawał mu się zresztą najodpowiedniejszym miejscem dla dziwaka, za jakiego się uważał.
W pewnym stopniu nasza tożsamość kształtuje się więc pod wpływem tego, jak wyglądamy – lub myślimy, że wyglądamy – w oczach innych ludzi. Podświadomie nabieramy bowiem przekonania, że piękni ludzie są także bardziej wartościowi, a ponieważ każdy chce być postrzegany jako wartościowy – wszyscy staramy się dobrze wyglądać.
Czy jednak to, kim jesteśmy, rzeczywiście zależy od tego, jak wyglądamy? Oczywiście, że nie. Takie przekonanie jest mitem. Gdyby to była prawda, Jezus nie pochylałby się przecież nad trędowatymi, żebrakami, kalekami i ślepcami, których – według ludzkich standardów – trudno byłoby nazwać pięknymi. Nasza tożsamość wynikająca z faktu, że jesteśmy Bożym stworzeniem sięga o wiele głębiej. Jak przypomina nam Pismo Święte: „człowiek patrzy na to, co widoczne dla oczu, Pan natomiast patrzy na serce” (1 Sm 16,7).
Nie twierdzę, że wygląd nie ma żadnego znaczenia. Nie ma przecież nic złego w tym, że ktoś jest schludny, ładnie się ubiera i dba o swoje ciało, starając się wyglądać jak najlepiej. Błędem jest jednak podejmowanie takich zabiegów tylko po to, aby poczuć się kimś wartościowym. Prawda jest bowiem taka, że będąc dzieckiem Bożym, niezależnie od tego, jak wyglądasz – i tak jesteś kimś nieskończenie cennym.
Mit 2: Powiedz mi, co robisz, a powiem ci, kim jesteś
Inny mit zniekształcający sposób, w jaki siebie postrzegamy sugeruje, że naszą wartość i tożsamość wyznacza poziom naszych osiągnięć. Żyjemy w społeczeństwie nastawionym na sukces, w którym wartość człowieka zależy od tego, czym się zajmuje i jakie ma osiągnięcia. Ponadto, w wielu kręgach zawodowych ludzi ocenia się na zasadzie porównania. Stąd ci, którzy pracują więcej i dłużej niż inni otrzymują premie i coraz lepsze stanowiska pracy. W takiej atmosferze łatwo jest ulec złudzeniu, że to, kim jesteśmy zależy od tego, co robimy – zwłaszcza, że bez trudu możemy się na tym polu porównać z innymi. Z takiego podejścia wynika nasze poczucie zagrożenia, gdy widzimy, że inna osoba odniosła sukces. Wiąże się z tym również chora satysfakcja, którą czujemy, kiedy to nam uda się coś zrobić lepiej niż innym.
Znam takie uczucia z własnego doświadczenia. Wiele lat temu poproszono mnie o wygłoszenie wykładu podczas pewnej konferencji na Florydzie. Niestety, coś mi wypadło i nie mogłem tam pojechać. Poradziłem więc organizatorowi konferencji, aby poprosił o wykład mojego przyjaciela Dicka Purnella, z którym jeszcze jako student mieszkałem w akademiku uczelni Wheaton College.
– Ale ja go nie znam – powiedział organizator konferencji.
– Mogę za niego poręczyć – zapewniłem go. – Gwarantuję, że wykład Dicka bardzo się wam spodoba.
Po konferencji organizator zadzwonił do mnie i zażartował:
– Jakie to szczęście, że nie mogłeś przyjechać! Dick Purnell był rewelacyjny!
Mój serdeczny przyjaciel Dick wydał mi się przez chwilę ogromnym zagrożeniem. Te negatywne uczucia uświadomiły mi, że moje poczucie własnej wartości i bezpieczeństwa zależało w dużej mierze od pracy, jaką wykonywałem. Przemyślałem to bardzo dokładnie i wkrótce opowiadałem tę anegdotkę znajomym, stwierdzając z pełnym przekonaniem:
– Żart organizatora na temat mojej nieobecności na konferencji był jednym z najważniejszych w tym roku czynników stymulujących mój rozwój duchowy.
