Kim jesteś, Mikołaju? - ebook
Kim jesteś, Mikołaju? - ebook
Młode małżeństwo zbiera pieniądze na realizację swojego marzenia: podróż do Ameryki Południowej. Wyprawa staje pod znakiem zapytania, gdy w wyniku wypadku w pracy Witek łamie nogę. Mężczyzna musi zrezygnować ze zlecenia na bycie świętym Mikołajem. Tymczasem jego żona Magda w tajemnicy przed wszystkimi decyduje się go zastąpić i przebiera się za Mikołaja. Pozornie łatwe zadanie w rzeczywistości okazuje się wyzwaniem. Odwiedzając dom spokojnej starości, ogród zoologiczny, świetlicę środowiskową, uczestnicząc w firmowym spotkaniu świątecznym, przeżywa szereg przygód, nieraz wpadając w tarapaty.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8357-852-1 |
Rozmiar pliku: | 1,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
PLAN PRAWIE DOSKONAŁY
Chociaż za oknem panował mrok, a o szyby rytmicznie uderzały krople deszczu, to na tapecie w komputerze Magdy kusiła turkusowa woda, w której przeglądały się palmy, i kolumbijska plaża ze złotym piaskiem w San Andrés. Kobieta wpatrywała się w nią rozmarzonym wzrokiem. Do końca roku uzbierają potrzebną kwotę na realizację ich największego marzenia. Pół roku w Ameryce Południowej. Zaczną od wizyty u znajomych Witka, anarchistów w Acapulco, potem odwiedzą Bazylikę Matki Bożej z Guadalupe i kupią różaniec na specjalną prośbę babci Danusi, którą oboje uwielbiali, a następnie… zacznie się czyste szaleństwo. Brazylia, Urugwaj, Argentyna. Dżungla, wybujała roślinność, egzotyczne zwierzęta, miasta jak labirynty, słońce, plaże, przygoda…
A po powrocie pewnie zaczną odkładać na kolejną wyprawę.
– Tylko gdzie on się podziewa… – Gdy za ścianą rozległy się znajome dźwięki, Magda się zorientowała, że młody sąsiad wrócił do domu i raczył wszystkich wokół swoimi ulubionymi kawałkami techno. Zwykle o tej porze Witek był już razem z nią w mieszkaniu.
Zerknęła na jego plan przyczepiony magnesami do lodówki. Według odręcznych zapisków już godzinę temu skończył zajęcia z dzieciakami w domu kultury. Obiad stygł w wyłączonym piekarniku, a ona drugi raz przeliczyła ich oszczędności. Odsunęła od siebie zeszyt i kalkulator. Jej mąż wybierał księgowość elektroniczną, a Magda wciąż wolała tradycyjne metody. Do sumy, którą obrali sobie za cel, brakowało im już niewiele. Postukała długopisem w biurko, coraz bardziej się niecierpliwiąc. Chciała porozmawiać o zbliżającym się grudniu. Witek miał wypełniony zleceniami cały miesiąc, a zależało im, żeby spotkać się z najbliższą rodziną. Skoro niebawem zamierzali wyjechać tak daleko i na tak długo, to wypadałoby się pożegnać i spędzić święta jak należy. W Wigilię będą u jej rodziców, a potem pojadą do jego rodziny, na drugi koniec miasta. Obawiała się, czy ze wszystkim zdążą. Chciała odciążyć mamę, coś ugotować, upiec, przygotować prezenty. Kochała ten czas, chociaż tym razem Boże Narodzenie zeszło na dalszy plan, wyparte przez zbliżającą się upragnioną wyprawę.
* * *
Ślub wzięli pół roku wcześniej. Sowicie obdarowani przez gości gotówką, nie wahali się ani chwilę, na co ją wydadzą. Mieli mieszkanie, bo o to zadbali rodzice Witka. Malutka kawalerka, pieszczotliwie nazwana przez nich „dziuplą”, w zupełności im wystarczała. Urządzili ją skromnie, jak najmniejszym kosztem. Odkąd zaczęli się spotykać, wspólnie fantazjowali o podróżowaniu, i nie chodziło im o wycieczki z biurem podróży. Ponieważ Witek miał dar zjednywania ludzi prawie na całym świecie, postanowili to wykorzystać. Szybko doszli do porozumienia, na który kontynent obiorą kurs. Magda nie mogła się doczekać wyprawy, tym bardziej że w brazylijskiej faweli mieszkała jej przyjaciółka z dzieciństwa, obecnie aktywistka. Bardzo chciała się z nią zobaczyć. Wciąż utrzymywały kontakt i teraz nadarzała się okazja, by mogły się spotkać. Dziewczyna miała im pokazać fragment swojego świata, tak bardzo dla nich egzotyczny.
Przedsięwzięcie wymagało wielu przygotowań. Kupili już bilety. Opracowali trasę, znaleźli noclegi. Pozostawała kwestia załatwienia szczepień, uzupełnienia brakujących dokumentów i zdobycia informacji niezbędnych przy przekraczaniu granic. Na koniec zostawili pakowanie, które wcale do łatwych nie należało, bo zależało im, żeby plecaki nie były zbyt ciężkie, tym bardziej że po kontynencie zdecydowali się podróżować autobusami i pociągami. No i była jeszcze kwestia zabezpieczenia ich mieszkania.
Chociaż nadmiar ważnych spraw do załatwienia nieco ich przytłaczał, oboje nie mogli się doczekać momentu, gdy wsiądą do samolotu.
Teraz jednak niepokój zburzył dobry nastrój Magdy. Wyjrzała przez okno na zalaną deszczem ulicę. Chodniki lśniły stalowym blaskiem, z plamami drgającego światła rzucanego przez nieliczne latarnie. Obok nagiej morwy spacerowała z podstarzałym jamnikiem sąsiadka z pierwszej klatki. Nawet z wysokości drugiego piętra widać było, że żadne z nich nie cieszy się pobytem na świeżym powietrzu. Skuleni dreptali na niewielkim obszarze, a psiak co chwilę tęsknie zerkał w stronę wejścia do bloku.
Niestety, nigdzie nie było widać Witka zmierzającego w stronę domu rozhuśtanym krokiem, tak dla niego charakterystycznym.
– No nie, dwie godziny spóźnienia, coś się musiało stać. – Magda przygryzła wargę i sięgnęła po komórkę. Odpięła kabel od ładowarki i już miała wybrać numer, gdy na ekranie pojawiła się informacja o połączeniu przychodzącym.
