- promocja
- W empik go
Kingdom of Villains - ebook
Kingdom of Villains - ebook
Odebrał jej wszystko, co znała, aby dać jej to, czego nawet nie przypuszczała, że potrzebuje.
Fię nie bez powodu nazywano „dziką księżniczką”. Trudno jej było odnaleźć swoje miejsce na dworze wuja, po śmierci rodziców czuła się jak wyrzutek. Kiedy przypadkiem w pałacowych lochach natrafiła na więźnia, z którym nawiązała niewiarygodną przyjaźń, pozwoliła, aby jej serce przejęło kontrolę. Pomogła mu uciec, nie wiedząc, kim tak naprawdę jest.
Została oszukana.
Mężczyzna z lochów nie był tak łagodny i szlachetny, jak sądziła. Był potworem. Krwiożerczą bestią. A cena za jego uwolnienie okazała się wyższa, niż Fia mogła zapłacić… Nie sądziła, że jeszcze kiedyś go spotka, jednak potwór wrócił i tym razem nie zamierza odejść bez niej.
Ostrzeżenie
Ta książka zawiera sceny, które mogą wywoływać niepokój u niektórych czytelników.
Kategoria: | Erotyka |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8321-511-2 |
Rozmiar pliku: | 2,9 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Trzy piętra wyżej trwała huczna zabawa. Wszyscy zawsze nabierali ochoty na tańce po corocznym spotkaniu dwóch dworów, a ja od wczoraj liczyłam na tę okazję. Aż do dzisiaj wszyscy w zamku chodzili zestresowani, zaniepokojeni i gotowi do działania po powrocie mojego wuja, który po swych podróżach zawsze oczekiwał nieodzownych celebracji.
Dlatego też byłam zmuszona to przeczekać.
Niestety szyki pokrzyżował mi jakiś przypadkowy uliczny złodziejaszek, którego przyłapano na gorącym uczynku.
Spowita mrokiem oparłam się o drzwi i rozważyłam potencjalne rozwiązania. Małe narlowy wierciły się w moich ramionach ukryte pod sztywną końską derką. Niestety przeżyły tylko trzy. Reszta miotu zmarła, zanim znalazłam je wczoraj podczas porannego spaceru.
Gdy tylko je odkryłam, wróciłam biegiem przez las i labirynt różanych krzewów. Ich ciernie poharatały moją spódnicę, kiedy próbowałam przeskoczyć krzaki. Zignorowałam rozbawione spojrzenia wartowników przemierzających ziemie dworu. Tak samo potraktowałam ich, kiedy kilka minut później przemierzyłam tę samą drogę wraz z potrzebnymi drobiazgami. A może oni również mnie ignorowali.
Nikt nie zadawał mi żadnych pytań, nikt nie podążył za mną do lasu. Wszyscy przywykli już do mojego ciekawskiego charakteru i wędrówek, które nie ustawały, choć wuj twierdził, że wraz z wejściem w dorosłość powinnam była się pozbyć owych zapędów. Niosłam ze sobą trochę ziarna, wodę i koce, choć wiedziałam, że na dłuższą metę to nie wystarczy. Już zaczął prószyć śnieg i wkrótce zima otuli świat swym śmiertelnym pięknem.
Więzień się poruszył, a kiedy moje oczy przyzwyczaiły się do niemal nieprzeniknionej ciemności, zauważyłam, że siedzi oparty pod ścianą z głową zwieszoną między kolanami.
Dwa rzędy wąskich cel przeważnie stały puste. Często odwiedzałam lochy i wiedziałam, że rzezimieszek był tu najpewniej przetrzymywany, dopóki mój wuj nie zakończy spotkań z dworami. Dopiero potem zdecyduje o jego losie. Złoczyńcy przyłapani na gorącym uczynku zostawali dłużnikami korony, skazywano ich na służbę albo tracono – w zależności od powagi zbrodni.
Spojrzałam na celę znajdującą się naprzeciwko celi więźnia. Na szczęście koce i małe miski z wodą oraz ziarnem wciąż stały w kącie. Nie wiedziałam, kim był ten obcy, ale strażnicy musieli być wyjątkowo zajęci albo po prostu nie zaprzątali sobie głów drobiazgami.
Uwagę więźnia przykuł cichy pomruk podobny do odgłosu wydawanego przez kociaka, ale nieco bardziej chrapliwy. Uciszyłam narlowa, który próbował wychylić łebek spod koca, i uciekłam wzrokiem, kiedy więzień uniósł głowę.
– Czas spać – wyszeptałam. Moje kroki odbijały się echem od żelaza, wilgotnych kamieni i duchów wypełniających przestrzeń. Strażnicy prędzej czy później wrócą tu, aby zajrzeć do więźnia. Nic nie mogłam na to poradzić, chyba że ukryłabym młode w swojej komnacie.
To było jednak niemożliwe. Przez wścibską zamkową służbę nie ukryłabym u siebie nawet żuczka. A było już za późno na szukanie kolejnej kryjówki. Będę musiała zostawić młode tutaj, a o ich dalszym losie zdecyduję dopiero rano.
– Czyżbym miał gościa? – odezwał się więzień. Jego głos zdawał się chrapliwy, ale jednocześnie przyjemny dla ucha. – A może jesteś tylko podglądaczką? Ktoś ty?
Zamarłam i wyprostowałam plecy. Co za tupet!
– Nie twoja sprawa, złodzieju.
– A skąd pomysł, że jestem złodziejem?
Powoli przyklęknęłam i ostrożnie położyłam stworzenia na posadzce. Kiedy jedno z nich próbowało się odczołgać, powstrzymałam je ręką.
– Tkwisz w celi – odparłam tonem, jakby był niespełna rozumu. – Na twoim miejscu siedziałabym cicho. Chyba że masz ochotę pomodlić się do bogini.
– Czy to groźba? – Mimo że słowa wypowiedział niskim głosem, każde z nich ociekało sarkazmem.
– Nic dziwnego, że tu skończyłeś – wymamrotałam, popychając narlowy w stronę misek z wodą i ziarnem. – Barani łbie.
Tylko dwa stworzonka zainteresowały się pokarmem, trzecie, najmniejsze, leżało zwinięte na posłaniu z zamkniętymi oczami.
– To był tylko żart, iskro – odparł ze śmiechem.
– Jeśli poświęcisz więcej czasu na modły, najpewniej jeszcze pożyjesz, a może nawet przybędzie ci rozumu.
Rozległo się ironiczne prychnięcie. Nie mogąc się powstrzymać, odwróciłam się, żeby spiorunować go wzrokiem. I słowa zamarły mi na ustach.
Ujrzałam zmrużone oczy, tak żółte i jasne, jakby zanurzono je w najczystszym złocie.
