- W empik go
Klan Smoka. Iluzje. Tom 2 - ebook
Klan Smoka. Iluzje. Tom 2 - ebook
Ruth oplata Kervaloren coraz gęstszą pajęczyną śmiertelnych intryg. Wojska Klanu Orła są gotowe, aby w każdej chwili runąć na południe. Tymczasem wśród członków Klanu Tygrysa krążą nieprzychylne opinie na temat Ognistej Burzy i jego narzeczonej, a pozycja Cichego Cienia słabnie.
Yuno podejmuje desperacką próbę odzyskania swojej magii. Ogarnięta koszmarami pogrąża się w rozpaczy. Tym samym najgorsze lęki Altamira stają się rzeczywistością.
Jak wiele gorzkich prawd skrywa się pod warstwami iluzji?
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: | brak |
ISBN: | 978-83-964749-5-7 |
Rozmiar pliku: | 6,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Kiervan Otore wprowadził swój mocno uszczuplony oddział w granice wojskowego obozu Klanu Orła. Morze jurt i namiotów rozciągało się gdzie okiem sięgnąć. Przejeżdżając pomiędzy nimi, Kiervan widział totemy wielu różnych ludów. Zebrały się tutaj nie tylko Orły, ale także duże grupy z Klanu Wilka i Klanu Sępa, widział także znaki Skorpionów oraz – co zadziwiające – zaprzyjaźnione dotąd z Tygrysami Węże. Do ordy Złamanego Szpona dołączały również mniejsze plemiona i grupy, wszystkie skuszone obietnicą najazdu na bogate południe oraz późniejszą wyprawą na zachód zaproponowaną przez przyszłego króla Otore. Mógł dostrzec nawet dzikusów z dalekiej północy: niskich, krępych ludzi odzianych w futra, posługujących się w walce włóczniami o kamiennych grotach. Wokół rozprzestrzeniała się uciążliwa kakofonia głosów mówiących w rozmaitych językach i jękliwa muzyka szamańskich kobyzów.
Pogrążony w przyjemnych wizjach, w których otoczony chwałą odzyskiwał tron i jednoczył swoje rozbite królestwo, odgarnął klapę namiotu Złamanego Szpona, wszedł do środka i zastygł niemile zaskoczony.
Przy ognisku wodza siedział w swobodnej pozie Ruth. Ale Kiervan tak naprawdę ledwo go rozpoznał. Kiedy widzieli się ostatnio, egzekutor wydawał się wręcz chory. Był blady, miał głębokie cienie pod oczami, szata wisiała na nim jak luźny worek. Teraz natomiast Otore miał przed sobą uosobienie młodzieńczego wigoru, jakby magowi ubyły dobre dwie dekady. Obrazu dopełniał fakt, że egzekutor pozbył się swoich świątynnych obszernych ubrań i teraz miał na sobie tylko popularne wśród ludzi równin wygodne szarawary. Wspomnieniem po przynależności do Świątyni pozostały jedynie kręcące się niespokojnie po skórze tatuaże.
– Zapomniałeś języka w gębie, Otore? – parsknął Ruth, najwyraźniej zadowolony z wrażenia, jakie zrobił.
Kiervan opuścił za sobą skórę zasłaniającą wejście.
– Nie spodziewałem się ciebie tutaj – przyznał ostrożnie. – Nie masz czasem obowiązków w Świątyni?
Egzekutor uśmiechnął się półgębkiem, po czym rzekł:
– Postanowiłem skorygować swoje plany i od teraz mogę osobiście pilnować pewnych spraw. Na pewno raduje cię moje towarzystwo, czyż nie? – Dobrze wiedział, że Kiervan go nie znosił i gdyby tylko mógł, uwolniłby świat od jego obecności. Ale, no cóż, nie mógł i na tym polegał cały dowcip sytuacji.
– Wyglądasz… lepiej niż ostatnio – przyznał z oporem książę.
Ruth rozłożył szeroko ręce.
– Prawda? Teraz, kiedy nie muszę udawać, że więżą mnie te same zasady co resztę ludzkości, mogę wreszcie być sobą. Na pewno cieszysz się razem ze mną – zadrwił.
