- W empik go
Kłamstwa którymi oddycham - ebook
Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2023
Ebook
40,99 zł
Audiobook
42,99 zł
Format ebooka:
EPUB
Format
EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie.
Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu
PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie
jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz
w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Format
MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników
e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i
tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji
znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji
multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka
i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej
Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego
tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na
karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją
multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire
dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy
wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede
wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach
PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla
EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Pobierz fragment w jednym z dostępnych formatów
Kłamstwa którymi oddycham - ebook
Wymarzony dom na przedmieściach miał być dla Justyny oazą spokoju i bezpiecznym schronieniem. Idealne sąsiedztwo, idealne życie… Sielanka kończy się niespodziewanie, gdy w jednym z odwiedzających pobliski plac zabaw ojców Justyna rozpoznaje mężczyznę, który wiele lat temu ją zgwałcił. Kolejnym szokiem jest odkrycie, że jej oprawca jest obecnie szanowanym prawnikiem i od niedawna mieszka dwa domy dalej, na tej samej ulicy. Codzienność młodej kobiety zmienia się w koszmar, a szczęśliwa rodzina, którą stworzyła, może bezpowrotnie się rozpaść w konfrontacji z bolesnymi sekretami…
„Kłamstwa, którymi oddycham” to poruszająca powieść o świecie pozorów, który wszyscy tworzymy, by się w nim skryć.
Siedziałam na ławce z telefonem w dłoni, co chwilę zerkając na bawiącą się w piaskownicy Amelię, kiedy kątem oka zauważyłam zbliżającego się od strony parku wysokiego, jasnowłosego mężczyznę. Szedł niespiesznie, pchając przed sobą szpanerską pomarańczowo-czarną spacerówkę. Ubrany w jasne spodnie i koszulkę polo, wyglądał na zrelaksowanego i zadowolonego z siebie.
Wtedy zawalił się cały mój świat…
Zrozumiałam w jednej chwili, wystarczyło na niego spojrzeć… Tej twarzy nie zapomnę nigdy, jej wspomnienie należy do najokrutniej nękających mnie demonów przeszłości. Chryste, to jest on, dotarło do mnie w tej samej sekundzie, w której mężczyzna pojawił się w parkowej alejce. I nagle skończyła się moja sielanka.
„Kłamstwa, którymi oddycham” to poruszająca powieść o świecie pozorów, który wszyscy tworzymy, by się w nim skryć.
Siedziałam na ławce z telefonem w dłoni, co chwilę zerkając na bawiącą się w piaskownicy Amelię, kiedy kątem oka zauważyłam zbliżającego się od strony parku wysokiego, jasnowłosego mężczyznę. Szedł niespiesznie, pchając przed sobą szpanerską pomarańczowo-czarną spacerówkę. Ubrany w jasne spodnie i koszulkę polo, wyglądał na zrelaksowanego i zadowolonego z siebie.
Wtedy zawalił się cały mój świat…
Zrozumiałam w jednej chwili, wystarczyło na niego spojrzeć… Tej twarzy nie zapomnę nigdy, jej wspomnienie należy do najokrutniej nękających mnie demonów przeszłości. Chryste, to jest on, dotarło do mnie w tej samej sekundzie, w której mężczyzna pojawił się w parkowej alejce. I nagle skończyła się moja sielanka.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8313-366-9 |
Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
1.
To było takie idealne popołudnie… Majowe słońce prażyło mocno ognistą zapowiedzią zbliżającego się lata, wokół, na niewielkim placu zabaw, radośnie śmiały się dzieci, powietrze pachniało bzem. Sielanka w zadbanej peryferyjnej dzielnicy, świat doskonały.
Obserwując córeczkę, myślałam o mężu. Tej nocy się kochaliśmy – długo, niespiesznie, jak lubię, a wspomnienie dotyku jego dłoni na moim ciele do teraz sprawiało mi przyjemność. Nasza miłość była czuła, ciepła i dobra, otulała mnie niczym drogi kaszmirowy szal w mglistą, jesienną noc. Tomasz był mężczyzną o nieskomplikowanej psychice i dobrym sercu, kimś, kto nie lubił perfidnych gierek i niedomówień. Kochałam to w nim, podobnie jak wiele innych rzeczy. Tembr jego głosu, delikatne zmarszczki wokół piwnych oczu, smak jego ust po porannej kawie. Był człowiekiem, dla którego co rano wstawałam z łóżka, i kimś, kto uratował mnie przed zatonięciem w burzliwym oceanie złych wspomnień. Jego silne ramiona odgradzały mnie od zła całego świata, a serce biło dla mnie – kochające, szczere, ufne. Moje również biło dla niego, od kilku lat. Kochałam, ufałam, wierzyłam, że będzie dobrze. Wszystko, co złe, zdołałam zostawić za sobą, odcięłam się od mroku. Bo byłam z nim, a on był ze mną. Bo miałam szczęście go spotkać. Kłamstwa, którymi przez długie lata dosłownie oddychałam, również po jakimś czasie zbladły. Udało mi się nawet wmówić sobie, że rozmył je czas, przepadły… Ale one tkwiły gdzieś pomiędzy nami, tylko czekając, żeby wypłynąć. Kłamstwo zawsze wypływa, to jedna z głównych zasad wszechświata. Ale ja chciałam wierzyć, że moje łgarstwa udało mi się na zawsze pogrzebać w mroku przeszłości. Wmawiałam to sobie dzień po dniu, tydzień po tygodniu, na okrągło, bo tylko dzięki temu udawało mi się nie zwariować. Urwałam łgarstwom łby, ale one zdołały już zapuścić korzenie. O tym, że z czasem wykiełkują, jeszcze nie wiedziałam. Jeszcze przez jedną chwilę beztrosko cieszyłam się słońcem…
„Kocham Cię” – napisałam i wysłałam mu wiadomość, dołączając zdjęcie moich ułożonych jak do pocałunku, przeciągniętych czerwoną szminką warg.
Po chwili zrobiłam fotkę bawiącej się Amelce i przesłałam Tomkowi kolejnego ememesa, tym razem bez żadnych wyznań.
„Ja Ciebie bardziej!” – odpisał.
Uśmiechnęłam się do siebie, zrobiło mi się cieplej wokół serca. Tak, może właśnie tak było? Może to on kochał mnie znacznie bardziej, bo nie miał przede mną sekretów? A ja? Przez tyle lat go okłamywałam, przeszło mi przez myśl i nagle spochmurniałam. Czasem myślałam, że na niego nie zasługuję. Że był zbyt dobry, zbyt szczery i czuły dla kobiety takiej jak ja. Później jednak tłumaczyłam sobie, że los zesłał mi go jako rekompensatę tego, co spotkało mnie przed laty. Przeszłam przez piekło, on był moim niebem.
Siedziałam na ławce z telefonem w dłoni, co chwilę zerkając na bawiącą się w piaskownicy Amelię, kiedy kątem oka zauważyłam zbliżającego się od strony parku wysokiego, jasnowłosego mężczyznę. Szedł niespiesznie, pchając przed sobą szpanerską pomarańczowo-czarną spacerówkę. Ubrany w jasne spodnie i koszulkę polo, wyglądał na zrelaksowanego i zadowolonego z siebie.