Kiedy szok i rozdrażnienie minęły, zwróciłam uwagę na jego zapach. Pachniał geranium, dębem i nutą sadzy.
Na stopach wciąż miał skórzane buty ze szpiczastym czubkiem, a peleryna w kolorze ciemnej śliwki otulała jego ramiona jak pled. Kruczoczarne sięgające ramion włosy lśniły w bladym świetle pochodni zatkniętej nad znajdującymi się obok jego celi drzwiami, przez które tu weszłam.
Włosy złoczyńcy nie byłyby takie lśniące.
Najbardziej jednak uderzyły mnie jego rysy. Choć w lochach panował mrok, udało mi się dojrzeć wystarczająco dużo: te złote oczy, wyraźnie zarysowane kości policzkowe i mocną szczękę.
Ciekawe, czy lśniące oczy pozwalały mu lepiej widzieć w ciemności.
– Kim jesteś? – zapytałam. Odniosłam wrażenie, iż w ogóle nie był żadnym złodziejem. Strój i przystojna twarz z pewnością temu przeczyły. Tak samo jak kultura wypowiedzi i pewność siebie.
Bicie mojego serca z początku zwolniło, by zaraz potem przyspieszyć. Nie pochodził z Calluli. Potwierdzały to zapach i oczy.
Zamiast odpowiedzieć, nieznajomy przeniósł wilczy wzrok na podłogę obok mnie, gdzie próbowało uciec jedno ze stworzonek. Zaklęłam pod nosem, złapałam je ostrożnie i przytrzymałam w koszyczku ze splecionych palców.
– One potrzebują matki – oznajmił. – Jej mleka i bezpiecznego schronienia w torbie lęgowej.
Zlekceważył moje pytanie, a na domiar złego wzbudził we mnie jeszcze więcej wyrzutów sumienia. Nie musiał tego robić. Oparłam się o kamienną ścianę, umieściłam młode na swoich kolanach i wyciągnęłam się po pozostałą dwójkę.
– Zadałam ci pytanie.
Uniósł gęstą brew.
– Ty zapewne jesteś księżniczką.
– Co mnie zdradziło? – zapytałam głosem podszytym sarkazmem, gładząc palcem śpiącego narlowa między błoniastymi, trójkątnymi uszami. Zwierzątko wtuliło się w moją rękę, łaskocząc mnie mechatym czarnym futerkiem pokrywającym nos podobny do nosa świnki.
– Trzeba być wyjątkowo śmiałym albo należeć do rodziny królewskiej, żeby sprowadzać do zamku Callula zakazane stworzenia. – Po chwili milczenia dodał: – Mam na imię Colvin.
Zmroziło mi krew w żyłach.
– Książę Colvin? – upewniłam się, patrząc mu w oczy.
Na księżyc na niebie, to niemożliwe. Książę Mrocznego Dworu nie powinien być przetrzymywany ani tutaj, ani gdziekolwiek indziej…
Przytaknął.
– Ale… – Pokręciłam głową, teraz bardziej zdziwiona niż przerażona. – Dlaczego? – Callula i Eldorn od tysiącleci żyły w zgodzie. Pojmanie członka królewskiego rodu jest równoznaczne z wypowiedzeniem wojny. A zarazem przejawem czystej głupoty.
Porwanie i uwięzienie księcia Eldornu to wyrok śmierci.
Mój wuj jest oziębły, nieznośnie i naiwnie narcystyczny, ale nie głupi. A zatem co tu się, na przeklęty księżyc, działo?
– Sam tego w pełni nie rozumiem – oznajmił w końcu książę. – Ale matka powiedziała, że mam się zachowywać i pozostać tutaj do czasu zawarcia porozumienia.
– A czego ma dotyczyć owo porozumienie?
Jego usta uniosły się w kącikach, a świetliste oczy mrugnęły.
– Mnie.
Przełknęłam ślinę i natychmiast uciekłam wzrokiem.
Z pewnością musiał istnieć ku temu sensowny powód. Może królestwo Eldornu miało u nas dług i po jego spłacie książę zostanie wypuszczony. Nie znałam się na polityce pomimo nacisków wuja, który upierał się, że to w istocie moja przyszłość. Zważywszy na pokój trwający między dwoma królestwami Gwythornu od dawien dawna, nawet wuj rzadko zawracał sobie jednak głowę polityką, chyba że nie było innego wyjścia.
Czułam na sobie palące spojrzenie księcia, a w głowie mi wirowało.
– Dlaczego odnoszę wrażenie, że kryje się za tym coś więcej, ale nie jesteś skłonny się tym podzielić?
– Ponieważ masz dobrą intuicję – odparł jedwabistym, niskim głosem.
Zjeżyłam się i zadrżałam. Kusiło mnie, by na niego spojrzeć, ale się temu oparłam. Oni wszyscy byli manipulantami, w dodatku potwornie niegodziwymi. Istniała szansa, że mógł tak okręcić mnie sobie wokół palca, żebym go uwolniła.
Krążyły plotki, jakoby książę Mrocznego Dworu odkrył nawet najdalsze zakątki Gwythornu. Ponoć zawsze zasypiał z przynajmniej dwiema kobietami u swojego boku, a pomimo swojego młodego wieku – liczył sobie dwadzieścia trzy wiosny – miał cały harem kochanek.
Nie wiedziałam, czy to była prawda, ale inne plotki zdawały się mieć potwierdzenie w rzeczywistości. Wielu powtarzało je z głębokim przekonaniem. Chodziły słuchy, że znikał na wiele dni, żeby się pieprzyć, polował na intruzów w swoim królestwie rodem z koszmarów i wraz z Dzikimi Zastępami odwiedzał położone za Kryształowym Morzem ziemie śmiertelników, aby prowadzić wymianę handlową.
Najczęściej powtarzaną plotką dotyczącą księcia Colvina z Eldornu była jednak ta na temat jego rzekomej umiejętności wzniecania ognia tak straszliwego, że potrafił spopielić cały las.
Być może właśnie tego się dopuścił. Wzniecanie ognia w lasach było surowo zabronione, nie wspominając o tym, że głęboko niemoralne. Dla naszego ludu to absolutnie nie do pomyślenia, toteż jego matka, królowa, mogła nie mieć wyjścia i była zmuszona oddać go w nasze ręce.
Matka Colvina ubóstwiała go do tego stopnia, że pozwalała mu na wszystko – dowiedziałam się tego od swojej ciotki, gdy swego razu podsłuchałam Sylvane i Orlę, które plotkowały na jego temat. Ciocia Mirra powiedziała to ze znaczącym błyskiem w oku, który miał dać mi do zrozumienia, że jest świadoma tego, co robię w wolnym czasie.