– Nie chcę wiedzieć, jak tego dokonałeś – zarzekł się Otore. – Bo jak cię znam, wymagało to krwi, krwi i jeszcze więcej krwi. Więc zostaw to dla siebie. W każdym razie… – Odwrócił się w stronę Złamanego Szpona.
– Ruth mnie już powiadomił. – Wódz Klanu Orła popatrywał na maga z takim samym niesmakiem jak Kiervan.
Złamany Szpon był niskim, krępym mężczyzną o imponującej muskulaturze, z nieporządną szopą siwych włosów. Ostrą twarz o wydatnym, złamanym nosie przecinały liczne blizny. Skrzyżował szerokie ramiona na piersi i oparł się o bogato zdobione siodło zawieszone na niskim stojaku.
– Tak więc straciłeś dwa tuziny moich ludzi i nawet nie pojmałeś Ognistej Burzy – podsumował skwaszonym tonem. – Jak na tak znakomitego stratega, za jakiego cię miałem, to druzgocząca porażka.
Kiervan potrząsnął głową i bez zaproszenia usiadł po jego prawej, naprzeciwko egzekutora.
– Ruth udzielił mi nieaktualnych informacji – rzekł. – Z Ognistą Burzą podróżowała magini. Nie byliśmy gotowi na jej uderzenie. To Altamira i Kitsu potraktowaliśmy jako główne zagrożenie. Kiedy udało się nam doprowadzić do ich rozdzielenia, stałem się nieuważny. Nic jednak nie sugerowało, że ta kobieta jest kimś więcej niż tylko kochanką. Muszę przyznać, że dobrze to rozegrała. Ujawniła swoje zdolności, dopiero kiedy schwytaliśmy ich oboje pośrodku obozu. Urządziła prawdziwą jatkę, a to dało Ognistej Burzy czas, by mógł dojść do siebie i w nas uderzyć. Moje niedopatrzenie. Powinienem był szybciej podać mu kolejną porcję trucizny, zamiast pozwolić się zagadać. Ale właściwie to nawet lepiej na tym wyjdziemy.
Wódz tylko uniósł pytająco brwi, więc Kiervan kontynuował:
– Ognista Burza spalił żywcem dwie dziesiątki twoich ludzi, a jego kochanica rozszarpała dwóch szamanów. Zażądaj od Tygrysów wydania nam przestępców.
– Żeby postawić im takie ultimatum, musiałbym zawnioskować o zwołanie Kręgu Bogini – zauważył wódz.
– Otóż to. Zebranie Rad Klanów w jednym miejscu da nam okazję, żeby przeciągnąć na naszą stronę kogo się da. I tak wiele aułnów z pozostałych klanów już przyłączyło się do nas, brakuje nam tylko oficjalnego poparcia od starszych i wodzów. Jeżeli zniechęcimy ich do Tygrysów, nie ujmą się za nimi. Sprawa Ognistej Burzy dobrze się do tego nadaje.
– Musimy się go pozbyć, zanim uderzymy – zgodził się Złamany Szpon. – A jeśli to, co mówisz, jest prawdą i do Tygrysów przybył kolejny mag, znaleźlibyśmy się w bardzo niekorzystnej sytuacji. Ale Klan będzie go zażarcie bronił. Wiedzą, że jest ich jedyną szansą. W dodatku Cichy Cień jest bardzo sentymentalny w stosunku do niego.
– Tym lepiej. – Ruth wzruszył obojętnie ramionami. – Za jednym razem pozbędziecie się zagrożenia i złamiecie ducha wodza. Wystarczy wprowadzić pomiędzy Tygrysy rozłam, zasiać niepewność, a potem postawić odpowiednie ultimatum, a zaraz się okaże, że mimo wszystko Altamir wciąż jest tam obcy. To będzie takie poetyckie. – Jego usta rozciągnęły się w złośliwym uśmiechu.
Kiervan zwrócił się do Złamanego Szpona:
– Kiedyś opowiadałeś mi, jak to uratowałeś życie jednemu Tygrysowi. Nie poprosiłeś jeszcze o spłatę długu, o ile dobrze kojarzę. To może być odpowiednia okazja.
Wódz skinął głową.