Kilka miesięcy później poproszono mnie o wygłoszenie wykładu dla pracowników linii lotniczych. Tym razem nie mogłem przyjąć zaproszenia z powodu choroby. Ponownie poleciłem organizatorom Dicka. Jakiś czas później leciałem tymi liniami i spotkałem stewardessę, która słyszała jego wykład. W pewnym momencie dziewczyna stwierdziła:
– Dobrze się złożyło, że pan akurat wtedy zachorował. Wykład Dicka był świetny!
Tym razem jednak, zamiast negatywnych uczuć, w moim sercu pojawiła się wdzięczność dla Dicka i jego niezwykłych umiejętności.
Dwukrotnie prosiłem Dicka, aby mnie zastąpił i dwa razy ludzie cieszyli się z tego, że dzięki mojej nieobecności mogli go poznać. To, jak zareagowałem w obydwu tych sytuacjach, uświadomiło mi, że moja tożsamość to coś więcej niż tylko zajęcie, jakie wykonuję. Początkowo odczuwałem zagrożenie dla siebie i mojej przyjaźni z Dickiem. Teraz jednak z radością wysłałbym go wszędzie, gdzie tylko zechciałby mnie zastąpić!
Osoby, które z całą pewnością postrzegają siebie wyłącznie przez pryzmat pracy to pracoholicy. Wielu z nas ma w sobie coś z pracoholika. Problem ten nie jest także obcy księżom i innym osobom wykonującym posługi na rzecz Kościoła. Często wydaje im się bowiem, że ich wartość w oczach Boga rośnie wraz z intensywnością ich pracy i poświęcenia. Pracoholicy są z siebie zadowoleni tylko wtedy, gdy po całym dniu padają ze zmęczenia. Pewna kobieta powiedziała mi kiedyś:
– Najlepiej czuję się wieczorem, kiedy jestem tak zmęczona, że nie mogę się ruszać.
Jeden z moich kolegów opowiadał mi, jak od dzieciństwa zmaga się z tym powszechnym zwyczajem utożsamiania własnej wartości z wykonywanym zajęciem. Choć jego rodzice byli chrześcijanami, zawsze dawali mu do zrozumienia, że nie dość dobrze wykonywał powierzane mu zadania. Nieważne, jak bardzo się starał, nigdy nie mówili:
– Brawo! Świetnie ci poszło!
W jego domu trudno było usłyszeć jakąkolwiek pochwałę, zwłaszcza ze strony ojca. Kolega podsumował to w następujący sposób:
– Czułem się tak, jak gdybym nieustannie wchodził po drabinie, nie mogąc dostać się na szczyt.
Nawet dziś, gdy jest już dorosły, mój kolega przyłapuje się czasem na tym, że wykonując jakąkolwiek czynność, pragnie zasłużyć na pochwałę rodziców. Choć jego matka i ojciec dawno już nie żyją, on nadal uwikłany jest w ich system wartości. Wciąż nie potrafi odczuwać pełnej satysfakcji z wykonywanych przez siebie zadań, przez co nie jest do końca zadowolony z tego, kim jest.
Czy ty także masz w sobie coś z pracoholika? Być może objawia się to tym, że nie potrafisz odpoczywać. Czy bierzesz czasem dzień wolny od pracy, tylko po to, aby wypocząć i poleniuchować? Czy potrafisz posiedzieć w ciszy i poczytać książkę, nie denerwując się jednocześnie, że masz jeszcze na głowie tyle niezałatwionych spraw? Pracoholicy często bardzo się stresują, kiedy muszą przestać pracować ze względu na powszechnie obowiązujące terminy (wakacje, święta, weekendy) lub różnorakie okoliczności życiowe (choroby, zaawansowany wiek, utrata pracy).