Z wąskich cel dobiegł mnie głuchy odgłos kapiącej wody. On wiedział. Książę doskonale wiedział, dlaczego się tu znalazł. Ciekawość wbijała swoje pazury w mój umysł, a ja nie mogłam się powstrzymać przed pytaniem:
– Zamordowałeś kogoś?
– Ostatnio nie – odpowiedział tak szybko i stanowczo, że mu uwierzyłam. Chociaż nie powinnam.
– Ich matka nie żyje – poinformowałam go, próbując znaleźć inny temat, by rozluźnić napiętą ciszę, która nagle nastała. – Nigdzie jej nie widziałam. Zostały jedynie krople krwi na śniegu. Najpewniej dopadli ją łowcy. – Jej skóra pewnie już została sprzedana na rynku jako towar spod lady.
Rozległo się gardłowe przekleństwo.
– Tak nie można. Narlowy to stworzenia pochodzące z Eldornu.
– W takim razie będziesz musiał się z nimi rozmówić i zakazać im zapuszczania się tak daleko od domu, książę. – Musiał wiedzieć, że wszystko, co zawędrowało tu z wrogiego terytorium i stanowiło zagrożenie, można było zabić, nawet jeśli czasami nie wynikało to z czystych pobudek. – Poza tym możliwe, że wiele naszych rodzimych stworzeń spotkał u was taki sam los. Zasady to zasady, nawet jeśli się ich nie rozumie.
Nastała cisza. Wyczułam, że mnie obserwuje, kiedy tworzyłam z koca szczelne gniazdo.
– I ty ich nie rozumiesz, nieprawdaż, Fio?
Moje imię wypowiedziane jego głosem wywołało w moich trzewiach niespodziewany skurcz. Wmówiłam sobie, że to przez wczorajszą skromną kolację, i ostrożnie odłożyłam narlowy do ich legowiska.
– Doskonale rozumiem. – Posłałam mu przebiegły uśmiech i dodałam: – Na tyle dobrze, by wiedzieć, jak je łamać.
Jego usta wygiął cień uśmiechu. Popatrzył mi głęboko w oczy, a potem spuścił wzrok na leże. Po moich policzkach wspiął się gorący rumieniec, więc byłam wdzięczna za spowijający nas mrok.
– Będę mieć na nie oko.
– Cóż, masz mnóstwo wolnego czasu, jak mniemam. – Niechętnie je zostawiałam, lecz nie miałam innego wyjścia, bo wkrótce ktoś zajrzy do mojej komnaty. – Ale co zrobisz, jeśli coś im się stanie? – zapytałam cicho. Nie do końca wiedziałam, jakimi straszliwymi zdolnościami dysponuje, ale zamknięty za żelaznymi prętami nie mógł wiele zdziałać.
Książę nie spieszył się z odpowiedzią. Dobierał słowa ostrożnie, jakby wiedział, że nie chcę ich słyszeć, a jego obietnica dałaby mi jedynie fałszywą nadzieję.
– Tak naprawdę żadne z nas nie może wiele zrobić. Albo przetrwają, albo nie.
Moje oczy wypełniły się łzami. Spojrzałam na młode i pokiwałam głową. Zrobiło się późno, a większość mieszkańców zamku zapadła już w sen albo straciła przytomność z upojenia, więc mogłam skorzystać ze schodów, które zabiorą mnie do serca zamku.
– W nocy strażnik pilnuje drzwi za schodami – zawołał za mną cicho. – I opuszcza posterunek, tylko gdy zjawi się zastępstwo.
A zatem muszę wrócić zapomnianymi ogrodami, postanowiłam z westchnieniem. Następnie skorzystam z wejścia do kuchni, a jeśli kogoś tam zastanę, trzeba będzie udawać pijaną. Robiłam to wcześniej tyle razy, że stałam się profesjonalistką.
Drzwi, ciężkie i naznaczone zębem czasu, prowadziły do pokrytych bluszczem i mchem stopni ukrytych za przerośniętym żywopłotem. Zawahałam się.
– Jeśli powiesz komuś chociaż słowo o narlowach, czeka cię los gorszy niż potencjalna egzekucja, książę.
Odpowiedziała mi cisza.
Kiedy już miałam zamknąć za sobą drzwi, rozległ się jego głęboki głos podszyty humorem:
– Przynieś im wołowiny albo wywaru z kury.Gdzieś ty, na przeklęty księżyc, była?
Psia mać.
Regin.
Błyskawicznie ukryłam miskę z wywarem za ukruszonym posągiem pegaza i udałam, że sprawdzam wiązanie trzewika.
– Och, witaj.
– Witaj? – zapytał zdezorientowany.
Wstałam i przesunęłam dłońmi po kremowej spódnicy w groszki, którą już zdążyłam upaćkać, mimo że obudziłam się i odziałam zaledwie godzinę temu. Dla mnie to nic nowego, ku niezadowoleniu mojej ciotki i krawcowej. Regin skupił się na mojej twarzy.
– Wszystko w porządku?
– A od kiedy witanie się z tobą uchodzi za zbrodnię? – Wyminęłam go, nie mogąc spojrzeć w jego turkusowe oczy. Będę musiała go najpierw zgubić, a potem wrócić po bulion. Z Reginem przyjaźniłam się, odkąd oboje nauczyliśmy się chodzić. Ufałam mu, ale coś mi mówiło, że akurat w tę sprawę nie powinnam go mieszać.
– Nigdy wcześniej tego nie robiłaś. – Dogonił mnie. – Od razu przechodziłaś do rzeczy. Co się z tobą dzieje?
– Nic – odparłam, siląc się na śmiech. – A ty dlaczego zachowujesz się tak dziwnie?
Zaciągnął się powietrzem.
– Dlaczego pachniesz jak zepsute mięso?
Zazwyczaj po takim komentarzu śmiałabym się do rozpuku. Niestety ostatnio przyglądałam mu się nieco zbyt uważnie i wyobrażałam sobie sceny wykraczające poza przyjaźń. I dlatego sarkazm wziął nade mną górę.
– Och, dziękuję, Reginie. Zawsze można liczyć na twe dobre słowo.
– Zaczekaj, Fi. – Złapał mnie za rękę. – W porządku, przestanę się czepiać.
Spojrzałam na niego wymownie. Palce aż mnie świerzbiły, chciały się zacisnąć na jego dłoni. Pozwoliłam sobie na to, tylko przelotnie.
Błysnął zębami i spojrzał na mnie spod jasnych brwi.
– Najpierw powiedz mi, gdzie byłaś wczoraj w nocy. Mieliśmy przecież oglądać stajennych przeskakujących przez ogrodzenie.
Była to niezwykle atrakcyjna rozrywka, bo większość miała w zwyczaju się najpierw porządnie ubzdryngolić. Niestety w tym momencie byłam nieco rozdrażniona i mi się spieszyło, więc odparłam jedynie:
– Nie jesteśmy już dziećmi, Regin.