– Gosia? Cześć! Nie, nie przeszkadzasz. Już? Przecież dopiero listopad. To nie za wcześnie? Oczywiście, że nie chcę, żeby mama wszystko sama przygotowywała. Rozumiem, tak, nie ma problemu. Czekaj, wezmę długopis… Mamy dużo spraw do załatwienia w związku z podróżą, nie chcę, żeby coś mi umknęło. Mogę zrobić łososia w cieście. Co tam jeszcze? Piernik… mam świetny przepis od koleżanki z pracy. Jasne, dobrze. Nie ma problemu… – Magda usiadła ze skrzyżowanymi nogami na fotelu. Oparła niewielki notes o kolano, gotowa do spisywania ustaleń, aż w pewnym momencie znieruchomiała. – To o tym tak naprawdę chciałaś porozmawiać? Serio? Nie, nie przekonasz mnie. – Odrzuciła z furią notes. Upadł na podłogę, część kartek się zagięła. Za nim poleciał długopis. – Wiesz co? Nie mam czasu, muszę zadzwonić do Witka. Nie, nie zbywam cię. – Jej jedna stopa rytmicznie podrygiwała, a rosnąca złość przyćmiła troskę o męża. – Jak to zrezygnować? Podjęliśmy decyzję i niczego to nie zmieni. Och, przestań. Nic złego się nie stanie. Tak, słyszałam, że tam bywa niebezpiecznie, ale będziemy ostrożni. Poza tym mamy tam znajomych, nie jedziemy zupełnie w ciemno… Ja jestem nieodpowiedzialna? Chyba żartujesz. A kto zaszedł w ciążę w liceum? – To był cios poniżej pasa. Gdy tylko padły te słowa, od razu ich pożałowała, jednak nikt, tak jak siostra, nie potrafił wyprowadzić Magdy z równowagi.
Wstała i zaczęła chodzić po niewielkiej przestrzeni, potykając się a to o puf, a to o porzucony kapeć Witka. Coraz bardziej się nakręcała, chociaż z doświadczenia wiedziała, że w ten sposób nic nie zyska. Jeszcze trochę i któraś nie zjawi się na Wigilii u rodziców. A przecież Magda tego nie chciała. Nie przed ich wyjazdem.
Kochała siostrę. Gosia, młodsza o cztery lata, była już matką. Z tego powodu rościła sobie prawo do komentowania każdej decyzji Magdy i pouczania siostry. Robiła tak od zawsze, lekceważąc próby przekonania jej, że nic dobrego z tego nie wyniknie, bo Magda od dawna jest dorosła i potrafi sama podejmować decyzje.
Teraz Gosia uznała, że jej jedyna siostra popełnia błąd, wybierając się tak daleko, i wieszczyła, że albo coś złego spotka ją, albo kogoś z rodziny. Kiedy Magda będzie przedzierała się przez busz, w ich rodzinnym domu na pewno wydarzy się jakaś tragedia i nigdy sobie nie wybaczy tego, że nie mogła wesprzeć najbliższych.
– To absurd! Daj już spokój. Powinnyśmy skończyć, nim pokłócimy się na śmierć. Tak? Ja jestem lekkomyślna? A ty jesteś upierdliwa. Skup się na swoim synku i daj mi żyć! – Rozłączyła się i odrzuciła telefon na kanapę. Gdy minęła fala palącej, ale całkowicie niepotrzebnej złości, przypomniała sobie, że miała zadzwonić do Witka. Wciąż się nie odezwał.
Pomasowała sobie skronie. Przeszła do niewielkiej kuchni, wstawiła wodę i wrzuciła do kubka torebkę z ziołową herbatą. Obawiała się, że jeśli zaraz się nie uspokoi, to mężowi się oberwie za godziny milczenia, i to solidnie.
– Jeśli miał jakiś wypadek, to go chyba zamorduję… – gorączkowała się, krzątając po ograniczonej przestrzeni. Umyła kilka naczyń pozostałych po przygotowaniu obiadu, odwiesiła ręcznik, zalała kubek wrzątkiem i zerknęła na zegar wiszący nad drzwiami. – Dość tego. – Wróciła do pokoju, przymknęła oczy, głęboko wciągnęła do płuc powietrze, głośno je wypuściła i zadzwoniła do Witka.
– Cześć, kochanie, gdzie się podziewasz? Obiad już wystygł – zaszczebiotała słodkim głosikiem. Solennie sobie obiecała, że nie pokłóci się z mężem tylko dlatego, że wkurzyła ją Gosia. – Jak to w szpitalu?! – krzyknęła i opadła na wersalkę, gdy usłyszała odpowiedź. – Że co? W domu kultury? Jakim cudem? – Na granicy płaczu próbowała uważnie słuchać i trzymać się w ryzach. Histeria nie była nikomu potrzebna. Drżała, ale zachowała zdrowy rozsądek. – Który szpital? Dobrze, a gdzie zostawiłeś dowód? Tam, gdzie zwykle? Jasne, wezmę pieniądze. Już jadę.
Gdy w słuchawce zapadła głucha cisza, zastygła. Mieszkanie zdawało się kurczyć. Brakowało jej powietrza. Chociaż pozostawała bez ruchu, lekko rozchylonymi ustami łapczywie łapała oddech. W środku toczyła wewnętrzną bitwę między chęcią spanikowania a zachowaniem resztek spokoju.
Ktoś na klatce upuścił klucze. Stłumione przez drzwi przekleństwo wyrwało ją ze stuporu. W kuchni na stole stygła herbata, a ona przerzucała sterty papierów w szufladzie, szukając portfela Witka, w którym trzymał dowód. Zwykle nie nosił ze sobą dokumentów, tłumacząc, że nie chce ich zgubić.
– Mam! – Schowała znalezisko do torebki, starannie zapiąwszy wewnętrzną kieszeń na zamek błyskawiczny. Sprawdziła zawartość swojego portfela. Nie znalazła drobnych, które uznała za niezbędne. Sięgnęła do zabawnej skarbonki, którą Witek dostał od swoich podopiecznych z domu kultury. Ręcznie zrobiona świnka przypominała raczej smoka, ale zważywszy na starania dzieciaków, czuli się w obowiązku karmić koślawe stworzenie bilonem. Magda, nie siląc się na delikatność, wytrząsnęła monety. Nie wiadomo, ile czasu spędzą na szpitalnym oddziale ratunkowym. Mogą się przydać. Raz jeszcze chaotycznie przejrzała zawartość torebki, zamieniła dres na coś bardziej oficjalnego, narzuciła na siebie kurtkę, czapkę i szalik.