Nie ma nic złego w tym, że ktoś dużo pracuje. Niemniej jednak, jeżeli praca jest ci niezbędna do dobrego samopoczucia, być może utożsamiasz poczucie własnej wartości z zajęciem, jakie wykonujesz. Nie zdajesz sobie wówczas sprawy z tego, że w oczach Boga jesteś nieskończenie wartościowym człowiekiem niezależnie od tego, co robisz i jakie masz osiągnięcia. Jezus wybrał dwunastu apostołów po pierwsze po to, „aby Mu towarzyszyli”, a dopiero na drugim miejscu po to, „by mógł wysyłać ich na głoszenie nauki, i by mieli władzę wypędzać złe duchy” (Mk 3,14-15). Nie żyjemy zatem tylko po to, aby coś robić, ale przede wszystkim po to, aby zwyczajnie być. Niezależnie od tego, ile chcemy dla Boga zrobić – On pragnie przede wszystkim, abyśmy po prostu byli Jego dziećmi.
Mit 3: Ważni są tylko ci, którzy mają władzę
Trzeci mit związany z fałszywym postrzeganiem samego siebie zamyka się w pytaniu: „Czy jestem ważny?”. Mit ten dotyczy kwestii statusu życiowego. Wiele osób nie jest z siebie zadowolonych z powodu zbyt małej władzy czy kontroli nad innymi ludźmi. Poczucie wartości takich osób uzależnione jest od ich życiowego statusu. Osoby te walczą zatem o zdobycie jak najlepszej pozycji w biznesie, polityce, Kościele i w towarzystwie. Tylko wtedy ich życie wydaje im się sensowne i wartościowe.
Jack i Grace byli przesympatycznym chrześcijańskim małżeństwem po pięćdziesiątce. Ich dzieci były już dorosłe i nie mieszkały z nimi. Jack i Grace mogli zatem poświęcić więcej czasu na posługiwanie w swojej parafii. Zapisali się więc do różnych komitetów, prowadzili katechezy dla dzieci i koła biblijne. Jako nowy, bardzo gorliwy i energiczny członek Komitetu do spraw Chrześcijańskich Programów Edukacyjnych, Jack zgłosił swoją kandydaturę na stanowisko przewodniczącego. Ponieważ nikt inny nie miał czasu na pełnienie tej funkcji, propozycja Jacka została natychmiast przyjęta. Grace zaangażowała się w międzyczasie w pracę na rzecz koła biblijnego dla kobiet, w którym szybko objęła rolę lidera swojej podgrupy i członka zespołu koordynującego działalność całego koła.
Tuż po objęciu swych nowych funkcji, Jack i Grace niepostrzeżenie zaczęli zdobywać coraz większą władzę. Jack przekonał swój komitet do zmiany stosowanego programu edukacyjnego na taki, jakiego używał, prowadząc zajęcia w poprzedniej parafii. Nie chcąc stracić Jacka, komitet zgodził się na przyjęcie tego programu, choć wprowadziło to zamęt w budżecie przeznaczonym na edukację chrześcijańską i spowodowało protesty nauczycieli, którzy byli zadowoleni z dotychczas stosowanych materiałów. Jack dał także wszystkim do zrozumienia, że z chęcią objąłby stanowisko dyrektora do spraw edukacji chrześcijańskiej.
W międzyczasie Grace zdobywała coraz większe wpływy w swoich obszarach działalności. Zamiast stosować w swojej podgrupie standardowe materiały do analizy biblijnej, zaczęła używać własnych. Próbowała także wpływać na decyzje komitetu do spraw corocznych rekolekcji dla kobiet, przyjmując rolę lidera w organizacji wielu istotnych elementów tego wydarzenia. We wszystkich sprawach, jakich się podejmowała, można było odnieść wrażenie, że chce narzucić innym własne pomysły i metody, które uważała zresztą za najlepsze.
