- W empik go
Kitusne. Pradawna magia - ebook
Kitusne. Pradawna magia - ebook
Dwie dziewczyny pozornie dzieli niemal wszystko.
Przyszła uzdrowicielka. Kapłanka z lisicą w duszy.
Zakazy, czas, odległość... czy przyjaźń będzie ponad tym?
Lata harmonii między magicznymi istotami oraz ludźmi przepadły. Subtelność magii ukazała swoją brutalną stronę, przez co światu grozi utrata równowagi między życiem śmiertelnych a pradawną magią.
Wychowana pośród legend Hana pielęgnowała w sobie żyłkę poszukiwaczki przygód. Jako przyszła Uzdrowicielka jest świadoma wszystkich praw i obowiązków, które niosła ze sobą profesja jej matki. Dziewczyna mimo to w tajemnicy zaprzyjaźnia się z Mei, kapłanką świątyni Inari. Obie wierzą w niezachwianą siłę przyjaźni.
Los, jak to już bywa, testuje wszelkie więzi, gdy rzuca w twarz wyzwania. Nadchodzą mroczne zmiany, gdy chwała i szacunek dla legend odchodzą w zapomnienie. Świat podąża w stronę chaosu. Hana i Mei rozpoczynają walkę nie tylko z zagrożeniem ze strony pradawnych demonów, ale i z własnymi słabościami.
To opowieść o magii tętniącej we wnętrzu ziemi, tajemnicach przeszłości oraz pragnieniu zemsty tak silnym, że niszczy w nas to, co dobre. To również historia o ludziach, którzy potrafią być bardziej okrutni niż mityczne demony. Agnieszka Ziętarska zabiera czytelnika w podróż po unikalnym świecie pełnym niezwykłych istot oraz walki o przyjaźń.
Agnieszka Ziętarska tchnęła życie w postacie z japońskiego bestiariusza, tworząc przejmującą historię o przyjaźni i przeznaczeniu, w której tragedia przeplata się z nadzieją, a cienka granica między sprawiedliwością a zemstą przestaje mieć znaczenie, gdy świat walczy o swoją magię!
Małgorzata Stefanik, autorka „Gildii Zabójców”
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67339-60-5 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Yokai, czyli magiczne stworzenia, mają ogromny wpływ na japońską kulturę, a wzmianki o nich regularnie pojawiają się w niemal każdej dziedzinie życia.
Lisie demony od wieków miały dwa oblicza. Mogły być opiekunami, strażnikami lub towarzyszami, ale niektóre przepełniało wielkie zło. Stawały się wówczas mściwe, złośliwe i bardzo niebezpieczne. Mogły w jednej chwili opętać ofiarę, doprowadzając ją do szaleństwa, a czasem nawet do śmierci.
Droga, którą wybiera Kitsune, w dużej mierze zależy od ludzi i ich wiary. Wiadomo przecież, że zło rodzi zło. Skrzywdzony lis nigdy nie zapomni i poświęci wiele, by wymierzyć sprawiedliwość.HANA
Pewnego wiosennego poranka, gdy całe miasteczko było jeszcze pogrążone w sennych marzeniach, po raz pierwszy pomyślałam, że wkrótce wszystko może się zmienić. Mgła leniwie rozpływała się w promieniach słońca, rozświetlających wzgórza pełne kwitnących wiśni. Pojawiło się wówczas jakieś niejasne przeczucie, które wzbudziło nie tyle mój niepokój, ile podekscytowanie. Właśnie otwierały się przede mną bramy pełne nowych możliwości.
Blask powoli sięgał świątyni i leniwie płynął dalej, więc nie było czasu do stracenia. Naciągnęłam na głowę kaptur ciemnego, prostego płaszcza, który skutecznie osłaniał przed nadal chłodnym powietrzem. Otaczały mnie przeróżne dźwięki: chrzęst kamieni pod stopami, budzące się powoli miasteczko i cichy śpiew ptaków, które skryły się wśród gęstych gałęzi w wiśniowym gaju i raz po raz strącały dziesiątki bladoróżowych płatków. Ta upajająca, wręcz bajkowa sceneria pomagała iść naprzód. Mimo wątpliwości kłębiących się w głowie nie zatrzymałam się nawet na moment. W końcu miałam zrobić pierwszy kroku ku temu, by któregoś dnia spełnić marzenia moich bliskich. Kobiety w naszej rodzinie od pokoleń zajmowały się zielarstwem i pomagały chronić miasteczko. Ja również miałam dołączyć do zacnego grona uzdrowicielek. Przygotowywano mnie do tego od zawsze, a każdy mój krok kierowano ku rubieżom wokół zabudowań, gdzie znajdował się las. Oswajano mnie z tętniącym w nim życiem, mrokiem i zmiennością towarzyszącą porom roku. Niewiele osób zapuszczało się głębiej z obawy przed tym, co czai się w ciemności. Legendy o setkach zaginięć lub atakach dziwnych stworzeń znałam od podszewki. W zasadzie wychowałam się na pokaźnej stercie ostrzeżeń, która z niewiadomych przyczyn ciągle rosła i rosła, nie znając granic określanych przez zdrowy rozsądek. Nigdy nie bałam się lasu ani tego, co w nim żyje. Starałam się mądrze korzystać z obfitych darów, pamiętając, by nigdy nie krzywdzić jego mieszkańców.
Wkrótce straciłam z oczu kwitnące wiśnie i ostatnie domy Yoso. Ucichł również wesoły świergot ptaków. Natychmiast zastąpiła go cisza, która napierała coraz silniej, zupełnie jakby zmierzała prosto do mnie. Przez moment równy dokładnie trzem oddechom myślałam, że to sam las zgadza się na moją obecność, oplatając moje ciało niewidzialnymi rękoma. Do tej pory nie zdołałam się wyzbyć tego dziwnego uczucia, ale starałam się je zrozumieć, więc teraz nie budziło już tylu podejrzeń co kiedyś. Ta chwilowa, jednak żyjąca cisza była częścią naszego lasu i musiałam się z tym pogodzić, czy mi się to podobało, czy nie. Czasem była niemal nieodczuwalna, ale z jakiegoś powodu dziś dała o sobie znać silniej niż kiedykolwiek. Czy to dlatego, że planowałam zabrać coś naprawdę cennego? Czy nie tą drogą miało podążać moje przeznaczenie?