Wtedy zawalił się cały mój świat…
Zrozumiałam w jednej chwili, wystarczyło na niego spojrzeć… Tej twarzy nie zapomnę nigdy, jej wspomnienie należy do najokrutniej nękających mnie demonów przeszłości. Chryste, to jest on, dotarło do mnie w tej samej sekundzie, w której mężczyzna pojawił się w parkowej alejce. I nagle skończyła się moja sielanka.
Usiadł kilka metrów ode mnie, a obok, w wózku, drzemała jego kilkuletnia córeczka. Nie patrzył w moją stronę, podobnie jak ja przed momentem, był zajęty swoim telefonem. Wstałam, spazmatycznie łapiąc oddech, i podbiegłam do córki, którą porwałam na ręce. On wciąż skupiał wzrok na komórce, nieświadomy mojego wzburzenia.
– Nie, mamusiu! – Amelia żywiołowo zaprotestowała, kiedy w pośpiechu wyrwałam jej z ręki wiaderko, które obojętnie cisnęłam w piach.
Wtedy na mnie spojrzał, przelotnie omiatając mnie spojrzeniem i lekko się uśmiechnął, a mnie tak zakręciło się w głowie, że prawie upadłam.
On tutaj był. Człowiek, który kiedyś złamał mi życie. Bydlak, skurwiel, gwałciciel, chuj złamany – przez wszystkie te ostatnie lata wymyślałam mu w myślach na tyle różnych sposobów, przeklinając tamtą noc i sam fakt, że los postawił go na mojej drodze. Teraz siedział ledwie kilka metrów ode mnie, a ja czułam się tak, jakbym w kilka sekund straciła całe poczucie bezpieczeństwa. Przynajmniej to, które przez ostatnie lata zdołałam sobie wypracować.
„Daj spokój, przecież sama tego chciałaś” – przypomniał mi się jego szept i zacisnęłam dłonie na rączkach sportowego wózka, w którym niemal siłą usadziłam przed momentem Amelię.
Ruszając w stronę wyjścia z placu zabaw, czułam na plecach jego wzrok, ale nie byłam pewna, czy on rzeczywiście za mną spogląda, czy tylko panikuję.
– Mamusiu, siku! – odezwała się moja córeczka. – Siku!
Kurwa mać, akurat teraz? – zaklęłam w myślach, przyspieszając kroku.
– Zaraz będziemy w domku. Wytrzymasz? – zapytałam z nadzieją w głosie.
– Nie – rzuciła Amelia płaczliwym głosem. – Chcę teraz – marudziła.
Zatrzymałam się przy metalowej furtce, przez którą wchodziło się do parku i zebrałam się na odwagę, żeby się odwrócić. On wciąż siedział na ławce, nadal z telefonem w dłoni. I nagle zrozumiałam, że nie mogę tak po prostu odejść. Muszę się dowiedzieć, kim teraz jest, gdzie mieszka i jak blisko będę na co dzień z moim oprawcą.
– Mamusiu? Mamusiu?!
Amelia coraz bardziej desperacko usiłowała przyciągnąć moją uwagę, ale miałam gdzieś, czy zaraz zasika majty, a przy tym pewnie sukienkę, rajstopy i wózek. Od chwili, w której go dostrzegłam, potrafiłam skupić uwagę wyłącznie na nim i z palcami kurczowo zaciśniętymi na plastikowych rączkach wózka zaczęłam okrążać plac zabaw, nie spuszczając wzroku z zajętej przez niego ławki.
Może to nie on, powiedziałam sobie nagle i w moje serce wstąpiła nadzieja. Może to ktoś łudząco do niego podobny, przecież istnieją sobowtóry, wmawiałam sobie, robiąc kolejne okrążenie. Mijałyśmy fontannę, kiedy Amelka zaczęła ryczeć, a ja w końcu poczułam wstyd. Jezu Chryste, moje trzyletnie dziecko potrzebuje opieki, a ja je ignoruję.
– Zrobimy siku tutaj, okej? – Wyjęłam Amelkę z wózka i schowana za rozłożystym krzewem bzu w pośpiechu zdjęłam jej rajstopy, razem z majteczkami.
– Nie chcę tutaj – zaprotestowała, ale w końcu udało mi się nakłonić ją do akcji.
– Chcę do piaskownicy – rzuciła Amelka, radośnie machając nogami, kiedy z powrotem znalazła się w wózku.
Wytarłam dłonie w nawilżającą chusteczkę i zerknęłam na zajętą przez niego ławkę.
– Nie teraz, córciu – mruknęłam.
– Czemu? Mamusiu, czemu?!
– Bo nie ma dżemu – rzuciłam. – Poczytamy Pucia? – schyliłam się, żeby wyjąć z siatki książeczkę, jednocześnie nie spuszczając wzroku z blondyna.
Kiedy wstał, pochyliłam się nad córką, modląc się, żeby nie spojrzał w moją stronę. Ku mojej uldze był zajęty własnym dzieckiem, które chyba się obudziło.
Więc jest ojcem, pomyślałam, patrząc, jak wyjmuje malutką z wózka i czule tuli w ramionach.
A później przypomniał mi się mój ochrypły krzyk, tamta przeklęta noc i zimny, nieczuły wyraz jego stalowoszarych oczu. „Jesteś taka ciasna, taka gorąca”, powtarzał, posuwając mnie w tamtej niewielkiej łazience. „Tak idealnie ciasna w środku”, dyszał mi do ucha, wciskając mój brzuch w obramowanie umywalki, o którą byłam oparta. Do dziś pamiętałam jej lodowaty chłód na skórze, moje kurczowo zaciśnięte na niej palce i upstrzone ciemnymi plamami lustro, w którym odbijaliśmy się oboje – mój kat i ja, jego ofiara. Kiedy ze mną skończył, podniósł z podłogi moje majtki i uniósł do ust moją dłoń, którą pocałował. „To było coś” – wymruczał, a mnie zgiął wpół gwałtowny skurcz żołądka i zwymiotowałam na podłogę. Tamtej nocy wypiłam trzy lampki wina. Była impreza, mnóstwo ludzi, niezły alkohol. W łazience był zepsuty zamek, on wszedł do środka, kiedy poprawiałam makijaż. Poprosiłam, żeby wyszedł, ale on kopniakiem zamknął drzwi i zaczął się do mnie dobierać. Później podniósł mi sukienkę, zdarł ze mnie majtki i pomimo moich krzyków, brutalnie we mnie wszedł. Krzyczałam, ale nikt nie słyszał, za drzwiami muzyka grała zbyt głośno. Błagałam, żeby przestał, ale tylko go to nakręcało.
„Daj spokój, przecież tego chcesz. Widziałem, jak na mnie zerkasz, chętna i pijana, jak wy wszystkie” – szeptał, napierając na mnie biodrami. Kiedy we mnie skończył, polizał mnie po policzku i lekko przygryzł płatek mojego ucha. „Te z pierwszego roku są najświeższe” – zaśmiał się, później zapiął rozporek, schylił się i podał mi majtki, pocałował mnie w rękę i pogwizdując, opuścił łazienkę, zostawiając mnie zapłakaną, zszokowaną i roztrzęsioną, z płynącą po udzie pojedynczą strużką krwi i rzygowinami na butach.
