Kingsbane. Zguba królestwa - ebook
Kingsbane. Zguba królestwa - ebook
Dwie królowe.
Dzieli je tysiąc lat. Łączy jedno proroctwo.
Miłość, zdrada, kłamstwa i zemsta aniołów.
Porywający romans fantasy, który zawładnie Tobą bez reszty.
Rielle Dardenne zostaje namaszczona na Słoneczną Królową, ale walka o pokój Celdarii wciąż trwa. Brama, która powstrzymuje anioły przed wtargnięciem do królestwa, upada. Rielle musi zdobyć siedem artefaktów, aby uratować swój świat. Plany Królowej zniweczyć może Corien – tajemniczy anioł, który obiecuje jej wolność i władzę. Czy Rielle zdradzi ukochanego Audrica i królestwo Celdarii?
Tysiąc lat później wojownicza Eliana odkrywa swoje przeznaczenie – to ona jest kolejną Słoneczną Królową, wyczekiwaną zbawczynią ludzkości. Moc, którą zyskuje, jest potężna, ale i nieprzewidywalna. Eliana staje przed decyzją, która nieodwracalnie odmieni bieg zdarzeń: przyjmie koronę i zmierzy się z nieznaną dotąd potęgą albo odrzuci swoje dziedzictwo na zawsze.
Bestsellerowa seria Empirium.
Kontynuacja fenomenu TIKTOKA FURYBORN. ZRODZONA Z FURII
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-240-6977-4 |
Rozmiar pliku: | 3,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
_Wiele niebezpieczeństw wiąże się z wędrówkami przez czas, jednakże często zapomina się o niebezpieczeństwie, na jakie narażony jest wędrowiec. Umysł jest delikatny, a czas bezlitosny. Nawet umysły najpotężniejszych Naznaczonych mogą zostać spustoszone podczas eksperymentów z czasem. Jak sądzę, to dobrze, że w całej historii zaledwie kilkaset osób dysponowało taką mocą, a większość z nich już nie żyje._
– Medytacje o czasie, Basara Oboro, wybitny mazabacki akademik
Gdy Simon się ocknął, był sam.
Leżał na wznak na równinie porośniętej karłowatymi krzakami, usianej brązowymi skałami i poprzecinanej białymi wstęgami lodu. Niebo nad nim miało barwę ołowiu; kłębiły się na nim ciężkie chmury przypominające Simonowi fale, z których spadały spiralnie płatki śniegu.
Przez długą chwilę po prostu leżał, ledwie oddychając, i pozwalał, żeby śnieg gromadził się na jego rzęsach. Potem powróciły wspomnienia ostatnich godzin.
Królowa Rielle wydała na świat dziecko.
Ojciec Simona stracił władzę nad własnym umysłem i rzucił się z wieży.
Rielle ze znużoną twarzą i szalonymi oczami płonącymi złotem włożyła Simonowi swoją nowo narodzoną córkę w ramiona.
„Jesteś silny, Simonie. Wiem, że sobie poradzisz”.
Nici lśniące na czubkach jego palców – jego nici, pierwsze, które przywołał sam, bez nadzoru ojca, okazały się mocne i trwałe. Mogły zabrać go wraz z dzieckiem, które trzymał w ramionach, w bezpieczne miejsce.
Potem jednak…
Królowa walcząca w swojej komnacie z aniołem imieniem Corien. Jej zniekształcony, boski głos. Oślepiający blask eksplodujący z miejsca, w którym klęczała na posadzce, wytrącił Simonowi nici i przywołał nowe – ciemne i niebezpieczne, wypierające pozostałe. Nici czasu, bardziej niestabilne od nici przestrzeni i bardziej podstępne.
Przytulił mocniej płaczące dziecko, zacisnął dłonie na kocyku, którym owinęła je matka, a potem uderzyła w niego czarna fala dźwięku, ryk czegoś niezmierzonego i pradawnego, co się do niego zbliżało.
Simon usiadł gwałtownie, zachłystując się łzami, i spojrzał w swoje ramiona.
Były puste.
Po księżniczce pozostał tylko oderwany kawałek kocyka, odrobinę osmalony na krawędziach przez lodowate płomienie czasu.
W jednej chwili zrozumiał, co się stało.
Dotarł do niego ogrom poniesionej porażki.
Może jednak była jeszcze nadzieja. Mógł użyć swojej mocy, cofnąć się do tamtego momentu na tarasie, kiedy stał z dzieckiem w ramionach. Mógł zareagować szybciej, zabrać ich oboje w bezpieczne miejsce, zanim królowa Rielle umrze.
Podniósł się na kolana i uniósł chude ramiona w lodowatym powietrzu. W prawej dłoni nadal zaciskał dziecięcy kocyk. Nie chciał go wypuszczać. Mógł wezwać nici, trzymając kocyk, a gdyby go zostawił, stałoby się coś strasznego. Pewność, że tak by było, sprawiła, że jego pierś zacisnęła się jak dokręcona śrubą.
Zamknął oczy, oddychał z drżeniem i szybko przypominał sobie słowa z książek.
_Empirium przenika każdą żywą istotę i każda żywa istota powstała z empirium._
_Jego moc łączy nie tylko ciało z kośćmi, korzenie z ziemią, a gwiazdy z niebem, lecz także drogę z drogą i miasto z miastem._
_Chwilę z chwilą._
Ale nici się nie pojawiały, jakkolwiek długo by recytował znajome zdania.
Jego ciało pozostawało ciemne i ciche. Magia Naznaczonych, z którą się urodził i którą nauczył się kochać i rozumieć pod cierpliwym okiem swojego ojca w małym sklepie w Âme de la Terre, zniknęła.
Simon otworzył oczy i popatrzył na otaczający go jałowy, skalisty pejzaż. Na horyzoncie wznosiły się białe góry. Niebo było czarne. W powietrzu nie dawało się wyczuć ani śladu magii; było bezbarwne i pozbawione smaku. Zamiast pulsującej w nim żywotności pozostała tylko obojętność.
Coś było nie tak z tym miejscem. Wydawało się niedokończone i zasnute mgłą. Poznaczone bliznami i odarte ze wszystkiego.
Dawniej krew Naznaczonego – częściowo ludzka, częściowo anielska – pozwalała mu dotknąć empirium.
Teraz nie wyczuwał tej starożytnej mocy. Nie pozostało nawet echo, żaden dźwięk ani światło, którym mógłby się kierować.
Zupełnie jakby empirium nigdy nie istniało.
Nie mógł przenieść się do domu. Mógł podróżować tylko na własnych nogach.
Samotny, drżący na bezkresnej równinie w nieznanym kraju i obcym czasie, Simon wtulił twarz w skrawek materiału i za-
płakał.
Leżał skulony na ziemi przez całe godziny, a potem dni. Śnieg przykrywał jego ciało cienkim kocem.
Jego umysł był pusty, wypłukany bolesnymi łzami. Instynkt podpowiadał mu, że musi znaleźć schronienie. Umrze, jeśli będzie dłużej tak leżał w dotkliwym zimnie.