Stanęła w przedpokoju. Nie mogła uwierzyć, że coś się stało Witkowi. Nie był w stanie powiedzieć, co dokładnie się wydarzyło. Wciąż czekał na lekarza. Do szpitala przywiózł go kolega z pracy, ale musiał wrócić. Podczas krótkiej rozmowy przez telefon Witek wydawał się oszołomiony i Magda niewiele z niego wycisnęła. Chaotycznie, gubiąc wątek, wspomniał tylko o nieszczęśliwym upadku. Może przez ból albo przez leki przeciwbólowe nie był w stanie sklecić sensownego zdania. Palcami ścisnęła nasadę nosa. Przymknęła oczy. Stres przyprawił ją o szybsze bicie serca. Kolejny raz stłumiła chęć płaczu. Wyprostowała się i wezwała taksówkę. Pogasiła światła, zamknęła drzwi na klucz i wybiegła w noc.ROZDZIAŁ DRUGI
ROZCZAROWANIE
Zdarła kartkę z kalendarza. Nie mogła uwierzyć, ile się zmieniło od momentu nieszczęśliwego wypadku. Owszem, Witka poskładali, ale nie nadawał się do jakichkolwiek aktywności. Nie było wyjścia, musieli odłożyć swoje największe marzenie na inny, bardziej odpowiedni czas.
Zamiast przymierzać się do realizowania umówionych zleceń i ciułać każdy grosz, wspólnie zastanawiali się, jak dostosować się do nowej rzeczywistości. Ona musiała wybrać się do dyrektorki i poprosić o przedłużenie umowy. Pracowała od dwóch lat w niewielkiej osiedlowej bibliotece. Nigdy nie kryła się ze swoim zamiarem podróżowania i już dawno umówiła się z szefową, że nie chce przedłużenia umowy, a po skończonej wyprawie, o ile nadal będzie wolny etat, wróci na swoje stanowisko. Sprawdziła się, była lubiana, przejawiała inicjatywę i nigdy nie narzekała, więc przełożona przychyliła się do jej prośby.
– Magda! Podasz mi chusteczki? Są w łazience.
O ile ona od razu przeszła w tryb zadaniowy i mimo żalu starała się poukładać ich sprawy, o tyle Witek zupełnie się załamał. Odkąd przyjechał ze szpitala z nogą w gipsie, zachowywał się jak dziecko. Na początku mu współczuła. Złamanie okazało się skomplikowane, ale teraz jej cierpliwość była na wyczerpaniu i momentami miała ochotę udusić go poduszką.
Mimochodem zdradził, że uległ wypadkowi, gdy próbował się popisać. W domu kultury, w którym pracował, gościła grupa akrobatyczna. Po przedstawieniu Witek chciał zademonstrować swoje umiejętności slackliningu, czyli chodzenia po zawieszonej nad ziemią taśmie. Owszem, zajmował się tym na studiach i szło mu całkiem nieźle, ale na niewielkich wysokościach. Profesjonaliści czarowali swoimi umiejętnościami prawie pod sufitem, a Witek wspiął się na linę bez asekuracji i upadł prosto na deski sceny, tłukąc się dotkliwie i łamiąc nogę.
Skończyło się na operacji i składaniu kości jak puzzli. Przed sobą miał długą rekonwalescencję, a potem rehabilitację. Nie było mowy o pokonywaniu kilkunastu, a nawet kilkudziesięciu kilometrów dziennie z plecakiem, częściowo po trudnym terenie, gdzieś na końcu świata. Nie potrafił tego zaakceptować.
– Proszę. – Rzuciła mu na koc pudełko.
Leżał w wymiętej pościeli, oglądając bez końca seriale i użalając się nad sobą.
– Usiądź przy mnie na chwilkę. – Poklepał miejsce koło nogi usztywnionej gipsem. Kule oparł o fotel. Obrażony na los, unikał ich używania.
– Muszę iść do pracy.
– Madziu, słoneczko moje… – Wyciągnął rękę w jej stronę i siąknął nosem.
Nie golił się od kilku dni i coraz mniej przypominał siebie.
Zamiast do niego podejść i wysłuchać kolejnych wynurzeń, jak mu przykro, uchyliła okno i pozwoliła, by świeże powietrze wymiotło zaduch. Potem złożyła koc i brutalnie strzepnęła kołdrę, nie bacząc na jego skrzywioną minę.
– Powinieneś się odświeżyć. Idź do łazienki, umyj zęby i weź się za siebie. Kanapki są na stole w kuchni. Proszę bardzo, twoje kule. – Położyła je w nogach łóżka. – Lekarz kazał ci ćwiczyć chodzenie.
– Wiem, że jesteś na mnie zła… – Zignorował uwagę o zaleceniach i zaczął jęczącym tonem.
– Nie jestem, po prostu mam obowiązki. – Zmusiła się do uśmiechu, jakby nic się między nimi nie zmieniło, a ona wciąż trwała jak oaza spokoju. Wspierająca i godna zaufania.
– Nawet nie wiesz, jak mi przykro. Wszystko zepsułem. Przez głupotę. Stary a głupi! – Uderzył się płaską dłonią w czoło.
Magda powstrzymała się, by nie przewrócić oczami. Już nie liczyła, który raz to słyszy.
– Bywa. Nic więcej jak pech, po co to roztrząsać? Nie pojedziemy teraz, trudno. Pojedziemy za pół roku albo za rok. – Wzruszyła ramionami, jakby naprawdę w to wierzyła. Niestety w jej głowie pojawiła się nieproszona i jednocześnie absurdalna myśl, że ich małżeństwo może nie przetrwać tej próby.
Nie chodziło o ich plany, ale o to, jak Witek się zachowywał. Jakby ktoś go w szpitalu podmienił. Z faceta, dla którego nie było rzeczy niemożliwych, który brał życie, jakim jest, i zawsze potrafił znaleźć jasne strony każdej sytuacji, zamienił się w płaczliwego, skupionego na sobie egoistę wymagającego nieustannej uwagi.
Trudno. Stało się i razem musieli stanąć w obliczu rozczarowania, ale na tym świat się nie kończył. Przynajmniej z jej perspektywy.
O wiele gorzej wspominała moment, gdy musiała zmierzyć się z informacją o wypadku. Wielogodzinny pobyt w szpitalu, lęk o ukochaną osobę, niepewność, bezradność – to wszystko wciąż do niej wracało. Samotna noc w domu, gdy Witek musiał zostać na obserwacji, też nie należała do najłatwiejszych. Te kilka dni przypominały niekończący się koszmar. Do tej pory zastanawiała się, jak dała radę. Tym bardziej że uspokajała ich rodziny, zapewniała, że wszystko jest pod kontrolą, że Witek niebawem wróci do domu. Była silna, twarda. Dzielnie poradziła sobie z tą trudną sytuacją, chociaż w środku dygotała ze strachu.
Teraz była na granicy wytrzymałości nerwowej.
Zerknęła na zegar w telefonie. Miała jeszcze kwadrans do wyjścia. Zrezygnowała z makijażu na rzecz poważnej rozmowy z mężem. Być może lepiej było to zrobić wieczorem, ale wtedy ryzykowała nieprzespaną noc pełną jego żali, że jest niezrozumiany, niekochany, a przecież nie chciał i tak bardzo cierpi.