Skurwysyn odebrał mi dziewictwo, zbrukał moje ciało i złamał mi życie na tyle różnych sposobów. A teraz tuli w ramionach niewinne, jasnowłose dziecko i udaje kogoś, kim nie jest. Wilk w owczej skórze, drapieżca.
Ma na imię Mariusz i jest gwałcicielem. A od dziś, z tego, co widzę, również moim nowym sąsiadem. Bo chyba nie zjawił się w tej okolicy przypadkiem, prawda? Musi tu mieszkać, zrozumiałam i zachciało mi się płakać. To się nie dzieje naprawdę – powiedziałam sobie w duchu, ale przecież wiedziałam. On tu był. Piekło powróciło.3.
– Mamo? – Leżałam w ciemnej sypialni, kiedy do pokoju władował się Szymek. – Wiem, że boli cię głowa, ale nie mogę znaleźć koszulki…
– Której? – zapytałam, z niechęcią otwierając oczy, zupełnie jakbym pragnęła na zawsze pozostać w bezpiecznej sferze półmroku.
– Tej w pasy – sprecyzował i usiadł na skraju łóżka. – Tato mówi, że powinnaś coś zjeść i zażyć leki.
– Później – mruknęłam. – Posiedzisz ze mną przez chwilę? – zapytałam, a Szymek zrobił spłoszoną minę przypartego do muru nastolatka.
– Ale po co? – wykrztusił, ewidentnie nie rozumiejąc, że po prostu pragnę jego bliskości.
– Nieważne – uśmiechnęłam się. – Koszulkę masz w komodzie, wyprasowaną.
– Dzięki, mamo! – Poderwał się z wyraźną ulgą i dosłownie chwilę później był za drzwiami.
Tak bardzo go kocham, pomyślałam i pod powiekami poczułam łzy. Lata temu, kiedy musiałam rzucić architekturę, a rodzice wywieźli mnie do ciotki pod Płock, żeby sąsiedzi nie zorientowali się, że jestem w ciąży, myślałam, że moje życie się skończyło. Czułam się przegrana, zbrukana, przeraźliwie samotna i opuszczona przez wszystkich. I jeszcze ten ciągły, niekończący się wstyd… Oblepił mnie brudem, był wszechobecny. W poczekalni u lekarza, kiedy siedziałam z tym olbrzymim ciążowym brzuchem, zastanawiając się, czy wszyscy wiedzą, że jestem samotną matką. W drodze do sklepu, kiedy siostra matki wysyłała mnie po coś na śniadanie. Na przystanku, w parku i w kościele, do którego kazała mi chodzić ciotka nawet wtedy, kiedy byłam już w dziewiątym miesiącu i nie miałam ochoty na wyjścia z jej mieszkania. Kiedy urodziłam Szymka, nie było lepiej. Samotna opieka nad płaczącym po nocach niemowlęciem, wąskie usta ciotki Luizy zaciśnięte w grymasie dezaprobaty i zaciekawione spojrzenia jej sąsiadek – wszystko to było dla mnie nie do zniesienia. Myślałam wtedy o różnych rzeczach, z których dziś nie jestem dumna. Czasem, wyjątkowo udręczona po kolejnej nieprzespanej nocy, wyobrażałam sobie, że zostawiam wózek z Szymkiem w podmiejskim parku, a później biegnę przed siebie tak długo, aż nikt nie powiąże mnie z płaczącym wniebogłosy, porzuconym dzieckiem. O odebraniu sobie życia też wtedy myślałam, ale byłam chyba zbyt dużym tchórzem, żeby zdobyć się na ten ostateczny akt rozpaczy. Wtedy przyjechała po mnie mama, do której chyba w końcu dotarło, że życie córki obchodzi ją bardziej niż ewentualne sąsiedzkie plotki, i zabrała nas do domu. Po drodze, kiedy dojeżdżałyśmy do mojego rodzinnego miasteczka, zapytała, czy dałam znać ojcu dziecka.
– Kimkolwiek jest, ma prawo wiedzieć, że urodziłaś mu syna – naciskała, a ja prawie parsknęłam śmiechem.
Prawo? On nie ma żadnych praw, powiedziałam sobie w duchu. Nie mogłam się jednak gniewać na mamę, nie znała przecież całej prawdy… Nakłamałam jej wtedy bez skrupułów, wymyślając bajeczkę o przypadkowo poznanym na imprezie chłopaku, z którym głupio wpadłam. Później konsekwentnie trzymałam się tej wersji, powtarzając ją tyle razy, że prawie sama w nią uwierzyłam. Czytałam kiedyś, że wspomnienia można modyfikować, a każdy powrót do nich nieco je wypacza. I może właśnie to uratowało mnie kiedyś od szaleństwa? Nie wiem, czemu okłamałam mamę. Może po prostu, z dwojga złego, wolałam wyjść na bezmyślną puszczalską niż bezwolną ofiarę gwałtu?
– Od taty. – Szymek ponownie wparował do sypialni i postawił na nocnej szafce tacę z jedzeniem, szklanką wody i opakowaniem moich tabletek na migrenę.
– Naucz się w końcu pukać, co? – uśmiechnęłam się do niego i przeczesałam placami włosy.
– A przeszkodziłem ci w czymś? – mrugnął do mnie i dodał, że wychodzi.
– Z kim? – zdziwiłam się.
– Z Kamilem. Tato mówi, że mogę – oświadczył, zanim zostawił mnie samą.
Tato mówi… Byłam taka wdzięczna losowi, że syn z taką lekkością mówił do Tomasza „tato”. Kiedy się poznaliśmy, młody miał osiem lat i bałam się, że nieprędko zaakceptuje nową sytuację, a później moje małżeństwo. Ale on przylgnął do Tomka w sposób, który nam obojgu wydawał się rozczulający, i po jakimś czasie przestał się nawet dopytywać o swojego prawdziwego ojca, którego wcześniej bardzo chciał poznać. Na myśl o tym poczułam kolejne wyrzuty sumienia. Okłamałam go już na starcie, okradłam z prawdy o jego pochodzeniu. Jak jednak miałabym mu powiedzieć, że jest owocem gwałtu? Jak wyznać ukochanemu synowi, że początek życia zawdzięcza aktowi przemocy na własnej matce? Kiedy o tym myślałam, zawsze czułam się fatalnie. Tak samo jak wtedy, kiedy wypowiadałam w duchu życzenie o chęci cofnięcia czasu. Bo przecież, gdybym mogła cofnąć się o te lata wstecz i sprawić, żeby ten drań Mariusz nigdy mnie nie zgwałcił, nie miałabym też Szymka. I chociaż jako młoda dziewczyna przeszłam przez naprawdę koszmarne chwile, nie potrafiłam sobie wyobrazić świata bez mojego chłopczyka.
– Lepiej się czujesz? – Tym razem do sypialni zajrzał Tomasz.
– Tak – skłamałam, a on usiadł na skraju łóżka, niemal w tym samym miejscu, co kilka minut wcześniej Szymek, i pogłaskał mnie po nodze.