Jednakże myśl o śmierci była przyjemna. W ten sposób uciekłby przed tą okropną falą samotności, która zaczęła go zalewać.
Nie wiedział, gdzie – ani kiedy – się znajduje. Mógł zostać odrzucony wstecz do czasów, gdy Avitas zamieszkiwali tylko aniołowie i nie było żadnych ludzi. Mógł zostać ciśnięty w przyszłość tak daleką, że w starzejącym się, pustym świecie nie pozostały już żadne istoty z krwi i kości.
Nie obchodziło go, gdzie jest ani co to za czasy. Nic go nie obchodziło. Był niczym i znajdował się nigdzie.
Przyciskał kawałek kocyka do nosa i ust, żeby wdychać słaby, czysty zapach dziecka, które było w ten kocyk zawinięte.
Wiedział, że zapach niedługo uleci.
Ale na razie przypominał o domu.
Obudził go głos, cichy, ale wyraźny.
_Musisz się ruszyć, Simonie._
Otworzył oczy z najwyższym trudem, ponieważ powieki mu prawie przymarzły.
Świat był pokryty grubą warstwą bieli, a Simon leżał częściowo zagrzebany w świeżej zaspie śniegu. Nie czuł palców u rąk i nóg.
– Podnieś się.
Głos zabrzmiał blisko i był dostatecznie znajomy, żeby obudzić słabą iskrę ciekawości w jego umierającym umyśle.
Minęła cała wieczność, zanim zebrał dość siły, by unieść ciało z ziemi.
– Wstań na nogi – polecił głos.
Simon zmrużył oczy w śniegu i zobaczył stojącą obok niego osobę owiniętą ciasno futrami.
Spróbował się odezwać, ale jego głos zaniknął.
– Podnieś się – powtórzył głos. – Wstawaj.
Simon posłuchał, chociaż nie chciał tego robić. Chciał się umościć z powrotem w śnieżnym łóżku i pozwolić, by poprowadziło go łagodnie ku śmierci.
Mimo to podniósł się i zrobił dwa chwiejne kroki w śniegu sięgającym mu do kolan. Omal nie upadł, ale ta osoba, kimkolwiek była, złapała go. Dłonie w rękawiczkach były silne. Simon zajrzał w futrzany kaptur zasłaniający twarz, lecz nie dostrzegł niczego, co by mu podpowiedziało, z kim ma do czynienia.
Osoba objęła Simona ramieniem, przyciągnęła bliżej do siebie i odwróciła się twarzą pod wiatr.
– Musimy iść. – Głos był stłumiony przez futro i śnieg, a mimo to wydawał się znajomy, choć umysł Simona nie potrafił go powiązać z nikim konkretnym. – W miejsce, gdzie możemy się schronić. To daleko, ale dasz radę.
_Dam radę_, zgodził się Simon. Słowa nieznajomej osoby wślizgnęły się w jego umysł pewnie, chociaż łagodnie, i dały mu siły do poruszania nogami. Ostry podmuch wiatru chlasnął go w twarz i zaparł dech w piersi. Simon wtulił się w futra towarzyszącej mu osoby, żeby wykorzystać ciepło jej ciała.
Chciał żyć. Nagle gwałtownie zapragnął żyć. Tęsknił za ciepłem i jedzeniem. W drżących, na wpół zamarzniętych palcach ściskał dziecięcy kocyk.
– Kim jesteś? – zapytał, gdy w końcu był w stanie mówić.
Obejmujące go ramię było ciężkie, nieznajoma osoba stawiała w śniegu pewne kroki. Przez dziwny moment – tak dziwny, że Simon poczuł się wytrącony z równowagi i obcy we własnym ciele – wydało mu się, że być może tej osoby tak naprawdę tutaj nie ma.
Usłyszał jednak odpowiedź.
– Możesz nazywać mnie Prorokiem. Potrzebuję twojej pomocy.1
RIELLE
Jej Wysokość Królowa z największą radością oznajmia, iż lady Rielle Dardenne – niedawno ogłoszona Słoneczną Królową przez Jego Świątobliwość Archona za aprobatą Rady Mistrzów oraz Korony – przybędzie do miasta Carduel rankiem 14 października, aby pozdrowić mieszkańców jako Słoneczna Królowa, oddać hołd Świętym oraz zademonstrować swoje zdolności wszystkim tym, którzy nie mogli uczestniczyć w odbywających się w tym roku świętych próbach.
– z __ obwieszczenia Genoveve Courverie, królowej Celdarii, przesłanego mistrzom z Carduel 20 września 998 roku Drugiej Ery
Jak się okazało, tytuł Słonecznej Królowej w niczym nie pomagał na krwawienie miesięczne.
Rielle spędziła połowę poranka w łóżku i właśnie zdecydowała, że nie zamierza go nigdy opuszczać. To było doskonałe łóżko, szerokie i czyste, ze stosami poduszek i kołdrą tak miękkimi, że miała ochotę je ukraść. Wedle słów właściciela Château Grozant, który odchodził od zmysłów ze zdenerwowania, gdy poprzedniego wieczoru prowadził Rielle i jej gwardzistki do ich pokojów, było to najlepsze łóżko w całej gospodzie. Powinna docenić starania jego oraz jego personelu i zaszczycać tak skrupulatnie przygotowany dla niej pokój swoją obecnością.
Powiedziała o tym Evyline.
Evyline, kapitanka nowo utworzonej Słonecznej Gwardii, olśniewająca w złotej zbroi i nieskazitelnie białym płaszczu, stała przy drzwiach sypialni. Z nieprzeniknionym wyrazem twarzy uniosła jedną posiwiałą brew i odparła:
– Niestety, milady, obawiam się, że spędzenie całego poranka w łóżku nie zostało uwzględnione w planie dnia.
– Możesz to przecież uwzględnić, prawda? – Rielle zasłoniła ramieniem oczy i skrzywiła się, gdy skurcze powróciły z nasiloną intensywnością. Przesunęła termofor przyniesiony przez Ludivine, przycisnęła go do podbrzusza i zaklęła cicho. – Możesz zrobić wszystko, co sobie postanowisz, Evyline. Wierzę w ciebie.
– Jestem wzruszona – odrzekła oschle Evyline. – Jednakże mamy tylko kwadrans, zanim milady będzie musiała się pojawić na dole.
Rozległo się pukanie do drzwi, a zaraz potem stłumiony głos Ivaine, jednej z gwardzistek.
– Książę Audric pragnie się zobaczyć z lady Rielle.
Rielle wyjrzała spod ramienia.
– Zostaję w łóżku! Na zawsze!
– Och, ale ja przyniosłem ciasto – rozległ się głos Audrica.
Rielle usiadła z uśmiechem. Zanim zdążyła odpowiedzieć, Evyline przewróciła oczami i otworzyła drzwi.
Do pokoju wszedł Audric, w szmaragdowozielonym formalnym płaszczu, bardzo zadowolony z siebie. Zbliżył się do łóżka, przykląkł obok Rielle i zaprezentował srebrny talerz, na którym leżał malutki kawałek ciasta czekoladowego.