– Witek! – Odwróciła krzesło stojące przy biurku i usiadła na nim okrakiem, jakby to miało pomóc w jaśniejszym wyrażeniu tego, co planowała mu przekazać. – Musisz wziąć się w garść. Nie pociągnę tak dłużej.
– Wiem, nie pomagam ci. Powinienem coś zrobić w domu, a jestem bezużyteczny.
– Nie przerywaj mi. O tym właśnie mówię. Razem w tym tkwimy. Wiem, że cierpisz, ale taka postawa tylko pogarsza twoje samopoczucie, i przy okazji moje. – Potarła dłońmi uda. Zaniepokojony Witek mrugał oczami. Nie wiedział, dokąd zmierza ta rozmowa, ale już mu się nie podobała. – Teraz ja za wszystko odpowiadam. – Uniosła ostrzegawczo rękę, gdy mąż otworzył usta, najwyraźniej zamierzając jej przerwać. – Nie mówię tego, żeby się skarżyć. Nie przeszkadza mi to. Zakupy, sprzątanie, gotowanie, spoko. Nie ma problemu. Chodzi o to, że nie mogę znieść twojego biadolenia. Nigdy tego nie robiłeś. Co się z tobą dzieje? Idę do pracy, a jak wrócę, chcę cię widzieć czystego, ubranego, pachnącego. Musisz się ruszać. Masz niesprawną jedną nogę. Jedną! To nie powód, by gnić w łóżku przez cały czas. – Uderzyła ręką w oparcie krzesła.
– Ale Meksyk, Argentyna… – odważył się na ciche wtrącenie.
– Co z nimi?
– No wiesz…
– Nie uciekną. Im szybciej wyzdrowiejesz, tym szybciej pojedziemy, a do tego potrzebna jest zmiana twojego nastawienia. Rozumiesz?
– Tak – skapitulował.
Magda weszła do łazienki i zamknęła za sobą drzwi. Trzymała kciuki, by jej przemowa, dużo łagodniejsza, niżby chciała, trafiła do męża. Oparła się o umywalkę i spojrzała na swoje odbicie w lustrze. Chcąc poprawić sobie podły nastrój, uśmiechnęła się nieco sztucznie. Okrągła buzia, zadarty nos, proste jasne włosy. Zwykle wzbudzała sympatię, nawet nie musiała się starać. Dlatego trudno jej było zachowywać się stanowczo w stosunku do Witka. Już dawno przekroczył wszystkie możliwe granice, a ona dopiero teraz zdecydowała się zareagować. Była za miękka, pozwalała, by wszedł jej na głowę.
Ryzykując spóźnienie, sięgnęła do kosmetyczki. Po chwili zamrugała wytuszowanymi rzęsami, które przypominały skrzydła ćmy, i cmoknęła powietrze ustami uzbrojonymi w karminową szminkę.
Mają gorszy czas, ale to minie. Jeśli pozwoli sobie na dłuższe przygnębienie, odbije się to na ich relacji. Musi być silniejsza niż Witek.
– Idę do pracy. – Stanęła w progu pokoju i zaskoczona obserwowała, jak Witek walczy z kołdrą, próbując ją wepchnąć do skrzyni wersalki. Usztywniona noga bardzo mu przeszkadzała.
Najpierw wykonała gest, jakby rzucała się do pomocy, ale gdy się do niej odwrócił, zrezygnowała. Niech sam sobie radzi, wtedy znajdzie chęć do działania. Wyręczanie go nie było dobrym pomysłem.
– O kurczę… ale że tak?
– Nie rozumiem.
– Wyglądasz, wyglądasz… – Podrapał się po głowie z niezbyt mądrą miną. Balansował na jednej nodze, opierając się o fotel. – Tak, że brak mi słów. Mam najpiękniejszą żonę na świecie. – Sięgnął po kule i chwiejnie pokuśtykał w jej kierunku. Czekała cierpliwie z założonymi rękoma. – Miłego dnia, kochanie. – Pocałował ją w policzek.
Uwierzyła, że najgorsze mają za sobą, i z ulgą się uśmiechnęła.
– Zobaczysz, wszystko będzie dobrze. Nic się nie martw. – Uniosła rękę i poprawiła mu zwichrzone włosy. Spłynęła z niej cała złość, a pojawiły się znajome czułość i współczucie. Wrócił jej Witek. – Do zobaczenia wieczorem.
Z domu wyszła lżejsza o tonę kamieni, które przygniatały ją do ziemi od czasu tego nieszczęsnego wypadku. Zbiegła po schodach. Na dworze zachłysnęła się mroźnym, orzeźwiającym powietrzem. W ostatnich dniach pogoda zmieniła się na tyle, że pachniało zimą. Magdzie nie przeszkadzały pochmurna aura i szare chodniki. Energicznym krokiem ruszyła w stronę przystanku, nucąc pod nosem. Nie zwracała uwagi na zdziwione spojrzenia mijanych przechodniów. Gdy zatrzymała się pod wiatą, niespodziewanie przed nią zawirowała śnieżynka przypominająca miniaturową koronkę. Jej śladem podążyły siostry. Podobne, a jednak każda inna.
– Śnieg! Śnieg! – wrzasnęło obok podekscytowane dziecko.
Magda też się ucieszyła, ale powściągnęła entuzjazm. Kontemplację dawno niewidzianego zjawiska przerwał jej dźwięk telefonu.
– Cześć, babciu! – Ten dzień nie mógł być lepszy. Kochała Danutę nad życie. Podobnie jak Witek. Dla niej zmienili plany wyjazdowe, żeby zahaczyć o sanktuarium w Meksyku. – Witek? Już lepiej, o wiele. No niestety, musimy przełożyć wycieczkę. Zgadzam się, co się odwlecze, nie uciecze. Jasne, zadzwoń do niego, ucieszy się. Właśnie mój autobus przyjechał. Poczekaj, nie słyszę, halo! Halo! No masz… – Połączenie zostało przerwane, a ona wcisnęła się w wyjątkowo zatłoczoną dziesiątkę. Dobrze, że miała do pokonania tylko kilka przystanków. Gdyby nie interwencyjna rozmowa z mężem, pewnie zdecydowałaby się na spacer. Niestety, ostatnio przybyło jej obowiązków i cierpiała na ciągły niedoczas.
Tęsknie zerknęła przez okno między ramionami pasażerów. Właśnie mijali park. Może uda się jej wrócić pieszo z pracy? I tak po drodze musi zrobić zakupy. Co prawda będzie już ciemno, ale przy okazji obejrzy pierwsze świąteczne dekoracje. W pracy od wczoraj stała niewielka choinka, a w oknach wisiały papierowe gwiazdki. Zapanował świąteczny nastrój, chociaż do świąt został jeszcze ponad miesiąc.