– Wstaniesz? Usiądziemy w ogrodzie, napijemy się lemoniady. Moja mama zabiera dziś Amelię do siebie, pamiętasz?
– Tak. Muszę ją spakować. – Usiadłam na łóżku, a mąż wyciągnął rękę i pogładził mnie po policzku.
– Powinniśmy w końcu jechać na dłuższe wakacje – powiedział.
– Nie miałabym nic przeciwko – zgodziłam się, bo nagle wizja opuszczenia domu i całej tej okolicy wydała mi się wyjątkowo pociągająca.
– Portugalia? Kanary? Szwecja? Dokąd mam zabrać moją królową?
– Na razie sprawdź, co robi Amelia. Na dole jest podejrzanie cicho… – Odrzuciłam na bok pled, którym byłam okryta, i wstałam z łóżka.
– Nie tknęłaś jedzenia. – Tomasz zerknął na tacę, na której, na nowym, ciemnoróżowym talerzu we wzór kwiatu jabłoni, leżała nienaruszona porcja twarożku z rzodkiewką i pół posmarowanej masłem razowej bułki.
– Zjem – obiecałam mu i schyliłam się, żeby pocałować go w czubek głowy, tam, gdzie leciutko zaczęły się przerzedzać jego krótko obcięte jasnobrązowe włosy, a on wstał z łóżka i przyciągnął mnie do siebie.
– Ładnie pachniesz – wymruczał z ustami przy moim policzku, ale lekko go odepchnęłam.
Zbyt wiele czasu poświęciłam tego dnia na myślenie o mojej bolesnej przeszłości, żeby teraz poczuć radość z intymnej bliskości męża.
– Tomek, przestań – syknęłam, kiedy usiłował mnie pocałować.
– Dobra, rozumiem, nie znaczy nie. – Puścił mi oczko i ruszył do drzwi.
Pakując Amelię, wyszłam na balkon przy naszej sypialni, żeby zdjąć z suszarki jej ulubioną bluzkę, i mimowolnie spojrzałam w stronę domu z czerwonym dachem. Co on teraz robi? – zastanawiałam się, wkładając spinacze do wiklinowego koszyka. Tuli swoją córeczkę? Flirtuje z żoną? Przygotowuje kolację? Kim teraz jest mężczyzna, który lata temu odebrał mi tak wiele? To przez niego musiałam porzucić wymarzoną architekturę i latami harować w kwiaciarni znajomych. Przez niego nie nacieszyłam się młodością, a w mężczyznach do dziś widzę drapieżców. Przez niego zawsze oglądam się przez ramię w ciemnej uliczce i do dziś śnię koszmary.
„Dobrze ci?” – przypomniałam sobie jego szept i przez chwilę byłam niemal pewna, że zwymiotuję. Ten chory, arogancki, narcystyczny skurwysyn nawet nie wie, jak bardzo mnie skrzywdził. To, co dla mnie było brutalnym gwałtem, dla niego znaczyło tyle, co przypadkowy numerek z pijaną panienką. Czasem, kiedy ogarniała mnie wyjątkowa rozpacz, myślałam nawet, że to wszystko było moją winą. Alkohol, który wypiłam, krótka sukienka, świetny nastrój. Tamtej nocy świętowałam dobrze zdany egzamin i byłam w dość luźnym, towarzyskim nastroju. Może gdybym tak szeroko nie uśmiechała się do facetów, nie tańczyła na samym środku pokoju i nie piła tego wina, do niczego by nie doszło, mówiłam sobie. Szybko jednak wracał mi rozum, a z nim jasny osąd sytuacji. To on mnie zgwałcił i nie było w tym mojej winy. To on bezczelnie wdarł się do łazienki i dosłownie się na mnie rzucił. To on złapał mnie za włosy, zdarł ze mnie majtki i wgniótł podbrzuszem w lodowato zimne obramowanie umywalki. On, nie ja, powiedziałam sobie, zamykając balkonowe drzwi.
Schodząc na parter, starałam się opanować i skupić na oddechu. Jeden, dwa, trzy, jestem zupełnie spokojna, bezpieczna i pogodna. Cztery, pięć, sześć, mam idealne życie i nikomu nie pozwolę go zniszczyć. Siedem, osiem… A jeśli Tomasz pozna prawdę? – przeszło mi nagle przez myśl i zrobiło mi się słabo. Co, jeśli któregoś dnia wszystko wyjdzie na jaw, a mój mąż dowie się, że dwa domy dalej żyje biologiczny ojciec chłopca, którego on od lat uważa za syna, i jednocześnie mężczyzna, który brutalnie mnie zgwałcił? Co, jeśli któregoś dnia się załamię i pod wpływem chwili sama mu o wszystkim powiem?
– Jezu… – jęknęłam, zaciskając palce na poręczy schodów.
– Mamo, śpię u Kamila! – wrzasnął Szymek z przedpokoju, a ja wpadłam w panikę na samą myśl o tym, że w drodze do przyjaciela syn minie dom mojego oprawcy.4.
Rano obudziłam się z bólem, który spinał moją głowę obręczą nadchodzącej migreny, i zachciało mi się śmiać na myśl, że tym razem przynajmniej nie będę musiała udawać fatalnego samopoczucia, żeby się gdzieś zaszyć.
Tomasz wciąż spał, w ciszy i półmroku naszej sypialni wyraźnie słyszałam jego miarowy, spokojny oddech. Przez chwilę miałam ochotę wtulić się w jego plecy i poczuć ciepło jego ciała, ale nie miałam serca wyrywać go ze snu pół godziny przed budzikiem. Wyślizgnęłam się więc z łóżka i na palcach wyszłam z sypialni. Później uchyliłam drzwi i zajrzałam do Szymka. Spał na brzuchu, z poduszką wciśniętą między kolana i zrzuconą na podłogę kołdrą. Tak bardzo go kocham, pomyślałam, zamykając drzwi pokoju mojego nastolatka zdobione kupionym przez niego niedawno na Allegro żółto-czarnym symbolem oznaczającym skażenie biologiczne.
Na dole, pijąc kawę, zerknęłam przez okno i chociaż dzień wstał słoneczny, poczułam chłód. On tu jest. Dwa domy dalej…
Nagle poczułam, że muszę wyjść naprzeciw swojemu strachowi i dowiedzieć się o nim czegoś więcej. Kim jest, z kim mieszka, jak wygląda jego żona.
Rozpinany szary sweter męża zarzuciłam prosto na koszulkę w drobną kratę, w której spałam, i po chwili wahania wyszłam przed dom, a później na ulicę. Było wcześnie, grubo przed szóstą, liczyłam na to, że przemknę przed jego domem przez nikogo niezauważona.
Podchodząc do jego furtki, zadrżałam. Uliczka była pusta, a okna w sąsiednich domach nadal zdobiły opuszczone rolety, więc zakładałam, że nikt mnie nie dostrzeże.
Płot mieli podobny do naszego, przez metalowe sztachety widziałam zadbany trawnik, porozrzucane zabawki, dmuchaną piłkę plażową i zdobiące ścieżkę przy wejściu masywne betonowe donice z kwiatami. Na podjeździe stała droga, szpanerska terenówka, drugiego samochodu nie zauważyłam, być może był w garażu, bo założyłam, że jego żona również ma auto. Przyglądając się dżipowi, podeszłam bliżej, chcąc dostrzec rejestrację, wyjęłam z kieszeni swetra komórkę, którą zgarnęłam przed wyjściem z domu, i po tym, jak obejrzałam się przez ramię, chcąc się upewnić, czy nikt mnie nie obserwuje, pstryknęłam kilka fotek.