Im bardziej Jack i Grace wspinali się po szczeblach władzy, tym bardziej stawali się uciążliwi dla innych osób angażujących się w posługę na rzecz parafii. W końcu podziękowano im za współpracę z prośbą, aby w przyszłości okazywali więcej wdzięczności za pracę innych osób. Obrażeni o to, że w tak brutalny sposób podcięto im skrzydła władzy, Jack i Grace zmienili parafię, by zacząć się wspinać od nowa w innej wspólnocie chętnej na przyjęcie doświadczonych wolontariuszy.
Dla wielu ludzi podobnych do Jacka i Grace, poczucie własnej wartości przynajmniej częściowo uzależnione jest od statusu życiowego i władzy. Takie osoby nie zadowolą się jedynie gotowością do pomocy i świadczeniem jej w razie potrzeby. One muszą mieć wpływy i władzę – tylko wtedy czują się ważne. Tymczasem, gdyby w oczach Boga wartość człowieka zależała od jego wpływów i osiągnięć, większość z nas nie miałaby dla Niego najmniejszego znaczenia. Nie wszyscy w firmie są przecież szefami, nie wszyscy w kraju – ministrami, a w Kościele – proboszczami.
Pismo Święte mówi wyraźnie, że jesteśmy dziećmi Bożymi niezależnie od naszych życiowych sukcesów. O tym, że wartości człowieka nie należy utożsamiać z jego statusem i poziomem osiągnięć świadczą chociażby następujące słowa Jezusa: „Największy z was niech będzie waszym sługą. Kto się wywyższa, będzie poniżony, a kto się poniża, będzie wywyższony” (Mt 23,11-12). Chrystus przechodził więc obojętnie obok przywódców religijnych pyszniących się swoją władzą i wpływami, a swych najbliższych przyjaciół wybrał spośród szarych, przeciętnych ludzi. Właśnie tym zwykłym ludziom dał także swojego Ducha, powierzając im zadanie głoszenia Ewangelii na całym świecie.
A zatem, nawet gdyby twoja rodzina, firma, szkoła, czy wspólnota parafialna miała cię za nic, w oczach Boga i tak jesteś kimś. Niezależnie od tego, czy twoje życiowe osiągnięcia są małe czy wielkie, dla Niego jesteś nieskończenie ważną i cenną osobą. Jeśli chcesz, aby Twoje poczucie własnej wartości było zdrowe, potrzeba ci tak naprawdę tylko jednego – musisz nauczyć się patrzeć na siebie oczami Boga.
WYRWIJ SIĘ Z WIĘZÓW PRZESZŁOŚCI
Czy czujesz, że niektóre z opisanych w tym rozdziale sytuacji pasują także do ciebie? Czy zaczynasz sobie uświadamiać, że twoja tożsamość i poczucie własnej wartości są mniej lub bardziej uzależnione od twojego wyglądu, osiągnięć zawodowych czy statusu życiowego? Jeśli tak – witaj w klubie. Jestem pewien, że większość z nas wchodzi w dorosłość ze zniekształconym poczuciem wartości w oczach Boga i innych ludzi. Skutek jest taki, że wszyscy mamy mniej lub bardziej wypaczone wyobrażenie na temat swojej prawdziwej tożsamości. Nasi rodzice i nauczyciele, media, świat reklam i marketingu, a nawet niektóre nasze doświadczenia religijne utwierdzają nas w przekonaniu, że to, kim jesteśmy zależy od naszego wyglądu, jakości naszej pracy i sukcesów, jakie osiągamy. I nawet, jeśli uświadomimy sobie, że to nieprawda, trudno jest wyzbyć się tak głęboko wpojonego nam sposobu rozumowania, który wydaje się kierować naszym postępowaniem we wszystkich dziedzinach życia.
