Klasyka dla dzieci. Sherlock Holmes. Tom 14. Kciuk inżyniera - ebook
Klasyka dla dzieci. Sherlock Holmes. Tom 14. Kciuk inżyniera - ebook
Tom czternasty z serii klasycznych opowieści detektywistycznych Arthura Conan Doyle'a o Sherlocku Holmesie w uproszczonych adaptacjach dla dzieci. Idealna propozycja dla młodych wielbicieli zagadek i kapitalne wprowadzenie do klasyki.
Gdy do Watsona zgłasza się pacjent z odciętym kciukiem i przerażającą historią, doktor nie ma żadnych wątpliwości do kogo się z tym zgłosić. To sprawa dla Sherlocka Holmesa. Czy uda im się w porę rozwikłać tę śmiertelnie niebezpieczną tajemnicę i schwytać zbrodniarzy?
Dla dzieci powyżej 7 lat.
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: | brak |
ISBN: | 978-83-8233-644-3 |
Rozmiar pliku: | 4,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Zaledwie dwukrotnie udało mi się podsunąć mojemu przyjacielowi Sherlockowi Holmesowi jakąś kryminalną zagadkę do rozwiązania. Jedną z nich była tajemnica kciuka pana Hatherleya.
Wydarzyło się to latem 1889, niedługo po tym, jak poślubiłem Mary. W tym samym czasie otworzyłem też własny gabinet chirurgiczny. Wyprowadziłem się z mieszkania przy Baker Street, ale nadal dość często odwiedzałem Holmesa. On też raz czy dwa złożył nam wizytę, mimo że nie przepadał za proszonymi obiadami, podwieczorkami ani innymi tego typu przyjęciami.
Mieszkałem nieopodal dworca Paddington i kilku pracowników kolei zostało moimi pacjentami. Pewien kierownik pociągu był mi tak wdzięczny za pomoc, że polecał moje usługi wszystkim swoim krewnym i znajomym.
Pewnego ranka, tuż przed siódmą, do drzwi mojej sypialni zapukała gosposia i oznajmiła, że przed gabinetem czekają dwaj mężczyźni, którzy przyszli prosto z dworca Paddington. Ubrałem się pośpiesznie i zbiegłem po schodach. Zdawałem sobie sprawę, że na stacji kolejowej każdy wypadek może być poważny.
Na parterze zobaczyłem, że ów znajomy kierownik pociągu wychodzi właśnie z mojego gabinetu i zamyka za sobą drzwi.
– Posadziłem go tam w środku – szepnął z dziwną ekscytacją, wskazując drzwi kciukiem przez ramię. – Wyliże się z tego.
– Ale o co chodzi? – spytałem trochę zdezorientowany. Po jego zachowaniu można by sądzić, że zamknął mi w gabinecie jakieś niebezpieczne zwierzę.
– Ma pan nowego pacjenta – szepnął jeszcze bardziej podekscytowanym tonem, jakby mi właśnie wręczył jakiś kosztowny prezent. – Pomyślałem sobie, że sam go tu przyprowadzę. Nic mu nie będzie. No, muszę już wracać, doktorze, ja mam swoje obowiązki, a pan swoje. – I wyszedł, zanim zdążyłem mu podziękować.
Wszedłem do gabinetu i zobaczyłem siedzącego przy stole dżentelmena ubranego w jasny tweedowy garnitur. Czapkę położył na stosie moich książek. Jedną dłoń miał owiniętą chusteczką, na której widać było plamy krwi. Był to młody mężczyzna, nie wyglądał na więcej niż dwadzieścia pięć lat. Jego twarz miała wyraziste, ostre rysy, ale była bardzo blada, a jego spojrzenie podpowiadało mi, że coś go niedawno solidnie przeraziło.
– Przykro mi, że fatyguję pana o tak wczesnej porze – odezwał się. – Ale w nocy miałem poważny wypadek i wróciłem do miasta pierwszym porannym pociągiem. Gdy spytałem, gdzie znajdę najbliższego lekarza, kierownik pociągu był tak uprzejmy, że osobiście mnie tu przyprowadził. Dałem gosposi swoją wizytówkę, ale widzę, że położyła ją tu, na pańskim stole.
Podniosłem wizytówkę, na której widniało:
Victor Hatherley
Inżynier hydraulik
16A Victoria Street
(piętro III)
Londyn
– Przepraszam, że musiał pan czekać – powiedziałem, siadając naprzeciwko mężczyzny. – Jest pan zapewne bardzo znużony po nieprzespanej nocy, nie wspominając o męczącej i nudnej podróży pociągiem.
– Oj, nie nazwałbym tej mojej podróży nudną – odparł pan Hatherley i wybuchnął śmiechem. Śmiał się głośno i długo, jakby nie mógł przestać, potrząsając odchyloną do tyłu głową, z zamkniętymi oczami. To był dziwny śmiech i trochę mnie zaniepokoił.