Moje rozważania przerwał widok machającej w oddali matki. Jej smukła sylwetka, długi płaszcz i wystające spod kaptura ciemne włosy, poskręcane we wszystkich kierunkach, wywołały na mojej twarzy uśmiech. Gdyby nie różnica wieku, wyglądałybyśmy niemal identycznie.
Przystanęłam, spoglądając na gęstwinę osnutą czernią. Ciepła dłoń mamy chwyciła mocno moją, a ja natychmiast usłyszałam tak wyczekiwane dźwięki lasu, które skutecznie rozproszyły ciszę. Wsparcie mamy i siła, którą we mnie wlewała, wiele dla mnie znaczyły. Gdyby nie ona, rozpłynęłyby się wszystkie moje dotychczasowe plany. Nie miałam zamiaru nic zmieniać. Nie mogłam tego zrobić, bo od teraz miałam należeć do lasu, a on miał zapewnić mi przyszłość. Zdobyłam się na ostatni głęboki wdech i kiwnęłam głową na znak, że jestem gotowa.
– Nie bój się, jeszcze nigdy nie odmówił. – Nie wiedzieć czemu, mama ściszyła głos do szeptu, zwracając tym samym moją uwagę.
Traktowała to bardzo poważnie, a las był dla niej swego rodzaju partnerem. Czy dla mnie też będzie tak łaskawy?
– A jeśli to nie ja? Jeśli tym razem nie będzie nowej uzdrowicielki? – zapytałam cicho, po raz pierwszy wypowiadając na głos swoje obawy.
– Nie wygaduj głupstw. Już jesteś jedną z nas i nic tego nie zmieni – odparła, ścisnęła mocniej moją dłoń i zerknęła mi w oczy. – Hana, nie znajdą lepszej kandydatki i nie mówię tak dlatego, że jesteś moją córką. Kochasz las, ludzi i wszystko, co cię otacza. Taka właśnie jesteś, szczera i dobra, i to czyni cię najlepszym zastępstwem. Każdy może potwierdzić moje słowa. No, może poza główną kapłanką, ale ona nikogo nie lubi – dodała, posyłając mi uśmiech pełen otuchy i miłości.
Stare, ogromne drzewa pięły się ku niebu niczym góry, zasłaniając każdy, nawet najmniejszy znak zdradzający obecność miasta w dolinie. Las rozciągał się z każdej strony aż po horyzont. Zdawał się nie mieć początku ani końca. Trwał, roztaczając wokół nas swoją zieloną tarczę, chroniącą przed niebezpieczeństwami. „Nie boję się, nie boję się”, kilkukrotnie powtórzyłam w myślach. Zrobiłam krok, wchodząc w cień, i nie obejrzałam się za siebie. Musiałam iść sama. „Skąd będę wiedziała, dokąd się udać? Co jeśli ominę najważniejsze miejsce? Jeśli nie jest mi pisane pójść w ślady matki?”, obawy zaczynały przejmować kontrolę nad rozumem, ale parłam do przodu. Szłam nerwowym krokiem, odgarniając z drogi gałęzie pełne liści. Oczy powoli przyzwyczaiły się do półmroku, a dłonie zaczęły drżeć. Nie umiałam przemykać po leśnej ściółce bezszelestnie, więc o mojej obecności na pewno wiedział każdy, kto znalazł się w odległości kilometra. Ten niezdarny hałas odbijał się echem wśród soczystych krzewów.
Wiele razy słyszałam przed snem opowieści o magii kryjącej się wśród drzew. Dawno temu ta stara moc niezmiennie krążyła w zielonych tętnicach, rozrastając się dumnie z każdym rokiem. Regularnie dawała życie magicznym istotom, które czuwały nad nami, dziećmi ziemi. Zioła miały wspaniałe, niedające się opisać możliwości, pola zawsze rodziły obfite plony, a groźne choroby niemal całkowicie zniknęły. Z czasem jednak wiara ludzi zaczęła ulatywać, blednąc na tle codzienności. Wraz z nią na zawsze utraciliśmy pradawną magię. Teraz już nikt nie wierzy, że uzdrowicielki kiedykolwiek widziały wśród drzew coś innego niż rośliny i dzikie zwierzęta, a my musiałyśmy zadowolić się ostatnimi kroplami mocy.
Godziny mijały, pokonałam wiele kilometrów, ale nie zamierzałam się poddać. Stanęłam, dotknęłam szorstkiego pnia i zamknęłam oczy. Chwilę później w moich myślach znów zagościł spokój. Pozwoliłam, by mokry zapach runa i nieustanny szum drzew przegnały męczące pytania. Kiedy już rozchyliłam powieki, spoglądałam na małego białego lisa, który zdawał się bardziej zaskoczony niż ja. Był najwyżej kilkanaście kroków ode mnie, więc widziałam, jak jego długie futro porusza się w rytmie szybkich oddechów.
– Nie bój się – powiedziałam bardziej do siebie niż do niego, ale zanim się poruszyłam, zniknął, wbiegając w ciemność.
Strach przed ludźmi wygrał z ciekawością.