Będzie w domu trochę później, bo skradnie kilka chwil dla siebie. Bardzo ich potrzebowała.
Podniesiona na duchu, wysiadła z autobusu, otrząsnęła się z zapachów obcych ludzi i pobiegła do przytulnej biblioteki. Przez cały dzień wyczekiwała obiecanej przyjemności, jakby co najmniej zdecydowała się sama wyjechać na ich wymarzoną wyprawę.
Niewyczerpany potok czytelników i wizyta grupy dzieci z zaprzyjaźnionego przedszkola pozwoliły zapomnieć o tym, co złe. Cieszyła się pracą, którą uwielbiała.
Gdy po skończonej zmianie wreszcie wyszła z budynku, jej oczom ukazał się magiczny krajobraz. Znajoma okolica zmieniła swoje oblicze. Przez kilka godzin śnieg okrył i wyrównał wszystkie nierówności i nadał miękkości budynkom. Drzewa, ubrane w puchowe okrycia, przypominały postaci z bajek, a wszechobecna biel lśniła i skrzyła się milionem gwiazdek. W takich okolicznościach uwierzyła, że najgorsze mają za sobą.ROZDZIAŁ TRZECI
DOBRA WRÓŻKA
– Już jestem! – Spocona wpadła do mikroskopijnego przedpokoju i z ulgą rzuciła torby na podłogę. – Cholera, jajka! – ofuknęła sama siebie i zaczęła wypakowywać zakupy. Ostrożnie odchyliła wieczko opakowania, by sprawdzić, czy żadne nie pękło. – Fuks – westchnęła z ulgą.
Z kieszeni jej kurtki wystawała czapka, spocone włosy przykleiły się do czoła, a frędzle szalika plątały się w okolicy kolan. Ściągnęła buty bez rozwiązywania, a ubranie odwiesiła, żeby wyschło. Śnieg nie przestawał padać i do bloku weszła obsypana cienką warstwą białego puchu, który błyskawicznie stopniał.
Ramieniem otarła twarz, przy okazji rozmazując makijaż, i weszła do pokoju.
– Babcia Danusia?! – zawołała na widok kobiety siedzącej na fotelu. Starsza pani na złączonych kolanach, zakrytych brązową, sztruksową spódnicą, trzymała talerzyk z filiżanką.
– Tak sobie pomyślałam, że odwiedzę mojego ulubionego wnuka.
Witek lekko wzruszył ramionami. Magda ucieszyła się, że w pokoju panował porządek, a jej mąż prezentował się nienagannie. Po raz pierwszy od powrotu ze szpitala. Siedział na złożonej wersalce, a złamaną nogę trzymał na pufie.
– Cześć, kochanie. – Podeszła do niego i cmoknęła go w gładki policzek, zadowolona z efektów porannej rozmowy. – Pochowam zakupy i upichcę szybki obiad. Na pewno jesteście głodni.
– Nie kłopocz się. My już jedliśmy. Na kuchence jest zupa, a w drugim garnku gulasz.
– Babciu, nie musiałaś… – Magda wbrew temu, co powiedziała, prawie klasnęła z radości. Nikt nie gotował lepiej od Danuty.
Po przekroczeniu progu kuchni przekonała się, że jedzenia mieli co najmniej na tydzień. Krupnik, bigos, sałatka, rolada, kotlety mielone, mus jabłkowy i ciasto drożdżowe.
– Jak to wszystko przywiozłaś? – krzyknęła w głąb mieszkania. Zakrzątnęła się, porządkując mikroskopijną przestrzeń, a następnie wyjęła talerz i nalała zupy aż po brzegi.
– Znajomy jechał do miasta, to się z nim zapakowałam! – odkrzyknęła Danuta.
Od razu było wiadomo, że babcia i Witek to rodzina. Mimo prawie osiemdziesięciu lat Danuta trzymała się prosto i nie przepuściła żadnej nadarzającej się okazji, by korzystać z życia. Należała do kółka dyskusyjnego w swojej bibliotece, regularnie chodziła na spacery z kijkami i jeździła na autokarowe pielgrzymki organizowane przez jej parafię. W dodatku od kilku miesięcy uczęszczała na jogę i zachwycała się, że wreszcie w kościele może modlić się, jak należy, bo wcześniej kolana tak ją bolały, że nie była w stanie uklęknąć. Słowo „niemożliwe” nie istniało w jej słowniku.
– Co robiliście ciekawego? – zapytała Magda, gdy usiadła przy stole. Spróbowała rozgrzewającej zupy. – Pyszna. Tego mi było trzeba.
– A nic, porozmawialiśmy sobie.
Zawstydzony Witek spuścił głowę, co zaintrygowało Magdę, ale poczekała, aż babcia sama dojdzie do sedna.
– I wpadłam na pewien pomysł. – Danuta uśmiechnęła się szelmowsko. Poruszyła stopami w wełnianych kapciach, które kiedyś do nich przyniosła. Poprawiła się na siedzeniu, gotowa do dłuższej przemowy. Odstawiła pustą filiżankę, oblizała usta pomalowane niezbyt równo jaskrawą szminką, przeczesała palcami włosy układane na wałki i splotła dłonie na udach. – Bo mnie bardzo zależy na tym różańcu z Guadalupe. A Witek powiedział, że wszystko stracone, że z jego winy nie jedziecie i takie tam głupotki. – Zatrzepotała ręką przypominającą skrzydło małego ptaka. – I tak sobie pokalkulowałam, poanalizowałam i wydedukowałam, co musicie zrobić.
Magda zamarła z uniesioną łyżką, z której uciekło kilka ziaren kaszy. Witek zacisnął wargi, aż zamieniły się w bladą kreskę.
– Musicie dalej realizować swój plan.
– Babciu, co ty opowiadasz… – Magda nie wytrzymała. Czyżby starszej kobiecie zaczęło się mieszać w głowie? – Niby jak? – Palcem wskazała na nogę męża wyciągniętą w jej kierunku.
– Normalnie. Jak już Witek wyzdrowieje.
– Tak pewnie zrobimy, ale nie do końca wiadomo, kiedy to nastąpi. Bilety już oddaliśmy. Witek musi odwołać swoje zlecenia, bo nie będzie w stanie pracować.
– Daj mi dokończyć. A jak Wituś miał zarobić te dodatkowe parę groszy?
– Grając rolę Świętego Mikołaja. Przedszkole, dom spokojnej starości, impreza firmowa, szkoła… Już nie pamiętam, gdzie jeszcze, czasami miałem mieć dwa wystąpienia w jednym dniu. – Wyliczył jej mąż zrezygnowanym tonem, poprawiając się na wersalce, z grymasem bólu malującym się na twarzy. – W sumie kupa kasy, szkoda, że przejdzie nam koło nosa.