Jesteśmy trochę jak cyrkowy słoń przywiązany do słupka za nogę rowerowym łańcuchem. Jakim cudem tak lichy łańcuch powstrzymuje tak duże i silne zwierzę? Tajemnica tkwi w pamięci słonia. Gdy był bardzo młody, próbował się uwolnić, ale wtedy nie miał jeszcze wystarczająco dużo siły. Mały słonik zapamiętał więc, że łańcuch jest dla niego zbyt mocny. Dziś, choć jest już dużym i silnym słoniem, nawet nie próbuje się wyrywać – przyzwyczaił się już bowiem do swojej sytuacji. Gdyby jednak spróbował się uwolnić – żaden człowiek nie zdołałby go w ten sposób ponownie uwięzić.
W podobny sposób uczymy się postrzegać samych siebie. Od dziecka wmawia się nam, jak ważny jest wygląd, osiągnięcia i władza. Przyzwyczajamy się do tego sposobu myślenia tak bardzo, że kierujemy się nim nawet, jeśli uświadomimy sobie jego niepoprawność. Prawda o tym, kim jesteś, jest jednak silniejsza niż lichy łańcuch, który przeszkadza ci w pełni wykorzystywać swój potencjał niepowtarzalnego i wartościowego Bożego stworzenia. Nie musisz być jak słoń cyrkowy. Możesz wyrwać się z więzów przeszłości. Będziesz mógł doświadczyć wówczas nieskrępowanej radości, wysokiego poczucia własnej wartości i spełnienia, które stanowią dziedzictwo każdego dziecka Bożego. Ta książka podpowie ci, jak to zrobić.
ODKRYJ SWOJĄ PRAWDZIWĄ TOŻSAMOŚĆ
Aby zrozumieć, kim naprawdę jesteś, musisz najpierw zastanowić się, kim jest Bóg i uświadomić sobie miłość, jaką ci oferuje. Przemyśl spokojnie poniższe prawdy dotyczące Boga i zapisz swoje odpowiedzi na pytania.
1. Bóg jest miłością. W 1 Liście św. Jana 4,16 czytamy: „Bóg jest miłością: kto trwa w miłości, trwa w Bogu, a Bóg trwa w nim”.
Jak rozumiesz to, że Bóg jest miłością?
✓ W innej części tego samego wersetu czytamy: „Myśmy poznali i uwierzyli miłości, jaką Bóg ma ku nam”. Jak rozumiesz to, że Bóg, który jest miłością, kocha właśnie ciebie?
2. Bóg jest twoim Stwórcą. W Księdze Izajasza 44,24 czytamy: „Tak mówi Pan, twój Odkupiciel, Twórca twój jeszcze w łonie matki: «Jam jest Pan, uczyniłem wszystko» (...)”.
✓ Jak rozumiesz to, że Bóg jest Stwórcą wszystkiego?
✓ Jak rozumiesz to, że Bóg – Stwórca stworzył ciebie?
Drugim krokiem prowadzącym do odkrycia prawdy o sobie będzie wysłuchanie tego, co Bóg mówi o tobie.
Posłuchaj zatem Słowa Bożego:
1. Bóg mówi: „Jesteś moim dzieckiem”. W Ewangelii wg św. Jana czytamy: „Wszystkim tym jednak, którzy Je przyjęli, dało moc, aby się stali dziećmi Bożymi”.
✓ Odnieś ten werset do samego siebie: „Uwierzyłem w Boga i przyjąłem Jego Słowo. Otrzymałem tym samym prawo nazywania się Jego dzieckiem”.
✓ Jak rozumiesz to, że Bóg troszczy się o ciebie do tego stopnia, iż uczynił Cię swoim własnym dzieckiem?
✓ Czy czujesz, jak wielką miłością darzy cię Bóg?
2. Bóg mówi: „Wybrałem cię”. W Liście do Efezjan czytamy: „W Nim bowiem wybrał nas przez założeniem świata, abyśmy byli święci i nieskalani przed Jego obliczem”.