Tuż przy ziemi w miejscu, w którym przed chwilą stał dziki przybysz, błysnęła jakaś drobina. Zupełnie jakby promień słońca musnął zagubiony szklany okruch. Tu jednak nie docierało zbyt wiele światła. Cóż to mogło być? Zbliżyłam się, ale niczego nie znalazłam. Pojawił się natomiast kolejny błysk, tym razem dużo dalej. Czy potrzebowałam jaśniejszego przekazu? Ruszyłam biegiem, prowadzona przez pojedyncze maleńkie światełka. Biegłam, ile sił, by nie zgubić się wśród cieni i gałęzi tnących niczym ostrza. Jedna z nich zostawiła długi ślad na moim policzku, ale nie miałam czasu, by przejmować się takimi drobiazgami. W nogach zaczynało brakować sił, a w piersi czułam piekący ból. Coraz wolniej przedzierałam się przez przeszkody. Kilkukrotnie wylądowałam na kolanach, potykając się o wystający korzeń lub kamień, sama już nie byłam pewna. W końcu małe błyski zastąpił pulsujący blask. Przełknęłam ślinę i usiadłam na ziemi obok skały, na której rósł błękitny kwiat. Jego wnętrze świeciło stłumionym blaskiem. Starałam się wyrównać urywany oddech, ale podekscytowanie wcale tego nie ułatwiało. „Zapuszczenie korzeni w takim miejscu musiało być niezwykle trudne”, pomyślałam, widząc, gdzie przyszło żyć tej z pozoru zwyczajnej roślinie. Na początku nie miałam śmiałości, by chociaż jej dotknąć. Jak długo jednak mogłam się przed tym wzbraniać? Każda z uzdrowicielek Yoso raz do roku szukała leśnego klejnotu. To on wzmacniał mikstury i umożliwiał najskuteczniejszą pracę z ziołami. Dzięki niemu mogłam wrócić z uniesioną głową.
Właśnie dziś, w wieku osiemnastu lat, przypieczętowałam swoją przyszłość.MEI
Nikt nie wie, kiedy świat się tak zmienił. Pewnego dnia szczęście postanowiło się od nas odwrócić i do dziś nawet nie zerknęło w stronę świątyni Inari w Yoso. Moje siostry zdawały się o tym nie myśleć, ale ja wciąż żywiłam nadzieję, że dawne czasy powrócą, a lisie kapłanki na nowo zyskają szacunek wśród mieszkańców miasta. Niestety mijające lata zdecydowanie nie działały na naszą korzyść. Z pozoru wszystko wyglądało tak samo. Ludzie regularnie przebywali długą drogę przez dolinę, by powierzyć nam swoje sekrety, obawy czy prośby. Kapłanki zawsze milczały, wykonując posłusznie swoje obowiązki. Z jakiegoś powodu czułam jednak, że łączy nas tylko przyzwyczajenie, a nie dawna wiara lub chociażby przywiązanie. Mury budynków świątyni zdawały się bardziej kruche, jakby jej podstawy zostały nieodwracalnie naruszone. „Czy ktokolwiek zmartwiłby się, gdyby z dnia na dzień to miejsce przestało istnieć?”, zastanawiałam się, spoglądając przez okno.
Słońce wznosiło się coraz wyżej, a ja szczerze żałowałam, że w tak ważnym dniu nie mogę być razem z Haną. Przyjaźniłyśmy się w zasadzie od zawsze. Nasze serca wbrew regułom biły jednym rytmem i łączyły dwa odmienne światy. Czy miałam prawo nazywać naszą relację przyjaźnią? Nigdy do końca nie byłam z Haną szczera. Świadomie, choć pod presją, trzymałam język za zębami. Nie była to kwestia zaufania, ale powiązań z moją rodziną. Byłam im winna lojalność. Musiałam więc dokonywać wyborów, z których nie byłam dumna. Główna kapłanka na siłę, wręcz do znudzenia, wbijała nam do głowy swoje stare zasady. Kierował nią zdrowy rozsądek, który w jej przypadku przybierał postać bytu absolutnego. Czy życie nie powinno zawierać w sobie czegoś więcej? Tak bardzo pragnęłam się stąd wyrwać, iść przed siebie i zobaczyć świat takim, jaki jest naprawdę. Książkowe opisy mi nie wystarczały. Czy istniało więcej takich spokojnych przystani? Czy poza rubieżami kryło się niebezpieczeństwo, czy może to kolejny kawałek układanki, która miała nas trzymać w tym mieście?
Każda część mnie wołała, by pędem ruszyć przez las, nie oglądając się za siebie.
Głośne pukanie sprawiło, że wróciłam do rzeczywistości.
– Jak dziś spałaś? – zapytała Saki, wchodząc do mojego pokoju z szerokim uśmiechem.
Jej nienaganny wygląd przypominał mi, jak bardzo różnią się nasze poglądy. Obie miałyśmy na sobie białe klasyczne kimono i czerwone spodnie z bardzo szerokimi nogawkami, które przywodziły na myśl plisowaną spódnicę. Łączył nas nie tylko codzienny strój kapłanki. Byłyśmy siostrami krwi, a każda z nas wyróżniała się na tle śmiertelnych wyglądem. Blada skóra współgrała z długimi włosami w kolorze śniegu. Czy to dlatego naszym domem mogła być jedynie świątynia? Dawno temu kapłanki nie istniały, a lisie duchy były wolne i żyły, gdzie tylko chciały. Tak przynajmniej twierdziły opasłe księgi wypełniające naszą bibliotekę.
– Mei? Jesteś tu ze mną? – rzuciła Saki, podnosząc z szafki grzebień. – Coraz częściej odpływasz w swój wymarzony świat, prawda?
Nie odpowiedziałam, zwracając się w stronę okna. Promienie wpadały do pokoju, co oznaczało, że musi już być po wszystkim. Hana oficjalnie została zaakceptowana jako uzdrowicielka i po raz kolejny los utwierdził mnie w przekonaniu, że nigdy się stąd nie wydostanę. Przecież nie mogłam jej tu zostawić.
– Usiądź – powiedziała cicho Saki, więc posłusznie podeszłam do krzesła i opadłam na nie z westchnieniem. – Jesteś taka młoda. Widok twoich błyszczących oczu sprawia, że przypominam sobie czas, kiedy sama zamierzałam opuścić świątynię – dodała, przeczesując delikatnie moje włosy.
– Planowałaś odejść? – zapytałam wiedziona ciekawością.
Dlaczego dopiero teraz mi o tym mówiła? Czy to kolejny zawiły plan głównej kapłanki?
– Minęły już dziesiątki lat. Czasem mam wrażenie, że to się nigdy nie wydarzyło. – Jej drobne palce zaczęły pleść długie, wąskie warkocze.
– Naprawdę stąd uciekłaś?