– Dar dla Słonecznej Królowej – powiedział cicho, ale w jego ciemnych oczach skrzyło się rozbawienie. – Szef kuchni poleca.
Stojąca przy drzwiach Evyline zacmokała z niezadowoleniem.
– Ciasto na śniadanie, milady? Czeka nas ciężki dzień. Z pewnością lepszym wyborem byłoby coś bardziej pożywnego.
– Nic nie jest lepszym wyborem od ciasta, kiedy podróżujesz od miesiąca, a twoje ciało przypomina poobijaną pulpę. – Rielle postawiła talerzyk z ciastem na stoliku i spojrzała z uśmiechem na
Audrica. Ujęła jego twarz w dłonie, rozkoszując się widokiem ciepłej, brązowej skóry, ciemnych pukli włosów i szerokiego uśmiechu. – Dzień dobry.
– Dzień dobry, kochanie. – Delikatnie dotknął jej ust swoimi wargami. – Czy powinienem zostawić cię sam na sam z ciastem?
– Absolutnie nie. Powinieneś siedzieć tu ze mną i rozkazać wszystkim, żeby zostawili nas w spokoju na resztę dnia. – Rielle zarzuciła mu ręce na szyję i szepnęła do ucha: – A potem powinieneś mnie całować wszędzie i bez końca, aż się tym znudzę, co nigdy nie nastąpi.
Evyline odchrząknęła i wyszła z pokoju, zamykając za sobą cicho drzwi.
Audric roześmiał się, wtulony we włosy Rielle.
– A mnie się wydawało, że źle się czujesz.
– To nieprawda. Czuję się okropnie. – Rielle zamknęła oczy, gdy Audric całował jej policzki, czoło i szyję. – Ale to pomaga – mruknęła. Wsunęła palce w jego włosy i delikatnie przyciągnęła go bliżej z uśmiechem na twarzy. Przysunęła się do Audrica, żeby zacisnąć ręce na jego koszuli. Jego dłoń przesuwała się po jej plecach tak delikatnie, że Rielle poczuła leciutkie dreszcze na skórze. Drugą dłoń zamknął na jej piersi pod cienką koszulą nocną, co sprawiło, że wygięła się i jęknęła cicho.
Z dziedzińca gospody dochodziły stłumione odgłosy – petardy, dzwonki, wiwaty dzieci, które miały po raz pierwszy zobaczyć Słoneczną Królową.
Rielle zignorowała to wszystko i pozwoliła Audricowi, by położył ją ostrożnie na poduszkach. Zacisnęła palce na jego palcach, musnęła jego szczękę zębami, a potem przesunęła językiem po jego skórze.
– Rielle – powiedział ochryple i przykrył jej wargi ustami. – Nie mamy czasu.
_Z całego serca przepraszam, że wam przeszkadzam_, rozległ się surowy głos Ludivine. _Ale jaką wymówkę mam przekazać uroczym mieszkańcom Carduel, którzy tak niecierpliwie wyczekują pojawienia się Słonecznej Królowej? Że jest w tym momencie niedysponowana? Że książę właśnie wsadza jej język do gardła?_
Rielle odsunęła się z jękiem zawodu.
– Kiedyś ją zabiję.
Audric, który akurat okrywał jej szyję pocałunkami, podniósł głowę.
– Lu?
– Właśnie nas skarciła.
_Wolałabyś, żeby zrobił to Tal?_, zaproponowała Ludivine.
Rielle mało się nie zadławiła na myśl o tym. _Nie!_
_Bardzo chętnie posiedzę sobie tutaj pod baldachimem, popijając w spokoju herbatę, i wyślę go na górę._
_Nie, nie. Zaraz zejdziemy. Daj nam chwilę._
Ludivine milczała przez moment, zanim odezwała się łagodnie. _To ostatnia miejscowość. Niedługo będziemy w domu._
_Wiem_, westchnęła Rielle. _Dziękuję._
Dotknęła policzka Audrica.
– Powinieneś się ogolić.
Audric się uśmiechnął.
– Wydawało mi się, że to lubisz. Jak to nazwałaś?
– Lekkim zarostem. Owszem, lubię to. Podoba mi się, jak to wygląda, i podoba mi się dotyk tego na moich udach, kiedy…
Audric przerwał jej jękiem i pocałunkiem.
– Myślałem, że mamy być teraz odpowiedzialni i udać się na spotkanie z uwielbiającym nas tłumem.
– Owszem, owszem, niech będzie. – Rielle ostrożnie wysunęła się z jego ramion i pozwoliła, żeby pomógł jej wstać z łóżka.
Kiedy odwróciła się do niego, jego uroda i opanowanie zaparły jej dech w piersiach. Miał wargi obrzmiałe od jej pocałunków, a wpadające przez okno słońce złociło jego włosy.
Wróciły do niej słowa Ludivine sprzed kilku tygodni, ostre i palące: „A ty okłamałaś Audrica w sprawie śmierci jego ojca. Jesteśmy podobne jak dwie krople wody”.
Serce Rielle się zacisnęło; nagle zapragnęła tylko objąć Audrica ramionami i już nigdy nie spuścić go z oka. Nie zrobiła tego.
– Kocham cię – wyrwało się jej.
Ujął jej twarz w dłonie, jakby chciał na zawsze zapisać ten widok w pamięci.
– Kocham cię – odpowiedział cicho i się pochylił, żeby jeszcze raz ją pocałować. – Światło mojego życia – szepnął przy jej ustach, a potem wyszedł z pokoju.
Kiedy drzwi były jeszcze otwarte, powróciła Evyline w towarzystwie dwóch pokojówek, a po schodach wbiegł zdyszany paź.
– Wasza Wysokość – odezwał się do Audrica. – Przynoszę wiadomość z północy…
W tym momencie drzwi się zamknęły, więc Rielle nie usłyszała odpowiedzi Audrica.
– Jaką suknię przygotować dzisiaj, milady? – zapytała młodsza z pokojówek, Sylvie. Podobnie jak wszyscy, którzy usługiwali teraz Rielle, była ubrana w biało-złoty strój.
Pod nieobecność Audrica powróciły bolesne skurcze. Rielle przycisnęła dłoń do podbrzusza, a drugą wsadziła sobie do ust ciasto.
– Coś wygodnego – zdecydowała. – I czerwonego.
Od miesiąca podróżowali po centralnej części Celdarii, żeby zaprezentować Rielle jako świeżo namaszczoną Słoneczną Królową, a mieszkańcy każdego z trzynastu dotychczas odwiedzonych miast byli w niej, jak ujęła to cierpko Ludivine, zakochani.
W Carduel było tak samo.
Gdy Rielle wyszła z Château Grozant na brukowaną ulicę prowadzącą do miejscowego Domu Światła, fala dźwięku omal nie zwaliła jej z nóg.