– I właśnie dlatego planowałem inne zajęcia na później – odrzekł pospiesznie i przełknął ślinę. – Ale ty się nie pojawiłaś.
Kiedy dotarło do mnie, co miał na myśli – o czym jednocześnie marzyłam i się tego bałam – dosłownie zesztywniałam.
– Byłam… cóż…
Przyciągnął mnie bliżej i założył mi włosy za ucho, zatrzymując szorstką opuszkę palca na jego czubku.
– Spotkamy się później? – Zamrugałam oszołomiona, nie dowierzając, że to się dzieje naprawdę. Właściwie nawet nie rozumiałam, co konkretnie się działo. Regin uśmiechnął się zadziornie i przesunął palcem po moim rozgrzanym policzku aż do szczęki. Zatrzymał się tuż przy ustach. – Uznam to za zgodę.
Oddalił się, zanim przypomniałam sobie, jak używać języka. O wymyśleniu właściwej odpowiedzi nie wspominając.
Oszołomiona odprowadziłam go wzrokiem aż do ukrytego przejścia między dwoma salonami. Regin był synem kapitana straży, w związku z czym znał mój dom jak własną kieszeń. Obleciał mnie strach – nawiedziły mnie wspomnienia, które stworzyliśmy razem w tych murach z piaskowca, i dotarło do mnie, że wszystkie te lata mogły się skumulować i doprowadzić do czegoś więcej. Albo… Na zawsze zniszczyć naszą przyjaźń.
Nagle przypomniałam sobie o bulionie i wróciłam biegiem do kryjówki.
Książęcy więzień już nie spał i obserwował narlowy, które kręciły się po celi i niuchały podłogę.
– Ten, który śpi, chyba nie przetrwa.
Przełknęłam ślinę z bolącym sercem i warknęłam:
– Jeszcze się okaże. – Otworzyłam drzwi. Nie zamknęłam ich wczoraj na klucz.
Żwawsze młode, nie marnując czasu, rzuciły się do miski z wywarem i wpełzły do środka, żeby się napić.
– W tym się nie pływa. – Roześmiałam się i wyjęłam je z miski. Szybko jednak się poddałam, kiedy dotarło do mnie, że i tak postąpią wedle uznania.
Z przykrością musiałam stwierdzić, że książę miał rację. Trzeci narlow wciąż leżał zwinięty w posłaniu.
– Może musi odpocząć i nabrać sił, bo spędził dużo czasu na zimnie.
– A może sytuacja go przerosła. Te stworzenia zamieszkują głębokie jaskinie. Młode natomiast przesiadują w torbie matki, dopóki z niej nie wyrosną.
– W takim razie potrzeba więcej koców – wypaliłam, nie do końca wiedząc, dlaczego chciałam pokrzyżować plany natury, która już wydała wyrok. Podniosłam słabowitego narlowa i położyłam go na ziemi obok miski. Wzrok księcia przesuwał się po moich plecach jak drut kolczasty.
Czułam go. Jego głos. Jego niewytłumaczalną bliskość. Jego drażniące aroganckie spojrzenie, którego nie odrywał ode mnie ani na chwilę. Samo patrzenie na niego albo zaciągnięcie się jego zapachem wywoływało we mnie fale mdłości. Był jak trucizna. W jakiś sposób próbował mną manipulować, ale to nie działało, ponieważ żelazne pręty osłabiały jego siłę, a wraz z tym moce.
Tak jak się obawiałam, narlow nie chciał jeść. Colvin łaskawie zachował swoje myśli dla siebie, a ja zanurzyłam palec w misce i przyłożyłam go ostrożnie do nosa malucha. Stworzonko wywęszyło kuszący zapach, wiercąc się w mojej dłoni, i wyciągnęło się w stronę palca.
Ostrożnie musnęłam jego drobną mordkę czubkiem palca i uśmiechnęłam się, kiedy polizał skórę. Próbował mnie ugryźć, ale szybko zrezygnował i na powrót zwinął się na mojej dłoni.
Siedziałam nieruchomo i przez długie minuty gładziłam go po plecach, modląc się, by jego ogon przypominający króliczy omyk drgnął i zwierzątko wykazało chęć do życia.
– W porządku, w takim razie odpocznij – wyszeptałam i odłożyłam go na koce.
Przy ziemi rozległ się cichy pisk, więc odsunęłam od pustej miski utytłane młode, które wykręcały się i opierały. Wywar ewidentnie dodał im sił. Jedno z nich zsunęło się po moim ramieniu na posadzkę, żeby znaleźć więcej pokarmu, ale trafiło tylko na ziarno i wodę.
– Mogę? – odezwał się niespodziewanie książę. Nieomal zapomniałam o jego obecności.
Odwróciłam się i podniosłam na kolana.
Wyciągnął rękę przez pręty. Popatrzyłam na nią, a potem na stworzenie, które trzymałam w dłoniach. Gdyby chciał je skrzywdzić, nie byłby taki oburzony śmiercią ich matki. I nie poleciłby karmienia ich wywarem, co w istocie pomogło.
A przynajmniej dwójce z nich.
Podniosłam się ostrożnie i zaniosłam narlowa do jego celi.
Nasze palce otarły się o siebie, kiedy umieszczałam stworzenie w jego dłoni, na tyle dużej, że był w stanie całkowicie zamknąć je w garści i zbliżyć do twarzy.
– Nie widziałem narlowa od lat.
Wytarłam ręce w spódnicę i odszukałam wzrokiem drugie młode, które właśnie pełzło do gniazda z koców.
– Pewnie dlatego, że byłeś zbyt zajęty sianiem zamętu, co, jak widać, skończyło się wizytą w lochu.
Zignorował mój przytyk.
– Zachodnie lasy są wilgotniejsze, a nasz lud nie zamieszkuje ich tak gęsto, dlatego narlowy mogą się tam bezpiecznie rozmnażać i żyć. – Colvin podniósł stworzenie na wysokość oczu, a kiedy zaprotestowało, powiódł długim palcem po jego włochatych plecach. – To samiec.
Widok był tak intrygujący, że nie mogłam oderwać wzroku. Delikatnie muskał stworzenie po plecach i głowie, a kiedy młode przygryzło czubek jego palca, książęce policzki rozdęły się od śmiechu.
Cóż za niska, gardłowa melodia. Nigdy czegoś takiego nie słyszałam, podobnie jak nie widziałam takich oczu ze złotymi tęczówkami. Jego uśmiech zbladł. Gdy na mnie spojrzał, nad jego górną wargą zauważyłam smugę krwi. Pospiesznie odwróciłam wzrok.
– Czy ktoś tu dzisiaj był?
– Tak, ale tylko przelotem.
Zamknęłam oczy. Trzymanie tu osieroconych istot przez kolejne dni byłoby głupotą.
