Klasyka dla dzieci. Sherlock Holmes. Tom 10. Trzej studenci - ebook
Klasyka dla dzieci. Sherlock Holmes. Tom 10. Trzej studenci - ebook
Klasyczne opowieści detektywistyczne Arthura Conan Doyle'a o Sherlocku Holmesie w uproszczonych adaptacjach dla dzieci. Idealna propozycja dla młodych wielbicieli zagadek i kapitalne wprowadzenie do klasyki. Tom 10. Spokojna kwerenda biblioteczna zamienia się w wyścig z czasem, gdy profesor Soames zwraca się do Holmesa o pomoc w dziwacznej sprawie. Trzej studenci są podejrzewani o oszustwa podczas egzaminów. Czy Holmes zdoła w porę rozwiązać zagadkę, czy może ów ważny egzamin trzeba będzie odwołać?
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: | brak |
ISBN: | 978-83-8233-403-6 |
Rozmiar pliku: | 9,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Podczas tych poszukiwań udało mu się odkryć bardzo ciekawe informacje na temat praw i obowiązków anglosaskich właścicieli ziemskich. Warto tu nadmienić, że przez lata Holmes zgromadził w swoich notatkach wiele nadzwyczajnych faktów z najróżniejszych dziwedzin. Myślę, że tych materiałów wystarczyłoby do napisania niejednej książki, z tym że byłyby to raczej dzieła historyczne niż kryminały.
Przemilczę nazwę miasta, by oszczędzić rozgłosu ludziom zamieszanym w incydent, który miał miejsce podczas naszego pobytu. Godna podziwu dyskrecja Holmesa sprawia, że zgłasza się do niego wielu klientów, więc zgodził się na publikację mojej relacji dopiero wtedy, gdy mu obiecałem, że nie będę się wdawał w szczegóły. Pomysł spodobał mu się zwłaszcza dlatego, że uznał tę sprawę za pouczającą, a co więcej, nie było w niej wielu elementów, które mógłbym po swojemu ubarwić.
Udało nam się znaleźć kwaterę w pobliżu biblioteki, gdzie Holmes prowadził swoje badania. Choć okolica była przyjemna, mój przyjaciel nie był zadowolony z tego, że musi przebywać poza swoim londyńskim domem. Sąsiedztwo rzeki dawało możliwość miłych spacerów wzdłuż brzegu, ale Holmes nigdy nie spacerował dla przyjemności, gdy nad czymś pracował. Jego umysł był bardzo jednotorowo ukierunkowany na osiągnięcie zamierzonego rezultatu i każda jego wycieczka, czy to piesza, czy też innym środkiem transportu, miała określony powód i cel.
Któregoś wieczoru złożył nam wizytę nasz wspólny znajomy, pan Hilton Soames, nauczyciel i wykładowca kolegium St Luke’s. Poznałem pana Soamesa jeszcze jako uczeń szkoły średniej – był kolegą mojego nauczyciela łaciny, pana Martina, który zaprosił wykładowcę do naszej szkoły, aby wygłosił pogadankę dla uczniów. Później za sprawą przypadku mój ojciec nawiązał z nim znajomość, która przerodziła się w przyjaźń, miałem więc możliwość dość dobrze go poznać. Kilka lat wcześ- niej Holmes i ja zasięgnęliśmy u niego rady w sprawie związanej ze starym greckim manuskryptem. Wtedy właśnie mój przyjaciel poznał pana Soamesa, choć z tego, co pamiętam, nie przypadli sobie szczególnie do gustu.
Pan Soames był wysokim i dość szczupłym mężczyzną ze skłonnością do nerwowej nadpobudliwości. Byłem przyzwyczajony do jego niespokojnego charakteru, ale tym razem wyjątkowe wzburzenie profesora wskazywało na to, że musiało się wydarzyć coś nadzwyczajnego.
Ledwie zdążyliśmy się z nim przywitać, wyrzucił z siebie bez tchu:
– Mam nadzieję, panie Holmes, że będzie mógł mi pan poświęcić parę godzin swojego cennego czasu. W kolegium St Luke’s wydarzył się bardzo bolesny incydent i gdyby nie to, że szczęśliwym trafem jest pan w miasteczku, doprawdy nie wiedziałbym już, co robić.
Mówiąc to, załamywał ręce i wpatrywał się błagalnie w Holmesa. Detektyw dla odmiany przyglądał się gościowi ze stoickim spokojem i pozbawionym emocji wyrazem twarzy, który tak dobrze znałem. Mój przyjaciel nie miał cierpliwości do ludzi nadpobudliwych i nerwowych, gdyż uważał ich zachowanie za marnotrawstwo energii.