Carduel liczyło niespełna tysiąc mieszkańców i wszyscy oni ruszyli na powitanie Rielle. Stali wzdłuż ulicy w najlepszych ubraniach – haftowanych, obszytych złotem płaszczach, których krój wyszedł z mody kilka sezonów temu; brokatowych sukniach tak rzadko używanych, że całkiem zesztywniały i spłowiały z wiekiem; wysadzanych klejnotami grzebieniach do włosów, które odbijały poranne światło słońca i rozsiewały je wokół w drżących błyskach. Dzieci siedziały na ramionach rodziców, rzucały białe płatki kwiatów i wymachiwały złocistymi medalionami w kształcie słońca. Co kilka metrów stali akolici z Domu Światła ze słabo lśniącymi formami.
Audric szedł przodem, prowadząc pod rękę Ludivine w ozdobionej perłami letniej sukni w kolorze lawendy, w otoczeniu swojej gwardii.
Rielle patrzyła na nich, a pod jej obojczykiem trzepotał leciutki niepokój. Nie było żadnych oficjalnych obwieszczeń, ale prawdy nie dało się ukryć. Każdy, kto miał parę działających oczu, musiał zauważyć, że Słoneczna Królowa i następca tronu co noc zakradają się nawzajem do swoich sypialni, a plotki o tym rozchodziły się szybko po całym kraju. Już niedługo będą musieli się zająć tą sprawą formalnie, udobruchać ród Sauvillierów, ogłosić oficjalnie zerwanie zaręczyn i przedstawić Rielle jako wybrankę serca Audrica.
Ale nie dzisiaj.
Rielle pochyliła głowę, żeby przejść pod obrośniętą winoroślą pergolą, a potem uśmiechnęła się do zebranego tłumu.
Ostry ptasi wrzask z góry sprawił, że jej uśmiech stał się szerszy.
Pojawienie się Atherii doprowadziło do tego, że najbliżsi widzowie usunęli się z okrzykami zaskoczenia, by zrobić jej miejsce. Potężna boska bestia wylądowała u boku Rielle niemal bezgłośnie i złożyła elegancko skrzydła wzdłuż ciała.
– Jesteś – odezwała się czule Rielle. Wspięła się na palce, aby ucałować aksamitny pysk Atherii. – Byłaś na polowaniu?
Atheria zaskrzeczała w odpowiedzi i rozejrzała się z ciekawością lśniącymi oczami.
Rielle się roześmiała, a następnie ruszyła pod górę do skromnego Domu Światła. Atheria cały czas jej towarzyszyła. Rielle czuła na sobie oczy tłumu, więc się wyprostowała, a jej policzki zarumieniły się z radości. Niektórzy z mijanych ludzi odwzajemniali jej spojrzenie, inni odwracali wzrok z uśmiechem, jeszcze inni się kłaniali, całowali palce i dotykali nimi powiek – był to gest modlitewny ku czci świętej Katell i Domu Światła.
Kiedy Rielle znalazła się przed wejściem do świątyni, niosła już całe naręcze kwiatów, a we włosach miała mnóstwo delikatnych białych płatków.
Tal, który czekał przy drzwiach, ubrany w szkarłatno-złote szaty mistrza, zdjął z kołnierza jej sukni płatek.
– Spóźniłaś się.
Rielle zmarszczyła nos.
– Słoneczne Królowe mogą się spóźniać, jeśli mają na to ochotę, lordzie Belounnonie – odpowiedziała, po czym skłoniła się nisko.
Tal ujął jej dłonie i pocałował ją w czoło.
– To ostatnia świątynia – przypomniał cicho, tak żeby nikt nie usłyszał go w gwarze.
– I Bogu niech będą dzięki.
Tal spojrzał na czerwoną suknię Rielle i uniósł brew.
– Nie wiem, czy to rozsądne, żebyś się ubierała akurat na czerwono.
Rielle przewróciła oczami. Mogła się domyślić, że nie spodoba mu się ta suknia w pąsowym kolorze. W jego przypadku byłby to kolor dzierżycieli ognia.
W jej przypadku mógł być interpretowany jako kolor Krwawej Królowej.
Wzięła Tala pod rękę i podeszła wraz z nim do ołtarza w świątyni. Kiedy rozpoczął ceremonialne powitanie – które znała już tak dobrze, że mogłaby je wyrecytować z pamięci – Rielle zatopiła się w myślach. Wiedziała, że okazuje w ten sposób brak szacunku.
Jeśli jednak jeszcze raz będzie musiała wysłuchać Tala wychwalającego jej odwagę i bohaterstwo w dniu próby ognia, zacznie wrzeszczeć albo przyzna się do rzeczy, o których nie powinna mówić.
Pilnowała, aby jej twarz wyrażała spokój i skromność, gdy Tal opowiadał o tragedii, która pochłonęła życia niewinnych mieszkańców Celdarii, oraz o straconych żołnierzach Sauvillierów, którzy zostali podstępem nakłonieni do zdrady przez lorda Dervina Sauvilliera, zaślepionego przez własne wygórowane ambicje.
_Ambicje_, pomyślała Rielle. _Można i tak to nazwać._
_Pilnuj się_, skarciła ją Ludivine. _Wyglądasz na znudzoną._
_Jestem znudzona._ Rielle odetchnęła głębiej. _Powinniśmy powiedzieć im prawdę._
_O tym, że anioł opanował umysły ich współrodaków? Że aniołowie powracają? Że Brama słabnie? Tak, to rzeczywiście wyśmienity pomysł._
_Jak myślisz, jak długo jeszcze będą wierzyć w te kłamstwa i niedopowiedzenia?_ Rielle rozglądała się powoli po sanktuarium. Zgromadziło się tu tak wielu ludzi, że atmosfera była już wilgotna i gorąca. _Nasi poddani nie są głupcami. Nie powinniśmy ich traktować tak, jakby nimi byli._
– Oczywiście – ciągnął Tal, a w jego poważnym głosie pojawiła się dodatkowa nuta smutku, sprawiając, że Rielle stężała, ponieważ była świadoma, co teraz nastąpi – nadal opłakujemy śmierć Armanda Dardenne’a, lorda generała armii królewskiej, oraz naszego ukochanego władcy, króla Bastiena Courverie, człowieka pełnego współczucia i odwagi, dzięki któremu nasz kraj może się cieszyć nadzwyczajną erą pokoju i dostatku.
Rielle spuściła wzrok i z trudem przełknęła ślinę. Nie będzie myśleć o swoim ojcu, królu Bastienie ani lordzie Dervinie. Nie będzie myśleć o tej wspaniałej chwili, tuż zanim zatrzymała ich serca, gdy miała absolutną władzę nad empirium.
Zacisnęła oczy, aby odpędzić to wspomnienie, ale jej umysł mimo to je przywołał: wrażenie, że świat na jej rozkaz może zostać rozerwany na kawałki. Żar gromadzący się w jej dłoniach. Eksplozja niewidocznej mocy rozwiewająca jej włosy. Nagie, oślepiające empirium będące odzwierciedleniem jej wściekłości i strachu.
Corien, czołgający się, aby od niej uciec, ze zniszczonym, lśniącym od poparzeń ciałem.
Trzej mężczyźni leżący nieruchomo u jej stóp.
Ojciec, ostatkiem sił nucący kołysankę jej matki.