– Muszę znaleźć im nowe schronienie. To cud, że nikt ich nie zobaczył.
– Ukryłem je.
Obróciłam się twarzą do niego.
– Niby jak?
Machnął palcami, a cienie kryjące się w kącie pod sufitem zakradły się do jego celi i owinęły wokół jego dłoni.
Zamrugałam, nie potrafiąc otrząsnąć się z szoku. Widziałam na tych ziemiach wiele imponujących rzeczy zrodzonych z magii, ale to…
Już rozumiałam, dlaczego fae z Mrocznego Dworu uważano za nienaturalne i niebezpieczne.
– Te żelazne pręty miały powstrzymać się przed używaniem magii. – Choć samo zjawisko wydało mi się niepokojące, cieszyłam się, że mogłam ujrzeć je na własne oczy.
– Cienie już tutaj są, iskro. Jedynie zachęciłem je do ruchu.
Zawiesiłam wzrok nad jego górną wargą.
– To dlatego krwawiłeś z nosa.
Z wolna pokiwał głową. Przyjrzał się mojej spódnicy spod gęstych rzęs, a jego usta lekko drgnęły.
Nie dbałam o to. Jeśli go bawiłam, trudno. Nie on pierwszy tak mnie postrzegał, i nie ostatni.
– Jak to jest mieć moce? – zapytałam, biorąc od niego młode.
Jego ręka docisnęła się do mojej. Zagotowałam się, ponieważ zrobił to celowo. W jego głosie zaś dało się słyszeć ledwie powstrzymywane rozbawienie.
– Twój lud też ma moce.
Odniosłam narlowa do jego rodzeństwa i prychnęłam:
– Nie nazwałabym mocą umiejętności wspomagania wzrostu kwiatów i roślin uprawnych.
– Śmiem się nie zgodzić.
Wróciłam do niego wzrokiem. Powaga w jego źrenicach świadczyła o tym, że mówi prawdę.
– Niestety nie potrafię zrobić nawet tego. – Zajęłam miejsce naprzeciwko legowiska z koców, poprawiłam spódnicę i odchrząknęłam. – Zdarza się, to żadna tragedia, a przynajmniej tak mi się wydaje, mimo to wolałabym mieć chociaż strzępek jakichś umiejętności.
Od lat rozpaczam nad swoim losem. Próbowałam ignorować dziwną pustkę po czymś, czego nigdy nie miałam, zazdrość, która dopadała mnie, kiedy przypatrywałam się wujowi lub moim rówieśnikom, kiedy nakłaniali pnącza do rozrastania się jak węże albo za dotknięciem palca zmieniali górkę śniegu w żyzną ziemię.
Jego usta drgnęły.
– Na przykład ratowanie skazanych na śmierć stworzeń?
– Do tego nie potrzebuję żadnej magii – odparłam. – Stworzenia o szlachetnej krwi nie powinny się jednak skrywać głęboko w górach, skoro ich umiejętności można by wykorzystać inaczej.
– Choćby kropla królewskiej krwi w żyłach jest zarówno błogosławieństwem, jak i przekleństwem – wymamrotał.
Popatrzyłam na niego, nie rozumiejąc.
Nagle drzwi na górze otworzyły się z jękiem i zmroził mnie strach. Colvin pstryknął palcami.
– Idź – wymamrotał bezgłośnie, patrząc na mnie szeroko otwartymi oczami.
Zerwałam się na równe nogi i dałam nura w stronę drzwi prowadzących do ogrodu. Na szczęście ustąpiły niemal bezgłośnie. Ukryłam się na zewnątrz przy najniższym stopniu, opierając dłonie na poszyciu z liści i kamieni. Czekałam i nasłuchiwałam.
– Wynocha, księciunio. I żadnych sztuczek, bo mój kolega Peldon wybebeszy cię jak potwora. Bo na to zasługujesz.
Szuranie nogami. Zgrzyt. Dźwięk metalu ciągniętego po posadzce.
– Wyczyść to – syknął Peldon. Znów usłyszałam szuranie, a zaraz potem chlupot wody.
Śmiech. Szuranie. Próbowałam wyobrazić sobie, co się tam dzieje. Wstałam i przycisnęłam ucho do drzwi, ale nic więcej do mnie nie docierało. Czekałam, napiąwszy wszystkie mięśnie, gotowa do działania. Tylko co miałabym zrobić? Ujawnić swoją obecność i przy okazji kryjówkę narlowów? Udawać, że jedynie doglądam księcia?
Nie. Musiałam wierzyć, że Colvin ukryje młode i da sobie radę sam. Mimo to nachyliłam się jeszcze bardziej przy stopniu i wytężyłam słuch. Skrzywiłam się, kiedy usłyszałam Colvina rzucającego przekleństwami i chichot strażników.
Po kilku minutach strażnicy odeszli, a ja zmusiłam się, by zrobić to samo. Już i tak byłam spóźniona na lekcje krawiectwa z moją ciotką, na których ona głównie objadała się słodyczami i plotkowała, a ja kaleczyłam sobie palce i niszczyłam suknie, które miałam tworzyć.
Nawet nie wiedziałam, po co mi takie zajęcie. Byłam w końcu księżniczką, miałam na zawołanie licznych krawców.
Ciotka Mirra nazywała to kolejną nudną rodzinną tradycją.
Większość innych członków i członkiń naszego rodu potrafiła coś naprawiać i tworzyć, podczas gdy ja godzinami tkwiłam w dusznym warsztacie, zastanawiając się, czy wszelkie talenty opuściły mnie dlatego, że moja matka zmarła podczas porodu.
Regin powiedział, że to niedorzeczna myśl, i nazwał to absurdalnym mitem.
Ciocia Mirra, gdy jej to powiedziałam, zamyśliła się, po czym wycelowała we mnie palec i powiedziała, że może coś w tym jest.
Wieczorem, kiedy właśnie odkładałam czytaną książkę, rozległo się pukanie do drzwi mojej komnaty.
– Księżniczko Fio? – odezwał się Glenn, zarządca dworu. – Znów zapomniałaś o kolacji. – A potem, świadomy tego, że i tak go usłyszę, dodał: – Po raz kolejny.
– Przepraszam – rzekłam niechętnie, kiedy otworzył drzwi. – Zaraz zejdę.
– Nie ma takiej potrzeby – stwierdził. Obserwowanie jego ślimaczego tempa, kiedy niósł tacę do stołu, wręcz bolało. Przynajmniej miałam mnóstwo czasu, żeby zaznaczyć stronę i odłożyć książkę na stolik przy łóżku. – Twój wuj omawia interesy z kapitanem w swoim gabinecie, a twoja ciotka zjadła wcześniej, więc możesz zostać w swojej komnacie.