Później zerknęłam w jego okna i zatrzęsłam się ze złości na myśl o tym, że jemu tamta noc sprzed lat nie odebrała niczego, a mnie okradła z tak wielu rzeczy. On nie musiał przerwać wymarzonych studiów i uciekać z rodzinnego domu, żeby później miesiącami taszczyć przed sobą ciążowy brzuch – ewidentny dowód „hańby”. Nie on bawił nocami kwilące niemowlę i nie on z trudem wiązał koniec z końcem, będąc samotną matką. Wiem, i tak miałam dużo szczęścia. W wychowaniu Szymka bardzo pomagała mi mama, dzięki czemu mogłam iść do pracy, a później poznałam Tomka i wszystko mi się poukładało. Jednak świadomość krzywdy, jaką mi uczynił ten potwór, nadal mocno mnie uwierała. Pielęgnowałam ją w sobie, nie potrafiłam wybaczyć.
Gapiłam się w jego okna, kiedy za moimi plecami rozsunęła się brama i na uliczkę wyjechał samochód sąsiada. Cholera, przygryzłam wargę i szybkim krokiem ruszyłam w stronę domu. Dość tych podchodów, powiedziałam sobie. Tego by tylko brakowało, żeby ktoś mnie przyuważył na gapieniu się w okna nowych sąsiadów.
_Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej_
To było takie idealne popołudnie… Majowe słońce prażyło mocno ognistą zapowiedzią zbliżającego się lata, wokół, na niewielkim placu zabaw, radośnie śmiały się dzieci, powietrze pachniało bzem. Sielanka w zadbanej peryferyjnej dzielnicy, świat doskonały.
Obserwując córeczkę, myślałam o mężu. Tej nocy się kochaliśmy – długo, niespiesznie, jak lubię, a wspomnienie dotyku jego dłoni na moim ciele do teraz sprawiało mi przyjemność. Nasza miłość była czuła, ciepła i dobra, otulała mnie niczym drogi kaszmirowy szal w mglistą, jesienną noc. Tomasz był mężczyzną o nieskomplikowanej psychice i dobrym sercu, kimś, kto nie lubił perfidnych gierek i niedomówień. Kochałam to w nim, podobnie jak wiele innych rzeczy. Tembr jego głosu, delikatne zmarszczki wokół piwnych oczu, smak jego ust po porannej kawie. Był człowiekiem, dla którego co rano wstawałam z łóżka, i kimś, kto uratował mnie przed zatonięciem w burzliwym oceanie złych wspomnień. Jego silne ramiona odgradzały mnie od zła całego świata, a serce biło dla mnie – kochające, szczere, ufne. Moje również biło dla niego, od kilku lat. Kochałam, ufałam, wierzyłam, że będzie dobrze. Wszystko, co złe, zdołałam zostawić za sobą, odcięłam się od mroku. Bo byłam z nim, a on był ze mną. Bo miałam szczęście go spotkać. Kłamstwa, którymi przez długie lata dosłownie oddychałam, również po jakimś czasie zbladły. Udało mi się nawet wmówić sobie, że rozmył je czas, przepadły… Ale one tkwiły gdzieś pomiędzy nami, tylko czekając, żeby wypłynąć. Kłamstwo zawsze wypływa, to jedna z głównych zasad wszechświata. Ale ja chciałam wierzyć, że moje łgarstwa udało mi się na zawsze pogrzebać w mroku przeszłości. Wmawiałam to sobie dzień po dniu, tydzień po tygodniu, na okrągło, bo tylko dzięki temu udawało mi się nie zwariować. Urwałam łgarstwom łby, ale one zdołały już zapuścić korzenie. O tym, że z czasem wykiełkują, jeszcze nie wiedziałam. Jeszcze przez jedną chwilę beztrosko cieszyłam się słońcem…
„Kocham Cię” – napisałam i wysłałam mu wiadomość, dołączając zdjęcie moich ułożonych jak do pocałunku, przeciągniętych czerwoną szminką warg.
Po chwili zrobiłam fotkę bawiącej się Amelce i przesłałam Tomkowi kolejnego ememesa, tym razem bez żadnych wyznań.
„Ja Ciebie bardziej!” – odpisał.
Uśmiechnęłam się do siebie, zrobiło mi się cieplej wokół serca. Tak, może właśnie tak było? Może to on kochał mnie znacznie bardziej, bo nie miał przede mną sekretów? A ja? Przez tyle lat go okłamywałam, przeszło mi przez myśl i nagle spochmurniałam. Czasem myślałam, że na niego nie zasługuję. Że był zbyt dobry, zbyt szczery i czuły dla kobiety takiej jak ja. Później jednak tłumaczyłam sobie, że los zesłał mi go jako rekompensatę tego, co spotkało mnie przed laty. Przeszłam przez piekło, on był moim niebem.
Siedziałam na ławce z telefonem w dłoni, co chwilę zerkając na bawiącą się w piaskownicy Amelię, kiedy kątem oka zauważyłam zbliżającego się od strony parku wysokiego, jasnowłosego mężczyznę. Szedł niespiesznie, pchając przed sobą szpanerską pomarańczowo-czarną spacerówkę. Ubrany w jasne spodnie i koszulkę polo, wyglądał na zrelaksowanego i zadowolonego z siebie.
Wtedy zawalił się cały mój świat…
Zrozumiałam w jednej chwili, wystarczyło na niego spojrzeć… Tej twarzy nie zapomnę nigdy, jej wspomnienie należy do najokrutniej nękających mnie demonów przeszłości. Chryste, to jest on, dotarło do mnie w tej samej sekundzie, w której mężczyzna pojawił się w parkowej alejce. I nagle skończyła się moja sielanka.
Usiadł kilka metrów ode mnie, a obok, w wózku, drzemała jego kilkuletnia córeczka. Nie patrzył w moją stronę, podobnie jak ja przed momentem, był zajęty swoim telefonem. Wstałam, spazmatycznie łapiąc oddech, i podbiegłam do córki, którą porwałam na ręce. On wciąż skupiał wzrok na komórce, nieświadomy mojego wzburzenia.
– Nie, mamusiu! – Amelia żywiołowo zaprotestowała, kiedy w pośpiechu wyrwałam jej z ręki wiaderko, które obojętnie cisnęłam w piach.
Wtedy na mnie spojrzał, przelotnie omiatając mnie spojrzeniem i lekko się uśmiechnął, a mnie tak zakręciło się w głowie, że prawie upadłam.
On tutaj był. Człowiek, który kiedyś złamał mi życie. Bydlak, skurwiel, gwałciciel, chuj złamany – przez wszystkie te ostatnie lata wymyślałam mu w myślach na tyle różnych sposobów, przeklinając tamtą noc i sam fakt, że los postawił go na mojej drodze. Teraz siedział ledwie kilka metrów ode mnie, a ja czułam się tak, jakbym w kilka sekund straciła całe poczucie bezpieczeństwa. Przynajmniej to, które przez ostatnie lata zdołałam sobie wypracować.