Matka i ojciec. Oboje zginęli z jej ręki.
Rielle otworzyła oczy i spojrzała na swoje splecione białe palce. Za każdym razem słowa Tala zmuszały ją, żeby przypomniała sobie ten straszliwy, cudowny dzień – kiedy umarł jej ojciec, kiedy przemieniła ogień w pióra, zabiła króla i zaczęła sobie uświadamiać prawdziwą skalę swojej mocy. Za każdym razem musiała także spojrzeć w oczy prawdzie, której nie potrafiła zaprzeczyć: gdyby miała wybór, zrobiłaby to ponownie. Nie zmieniłaby niczego, co się wydarzyło tamtego dnia, ponieważ musiałaby wtedy zrezygnować z tego krótkiego momentu olśniewającej jasności – dotyku obnażonego empirium, odczucia jego smaku przypominającego burzę w jej ustach.
Nawet gdyby to oznaczało, że jej ojciec, a także ojciec Audrica nadal by żyli. Nawet wtedy nie zmieniłaby niczego, a jej serce kipiało na myśl o tym czarną rozkoszą, pełne wstydu, ale nieugięte.
W tym momencie usłyszała myśli Ludivine. _Czterej mężczyźni zbliżają się przez tłum. Zamierzają cię zabić._
Rielle drgnęła. _Co takiego? Kim oni są?_
_Ludźmi, którzy stracili bliskich podczas próby ognia. Obwiniają cię o tę masakrę. Nie ufają ci. Nie zaczynaj działać, dopóki ci nie powiem. Musimy zaczekać na właściwy moment._
Palce Rielle zwinęły się w pięści. _Powiedz mi natychmiast, gdzie oni są, a ja obedrę ich żywcem ze skóry._
_To z pewnością uspokoi wszystkich tych, którzy w ciebie wątpią_, odparła oschle Ludivine.
_Czy są uzbrojeni?_
_Tak._
Wściekłość wbiła niecierpliwie pazury w kręgosłup Rielle. _Są tutaj Audric i Tal. Ryzykujesz ich życie._
_Pewna kobieta za chwilę przerwie ceremonię. Pozwól jej mówić. Bądź gotowa._
Zaraz potem ciemnoskóra kobieta w błękitnej sukni z wysokim kołnierzem, stojąca prawie w pierwszym rzędzie, zaczęła się do nich zbliżać, aż drogę zagrodzili jej akolici Tala.
– Moja córka została zabita! – zawołała, przerywając Talowi. Jej głos był wysoki i ochrypły. – Umarła podczas próby ognia. Została zabita. Moja córka.
W budynku zapanowała cisza. Audric podniósł się ze swojego miejsca.
– Przybyła, aby obejrzeć próbę ognia – ciągnęła kobieta, w której oczach lśniły teraz łzy. – Przybyła, aby złożyć hołd Słonecznej Królowej. Została zabita przez żołnierza rodu Sauvillierów. – Kobieta drżącą ręką wskazała Ludivine. – Jej rodu. A jednak ona jest tutaj, cała i zdrowa.
Tłum zaczął się poruszać i szemrać. Ludivine wstała, a na jej twarzy odmalowało się wyraźnie widoczne współczucie.
_Zaraz się zacznie_, ostrzegła Ludivine.
Ciało Rielle stężało. Nie pozwoliła sobie rozejrzeć się po wnętrzu. _Co się zacznie?_
– Przywróciłaś ją do życia. – Kobieta spojrzała w oczy Rielle. – Powinnaś była przywrócić do życia także pozostałych. Skoro tego nie zrobiłaś, jesteś dla nas bezużyteczna. Jesteś tchórzem i oszustką.
Szmery w tłumie przerodziły się w głośniejsze pomruki – obelgi pod adresem kobiety, kilka gniewnych okrzyków poparcia dla niej.
Rielle cofnęła się o krok. _Nie powinnaś była ich okłamywać. Należało im powiedzieć prawdę._
_Że jestem aniołem?_, zapytała gniewnie Ludivine. _Tak, wtedy z pewnością przywitaliby mnie z otwartymi ramionami._
_Tak by zrobili. Zmusiłabym ich do tego._
_Muszę mieć swobodę działania, żeby cię chronić, zamiast spędzać cały czas na tłumieniu lęków ludzi o wąskich horyzontach… Teraz, Rielle! Po lewej!_
Rielle odwróciła się błyskawicznie i uniosła dłoń. Przyleciały do niej płomienie świec z ołtarza – całe ich tuziny połączyły się w jedną kulę ognia. Rielle chwyciła ją w dłoń, a potem rzuciła w ukryty za zasłoną balkon na przeciwległej ścianie.
Kłębek ognia pochłonął lecącą w stronę Rielle strzałę i obrócił ją w popiół.
Tłum eksplodował dźwiękiem. Niektórzy uciekali do drzwi, inni rzucali swoje dzieci na ziemię i osłaniali je własnymi ciałami.
Audric przebiegł przed Ludivine i wyciągnął z pochwy Illumenora. Gdy tylko wspaniały miecz został obnażony, jego ostrze rozjaśniło się olśniewającym blaskiem, a powietrze wokół Audrica zgęstniało od żaru.
Evyline wykrzykiwała rozkazy, a Słoneczna Gwardia składająca się z siedmiu kobiet błyskawicznie rozstawiła się w złotym blasku, aby utworzyć krąg ochronny. Rielle usłyszała brzęk cięciwy i szybko odwróciła się w drugą stronę. Wyczuła strzałę, zanim ją zobaczyła, ponieważ empirium kierowało jej instynktowną mocą szybciej, niż jej umysł był w stanie formować rozkazy. Przyzwała podmuch wiatru z powietrza nad głową i wykorzystała go, żeby uderzyć strzałą o jedną z krokwi wysokiego sufitu. Strzała pękła na dwie części i spadła na podłogę.
Trzeci mężczyzna wbiegał właśnie po stopniach ołtarza z długim sztyletem lśniącym w dłoni. Audric zatrzymał go i lśniącym Illumenorem wytrącił mu broń z ręki. Bezbronny mężczyzna osunął się na kolana.
– Łaski, Wasza Wysokość – błagał, składając ręce i spoglądając na przemian na Audrica i Rielle. – Błagam o łaskę!
Okrzyk z tłumu sprawił, że Rielle odwróciła się w samą porę i zobaczyła czwartego zamachowca przewróconego na podłogę przez grupę młodych kobiet. Trzy przytrzymywały go rozciągniętego na wypolerowanych płytkach, czwarta kopniakiem wytrąciła mu sztylet z ręki, a piąta mocno kopnęła go w głowę stopą w brokatowym pantoflu. W tłumie rozległy się wiwaty, więc kopnęła go jeszcze raz.
_Okaż mu litość_, zasugerowała Ludivine. _Ci, którzy cię kochają – a jest ich tutaj wielu – pokochają cię za to jeszcze goręcej._
Rielle uniosła dłonie, a na czubkach jej palców zalśniły płomienie.
– Przestańcie! Przytrzymajcie go, ale nie róbcie mu krzywdy.