– Tym bardziej, że należy on do starszyzny i nie jest zadowolony z przywództwa Cichego Cienia. To miernota, ale jest święcie przekonany, że sam radziłby sobie lepiej. Ma duży żal względem rodziny Cichego Cienia, o czym wszyscy wiedzą. Jego postępowanie nie zwróci niczyjej uwagi. Tygrysy już będą skłócone, kiedy przedstawimy im w Kręgu ultimatum: albo wydadzą nam Ognistą Burzę, albo najedziemy ich ziemie. Ognista Burza jest zbrodniarzem, zabił dziesiątki naszych ludzi, a w dodatku zamordował mojego starszego syna. Jego pozbawione głowy ciało nabił na pal i podpalił w pobliżu obozu. Formalnie to syn Cichego Cienia, ale bezpodstawny atak na następcę przywódcy innego plemienia stanowi poważną zbrodnię. Jego status nie będzie go w tym wypadku chronił, a inne Klany nie staną po jego stronie.
– Nie zapominajcie o Yuno – wtrącił Ruth.
Kiervan przewrócił oczami.
– Tak, tak, wiemy.
– To nie jest czcza zachcianka – warknął zniecierpliwiony egzekutor. – Jeżeli będę miał ją w swojej mocy, Altamir zrobi wszystko, dosłownie wszystko, czego zażądamy.
– No cóż, jeśli pozwolił sobie na taką słabość względem kobiety, jego Klan powinien być wręcz wdzięczny, że ich od niego uwolnimy – stwierdził Złamany Szpon. – Wyślę do Kręgu posłańców z naszą prośbą, wtedy zebranie odbędzie się za dwa i pół cyklu księżycowego.
– Perfekcyjnie – rzucił Ruth, wstając. – Mam więc sporo czasu, żeby przygotować to i owo.
– Wybierasz się gdzieś? – zapytał Kiervan z nieudolnie skrywaną nadzieją.
– Muszę dopilnować paru spraw, Kiervanie. Chyba chcesz, żeby wszystko poszło sprawnie i pomyślnie. Ktoś też musi odwiedzić waszego przyjaciela i odpowiednio go… zmotywować.
– A idź i bogowie z tobą! – Książę machnął ręką.
Dopiero kiedy Ruth opuścił namiot wodza, Kiervan mruknął:
– Mógłbym przysiąc, że dwa dni temu był w Świątyni. Czasem się zastanawiam, czy nie zawarliśmy sojuszu z demonem. I ile nas to będzie kosztować.
Złamany Szpon wzruszył ramionami i podał mu bukłak z kumysem. Kiervan uśmiechnął się pod nosem podbudowany faktem, że Ruth nie dostąpił zaszczytu napicia się z wodzem.
– Niech zrobi, co ma zrobić, i go zabijemy – rzucił Szpon. – Kłopot z głowy.
Otore się uśmiechnął.
– Jesteś krwiożerczy jak sam Ruth – ocenił.
Pociągnął długi łyk i oddał trunek przyjacielowi. Ten zaczął mówić:
– Powiem ci coś. Prawda jest taka, że Ognista Burza wyświadczył mi dużą przysługę, zabijając mojego durnego pierworodnego. – Pokręcił głową. – Co to był za przygłup… Dzień, w którym ten Tygrys spalił go na palu, był chyba najlepszym dniem mojego życia, odkąd to nieporozumienie się narodziło. Orle Skrzydło znacznie lepiej rokuje, jest mądrzejszy, rozważniejszy. I nie spieszy mu się do władzy, więc nie wbije mi noża w plecy. Jeśli tylko będzie na tyle rozsądny, żeby puszczać mimo uszu knowania swojej matki. Czasem myślę, że musiałbym wyrżnąć całą swoją rodzinę, żeby mieć spokój. Nie żeń się, przyjacielu.
– Będę musiał – rzucił obojętnie Kiervan. – Będę potrzebował następcy. Szkoda, że wszystkie twoje córki są takie szpetne. – Zaśmiał się, a wódz zawtórował mu szczekliwie.