✓ Odnieś ten werset do samego siebie: „Jeszcze przed stworzeniem świata Bóg wybrał mnie, abym był święty i nieskalany”.
✓ Jak rozumiesz to, że Bóg cię wybrał – nie jakąś nieokreśloną grupę ludzi, ale ciebie osobiście?
✓ Czy czujesz, jak wielką miłością darzy cię Bóg, skoro myślał o tobie jeszcze przed stworzeniem świata?
Podziękuj Bogu za to, co przed tobą odkryje w trakcie tych rozważań. Wsłuchuj się w Jego Słowo przemawiające do twojego serca w najbliższych dniach czy tygodniach. Pozwól, by prawda płynąca z powyższych wersetów Pisma Świętego kiełkowała w twojej duszy, wskazując ci drogę do odkrycia swej tożsamości.ROZDZIAŁ 2 Nieudany portret
CZY nosisz w portfelu fotografie członków rodziny? Czy pokazujesz je z dumą znajomym, gdy opowiadasz o swoich rodzicach, rodzeństwie, żonie, mężu lub dzieciach? Większość z nas chętnie pokazuje innym zdjęcia swoich najbliższych. Ale czy z równym zapałem pokazalibyśmy komuś własne zdjęcie z dowodu osobistego? Być może – podobnie jak ja – krzywisz się na samą myśl o tym. Kiedy wyciągam portfel, aby pochwalić się zdjęciem mojej żony Dottie i czworga naszych dzieci, za każdym razem mam ochotę zakryć kciukiem nieszczęsną fotografię widniejącą w moim dowodzie. Fotograf, który mi ją zrobił, miał chyba wtedy zły dzień. Przecież na tym zdjęciu w ogóle nie jestem do siebie podobny!
Każdy z nas nosi w sobie pewną fotografię, która jest o wiele ważniejsza niż wszystkie inne zdjęcia w naszych portfelach czy albumach. Jest to nasz obraz samego siebie, sposób, w jaki o sobie myślimy. Podobnie jak zdjęcie w dowodzie osobistym – twój obraz samego siebie niekoniecznie musi pokrywać się z rzeczywistością. Jakość zdjęcia może nie być najlepsza ze względu na brak ostrości lub niewłaściwe ustawienie aparatu. Na podobnej zasadzie twój obraz samego siebie może być niewłaściwy ze względu na zniekształcony lub błędny sposób, w jaki na siebie patrzysz.
Przyjrzyjmy się na przykład Alexowi, który, dorastając, nieustannie słyszał te słowa:
– Ty zawsze wszystko robisz nie tak.
Czy była to prawda? Oczywiście, że nie. Alex z pewnością nie był nieomylny, jak każdy z nas. Ale mówienie, że wszystko, za co się zabierał, robił źle, było niewątpliwie dużym i bardzo krzywdzącym nadużyciem. Niemniej jednak, przesłanie to wryło się dorastającemu chłopakowi głęboko w serce. Alex do dziś nosi w sobie zniekształcony portret samego siebie. Obraz ten przedstawia trzydziestodwuletniego mężczyznę, który uważa się za nieudacznika i nieustannie żyje w oczekiwaniu na jakieś nieszczęście. Co więcej – człowiek ten boi się odsłonić przed kimkolwiek swój zniekształcony wizerunek, przez co jest bardzo nieśmiały i nietowarzyski.
Dla porównania popatrzmy teraz na Teresę, która nosi w sobie prawdziwy obraz samej siebie. Dorastała ona w kochającej, chrześcijańskiej rodzinie. Od dziecka wpajano jej, że jest niepowtarzalnym, otaczanym troskliwą miłością dzieckiem Bożym. Dziewczyna wkroczyła w dorosłość świadoma własnej wartości w oczach Boga i ludzi. Dziś z łatwością zawiera nowe znajomości, a Bóg przyciągnął przez nią do Chrystusa wiele nowych osób.