Kobiety natychmiast posłuchały i skłoniły głowy, gdy Rielle podeszła bliżej. Zgasiła ogień w swoich dłoniach i przyklękła obok mężczyzny.
– Boleję z powodu straty, jaką poniosłeś – oznajmiła łagodnym głosem, chociaż miała ochotę przyzwać z powrotem ogień i wycisnąć z zamachowca łzy przerażenia. – Nadal jeszcze się uczę i mam nadzieję, że pewnego dnia nikt w Celdarii nie będzie opłakiwał przedwczesnej śmierci bliskich. Aby to osiągnąć, będę pracować niestrudzenie u boku Jej Wysokości królowej Genoveve.
Mężczyzna przez moment wpatrywał się z wściekłością w Rielle. Po jego czole i nosie spływała strużka krwi. Zaraz potem Rielle zobaczyła, że jego twarz złagodniała, a oczy przygasły. Na jego twarzy pojawił się znajomy, przebiegły wyraz.
Jedna z przytrzymujących go kobiet krzyknęła i odsunęła się jak najszybciej.
Skóra Rielle zamrowiła.
Mężczyzna otworzył usta, żeby przemówić, ale Rielle nie rozumiała słów. To był twardy język, choć jednocześnie melodyjny, a chociaż Rielle go nie znała, doskonale potrafiła odczytać przesłanie.
To była drwina. Szyderstwo.
Zaproszenie.
W głosie mężczyzny dźwięczał inny głos, znajomy, którego Rielle nie słyszała od tygodni.
Stężała. _Corien?_
Mężczyzna uśmiechnął się, po czym jego oczy nagle nabrały wyrazu. Jego ciało zesztywniało, szarpnęło się i znieruchomiało.
Rielle podniosła się i wycofała powoli. Gwałtowne bicie serca zagłuszało głosy gapiów, którzy przepychali się, żeby lepiej widzieć, co się dzieje, i wykrzykiwali pytania do Tala, Audrica i siebie nawzajem.
Słoneczna Gwardia otoczyła Rielle ciasnym kręgiem i wyprowadziła ją szybko ze świątyni. Strażnicy Audrica deptali im po piętach.
W myślach Rielle rozległ się naglący głos Ludivine. _Musimy stąd wyjechać. Zaraz._
Rielle wymamrotała jakiś protest i starała się otrząsnąć z szoku. Atheria tańczyła nerwowo w ogrodzie tuż przed wejściem do świątyni, z rozłożonymi skrzydłami i gotowa do lotu.
Rielle obejrzała się i zobaczyła, że Ludivine prowadzi do niej Audrica. Tłum napierał na strażniczki i strażników, którzy ledwie byli w stanie zatrzymać ludzi.
– Musimy zostać – zaprotestowała Rielle, rozglądając się wokół. Jakiś mężczyzna wysunął do przodu swoje małe dziecko, które z płaczem sięgało do jej spódnicy. – Oni są przerażeni!
_Nie._
_Wsiadaj._
Głos Ludivine był ostry jak nóż. Rielle zrobiła chwiejnie krok naprzód i oparła się na piersi Atherii. Boska bestia przyklękła przed nią, a oszołomiona Rielle wsiadła na jej grzbiet. Słyszała, że Audric i Ludivine wsiadają za nią; poczuła ręce Audrica obejmujące ją w talii.
– Każ jej lecieć. – Głos Ludivine był pełen napięcia. – Musimy się stąd oddalić.
_On cię nie może tknąć._ W umyśle Rielle głos Ludivine był niski i drżący jak echo zbliżającej się burzy. _Nigdy więcej cię nie tknie._
Rielle niejasno uświadamiała sobie, że nie panuje nad własnym umysłem. Ludivine znajdowała się w jej myślach, tłumiła je, uspokajała Rielle, która wcale nie chciała się uspokoić.
Mimo to zacisnęła dłonie na grzywie boskiej bestii.
– Leć, Atherio – rzuciła ochryple.
Atheria posłuchała.2
ELIANA
Imperator ponad wszystko upodobał sobie sny, ponieważ w ich trakcie jesteście najbardziej bezbronni. Oczyśćcie umysł, zanim zapadniecie w sen. Zmówcie modlitwy. Powtarzajcie sobie te słowa: Jestem sobą. Mój umysł należy do mnie. Nie boję się.
– słowa Proroka
Początkowo sen był znajomy.
Eliana przeszukiwała dymiące ruiny imperialnej warowni, w której jadła wcześniej obiad z lordem Morbrae. Uwięzieni pod gruzami ludzie krzyczeli jej imię głosami pełnymi udręki.
_Eliana._
Ich głosy się nakładały, łamały, nasilały. Biegła z dłońmi przyciśniętymi do uszu, lecz wrzaski przenikały przez jej ręce i zagrzebywały się w jej czaszce jak zwierzęta poszukujące schronienia.
_Eliana._
Drżące płatki spadały spiralnie z nieba – zwiewna zasłona z szarego popiołu. Niebawem wciągała w płuca więcej dymu niż powietrza. Potknęła się o jasnobrązową rękę wystającą z czarnej zaspy.
Chciała krzyknąć i zaprotestować, ale nie mogła wydobyć głosu.
Chciała uciekać, ale jej ciało nie słuchało. Jej ciało nie należało do niej.
Chwyciła zimną, zesztywniałą od śmierci rękę i pociągnęła, żeby wydobyć na powierzchnię ciało matki, potworne, zdeformowane, zastygłe w konwulsji. To nie była Rozen Ferracora, tylko monstrum zwane pełzaczem, w które przemieniło ją Imperium.
– Eliano.
Usłyszała pojedynczy głos w pobliżu. Zimny oddech musnął jej ramię. Poczuła delikatny zapach perfum, korzeni i kadzidła.
Odwróciła się na pięcie.
Nie znajdowała się już na spopielonym polu.
Stała na końcu pustego korytarza wyścielonego dywanem czerwonym jak wnętrze ust.
Zimne lampy w kinkietach z kutego żelaza, osadzone na ścianach pomiędzy zamkniętymi drzwiami, brzęczały cicho. Ściany wyłożono wypolerowaną do blasku drewnianą boazerią. Gdy Eliana szła przed siebie, towarzyszyło jej rozmyte odbicie.
Popchnęła pierwsze drzwi, do których podeszła. Wysokie i wąskie, tworzyły wysmukły łuk kojarzący się Elianie z jej nożami.
Sięgnęła do pasa, ale przekonała się, że nie ma broni. Była ubrana w prostą, ciemną koszulę nocną, a jej bose stopy były mokre.
Spojrzała w dół, na czerwony pluszowy dywan, i nacisnęła go stopą. Gdy przeniosła ciężar ciała na tę nogę, zmienił się kolor dywanu.
Pomiędzy palcami jej stopy pojawiła się pienista czerwień.
Żołądek Eliany się zacisnął, a przenikliwy pisk w uszach podpowiadał, że powinna uciekać, ale tak samo jak poprzednio, kiedy spróbowała się ruszyć, pozostała na miejscu. Jej stopy były jak przyklejone do przemoczonego dywanu. Gdy starała się krzyknąć, żeby wezwać pomoc, efektem była tylko cisza.