* * *
Ruth nie zwlekał po wyjściu z jurty Złamanego Szpona. Zawinął wokół siebie cień i zapadł się w przestrzeń pomiędzy wymiarami. Nie był to ani bezpieczny, ani ekonomiczny sposób podróżowania. W otchłani rozdzielającej światy dało się spotkać wszelkiego rodzaju demony, potwory i inne, nienazwane nawet paskudztwa. Takie jak te, które wezwał poprzedniej nocy w Świątyni. Dlatego w ciągu wieków ledwie kilku śmiałków odważało się na podobny eksperyment. No cóż, Ruth się przekonał, że jest tutaj największym potworem. W każdym razie dotąd nie spotkał żadnego, który by się przed nim nie pokłonił. A co do energii, której wymagało to zaklęcie – opił się takich ilości krwi swoich dawnych braci, że magia wręcz się z niego wylewała. Teraz, kiedy przestaną go obowiązywać jakiekolwiek normy społeczne, uzupełnienie braków będzie dziecinną igraszką.
Uśmiechnął się lekko na myśl o Yuno i oblizał wargi. Nie mógł się doczekać, aż jej spróbuje. Jej moc zawsze pachniała tak… upojnie. Słodka, lekko żywiczna. Zastanawiał się, jaki smak będzie miała jej krew, jaki posmak w gardle zostawi jej magia. Naprawdę ucieszyły go informacje o powrocie jej mocy. Byłoby żal, gdyby taki potencjał miał zniknąć na zawsze i się zmarnować, gdyby przepadła szansa spróbowania go. Lata temu, kiedy miał ją dla siebie, nie poznał jeszcze takich tajników wiedzy. Nie zdawał sobie sprawy z tego, jaki skarb być może trzymał w garści. Ciekawe, ile mocy mu dostarczy jeden łyk jej krwi.
Wyszedł z pustki prosto na miękki pluszowy dywan w komnacie opływającej w takie luksusy, że biedni koczownicy na ich widok zapomnieliby języków w swoich szczerbatych gębach. Od drogocennych kobierców w głębokich barwach, przez kunsztownie rzeźbione lub inkrustowane meble z ciemnego drewna, po połyskujące kamieniami szlachetnymi żyrandole – takie bogactwa trudno znaleźć nawet na ludzkich dworach królewskich. Swobodnie podszedł do wysokiego okna sklepionego lekkim, kamiennym ażurem. Muślinowe turkusowe zasłony tańczyły w podmuchach delikatnego wietrzyku. Odetchnął głęboko rześkim, czystym powietrzem i zapatrzył się na wysokie, poszarpane szczyty muśnięte pianką wiecznego śniegu.
Mieszkaniec tej pięknej komnaty zapewne wiedział już o jego przybyciu. Wystarczyło więc po prostu cierpliwie zaczekać.
* * *
Kerrilan dostrzegła kątem oka drobny ruch widoczny przez szparę w uchylonych drzwiach. Jej zmysły drapieżnika od razu wyczuły, że nie było to nic, co o tej porze mogłaby dostrzec w komnacie swojego partnera. Zamarła ledwie na ćwierć oddechu, a potem bezszelestnie podeszła do drzwi sąsiedniego pomieszczenia i wemknęła się do środka. W zasadzie powinien to być jej apartament, ale nie dzieliła leża z Vanistesem. Wciąż zamieszkiwała stary pałac rodu Dargaah. W zamku Vanistesa jednak bywała bardzo często i znała każdego, kto mógłby się tutaj pojawić, a już tym bardziej każdego, kto miał prawo przebywać w prywatnych komnatach władcy Argerriten!
Właściwie pewnie nie zwróciłaby na to większej uwagi, gdyby przez uchylone drzwi zobaczyła sylwetkę kobiety, ale mężczyzna ją zaintrygował. Dopiero ułamek sekundy później zauważyła, że nie był to żaden z jej pobratymców. Przywołała pod powieki obraz nieznajomego. Wysoki, młody mężczyzna odziany tylko w szerokie spodnie noszone przez ludzi z równin. Po jego dłoniach, ramionach i łopatkach wiły się czarne tatuaże. Na ich widok miała ochotę zasyczeć i nastroszyć łuski. Malunki nie pochodziły z tego świata. Rozpoznała te mroczne wzory, które potrafiły wędrować po skórze, jakby miały własną świadomość. Język demonów z najczarniejszych otchłani.