– Ale nie musi.
– Babciu… – Magda zachichotała nerwowo, coraz bardziej poirytowana tą rozmową. Miała dosyć zgadywania, co takiego chciała im przekazać kobieta.
– No czekaj, dziecko, wy, młodzi, to tacy niecierpliwi. Bo ja tak sobie myślę, że pieniądze i tak wam potrzebne, na rehabilitację. Żeby Witek szybciej stanął na nogi.
– Zdaję sobie z tego sprawę, weźmiemy z oszczędności na wyjazd. To nie problem. – Zrezygnowana Magda potulnie toczyła rozmowę, machinalnie jedząc zupę, która zdążyła przestygnąć.
– To za co potem pojedziecie po mój różaniec i medalik? – zatroskała się babcia.
– Medalik?
– No, jak mam dłużej czekać, to liczę na jakąś rekompensatę. – Starsza kobieta zadarła brodę, udając zagniewaną, ale w jej oczach tańczyły iskierki rozbawienia.
– Dobrze, już dobrze. Medalik, zapamiętamy. Ale odłóżmy ten temat, bo póki Witkowi nie zrośnie się noga, nie ma mowy o żadnej wycieczce.
– Ach, kochani. Tak łatwo się poddajecie. Wszystko byście chcieli od razu, nic nie myślicie o przyszłości. Witek wydobrzeje szybciej, niż wam się wydaje. I kto wie, może z jakiegoś powodu lepiej, żebyście pojechali kilka miesięcy później niż teraz. Kto wie… – powtórzyła nieco refleksyjnie, kiwając głową, jakby na potwierdzenie bogatego doświadczenia i tajemnej wiedzy zdobytych przez dekady. – Ale dość tego smęcenia. Uważam, że i tak warto zrealizować te zlecenia…
– Babciu! Jak to sobie wyobrażasz? – Witek odezwał się zbulwersowany. – Widziałaś kiedyś Mikołaja ze złamaną nogą? Mam mieć spotkanie z dzieciakami. Minimum zdolności motorycznych by się przydało.
– Wituś, Wituś… ech. A masz ten strój?
– Jaki?
– Mikołaja! Czy w tym szpitalu na pewno dobrze sprawdzili ci głowę?
– Przyniosę. – Zaintrygowana Magda wstała od stołu, zaniosła talerz do kuchni i zabrała z niej taboret. Oboje z Witkiem zostali obdarzeni odpowiednim wzrostem i mogła bez trudu sięgnąć do pawlacza w przedpokoju bez drabiny, korzystając tylko ze zwykłego stołka.
– Proszę bardzo. Prosto z lumpeksu. – Z papierowej torby wyjęła wymięty welurowy kostium, który lata świetności miał już za sobą. Do tego szeroki, lakierowany pas z ostentacyjną sprzączką, skotłowaną brodę, okulary i czapkę. Za drzwiami w kuchni stał pastorał, a w szufladzie leżał złożony worek jutowy, który docelowo miał się wypełnić podarkami. – Wymaga odświeżenia, ale teraz to już nie ma znaczenia. – Wyjaśniła apatycznie, zastanawiając się, co teraz zrobią z tymi wątpliwymi skarbami. Rozłożyła czerwony kaftan na jednym krześle, spodnie na drugim. Lekko wygładziła materiał dłonią. Czapkę bezradnie trzymała w dłoniach, miętosząc przybrudzony pompon.
– A buty? Wituś, jakie chciałeś założyć buty?
– Mamy z Magdą ten sam rozmiar stopy, więc jej glany, jeszcze z czasów liceum – burknął. Omijał wzrokiem kostium, jakby samo patrzenie przypominało mu o straconej szansie na kilkumiesięczną wyprawę. Westchnął teatralnie, oparł głowę na wersalce i zakrył twarz ramieniem.
– Chcesz tabletkę przeciwbólową? – Czujna Magda zareagowała od razu.
– Dzięki, nic mi nie jest.
Na chwilę zapadła cisza, tylko Danuta wciąż pogodnie lustrowała ubranie i najwyraźniej świetnie się bawiła, wprawiając ich w konsternację.
– Niech ktoś założy ten strój, chcę zobaczyć, czy nie trzeba czegoś poprawić – rzuciła szybko i zatarła ręce. Nie znosiła bezczynności i teraz najwyraźniej uznała, że z braku innego zadania zajmie się podrasowaniem zużytego kostiumu.
– No przecież moja noga z usztywnieniem nie wejdzie w nogawkę – zajęczał Witek.
– Magda? – Babcia ponaglająco kiwnęła brodą.
– Ja? Ale dlaczego?
– Dlaczego, dlaczego… Macie te same gabaryty i jesteś płaska jak deska. No dalej, nie daj się prosić. Zaraz i tak muszę uciekać, bo mnie tu noc zastanie.
– Babciu, proszę, nie każ mi tego robić. Jestem zmęczona po pracy. Poza tym nie widzę sensu. Ten strój śmierdzi. Nie był jeszcze prany. – Z trudem przełknęła uwagę o mało kobiecej klatce piersiowej.
– Proszę, Madziu kochana, zrób to dla starej, zdziwaczałej kobiety. Bo nie dam wam spokoju – zagroziła bez skrupułów.
Danuta miała dar negocjacji, każdego zmusiłaby do tego, by tańczył tak, jak mu zagra. Obojętnie, jak absurdalna była jej prośba.
Magda ciężko podniosła się z krzesła. Zgarnęła akcesoria świętego, uwielbianego przez chyba wszystkie dzieci na świecie, i zgarbiona, powłócząc nogami, ruszyła w stronę łazienki.
Gdy tylko założyła spodnie, narzuciła kaftan i spięła się w pasie trochę popękanym na krawędziach pasem, coś się w niej zmieniło. Z każdym kolejnym oddechem zyskiwała więcej energii. Rozejrzała się i ze sznurka wiszącego nad wanną zdjęła ręczniki. Zwinęła je i wepchnęła pod kostium w okolice brzucha. Krytycznie przejrzała się w lustrze, obróciła i staranniej przystąpiła do transformacji w Mikołaja. Zorientowała się, że sprawia jej to przyjemność. Kiedy na głowę wsunęła czapkę, a jej twarz zakryły broda i okulary, nie poznała swojego odbicia.
Rozbawiona stłumiła śmiech. Babcia miała niezły pomysł. Nie rozumiała, dlaczego to robi, ale na pewno świetnie się przy tym bawiła.