– Jestem aktualnie bardzo zajęty i potrzebuję spokoju i skupienia – odpowiedział, jak miał w zwyczaju, bez ogródek. – Wolałbym, żeby się pan z tym zwrócił na policję.
Soames zrobił zrozpaczoną minę.
– Ależ nie, mój drogi panie, to absolutnie wykluczone! Gdyby zajęła się tym policja, nigdy bym się już od nich nie opędził. Ze względu na dobre imię uczelni muszę za wszelką cenę spróbować uniknąć skandalu. Jest pan znany nie tylko ze swoich zdolności, lecz także z dyskrecji. Tylko pan może mi pomóc. Błagam, niech pan chociaż spróbuje, panie Holmes!
Od czasu, gdy opuścił swoje przytulne kąty na Baker Street, mój przyjaciel był w podłym nastroju. Bez swojego archiwum, odczynników chemicznych i własnego bałaganu wyraźnie odczuwał dyskomfort.
W odpowiedzi wzruszył ramionami na znak, że jest gotów niechętnie wysłuchać naszego gościa.
– Proszę usiąść, panie Soames, i niech się pan spróbuje trochę uspokoić.
Zażenowany Soames przycupnął na skraju fotela i zaczął swoją opowieść, pośpiesznie wyrzucając z siebie słowa i gorączkowo przy tym gestykulując.
– Na wstępie muszę wyjaśnić, panie Holmes, że jutro przypada pierwszy dzień egzaminów dla studentów ubiegających się o stypendium Fortescue. Jestem jednym z egzaminatorów. Jak pan pamięta, wykładam grekę. Pierwsze zadanie polega na przetłumaczeniu z tego języka obszernego fragmentu tekstu, którego studenci wcześniej nie widzieli. Fragment jest drukowany z kilkudniowym wyprzedzeniem na arkuszu egzaminacyjnym. Gdyby taki arkusz wpadł w ręce któregoś z kandydatów do stypendium, dałoby mu to nieuczciwą przewagę. Dlatego arkusze są pilnie strzeżone.
Holmes siedział wygodnie oparty w fotelu, a nieobecny wzrok miał skierowany w dal. Była to u niego oznaka namysłu i byłem pewien, że w skupieniu słucha słów profesora, ale Soames mógł odnieść wrażenie, że detektyw buja w obłokach. Przerwał swoją opowieść, patrząc niepewnie na Holmesa, ale zachęciłem go skinieniem głowy i mówił dalej.
– Dzisiaj około godziny piętnastej otrzymałem odbitki arkuszy z drukarni. Tekst wybrany do przetłumaczenia to połowa rozdziału z dzieła Tukidydesa, greckiego historyka i filozofa. Musiałem dokładnie przeczytać gotową odbitkę, by się upewnić, że w tekście nie ma żadnych błędów. O szesnastej trzydzieści nadal jeszcze nie skończyłem tej korekty, ale byłem o tej godzinie umówiony na herbatę u przyjaciela, więc wyszedłem, zostawiwszy arkusze na biurku. Nie było mnie w gabinecie nieco ponad godzinę. Jak zapewne pan wie, w budynkach naszej uczelni wiele pomieszczeń ma dwie pary drzwi: zwykłe wewnętrzne i ciężkie dębowe drzwi zewnętrzne. Gdy wróciłem do gabinetu, ze zdumieniem dostrzegłem, że w zewnętrznym zamku tkwi klucz. Najpierw pomyślałem, że przez nieuwagę sam go tam zostawiłem, ale okazało się, że swój klucz mam w kieszeni. Z tego, co wiem, jedyny duplikat znajduje się w posiadaniu mojego służącego, Bannistera, który już od dziesięciu lat dba o moje kwatery i jestem absolutnie pewien jego uczciwości. Na moje pytanie odparł on, że jest to w istocie jego klucz. Wszedł mianowicie do mojego gabinetu, by spytać, czy mam ochotę na herbatę, a wychodząc, bardzo nieostrożnie zostawił klucz w zamku. Musiało się to zdarzyć zaledwie kilka minut po moim wyjściu. To roztargnienie Bannistera byłoby bez znaczenia przy jakiejś innej okazji, ale akurat dzisiaj konsekwencje okazały się katastrofalne.
Zauważyłem, że – podobnie jak ja – Holmes skupił teraz całą uwagę na słowach Soamesa, gdyż obaj domyślaliśmy się już chyba, jakie konsekwencje miał na myśli profesor.
_Dalsza część dostępna w wersji pełnej_