W dodatku obcy źle pachniał. Skupiła się na swoim zmyśle powonienia i z namysłem rozłożyła zapach na składowe. Opar dymu i spalenizny. Odór krwi i rozkładającego się truchła – czarna magia. A pod tym wszystkim… Niezwykłe! Otworzyła pomarańczowożółte oczy o pionowych źrenicach. Obcy był człowiekiem. No, przynajmniej jego ciało pozostawało w większości ludzkie, jeśli powąchało się to, co tkwiło pod zmianami, do których doprowadziła magia.
W Argerriten nie pojawił się żaden człowiek, od kiedy odszedł stąd jej niespełna rozumu brat. Ile to już czasu według ludzkiej miary lat?
Z wdziękiem usiadła na fotelu obitym bordowym pluszem. Ostrożnie wkradła się pomiędzy zaklęcia otaczające apartament Vanistesa i wplotła tam własne, tak aby mogła podsłuchać wszystko, co będzie się działo za ścianą.
* * *
– Ruth. – Vanistes jak zawsze go zaskoczył.
– Vanistesie. – Egzekutor skłonił się z szacunkiem, a był to gest, którego nie wykonałby przed żadną inną istotą na tym czy innych światach.
Gospodarz wskazał mu jedno z krzeseł, a sam zasiadł na parapecie okna, gdzie wiatr swobodnie muskał jego ciemne włosy.
– Co cię sprowadza? – zapytał bez zbytniego zainteresowania.
– Jesteśmy gotowi – odpowiedział mag.
Vanistes wyprostował się z uwagą, a jego oczy o barwie indygo błysnęły.
– Czyżby?
Gość skinął głową.
– Za dwa i pół miesiąca do trzech będę miał w rękach Altamira. Sytuacja wciąż jeszcze może się rozwinąć różnie, ale jestem pewien, że jakkolwiek potoczą się sprawy, za trzy księżyce będziemy gotowi.
– Otore jest przygotowany?
– Królewski szczeniak sika po nogach z niecierpliwości. – Ruth przewrócił oczami. – Idiota zupełnie nie zdaje sobie sprawy z tego, co go czeka.
Ciemnowłosy mężczyzna zamyślił się wpatrzony gdzieś w przestrzeń za oknem.
– Pozostaje jedna sprawa – odezwał się znowu egzekutor. – Kiedy lata temu rozmawialiśmy o rytuale, mówiłeś, że być może znasz miejsce, w którym będzie się dało go przeprowadzić.
Vanistes skinął głową, wychylił się w stronę rozmówcy i oparł dłoń na jego ramieniu.
– Pamiętam. Zobacz, czy to się nada.
Świat zwinął się wokół nich i zawirował, a potem wypluł ich w zupełnej ciemności. Ruth jednak nie potrzebował wzroku, by poczuć kłębiącą się tutaj żywą potęgę. Powietrze aż drżało od natężenia prastarej, dzikiej mocy, wydawało się, że podłoże wibruje, jakby znaleźli się we wnętrzu ogromnej żywej istoty.
– Gdzie jesteśmy? – zapytał.
Wokół nich rozbłysły niewielkie drobinki światła, wydobywając z mroku wnętrze jaskini tak rozległej, że egzekutor nie mógł dostrzec jej krańców.
Vanistes uśmiechnął się nieznacznie.
– Pod ziemią – odparł tylko. – I jak? Czy to zaspokaja twoje potrzeby?
Ruth przespacerował się w tę i we w tę, rozglądając się uważnie. Skała pod jego stopami była nierówna, zarzucona luźnymi kamieniami, ale kiedy podszedł trochę do przodu, wygładziła się. Stanął pośrodku gładkiej, bazaltowej płyty.
– Będę musiał narysować krąg – oświadczył.
– Jeżeli tylko nie zamierzasz go kuć i po sobie posprzątasz, to proszę bardzo – odparł gospodarz.
– Oraz rozstawić świece i inne narzędzia.
– Ludzie naprawdę potrzebują tych wszystkich trywialnych akcesoriów?