– Mei, cały czas to robisz. Traktujesz świątynię jak więzienie, a główną kapłankę jak oprawcę. Czy ktoś zamyka drzwi? – zapytała rozbawiona.
Co ją tak śmieszyło?
– Nie, ale…
– Czy ktoś powstrzymuje cię przed opuszczeniem miasta? – Nie przerywała gradu pytań, a ja przeczuwałam, do czego to prowadzi.
– Nie.
– Czy jest ci tu źle? Brakuje ci czegoś?
– Wolności – palnęłam bez zastanowienia.
Ufałam jej bezgranicznie, więc miałam pewność, że nikt nie dowie się o naszej rozmowie. Coś mnie jednak powstrzymywało przed całkowitą szczerością. W moich myślach kołatało się jedno zakazane imię. Hana.
– Masz ją tuż przed nosem, kochanie, tylko nie potrafisz jej dostrzec. Wolnością jest dla nas istnienie wśród ludzi. Nasza jedność daje ci to, czego najbardziej potrzebujesz. Nadeszły trudne czasy dla wszystkich, więc przebywanie w świątyni to jedyne słuszne rozwiązanie. Co ci po niebezpiecznych wędrówkach, skoro nigdy nie doczekasz iskrzenia?
Czy właśnie na to czekałam?
– Nie jestem pewna, czy tego chcę. – Chciała mi przerwać, ale kontynuowałam: – Wiem, że kolejne iskrzenia oznaczają doświadczenie i większą moc. Wiem też, że oczekuje się od nas podążania śladami najstarszych. Nie zrozum mnie źle. Zależy mi na tym, by reszta sióstr była bezpieczna. Tylko czy ja im to kiedyś zapewnię? Czy to nie jest przypadkiem rola strażnika? – Moje słowa nie były do końca przemyślane. Były za to odzwierciedleniem niepewności, która tkwiła wewnątrz mnie.
– Ta niepewność przeminie, zobaczysz. Rozpiera cię teraz energia i sama nie wiesz, czego oczekujesz od przyszłości. Daj sobie kilka lat, a gwarantuję, że odnajdziesz wśród nas miejsce na stałe. – Zaczęła ciasno splatać ze sobą wszystkie warkocze, by upiąć je razem na mojej głowie. – Strażnik nie tylko otacza nas opieką. Każda z sióstr trafiła tu dzięki niemu. Nawet boję się pomyśleć, co byłoby ze mną bez jego interwencji. Pamiętaj, że nasza siła jest również jego siłą. Pomóż nam odnaleźć kolejne zbłąkane dziewczynki – powiedziała i położyła dłonie na moich ramionach.
Dalej stała za krzesłem, więc nie widziałam jej twarzy. Przez niemal dwadzieścia lat zdążyłam ją jednak poznać lepiej niż siebie. Wierzyła w każde słowo kapłanki i naprawdę czerpała radość z takiego życia.
– Czyli uważasz, że ten okres minie? Stanę się taka jak ty? – zaczęłam, myśląc o tej możliwości z dziwnym odrętwieniem.
Usiadła na moim łóżku i uważnie mnie obserwowała. W jej błękitnym spojrzeniu nie widziałam jednak potępienia. Usiłowała mnie zrozumieć.
– Czym jest dla ciebie wolność? – odezwała się w końcu, marszcząc nieco brwi. – Wędrówką po świecie bez określonego celu? Może odmową uczestnictwa w zajęciach lub pomijaniem obowiązków?
– Wolność… wolność to… – zaczęłam.
Dlaczego nie umiałam ubrać tego w słowa?
– Poważnie się nad tym zastanów. Pamiętaj też, że jestem tą mądrzejszą siostrą – dodała, ukazując zęby w szerokim uśmiechu. – Zajęcia czekają.
Czułam się zmęczona na samą myśl o treningu, który miał trwać pół dnia, ale nagle usłyszałyśmy trzy uderzenia niewielkiego dzwonu. To mogło oznaczać tylko jedno – strażnik przyprowadził nową siostrę. Obie natychmiast wstałyśmy.
– Nie było go od dwudziestu lat – powiedziała Saki, przypominając mi o dniu, w którym świątynia stała się moim domem. – Zobaczysz go po raz drugi.
Nie pamiętałam już szczegółów, ale strażnik podobno wybawił mnie od kłopotów. Na mój trop wpadli myśliwi, więc nie miałam większych szans. Młody lis nie wygra z przemocą i żądzą krwi. Szanse wyrównują się dopiero po kilkunastu latach intensywnej nauki.
Zeszłyśmy na dół i wbiegłyśmy na szeroki dziedziniec. Nasze kroki odbijały się echem od otaczających go ścian. Wszystkie siostry patrzyły w jednym kierunku. Brama od zachodniej strony została szeroko otwarta. Nie musiałyśmy długo czekać, by spośród drzew wyszedł wielki biały lis. Jego ruchy były jak muśnięcia wiatru, lekkie, szybkie i zupełnie naturalne. Lśniące, długie futro falowało zgodnie z dużym ciałem, znacząc moje myśli nutą zazdrości. Uwagę wszystkich od razu przykuły puszyste ogony. Miał ich dziewięć, a jego majestatyczny wygląd skrywał prawdziwą potęgę. Przeszedł osiem iskrzeń. To one poprzedzały wyrośnięcie kolejnego ogona. Dla każdego Kitsune oznaczało to coś zupełnie innego. Niektóre lisy otrzymywały ten wspaniały dar za poświęcenia, inne – za zdobyte doświadczenia, pomoc wbrew woli czy długość lub nawet liczbę żyć. „Już zawsze będę stać w miejscu”, pomyślałam z żalem, bo nie wierzyłam, by pełne poznanie swoich możliwości było realne wśród budynków świątyni. Pocieszało mnie jedynie, że od teraz nie będę już najmłodsza.