„Daj spokój, przecież sama tego chciałaś” – przypomniał mi się jego szept i zacisnęłam dłonie na rączkach sportowego wózka, w którym niemal siłą usadziłam przed momentem Amelię.
Ruszając w stronę wyjścia z placu zabaw, czułam na plecach jego wzrok, ale nie byłam pewna, czy on rzeczywiście za mną spogląda, czy tylko panikuję.
– Mamusiu, siku! – odezwała się moja córeczka. – Siku!
Kurwa mać, akurat teraz? – zaklęłam w myślach, przyspieszając kroku.
– Zaraz będziemy w domku. Wytrzymasz? – zapytałam z nadzieją w głosie.
– Nie – rzuciła Amelia płaczliwym głosem. – Chcę teraz – marudziła.
Zatrzymałam się przy metalowej furtce, przez którą wchodziło się do parku i zebrałam się na odwagę, żeby się odwrócić. On wciąż siedział na ławce, nadal z telefonem w dłoni. I nagle zrozumiałam, że nie mogę tak po prostu odejść. Muszę się dowiedzieć, kim teraz jest, gdzie mieszka i jak blisko będę na co dzień z moim oprawcą.
– Mamusiu? Mamusiu?!
Amelia coraz bardziej desperacko usiłowała przyciągnąć moją uwagę, ale miałam gdzieś, czy zaraz zasika majty, a przy tym pewnie sukienkę, rajstopy i wózek. Od chwili, w której go dostrzegłam, potrafiłam skupić uwagę wyłącznie na nim i z palcami kurczowo zaciśniętymi na plastikowych rączkach wózka zaczęłam okrążać plac zabaw, nie spuszczając wzroku z zajętej przez niego ławki.
Może to nie on, powiedziałam sobie nagle i w moje serce wstąpiła nadzieja. Może to ktoś łudząco do niego podobny, przecież istnieją sobowtóry, wmawiałam sobie, robiąc kolejne okrążenie. Mijałyśmy fontannę, kiedy Amelka zaczęła ryczeć, a ja w końcu poczułam wstyd. Jezu Chryste, moje trzyletnie dziecko potrzebuje opieki, a ja je ignoruję.
– Zrobimy siku tutaj, okej? – Wyjęłam Amelkę z wózka i schowana za rozłożystym krzewem bzu w pośpiechu zdjęłam jej rajstopy, razem z majteczkami.
– Nie chcę tutaj – zaprotestowała, ale w końcu udało mi się nakłonić ją do akcji.
– Chcę do piaskownicy – rzuciła Amelka, radośnie machając nogami, kiedy z powrotem znalazła się w wózku.
Wytarłam dłonie w nawilżającą chusteczkę i zerknęłam na zajętą przez niego ławkę.
– Nie teraz, córciu – mruknęłam.
– Czemu? Mamusiu, czemu?!
– Bo nie ma dżemu – rzuciłam. – Poczytamy Pucia? – schyliłam się, żeby wyjąć z siatki książeczkę, jednocześnie nie spuszczając wzroku z blondyna.
Kiedy wstał, pochyliłam się nad córką, modląc się, żeby nie spojrzał w moją stronę. Ku mojej uldze był zajęty własnym dzieckiem, które chyba się obudziło.
Więc jest ojcem, pomyślałam, patrząc, jak wyjmuje malutką z wózka i czule tuli w ramionach.
A później przypomniał mi się mój ochrypły krzyk, tamta przeklęta noc i zimny, nieczuły wyraz jego stalowoszarych oczu. „Jesteś taka ciasna, taka gorąca”, powtarzał, posuwając mnie w tamtej niewielkiej łazience. „Tak idealnie ciasna w środku”, dyszał mi do ucha, wciskając mój brzuch w obramowanie umywalki, o którą byłam oparta. Do dziś pamiętałam jej lodowaty chłód na skórze, moje kurczowo zaciśnięte na niej palce i upstrzone ciemnymi plamami lustro, w którym odbijaliśmy się oboje – mój kat i ja, jego ofiara. Kiedy ze mną skończył, podniósł z podłogi moje majtki i uniósł do ust moją dłoń, którą pocałował. „To było coś” – wymruczał, a mnie zgiął wpół gwałtowny skurcz żołądka i zwymiotowałam na podłogę. Tamtej nocy wypiłam trzy lampki wina. Była impreza, mnóstwo ludzi, niezły alkohol. W łazience był zepsuty zamek, on wszedł do środka, kiedy poprawiałam makijaż. Poprosiłam, żeby wyszedł, ale on kopniakiem zamknął drzwi i zaczął się do mnie dobierać. Później podniósł mi sukienkę, zdarł ze mnie majtki i pomimo moich krzyków, brutalnie we mnie wszedł. Krzyczałam, ale nikt nie słyszał, za drzwiami muzyka grała zbyt głośno. Błagałam, żeby przestał, ale tylko go to nakręcało.
„Daj spokój, przecież tego chcesz. Widziałem, jak na mnie zerkasz, chętna i pijana, jak wy wszystkie” – szeptał, napierając na mnie biodrami. Kiedy we mnie skończył, polizał mnie po policzku i lekko przygryzł płatek mojego ucha. „Te z pierwszego roku są najświeższe” – zaśmiał się, później zapiął rozporek, schylił się i podał mi majtki, pocałował mnie w rękę i pogwizdując, opuścił łazienkę, zostawiając mnie zapłakaną, zszokowaną i roztrzęsioną, z płynącą po udzie pojedynczą strużką krwi i rzygowinami na butach.
Skurwysyn odebrał mi dziewictwo, zbrukał moje ciało i złamał mi życie na tyle różnych sposobów. A teraz tuli w ramionach niewinne, jasnowłose dziecko i udaje kogoś, kim nie jest. Wilk w owczej skórze, drapieżca.
Ma na imię Mariusz i jest gwałcicielem. A od dziś, z tego, co widzę, również moim nowym sąsiadem. Bo chyba nie zjawił się w tej okolicy przypadkiem, prawda? Musi tu mieszkać, zrozumiałam i zachciało mi się płakać. To się nie dzieje naprawdę – powiedziałam sobie w duchu, ale przecież wiedziałam. On tu był. Piekło powróciło.3.
– Mamo? – Leżałam w ciemnej sypialni, kiedy do pokoju władował się Szymek. – Wiem, że boli cię głowa, ale nie mogę znaleźć koszulki…
– Której? – zapytałam, z niechęcią otwierając oczy, zupełnie jakbym pragnęła na zawsze pozostać w bezpiecznej sferze półmroku.
– Tej w pasy – sprecyzował i usiadł na skraju łóżka. – Tato mówi, że powinnaś coś zjeść i zażyć leki.
– Później – mruknęłam. – Posiedzisz ze mną przez chwilę? – zapytałam, a Szymek zrobił spłoszoną minę przypartego do muru nastolatka.
– Ale po co? – wykrztusił, ewidentnie nie rozumiejąc, że po prostu pragnę jego bliskości.
– Nieważne – uśmiechnęłam się. – Koszulkę masz w komodzie, wyprasowaną.