Mag wzruszył ramionami.
– Tak zaprojektowano rytuał. Jest jeszcze jedno… – powiedział z niejakim ociąganiem. – Być może będę musiał tutaj przetrzymać przez pewien czas więźnia.
Ciemne brwi jego mistrza uniosły się w zdziwieniu, ale po chwili padła odpowiedź równie beznamiętna co poprzednie.
– Ponownie: jeśli tylko posprzątasz po swoich zabawach… Ale pamiętaj, Ruth, poza Otore żaden człowiek nie wyjdzie stąd żywy.
– A ja? – zapytał z przekorą.
Vanistes zmierzył go sarkastycznym spojrzeniem.
– Ty? A ty w ogóle jesteś człowiekiem?
Egzekutor skłonił się z szacunkiem.
– Dzięki tobie, Panie, już nie.
* * *
Kerrilan nawinęła na palec pasmo włosów i pogrążyła się w myślach. Była świadkiem naprawdę zdumiewającego spotkania. Żałowała tylko, że znaczna część rozmowy odbyła się gdzie indziej. Musiała się koniecznie dowiedzieć gdzie. Bo przecież Vanistes nie zabrałby człowieka… A może jednak? Choć na samą myśl ogarniały ją trwoga i oburzenie. A skoro ona czuła tak wielkie wzburzenie, to jak zareagują możne rody? To chyba był ten moment, na który cierpliwie czekała od setek lat, ta jedna jedyna okazja. Błąd tak wielki, że pozwoli zmieść całą potęgę Vanistesa jednym pstryknięciem jej drobnego, kremowego palca.
* * *
Może była to wina mroku, a może wojownik po prostu zbyt głęboko się zamyślił, bo jego zmysły i czujność osłabły. Zaalarmowało go dopiero nerwowe parsknięcie konia. Zaraz potem gdzieś z tyłu rozległ się cyniczny głos:
– Trudno dopaść cię samego, Tygrysie.
Nie zdradził zaskoczenia żadnym drgnięciem ani gwałtownym ruchem. Spokojnie poklepał wiernego wierzchowca po szyi i odwrócił się powoli, niby mimochodem opierając dłoń na rękojeści noża.
Kilka kroków dalej stał wysoki młody mężczyzna. Srebrny blask księżyca ślizgał się po jego łysej czaszce i bladych, silnych ramionach. Było w tym obcym coś dziwnego, coś niewłaściwego, co ścięło krew zaskoczonemu w tak niemiły sposób Tygrysowi. Nigdy nie widział takich tatuaży jak te, które pokrywały twarz, klatkę piersiową i ramiona nieznajomego. Jasna skóra sugerowała, że nie pochodził z żadnego ze stepowych klanów. Wydawał się bezbronny, Tygrys bezskutecznie wypatrywał śladów jakiegokolwiek oręża, instynkt jednak podpowiadał mu, że stoi oko w oko z drapieżnikiem.
– Kim jesteś i czego chcesz? – zapytał szorstko.
Twarz przybysza rozciągnęła się w ostrym, brzydkim uśmieszku, a nocne cienie tylko pogłębiły ten efekt.
– Mamy wspólnych znajomych. Prosili mnie, żebym się z tobą skontaktował, bo, cóż… umiem podróżować szybciej niż oni.
Tygrys nie odpowiedział. Przeszukiwał wspomnienia ciekaw, któż to z jego licznych znajomych mógłby się zadawać z kimś takim jak ten tutaj.
– Kiervan Otore? – podpowiedział obcy. – Taki jasnowłosy osiłek z pięściami rozmiaru niedźwiedzich łap? Coś ci to mówi? Albo Złamany Szpon? Wielki i z ryjem pooranym bliznami?
Wojownik wzruszył ramionami.
– Spotkaliśmy się – odparł obojętnie.
– Dość lakoniczne przyznanie, że Złamany Szpon uratował ci kiedyś życie. – Obcy się zaśmiał, a mężczyźnie przebiegł po plecach zimny dreszcz. – Ciągle nie oddałeś przysługi.
– To nie twoja sprawa.