Po pomieszczeniu rozniósł się zapach pieczonych ziemniaków, gotowanej na parze fasoli i wieprzowiny. Zarządca drżącą ręką zdjął z talerza pokrywkę. Nigdy nie powiedział, ile ma lat, ale chodziły plotki, że ponad tysiąc.
Oferując mu pomoc, tylko bym go uraziła, dlatego siedziałam nieruchomo i cierpliwie czekałam, aż skończy rozkładać sztućce i nalewać wodę.
– Dziękuję.
Glenn pokiwał głową i ślamazarnie ruszył do drzwi.
– Och, a wcześniej szukał cię pan Regin.
Na eksplodujący księżyc i gnijące gwiazdy!
Musiałam być zajęta przeglądaniem zakazanych archiwów mieszczących się w piwnicy pod biblioteką, gdzie znajdowała się moja książka traktująca o bestiach Mrocznego Dworu.
Gdy drzwi się zamknęły, rzuciłam się na jedzenie popędzana burczeniem w brzuchu. Było już za późno, żeby odszukać Regina – po treningu z pewnością wrócił do domu. Przeżułam jedzenie z niepotrzebną złością, przełknęłam i odsunęłam koronkowe zasłony, za którymi kryło się okrągłe okno.
U podnóża góry wznosiło się miasto Callula. Leżało nad rzeką o kształcie rosnącego księżyca. Kiedy byliśmy mali, Regin nazywał ją kajakiem.
Szafirowa woda spływająca ze szczytów górujących nad zamkiem opływała wioski i lasy. I w jednej z tych wiosek, tuż pod miastem, znajdowała się niewielka posiadłość, z której rozciągał się widok na pola i lasy położone po drugiej stronie rzeki. Jej widok zasłaniały mi skupiska drzew, chatek, domostw i budynków, ale dobrze wiedziałam, gdzie go szukać.
Musiałam się z nim zobaczyć, aby nie pomyślał, że dzieje się ze mną coś złego. Cóż, raczej gorszego niż zazwyczaj. Podekscytowałam się na myśl, że będę mogła się zakraść do jego domu i rzucać kamykami w okno jego sypialni. Dawno tego nie robiłam.
To z pewnością wystarczy, by wywołać uśmiech na jego twarzy i wymazać rozczarowanie tym, że zapomniałam o spotkaniu.
A może nawet, jeśli zbiorę się na odwagę, uda mi się go pocałować.
Nigdy przed nikim, a tym bardziej przed nim, nie przyznałam, że od wielu miesięcy pragnę go pocałować.
Im dłużej o tym myślałam, tym mój żołądek coraz bardziej się skręcał. A gdy moje wspomnienia nawiedził widok oczu kojarzących się z roztopionym złotem, pospiesznie odłożyłam widelec i wypiłam całą szklankę wody.
Racja.
Narlowy.
Najpierw powinnam do nich zajrzeć. I przy okazji się przebrać, pomyślałam, ścierając sos z gorsetu sukni.
Wzruszyłam ramionami. Nie potrafiłam się tym przejąć. Regin widział mnie pokrytą błotem od stóp do głów, upapraną wymiocinami jilgena – dzikiej rośliny wykorzystywanej podczas celebracji. Po jej eksplozji pyłek oblepił mi całą twarz, a płatki zatkały nos. A gdy obozowaliśmy w lesie, widział mnie, kiedy obudziłam się w trakcie swojego pierwszego krwawienia.
Co prawda tego ostatniego wydarzenia nie zniósł zbyt dobrze – jego twarz zrobiła się blada jak u ducha, a kiedy poprosiłam go o pomoc, wziął nogi za pas, bo pomyślał, że najlepiej będzie sprowadzić moją ciotkę – ale chyba nie istniał mężczyzna, który wytrzymałby takie widoki.
Zatrzymałam się przed drzwiami i spojrzałam na książkę, którą zostawiłam na szafce. Cofnęłam się, żeby ukryć ją w szczelinie pod łóżkiem i zasłonić obluzowanym kamieniem. Nie pozwolę, by moja lekkomyślność lub ciekawska straż odebrały mi najnowszą zdobycz.
Kiedy podniosłam się i otrzepałam ręce, blask księżyca mrugnął w sztućcach leżących na stole. To zwróciło moją uwagę. W istocie księżyc wiedział najlepiej, dlatego zabrałam ze sobą resztki kolacji.
Korytarze świeciły pustkami.
Nikt poza mną nie kręcił się po drugim piętrze. Szybko nauczyłam się doceniać samotność, zamiast na nią narzekać. Komnaty wuja i cioci znajdowały się po drugiej stronie zamku, za głównymi schodami. Sypiali w oddzielnych pomieszczeniach, a oddzielały ich wspólne drzwi, które ciocia Mirra wolała zamykać na klucz.
Czasami, aby nikt mnie nie nakrył, wybierałam schody dla służby znajdujące się bliżej mojej komnaty. Dzisiaj jednak wolałam zaryzykować spotkanie z ciocią lub wujem, niż wpaść na plotkującą służbę, która jeszcze nie skończyła swoich obowiązków.
Główne drzwi prowadzące do komnaty królewskiej stały otworem, co oznaczało, że wuj rzeczywiście omawia sprawy z Karnem. Zadrżałam na wspomnienie wiecznie niezadowolonego ojca Regina, lecz kiedy udało mi się przemknąć po błękitnym dywanie wyściełającym podłogę z piaskowca, uśmiechnęłam się do siebie.
Na pierwszym piętrze trwały przygotowania do następnego dnia, wszyscy krzątali się po pokojach, więc nikt nie zwrócił na mnie uwagi.
Moje szczęście skończyło się na parterze.
Powstrzymałam przekleństwo cisnące mi się na usta, kiedy nieomal wpadłam na swoją ciotkę.
– Na pieprzony księżyc, Fifi, przecież rozmawiałyśmy o tym. – Przesunęła palcami po zmarszczonym gorsecie kremowej koszuli nocnej i przyjrzała się otwartej butelce trunku, który trzymała w ręce. – Uważaj, jak chodzisz. Nigdy nie wiesz, kiedy wpadniesz na kogoś, kto właśnie ukradł jedyną w swoim rodzaju nalewkę pewnemu obleśnemu lordowi zamieszkującemu komnatę gościnną.
Przygryzłam wargę i mocno przycisnęłam talerz do brzucha, który złapał silny skurcz.
– Oczywiście.
Mirra odgarnęła z twarzy złoty lok i przyjrzała się resztkom mojej kolacji.
– Nie pomagaj służbie. Znów będą ci robić wyrzuty. Daj. – Wskazała ręką na talerz. – Przyda mi się do kieliszeczka przed snem. Słyszałam, że kucharka, którą Andon zatrudnił na praktykę, para się czarami.