Główna kapłanka podeszła do strażnika, a ten usiadł przed nią, rozchylając na boki długie ogony. Między nimi spała mała dziewczynka. Mogła mieć sześć czy siedem lat. Jej jasne włosy były splamione krwią. Poczułam instynktowny strach. Czy jest ranna? Stanęłam na palcach, by zobaczyć więcej, ale mała już była w ramionach głównej kapłanki, która gestem przywołała do siebie Saki i Yuri. Odeszły w stronę ambulatorium. Reszta dalej stała w bezruchu. Szczerze mówiąc, nie byłam pewna, jak się zachować. Nikt nigdy nie wspomniał o dozwolonych ruchach podczas tak ważnego spotkania. Kitsune, który dostąpił zaszczytu zostania strażnikiem, poświęcał własne imię i możliwość przemiany. Nie mógł już przybrać ludzkiej postaci.
– Czy jego życie jest warte takich wyrzeczeń? – zapytałam szeptem, a z odpowiedzią ruszyła Erin.
Była niewiele starsza ode mnie, ale zawsze dobrze się dogadywałyśmy. To ona jako pierwsza zaczęła poruszać drażliwe tematy w obecności głównej kapłanki.
– My w zasadzie żyjemy pod przymusem, by paradować w tej formie – odparła cicho, jakby czytając mi w myślach, i wskazała na swój strój. – Jesteśmy wśród ludzi, więc dla własnego bezpieczeństwa musimy tak wyglądać. Czy nie wolałabyś swojego naturalnego kształtu? Nie tęsknisz za nim?
Zaskoczenie w jej głosie zbiło mnie nieco z tropu. Żadna z sióstr nie wiedziała, że ja i Hana spotykamy się przy każdej nadarzającej się okazji. Czy bliskość człowieka mogła mieć na mnie tak ogromny wpływ? Czy coś jest ze mną nie tak? Dlaczego przebywanie w lisiej skórze traktowałam jako poboczną umiejętność? Objęłam się rękoma i zacisnęłam dłonie na materiale cienkiego kimona, by jakoś ukryć zażenowanie i wstyd. Zrobiło mi się strasznie smutno. Nie byłam gotowa na te słowa.
Strażnik zwrócił swą uwagę w naszą stronę, a jego ciemne oczy spoczęły na mnie. Przełknęłam ślinę ze zdenerwowania. Bałam się? Stopy odruchowo pomogły się cofnąć. Zerknęłam na siostry, które rozpierzchły się we wszystkich kierunkach, zerkając na nas uważnie. Czarne spojrzenie nie zmieniło kierunku, a wielki łeb przechylił się nieco na bok. Plątanina białych ogonów zaczęła się poruszać. Ogromny lis wstał i ku mojemu zaskoczeniu zaczął iść w moją stronę. Jakimś cudem nie uciekłam. Oddychałam głęboko. Miałam wrażenie, jakby czas się zatrzymał. Nagle usłyszałam w swojej głowie ciepły głos, a moje dłonie spoczęły na białym miękkim futrze.
– Jesteś naszą przyszłością, córko. To dobrze, że masz tak wiele pytań. Przeznaczenie da ci wszystkie odpowiedzi. Pamiętaj, że ból nie trwa wiecznie, rani tylko na początku. Później cię zmieni, ukształtuje. W konsekwencji popchnie cię to ku wybranym kierunkom i działaniom. Każdy ma do odegrania swoją rolę. Nie bój się.
Te słowa sprawiły, że moja obecność w świątyni nabrała większego sensu. Postanowiłam zaufać strażnikowi.HANA
W naszej rodzinie od pokoleń młode dziewczyny przejmowały rolę uzdrowicielki. Moja mama zastąpiła babcię, a ona swoją matkę. Każda z nich bezustannie wypełniała kąty przeróżnymi składnikami mikstur. Dom był przesiąknięty zapachem ziół i wciąż przyciągał ludzi, którzy potrzebowali pomocy. Weszłam do przytulnej, obszernej kuchni, ale próżno było w niej szukać miejsca na stole czy blacie. Wszędzie stały słoiczki, flakoniki i różnej wielkości garnki. Regały skrzypiały pod ciężarem pełnych worków i skrzyń, a pod sufitem wisiały różnobarwne pęki kwiatów, czekające na wysuszenie. Ich woń unosiła się nad głowami i opadała w dół wraz z wieczornym chłodem. Wówczas powietrze stawało się gęste, nazbyt przesycone, ale w pewnym stopniu również magiczne. Przecisnęłam się do stołu, odgarnęłam ręką zdrewniane łodygi i pozostałe nieprzydatne resztki, zdjęłam torbę i ostrożnie wyjęłam woreczek zawierający najcenniejszą zdobycz w moim życiu. Kwiat utracił swój wcześniejszy blask, ale wiedziałam, że w jego wnętrzu dalej płonie moc. Rozejrzałam się po kuchni, szukając niezbędnych przyborów.
Wtedy pojawiła się mama, niosąca niewielką miseczkę pełną bezbarwnej cieczy. Postawiła naczynie przede mną i się wycofała. Była to mieszanka czystej wody z rzeki i płynnego miodu. Od zawsze słyszałam, że magia lubi odrobinę słodyczy, i zdawało się to prawdą. Dłoń, trzymająca leśny klejnot, zaczęła drżeć. Zaczerwienione oczy mamy i świeża łza na jej policzku świadczyły o tym, że spełniłam swój obowiązek. Ją rozpierała duma, ja natomiast dalej nie miałam w sobie całkowitej pewności. Obrałam cel, zgodziłam się z pokładanymi we mnie nadziejami, więc musiałam odnaleźć się w tym miejscu. Tylko jak to zrobić?
– Bez obaw, zanurz go – poleciła mama głosem łamiącym się ze wzruszenia.
Pewnym ruchem umieściłam kwiat w naczyniu, a jego blask na moment mnie oślepił. Mrugnęłam kilkukrotnie, by sprzed oczu zniknęły zielone plamy. Czy to nie był sen?
– Od teraz jesteś właścicielką pradawnej magii. Korzystaj z niej mądrze – powiedziała mama i mocno mnie przytuliła.