– Dzięki, mamo! – Poderwał się z wyraźną ulgą i dosłownie chwilę później był za drzwiami.
Tak bardzo go kocham, pomyślałam i pod powiekami poczułam łzy. Lata temu, kiedy musiałam rzucić architekturę, a rodzice wywieźli mnie do ciotki pod Płock, żeby sąsiedzi nie zorientowali się, że jestem w ciąży, myślałam, że moje życie się skończyło. Czułam się przegrana, zbrukana, przeraźliwie samotna i opuszczona przez wszystkich. I jeszcze ten ciągły, niekończący się wstyd… Oblepił mnie brudem, był wszechobecny. W poczekalni u lekarza, kiedy siedziałam z tym olbrzymim ciążowym brzuchem, zastanawiając się, czy wszyscy wiedzą, że jestem samotną matką. W drodze do sklepu, kiedy siostra matki wysyłała mnie po coś na śniadanie. Na przystanku, w parku i w kościele, do którego kazała mi chodzić ciotka nawet wtedy, kiedy byłam już w dziewiątym miesiącu i nie miałam ochoty na wyjścia z jej mieszkania. Kiedy urodziłam Szymka, nie było lepiej. Samotna opieka nad płaczącym po nocach niemowlęciem, wąskie usta ciotki Luizy zaciśnięte w grymasie dezaprobaty i zaciekawione spojrzenia jej sąsiadek – wszystko to było dla mnie nie do zniesienia. Myślałam wtedy o różnych rzeczach, z których dziś nie jestem dumna. Czasem, wyjątkowo udręczona po kolejnej nieprzespanej nocy, wyobrażałam sobie, że zostawiam wózek z Szymkiem w podmiejskim parku, a później biegnę przed siebie tak długo, aż nikt nie powiąże mnie z płaczącym wniebogłosy, porzuconym dzieckiem. O odebraniu sobie życia też wtedy myślałam, ale byłam chyba zbyt dużym tchórzem, żeby zdobyć się na ten ostateczny akt rozpaczy. Wtedy przyjechała po mnie mama, do której chyba w końcu dotarło, że życie córki obchodzi ją bardziej niż ewentualne sąsiedzkie plotki, i zabrała nas do domu. Po drodze, kiedy dojeżdżałyśmy do mojego rodzinnego miasteczka, zapytała, czy dałam znać ojcu dziecka.
– Kimkolwiek jest, ma prawo wiedzieć, że urodziłaś mu syna – naciskała, a ja prawie parsknęłam śmiechem.
Prawo? On nie ma żadnych praw, powiedziałam sobie w duchu. Nie mogłam się jednak gniewać na mamę, nie znała przecież całej prawdy… Nakłamałam jej wtedy bez skrupułów, wymyślając bajeczkę o przypadkowo poznanym na imprezie chłopaku, z którym głupio wpadłam. Później konsekwentnie trzymałam się tej wersji, powtarzając ją tyle razy, że prawie sama w nią uwierzyłam. Czytałam kiedyś, że wspomnienia można modyfikować, a każdy powrót do nich nieco je wypacza. I może właśnie to uratowało mnie kiedyś od szaleństwa? Nie wiem, czemu okłamałam mamę. Może po prostu, z dwojga złego, wolałam wyjść na bezmyślną puszczalską niż bezwolną ofiarę gwałtu?
– Od taty. – Szymek ponownie wparował do sypialni i postawił na nocnej szafce tacę z jedzeniem, szklanką wody i opakowaniem moich tabletek na migrenę.
– Naucz się w końcu pukać, co? – uśmiechnęłam się do niego i przeczesałam placami włosy.
– A przeszkodziłem ci w czymś? – mrugnął do mnie i dodał, że wychodzi.
– Z kim? – zdziwiłam się.
– Z Kamilem. Tato mówi, że mogę – oświadczył, zanim zostawił mnie samą.
Tato mówi… Byłam taka wdzięczna losowi, że syn z taką lekkością mówił do Tomasza „tato”. Kiedy się poznaliśmy, młody miał osiem lat i bałam się, że nieprędko zaakceptuje nową sytuację, a później moje małżeństwo. Ale on przylgnął do Tomka w sposób, który nam obojgu wydawał się rozczulający, i po jakimś czasie przestał się nawet dopytywać o swojego prawdziwego ojca, którego wcześniej bardzo chciał poznać. Na myśl o tym poczułam kolejne wyrzuty sumienia. Okłamałam go już na starcie, okradłam z prawdy o jego pochodzeniu. Jak jednak miałabym mu powiedzieć, że jest owocem gwałtu? Jak wyznać ukochanemu synowi, że początek życia zawdzięcza aktowi przemocy na własnej matce? Kiedy o tym myślałam, zawsze czułam się fatalnie. Tak samo jak wtedy, kiedy wypowiadałam w duchu życzenie o chęci cofnięcia czasu. Bo przecież, gdybym mogła cofnąć się o te lata wstecz i sprawić, żeby ten drań Mariusz nigdy mnie nie zgwałcił, nie miałabym też Szymka. I chociaż jako młoda dziewczyna przeszłam przez naprawdę koszmarne chwile, nie potrafiłam sobie wyobrazić świata bez mojego chłopczyka.
– Lepiej się czujesz? – Tym razem do sypialni zajrzał Tomasz.
– Tak – skłamałam, a on usiadł na skraju łóżka, niemal w tym samym miejscu, co kilka minut wcześniej Szymek, i pogłaskał mnie po nodze.
– Wstaniesz? Usiądziemy w ogrodzie, napijemy się lemoniady. Moja mama zabiera dziś Amelię do siebie, pamiętasz?
– Tak. Muszę ją spakować. – Usiadłam na łóżku, a mąż wyciągnął rękę i pogładził mnie po policzku.
– Powinniśmy w końcu jechać na dłuższe wakacje – powiedział.
– Nie miałabym nic przeciwko – zgodziłam się, bo nagle wizja opuszczenia domu i całej tej okolicy wydała mi się wyjątkowo pociągająca.
– Portugalia? Kanary? Szwecja? Dokąd mam zabrać moją królową?
– Na razie sprawdź, co robi Amelia. Na dole jest podejrzanie cicho… – Odrzuciłam na bok pled, którym byłam okryta, i wstałam z łóżka.
– Nie tknęłaś jedzenia. – Tomasz zerknął na tacę, na której, na nowym, ciemnoróżowym talerzu we wzór kwiatu jabłoni, leżała nienaruszona porcja twarożku z rzodkiewką i pół posmarowanej masłem razowej bułki.
– Zjem – obiecałam mu i schyliłam się, żeby pocałować go w czubek głowy, tam, gdzie leciutko zaczęły się przerzedzać jego krótko obcięte jasnobrązowe włosy, a on wstał z łóżka i przyciągnął mnie do siebie.
– Ładnie pachniesz – wymruczał z ustami przy moim policzku, ale lekko go odepchnęłam.
Zbyt wiele czasu poświęciłam tego dnia na myślenie o mojej bolesnej przeszłości, żeby teraz poczuć radość z intymnej bliskości męża.
– Tomek, przestań – syknęłam, kiedy usiłował mnie pocałować.