– Ho! Ho! Ho! – Wkroczyła do dużego pokoju z wypiętym brzuchem, dłonie w rękawiczkach zatknęła za szeroki pasek. – Czy są tu grzeczne dzieci? – zagrzmiała, kołysząc się na piętach. Tego nie dopilnowała. Wciąż miała na stopach puchate kapcie zajączki. Nie dość, że nie pasowały do reszty stroju, to jeszcze psuły ostateczny efekt.
– Ja cię… – Witek aż sięgnął po kule. Z trudem się podniósł i ostrożnie obszedł Magdę. – Niesamowite.
– No tak, no tak… niewiele pracy zostało. Okrągłe policzki są idealne, ale te cienkie brwi… i ten chód. Głos całkiem niezły. Dobrze ci to wychodzi. – Babcia uniosła oba kciuki. Z aprobatą obserwowała żonę swojego wnuka przebraną za Mikołaja.
– Czy wreszcie powiesz, o co w tym wszystkim chodzi? – Magda podparła się pod boki, nie zamierzając dalej ciągnąć tej szopki. Chociaż się ubawiła, to reakcja ich gościa wprawiła ją w stan czujności. Starsza pani zdecydowanie coś knuła i niekoniecznie musiało się im to spodobać.ROZDZIAŁ CZWARTY
NOWE SPOJRZENIE
Po wyjściu babci siedzieli oszołomieni na wersalce. Zapatrzeni w przestrzeń, trzymali się za ręce i próbowali ogarnąć rozwiązanie, które podsunęła im Danusia. Zmięte spodnie leżały na podłodze obok krzesła. Zsunęły się, ale Magda ich nie podniosła i nie odłożyła na stertę innych elementów składających się na strój Mikołaja.
– To szaleństwo! – prychnęła i przerwała przedłużającą się ciszę.
– No pewnie – przytaknął jej Witek.
– I absurd – kontynuowała, chociaż bez przekonania.
– Zdecydowanie. Zwykle babcia mówi z sensem, ale dzisiaj to przesadziła. – Pokręcił głową i sięgnął po kule.
Obserwowała, jak walczy o utrzymanie się prosto. Gdy mu się to udało, zbliżył się do stołu i wziął pustą filiżankę. Magda usłyszała ostrzegawczy brzdęk porcelany i drgnęła, gotowa go wyręczyć, ale widząc determinację, z jaką niósł kruche naczynie, odpuściła.
– W jednym miała rację. Potrzebujemy kasy. Przecież nie zrezygnowaliśmy z naszego wyjazdu, tylko odłożyliśmy go w czasie. Jeśli wziąć pod uwagę możliwą inflację, nieprzewidziane okoliczności… – Podparła dłonią policzek. Mówiła, chociaż Witek był już w kuchni.
– Zgadzam się, no ale weź… sama idea… – Teraz to on parsknął.
Rozmawiali przedzieleni cienką ścianą, jakby wciąż znajdowali się w jednym pomieszczeniu.
– Niedorzeczność. Nie widzę tego. – Ruszyła jego śladem, gestem odganiając wspomnienie minionej wizyty.
Jednak babcia wiedziała, co robi. Zasiała ziarno, które kiełkowało, podlane ich ciekawością i chęcią spróbowania czegoś zupełnie nowego, co mogło się udać. Bo czemu nie?
– Wiesz o tym, że nie będę mógł pracować, prawda? Mniejsza pensja, brak premii. Zamiast oszczędzać, będziemy musieli sięgnąć do kasy na wyjazd.
– No i rehabilitacja. Nie sądzę, byś dostał się na NFZ, a jeśli nawet, to nie prędko. Poza tym, ilu dobrych rehabilitantów na fundusz mamy w naszym mieście?
– Kurczę, nie jesteśmy na to przygotowani. – Witek odstawił kule między lodówkę a ścianę i ciężko usiadł na taborecie. Zaczął skubać dolną wargę, analizując ich sytuację.
Mimo niewesołych perspektyw Magda czuła dziwną lekkość. Patrzyła na męża i cieszyła się z jego powrotu. Znowu z nią rozmawiał, a nie tylko użalał się nad sobą. Szukał rozwiązania i to jej wystarczyło.
Sięgnęła po drugi stołek i usiadła blisko niego. Ich kolana się stykały.
– Wszystko już jest przygotowane, umówione.
– Powinienem jutro zacząć odwoływać te wizyty. Zleceniodawcy będą wściekli. Najbardziej żal mi przedszkola i domu spokojnej starości. Bo tych biznesowych spotkań to już mniej.
– Ale te były najlepiej płatne. Szkoda, że pieniądze, całkiem spore, przejdą nam koło nosa. – Trwali pochyleni ku sobie.
Witek wyciągnął rękę i założył jej kosmyk włosów za ucho. Z wdzięcznością przyjęła ten czuły gest. Ścisnęła go za rękę i pocałowała w usta.
– Nie one są najważniejsze – powiedziała cicho, zachwycona chwilą intymności. Znajome pragnienie rozpaliło niewielki ognik w dole jej brzucha. – Chcę, żebyś był zdrowy. Zdrowy i szczęśliwy.
– Z tobą zawsze jestem szczęśliwy – wymruczał w okolicę jej szyi.
Gdyby nie noga w usztywnieniu, wyciągnięta aż do kuchennej szafki, rzuciłaby się na niego tu i teraz. Pohamowała się, ostrożnie podniosła i pobiegła do pokoju. Błyskawicznie pościeliła wersalkę, by zaraz wrócić po męża. Objęci przeszli do salonu pełniącego jednocześnie funkcję sypialni, gabinetu i jadalni. Pomogła mu się wygodnie ułożyć. Zgasiła lampę i celowo stanęła w smudze rozrzedzonego światła wpadającego przez okno prosto z ulicznej latarni.
Powoli, drżącymi rękoma zdejmowała ubrania. Czuła na sobie niecierpliwy wzrok Witka. Gdy stanęła przed nim naga, nabrała więcej pewności siebie. Jednym ruchem znalazła się tuż nad nim. Wersalka zatrzeszczała, psując klimat, ale zamarli tylko na sekundkę. Podniecenie wzięło górę nad ostrożnością i Witek zareagował bolesnym jękiem.
– Coś się stało? – Magda gwałtownie się odsunęła.
– Nie, nie… nie przerywaj. – Ból nie był zbyt wysoką ceną za upragnioną bliskość. Wszystko trwało kilka minut, ale wystarczyło, by na nowo przypomnieć o sile uczucia, które ich łączyło, i wymazać niepokoje i troski ostatnich dni.
Leżeli zasapani, spoceni w skotłowanej pościeli i obserwowali cienie tańczące na suficie. Przygrywała im szumiąca melodia płynąca z grzejnika. Magdę ogarnęła senność, a ostygnięte ciało pokryło się gęsią skórką. Zawinęła się w kołdrę i wtuliła w Witka, trzymając się w bezpiecznej odległości od złamanej nogi.