Sięgnęłam po pękaty flakon i przelałam do niego powstały płyn. Moje serce zaczęło bić szybciej, gdy zobaczyłam w nim błyszczące miodowe kryształki, drobniejsze niż ziarenka piasku. Wystarczyła jedna kropla, by balsam uleczył każdą z zewnętrznych ran. Dodana do wody, potrafiła naprawdę wiele zdziałać, nawet przy najcięższych chorobach.
Od najmłodszych lat mama uczyła mnie nazw ziół, ich właściwości, proporcji i szeregu innych powiązań. Na początku wszystkie słoiczki były opatrzone nazwami i szczegółowymi odręcznymi opisami. Ślęczałam nad nimi całymi nocami, a po szkole zbierałam w lesie świeże odpowiedniki ich zawartości. Po jakimś czasie pozostały jedynie pożółkłe kartki z nazwami, które pewnego dnia również zniknęły. Teraz wystarczyło zerknięcie na kształt i odcień, a jeśli zioła były sproszkowane, rozpoznawałam je po zapachu. Czas mojego dzieciństwa wypełniała nauka, ale przyświecał mi wzniosły cel. Wtedy określenie „uzdrowicielka” było odległe i brzmiało jak marzenie ukryte w przyszłości. Uciekające lata zmieniły jednak moją perspektywę, wzmacniając przy okazji pewną dozę niepewności.
– Świetnie się spisałaś. Może chciałabyś to jakoś uczcić? – zagadnęła mama niby od niechcenia, ale jej nadgorliwość w nagłym sprzątaniu zdradzała, że bardzo jej na tym zależy.
Byłyśmy sobie bardzo bliskie. Znała moje sekrety i stała na ich straży niczym smok. Silna, lojalna i przepełniona miłością.
– Bardzo chętnie spędzę z tobą wieczór, ale chciałabym iść teraz do świątyni – odpowiedziałam, licząc na zrozumienie. – Mei czeka na wieści.
Moja przyjaźń z Mei nigdy nie spotkała się z krytyką matki. Obie wiedziałyśmy, że bliższy kontakt mieszkańców Yoso z kapłankami nie był mile widziany. Powszechnie uważano je za stworzenia bardziej boskie niż ludzkie i nie do końca darzono zaufaniem. Nie wiadomo, czy to za sprawą wyjątkowego wyglądu, czy dawnych opowieści. W ludziach tkwił strach, lecz nie starali się tego zmienić. Rozmawiali o lisich kapłankach szeptem, by nie sprowadzić na siebie złości Inari. Bogini otaczała miasto opieką i obsypywała pola ryżem. Uznawano, że dzięki niej plony są bogate, a znieważenie kapłanek spowoduje suszę, niosącą śmierć.
Smuciło mnie to, że kapłanki musiały żyć w zamknięciu. Nie miały chwili wytchnienia. Mei była bardzo ciekawa świata, jego smaków i kolorów. Pragnęłam, by kiedyś miała okazję poznać miłość silniejszą niż wszystko inne. Zasługiwała na to, żeby ktoś wyrwał ją z zamknięcia i pokazał prawdziwe szczęście. Przy mnie starała się o powściągliwość. Nie narzekała, obracając w żart wszelkie obawy. Nie byłam jednak ślepa. Kochała siostry, była gotowa oddać za nie życie, ale czasem myślała o swoich snach.
– Podobno wraz ze wschodem słońca odezwał się świątynny dzwon – odparła mama, zabierając się do bieżących zamówień.
Wyjęła moździerz i zaczęła wsypywać do niego sekretną mieszankę pachnących składników.
– Myślisz, że coś się stało? – zapytałam, choć byłam pewna, że nic im nie grozi.
W przeciwnym razie ostrzeżenie otrzymałoby całe miasto.
– Zamknięto główną bramę. Nie wiem nic ponad to.
– Niedługo wrócę – rzuciłam szybko i wyszłam przed dom.
Miasteczko żyło swoim codziennym rytmem, nie zwracając uwagi na poranne wydarzenia. Niewiele osób zdawało sobie sprawę z konieczności zmiany uzdrowicielki. Mama z każdym dniem coraz gorzej widziała, a stawy w jej dłoniach często wykrzywiał ból. Nawet magiczny płyn nie mógł wyleczyć wszystkiego.
– Dzień dobry! – powitałam wesoło piekarza, pana Ito.
Był to wysoki, szczupły mężczyzna, który stanowił idealne przeciwieństwo swojej pucołowatej i wiecznie niezadowolonej żony. Tak, pani Ito słynęła z monstrualnych kłótni, trudno było jej przyznać się do błędu i mogłabym się założyć, że nigdy w życiu nie wypowiedziała słowa „przepraszam”.
– Dzień dobry, zapowiada się naprawdę wspaniały dzień – odpowiedział piekarz i uśmiechnął się pogodnie. – Masz może ochotę? – Wskazał duży kosz pełen świeżych bułek. – Smakują dokładnie tak, jak pachną. – Mrugnął porozumiewawczo, ale ja pokręciłam głową.
– Może później, teraz trochę się spieszę. Pozdrowienia dla małżonki – dodałam, przyspieszając kroku.
Nabrałam w płuca ciepłego wiosennego powietrza i skręciłam w boczną uliczkę.
– Hana, skarbie, zaczekaj chwilę – usłyszałam za sobą wołanie, więc odwróciłam się w stronę, z którego dochodziło.
Czy kiedyś uda mi się dotrzeć na miejsce?
– Wybacz, że cię… zatrzymuję, ale to dość… nietypowa sprawa – wydyszała kobieta w bogato zdobionej sukni.
Przy niej mój prosty płaszcz wyglądał żałośnie. Kiedy dodałam do tego pocerowaną podszewkę i dwa zgubione guziki, zastąpione zupełnie innymi, niezbyt pasującymi do pozostałych, wyrażenie „żałosny” nabierało prawdziwej, wręcz niewyobrażalnej głębi. Nie żyłyśmy w biedzie, jednak do bogactwa było nam daleko. Mama przymykała oko na regulowanie płatności, gdy ktoś miał kłopoty. Nie przyjmowała należności od biedniejszych od nas. Nie miałam jej tego za złe. Nie należałam do dziewczyn pragnących błyskotek czy drogich sukni, sprowadzanych z daleka. Do biegania po lesie i tak by mi się nie przydały.