Wtedy, z głośnym łomotem, jak od niewidocznego ciosu, najbliższe drzwi zadrżały w swojej framudze.
Eliana wpatrywała się w nie i czuła na skórze lodowatą skorupę potu.
Odgłosy powtarzały się raz za razem, coraz szybsze i donośniejsze, aż zamieniły się w przyspieszony rytm uderzeń serca. Zwolnił, ale zaraz zastąpiły go gorączkowe uderzenia dwóch pięści, a potem tuzina, dwóch tuzinów, tłukących o zamknięte drzwi.
Eliana szarpała się, za wszelką cenę próbując oderwać stopy od podłogi. Bezgłośny krzyk uwiązł w jej gardle jak jedzenie zbyt ostre i gorące, by dało się przełknąć. Drzwi bezustannie dygotały i grzechotały w zawiasach. Rozległ się krzyk. Odległy, gardłowy, nasilający się, dołączył do kakofonii uderzeń pięści, aż w końcu zagłuszył je całkowicie. Drzwi trzęsły się teraz nie od tłukących w nie dłoni, lecz od bezgranicznego cierpienia rozbrzmiewającego w tym dzikim, wściekłym wyciu, które na nie napierało.
Eliana wpatrywała się w nie załzawionymi oczami. Nogi ją piekły
od zadrapań, które sama zrobiła paznokciami. Nie tak dawno wezwała sztorm i wykorzystała go, aby zatopić imperialną flotę wojenną. Na mroźnym wybrzeżu Astavaru, na lodowatych płyciznach zatoki Karajak, jej płonące palce kierowały gniewnym wiatrem i wściekłymi falami, a wszystkie mięśnie jej ciała promieniowały bólem, gdy ta dziwna nowa moc odbijała się w klatce z jej kości.
Tutaj, w tym korytarzu, świat pozostawał dla niej nieprzenikniony i zamknięty. Jej dłonie drżały, podobnie jak kolana. Nie potrafiła zebrać myśli na tyle skutecznie, żeby odtworzyć tamten koszmarny epizod na wybrzeżu, kiedy stała nad ciałem swojej matki, a jej wrzask rozpaczy rozdarł świat na kawałki.
Drzwi lada moment się otworzą, a gdy to zrobią, coś, co znajduje się po ich drugiej stronie, odnajdzie ją, spoconą i bosą, bezbronną i samotną…
Eliana się obudziła.
Otworzyła gwałtownie oczy. Przez pięć sekund dzwoniło jej w uszach, zanim zdołała zaczerpnąć oddechu. Obce kształty świata powoli stawały się znajome – łukowate sklepienie nad jej głową, pomalowane na ciemny fiolet kojarzący się ze zmierzchem i usiane srebrnymi gwiazdami. Gruba, haftowana kołdra. Wysoka wnęka z łóżkiem oświetlona drżącym blaskiem dwucentymetrowej, stopionej świecy.
Znajdowała się w swojej sypialni, w astavarskim pałacu zwanym Dyrefal, będącym domem królów Tavika i Eriego Amaruków, a także ich syna Malika i trójki dzieci działających na rzecz Czerwonej Korony w odległych krajach, z dala od domu.
Oraz ich najmłodszej córki Navi.
_Navi._
Eliana usiadła, opuściła nogi z łóżka i przeszła po granatowym dywanie pod przeciwną ścianę. Wyjrzała przez uchylone drzwi. Widok Remy’ego, który spał spokojnie w przylegającej komnacie – oświetlony słabym blaskiem żaru w kominku, przykryty aż pod szyję obszytym futrem pledem – sprawił, że jej napięte ramiona częściowo się rozluźniły.
Niedługo będzie musiała powiedzieć mu o śmierci matki – część prawdy, jeśli nawet nie całą. Zasługiwał na to, żeby wiedzieć, nawet jeśli nie miała odwagi wyjawić mu, jak umarła Rozen.
Ale jeszcze nie teraz.
Eliana zamknęła drzwi, wsunęła buty, narzuciła na koszulę ciężki, aksamitny peniuar i wyprostowała się, zanim otworzyła drzwi sypialni.
Dwie strażniczki w korytarzu, ulokowane pod przeciwległą ścianą, stanęły na baczność i pochyliły głowy.
Jedna z nich, niska i krępa, z ciemnobrązową skórą i krótko przystrzyżonymi białymi włosami, zrobiła krok do przodu.
Jak ona się nazywała? Eliana szukała w pamięci odpowiedzi, ale znajdowała tylko obrazy ze snu: wrzask za zamkniętymi drzwiami, przesiąknięty dywan i pienista czerwień na jej stopach.
– Czy możemy czymś służyć, milady? – zapytała strażniczka. – Czy mam posłać po kapitana?
Myśl o tym, iż miałaby zobaczyć Simona w obecnym stanie, sprawiła, że Eliana odparła pospiesznie:
– Nie, nie ma mowy! – Zaraz potem się jednak opanowała i zmusiła do grzecznego uśmiechu. – Chciałam się po prostu przejść. Proszę sobie nie przeszkadzać.
Ale gdy ruszyła przed siebie, strażniczki poszły za nią.
Odwróciła się do nich.
– Powiedziałam, byście sobie nie przeszkadzały.
– Proszę o wybaczenie, milady – odpowiedziała strażniczka. – Mamy rozkazy, aby ci towarzyszyć, jeśli zechcesz opuścić komnatę.
Meli. Tak nazywała się ta kobieta.
Eliana nie bez trudu zapanowała nad wyrazem twarzy.
– Jesteś Meli, prawda?
Kobieta się wyprostowała, wyraźnie zadowolona.
– Tak, milady.
– No dobrze, Meli, naprawdę doceniam twoją obowiązkowość, ale chyba po tym wszystkim, co zrobiłam dla twojego kraju, możesz mi pozwolić na taki drobiazg?
Eliana położyła łagodnie rękę na przedramieniu Meli, co sprawiło, że strażniczka się wzdrygnęła. Patrzyła na dłoń Eliany jak na gwiazdę, która spadła tylko po to, by cieszyć jej oczy.
– Oczywiście, milady. – Meli skłoniła ponownie głowę. – Proszę o wybaczenie.
– Nie musisz prosić o wybaczenie. Wystarczy mi jakaś godzina, podczas której będę mogła spokojnie pospacerować po zamku.
Dzięki temu Eliana zdołała się pozbyć swoich strażniczek. Czuła ich pełen podziwu wzrok na plecach jeszcze długo po tym, jak skręciła za róg i spróbowała zapanować nad swoją irytacją. Jeśli upierały się, żeby tak na nią patrzeć – jakby naprawdę była wyczekiwaną od dawna królową, przybyłą, aby wybawić wszystkich od zła tego świata – mogły to sobie robić. Ich uwielbienie w niczym nie zmieniało prawdy: moc, którą Eliana przyzwała tamtej nocy na wybrzeżu, nie powróciła.
Zaś Elianie się nie spieszyło, żeby jej szukać.