– Pieniądze nie są najważniejsze, ale na pewno by nam pomogły… – Niespodziewanie całkiem przytomnie odezwał się jej mąż.
– To o tym myślałeś przez cały ten czas? – Podniosła się rozbudzona i usiadła, podłożywszy sobie jaśka pod plecy.
– Nie, oczywiście, że nie! – Też się podciągnął, by móc lepiej ją widzieć. – Po prostu wróciło do mnie, co powiedziała babcia. Wiesz, ona rzadko coś sugeruje czy radzi.
– To prawda.
Znowu mówili jednym głosem. Chwilowe załamanie minęło. Chciałaby wierzyć, że ten nieszczęśliwy wypadek, przeszkoda w osiągnięciu celu, to była próba mająca na celu wzmocnienie ich związku. Przecież wciąż mają szansę zrealizować to, na czym im zależało. Babcia Danusia nieraz wykazywała się niezwykłą przenikliwością, doświadczeniem, wrodzoną mądrością, ale i niezawodną intuicją. To były powody, dla których wciąż rozważali wdrożenie dość karkołomnego pomysłu. Początkowo wydawał się im niedorzeczny, ale coś kazało im się przy nim zatrzymać.
– Nigdy cię do niczego nie zmuszę. Nie chcę cię wykorzystywać. To nie w porządku, że tyle na ciebie spadło przez moją głupotę. Zachowałem się jak szczeniak, chciałem się popisać…
– O nie! – Magda zerwała się z łóżka i sięgnęła po ubrania leżące na dywanie. Ubierała się po omacku i gdy zdała sobie sprawę, że założyła bluzę tyłem na przód, zaklęła i szarpiąc, poprawiła swój strój. Oprzytomniała, gdy rozległ się dźwięk pękającego szwu. – Cholera, jeszcze to. Moja ulubiona…
– Usiądź na chwilkę, proszę cię. – Witek przesunął się w stronę ściany i oparł o nią plecami.
Niechętnie klapnęła na samym brzegu wersalki.
– Przepraszam. Za ten wypadek i swoje zachowanie w ostatnich dniach. Przepraszam, że przeze mnie musieliśmy zrezygnować z wyprawy.
– Jeszcze raz mnie przeprosisz, to oszaleję. – Ciśnienie się jej podniosło. Nic nie zostało z miłej atmosfery sprzed momentu. – Wypadki się zdarzają, do cholery jasnej. – Starała się brzmieć spokojnie i rozsądnie, ale w środku buzowała. – Nie pojedziemy teraz, ale za jakiś czas na pewno. To już chyba ustaliliśmy, prawda?
– Nie dałaś mi skończyć.
– Wiem, o co ci chodzi, chcesz, żebym to zrobiła, prawda? Widzę po tobie, jednocześnie masz wyrzuty sumienia. – Potarła ramiona i nachyliła się w jego kierunku. – Kochanie, po prostu uważasz, że to dobry pomysł.
– Nie! To nie tak! – wykrzyknął oburzony, ale po chwili namysłu zmiękł. – To znaczy zgadłaś, ale nie do końca. Zresztą, sam nie wiem… – Bezradnie rozłożył ręce.
Jakiś pies rozszczekał się pod klatką schodową. Magda podniosła się i wyjrzała za okno. Drobne śnieżynki zaścieliły parapet, a okolica jaśniała chłodnym blaskiem.
– Ciekawe, jak jutro dojadę do pracy – pomyślała na głos, nie oczekując odpowiedzi.
– No właśnie. Twoja praca. Przecież teraz z niej nie zrezygnujesz. Wiesz co? Zostawmy ten temat.
– Idę się wykąpać. – Zapragnęła pobyć sama, a ich kawalerka nie pozostawiała wielkiego pola manewru.
Skazana na łazienkę, zamknęła się w niej. Napuściła wody do małej wanny i usiadła z kolanami pod brodą. Piana prawie uciekała przez rant. Kilka kropel spadło na kafelki.
Pomieszczenie wypełniło się parą wodną, a wilgoć skropliła się na lustrze. Magda odetchnęła zapachem płynu do kąpieli. Od lat ten sam, brzoskwiniowy. Przymknęła oczy i przywołała z pamięci słowa babci Danusi. Brzmiały tak rozsądnie. Oczywiście, że to zrobi! Bez sensu, że tyle o tym rozmawiają. Owszem, wiele rzeczy może pójść nie tak. Musieli ustalić szczegóły, obrać strategię. Nie wiadomo, jak zareagują klienci, gdy dowiedzą się o zmianie. A gdyby ich nie informować?
Wycierając się szorstkim ręcznikiem, wiedziała już, że czeka ją bezsenna noc. Podekscytowana wyzwaniem, snuła plany. Musiała się wszystkiego dowiedzieć, zrobić grafik, dopasować swoją pracę do odgrywania roli Mikołaja, a może weźmie urlop? Skoro zostanie w bibliotece, kto wie, na jak długo, może wybrać kilka dni, a sporo się ich uzbierało. W minionych miesiącach nie potrzebowała wolnego. Powie, że potrzebuje na przygotowania przedświąteczne. Dyrektorka nie będzie robiła problemów, na pewno. Z kierowniczką też się dogada.
Dokładnie się wytarła, tak mocno szorując rozgrzaną skórę, że zaczęła ją piec. Rozczesała włosy i zaplotła je w warkocz. Wklepała krem w twarz i wmasowała balsam w uda, a potem umyła zęby. Sięgnęła po piżamę leżącą tam, gdzie rano ją zostawiła i wyszła, zostawiwszy szeroko otwarte drzwi, by łazienka się przewietrzyła.
– Witek, zrobię to! – rzuciła od progu i czekała na reakcję. – Witek? – Nie zapaliwszy światła, podeszła do wersalki i pochyliła się nad mężem. Wyłowiła ledwie słyszalny, równomierny oddech. Mężczyzna spał w najlepsze.
Rozczarowana położyła się obok, splotła ręce pod głową i przymknęła oczy. Uśmiechnęła się do swoich myśli. Przecież to najlepsza fucha pod słońcem, uszczęśliwianie ludzi. Dlaczego tylko faceci mają z tego korzystać? Spodziewała się, że nie będzie pierwszą kobietą, które podejmie się zadania odgrywania roli Mikołaja, mimo to podekscytowanie mieszało się z niewielkimi obawami. Wciąż nie była pewna, czy poinformować zleceniodawców o zastępstwie. Witek zadzwoni i powie, że zamiast niego pojawi się jego żona? A jeśli wtedy zrezygnują? Poprawiła pozycję i położyła się na boku. Nim wymyśliła, co powinni zrobić, zapadła w spokojny i głęboki sen, na który nie liczyła tej nocy.
Ciąg dalszy w wersji pełnej