– Proszę się uspokoić! – powiedziałem stanowczo, nalałem z karafki wody do szklanki i podałem mu ją. Ale to nie zatrzymało jego niekontrolowanego ataku śmiechu.
Z doświadczenia wiem, że takie napady często zdarzają się w sytuacjach kryzysowych i są reakcją na jakiś doznany szok. W końcu mężczyzna zdołał się opanować i na jego twarzy pojawił się rumieniec zażenowania.
– Ależ z siebie pośmiewisko zrobiłem – westchnął.
– Nic podobnego. Proszę to wypić. – Wlałem mu kilka kropel lekarstwa do szklanki z wodą i gdy upił parę łyków, po chwili trochę się uspokoił.
– Już mi lepiej – rzekł. – Ale do rzeczy, doktorze. Czy może mi pan pomóc z kciukiem? A raczej z tym kikutem po kciuku?
Co mówiąc, rozwiązał chusteczkę i wyciągnął dłoń w moją stronę. To był okropny widok. Byłem wprawdzie chirurgiem wojskowym, ale wzdrygnąłem się, widząc tę czerwoną gąbczastą powierzchnię obok palca wskazującego, tam, gdzie powinien znajdować się kciuk.
– Wielkie nieba! – wykrzyknąłem. – To jest bardzo poważna rana! Musiała obficie krwawić.
– Tak, mocno krwawiła, aż zemdlałem, gdy to się stało. Straciłem przytomność na dość długo i potem jeszcze dalej krwawiłem. Zawiązałem sobie więc chusteczkę mocno na nadgarstku i trzymałem rękę nad głową.
– Doskonale! Byłby z pana dobry chirurg.
– Ciało też przecież podlega prawom hydrauliki – odparł pan Hatherley – a jako inżynier jestem w tej dziedzinie ekspertem.
Zbadałem jego dłoń.
– Rana została zadana czymś bardzo ciężkim i ostrym.
– Czymś takim jak tasak rzeźnicki – odparł pan Hatherley.
– Wypadek? – spytałem.
– Nie, bynajmniej.
– Jak to? Czyżby zamierzony atak?
– I to z morderczym zamiarem.
– Przeraża mnie pan! – wykrzyknąłem.
Oczyściłem i odkaziłem ranę, a następnie założyłem opatrunek z gazy i owinąłem dłoń bandażem. Przez cały ten czas mężczyzna był wręcz nienaturalnie spokojny.
– Jak się pan czuje? – spytałem, gdy już skończyłem.
– Świetnie! Pańskie lekarstwo i opatrunek sprawiły, że czuję się jak nowo narodzony. Byłem bardzo osłabiony przeżyciami tej koszmarnej nocy.
– Może wolałby pan o tym nie mówić? – podsunąłem. – Widzę, że ten temat jest dla pana bardzo stresujący.
– Och, nie – odparł pan Hatherley. – Zresztą i tak będę musiał wszystko opowiedzieć policji. A jest to tak dziwna historia, że gdyby nie ta okropna rana, władze pewnie by mi nie uwierzyły. Moja okaleczona dłoń jest jedynym dowodem, że to się wydarzyło. A nawet jeśli mi uwierzą, nie sądzę, by moje zeznania były w stanie pomóc w wyjaśnieniu tej tajemnicy. Jedyne wskazówki, jakimi dysponuję, to parę osobliwych szczegółów, które raczej się nie przydadzą w dochodzeniu.
– Ha! – wykrzyknąłem. – Jeśli zależy panu na rozwiązaniu tej sprawy, powinien pan się zwrócić do mojego przyjaciela Sherlocka Holmesa. Proszę z nim porozmawiać, zanim pan pójdzie na policję.
– Owszem, dużo o nim słyszałem – odparł pan Hatherley. – Bardzo bym się ucieszył, gdyby zechciał mi pomóc. Choć na policję też muszę to zgłosić. Przedstawi mnie pan swojemu przyjacielowi?
– Najlepiej od razu pana do niego zaprowadzę.
– To niezwykle miłe z pana strony.
– Weźmiemy dorożkę i będziemy u Holmesa w samą porę, by zjeść z nim śniadanie. Czuje się pan na siłach? – spytałem.
Mężczyzna wyglądał już znacznie lepiej.
– Tak, i myślę, że gdy podzielę się z kimś swoją opowieścią, poczuję się jeszcze lepiej – odparł.
– W takim razie gosposia przywoła nam dorożkę, a ja za chwilę do pana dołączę.
Pobiegłem na piętro powiedzieć żonie, dokąd się wybieram, i pięć minut później byliśmy już w drodze na Baker Street.