Mówiąc „kieliszeczek”, miała na myśli całą karafkę. Nie winiłam jej. Moja mama była jej siostrą i jedyną prawdziwą przyjaciółką. Teraz pozostał jej jedynie mąż, który zawsze był zbyt zajęty dworskimi aferami, żeby przejmować się samopoczuciem żony.
– Idę po dokładkę – rzekłam, nie mogąc znaleźć lepszej wymówki. Puściłam się biegiem w stronę wejścia do kuchni.
Piskliwy głos ciotki dopadł mnie nawet za zamkniętymi drzwiami.
– Nie umiesz kłamać, Fifi.
Tylko jej uchodziło na sucho to przezwisko. Głównie dlatego, że nie byłam w stanie jej kontrolować. Nikt tego nie potrafił i nikt nawet się nie ważył.
Minąwszy kuchnię, podążyłam wąskim korytarzem i zatrzymałam się niedaleko żelaznych drzwi, tuż za rogiem. Czekałam i nasłuchiwałam, ale w ciemności nie wyczułam żadnego strażnika trzymającego wartę.
Obeszłam kamienną ścianę i ściągnęłam z haczyka klucze. Drzwi otworzyły się z metalicznym zgrzytem. Skrzywiłam się, mając nadzieję, że nikt w kuchni tego nie słyszał.
Odpowiedziała mi cisza.
Uśmiechnęłam się do siebie, odwiesiłam klucze na miejsce i pospiesznie wsunęłam się do środka, nim ciężkie drzwi zdążyły się zatrzasnąć. Ciągnące się za nimi kamienne przejście zostało wydrążone w ziemi. Moje stopy ślizgały się na wilgotnym podłożu, kiedy pokonywałam kolejne zakręty. Wejście do lochu oświetlały po obu stronach pochodnie roztaczające słaby blask, do którego moje oczy z wolna się przyzwyczajały.
– A jednak wróciła – rzucił książę w ramach powitania. Jak na więźnia, który nie wiedział, co go czeka, nie wydawał się szczególnie przygnębiony. Oderwał wzrok od dłoni złączonych między kolanami, a jego oczy rozbłysły na mój widok. – Szkoda tylko, że dla narlowów.
– Pochlebstwa na nic się zdadzą, książę.
– A kto powiedział, że to pochlebstwa? – odparł z rozbawieniem.
Puściłam komentarz mimo uszu i otworzyłam celę, w której ukryłam stworzenia.
– Do czego zmusili cię strażnicy?
– Musiałem umyć swoje wiadro. I nic więcej. Chyba szczęściarz ze mnie.
– Nie nazwałabym tego szczęściem. – Wzdrygnęłam się, siadając na zimnej posadzce. Młode natychmiast się rozbudziły. – To obrzydliwe. – Dwa żywiołowe stworzonka oswobodziły się z koca i chwiejnym krokiem ruszyły w moją stronę. Umieściłam kawałki mięsa w pustej misce po wywarze, a młode pospiesznie rzuciły się w stronę jedzenia, chrobocząc po podłodze pazurkami.
– Ma to sens. W końcu jestem więźniem.
To prawda. Zawiesiłam wzrok na talerzu, który położyłam obok siebie. Zajrzałam do narlowa, który wciąż tkwił w gnieździe z koca, i podsunęłam Colvinowi talerz z resztkami, wciskając go pod metalową kratą.
Książę zamrugał, ściągnął brwi, a potem podniósł talerz.
– Zapytałbym, czy jest zatrute, ale wiem, że nie naraziłabyś tych młodych.
– Mogę się założyć, że po większości trucizn miałbyś co najwyżej męczący kaszel.
Colvin oderwał wzrok od wybranego ziemniaka i spojrzał na mnie z tajemniczym błyskiem w oku.
– Na każdego znajdzie się trucizna, księżniczko.
Nie byłam pewna, czy uważa to za coś złego. Skupiłam się na walczących o jedzenie stworzeniach. Kiedy każde wyrwało dla siebie kawałek mięsa, pochyliłam się nad tym śpiącym i spróbowałam zachęcić go kąskiem.
– Skąd wiedziałaś, że mogą jeść wieprzowinę?
– Kiedyś w zakazanej części biblioteki natknęłam się na pewną książkę. Poczytałam o nich.
Przez jakiś czas milczał, a mimo to wyczuwałam na sobie jego wzrok, kiedy podsuwałam narlowowi kawałeczek mięsa.
– A jak dokładnie chcesz je ukryć, skoro już niedługo będą mierzyć blisko dwa i pół metra, a szerokością dorównają dwóm rosłym mężczyznom?
Miał rację. To będzie niemożliwe, tym bardziej że nawet teraz, gdy siedziały ukryte w kocach, nie potrafiłam znaleźć im lepszego miejsca.
– Jeszcze nie wybiegam myślami tak daleko, jak widać – przyznałam przez zaciśnięte zęby.
Prychnął.
– Widać.
– Ale sporo o nich czytałam.
– Czytanie może być niebezpieczne.
Zmarszczyłam brwi.
– Domyślam się, że twój lud nie spędza wiele czasu z książką.
– My też czytamy – odparł i oblizał palce. Przez chwilę nie mogłam oderwać od niego wzroku. Potem wymamrotał cicho: – Niektórzy mogliby nawet uznać, że poświęcam zbyt dużo czasu na czytanie.
Było trudno w to uwierzyć, mając w pamięci wszystkie plotki, które słyszałam na jego temat. Czułam się tak zagubiona, że zapatrzyłam się na jego usta, wciąż wilgotne od miętowego sosu. Potrafiłam to sobie wyobrazić: książę leżący z książką przed kominkiem, na posłaniu z futer.
Nozdrza jego długiego, nieco zakrzywionego nosa się rozdęły, kiedy spojrzał w moją stronę.
Nie potrafiłam uciec od jego wzroku, chociaż powinnam to zrobić. Spuścił gęsty wachlarz rzęs. Zaklęłam, kiedy narlow próbował wspiąć się po moim brzuchu w poszukiwaniu kolejnej porcji jedzenia.
– Wspomniałaś, że czytasz. – Książę wrócił do poprzedniego tematu. Cieszyłam się, że zajęłam się zwierzątkiem. Dzięki temu nie musiałam oglądać jego uśmiechu, który słyszałam w tym aksamitnym głosie.
– Tak. – Odchrząknęłam. – O tym, gdzie mieszkają. Zastanawiam się, gdzie mogłabym je trzymać. Przynajmniej dopóki nie podrosną na tyle, by poradzić sobie same.
– A potem co?
Przycisnęłam młode do piersi.
– Albo będą walczyć, albo nie.
– Czy to cię boli, Fio? – Pytanie ugodziło mnie niczym sztylet.
– Oczywiście, że tak – warknęłam. – Jestem może rozpuszczona, ale mam serce.