– Pani mnie zna? – zapytałam, rozpoznając w kobiecie nowo przybyłą nauczycielkę.
Niewiele o niej słyszałam, bo nie uczęszczałam już do szkoły. Sława tej pięknej kobiety podobno budziła wśród mieszkańców skrajne emocje.
– Chciałam udać się do uzdrowicielki, ale pomyślałam, że na początek rozmówię się z tobą.
Wydawała się przyjazna i nieco nieporadna. Zupełnie nie pasowała do prostych ludzi z Yoso, jednak z jakiegoś powodu wzbudziła moją sympatię.
– W czym mogę pomóc? – Chciałam mieć już tę rozmowę za sobą.
– To dość drażliwy temat. Widzisz – zaczęła, ściszając głos – potrzebuję pomocy. Szukam pewnej rośliny, choć niewiele osób wierzy w jej istnienie. W starych legendach nazywano ją kwiatem życia.
– Nie słyszałam jeszcze tej nazwy – odpowiedziałam zgodnie z prawdą, ale przez myśl przemknął mi obraz leśnego klejnotu. – Istnieją kwiaty, które odnajdzie jedynie osoba poprowadzona przez wysłanników Inari. Nie każdy może dostąpić takiego zaszczytu.
– Tego właśnie się obawiałam.
– Mogę wiedzieć, z jakiego powodu szuka pani kwiatu z legendy?
– Można śmiało powiedzieć, że to praca naukowa. – Jej policzki spłonęły rumieńcem.
– Niestety nie mogę pomóc. Życzę powodzenia – dodałam, ale zatrzymała mnie, łapiąc rękaw sfatygowanego płaszcza.
– Pomyślałam, że mogłybyśmy razem wybrać się na spacer do lasu. Może w twojej obecności duchy będą nieco łaskawsze. Córka uzdrowicielki musi znać sekretne miejsca, które mogłyby tętnić magią.
– Magia nie jest pisana każdemu i moja obecność nie pomoże w jej zlokalizowaniu. Mówią, że to las decyduje o tym, kto jest godzien, a kto nigdy nie spotka dawnej mocy.
– Rozumiem. Jeśli zmienisz zdanie, koniecznie daj mi znać. – Kobieta przyjęła odmowę z wyrazem konsternacji malującym się na twarzy.
Wiedziałam, że jeszcze się nie poddała. Może powinnam ją kiedyś ze sobą zabrać? W końcu leśny klejnot miał wyrosnąć na mojej drodze dopiero za rok. Powróciłam do marszu.
Zamiast na wzgórze udałam się jednak ku najgłębszej części doliny. To tam znajdowała się dzielnica kupców. Ren mieszkał wraz z rodziną za ostatnimi pastwiskami, więc musiałam nadrobić trochę drogi, by z nim porozmawiać. Znaliśmy się od kołyski, razem dorastaliśmy i łączyła nas wspólna tajemnica – Mei. Schodziłam stromymi schodami, podtrzymując się kamiennej ściany, gdy powróciły wspomnienia sprzed dziesięciu lat.
Ja, Ren i dzieciaki z okolicznych domów postanowiliśmy zorganizować sekretny wypad na wzgórza. Chcieliśmy podpatrzeć kapłanki podczas pracy. Teraz nawet nie pamiętałam, dlaczego wybraliśmy akurat tamto miejsce. Może dlatego, że dorośli nigdy nie mówili zbyt wiele o lisich kapłankach. Zżerała nas młodzieńcza ciekawość i rozpierała adrenalina związana z łamaniem podstawowych zasad. Jedna z nich mówiła, by nigdy nie drażnić lisa. Ten, kto odważył się na taki krok, gorzko tego żałował. Obeszliśmy świątynię, by wejść niepostrzeżenie od strony lasu. Wszystkie boczne bramy były jednak zamknięte, więc większość postanowiła wrócić i obmyślić kolejny błyskotliwy plan. Ren został, a ja jako jego wierna towarzyszka przełknęłam strach gnieżdżący się w gardle.
– Jesteś pewien, że nie chcesz stąd iść? – zapytałam, siląc się na spokojny ton.
Nie mógł przecież wyczuć moich wątpliwości.
– Wracaj z resztą, Hana, sprawdzę jeszcze raz boczne drzwi – rzucił, nie patrząc na mnie.
Obserwował wysoki mur, jakby zastanawiał się, czy da radę jakoś się na niego wspiąć. Chyba chciał być najodważniejszy ze wszystkich. Miał pięciu braci i na dodatek był najmłodszy, więc tkwiło w nim przekonanie, że musi im coś udowodnić.
– Zostanę – odparłam, zaciskając ręce na pasku torby.
Ren odwrócił się, uśmiechnął i sięgnął po moją dłoń.
– Pomogę ci iść dalej – zaproponował, więc z wypiekami na twarzy skinęłam, zgadzając się na propozycję.
Dalszą drogę pokonaliśmy w milczeniu. Ja – zziajana do granic możliwości, on – ciągnący mnie za sobą bohater. W końcu stanęliśmy przed niewielkimi drewnianymi drzwiami, ukrytymi wśród gęstych zarośli. Gdyby nie upór mojego towarzysza, nigdy byśmy ich nie znaleźli. Ren zbliżył się do nich ostrożnie, a klamka poruszyła się gwałtownie, odbierając mi resztki odwagi. W chwili, gdy drzwi się otworzyły, wstrzymałam oddech. Nagle wypadła przez nie niewiele wyższa ode mnie dziewczynka. Jej białe włosy, takie same jak włosy pozostałych kapłanek, zostały splecione na czubku głowy. W wystraszonych błękitnych oczach stanęły łzy.
– Jestem Hana, nie bój się – powiedziałam, by nieco ją uspokoić, i rozłożyłam ręce w pojednawczym geście.
Dziewczynka nie odwzajemniła uśmiechu. Jej blada, śliczna buzia była gotowa do krzyku. Nie mogliśmy do tego dopuścić. Alarm oznaczał kłopoty.