– Dobra, rozumiem, nie znaczy nie. – Puścił mi oczko i ruszył do drzwi.
Pakując Amelię, wyszłam na balkon przy naszej sypialni, żeby zdjąć z suszarki jej ulubioną bluzkę, i mimowolnie spojrzałam w stronę domu z czerwonym dachem. Co on teraz robi? – zastanawiałam się, wkładając spinacze do wiklinowego koszyka. Tuli swoją córeczkę? Flirtuje z żoną? Przygotowuje kolację? Kim teraz jest mężczyzna, który lata temu odebrał mi tak wiele? To przez niego musiałam porzucić wymarzoną architekturę i latami harować w kwiaciarni znajomych. Przez niego nie nacieszyłam się młodością, a w mężczyznach do dziś widzę drapieżców. Przez niego zawsze oglądam się przez ramię w ciemnej uliczce i do dziś śnię koszmary.
„Dobrze ci?” – przypomniałam sobie jego szept i przez chwilę byłam niemal pewna, że zwymiotuję. Ten chory, arogancki, narcystyczny skurwysyn nawet nie wie, jak bardzo mnie skrzywdził. To, co dla mnie było brutalnym gwałtem, dla niego znaczyło tyle, co przypadkowy numerek z pijaną panienką. Czasem, kiedy ogarniała mnie wyjątkowa rozpacz, myślałam nawet, że to wszystko było moją winą. Alkohol, który wypiłam, krótka sukienka, świetny nastrój. Tamtej nocy świętowałam dobrze zdany egzamin i byłam w dość luźnym, towarzyskim nastroju. Może gdybym tak szeroko nie uśmiechała się do facetów, nie tańczyła na samym środku pokoju i nie piła tego wina, do niczego by nie doszło, mówiłam sobie. Szybko jednak wracał mi rozum, a z nim jasny osąd sytuacji. To on mnie zgwałcił i nie było w tym mojej winy. To on bezczelnie wdarł się do łazienki i dosłownie się na mnie rzucił. To on złapał mnie za włosy, zdarł ze mnie majtki i wgniótł podbrzuszem w lodowato zimne obramowanie umywalki. On, nie ja, powiedziałam sobie, zamykając balkonowe drzwi.
Schodząc na parter, starałam się opanować i skupić na oddechu. Jeden, dwa, trzy, jestem zupełnie spokojna, bezpieczna i pogodna. Cztery, pięć, sześć, mam idealne życie i nikomu nie pozwolę go zniszczyć. Siedem, osiem… A jeśli Tomasz pozna prawdę? – przeszło mi nagle przez myśl i zrobiło mi się słabo. Co, jeśli któregoś dnia wszystko wyjdzie na jaw, a mój mąż dowie się, że dwa domy dalej żyje biologiczny ojciec chłopca, którego on od lat uważa za syna, i jednocześnie mężczyzna, który brutalnie mnie zgwałcił? Co, jeśli któregoś dnia się załamię i pod wpływem chwili sama mu o wszystkim powiem?
– Jezu… – jęknęłam, zaciskając palce na poręczy schodów.
– Mamo, śpię u Kamila! – wrzasnął Szymek z przedpokoju, a ja wpadłam w panikę na samą myśl o tym, że w drodze do przyjaciela syn minie dom mojego oprawcy.4.
Rano obudziłam się z bólem, który spinał moją głowę obręczą nadchodzącej migreny, i zachciało mi się śmiać na myśl, że tym razem przynajmniej nie będę musiała udawać fatalnego samopoczucia, żeby się gdzieś zaszyć.
Tomasz wciąż spał, w ciszy i półmroku naszej sypialni wyraźnie słyszałam jego miarowy, spokojny oddech. Przez chwilę miałam ochotę wtulić się w jego plecy i poczuć ciepło jego ciała, ale nie miałam serca wyrywać go ze snu pół godziny przed budzikiem. Wyślizgnęłam się więc z łóżka i na palcach wyszłam z sypialni. Później uchyliłam drzwi i zajrzałam do Szymka. Spał na brzuchu, z poduszką wciśniętą między kolana i zrzuconą na podłogę kołdrą. Tak bardzo go kocham, pomyślałam, zamykając drzwi pokoju mojego nastolatka zdobione kupionym przez niego niedawno na Allegro żółto-czarnym symbolem oznaczającym skażenie biologiczne.
Na dole, pijąc kawę, zerknęłam przez okno i chociaż dzień wstał słoneczny, poczułam chłód. On tu jest. Dwa domy dalej…
Nagle poczułam, że muszę wyjść naprzeciw swojemu strachowi i dowiedzieć się o nim czegoś więcej. Kim jest, z kim mieszka, jak wygląda jego żona.
Rozpinany szary sweter męża zarzuciłam prosto na koszulkę w drobną kratę, w której spałam, i po chwili wahania wyszłam przed dom, a później na ulicę. Było wcześnie, grubo przed szóstą, liczyłam na to, że przemknę przed jego domem przez nikogo niezauważona.
Podchodząc do jego furtki, zadrżałam. Uliczka była pusta, a okna w sąsiednich domach nadal zdobiły opuszczone rolety, więc zakładałam, że nikt mnie nie dostrzeże.
Płot mieli podobny do naszego, przez metalowe sztachety widziałam zadbany trawnik, porozrzucane zabawki, dmuchaną piłkę plażową i zdobiące ścieżkę przy wejściu masywne betonowe donice z kwiatami. Na podjeździe stała droga, szpanerska terenówka, drugiego samochodu nie zauważyłam, być może był w garażu, bo założyłam, że jego żona również ma auto. Przyglądając się dżipowi, podeszłam bliżej, chcąc dostrzec rejestrację, wyjęłam z kieszeni swetra komórkę, którą zgarnęłam przed wyjściem z domu, i po tym, jak obejrzałam się przez ramię, chcąc się upewnić, czy nikt mnie nie obserwuje, pstryknęłam kilka fotek.
Później zerknęłam w jego okna i zatrzęsłam się ze złości na myśl o tym, że jemu tamta noc sprzed lat nie odebrała niczego, a mnie okradła z tak wielu rzeczy. On nie musiał przerwać wymarzonych studiów i uciekać z rodzinnego domu, żeby później miesiącami taszczyć przed sobą ciążowy brzuch – ewidentny dowód „hańby”. Nie on bawił nocami kwilące niemowlę i nie on z trudem wiązał koniec z końcem, będąc samotną matką. Wiem, i tak miałam dużo szczęścia. W wychowaniu Szymka bardzo pomagała mi mama, dzięki czemu mogłam iść do pracy, a później poznałam Tomka i wszystko mi się poukładało. Jednak świadomość krzywdy, jaką mi uczynił ten potwór, nadal mocno mnie uwierała. Pielęgnowałam ją w sobie, nie potrafiłam wybaczyć.
Gapiłam się w jego okna, kiedy za moimi plecami rozsunęła się brama i na uliczkę wyjechał samochód sąsiada. Cholera, przygryzłam wargę i szybkim krokiem ruszyłam w stronę domu. Dość tych podchodów, powiedziałam sobie. Tego by tylko brakowało, żeby ktoś mnie przyuważył na gapieniu się w okna nowych sąsiadów.
_Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej_
więcej..