Po trzech kwadransach wędrówki po pałacowych korytarzach, pogrążonych w aksamitnym mroku ledwie rozjaśnianym przez świece w środku i gwiazdy na zewnątrz, Eliana wyszła na odsłoniętą galerię łączącą główną część pałacu z wieżą Navi. Sklepienie tworzyło wysokie łuki nad jej głową, pochodnie w uchwytach rzucały chwiejne smugi światła na wypolerowaną kamienną posadzkę.
Eliana się zawahała.
Kątem oka dostrzegła ruch. Błysk koloru na tle szyby o barwie obsydianu.
Gdy się odwróciła, ktoś wpadł na nią i przewrócił ją na podłogę. Zdołała się wykręcić i upaść na bok, ale w tym momencie pięść trafiła ją w szczękę. Eliana uderzyła głową o posadzkę.
Leżała na plecach i łapała powietrze. Dawniej wystarczyło, że potrząsnęła głową, by odzyskać jasność myślenia i poderwać się na nogi, ale teraz nie mogła się poruszyć ani zaczerpnąć tchu. Przed oczami migotały jej jasne iskierki. Ból pulsował w czaszce, dotkliwy i gorący. Kiedy dotknęła skóry głowy, dostrzegła krew na palcach.
Wróciły do niej słowa Remy’ego sprzed tygodnia: „Twoje ciało potrafi się samo leczyć, a my nie mieliśmy pojęcia dlaczego. To wszystko przez tę moc, która jest w tobie uwięziona i nie ma nic do roboty, więc naprawia cię przy każdej okazji”.
A teraz?
Spróbowała się podnieść, lecz kręciło jej się w głowie, a to nieznane, powodujące całkowitą dezorientację wrażenie sprawiło, że opadła znowu na podłogę.
Rozległ się przenikliwy skrzek i zaraz potem znowu wylądował na niej czyjś ciężar, sprawiając, że poleciała jak długa. Ktoś usiadł na niej, jakieś dłonie zacisnęły się na jej gardle.
Eliana zamrugała, aż ujrzała Navi, która patrzyła na nią lśniącymi oczami, z twarzą wykrzywioną w grymasie furii.
– Navi? – wykrztusiła.
Dłonie Navi zacisnęły się na jej szyi, paznokcie wbiły się w skórę Eliany. Navi warknęła coś niezrozumiale. Eliana szarpała przyjaciółkę za ramię, próbując ją odepchnąć, ale ból w głowie rozprzestrzeniał się jak mgła, przytępiając zmysły. Miała wrażenie, że jej głowa jest pełna krwi, a twarz zaraz eksploduje.
Ktoś podbiegł do nich, chwycił Navi i szarpnął ją do tyłu. Eliana zaczerpnęła chciwie powietrza, kaszląc i dławiąc się. Gdy podniosła głowę, zobaczyła załzawionymi oczami Navi przykucniętą kilka metrów dalej i szczerzącą zęby na Simona. Obchodził ją powoli, z dłonią nad kaburą przypiętą do pasa.
– Nie – wychrypiała Eliana. – Nie rób jej krzywdy.
Simon spojrzał na nią szybko, a ten moment nieuwagi dał Navi sposobność do ataku. Poderwała się z podłogi i skoczyła na Simona. Uderzył o najbliższe okno, aż pękła szyba, a potem odsunął się chwiejnie i potrząsnął głową z gniewnym pomrukiem.
Navi podbiegła znowu do Eliany, która tym razem była na to przygotowana. Pozwoliła, by przyjaciółka ponownie przycisnęła ją do podłogi, i trzymała ręce nieruchomo po bokach.
– Navi, to ja – powiedziała. – Eliana.
Wzrok Navi przesunął się po twarzy Eliany, zwierzęcy i obojętny.
Simon znów skoczył w stronę Navi, ale Eliana krzyknęła na niego:
– Nie, zaczekaj!
Podporządkował się, zaciskając dłonie w pięści.
– Posłuchaj mnie – rzekła stanowczo Eliana do Navi i zamrugała, żeby pozbyć się czerni przed oczami. – „Powiedz mi coś prawdziwego”. Pamiętasz?
Na twarzy Navi pojawił się cień zrozumienia.
Eliana uczepiła się tej nadziei.
– Przyszłam do ciebie w Sanktuarium. Miałam koszmarny sen. Przytuliłaś mnie i pocieszyłaś.
Zaciśnięte dłonie Navi zaczęły się rozluźniać. Gniewny grymas zniknął z jej twarzy.
– Chciałaś, żebym powiedziała ci coś prawdziwego. Opowiedziałam ci o Harkanie.
Oczy Navi pojaśniały jak bliźniacze świece rozpalone w ciemnym pokoju. Odsunęła się i potrząsnęła głową.
– Nie, nie, nie. – Dotknęła drżącymi palcami skroni, a potem podciągnęła kolana do piersi. – Boże, co się dzieje?
Eliana z trudem podczołgała się do niej.
– Wszystko w porządku. Jestem tutaj, przy tobie. Nic mi nie jest.
– Co oni ze mną zrobili? – Navi skuliła się pod kamienną kolumną oddzielającą pęknięte okno od nienaruszonego sąsiedniego. Drżała, jej twarz była ściągnięta, a oczy zapadnięte ze zmęczenia; na ogolonej głowie nadal pozostały ślady noża Fidelii. Popatrzyła błagalnie na Elianę. Ciszę przerwał jej pojedynczy szloch jak brzęk tłuczonego szkła. – Co oni ze mną zrobili? – jęknęła.
W głębi korytarza, za plecami Simona, pojawiła się czwórka strażników, którzy podbiegli bliżej, zanim Simon – z potarganymi włosami i pasem z bronią zapiętym pospiesznie na nocnej koszuli i spodniach – zatrzymał ich pojedynczym lodowatym spojrzeniem.
Eliana podeszła do Navi jak do rannego zwierzęcia. Szyja nadal ją piekła, po policzku ściekała krew. Eliana wytarła ją i uświadomiła sobie z mdlącym uczuciem, które skręciło cały jej żołądek, że po raz pierwszy w jej życiu rana nie goi się natychmiast.
Wtedy jednak Navi podniosła głowę i krzyknęła, a Eliana zapomniała o wszystkim na widok zalanej łzami twarzy przyjaciółki. Navi wyciągnęła do niej ręce, a Eliana przytuliła ją mocno do siebie.
– Poślijcie po uzdrowicieli księżniczki Navany – polecił Simon strażnikom.
Eliana oparła podbródek na głowie Navi i spojrzała prosto w gniewne, błękitne oczy Simona. Dostrzegała w nich naganę – i litość.
– Nie mów tego – odezwała się cicho. – Nie dzisiaj.
Skinął głową i się odwrócił, żeby stać na straży aż do przyjścia uzdrowicieli.
Jednakże Eliana słyszała niewypowiedziane przez niego słowa tak wyraźnie, jakby wyszeptał je do jej ucha. _Nie ma dla niej nadziei._
_Navi, którą znamy, niedługo zniknie._