– Dlaczego wyszłaś na zewnątrz? – zapytał Ren, cofając się w moją stronę.
– Dlaczego wy chcieliście dostać się do środka? – odpowiedziała pytaniem, a jej wcześniejszy strach się ulotnił. – Wiecie, że zamknięte bramy oznaczają zakaz wstępu?
– Zdaje się, że każde z nas przyprowadziła tu ciekawość. Nie wiedziałam, że dzieci mogą być kapłankami – odparłam zgodnie z prawdą, gdy usłyszeliśmy jakiś hałas.
Dziewczynka delikatnie nacisnęła klamkę, cicho zamknęła drzwi i ruszyła w głąb lasu.
– Zaczekaj, dokąd idziesz? – zagadnęłam, dotrzymując jej kroku. – Możemy iść z tobą?
– Dlaczego miałabym się na to zgodzić?
Jej nastawienie wcale nie było przyjazne.
– Nie chcesz wiedzieć, jak wygląda życie w mieście? Jeśli raz spróbujesz herbaty mojej mamy, nie wrócisz już do świątyni! – wygłosiłam z udawaną dumą, a w jej oczach dostrzegłam błysk rozbawienia.
– Nie zamierzam schodzić do miasteczka. Nie wolno mi tam iść. Tak naprawdę na nic mi nie pozwalają. Nienawidzę być najmłodsza – przyznała, zwieszając głowę.
– Wiem, o czym mówisz. Jestem Ren, najmłodszy syn pierwszego kupca Yoso.
– Hana, córka uzdrowicielki.
– Mam na imię Mei i właśnie uciekam ze świątyni Inari – odpowiedziała, a tymi słowami zapoczątkowała naszą wzajemną fascynację.
Dla nas zakazanym światem była świątynia, dla niej – Yoso. Na początku spotykaliśmy się sporadycznie i snuliśmy opowieści o codziennym, nudnym życiu, które z jakiegoś powodu bardzo interesowało młodą kapłankę. Z czasem pojawiła się między nami nieśmiała więź, która z roku na rok stawała się coraz silniejsza. Ostatecznie scaliła nie tylko nasze życia, lecz także dusze. Wbrew prawu staliśmy się najlepszymi przyjaciółmi.
Do domu Rena mogłabym dojść z zamkniętymi oczami. Tyle razy przemykałam tą drogą w środku nocy, że nie potrzebowałam już światła. Razem z Mei mogłyśmy się tu dostać jedynie pod osłoną nocy. Nie chcieliśmy przecież, by ktokolwiek dowiedział się o tym, że spędzamy tyle czasu z kapłanką uciekinierką. Najczęściej przesiadywaliśmy w wiśniowym gaju lub lesie, ale w zimne deszczowe dni szukaliśmy schronienia gdzie indziej. Mama pierwszy raz spotkała Mei, gdy pewnego dnia usnęłyśmy zmęczone w moim pokoju. Wparowała wówczas ze śniadaniem i gotowym zestawem pytań. Lubiłam wracać do tych wspomnień. Mimo że nasza przyjaźń narodziła się w sekrecie, była wręcz nierozerwalna.
– Cześć, olbrzymie! – zawołałam, machając z oddali.
Ren odłożył siekierę, odrzucił na bok kawałek drewna, wytarł mokre od potu czoło w rękaw i się uśmiechnął. Zawsze był wysoki, ale teraz stał się dodatkowo silny jak niedźwiedź. Mówiąc krótko, wyróżniał się w tłumie.
– Witaj, uzdrowicielko – odpowiedział, a mnie przeszedł dziwny dreszcz na dźwięk tych słów.
– Skąd wiesz, że wszystko poszło zgodnie z planem?
– Znam cię i jestem pewien, że przyszłaś chełpić się sukcesem – odrzekł.
Przeczesał palcami krótkie, ciemne jak noc włosy, a ja w pierwszej chwili nie wiedziałam, co odpowiedzieć.
– Dlaczego nie widzę twojej radości? – zapytał, marszcząc grube brwi. – Spodziewałem się pisków i przechwałek, czyli entuzjazmu wielkości huraganu, a nie smutku. – Wskazał na mnie, czekając na odpowiedź.
Miał rację. Nie potrafiłam jednak mówić o tym głośno.
– Czy nie tego właśnie chciałaś? – Podparł się pod boki, czekając na odpowiedź.
– Wcześniej było we mnie podekscytowanie, ale teraz… Ciężko to wyjaśnić.
– Czekaj, czekaj. Kiedy twoje plany uległy zmianie? Czemu nic o tym nie wiem?
– Plany pozostały takie same. To ja się zmieniłam. Zamierzam wypełnić swoje obowiązki i zostanę uzdrowicielką, ale dziwnie się z tym czuję.
– To ogromna zmiana, więc trudno to przyjąć. Jestem z ciebie dumny – powiedział cicho i mnie objął.
W jego ramionach zniknęłam. Poczułam się bezpieczna i na moment odetchnęłam z ulgą.
– Ren, następnym razem weź kąpiel przed tymi czułościami. – Parsknęłam śmiechem, czując na ciele jego ubrania przesiąknięte od potu.
– Przecież po to właśnie przyszłaś – odgryzł się i jeszcze mocniej mnie do siebie przycisnął.
– Fuj, nie przeginaj!
– Dobrze już, dobrze. Widziałaś się z Mei? – Wspaniałomyślnie odsunął się na bezpieczną odległość.
– Zamknięto świątynię, więc nie było okazji – odparłam, mijając się nieco z prawdą.
Wiedziałam, że Mei wyczuje, że coś jest ze mną nie tak. Zawsze umiała odgadnąć, co mnie trapi.
– Czy kiedykolwiek nas to powstrzymało? Mam iść z tobą?
– Pozwól mi tu zostać jeszcze chwilę – poprosiłam, a on przytaknął i bez słowa wrócił do pracy.
Wtedy jeszcze nie miałam pojęcia, że nadchodzące zmiany będą tak wielkie, jak potężne bywają siły natury.