– Twoje serce ma pazury. – Ta zniewaga mnie nie zabolała. Kiedy odważyłam się spojrzeć mu w oczy, dostrzegłam, że nie taki był jednak jego zamiar.
Jego arogancki uśmieszek zbladł, a ciemne włosy zsunęły się ze szpiczastych uszu, żeby zakryć spowite cieniem rysy twarzy.
– Fia – wymruczał, jakby smakował moje imię. Moje serce przyspieszyło, kiedy potwierdził to kolejnym pytaniem: – A jak brzmi twoje drugie imię?
– Primrose.
Przesunął talerz w stronę kąta.
– Po twojej matce?
– Tak, chociaż wolałabym, aby to było pierwsze.
– A co ci nie pasuje w Fii?
Przewróciłam oczami.
– Że jest pospolite? – Syknęłam, kiedy narlow mnie ukąsił. Odłożyłam go na legowisko. – Twoje ząbki zbyt szybko robią się ostre, prosiaczku. – Chwyciłam drugiego, który próbował wydostać się z celi, i umieściłam go obok rodzeństwa. – Sama nie wiem – wróciłam do jego pytania. – Wiesz, mogli mnie nazwać jak jakiś inny kwiat, żeby uczcić jej pamięć.
– Wolałabyś być nazwana jak kwiat? – upewnił się. Pokiwałam głową i otrzepałam spódnicę, choć to nie mogło już jej uratować. – Fia do ciebie pasuje.
– Kłamca. – Zmrużyłam oczy, ale kącik moich ust sam powędrował ku górze.
– Wcale nie kłamię, iskro. – Na widok jego krzywego uśmiechu poczułam, że mój żołądek fika koziołka. – A może powinienem nazywać cię Violet?
Uniosłam jedną brew.
– Dlaczego?
– Z powodu twoich fiołkowych oczu. – Gdy tylko wypowiedział te rozkoszne słowa, przeniósł wzrok za siebie. Jego mina stężała, jakby coś usłyszał. Chwilę później na zewnątrz rozległ się szelest.
– Fia? – Regin. – Fia? Gdzie ty, u licha, jesteś?
Zauważyłam drzwi niezabezpieczone zasuwą, a potem spojrzałam na księcia. Skinął głową w stronę wyjścia, mimo że mocno zaciskał szczęki.
Wyglądało na to, że Regin wcale nie wrócił do domu.
Zamknęłam celę tak cicho, jak się dało, a potem rzuciłam się do wyjścia i popchnąwszy drzwi ramieniem, niemal wpadłam na Regina.
Zachwiał się i wylądował tyłkiem na stopniach.
– Psia mać, Fi.
Przecisnęłam się obok niego, żeby zamknąć drzwi.
– Co ty tutaj robisz?
Regin się wyprostował, kiedy próbowałam wspiąć się po schodach.
– Co ja tutaj robię? – zapytał z niedowierzaniem i podążył za mną. – Myślę, że lepszym pytaniem będzie, co ty tutaj robisz.
– Nic.
– W takim razie dlaczego nie pojawiłaś się na kolacji?
Dogonił mnie u szczyty schodów.
– Jestem zajęta, w porządku?
– Czym? Zabawami w lochu? – Pokręcił głową rozdrażniony. – Chyba nie znalazłaś kolejnej sieroty, co? – Nie zdążyłam się odezwać, bo domyślił się odpowiedzi i jęknął przeciągle. – Przecież sama powiedziałaś, że już nie jesteśmy dziećmi, Fi. Czas przestać się bawić w matkę wszystkich potworów.
Łzy paliły mnie w gardle, ale nie pozwoliłam im zebrać się w oczach. Jeśli chciałabym uniknąć półkłamstwa, musiałabym do wszystkiego się przyznać. Wiedziałam, że Regin nie ma pojęcia o księciu Mrocznego Dworu zamkniętym w lochu znajdującym się zaledwie kilka stóp dalej, za oplecionymi bluszczem stopniami. Jeśli jego ojciec mu o tym nie powiedział, to na pewno miał ku temu dobry powód.
– Masz rację. A zatem… – Zebrałam spódnicę i weszłam do zarośniętego ogrodu. – Wybacz, ale muszę już iść.
Usłyszałam za sobą szelest kroków.
– Fi, daj spokój. Wiesz, że nie chciałem być okrutny.
Przedarłam się przez dziko rosnące krzaki i wisterię i dotarłam do brukowanej ścieżki prowadzącej do zamku przysłoniętego kurtyną gałęzi pobliskiej wierzby.
Regin złapał mnie za ramię i obrócił w swoją stronę. Drugą ręką otoczył mnie w talii.
– Nie rozumiesz? – Westchnął ciężko, patrząc mi w oczy. – Próbuję ukoić swoje zranione ego. – Kiedy posłałam mu pytające spojrzenie, oblizał wargi i znów wypuścił powietrze. – Miałaś się ze mną spotkać, ale się nie zjawiłaś. – Przełknął ślinę. – Po raz kolejny.
– Och – wydusiłam. Teraz już wiedziałam, dlaczego tak na mnie krzyknął.
Niestety świadomość tego, jak podziałała na niego moja nieobecność, nie złagodziła bólu wywołanego jego wcześniejszym tonem i ostrymi słowami.
– Nie zrobiłam tego celowo. Wiesz, że chciałam… – Pomimo moich odważnych myśli i wyobrażeń nie byłam w stanie tego nazwać.
– Co chciałaś?
Poczułam skurcz w żołądku.
– Cóż, zastanawiałam się, czy moglibyśmy…
– Co takiego, Fi? – ponaglił mnie niskim, rozpalonym głosem. – Wolę, żebyś mi to powiedziała, zamiast ciągle uciekać.
Nagle nie mogłam złapać tchu, a po moim wnętrzu prześlizgnęło się uczucie niepokoju.
– Wiesz co, już niczego nie chcę. – Odsunęłam się. – Zapomnij o tym.
– Obawiam się, że nie zdołam.
Przeskoczyłam przez stertę gałązek ukrytych pod liśćmi paproci i ruszyłam w stronę zamku.
– Jesteśmy dobrymi przyjaciółmi, Regin. Nie psujmy tego.
– Skoro jesteśmy tak dobrymi przyjaciółmi – wytknął, dogoniwszy mnie – od kiedy rozrabiasz sama i mi o tym nie mówisz?
– Odkąd przestały cię obchodzić moje wybryki, które dla mnie wciąż są ważne. – Słowa zawisły między nami pełne wyrzutu, ale prawdziwe. I wtedy dotarło do mnie, że nasza relacja skończyła się, zanim w ogóle miała szansę się zacząć.
Tym razem za mną nie podążył.
Być może tak było lepiej, nawet jeśli moje słowa pociągnęły za sobą falę wyrzutów sumienia.