– Mówiłem, że jestem tylko posłańcem. Złamany Szpon chce spłaty długu i ma do ciebie pewną drobną… prośbę. – Ton jego głosu nie pozostawiał wątpliwości co do tego, że owa prośba niewiele miała wspólnego z proszeniem. – Ale z tego, co o tobie mówił, jej wypełnienie powinno ci wręcz dostarczyć pewnej satysfakcji.
Tygrys zaczął się odwracać od przybysza, sprawiając wrażenie nonszalanckiego, ale nerwy miał napięte jak postronki.
– Nie mam żadnej pewności, że przychodzisz od niego. Nie będę cię słuchał.
– Stój. – Głos nieznajomego zabrzmiał jak zimny, nieludzki syk, jakby wydobył się z gardła bestii. Tygrys zamarł, a jego gardło zacisnęło się w supeł. – Nie stawaj do mnie plecami!
Odwrócił się powoli, starając się panować nad wyrazem twarzy i nie dopuścić, by obcy zobaczył lęk, jaki w nim wzbudził. Niestety, na próżno.
– Patrz na mnie, kiedy ze mną rozmawiasz – zasyczał nieznajomy, nachylając się do wojownika. Tygrys nie wiedział, czy to złudzenie, czy odblask światła, w każdym razie oczy łysego błysnęły czerwienią. Ale to był tylko moment, następnie mężczyzna swobodnym gestem sięgnął do pasa i rzucił coś. Wojownik odruchowo złapał przedmiot i podniósł do oczu. Zamarł. Nigdy nie sądził, że ponownie ujrzy ten znak – orli pazur pokryty rytym pismem szamanów. Rodowy znak Złamanego Szpona.
Przełknął z wysiłkiem ślinę.
– A więc jesteś od niego. Czego chce?
– Niczego wielkiego. Żebyś szepnął słówko tu czy tam. Rozpuścił parę plotek. Niech ludzie zaczną wątpić w Cichego Cienia. Zwróć także swój klan, szczególnie starszych, przeciwko Ognistej Burzy.
Tygrysa zaczęło opuszczać napięcie. Naprawdę? Chodziło o coś takiego? Właściwie nie trzeba było go o to specjalnie prosić i nie musiał się nawet wysilać ani udawać, żeby móc spełnić to żądanie.
– No przecież mówiłem, że zadanie ci się spodoba – parsknął przybysz, zobaczywszy uśmiech rozmówcy.
– Tylko tyle?
– Na razie. Niebawem, kiedy znowu się spotkamy, będziesz wiedział, że nadszedł czas, aby poprzeć sprawę Złamanego Szpona.
Wojownik zmarszczył brwi.
– To nie brzmi zbyt jasno.
– Nie musi. Gdy przyjdzie właściwy czas, zrozumiesz.
Nieznajomy zaczął się odwracać od niego. Tygrys już niemal odetchnął z ulgą, ale wtedy obcy przystanął, jakby nagle coś sobie przypomniał.
– Ach, jeszcze jedno – rzucił swobodnie.
Tym razem jednak jego oczy naprawdę zaświeciły na czerwono, kiedy nachylił się do rozmówcy.
– Jeśli nas zdradzisz albo nie wypełnisz należycie zadania, to przyjdę po ciebie – wyszeptał mu do ucha strasznym głosem. Tygrys poczuł ciepły oddech na szyi i miał wrażenie, jakby na jego gardle zaciskały się ostre kły gotowe rozszarpać mu tchawicę. – I wysączę z ciebie całą krew, kropla po kropli. A potem pójdę po twoją żonę. I resztę rodziny. Będę się żywił ich strachem i cierpieniem całymi dniami, a tobie pozwolę patrzeć, jak będę ich rozszarpywał na strzępy dzień po dniu, aż zaczniesz mnie błagać, żebym ich zabił. A potem będziesz prosił, bym zabił ciebie, i wszyscy się dowiedzą, jak nisko upadłeś. Rozumiemy się?
Coś wdarło się w jego myśli, zalewając umysł okropnymi obrazami tortur i przemocy, jego bliskich wrzeszczących w agonii, jego samego wyjącego w bólu… Trzęsły się pod nim kolana, a na czoło wystąpił zimny pot.